• Nie Znaleziono Wyników

Utwory dramatyczne

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Utwory dramatyczne"

Copied!
316
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

Gabryela Zapolska.

U t w o r y

Dramatyczne.

^»Bibljoteka domcwaf»-

G O U N S K i C H

M 0f_ W A R S Z A W A . 1 9 1 0 K. FISZLER

(8)
(9)

K A Ś K A K A R Y A T Y D A

MELODRAMAT

(10)

O S O B Y : BU KÓ W SKI, urzędnik. TR A W IŃ SK I, doktór. W ODNICKI, rzeźbiarz. SZERKO W SKI. JAN. NIEM OW A. M ATEU SZ / JÓZEF } stróże. TOM ASZ

i

INTROLIGATOR, LO K AJ. K AR M ELK AR Z. K R A W IE C . Ż Y D Z L O T E R Y Ą . W Y N A J M U J Ą C Y H U ŚTAW KI. O LE JA R E K ) Ż W A N j tkacze. K A Ś K A O LEJAREK. OLE JARKO W Y C ZE M PIE LE W SK A . B U K O W SK A . M A R YN K A. JU LK A. ZOŚKA. JÓ ZIA j . . ...

ZUZTA d ziew czyn y fabryczne. W O ŹN Y. P O SŁ U G A C Z SZ P IT A L N Y . 2 j służące. 1 I 2 > rzem ieślniczki. 8 * SIOSTRA M IŁOSIERDZIA. PO SŁ U G A C Z K A S Z P IT A L N A .

Sługi, żydów ki, rzem ieślniczki, fabrykantki, m ały ko w alczyk.

(11)

Scena przedstaw ia kuchnię w pom ieszkaniu Bukow skich. Na prawo drzw i w ejściow e, na lewo prowadzące do m ieszkania. W ysoko w górze małe okienko. Na ścianach półki, na nich rondle, samowar, garnki. W głębi komin, przy nim konewki, szafliki i balia. Na środku sceny kuferek zielony, na nim tłom ok z pościelą. Na lewo koło drzw i łóż­ ko puste z siennikiem nawpół napełnionym

słomą. S C E N A I.

BU K O W SK I i CZE M PIE LE W SK A . B u k o w s k i (łysy, chudy, zaw iędły, stoi w szlafroku koło półek z dużą książką czar­ no oprawną w ręku. Czem pielew ska kończy w iązać pościel w prześcieradło). Gdzie Czem ­ pielew ska podziała durszlak?

C z e m p i e l e w s k a ' (m rukliwie). No gdzie? m usi b yć na półce.

B u k o w s k i . Nie widzę! Gdzie je s t dur­ szlak?

(12)

C z e m p i e l e w s k a . Abo j a wiem! B u k o w s k i . A kto ma wiedzieć? ja ? C zem pielew ska, skoro przyszła, podpisała się tu, wr książce, że w zięła trz y durszlaki: j e ­ den m ały, drugi średni, a trzeci w iększy. Gdzie je s t średni durszlak? (Czem pielewska m ilczy). Będzie Czem pielew ska odpowiadać, czy nie? C zem pielew ska dostała trz y dur­ szlaki, prawda? Podpisała się Czem pielew- ska.

C z e m p i e l e w s k a . Podpisałam, ale dur­ szlak się zu żył. Bez co się pan teraz mnie czepia?

B u k o w s k i . Z u żył się durszlak? blasza­ ny? zu ży ł się? W y , sługi, to i żelazo z g r y ­ ziecie! M iłosierdzie Boże!... now y durszlak.

C z e m p i e l e w s k a . Jaki tam b y ł no­ wy! Czego pan w ydziw ia? Stare durszla- czysko, całe było podziurawione!

B u k o w s k i . Czem pielew ska mi za nie­ go zap łaci! Ja Czem pielew skiej odtrącę z pensyi.

C z e m p i e l e w s k a (z w ściekłością, u j­ m u jąc się pod boki). W idzicie go! w ytrąci mi z pensyi! A niedoczekanie pańskie! W y ­ trącać mi będzie! Jeszcze czego!

B u k o w s k i . Żebym wam w szystkim da­ row yw ał to, co mi natłuczecie i nagubicie, to niedługo m usiałbym pójść na żebry.

(13)

KAŚKA K ARYATYDA . 7 C z e m p i e 1 e w s k a. Bez taki m ały dur­ szlak, stary i pokręcony. 0 Jezu m iłosier­ ny! Bez taki durszlak pan mnie chce u k rzy w ­ dzić i zaraz mi w y trą ca ć z ty ch m arnych zasług? A mało się to naharowałam , nala- tałam po tych trzecich piętrach, bucików nadarłam, obcasów n aw ykrzyw iałam ? A m a­ ło to się kole pana naskakałam z pana cho­ robami i stękaniem ? O Jezu najsłodszy i Matko przenajśw iętsza! W y, coście w i­ dzieli pracę moją, nie dajcie mnie k rz y w ­ dzić tak niegodziwie, bo chyba ju ż nijakiej spraw iedliw ości na św iccie niema, skoro pan mi za ten durszlak będzie m iał potrącić! (beczy głośno i siada na kufrze).

B u k o w s k i . Cicho!... nie zu chw al się, bo ci do św iadectw a wpiszę, żeś zuchw ała

i p yskujesz.

C z e m p i e l e w s k a . Oj e j!... a to niech pan wpisze!... M yśli pan, że ja się tern św ia­ dectwem od państwa będę chwaliła? Takie państwo z trzeciego piętra, od ty łu je wchód bez kuchniom! To nie żadne państwo!

B u k o w s k i . Cicho!... Gdzie je s t blasza­ na łyżka?

C z e m p i e l e w s k a. Niech se pan szu ka’ B u k o w s k i . Schow ałaś przecie do k u ­ ferka! Otwórz kuferek!

C z e m p i e 1 e wr s k a. I zaraz! Bez św iad­ ków? Nie! Nie otworzę, trzeba św iadków

(14)

bo ja k pan nie znajdzie, to ja pana zaskar­ żę o obrazę honoru! A!... a!... W idzisz go, ja k i mądry!

B u k o w s k i. Za ły żk ę ci także w ytrącę! C z e m p i e 1 e w s k a (w ybu chając w rza­ skiem). A Jezu miłosierny!... i za ły żk ę ta k ­ że! abo to była łyżka? to b y ł wiór, nie ły ż ­ ka! Pan Bóg państw a pokarze za moje cięż­ kie krzyw d y!

