Gabryela Zapolska.
U t w o r y
Dramatyczne.
^»Bibljoteka domcwaf»-
G O U N S K i C H
M 0f_ W A R S Z A W A . 1 9 1 0 K. FISZLERK A Ś K A K A R Y A T Y D A
MELODRAMAT
O S O B Y : BU KÓ W SKI, urzędnik. TR A W IŃ SK I, doktór. W ODNICKI, rzeźbiarz. SZERKO W SKI. JAN. NIEM OW A. M ATEU SZ / JÓZEF } stróże. TOM ASZ
i
INTROLIGATOR, LO K AJ. K AR M ELK AR Z. K R A W IE C . Ż Y D Z L O T E R Y Ą . W Y N A J M U J Ą C Y H U ŚTAW KI. O LE JA R E K ) Ż W A N j tkacze. K A Ś K A O LEJAREK. OLE JARKO W Y C ZE M PIE LE W SK A . B U K O W SK A . M A R YN K A. JU LK A. ZOŚKA. JÓ ZIA j . . ...ZUZTA d ziew czyn y fabryczne. W O ŹN Y. P O SŁ U G A C Z SZ P IT A L N Y . 2 j służące. 1 I 2 > rzem ieślniczki. 8 * SIOSTRA M IŁOSIERDZIA. PO SŁ U G A C Z K A S Z P IT A L N A .
Sługi, żydów ki, rzem ieślniczki, fabrykantki, m ały ko w alczyk.
Scena przedstaw ia kuchnię w pom ieszkaniu Bukow skich. Na prawo drzw i w ejściow e, na lewo prowadzące do m ieszkania. W ysoko w górze małe okienko. Na ścianach półki, na nich rondle, samowar, garnki. W głębi komin, przy nim konewki, szafliki i balia. Na środku sceny kuferek zielony, na nim tłom ok z pościelą. Na lewo koło drzw i łóż ko puste z siennikiem nawpół napełnionym
słomą. S C E N A I.
BU K O W SK I i CZE M PIE LE W SK A . B u k o w s k i (łysy, chudy, zaw iędły, stoi w szlafroku koło półek z dużą książką czar no oprawną w ręku. Czem pielew ska kończy w iązać pościel w prześcieradło). Gdzie Czem pielew ska podziała durszlak?
C z e m p i e l e w s k a ' (m rukliwie). No gdzie? m usi b yć na półce.
B u k o w s k i . Nie widzę! Gdzie je s t dur szlak?
C z e m p i e l e w s k a . Abo j a wiem! B u k o w s k i . A kto ma wiedzieć? ja ? C zem pielew ska, skoro przyszła, podpisała się tu, wr książce, że w zięła trz y durszlaki: j e den m ały, drugi średni, a trzeci w iększy. Gdzie je s t średni durszlak? (Czem pielewska m ilczy). Będzie Czem pielew ska odpowiadać, czy nie? C zem pielew ska dostała trz y dur szlaki, prawda? Podpisała się Czem pielew- ska.
C z e m p i e l e w s k a . Podpisałam, ale dur szlak się zu żył. Bez co się pan teraz mnie czepia?
B u k o w s k i . Z u żył się durszlak? blasza ny? zu ży ł się? W y , sługi, to i żelazo z g r y ziecie! M iłosierdzie Boże!... now y durszlak.
C z e m p i e l e w s k a . Jaki tam b y ł no wy! Czego pan w ydziw ia? Stare durszla- czysko, całe było podziurawione!
B u k o w s k i . Czem pielew ska mi za nie go zap łaci! Ja Czem pielew skiej odtrącę z pensyi.
C z e m p i e l e w s k a (z w ściekłością, u j m u jąc się pod boki). W idzicie go! w ytrąci mi z pensyi! A niedoczekanie pańskie! W y trącać mi będzie! Jeszcze czego!
B u k o w s k i . Żebym wam w szystkim da row yw ał to, co mi natłuczecie i nagubicie, to niedługo m usiałbym pójść na żebry.
KAŚKA K ARYATYDA . 7 C z e m p i e 1 e w s k a. Bez taki m ały dur szlak, stary i pokręcony. 0 Jezu m iłosier ny! Bez taki durszlak pan mnie chce u k rzy w dzić i zaraz mi w y trą ca ć z ty ch m arnych zasług? A mało się to naharowałam , nala- tałam po tych trzecich piętrach, bucików nadarłam, obcasów n aw ykrzyw iałam ? A m a ło to się kole pana naskakałam z pana cho robami i stękaniem ? O Jezu najsłodszy i Matko przenajśw iętsza! W y, coście w i dzieli pracę moją, nie dajcie mnie k rz y w dzić tak niegodziwie, bo chyba ju ż nijakiej spraw iedliw ości na św iccie niema, skoro pan mi za ten durszlak będzie m iał potrącić! (beczy głośno i siada na kufrze).
B u k o w s k i . Cicho!... nie zu chw al się, bo ci do św iadectw a wpiszę, żeś zuchw ała
i p yskujesz.
C z e m p i e l e w s k a . Oj e j!... a to niech pan wpisze!... M yśli pan, że ja się tern św ia dectwem od państwa będę chwaliła? Takie państwo z trzeciego piętra, od ty łu je wchód bez kuchniom! To nie żadne państwo!
B u k o w s k i . Cicho!... Gdzie je s t blasza na łyżka?
C z e m p i e l e w s k a. Niech se pan szu ka’ B u k o w s k i . Schow ałaś przecie do k u ferka! Otwórz kuferek!
C z e m p i e 1 e wr s k a. I zaraz! Bez św iad ków? Nie! Nie otworzę, trzeba św iadków
bo ja k pan nie znajdzie, to ja pana zaskar żę o obrazę honoru! A!... a!... W idzisz go, ja k i mądry!
B u k o w s k i. Za ły żk ę ci także w ytrącę! C z e m p i e 1 e w s k a (w ybu chając w rza skiem). A Jezu miłosierny!... i za ły żk ę ta k że! abo to była łyżka? to b y ł wiór, nie ły ż ka! Pan Bóg państw a pokarze za moje cięż kie krzyw d y!
S C E N A II CIŻ, B U K O W SK A .
B u k o w s k a (młoda, ładna kobieta, w skro mnym, niebieskim szlafroczku). Co się tu dzieje? D laczego Czem pielew ska tak k r z y czy? A mój Boże, czyż żadna służąca nie może od nas odejść bez krzyk ó w i awantur?
B u k o w s k i . Naturalnie... Pani b y chcia ła, żebym oczy na w szystko zam knął i po zwolił, ażeby mi te darm ozjady całe moje mienie rozniosły. A le tak nie będzie! skoro żona je s t lekkom yślna i m arnotrawna, mąż musi m yśleć o ładzie domowym. C zy pani w ie, że p rzy tej czarow nicy zgin ął durszlak średni, durszlak, moja pani, i ły ż k a blasza na? C zy pani w ie o tein? (Bukow ska m il czy ). Naturalnie! tobie to w szystko jedno! bo nie ty pracujesz, tylko ja i to ciężko, krwawo! I to ciebie nic nie obchodzi, że
KAŚKA K ARYATYDA . 9 j u ż się boki w sam owarze pozapadały, a ba lia się rozeschła w piwnicy! to panią nic nie obchodzi! Grać tylko c a ły dzień trum -orum i fioczki-koczki na głow ie zaw ijać... A tu, panie tego, dobytek z dym em idzie...
C z e m p i e l e w s k a . N iech mi pan da moje zasługi, bo ja się wyniosę.
B u k o w s k i . Oddaj mi durszlak i łyżkę. C z e m p i e l e w s k a (wrzeszcząc). To pan chce, żebym darmo służyła? to pan za pra cę moją ciężką nie chce mi naw et zapłacić? to ja tu harowałam bez co? to takie pań stwo! to dobrze! to sąd za mną sierotą się upomni... a państwo to i tak znani na całej u licy, że ju ż żadna porządna sługa się do nich nie zgodzi i nie wybędzie! Dobrze! do brze !
B u k o w s k a (do męża). Mój Edgarze! B u k o w s k i. Co? co? Edgarze! co chcesz... żeby je j zapłacić?
B u k o w s k a. Skoro się je j należy! B u k o w s k i . . Mnie się także należy za durszlak i łyżkę...
S C E N A Ili
CIŻ, SZERKO W SKI, W ODNICKI. W o d n i c k i (młody, ład n y chłopiec). Ho! ho! cóż to, znowu batalia ze sługam i? S ły
chać na schodach, ja k w u jaszek się złości. Dzień dobry w ujeneczce!
S z e r k o w s k i (młody, znudzony życiem człow iek, w ąsy obwisłe, bezustanna ironia). Przepraszam , że w tak niestosowną chwilę.
B u k o w s k a. Panowie pozwolą do poko ju... Praw dziw ie to m ieszkanie je s t tak nie wygodne.., W ejście przez kuchnię...
S z e r k o w s k i . Nie m iejsce człow ieka, ale człow iek m iejsce zdobi.
W o d n i c k i (w skazu jąc na Czempielew- ską). Czasem człow iek m iejsce szpeci!
C z e m p i e l e w s k a . A ten czego chce odemnie? Co się pan nademną natrząsa? W idzicie go! próżniak, gipsiarz, co figu rki z g lin y lepi, w yd ziw ia się nad uczciw om słu gom, co haruje za darmo w takim zatraco nym domu.