S C E N A II CIŻ, B U K O W SK A .

B u k o w s k a (młoda, ładna kobieta, w skro­ mnym, niebieskim szlafroczku). Co się tu dzieje? D laczego Czem pielew ska tak k r z y ­ czy? A mój Boże, czyż żadna służąca nie może od nas odejść bez krzyk ó w i awantur?

B u k o w s k i . Naturalnie... Pani b y chcia­ ła, żebym oczy na w szystko zam knął i po­ zwolił, ażeby mi te darm ozjady całe moje mienie rozniosły. A le tak nie będzie! skoro żona je s t lekkom yślna i m arnotrawna, mąż musi m yśleć o ładzie domowym. C zy pani w ie, że p rzy tej czarow nicy zgin ął durszlak średni, durszlak, moja pani, i ły ż k a blasza­ na? C zy pani w ie o tein? (Bukow ska m il­ czy ). Naturalnie! tobie to w szystko jedno! bo nie ty pracujesz, tylko ja i to ciężko, krwawo! I to ciebie nic nie obchodzi, że

(15)

KAŚKA K ARYATYDA . 9 j u ż się boki w sam owarze pozapadały, a ba­ lia się rozeschła w piwnicy! to panią nic nie obchodzi! Grać tylko c a ły dzień trum -orum i fioczki-koczki na głow ie zaw ijać... A tu, panie tego, dobytek z dym em idzie...

C z e m p i e l e w s k a . N iech mi pan da moje zasługi, bo ja się wyniosę.

B u k o w s k i . Oddaj mi durszlak i łyżkę. C z e m p i e l e w s k a (wrzeszcząc). To pan chce, żebym darmo służyła? to pan za pra­ cę moją ciężką nie chce mi naw et zapłacić? to ja tu harowałam bez co? to takie pań­ stwo! to dobrze! to sąd za mną sierotą się upomni... a państwo to i tak znani na całej u licy, że ju ż żadna porządna sługa się do nich nie zgodzi i nie wybędzie! Dobrze! do­ brze !

B u k o w s k a (do męża). Mój Edgarze! B u k o w s k i. Co? co? Edgarze! co chcesz... żeby je j zapłacić?

B u k o w s k a. Skoro się je j należy! B u k o w s k i . . Mnie się także należy za durszlak i łyżkę...

S C E N A Ili

CIŻ, SZERKO W SKI, W ODNICKI. W o d n i c k i (młody, ład n y chłopiec). Ho! ho! cóż to, znowu batalia ze sługam i? S ły ­

(16)

chać na schodach, ja k w u jaszek się złości. Dzień dobry w ujeneczce!

S z e r k o w s k i (młody, znudzony życiem człow iek, w ąsy obwisłe, bezustanna ironia). Przepraszam , że w tak niestosowną chwilę.

B u k o w s k a. Panowie pozwolą do poko­ ju... Praw dziw ie to m ieszkanie je s t tak nie­ wygodne.., W ejście przez kuchnię...

S z e r k o w s k i . Nie m iejsce człow ieka, ale człow iek m iejsce zdobi.

W o d n i c k i (w skazu jąc na Czempielew- ską). Czasem człow iek m iejsce szpeci!

C z e m p i e l e w s k a . A ten czego chce odemnie? Co się pan nademną natrząsa? W idzicie go! próżniak, gipsiarz, co figu rki z g lin y lepi, w yd ziw ia się nad uczciw om słu­ gom, co haruje za darmo w takim zatraco­ nym domu.

S z e r k o w s k i . Pani ma racyę złorze­ czyć przeciw ko niespraw iedliw ości społecz­ nego ustroju.

C z e m p i e l e w s k a . Za co mi pan od paniów w ym yśla? co? Ja jestem ino Czem ­ pielew ska, kucharka, ale w ierna Czem pielew­ ska i k rzyw d zić się nie dam.

B u k o w s k i . Cicho! będziesz t y cicho! C z e m p i e l e w s k a . A pan czego mnie tyka? Co to ja z panem gęsi zaganiałam ? co?

(17)

KAŚKA K ARYATYDA . 11 B u k o w s k a . Proszę, niech panowie przejdą do pokoju. Mój mężu, idź z pana­ mi, ja tu Czem pielewską w ypraw ię.

B u k o w s k i. K ied y ja muszę...

W o d n i c k i. N ic w u jaszek nie musi! Co to za mania, żeby ciągle do garn ków się mieszać... To nie w u jaszk a w yd ział, niech w u jaszek pójdzie z nami! (chw yta go wpół i w y cią g a ze sceny). Chodź, W ładek! (Szer- kow ski wychodzi). Czem pielewską! válete!

S C E N A IV.

B U K O W SK A , CZE M PIE LE W SK Ą . C z e m p i e l e w s k a. Balete! co za há­ lete? t y sam balete, w iercipięta jeden, a nie ja , w ierna sługa.

B u k o w s k a (szybko oglądając się na drzwi). Moja Czem pielusiu, niech Czempie- lew ska zejdzie na dół i zaniesie ten list do pana doktora.

C z e m p i e l e w s k a. A n i myślę... niech mi pani przedtem zasługi zapłaci. D osyć się tych k a rtek nanosiłam do tego czułego do- chtora!...

B u k o w s k a . Czem pielew ską wie, że to pan ma pieniądze, a że ja nic nie mam* G dybym miała, zapłaciłabym Czem pielew " sklej natychm iast.

(18)

C z e m p i e l e w s k a . Tere fere kuku! A zresztą, abo to nie w styd, żeby taka pani n igd y nie m iała centa przy duszy, ino o w szystko opowiadała się mężowi?

B u k o w s k a. To do Czem pielewskiej nie należy.

C z e m p i e l e w s k a, Zresztą, ja z do­ mu nie w ychodzę, bo ja idę do słu żby do państw a adwokatów z pierwszego. I będę tu co dzień przychodzić po moje pieniądze, dokąd mi państwo nie zapłacicie! O Jezu, tak a krzyw da! (idzie ku drzwiom w ejścio­ w ym i woła w rzaskliw ie) panie Janie! panie Janie! (odwraca się do Bukow skiej). I listu nie zaniosę, bo to tylko obraza Pana Boga takie listy, nic w ięcej! (woła) panie Janie! panie Janie!

J a n (za sceną). A czego?

C z e m p i e l e w s k a . N iech też pan Jan p rzyjd zie mi dopomoże przenieść kufe­ rek i pościel na pierwsze.

J a n (j. w.). Zaraz idę!

C z e m p i e l e w s k a . D zięki m iłosier­ nemu Bogu, ju ż nie będę sobie nóg p o .trze ­ cich piętrach obijać!

B u k o w s k a. A ja tu m ieszkam od pię­ ciu lat.

C z e m p i e l e w s k a. To też pani do tego zw yczajn a, a ja nie!

(19)

KAŚKA KARYATYDA. 13

S C E N A V

TEŻ, JAN.

J a 11 (rosły, tęgi m ężczyzna, w ubraniu stróża). No jestem ! (kłania się Bukow skiej). Dzień dobry wielm ożnej pani.

C z e m p i e l e w s k a . W eźcie, mój do­ bry panie Janie, tę moją chudobę i zanieś­ cie na dół do państwa adwokactwa.

J a n (bierze kuferek). A 110, to dyabelnie ciężkie. Pani Czem pielew ska musi mieć chyba srebro w tej skrzynce...

C z e m p i e l e w s k a . Ja? Jezu m iło­ sierny!... a gdziebym się tego srebra dorobi­ ła?... Może tu? w tej kuchni? (zaczyna la­ m entować i m rucząc w ychodzi, Jan za nią). A toć że mnie skrzyw dzili, bo pensyi mi nie zapłacili i zadatek chcom potrącić, i o ten durślak i ły żk ę się upom inają (głos je j g i­ nie w oddali).

S C E N A VI.

B U K O W SK A , później W ODNICKI. B u k o w s k a (sama). A ch, Boże! Boże! cóż to za straszne życie! W szak to w ege- tacya w nędzy i poniżeniu! Jakie z tego błędnego koła w yjście? żadne! całe lata j e ­ szcze trw ać muszę w tej upokarzającej nie­

(20)

woli! (siada przy stole i opiera głowę na ręku).

W o d n i c k i. I cóż, w u jen ka pozbyła się tej pani Czem pielew skiej?

B u k o w s k a (ocierając oczy). Tak, ale nie na długo! A zresztą, p rzyjdzie inna, bę­ dzie taka sama, a może jeszcze gorsza...

W o d n i c k i . C zy w u jen ka gniew a się na mnie, że przyprow adziłem Szerkowskie- go?

B u k o w s k a . Nie. A le przyznam ci się, iż dla mnie je s t rzeczą żen u jącą p rz y j­ m ować gości w podobnych warunkach.

W o d n i c k i . W u jeneczko, to w szystko przesądy. Szerkow ski porozumiał się z wu- jaszkiem i d ysku tu je teraz w najlepsze nad drożyzną m ieszkań w W arszawie!

B u k o w s k a . Tern lepiej. A le dlacze­ go w łaściw ie ten pan do nas przyszedł? To dziennikarz? co? W idziałam go dwa razy u twojej m atki.

W o d n i c k i . Ja to później w ujeneczce w ytłóm aczę. Tylko proszę, niech w ujen ka nie przeszkadza mu w rozmowie z wujem .

B u k o w s k a. A leż nie! nie! niech roz­ mawia, ile sam zechce! Boże drogi! także szczególne amatorstwo!

W o d n i c k i. Dlaczego? W u jaszek je s t bardzo in teresu jącym okazem!

(21)

KAŚKA KAKYATYDA. 15 B u k o w s k a. Jak dla kogo. S zczeg ó l­ niej, g d y je s t chory.

W o d n i c k i . No, w szakże teraz ju ż ma się lepiej.

B u k o w s k a . Tak, ale doktór je s z c z e często przychodzi.

W o d n i c k i . Ten z pierw szego piętra? B u k o w s k a (zażenowana). Tak.

W o d n i c k i . Ju lek Traw iński. B u k o w s k a (j. w.). Tak.

W o d n i c k i . To bardzo m łody— świeżo upieczony doktór. B u k o w s k a . A le bardzo — bardzo zdolny. W o d n i c k i . E j, w ujeneczko! w ujene- czko! B u k o w s k a. Co?

W o d n i c k i (całując ją). Nic! nic! ale kto by to po w ujence przypuszczał? Taka trusia... coś n iby tego!... a tu... 110!... 110!...

B u k o w s k a. Nie w iem , o czem chcesz mówić.

W o d n i c k i. A le, w idzi w ujenka, o... nim!

B u k o w s k a. A leż zaręczam ci...

W o d n i c k i. Dobrze! dobrze! niech w u ­ je n k a za nic nie ręczy, bo nie w iem y, co nam ju tro sądzono.

B u k o w s k a. Lepiej idź do kantoru i dowiedz się, k ied y mi sługę przyprowadzą.

(22)

W o d n i c k i. A zapisała się w ujenka? B u k o w s k a. W czoraj rano. A l e __ w kantorze ju ż zn ają m ojego męża... więc... W o d n i c k i . Bodaj to być kawalerem ! Człow iek sobie sam bu ty w yczyści, a o za­ m iatanie i ścieranie kurzu to się w cale nie troszczy! Choć ja od m iesiąca mam ju ż me­ go grooma.

B u k o w s k a. A! tego niemowę!

W o d n i c k i . A jakże! Ma przynajm niej tę jed n ą zaletę, że mi zuchw ale nie odpo­ wiada i nie może mnie skom prom itować, upom inając się głośno o pensyę. Śpi na k u ­ pie glin y, a odziewa się w płachty, którem i drapuję moje modelki. Bardzo porządny chłopak, tylko trochę brudny. Może w u jen ­ ka chce, to go w ujence w ypożyczę...

B u k o w s k a. Nie — d ziękuję ci! Za­ trzym aj go dla siebie!

W o d n i c k i . Dobrze! a tem lepiej, że w łaśnie pozuje mi jednocześnie do Dawida i lwa. Na D aw ida je s t tak ja k jest, a na lw a odziewam go w starą w ilczurę, aby t y l­ ko zachow ać linie i pozy. 1 zobaczy w u jen ­ ka, że będzie z tego arcydzieło!! N iech ż y ­ je młodość!