S z e r k o w s k i . Pani ma racyę złorze czyć przeciw ko niespraw iedliw ości społecz nego ustroju.
C z e m p i e l e w s k a . Za co mi pan od paniów w ym yśla? co? Ja jestem ino Czem pielew ska, kucharka, ale w ierna Czem pielew ska i k rzyw d zić się nie dam.
B u k o w s k i . Cicho! będziesz t y cicho! C z e m p i e l e w s k a . A pan czego mnie tyka? Co to ja z panem gęsi zaganiałam ? co?
KAŚKA K ARYATYDA . 11 B u k o w s k a . Proszę, niech panowie przejdą do pokoju. Mój mężu, idź z pana mi, ja tu Czem pielewską w ypraw ię.
B u k o w s k i. K ied y ja muszę...
W o d n i c k i. N ic w u jaszek nie musi! Co to za mania, żeby ciągle do garn ków się mieszać... To nie w u jaszk a w yd ział, niech w u jaszek pójdzie z nami! (chw yta go wpół i w y cią g a ze sceny). Chodź, W ładek! (Szer- kow ski wychodzi). Czem pielewską! válete!
S C E N A IV.
B U K O W SK A , CZE M PIE LE W SK Ą . C z e m p i e l e w s k a. Balete! co za há lete? t y sam balete, w iercipięta jeden, a nie ja , w ierna sługa.
B u k o w s k a (szybko oglądając się na drzwi). Moja Czem pielusiu, niech Czempie- lew ska zejdzie na dół i zaniesie ten list do pana doktora.
C z e m p i e l e w s k a. A n i myślę... niech mi pani przedtem zasługi zapłaci. D osyć się tych k a rtek nanosiłam do tego czułego do- chtora!...
B u k o w s k a . Czem pielew ską wie, że to pan ma pieniądze, a że ja nic nie mam* G dybym miała, zapłaciłabym Czem pielew " sklej natychm iast.
C z e m p i e l e w s k a . Tere fere kuku! A zresztą, abo to nie w styd, żeby taka pani n igd y nie m iała centa przy duszy, ino o w szystko opowiadała się mężowi?
B u k o w s k a. To do Czem pielewskiej nie należy.
C z e m p i e l e w s k a, Zresztą, ja z do mu nie w ychodzę, bo ja idę do słu żby do państw a adwokatów z pierwszego. I będę tu co dzień przychodzić po moje pieniądze, dokąd mi państwo nie zapłacicie! O Jezu, tak a krzyw da! (idzie ku drzwiom w ejścio w ym i woła w rzaskliw ie) panie Janie! panie Janie! (odwraca się do Bukow skiej). I listu nie zaniosę, bo to tylko obraza Pana Boga takie listy, nic w ięcej! (woła) panie Janie! panie Janie!
J a n (za sceną). A czego?
C z e m p i e l e w s k a . N iech też pan Jan p rzyjd zie mi dopomoże przenieść kufe rek i pościel na pierwsze.
J a n (j. w.). Zaraz idę!
C z e m p i e l e w s k a . D zięki m iłosier nemu Bogu, ju ż nie będę sobie nóg p o .trze cich piętrach obijać!
B u k o w s k a. A ja tu m ieszkam od pię ciu lat.
C z e m p i e l e w s k a. To też pani do tego zw yczajn a, a ja nie!
KAŚKA KARYATYDA. 13
S C E N A V
TEŻ, JAN.
J a 11 (rosły, tęgi m ężczyzna, w ubraniu stróża). No jestem ! (kłania się Bukow skiej). Dzień dobry wielm ożnej pani.
C z e m p i e l e w s k a . W eźcie, mój do bry panie Janie, tę moją chudobę i zanieś cie na dół do państwa adwokactwa.
J a n (bierze kuferek). A 110, to dyabelnie ciężkie. Pani Czem pielew ska musi mieć chyba srebro w tej skrzynce...
C z e m p i e l e w s k a . Ja? Jezu m iło sierny!... a gdziebym się tego srebra dorobi ła?... Może tu? w tej kuchni? (zaczyna la m entować i m rucząc w ychodzi, Jan za nią). A toć że mnie skrzyw dzili, bo pensyi mi nie zapłacili i zadatek chcom potrącić, i o ten durślak i ły żk ę się upom inają (głos je j g i nie w oddali).
S C E N A VI.
B U K O W SK A , później W ODNICKI. B u k o w s k a (sama). A ch, Boże! Boże! cóż to za straszne życie! W szak to w ege- tacya w nędzy i poniżeniu! Jakie z tego błędnego koła w yjście? żadne! całe lata j e szcze trw ać muszę w tej upokarzającej nie
woli! (siada przy stole i opiera głowę na ręku).
W o d n i c k i. I cóż, w u jen ka pozbyła się tej pani Czem pielew skiej?
B u k o w s k a (ocierając oczy). Tak, ale nie na długo! A zresztą, p rzyjdzie inna, bę dzie taka sama, a może jeszcze gorsza...
W o d n i c k i . C zy w u jen ka gniew a się na mnie, że przyprow adziłem Szerkowskie- go?
B u k o w s k a . Nie. A le przyznam ci się, iż dla mnie je s t rzeczą żen u jącą p rz y j m ować gości w podobnych warunkach.
W o d n i c k i . W u jeneczko, to w szystko przesądy. Szerkow ski porozumiał się z wu- jaszkiem i d ysku tu je teraz w najlepsze nad drożyzną m ieszkań w W arszawie!
B u k o w s k a . Tern lepiej. A le dlacze go w łaściw ie ten pan do nas przyszedł? To dziennikarz? co? W idziałam go dwa razy u twojej m atki.
W o d n i c k i . Ja to później w ujeneczce w ytłóm aczę. Tylko proszę, niech w ujen ka nie przeszkadza mu w rozmowie z wujem .
B u k o w s k a. A leż nie! nie! niech roz mawia, ile sam zechce! Boże drogi! także szczególne amatorstwo!
W o d n i c k i. Dlaczego? W u jaszek je s t bardzo in teresu jącym okazem!
KAŚKA KAKYATYDA. 15 B u k o w s k a. Jak dla kogo. S zczeg ó l niej, g d y je s t chory.
W o d n i c k i . No, w szakże teraz ju ż ma się lepiej.
B u k o w s k a . Tak, ale doktór je s z c z e często przychodzi.
W o d n i c k i . Ten z pierw szego piętra? B u k o w s k a (zażenowana). Tak.
W o d n i c k i . Ju lek Traw iński. B u k o w s k a (j. w.). Tak.
W o d n i c k i . To bardzo m łody— świeżo upieczony doktór. B u k o w s k a . A le bardzo — bardzo zdolny. W o d n i c k i . E j, w ujeneczko! w ujene- czko! B u k o w s k a. Co?
W o d n i c k i (całując ją). Nic! nic! ale kto by to po w ujence przypuszczał? Taka trusia... coś n iby tego!... a tu... 110!... 110!...
B u k o w s k a. Nie w iem , o czem chcesz mówić.
W o d n i c k i. A le, w idzi w ujenka, o... nim!
B u k o w s k a. A leż zaręczam ci...
W o d n i c k i. Dobrze! dobrze! niech w u je n k a za nic nie ręczy, bo nie w iem y, co nam ju tro sądzono.
B u k o w s k a. Lepiej idź do kantoru i dowiedz się, k ied y mi sługę przyprowadzą.
W o d n i c k i. A zapisała się w ujenka? B u k o w s k a. W czoraj rano. A l e __ w kantorze ju ż zn ają m ojego męża... więc... W o d n i c k i . Bodaj to być kawalerem ! Człow iek sobie sam bu ty w yczyści, a o za m iatanie i ścieranie kurzu to się w cale nie troszczy! Choć ja od m iesiąca mam ju ż me go grooma.
B u k o w s k a. A! tego niemowę!
W o d n i c k i . A jakże! Ma przynajm niej tę jed n ą zaletę, że mi zuchw ale nie odpo wiada i nie może mnie skom prom itować, upom inając się głośno o pensyę. Śpi na k u pie glin y, a odziewa się w płachty, którem i drapuję moje modelki. Bardzo porządny chłopak, tylko trochę brudny. Może w u jen ka chce, to go w ujence w ypożyczę...
B u k o w s k a. Nie — d ziękuję ci! Za trzym aj go dla siebie!
W o d n i c k i . Dobrze! a tem lepiej, że w łaśnie pozuje mi jednocześnie do Dawida i lwa. Na D aw ida je s t tak ja k jest, a na lw a odziewam go w starą w ilczurę, aby t y l ko zachow ać linie i pozy. 1 zobaczy w u jen ka, że będzie z tego arcydzieło!! N iech ż y je młodość!
B u k o v s k a. Ach! ty sowizdrzale! A le idź do pokoju, bo w u jaszek gotów pomyśleć, że tu ja k ie spiski knujem y.
KAŚKA K ARYATYDA. 17 W o d n i c k i. Na jeg o kieszeń! A to stary sknera!
B u k o w s k a. C zy wiesz, że mi teraz' każe podpisyw ać w szystko, co od niego w e zmę na w yd atk i domowe.
W o d n i c k i. A w o jen k a podpisuje? B u k o w s k a, No! cóż chcesz— muszę!
W o d 11 i c k i. Jabym tego nie zrobił. No, uciekam!... a w u jen ka do nas przyjdzie?