B u k o v s k a. Ach! ty sowizdrzale! A le idź do pokoju, bo w u jaszek gotów pomyśleć, że tu ja k ie spiski knujem y.

(23)

KAŚKA K ARYATYDA. 17 W o d n i c k i. Na jeg o kieszeń! A to stary sknera!

B u k o w s k a. C zy wiesz, że mi teraz' każe podpisyw ać w szystko, co od niego w e­ zmę na w yd atk i domowe.

W o d n i c k i. A w o jen k a podpisuje? B u k o w s k a, No! cóż chcesz— muszę!

W o d 11 i c k i. Jabym tego nie zrobił. No, uciekam!... a w u jen ka do nas przyjdzie?

B u k o w s k a. Natychm iast... idź, idź! W o d n i c k i (cału jąc ją w rękę). Jakie w u jen eczka ma śliczne ręce, ręce próżniaka, praw dziw ego próżniaka! Żeby też w ojenka pozwoliła mi swoje ręce odlać w gipsie! to w ujeneczkę nie będzie bolało. Troszkę ści- śnie... nic w ięcej, a mnie się przyda!... Mo­ dele takie drogie u nas, we Lwowie... a p rzy - tem ręce brzydkie, połączenia ordynarne.

B u k o w s k a. Dobrze!... dobrze!... p rz y j­ dę do ciebie którego dnia i pozwolę w ym o­ delować moją rękę...

W o d n i c k i. D ziękuję, w ojeneczko, dzię­ kuję! (wybiega).

S C E N A Vil.

B U K O W SK A , później K A Ś K A i W O ŹN Y. B u k o w s k a. Jak tu dać znać Juliano­ wi, że Cz im p W ew ska odeszła, że nowa

(24)

żąca w ejd zie do domu. Gotów znów dziś p rzysłać list, nie wiedząc, że Czem pielew- skiej ju ż niema. Ach! mój Boże!... ja k mnie to w szystko męczy!

(Pukanie do drzwi).

Kto tam? Proszę w ejść (wchodzą K aśka i woźny). A, to służąca, z kantoru z u licy Strzeleckiej?

W o ź n y (zapi ta twarz, długi, zielonkaw y surdut). C ałuję rączki i tak, proszę w ielm oż­ nej pani.

B i r k o w s k a. C zy to panna, czy m ę­ żatka?

W o ź n y. D ziew czyna, proszę wielm ożnej pani.

B u k o w s k a. S łu żyła ju ż gdzie?

W o ź n y. U państw a Pinkusów , na Ko­ pernika, proszę wielm ożnej pani!...

B u k o w s k a. A c z y ma świadectwo? W o ź n y. A ja k ż e (w yciąga rękę z k a rt­ ką papieru).

B u k o w s k a (czyta). „Stojała przed bra­ mą i biła piskata“ . No, no, to nieszczegól­ ne świadectwo.

W o ź n y. N iech wielm ożna pani na to nie zważa. W iadom o, ja k nasza dziew czyna słu ży w izraelskim domu, to coś-nie-coś od­ powie i taki pan zaraz wpisze: „b yła p ysk a ­ ta “ . A le ja j ą znam od dziecka... to

(25)

porzon-KAŚKA K A RYA TYD A . 19 na dziew czyna i bardzo rzetelnie uczciwa. Nie lw ow ska — i to coś znaczy, bo we L w o­ wie to się porzonna dziew czyna nie uchowa; a potem tęgie to i zdrowe. W odę na piętro w yd źw ign ie i na szczotkach przetańcuje po salonie, ja k b y ja k a panna z cyrku...

B u k o w s k a (do Kaśki). Jakże ci na imię?

K a ś k a (która do tej chw ili stała ow i­ nięta chustką, zbliża się cokolw iek i z ra­ mion je j spada chustka. U czesana gładko, w ło sy ściągnięte z czoła. Silna, rosła, tęga, bardzo łagodna i bardzo w obejściu kobieca. Mówi lękliw ie i bardzo m iłym głosem). K aś­ ka, proszę wielm ożnej pani.

B u k o w s k a (patrzy na nią przez chw i­ lę). Umiesz gotować? *

K a ś k a. T ak sobie... krem u, ani galare­ ty nie uradzę, ale proste p otraw y umiem.

B u k o w s k a. Roboty się nie lękasz? K a ś k a, Nie, proszę wielm ożnej pani. B u k o w s k a . Pan je s t ciągle chory... Trzeba co noc w staw ać, gotow ać ziółka, sa­ mowar nastaw iać...

Iv a ś k a. To się wstanie, proszę w ielm o­ żnej pani!

B u k o w s k a. W odę m usisz sama no­ sić, w ęgle także. Nie trzym am y posługaczki. K a ś k a. Dobrze, proszę wielm ożnej pani!

(26)

W o ź 11 y. Co do siły, proszę w ielm ożnej pani, w e Lw ow ie mało kto je j zrówna.

B u k o w s k a. C zy jesteś naprawdę ta­ k a silna?

K a ś k a (łagodnie). Bardzo, proszę w iel­ możnej pani!

B u k o w s k a. Muszę cię ostrzedz, że pan je st trochę grym aśn y i często może ci

co przykrego powie...

K a ś k a . To nic, proszę wielm ożnej pani. B u k o w s k a. Podobasz mi się, bo ci uczciw ie z oczów patrzy. A teraz chodź do pana i staraj mu się przypodobać. C hciała­ bym , ażebyś u nas została.

K a ś k a, Ja takżebym chciała, proszę łaski pani.

B u k o w s k a. Chodź do pokoju (w ycho­ dzą, w oźny zostaje w kuchni).

S C E N A VIII.

W O ŹN Y, później MA R YN K A.

W o ź n y . Dla nich tak i tłom ok będzie w sam raz! Nic im przecie porządnego niw m ogłem przyprowadzić! To musi być ja k o ­ ści paskudny lataw iec ta Kasiuchna, choć to n iby trzech zliczyć nie umie. P rzyplątała się dziś rano do kantoru na ich szczęście... Ot!... za ży jm y tabaki! (zażywa).

(27)

KAŚKA K ARYATYDA. 21 M a r y n k a (fertyczna sługa, z g rzyw ką, w różow ym staniku. Pod pachą trzym a psa i prowadzi drugiego na sznurku. Zagląda ostrożnie przez drzwi). Pani Czempielew- ska! pani Czem pielewska! Jakto! niema ni­ kogo?... A, to pan, panie Tarmosiński!... dzień dobry!

W o ź 11 y. Dzień dobry pannie Maryan- nie! Czegóż to panna M aryanna szuka?

M a r y n k a. Ano, przyszłam do Czem- pielew skiej po klucz od góry.

W o ź n y. Czem pielew skiej ju ż niema. Przyprow adziłem nową, je s t w pokoju.

M a r y n k a. Hi! hi! hi! a cóż to takiego pan przyprowadził?

W o ź 11 y. E L . tak i ja k iś tam w iejsk i tłomok! W sam raz dla takiego domu, ja k ten.

M a r y n k a. Niech-no pan Tarm osiński spojrzy tylko na półki. Co to za naczynia? A gdzie rondle? Gdzie tu porzonna sługa by w ybyła?

W o ź n y. Ja też zawsze tu same wybir- ki przyprowadzam .

M a r y n k a. On— brekacz, ona— Boże od­ puść! To nie żadne państwo, takie państwo!... W o ź n y. Ja , się też tu nie spieszę, bo wiem, że takie piwne, ja k ie mi dadzę, to i w ron y nie upoi... A pannie M aryannie do­

(28)

M a r y n k a. N ie ź le ! Co pan c h c e ! Je­ dna stara panna i te dwa psie koczkodony! Niańczę ich bez ca ły dzień, ale to nic— ober- chapki mam dobre; pani w iecznie gubi k lu ­ cze, bo tylko o ty ch m ałpikrólach myśli... (kopiąc psa). A ty pastrano! będziesz mi stać spokojnie!...

W o ź n y. A to im panna M aryanna do- jedzie!

M a r y n k a . A cóż pan Tarm osiński m y­ śli, że będę jeszcze z tem i poczwaram i ja k ie fid rygan ce w ypraw iała? Mało to się n aje­ dzą m arcepanów i na aksam itnych podusz­ kach n aw ylegają?

W o ź n y. P stL . idą!... (w yprostow uje się i staje u drzwi).

M a r y n k a. Ostanę, bom strasznie tego tłom oka ciekaw a.

W o ź n y. Co tłom ok, to tłomok! O baczy panna Maryanna!

M a r y 11 k a. Tern lepiej, będziem y m ieli z czego się w yśm iew ać! Pan Jan nam do­ pomoże.

W o ż n y. Pan Jan zawsze słu ży tu za stróża?

M a r y 11 k a. A zawsze!

W o ź n y . A ciągle taki... herzenfresser? niby taki, co to pannom serce w yjada?

M a r y n k a. C ięgiem i w iecznie się ko­ ło której kręci.

(29)

KAŚKA K ARYATYDA. 23 W o ź n y. A koło panny M aryanny? Al a r y n k a. Co też pan Tarm osiński plo­ cie! czy też j a dla stróża stworzona? Żeby to ja k i jen troligator, albo inszy jenżenier, toby co innego, ale tak i hrabia od miotły! Boże zm iłuj się!

W o ź 11 y. P stL . idą!...

S C E N A IX.

CIŻ, K A Ś K A , B U K O W SK A .

B u k o w s k a. Zostaniesz sie natychm iast, m oja Kasiu; po rzeczy pójdziesz wieczorem . Gdzie masz rzeczy?

K a ś k a. Tu niedaleko, o jed n ą ulicę, u m aglarki.

B u k o w s k a. N aw et poślę ci po rzeczy stróża. Nie będziesz potrzebowała ju ż w y ­ chodzić,

Iv a ś k a. Dobrze, proszę wielm ożnej pani. M a r y n k a (na stronie do woźnego). A to tłomok! w ygląd a ja k grynadyer!

B u k o w s k a (do Afarynki). Czego pa­ nienka chce?

Al a r y n k a. Aloja pani prosi pani, aby pani mojej pani dała klucz od góry.

B u k o w s k a. Jutro— dziś jeszcze bieli­ zna nasza wisi. Jutro rano K asia bieliznę zdejm ie.

(30)

M a r y n k a. Proszę pani, moja pani po­ w iedziała, że pani to mojej pani klucz w iecz­ nie na złość zabiera. To b yć nie może, bo ja poprałam dzisiaj prześcieradła psów i muszę gdzieś je powiesić. Ja pójdę do pana rządcego i powiem, żeb y pani pow ie­ dział, żeby pani mojej pani oddała klucz od strychu.

B u k o w s k a. Idź do pana rządcy, a te ­ raz w ynoś się ztąd razem ze swem i psami! (M arynka w ychodzi) (do woźnego) Proszą p rzyjść za trz y dni po kantorowe.

W o ź n y . C ału ję rączk i wielm ożnej pa­ ni! A zdałoby się trochę co łaska jaśn ie pani na piwo.

B u k o w s k a (po chw ili wahania). Do­ brze, skoro p rzyjd ziecie za trzy dni; teraz m uszę zobaczyć, czy się ta dziew czyna na co przyda.

W o ź 11 y. Dobrze, proszę wielm ożnej pa­ ni (w ychodzi, plując). Takie państwo!

B u k o w s k a. Niech pan w oźny weźm ie ze sobą stróża i każe mu przynieść rzeczy tej dziew czyny, (do Kaśki) Mówisz, że u ma- glarki?

K a ś k a. Tak, proszę pani!... na u lic y K rętej pod szóstym.

(31)

KAŚKA K ARYATYDA. 25

S C E N A X.

K A Ś K A , B U K O W SK A .

B u k o w s k a. Moja Kasiu, kuchnię trze­ ba trzym ać czysto, bo to jedno w yjście.

K a s k a. Dobrze, proszę wielm ożnej pani! B u k o w s k a. A nie nazyw aj mnie w iel­ możną panią, mów poprostu: pani.

K a ś k a. Dobrze, proszę pani!

(Milczenie — słych ać zdaleka m u zykę forte­ pianową).

B u k o w s k a (idąc ku okienku). To pa­ ni adwokatow a codzień tak gra wieczorem . (Chwila milczenia). T y zdaleka, Kasiu?

K a s k a. Z pod Igliniów ki, proszę pani. B u k o w s k a. A co tam robiłaś?

K a ś k a. B yłam na fabryce razem z sio­ stram i i z ojcem, proszę pani.

B u k o w s k a. Dlaczego przyszłaś do Lwowa?