B u k o w s k a. Natychm iast... idź, idź! W o d n i c k i (cału jąc ją w rękę). Jakie w u jen eczka ma śliczne ręce, ręce próżniaka, praw dziw ego próżniaka! Żeby też w ojenka pozwoliła mi swoje ręce odlać w gipsie! to w ujeneczkę nie będzie bolało. Troszkę ści- śnie... nic w ięcej, a mnie się przyda!... Mo dele takie drogie u nas, we Lwowie... a p rzy - tem ręce brzydkie, połączenia ordynarne.
B u k o w s k a. Dobrze!... dobrze!... p rz y j dę do ciebie którego dnia i pozwolę w ym o delować moją rękę...
W o d n i c k i. D ziękuję, w ojeneczko, dzię kuję! (wybiega).
S C E N A Vil.
B U K O W SK A , później K A Ś K A i W O ŹN Y. B u k o w s k a. Jak tu dać znać Juliano wi, że Cz im p W ew ska odeszła, że nowa
żąca w ejd zie do domu. Gotów znów dziś p rzysłać list, nie wiedząc, że Czem pielew- skiej ju ż niema. Ach! mój Boże!... ja k mnie to w szystko męczy!
(Pukanie do drzwi).
Kto tam? Proszę w ejść (wchodzą K aśka i woźny). A, to służąca, z kantoru z u licy Strzeleckiej?
W o ź n y (zapi ta twarz, długi, zielonkaw y surdut). C ałuję rączki i tak, proszę w ielm oż nej pani.
B i r k o w s k a. C zy to panna, czy m ę żatka?
W o ź n y. D ziew czyna, proszę wielm ożnej pani.
B u k o w s k a. S łu żyła ju ż gdzie?
W o ź n y. U państw a Pinkusów , na Ko pernika, proszę wielm ożnej pani!...
B u k o w s k a. A c z y ma świadectwo? W o ź n y. A ja k ż e (w yciąga rękę z k a rt ką papieru).
B u k o w s k a (czyta). „Stojała przed bra mą i biła piskata“ . No, no, to nieszczegól ne świadectwo.
W o ź n y. N iech wielm ożna pani na to nie zważa. W iadom o, ja k nasza dziew czyna słu ży w izraelskim domu, to coś-nie-coś od powie i taki pan zaraz wpisze: „b yła p ysk a ta “ . A le ja j ą znam od dziecka... to
porzon-KAŚKA K A RYA TYD A . 19 na dziew czyna i bardzo rzetelnie uczciwa. Nie lw ow ska — i to coś znaczy, bo we L w o wie to się porzonna dziew czyna nie uchowa; a potem tęgie to i zdrowe. W odę na piętro w yd źw ign ie i na szczotkach przetańcuje po salonie, ja k b y ja k a panna z cyrku...
B u k o w s k a (do Kaśki). Jakże ci na imię?
K a ś k a (która do tej chw ili stała ow i nięta chustką, zbliża się cokolw iek i z ra mion je j spada chustka. U czesana gładko, w ło sy ściągnięte z czoła. Silna, rosła, tęga, bardzo łagodna i bardzo w obejściu kobieca. Mówi lękliw ie i bardzo m iłym głosem). K aś ka, proszę wielm ożnej pani.
B u k o w s k a (patrzy na nią przez chw i lę). Umiesz gotować? *
K a ś k a. T ak sobie... krem u, ani galare ty nie uradzę, ale proste p otraw y umiem.
B u k o w s k a. Roboty się nie lękasz? K a ś k a, Nie, proszę wielm ożnej pani. B u k o w s k a . Pan je s t ciągle chory... Trzeba co noc w staw ać, gotow ać ziółka, sa mowar nastaw iać...
Iv a ś k a. To się wstanie, proszę w ielm o żnej pani!
B u k o w s k a. W odę m usisz sama no sić, w ęgle także. Nie trzym am y posługaczki. K a ś k a. Dobrze, proszę wielm ożnej pani!
W o ź 11 y. Co do siły, proszę w ielm ożnej pani, w e Lw ow ie mało kto je j zrówna.
B u k o w s k a. C zy jesteś naprawdę ta k a silna?
K a ś k a (łagodnie). Bardzo, proszę w iel możnej pani!
B u k o w s k a. Muszę cię ostrzedz, że pan je st trochę grym aśn y i często może ci
co przykrego powie...
K a ś k a . To nic, proszę wielm ożnej pani. B u k o w s k a. Podobasz mi się, bo ci uczciw ie z oczów patrzy. A teraz chodź do pana i staraj mu się przypodobać. C hciała bym , ażebyś u nas została.
K a ś k a, Ja takżebym chciała, proszę łaski pani.
B u k o w s k a. Chodź do pokoju (w ycho dzą, w oźny zostaje w kuchni).
S C E N A VIII.
W O ŹN Y, później MA R YN K A.
W o ź n y . Dla nich tak i tłom ok będzie w sam raz! Nic im przecie porządnego niw m ogłem przyprowadzić! To musi być ja k o ści paskudny lataw iec ta Kasiuchna, choć to n iby trzech zliczyć nie umie. P rzyplątała się dziś rano do kantoru na ich szczęście... Ot!... za ży jm y tabaki! (zażywa).
KAŚKA K ARYATYDA. 21 M a r y n k a (fertyczna sługa, z g rzyw ką, w różow ym staniku. Pod pachą trzym a psa i prowadzi drugiego na sznurku. Zagląda ostrożnie przez drzwi). Pani Czempielew- ska! pani Czem pielewska! Jakto! niema ni kogo?... A, to pan, panie Tarmosiński!... dzień dobry!
W o ź 11 y. Dzień dobry pannie Maryan- nie! Czegóż to panna M aryanna szuka?
M a r y n k a. Ano, przyszłam do Czem- pielew skiej po klucz od góry.
W o ź n y. Czem pielew skiej ju ż niema. Przyprow adziłem nową, je s t w pokoju.
M a r y n k a. Hi! hi! hi! a cóż to takiego pan przyprowadził?
W o ź 11 y. E L . tak i ja k iś tam w iejsk i tłomok! W sam raz dla takiego domu, ja k ten.
M a r y n k a. Niech-no pan Tarm osiński spojrzy tylko na półki. Co to za naczynia? A gdzie rondle? Gdzie tu porzonna sługa by w ybyła?
W o ź n y. Ja też zawsze tu same wybir- ki przyprowadzam .
M a r y n k a. On— brekacz, ona— Boże od puść! To nie żadne państwo, takie państwo!... W o ź n y. Ja , się też tu nie spieszę, bo wiem, że takie piwne, ja k ie mi dadzę, to i w ron y nie upoi... A pannie M aryannie do
M a r y n k a. N ie ź le ! Co pan c h c e ! Je dna stara panna i te dwa psie koczkodony! Niańczę ich bez ca ły dzień, ale to nic— ober- chapki mam dobre; pani w iecznie gubi k lu cze, bo tylko o ty ch m ałpikrólach myśli... (kopiąc psa). A ty pastrano! będziesz mi stać spokojnie!...
W o ź n y. A to im panna M aryanna do- jedzie!
M a r y n k a . A cóż pan Tarm osiński m y śli, że będę jeszcze z tem i poczwaram i ja k ie fid rygan ce w ypraw iała? Mało to się n aje dzą m arcepanów i na aksam itnych podusz kach n aw ylegają?
W o ź n y. P stL . idą!... (w yprostow uje się i staje u drzwi).
M a r y n k a. Ostanę, bom strasznie tego tłom oka ciekaw a.
W o ź n y. Co tłom ok, to tłomok! O baczy panna Maryanna!
M a r y 11 k a. Tern lepiej, będziem y m ieli z czego się w yśm iew ać! Pan Jan nam do pomoże.
W o ż n y. Pan Jan zawsze słu ży tu za stróża?
M a r y 11 k a. A zawsze!
W o ź n y . A ciągle taki... herzenfresser? niby taki, co to pannom serce w yjada?
M a r y n k a. C ięgiem i w iecznie się ko ło której kręci.
KAŚKA K ARYATYDA. 23 W o ź n y. A koło panny M aryanny? Al a r y n k a. Co też pan Tarm osiński plo cie! czy też j a dla stróża stworzona? Żeby to ja k i jen troligator, albo inszy jenżenier, toby co innego, ale tak i hrabia od miotły! Boże zm iłuj się!
W o ź 11 y. P stL . idą!...
S C E N A IX.
CIŻ, K A Ś K A , B U K O W SK A .
B u k o w s k a. Zostaniesz sie natychm iast, m oja Kasiu; po rzeczy pójdziesz wieczorem . Gdzie masz rzeczy?
K a ś k a. Tu niedaleko, o jed n ą ulicę, u m aglarki.
B u k o w s k a. N aw et poślę ci po rzeczy stróża. Nie będziesz potrzebowała ju ż w y chodzić,
Iv a ś k a. Dobrze, proszę wielm ożnej pani. M a r y n k a (na stronie do woźnego). A to tłomok! w ygląd a ja k grynadyer!
B u k o w s k a (do Afarynki). Czego pa nienka chce?
Al a r y n k a. Aloja pani prosi pani, aby pani mojej pani dała klucz od góry.
B u k o w s k a. Jutro— dziś jeszcze bieli zna nasza wisi. Jutro rano K asia bieliznę zdejm ie.