K a ś k a. Bo ja wiem... tak mnie coś cią­ gnęło... m yślałam , że sobie los poprawię, bo strasznie ciężka praca na fabryce...

B u k o w s k a . I tu trzeba pracować. K a s k a. Pewnie... w szędzie trzeba pra­ cować!

B u k o w s k a (po chw ili milczenia). Masz rodziców?

(32)

B u k o w s k a . A tęsknisz za niemi? K a ś k a (cicho). Bardzo, proszę pani!

(Milczenie).

B u k o w s k a. Moja Kasiu... może tu przyniosą list... posłaniec... proszę cię... w eź ten list i schowaj... a potem... oddasz mnie samej... nie panu.

K a ś k a . A ja k pan mnie o list zapyta? B u k o w s k a. To powiesz, że żadnego listu nie było, rozum iesz?

K a ś k a (cicho). Rozumiem, proszę w iel­ możnej pani.

S C E N A XI.

TEŻ, W O DN ICKI, SZE&KO W SKI, BU KO W SKI.

B u k o w s k a. Panowie ju ż odchodzą? S z e r k o w s k i . Dlaczego też pani nie je s t szczera? Zadowolona pani, że się nas po­

zbędzie, prawda?

B u k o w s k a. A leż nie! przeciwnie! (Ściem nia się).

W o d n i c k i. Rzecz ułożona! za chw ilę w u jen ka p rzyjd zie do mojej m atki na her­ batę, prawda? W u jaszek chory, nie może je j tow arzyszyć; no, ale przecież to nie ża­ dna racya, ażeby w u jen ka zasunęła sic w do­ mu!

(33)

KAŚKA K A R Y ATY D A . 27 B u k o w s k i. Znów powróci o pierw szej, albo o drugiej!

W o cl 11 i c k i. Ja sam w u jen kę odpro­ wadzę!

B u k o w s k a . A leż j a w cale nie mani ochoty...

W o d n i c k i (po cichu). Będzie Julek Traw iński, to chyba w ujence w ystarczy. A co! nie jestem poczciw y chłopiec? ha! Ł a ­ dną gram rolę, ale co tam! zanadto kocham w ujeneczkę!

B u k o w s k i (do Szerkowsldego). Pan dobrodziej niedługo zechce nas zaszczycić sw oją obecnością. Z panem dobrodziejem można przynajm niej porozmawiać. Pan do­ brodziej rozumie, że wobec tej drożyzny, j a ­ ka dziś panuje, k ażd y u czciw y człow iek m u­

si pójść na żebry.

S z e r k o w s k i. Spodziewam się, panie tego. Ja sam ju ż oddawna po żebrach cho­ dzę.

B u k o w s k i. Pan dobrodziej? co też pan dobrodziej mówi?

W o d n i c k i (spostrzegając nagle K aśkę, która usunęła się w k ąt i podniosła na chw i­ lę ręce w górę ruchem K aryatyd y). Co za K ary aty dal

B u k o w s k i. Gdzie?

(34)

B u k o w s k i. Zw aryow ałeś? To nie ża­ dna K aryatyd a— to Kaśka, nasza nowa sługa. A' o d n i c k i. Co za pyszn y model! Patrz W ładek, ja k w y k u ta z marmuru.

S z e r k o w s k i (kładąc monokl). Rze­ czyw iście, w spaniała robota!

W o d n i c k i. Żeby mi też chciała tro­ chę pozować! Panienko! ch ciałaby też pa­ nienka zarobić trochę pieniędzy?

B u k o w s k i. Zwaryował! Kaśka, za­ m iast pozować, będzie nastaw iać samowar, a ty w ynoś mi się i nie irytu j mnie swoje- mi głupstwam i!

W o d n i c k i (obchodząc Kaśkę dokoła). Siła i w dzięk kobiecy połączone razem. To trudno znaleźć coś bardziej harm onijnego. P atrz tylko, W ładek, na to śliczne pochyle­

nie nogi.

S z e r k o w s k i . Poddanie się pod w ie­ kuiste jarzm o w yzw olon ych najm itów, ja k i­ mi są głupi.

W o d n i c k i. A ramiona! patrz, ja k ie ramiona! (do Kaśki). Słuchaj, je ś li chcesz sobie zarobić trochę pieniędzy, to przyjdziesz do mnie na Jezuicką ulicę pod num er 18-ty. Taki duży, b ia ły dom... Zapytasz o pana W odnickiego! Rozumiesz?

K a ś k a (nieśmiało). Rozumiem, proszę łaski pana.

(35)

KAŚKA K ARYATYDA. 29 B u k o w s k i (który przez ten czas szpe­ rał na półkach). Jest! jest!

W s z y s c y. Co takiego?

B u k o w s k i (tryum falnie). Średni dur­ szlak!

S z e r k o w s k i. Nie może być!

B u k o w s k i. A niech pan dobrodziej sam sio przekona...

S z e r k o w s k i. Rzeczyw iście! to w ie l­ kie i Wielkie szczęście dla całego domu pa­ na dobrodzieja. Żegnam państwa.

B u k o w s k i. D o w id zen ia!

W o d 11 i c k i. Za chw ilę, wujeneczko... prawda?

B u k o w s k a. Tak, najdalej za godzinę. ( W ychodzą Szerkow ski i Wodnicki)!

S C E N A XII.

BU KO W SKI, B U K O W SK A , K A Ś K A . B u k o w s k i . Zaraz zrobim y spis inw en­ tarza.

B u k o w s k a. C zy nie m ógłbyś zosta­ w ić tego na ju tro. Dziś K aśka ma co inne­ go do roboty.

B u k o w s k i. Tak, a do ju tr a rana po­ łowę naczyń w yniesie z domu.

B u k o w s k a. Co też ty w ygad u j esz? To ja k a ś u czciw a dziew czyna.

(36)

(Ściemniło się).

B u k o w s k i. N atu raln ie, dla ciebie w szystk ie uczciw e, bo to, co pokradną, to nie z tw ojej kieszeni.

B u k o w s k a. Kasiu, zapal lampkę. B u k o w s k i (ciągnąc dalej). To nie z tw ojej kieszeni i z lekkom yślności swojej nie zdajesz sobie naw et spraw y, ja k a je s t w artość pieniężna, (do Kaśki). M iłosierdzie Boże! ta ju ż zapala lampkę! Przecież je s z ­ cze dzień b iały! Zgaś mi zaraz lam pkę i chodź do pokoju. Spiszem y inw entarz po­ kojow y. Zaczniem y od salonu... Jest sze­ snaście patarafek, pam iętaj sobie... szesna­ ście! Podpiszesz mi się pod każdą zaw arto­ ścią osobno. Chodź!

(W ychodzi, za nim Kaśka).

S C E N A XIII.

B u k o w s k a (sama). Za ch w ilę go zo­ baczę! P rzy ludziach znów trzeba p rzy ­ w dziać kagan iec na usta i serce— i kłam ać, kłam ać obojętność, podczas g d y dusza aż w y ry w a się z piersi. Mówią, że on je s t zły m człowiekiem , że nie ma serca... co mnie to obchodzi; ja w iem to jedno, że go ko­ cham! (opiera głowrę pod okienkiem o ścia­ nę) i że bez tej m iłości nie um iałabym ist­ nieć na świecie!

(37)

KAŚKA K A RY A TY D A . 31

S C E N A XIV.

B U K O W SK A , B U K O W SK I, K A Ś K A . (D łuższa chw ila m ilczenia, słych ać forte­ pian w oddali, ciągle dolatuje głos B ukow ­ skiego) Co? Nie um iesz pisać?

G ł o s K a ś k i . Nie, proszę łaski pana. G ł o s B u k o w s k i e g o (bliższy). To ja k ie mi dasz pokwitowanie?

B u k o w s k a. Och! ten głos nienaw i­ stny !

G ł o s B u k o w s k i e g o . Bo musisz mi dać pokwitowanie!

B u k o w s k a. Zmora rnoj ego życia! (Bukowski i K aśka wchodzą. B ukow ski ma

pod pachą dużą, czarną książkę). B u k o w s k i. Cóż, ty n ig d y nie chodzi­ łaś do szkoły?

K a ś k a (zawstydzona). Nie... moje sio­ stry chodziły... proszę pana.

B u k o w s k i . A ty dlaczego nie chodzi­ łaś? z próżniactwa?

K a ś k a (ciszej). Ni,e.... ale trza było m łodszych dzieci pilnow ać, proszę łaski pana.

B u k o w s k i. L ar i fari!..*. Cóż ja teraz zrobię?

B u k o w s k a. N iech podpisze znakiem krzyża.

(38)

B u k o w s k i. E L . to nie żaden podpis. To łatwo sfałszować. Zresztą... masz tu pió­ ro... siadaj na zydlu i pisz. (Kaśka siada p rzy stole. Bukow ska zapala lam pkę. B u ­ kow ski daje Kaśce pióro i rozkłada przed nią książkę). Tu podpisz, ja k o ś do rąk w ła ­ snych dostała kanapę, sześć krzeseł, dwa fo­ tele, stół ow alny, stół kw adratow y, szesna­ ście patarafek, dwa srebrne lichtarze, lampę i kom plet „K łosów “ , „K u ryera Porannego“ i trzy oleodruki. To w szystko w dobrym stanie i prawdę niezużyte. O bowiązujesz się takowe u trzym ać w porządku i w chwili odejścia ze słu żby oddać tak, ja k ci je było oddane. Zrozum iałaś? (Kaśka m ilczy). Te­ raz zrób k rzyż y k , o tu, niżej, niedołęgo!... A nie zrób kleksa. (Kaśka kreśli k rzyż yk , w y cią g a ją c język ). No, dobrze... ju tro z a j­ m iem y się kuchnią... A teraz nastaw samo­ w ar, w yszoruj stół, kuchnię, rondle i mo­ żesz iść spać. Jutro w eźm iem y się do po­ rządków z gruntu.

(W ychodzi).

B u k o w s k a (do Kaśki). Skoro podasz samowar, będziesz m ogła iść spać. Jutro poszorujesz w szystko. Musisz być bardzo zmęczona.

K a ś k a Trochę, proszę łaski pani. B u k o w s k a. To też się połóż, moja biedna dziewczyno!

(39)

(Kaśka ch w yta rękę B ukow skiej i cału je ją gorąco).

B u k o w s k a (trochę wzruszona). Dobra­ noc!

K a ś k a. Dobranoc wielm ożnej p a n i! (Bukov, ska wchodzi do pokoju).

S C E N A XV .

K a ś k a (sama). Co 011 też za cy ro g raf k azał mi podpisać? A ż mnie ciarki po skó­ rze przeszły. N iby mówi, że mi to w sz yst­ ko, te kanapy i te stoły oddał, a przecież nic mi nie dał (zabiera się do nastaw iania sam owara, fortepian grać zaczyna). Jak to ten gra słodziutko, coś ci człow ieka po ser­ cu łechce!... (zbliża się do okienka). Już i gw iazd ki po niebie się snują. Szkoda, żo tylko taką szm ateczkę nieba w idać bez to okienko. Mój Boże! tam u nas w yjd ziesz na łąkę, to nad głow ą ca ły dach nieba, a tu — po szm ateczce i to jeszcze komin ci zasła­ nia!...

SCENA XVI

K A Ś K A , JAN.

J a n (wchodzi z tłom okiem i z m ałą sk rzy ­ neczką). To panny rzeczy?

G. Zapobka: Kaśka Katyalyda. 3

(40)

K a ś k a . A moje! D ziękuję panu, że się fatygow ał.

J a n (z głośnym śmiechem). No! nie b ar­ dzo się tam sfatygow ałem , ho chudoba pan­ n y nie ciężka! (Milczenie). Panna nie tu ­ tejsza?

K a ś k a . Nie.

J a n. To zaraz poznać! Panna zdrowa, rosła, tęga, nie taka, ja k te nasze lw ow skie dziew częta, co to w ym okłe, ja k b y ca ły rok .ich we wodzie moczono. Panna tu nie wy-

będzie długo na tern m iejscu.

K a ś k a (rozw iązując pościel i układ ając na łóżku). Dlaczego?

J a n. E L . bo to państwo takie tam!... nic szczególnego. Ja tego nie mówię przez sza­ cunek dla pieniędzy, bo ja to się pieniądzom n ig d y nie kłaniam .