M a r y n k a. Proszę pani, moja pani po w iedziała, że pani to mojej pani klucz w iecz nie na złość zabiera. To b yć nie może, bo ja poprałam dzisiaj prześcieradła psów i muszę gdzieś je powiesić. Ja pójdę do pana rządcego i powiem, żeb y pani pow ie dział, żeby pani mojej pani oddała klucz od strychu.
B u k o w s k a. Idź do pana rządcy, a te raz w ynoś się ztąd razem ze swem i psami! (M arynka w ychodzi) (do woźnego) Proszą p rzyjść za trz y dni po kantorowe.
W o ź n y . C ału ję rączk i wielm ożnej pa ni! A zdałoby się trochę co łaska jaśn ie pani na piwo.
B u k o w s k a (po chw ili wahania). Do brze, skoro p rzyjd ziecie za trzy dni; teraz m uszę zobaczyć, czy się ta dziew czyna na co przyda.
W o ź 11 y. Dobrze, proszę wielm ożnej pa ni (w ychodzi, plując). Takie państwo!
B u k o w s k a. Niech pan w oźny weźm ie ze sobą stróża i każe mu przynieść rzeczy tej dziew czyny, (do Kaśki) Mówisz, że u ma- glarki?
K a ś k a. Tak, proszę pani!... na u lic y K rętej pod szóstym.
KAŚKA K ARYATYDA. 25
S C E N A X.
K A Ś K A , B U K O W SK A .
B u k o w s k a. Moja Kasiu, kuchnię trze ba trzym ać czysto, bo to jedno w yjście.
K a s k a. Dobrze, proszę wielm ożnej pani! B u k o w s k a. A nie nazyw aj mnie w iel możną panią, mów poprostu: pani.
K a ś k a. Dobrze, proszę pani!
(Milczenie — słych ać zdaleka m u zykę forte pianową).
B u k o w s k a (idąc ku okienku). To pa ni adwokatow a codzień tak gra wieczorem . (Chwila milczenia). T y zdaleka, Kasiu?
K a s k a. Z pod Igliniów ki, proszę pani. B u k o w s k a. A co tam robiłaś?
K a ś k a. B yłam na fabryce razem z sio stram i i z ojcem, proszę pani.
B u k o w s k a. Dlaczego przyszłaś do Lwowa?
K a ś k a. Bo ja wiem... tak mnie coś cią gnęło... m yślałam , że sobie los poprawię, bo strasznie ciężka praca na fabryce...
B u k o w s k a . I tu trzeba pracować. K a s k a. Pewnie... w szędzie trzeba pra cować!
B u k o w s k a (po chw ili milczenia). Masz rodziców?
B u k o w s k a . A tęsknisz za niemi? K a ś k a (cicho). Bardzo, proszę pani!
(Milczenie).
B u k o w s k a. Moja Kasiu... może tu przyniosą list... posłaniec... proszę cię... w eź ten list i schowaj... a potem... oddasz mnie samej... nie panu.
K a ś k a . A ja k pan mnie o list zapyta? B u k o w s k a. To powiesz, że żadnego listu nie było, rozum iesz?
K a ś k a (cicho). Rozumiem, proszę w iel możnej pani.
S C E N A XI.
TEŻ, W O DN ICKI, SZE&KO W SKI, BU KO W SKI.
B u k o w s k a. Panowie ju ż odchodzą? S z e r k o w s k i . Dlaczego też pani nie je s t szczera? Zadowolona pani, że się nas po
zbędzie, prawda?
B u k o w s k a. A leż nie! przeciwnie! (Ściem nia się).
W o d n i c k i. Rzecz ułożona! za chw ilę w u jen ka p rzyjd zie do mojej m atki na her batę, prawda? W u jaszek chory, nie może je j tow arzyszyć; no, ale przecież to nie ża dna racya, ażeby w u jen ka zasunęła sic w do mu!
KAŚKA K A R Y ATY D A . 27 B u k o w s k i. Znów powróci o pierw szej, albo o drugiej!
W o cl 11 i c k i. Ja sam w u jen kę odpro wadzę!
B u k o w s k a . A leż j a w cale nie mani ochoty...
W o d n i c k i (po cichu). Będzie Julek Traw iński, to chyba w ujence w ystarczy. A co! nie jestem poczciw y chłopiec? ha! Ł a dną gram rolę, ale co tam! zanadto kocham w ujeneczkę!
B u k o w s k i (do Szerkowsldego). Pan dobrodziej niedługo zechce nas zaszczycić sw oją obecnością. Z panem dobrodziejem można przynajm niej porozmawiać. Pan do brodziej rozumie, że wobec tej drożyzny, j a ka dziś panuje, k ażd y u czciw y człow iek m u
si pójść na żebry.
S z e r k o w s k i. Spodziewam się, panie tego. Ja sam ju ż oddawna po żebrach cho dzę.
B u k o w s k i. Pan dobrodziej? co też pan dobrodziej mówi?
W o d n i c k i (spostrzegając nagle K aśkę, która usunęła się w k ąt i podniosła na chw i lę ręce w górę ruchem K aryatyd y). Co za K ary aty dal
B u k o w s k i. Gdzie?
B u k o w s k i. Zw aryow ałeś? To nie ża dna K aryatyd a— to Kaśka, nasza nowa sługa. A' o d n i c k i. Co za pyszn y model! Patrz W ładek, ja k w y k u ta z marmuru.
S z e r k o w s k i (kładąc monokl). Rze czyw iście, w spaniała robota!
W o d n i c k i. Żeby mi też chciała tro chę pozować! Panienko! ch ciałaby też pa nienka zarobić trochę pieniędzy?
B u k o w s k i. Zwaryował! Kaśka, za m iast pozować, będzie nastaw iać samowar, a ty w ynoś mi się i nie irytu j mnie swoje- mi głupstwam i!
W o d n i c k i (obchodząc Kaśkę dokoła). Siła i w dzięk kobiecy połączone razem. To trudno znaleźć coś bardziej harm onijnego. P atrz tylko, W ładek, na to śliczne pochyle
nie nogi.
S z e r k o w s k i . Poddanie się pod w ie kuiste jarzm o w yzw olon ych najm itów, ja k i mi są głupi.
W o d n i c k i. A ramiona! patrz, ja k ie ramiona! (do Kaśki). Słuchaj, je ś li chcesz sobie zarobić trochę pieniędzy, to przyjdziesz do mnie na Jezuicką ulicę pod num er 18-ty. Taki duży, b ia ły dom... Zapytasz o pana W odnickiego! Rozumiesz?
K a ś k a (nieśmiało). Rozumiem, proszę łaski pana.
KAŚKA K ARYATYDA. 29 B u k o w s k i (który przez ten czas szpe rał na półkach). Jest! jest!
W s z y s c y. Co takiego?
B u k o w s k i (tryum falnie). Średni dur szlak!
S z e r k o w s k i. Nie może być!
B u k o w s k i. A niech pan dobrodziej sam sio przekona...
S z e r k o w s k i. Rzeczyw iście! to w ie l kie i Wielkie szczęście dla całego domu pa na dobrodzieja. Żegnam państwa.
B u k o w s k i. D o w id zen ia!
W o d 11 i c k i. Za chw ilę, wujeneczko... prawda?
B u k o w s k a. Tak, najdalej za godzinę. ( W ychodzą Szerkow ski i Wodnicki)!
S C E N A XII.
BU KO W SKI, B U K O W SK A , K A Ś K A . B u k o w s k i . Zaraz zrobim y spis inw en tarza.
B u k o w s k a. C zy nie m ógłbyś zosta w ić tego na ju tro. Dziś K aśka ma co inne go do roboty.
B u k o w s k i. Tak, a do ju tr a rana po łowę naczyń w yniesie z domu.
B u k o w s k a. Co też ty w ygad u j esz? To ja k a ś u czciw a dziew czyna.
(Ściemniło się).
B u k o w s k i. N atu raln ie, dla ciebie w szystk ie uczciw e, bo to, co pokradną, to nie z tw ojej kieszeni.
B u k o w s k a. Kasiu, zapal lampkę. B u k o w s k i (ciągnąc dalej). To nie z tw ojej kieszeni i z lekkom yślności swojej nie zdajesz sobie naw et spraw y, ja k a je s t w artość pieniężna, (do Kaśki). M iłosierdzie Boże! ta ju ż zapala lampkę! Przecież je s z cze dzień b iały! Zgaś mi zaraz lam pkę i chodź do pokoju. Spiszem y inw entarz po kojow y. Zaczniem y od salonu... Jest sze snaście patarafek, pam iętaj sobie... szesna ście! Podpiszesz mi się pod każdą zaw arto ścią osobno. Chodź!
(W ychodzi, za nim Kaśka).
S C E N A XIII.
B u k o w s k a (sama). Za ch w ilę go zo baczę! P rzy ludziach znów trzeba p rzy w dziać kagan iec na usta i serce— i kłam ać, kłam ać obojętność, podczas g d y dusza aż w y ry w a się z piersi. Mówią, że on je s t zły m człowiekiem , że nie ma serca... co mnie to obchodzi; ja w iem to jedno, że go ko cham! (opiera głowrę pod okienkiem o ścia nę) i że bez tej m iłości nie um iałabym ist nieć na świecie!
KAŚKA K A RY A TY D A . 31
S C E N A XIV.
B U K O W SK A , B U K O W SK I, K A Ś K A . (D łuższa chw ila m ilczenia, słych ać forte pian w oddali, ciągle dolatuje głos B ukow skiego) Co? Nie um iesz pisać?
G ł o s K a ś k i . Nie, proszę łaski pana. G ł o s B u k o w s k i e g o (bliższy). To ja k ie mi dasz pokwitowanie?
B u k o w s k a. Och! ten głos nienaw i stny !
G ł o s B u k o w s k i e g o . Bo musisz mi dać pokwitowanie!
B u k o w s k a. Zmora rnoj ego życia! (Bukowski i K aśka wchodzą. B ukow ski ma
pod pachą dużą, czarną książkę). B u k o w s k i. Cóż, ty n ig d y nie chodzi łaś do szkoły?
K a ś k a (zawstydzona). Nie... moje sio stry chodziły... proszę pana.
B u k o w s k i . A ty dlaczego nie chodzi łaś? z próżniactwa?
K a ś k a (ciszej). Ni,e.... ale trza było m łodszych dzieci pilnow ać, proszę łaski pana.
B u k o w s k i. L ar i fari!..*. Cóż ja teraz zrobię?
B u k o w s k a. N iech podpisze znakiem krzyża.
B u k o w s k i. E L . to nie żaden podpis. To łatwo sfałszować. Zresztą... masz tu pió ro... siadaj na zydlu i pisz. (Kaśka siada p rzy stole. Bukow ska zapala lam pkę. B u kow ski daje Kaśce pióro i rozkłada przed nią książkę). Tu podpisz, ja k o ś do rąk w ła snych dostała kanapę, sześć krzeseł, dwa fo tele, stół ow alny, stół kw adratow y, szesna ście patarafek, dwa srebrne lichtarze, lampę i kom plet „K łosów “ , „K u ryera Porannego“ i trzy oleodruki. To w szystko w dobrym stanie i prawdę niezużyte. O bowiązujesz się takowe u trzym ać w porządku i w chwili odejścia ze słu żby oddać tak, ja k ci je było oddane. Zrozum iałaś? (Kaśka m ilczy). Te raz zrób k rzyż y k , o tu, niżej, niedołęgo!... A nie zrób kleksa. (Kaśka kreśli k rzyż yk , w y cią g a ją c język ). No, dobrze... ju tro z a j m iem y się kuchnią... A teraz nastaw samo w ar, w yszoruj stół, kuchnię, rondle i mo żesz iść spać. Jutro w eźm iem y się do po rządków z gruntu.
(W ychodzi).
B u k o w s k a (do Kaśki). Skoro podasz samowar, będziesz m ogła iść spać. Jutro poszorujesz w szystko. Musisz być bardzo zmęczona.
K a ś k a Trochę, proszę łaski pani. B u k o w s k a. To też się połóż, moja biedna dziewczyno!
(Kaśka ch w yta rękę B ukow skiej i cału je ją gorąco).
B u k o w s k a (trochę wzruszona). Dobra noc!
K a ś k a. Dobranoc wielm ożnej p a n i! (Bukov, ska wchodzi do pokoju).
S C E N A XV .
K a ś k a (sama). Co 011 też za cy ro g raf k azał mi podpisać? A ż mnie ciarki po skó rze przeszły. N iby mówi, że mi to w sz yst ko, te kanapy i te stoły oddał, a przecież nic mi nie dał (zabiera się do nastaw iania sam owara, fortepian grać zaczyna). Jak to ten gra słodziutko, coś ci człow ieka po ser cu łechce!... (zbliża się do okienka). Już i gw iazd ki po niebie się snują. Szkoda, żo tylko taką szm ateczkę nieba w idać bez to okienko. Mój Boże! tam u nas w yjd ziesz na łąkę, to nad głow ą ca ły dach nieba, a tu — po szm ateczce i to jeszcze komin ci zasła nia!...
SCENA XVI
K A Ś K A , JAN.
J a n (wchodzi z tłom okiem i z m ałą sk rzy neczką). To panny rzeczy?
G. Zapobka: Kaśka Katyalyda. 3
K a ś k a . A moje! D ziękuję panu, że się fatygow ał.
J a n (z głośnym śmiechem). No! nie b ar dzo się tam sfatygow ałem , ho chudoba pan n y nie ciężka! (Milczenie). Panna nie tu tejsza?
K a ś k a . Nie.
J a n. To zaraz poznać! Panna zdrowa, rosła, tęga, nie taka, ja k te nasze lw ow skie dziew częta, co to w ym okłe, ja k b y ca ły rok .ich we wodzie moczono. Panna tu nie wy-
będzie długo na tern m iejscu.
K a ś k a (rozw iązując pościel i układ ając na łóżku). Dlaczego?
J a n. E L . bo to państwo takie tam!... nic szczególnego. Ja tego nie mówię przez sza cunek dla pieniędzy, bo ja to się pieniądzom n ig d y nie kłaniam .
K a ś k a. Pan strasznie przem ądry, f' J a n. Pewnie! mało to się oczytałem ? mało to się nasłuchałem , ja k panowie gada li? Dlatego mam taką pogardę dla pienię dzy. Tu je s t tak i strabancel na pierwszem , co zaw sze nad ranem wraca. Ja go dobrze znam po dzwonieniu, ale mu n ig d y zaraz nie otworzę, choć mi i trzyd zieści i czter dzieści centy w łape wsunie. Myślę zawsze: stój, stój, czekaj, marznij!...
KAŚKA K A R YA TYD A . 35 J a n . A jak że, bo ja tylko naukę szanu ję . Jak kto nie uczony, to u mnie nic nie wart. Chyba, że to baba... Jak baba, to le piej niech nic nie um ie i niech będzie g łu pia...
K a ś k a. A dlaczego?
J a n. Dlaczego? ano nie wiem , ale niby tak zaw sze panowie m iędzy sobą mówili.
K a ś k a . Musi m ężczyznom je s t lepiej, ja k kob iety głupie.
J a n. Aha!
K a ś k a . Bo się oni m ądrzejsi wydają! J a n. Aha!... ale to panna cięta w gębie, ja k widzę... ale zęb y ma panna nie od uroku... ale tak się w idać w y b ie liły i w yszlifow ały na szarym chlebieL. (podsuwa się do niej). Panna ma w cale gładką buzię, tylko taka panna w ielka i rosła, ja k m ężczyzna.
S | K a ś k a (zmieszana). E L . gdzie j a tam mam gład ką buzię... co też to pan w y ga d u je....
y J a n (w y ciągając rękę ku je j tw arzy). Ano, może mi się zdaje, to się przekonam! (K aśka poryw a sam owar i w y b iega do po
koju).
J a n (sam, później Kaśka). U ciekła... E L. to ja k a ś strasznie zacofana dziewczyna! K ie dy uciekła, to m niejsza z tern, nie będę je j gonił! T aka tam!... Boże!... w chustce na gło w ie i to chce b y ć harde!... Inna toby mi
sama pod rękę podlazła, a ta się staw ia. Nie będę do niej gadał. A zresztą, to nie honor tam gadać z taką biedotą. Bo ju ż ją tłom okiem w kam ien icy przezwali. A ja k że — przed bramą.
(Kaśka w suw a się ostrożnie do kuchni i sta je przy progu).
J a 11 (z arogancyą, kładąc czapkę na gło wę). Może panna w ejść, bo panny nie u k ą szę. Ojej! ja k się to panna boi o siebie, ja k by b yła ze szkła!... N iech panna tylko u w a ża, żeb y się na lw ow skim bruku nie rozbiła, bo o to to łatwo... ho! ho!... bardzo łatwo!... szczególniej, ja k się tak nosa do gó ry za dziera! (zmienia ton). A do m eldunku ju tro p rzyjść do pana rządcego!... Rozumie pan na? (wychodzi, trzaskając drzwiam i).
K a ś k a (sama). Mój Boże!... Co się j e mu stało? Tak s i ; rozgniew ał na mnie, że nie dałam się uszczypać w policzek!... Jak że ja m ogłam na to pozwolić? Nie dlatego, żeby to był despekt, ale tak go się przelę kłam , bo, choć ładny m ężczyzna, ale tak j a koś strasznie patrzy, że aż człow ieka do w nętrza świdruje... Będę się od niego zda- leka trzym ała. (Porządkuje w kuchni). D la czego 011 mówił, że j a tu nie będę? Pan j a kiś trochę zw aryow any, ale to stary czło wiek, to mu w szystko wolno. A pani to ta ka dobra, ja k anioł... tylko... dlaczego ona
KAŚKA KARYATYDA. 37 kazała mi kłam ać przed panem. Ja nie po trafię... ja się zaraz czerwienię, ja k kłamię... pan pozna... a potem ksiądz na spowiedzi nie każe kłam ać, a tu przecież trzeba pani słuchać... (zbliża się do łóżka). Położę się chyba, bo bez ten dzień to tyle się nacho dziłam , że aż mi się ćmi w oczach... (roz w iesza na ścianie nad łóżkiem obrazy). A ot i moje św iętości będą czuw ać nademną. I M arya N ajśw iętsza i Anioł Stróż i Św ięta K atarzyna, m oja patronka...
J a n (wsuwa, głow ę przez drzwi). Panna ju ż śpi?
Ii a ś k a (zmieszana). Nie... abo co? J a n. Nic, ino chciałem powiedzieć, że w edle tego m eldunku, to ju tro o dziew iątej, a nie o ósmej trza p rzyjść do pana rząd- cego.
K a ś k a. Dobrze, przyjdę!
J a n (wchodząc do kuchni). Panna nie zaw zięta? (Kaśka m ilczy). To dobrze, że panna nie zaw zięta, bo ja zaw ziętych dziew czyn nie lubię. I nie trza mi się staw iać okuniem, bo ja do tego nie zw yczajn y.
K a ś k a . Ja też nie zw yczajn a, żeby mnie pod brodę szczypać.
J a n. E!... naprawdę?...
K a ś k a. Jak m atkę kocham.
J a ii. No... to... ja pannę przepraszam... Ja nie w iedziałem , że panna taka harda.
K a s k a. Każden ma swój honor.
J a n . Bardzo słusznie! (po chwili). Może pannie w ody przynieść?
K a ś k a. D ziękuję... Żeby mi pan po m ógł tego św iętego zawiesić, toby pan b y ł grzeczny.
J a n. Dobrze!... (bierze w rękę obrazek nalepiony na tekturę). To nie żaden święty!
K a ś k a. Nie św ięty? J a n. N ie— to Napoleon.
K a ś k a. A... to Napoleon nie b ył św ięty? J a n. Nie!
K a ś k a. Mój Boże! a ja sio codzień do niego modliłam!...
J a n (wiesza obrazek). No! teraz je s t do brze... No, to dobranoc pannie!
K a ś k a. Dobranoc panu!
J a n (we drzwiach). Dobrej nocy! K a ś k a. Nawzaj em!
(Jan wychodzi).
K a ś k a. A ż mi lżej na sercu, że się z nim pogodziłam . Zawsze to lepiej ze stró żem b yć w zgodzie, bo to kam ienica duża i słu g ja k mrowia, to mogą jeszcze się z czło w ieka w yśm iew ać, abo co... (po chwili). Zmó w ię pacierz... (klęka p rzy łóżku i szepce pa cierz; słych ać znów fortepian). „A niele Bo ży, stróżu mój, T y zawsze p rzy mnie stój...“ W głow ie mi się mąci, ju ż i w yrazów poła pać nie mogę... „Jak we dnie, tak i w no
KAŚKA K ARYATYDA. 39 cy, bądź mi zawsze ku pom ocy“ . U nas w domu ju ż rodzice śpią i siostry poszły na łąkę i tam śm ieją się' z innerni d ziew częta mi... (wzdycha). Mój Boże! (szepce pacie rze).
S C E N A X V I I
K A Ś K A , B U K O W SK A .
(Bukowska, w strojnej sukni, okryta płasz czem, w suw a się do kuchni i podchodzi do Kaśki, która drzemie, op arłszy gdowę na w y
ciągn iętych rękach). B u k o w s k a. Kasiu!
K a ś k a (budząc sie). Słucham w ielm oż nej pani!
B a k o w s k a (pochylona, cicho). Ja póź no powrócę. Zostaw drzw i od kuchni otw ar te, nie zam ykaj na klucz.
K a ś k a (klęcząc). Dobrze, proszę pani! B u k o w s k a (j. w.). A g d y b y się pan p ytał ciebie, dlaczego drzw i nie zam knięte— nie mów, że to ja kazałam zostaw ić otw ar te, tylk o powiesz, żeś zapomniała zam knąć.
K a ś k a (j. w.). Dobrze, proszę pani! (Bukowska w ychodzi).
K a ś k a (sama, ciągnie dalej pacierze). Siódme nie kradnij, ósme nie mów fałszyw e go świadectw a... (szepce bez zw iązku, głowa je j opada na złożone ręce; fortepian gra cią gle; K aśka zasypia).
g k E Z T ID iEITTGfl.
Scena przedstaw ia lesistą okolicę. Huś taw ki, gra w kręgle, stoliki i ław ki, na nich ku felki i butelki. K ataryn ka gra w rzaskliw ie chw ilę przed podniesieniem zasłony. Na scenie pełno ludzi nizkiej klasy, sług, rzem ieślników . Żydzi cho dzą, roznosząc grę w loteryjkę. Ż ydów ki sprzedają pomarańcze. Służące bu jają się na huśtaw kach. M ężczyźni, bez surdutów, grają w kręgle. Na najbliższej huśtaw ce stoi Marynka, w ystrojona, w rękaw iczkach i kapeluszu. Pod huśtaw ką grom ada mło dych ludzi, odświętnie ubranych; p rzyp atru
ją się je j z adm iracyą. S C E N A I.
M A R Y N K A , ZOŚKA, JU L K A , RÓZIA, IN TROLIGATOR, K R A W IE C , LO K AJ, później C Z E M PIE LE W SK A i KAR M ELK AR Z, POLI- C Y A N T , Ż Y D z lo teryjką, Ż Y D Ó W K A z po m arańczam i, K A T A R Y N IA R Z , W Ł A Ś C IC IE L H U ŚTA W E K , 1 g ra ją c y w kręgle, 2 g ra ją cy w kręgle, 3 g ra ją c y w kręgle, 1 rzemieśl- niczka, 2 rzem ieślniczka. Sługi, rzem ieślni
M a r y n k a (na huśtaw ce). W yżej!... w y żej!..,
I n t r o l i g a t o r . A to z panny Maryn- k i nienasytek! F u rt w yżej i w yżej!... Toć chyba chce się na drzew a dostać...
K r a w i e c. Albo się grzm otnąć o zie mię..,
M a r y 11 k a. Pan mnie nie będziesz pod nosił.
K r a w i e c. Phi!... kto to wie!... a może nie będzie się ju ż po co schylić!...
M a r y n k a . Niem a strachu! Ja tam nie zlecę! (do in n ych dziew cząt na huśtawkach). Hę! cóż w y tam, zm okłe kury? boicie się, czy co, że tak po ziem i pełzacie, ja k ja k ie robaki?
J u l k a (na huśtawce). Abo mnie zaraz m głości ch w ytaj om!
M a r y n k a. O, Jezus Mary a! a to ci dulcynella! To zleć z huśtaw ki, kiedyś taka.
Z o ś k a, Ja mam też krążka w głowie! K r a w i e c. To pewne i to nietylko na huśtawce.
Z o ś k a. Pan je s t zadów cipny, panie My dłek; pan się nie uchowa!...
J u 1 k a. Panu M ydłkow i b rak politury! K r a w i e c. Jak w ja k ie m tow arzystw ie. M a r y n k a. Pan nie bądź za przyścibny, bo pan możesz tego pożałować. No, a teraz
K AŚKA K A R Y A TY D A . 43 dosyć tego bujania, Proszę przestać, zesa- dzić mnie na ziem ię i zaprowadzić na piwo.
K r a w i e c. No, to ja daję nura!
I n t r o l i g a t o r . To wiadomo, że gdzie je s t częstunek, tam zaw sze pan M ydłek da je nogę. (do M arynki) Panna M arynka zrobi mi ten honor i pójdzie zem ną na piwo!
M a r y n k a . Z przyjem nością!
(Introligator zsadza M arynkę na ziem ię. In ne dziew częta schodzą również z huśtaw ek,
ale na ich m iejsce wchodzą jeszcze inne). W ł a ś c i c i e l h u ś t a w e k . Proszę o sześć cen ty za kurs!
I n t r o l i g a t o r . Panna M arynka po zwoli...
M a r y n k a (niedbale). Niechaj!
(Siadają p rzy stoliku, p rzyłącza się do nich Ju lka i Lokaj).
L o k a j . Państw o pozwolą usiąść p rzy tym stole?
I n t r o l i g a t o r. Jakże... prosiemy! pro- siemy! Kej! żyd! dwa ciemne! A pannie co? coś słodkiego? może w aniliów ki, w iśniów ki, anyżówdd, korczaków ki, herbatów ki?
M a r y 11 k a. Coś letkiego... na ochłodze nie... K m inków ki— ja k panna Ju lcia m yśli?
J u 1 k a. N iech będzie km inkówka! L o k a j . I prezli? Hej, prezlarz!
(Prezlarz podchodzi, d ziew czyn y w y b ierają z kosza prezle).
1 g r a j ą c y w k r ę g 1 e. A to psie gorąco!
2 g r a j ą c y w k r ę g l e . Chyba zdjąć kam izelki.
1 g r a j ą c y. Nie można, są damy! 2 g r a j ą c y. To nie damy, to nasze żony!
1 g r a j ą c y . E, zawsze nie wypada! No, uwaga! teraz mój rzut!
(K rzyk m iędzy grającym i). Ho! ho! zw alił w szystkie! zwalił!...
Ż y d z l o t e r y j k ą (podchodzi ku rze- mieślniczkom). .Może też panie chcą co pię knego w ygrać? O, tu je s t cukierniczka, tu lichtarz z praw dziw ego sław skiego srebra... a tu bransoletka z echt paryzkim dyamen- tem. Staw ka pięć centy. N iech się panie ob yw atelki zdecydują!
1 r z e m i e ś l n i c z k a . Dość, oszuście! w ydrw igroszu!
2 r z e m i e ś l n i c z k a . Idź drugich cygan ić, nie nas.
Ż y d . Czego się to zaraz ciskać i rzucać? czego? T akie godne panie obyw atelki i ta kie niegrzeczne. L ichtarz fain, ja k gw iaz da... postawić na komodzie... aj ja j, co za rarytn e sztukie!
3 r z e m i e ś l n i c z k a. A m ożeby tak spróbować?...
i r z e m i e ś l n i c z k a. N iech pani cia pokój! Żyd zaw sze panią okpi. To ju ż na w et w gazetach stało, że tak ie lo te ry jk i to ino szachrajstwo...
Ż y d. Co to szachrajstw o? dlaczego sza chrajstw o? A g a zety to także nie szachraj stwo? Czego takie brzyd kie gadanie. Jak ta pani chce sobie pograć, czego nie ma so bie pograć? (rozkłada loteryjkę). Pani do brodziejka sobie num erek w ybierze.
3 r z e m i e ś l n i c z k a. Ano— nie wiem jaki!
Ż y d . A ile u pani dobrodziejki lat? 3 r z e m i e ś l n i c z k a. A tobie co do tego?
Ż y d . Ja przepraszam, ale j a chciałem , żeb y pani postaw iła na ten numer, co pani lata.
3 r z e m i e ś l n i c z k a, P ostaw ię na lata mego zięcia. C zterdzieści trzy.
(Żyd staw ia gałkę).
Ż y d. Ano, to ju ż takie moje nieszczę ście! Pani dobrodziejka w ygrała.
3 r z e m i e ś l n i c z k a. Ha! ha! w y g ra łam! Co?
Ż y d. Ano, ten śliczn y garnuszek. To z samej chińskiej porcelany! A j aj, ja k ą ja mam stratę!
3 r z e m i e ś 1 n i c z k a. Dawaj garn u szek! (żyd daje garnuszek). N iczego, niczego! K AŚKA K A R Y A T Y Da. 45
Ż y d . Co to niczego? to n ajfajn iejsza por celana, ja k a je s t na świecie!
2 r[z e m i e ś 1 n i c z k a. R zeczyw iście, w cale niebrzydki garnuszek; i im ię pięknie w ypisane i oto dwa gołąbki na froncie.
3 r z e m i e ś l n i c z k a (z ferworem). No, jeszcze raz, panie żyd! Znów czterdzie ści trzy.
Ż y d. N iechaj będzie (kręci ruletką). A j aj! znów pani w ygrała!
W s z y s t k i e r z e m i e ś l n i c z k i. A co? co?
Ż y d . L izeczke ze srebra reswuskiego. A ja j, co też to za m oja strata!...
3 r z e m i e ś l n i c z k a. No, moja pani, łyżeczkę w ygrałam !...
1 r z e m i e ś l n i c z k a . No, to i ja spróbuję.
2 r z e m i e ś l n i c z k a. Ja także! (O taczają żyda i g rają w ruletę). I n t r o 1 i g a t o r. No, a teraz czego się napijem y?
M a r y n k a. A b y coś letkiego... N iech będzie anyżówka!
J u l k a . N iech będzie anyżówka!
I n t r o l i g a t o r . A m y piwa, panie Ignacy!
L o k a j . To m oja kolej.
I n t r o l i g a t o r . Przepraszam , proszę mnie tu honor zostawić! to m oja kolej!
KAŚKA K A R Y A T Y D A . 47 M a 1 7 11 k a. P atrzcie ino, ja k to k ra w iec z boku zagląda. Myśli, że go do stołu
może zaprosimy!
L o k a j . Nie potrzeba takich igielm ache- rów, obejdzie się!
(W chodzi Czem pielew ska w ystrojona, p rzy niej Karm elkarz).
C z e m p i e l e w s k a. Kłaniam! witam! M a r y 11 k a. A ! pani C zem pielew ska! prosiem y do kompanii!
C z e m p i e l e w s k a . D ziękuję, m uszę się puścić na spacer, bo tylk o co zesadził mnie z dyabelskiego m łyn a pan Stefan (pre zentuje K arm elkarza). Mój narzeczony.
W s z y s c y . A!...
C z e m p i e l e w s k a. Ano tak; pom y ślałam sobie, że smutno samej na św iecie i pan Stefan, z zawodu karm elkarz, prosił mnie o mojom rękę. Zgodziłam się, bo i cóż m iałam robić!
L o k a j . Doskonale pani Czem pielewska zrobiła...
C z e m p i e l e w s k a . Ano, to się wie. Bez całe życie słu żyć po obcych, to ju ż wo le b y ć panią na siebie i w y słu g iw a ć się
swoim.
L o k a j . N iechże państwo siadają. Pro siem y pięknie.
C z e m p i e l e w s k a. D ziękuję, jeszcze na karu zel trochę wsiądę, bo chcę u żyć
jeszcze panieńskiej swobody. Pięknie się kłaniam y. Panie Stefanie, ukłoń sio pan i chodźmy!
(W ychodzą).
M a r y n k a. C zy to niemowa ten kar- m elkarz?
J u 1 k a. Ano, musi go co... A le dobrze, że i takiego dostała.
M a r y n k a. Zobaczycie... 011 jej w ytnie kuranta.
L o k a j . Bardzo być może! w y gląd a na mądrą rybę, choć tak ja k ryb a nic nie g a da....
J u l k a . A le co to znaczy, że Jana do tej chw ili niema? Nie w iesz, M arynka?
M a r y n k a. Ach, Jan!... Żebyście w ie dzieli — to skonać można od śmiechu! Jan się kocha w tej w ielkiej Kaśce z trzeciego od Bukowskich!
W s z y s c y . Nieprawda!
M a r y 11 k a. Jak Bozię kocham! Wodę je j nosi, w ęgle z piwnicy... Przed bram ą to jeszcze nie w ystają, bo ona to udaje niby św ię toszkę i nie chce. A le m y w iem y, co to za j e dna. Przybłęda... Bóg wie, zkąd się to p rzy wlokło, obdarte, Boże... Słu żyła u żydów, a teraz u takiego państwa, że to gorsze, niż żydy. Praw da, Julka? żadna porządna sługa się z nią nie zadaje w kam ienicy, a ja k
KAŚKA KARYATYDA. 49 idzie bez dziedziniec, to m y aż się pokłada m y od śmiechu.
L o k a j . Niezgrabna, ja k kloc, ale ładna dziew czyna.
M a r y n k a. Ojej! też także ładność!... czysty grynadyer. A nie ma ani jedn ej u czci wej kiecki na grzbiecie. W niedziele to z nikim naw et w y jść nie ma na spacer i w iecznie idzie do kościoła w ysiad yw ać w kącie, ja k stara Czem pielewska.
W s z y s c y. Ha! ha! ha!
L o k a j . A le to je j panna M arynka do jeżdża! A dlaczego też to panna M arynka
tak tej K aśki nie lubi?
M a r y n k a. Może pan Ignacz m yśli, że hez zazdrość — to się pan Ignacz grubo myli...
L o k a j . Bo ten Jan to się kiedyś około panny M arynki u w ijał.
M a r y n k a, No, to i co z tego? Nie chciałam go i dosyć!... taki tam stróż... mnie trzeba, żeb y to b ył ktoś fachow y i jen teli- gentny. A zresztą, zobaczym y jeszcze... Jan tu dziś przyjdzie; m ówił mi w czoraj, że przyjdzie.
L o k a j . Może z Kaśką.
M a r y n k a. Co też pan Ignac w ygad u je; gd zieżby on z takim tłom okiem publiko
wał! A toć ona nie ma naw et kapelusza...
(W szystkie rzem ieślniczki zaczyn ają k r z y czeć): Szachraj! oszust! okpił nas! okradł!
W s z y s c y . Co się stało? (Znów zamieszanie).
Z y d. Niem a tu żadne szachrajstwo!.... w sz y scy grali po dobrej woli!
R z e m i e ś l n i c z k i . Oddaj nam na sze pieniądze!
P o 1 i c y a n t. Co to jest? co to za ha łasy? Stile! ruhig! was wole das sein!
R z e m i e ś l n i c y . Żyd psia w iara okradł nasze żony!
Ż y d . Nie prawda! Ja to panu kom isa rzow i opowiem...
(W ychodzą w szyscy, w rzeszcząc, za kulisy). Z o ś k a (na huśtawce). W a ry a ty ja d ą ! w aryaty!
W s z y s c y . Gdzie? gdzie?
Z o ś k a . O, na m aszynach! I kobieta ty ż ubrana za m ężczyznę!
(W jeżd żają dwaj cyk liści i jedn a cy- klistka).
W s z y s c y . W aryat! w aryat!
(C ykliści zsiadają z m aszyn i idą do bufetu). I n t r o l i g a t o r . Jezu, ja k to w y g lą da! ja k hecarz, czy co!
M a r y n k a. Niech pan nie w ydziw ia, bo to bardzo szykantne takie ubranie.
I n t r o l i g a t o r . A przez co te pań stwo tak na ty ch w łóczybiedach jeżdżą?
KAŚKA K ARYATYDA . 51 L o k a j . Bo nogi m ają poderwane, nie m ogą ju ż chodzie, w ięc na m aszyny powła- zili.
(C ykliści siadają na m aszyny i odjeżdżają). W s z y s c y . W aryat! w aryat!
I n t r o l i g a t o r . Strasznie się dziś ho ło ty naschodziło. A ż niemiło tu siedzieć.
M a r y n k a. Praw da, same koczkodony! L o k a j . O tak, z tym w ielkim nosem podobne w kubek do swojej pani!
(K elnerzy zapalają latarki kolorowe). W s z y s c y . Ha! ha! ha!
M a r y n k a. A ten kataryn iarz to po dobny do swojej pani!
WT s z y s c y. Ha! ha! ha! (Ściem nia się).
M a r y 11 k a. Już i wieczór.... zapalają lampy.
J u l k a . Będą faj erw erki i rakiety, a po tem tańce.
M a r y n k a. Ojej! także tańce! to obcza- szy można pogubić. Ja tam nie będę tań czyła. P rzejd źm y się trochę, bo mi się w głow ie zaćm iewa...
(M ężczyźni podają im ręce i szy k u ją się do w yjścia , w tej chw ili z lew ej w chodzi Jan i Kaśka, K aśka bez kapelusza, z gołą głową, w różowej krochm alnej sukni, w chustce na
S C E N A il.
I n t r o l i g a t o r . A... ot i pan Jan! J n 1 k a (do M arynki). Z Kaśką!... M a r y n k a (wściekle). A!...
J a n (podchodząc do M arynki). Dzień do b ry pannie M arynce. Cóż, dobrze się panna M arynka bawi?
M a r y n k a (wściekła). D o b rze! A le gdzież to pan Jan się w podróż w ybiera?
J a n . Ja? zkąd? Co też to panna M aryn ka w ygaduje!
M a r y n k a. Ano; m yślałam , bo widzę, że pan Jan z tłom okiem chodzi...
(W szyscy śm ieją się i uciekają). J a n . A to psia w iary!
K a ś k a (zatrzym ując go). Panie Janie! Ja pana Jana bardzo proszę...
J a n. To dla panny Kasi tylk o zrobię, że tej ję d z y nie obiję, ja k na to zasługuje!
K a ś k a (smutnie). Na co to, panie J a nie? Ona tak mówi nie bez złość, ale bez głupotę. A potem, ja m ówiłam panu Jano wi. że się na w styd narazi, ja k będzie ze- mną na spacer chodził. Ja się nie mam w co ubrać, a te panny takie elegantki.
J a n. Panna Kasia nie potrzebuje żadne go stroju, bo panna Kasia je s t zaw sze n aj piękniejsza dziew czyna w świecie.
K a ś k a. Co też pan Jan mówi i w y g a duje! Ja nie mam naw et kapelusza,
J a n. To co mi z tego? Ma za to panna K asia takie śliczne w łosy, takie w arkocze, że to aż ziem i sięgają. Ja raz podejrzałem , ja k się panna K asia rano czesała.
K a ś k a (zawstydzona). O, mój Jezu!... a co też to pan Jan widział?...
J a n. No, nic, nic, niech się panna K a sia uspokoi. A może się panna K asia chce pohuśtać?
K a ś k a. Broń Boże! J a 11. Dlaczego?
K a ś k a. Bo się w stydzę.
J a 11. O jej, ja k a panna Kasia w stydliw a! Iv a ś k a. Znów się zem nie śm iać będą, J a n. Chciałbym to widzieć! Już ja ho nor panny Kasi obronię...
K a ś k a N iech pan z niemi kłótni ni gd y nie zaczyna, ja pana Jana o to bardzo proszę, bardzo proszę... One się później bę dą na mnie m ściły. I tak ja ju ż spokojnie bez dziedziniec przejść nie mogę, tak się ze- m nie w yśm iew ają.
J a n. A to jędze! A le niech panna K a sia siada, napijem y się troszeczkę.
Iv a ś k a. Pięknie panu dziękuję, że pan mnie tak chce uhonorować, ale ju ż m y dwa razy pili piwo, a ja nie zw yczajn a, to mi ju ż i tak w głow ie szumi. (Siadają).
J a n . To nic! dziś niedziela, frajda na grandę! Hej! kelner! — kieliszek pestków ki i k ieliszek m alinów ki! M alinówka to dla panny; to słodkie, aż głaszcze po gardle. Zobaczy panna Kasia, ja k się ta to prześliz gnie...
K a ś k a. Pan Jan bardzo dla mnie do bry!
J a n (siada bliżej niej). Czem u nie m iał bym b yć dobry, k ied y panna Kasia taka m i ła dziew czyna.
K a ś k a. To pan pierw szy we Lw ow ie przem aw iał do mnie ja k człowiek. Dawniej to wrszy scy na mnie tylko k rzyczeli, posztur chiw ali mnie. I tak mi się często tęskniło za domem i za m atką i za siostram i, że ju ż chciałam w szystko rzucić i ¡u cie k a ć do Igli-
niówki. A le wieś, tam w domu nie przele wa. Ot, ino tyle, co w e fabryce zarobią, choć ojciec ma trochę i dom porządny. W ięc ostałam w e Lw ow ie i tak bieduję. Pan Jan jed en i pani druga, to do mnie po ludzku
gadają. Ja za to w as dwoje bardzo lubię. J a n . A panna K asia wrie, że ta pani K a sina to ma romans z tym doktorem z p ierw szego piętra?
K a ś k a. Co też pan Jan w ygad u je. P rze cie m oja pani ma męża.
J a n. C zy panna K asia kpi, czy o drogę pyta... Co to ma jedno do drugiego.
K a ś k a . A leż to obraza Boska.
J a n . Ojej! oni się tam o to bardzo trosz czą... Hej! kelner! daj 110 jed n ą w iśniów kę i jed n ą pestków kę. Wiśniówrka to dla pan n y Kasi.
K a ś k a. D zięku ję panu Janowi, że mnie tak bardzo honoruje, ale mnie się ju ż ze w szystkiem w głow ie zawróciło.
J a n . Tern lepiej!
(Kelner przynosi kieliszki; Jan przysiada się do Kasi).
J a n . A pam ięta panna Kasia, ja k to pierw szego w ieczoru panna K asia się na mnie obraziła?
K a ś k a . Ojej!... a potem zasnęłam p rzy pacierzu.
J a n (obejm ując ją). A le teraz panna K a sia ju ż nie taka zaw zięta?
K a ś k a (rozmarzona). Pan Jan taki do bry...
J a n. I będę jeszcze lepszy. T ylko pan na K asia powinna m ieć w ięcej w iary.
K a ś k a. K ied y ja panu Janowi w ierzę. J a n. E! nie we w szystkiem , panno K a siu, nie we w szystkiem ! (O rkiestra zaczyn a grać za sceną). Kelner! kieliszek m iętów ki i kieliszek pestkówki! M iętówka to dla pan ny!...
K a ś k a. D ziękuję, że mnie pan Jan tak honoruje, ale... ja naprawdę ju ż nie mogę... oczy mi się kleją...
J a 11. Gdzie tam! Oczy u panny Kasi tak się świecą, ja k gw iazdeczki na niebie.
K a s k a. To też pan Jan podchlebia! J a n . N iech panna Kasia pije.
Iv a ś k a. K ied y ju ż nie mogę.
J a n. Chyba, że mnie panna K asia nie lubi i źle mi życzy.
(Kaśka pije pośpiesznie).
J a n. No tak, to bardzo dobrze! Zaraz w idać, że panna K asia posłuszna i że będzie z niej dobra żona.
K a ś k a (trochę pijana, ale bardzo mało). E! ktoby się tam zemną chciał żenić?
J a n. A ja k b y m też j a chciał się z K a sią ożenić?
K a ś k a (zdziwiona). Pan Jan? J a n. Ja!
K a ś k a . O, czego też to pan ze mnie po- drwiewa? Co ja też to panu zrobiłam?
J a n. A le ja w cale nie drwię. Skoro mó wię, że się ożenię, to się ożenię. Chyba, że panna K asia mnie nie chce.
K a ś k a . Ja? gdzież znowu! A le ja k że ja , taka głupia dziew czyna, prosta i nie zdarna, mam być żoną takiego mądrego, ja k pan Jan, człowieka?
KAŚKA K A R Y A T Y D A . 57 J a n. Na żonę to się u czyć nie trzeba. A potem, panna Kasia się p rzy mnie ogła dzi...
K a s k a. 0 Jezu miłosierny! aż mnie strach porywa!
J a n (całując ją). A to na zaręczyny. K a s k a. Jeszcze kto zobaczy.
J a n. No to niech widzą, Co to? panna K asia przecież moja narzeczona a niedługo i żona. Co kom u do tego, co m y robierny... Św iat to tylko um ie popsuć szczęście, a ni g d y go nic da, (Całuje K aśkę, która się co raz słabiej broni).
(K elnerzy sprzątają stoły, p rzygotow ując te raz do tańca, W głębi g ra ją c y w k ręgle
przestali grać i p iją piwo).
J a n. Panna Kasia powie swojej pani, że j a będę co niedziela do kuchni przychodził. Będę grał na harmonii pannie Kasi i książki też poczytani.
K a ś k a. Dobrze.
J a n (obejm ując ją wpół). I nieraz sobie tak na spacer pójdziem y we dwoje.
K a ś k a. Do lasu, tam gdzie drzewa, prawda? to mi się przypom ni tak ja k u nas. Jest także las i ja lubiłam tam często z sio stram i chodzić nad wieczorem , bo potem, ja k gw iazd y zaczęły błyskać, to m y tylko przez gałęzie u p atryw ałyśm y ciągle i lic z y my- A le się n igd y doliczyć nie m o g ły ..