K a ś k a. Pan strasznie przem ądry, f' J a n. Pewnie! mało to się oczytałem ? mało to się nasłuchałem , ja k panowie gada­ li? Dlatego mam taką pogardę dla pienię­ dzy. Tu je s t tak i strabancel na pierwszem , co zaw sze nad ranem wraca. Ja go dobrze znam po dzwonieniu, ale mu n ig d y zaraz nie otworzę, choć mi i trzyd zieści i czter­ dzieści centy w łape wsunie. Myślę zawsze: stój, stój, czekaj, marznij!...

(41)

KAŚKA K A R YA TYD A . 35 J a n . A jak że, bo ja tylko naukę szanu­ ję . Jak kto nie uczony, to u mnie nic nie wart. Chyba, że to baba... Jak baba, to le­ piej niech nic nie um ie i niech będzie g łu ­ pia...

K a ś k a. A dlaczego?

J a n. Dlaczego? ano nie wiem , ale niby tak zaw sze panowie m iędzy sobą mówili.

K a ś k a . Musi m ężczyznom je s t lepiej, ja k kob iety głupie.

J a n. Aha!

K a ś k a . Bo się oni m ądrzejsi wydają! J a n. Aha!... ale to panna cięta w gębie, ja k widzę... ale zęb y ma panna nie od uroku... ale tak się w idać w y b ie liły i w yszlifow ały na szarym chlebieL. (podsuwa się do niej). Panna ma w cale gładką buzię, tylko taka panna w ielka i rosła, ja k m ężczyzna.

S | K a ś k a (zmieszana). E L . gdzie j a tam mam gład ką buzię... co też to pan w y ga d u ­ je....

y J a n (w y ciągając rękę ku je j tw arzy). Ano, może mi się zdaje, to się przekonam! (K aśka poryw a sam owar i w y b iega do po­

koju).

J a n (sam, później Kaśka). U ciekła... E L. to ja k a ś strasznie zacofana dziewczyna! K ie­ dy uciekła, to m niejsza z tern, nie będę je j gonił! T aka tam!... Boże!... w chustce na gło w ie i to chce b y ć harde!... Inna toby mi

(42)

sama pod rękę podlazła, a ta się staw ia. Nie będę do niej gadał. A zresztą, to nie honor tam gadać z taką biedotą. Bo ju ż ją tłom okiem w kam ien icy przezwali. A ja k że — przed bramą.

(Kaśka w suw a się ostrożnie do kuchni i sta­ je przy progu).

J a 11 (z arogancyą, kładąc czapkę na gło ­ wę). Może panna w ejść, bo panny nie u k ą ­ szę. Ojej! ja k się to panna boi o siebie, ja k ­ by b yła ze szkła!... N iech panna tylko u w a­ ża, żeb y się na lw ow skim bruku nie rozbiła, bo o to to łatwo... ho! ho!... bardzo łatwo!... szczególniej, ja k się tak nosa do gó ry za­ dziera! (zmienia ton). A do m eldunku ju tro p rzyjść do pana rządcego!... Rozumie pan­ na? (wychodzi, trzaskając drzwiam i).

K a ś k a (sama). Mój Boże!... Co się j e ­ mu stało? Tak s i ; rozgniew ał na mnie, że nie dałam się uszczypać w policzek!... Jak­ że ja m ogłam na to pozwolić? Nie dlatego, żeby to był despekt, ale tak go się przelę­ kłam , bo, choć ładny m ężczyzna, ale tak j a ­ koś strasznie patrzy, że aż człow ieka do w nętrza świdruje... Będę się od niego zda- leka trzym ała. (Porządkuje w kuchni). D la­ czego 011 mówił, że j a tu nie będę? Pan j a ­ kiś trochę zw aryow any, ale to stary czło­ wiek, to mu w szystko wolno. A pani to ta­ ka dobra, ja k anioł... tylko... dlaczego ona

(43)

KAŚKA KARYATYDA. 37 kazała mi kłam ać przed panem. Ja nie po­ trafię... ja się zaraz czerwienię, ja k kłamię... pan pozna... a potem ksiądz na spowiedzi nie każe kłam ać, a tu przecież trzeba pani słuchać... (zbliża się do łóżka). Położę się chyba, bo bez ten dzień to tyle się nacho­ dziłam , że aż mi się ćmi w oczach... (roz­ w iesza na ścianie nad łóżkiem obrazy). A ot i moje św iętości będą czuw ać nademną. I M arya N ajśw iętsza i Anioł Stróż i Św ięta K atarzyna, m oja patronka...

J a n (wsuwa, głow ę przez drzwi). Panna ju ż śpi?

Ii a ś k a (zmieszana). Nie... abo co? J a n. Nic, ino chciałem powiedzieć, że w edle tego m eldunku, to ju tro o dziew iątej, a nie o ósmej trza p rzyjść do pana rząd- cego.

K a ś k a. Dobrze, przyjdę!

J a n (wchodząc do kuchni). Panna nie zaw zięta? (Kaśka m ilczy). To dobrze, że panna nie zaw zięta, bo ja zaw ziętych dziew ­ czyn nie lubię. I nie trza mi się staw iać okuniem, bo ja do tego nie zw yczajn y.

K a ś k a . Ja też nie zw yczajn a, żeby mnie pod brodę szczypać.

J a n. E!... naprawdę?...

K a ś k a. Jak m atkę kocham.

J a ii. No... to... ja pannę przepraszam... Ja nie w iedziałem , że panna taka harda.

(44)

K a s k a. Każden ma swój honor.

J a n . Bardzo słusznie! (po chwili). Może pannie w ody przynieść?

K a ś k a. D ziękuję... Żeby mi pan po­ m ógł tego św iętego zawiesić, toby pan b y ł grzeczny.

J a n. Dobrze!... (bierze w rękę obrazek nalepiony na tekturę). To nie żaden święty!

K a ś k a. Nie św ięty? J a n. N ie— to Napoleon.

K a ś k a. A... to Napoleon nie b ył św ięty? J a n. Nie!

K a ś k a. Mój Boże! a ja sio codzień do niego modliłam!...

J a n (wiesza obrazek). No! teraz je s t do­ brze... No, to dobranoc pannie!

K a ś k a. Dobranoc panu!

J a n (we drzwiach). Dobrej nocy! K a ś k a. Nawzaj em!

(Jan wychodzi).

K a ś k a. A ż mi lżej na sercu, że się z nim pogodziłam . Zawsze to lepiej ze stró­ żem b yć w zgodzie, bo to kam ienica duża i słu g ja k mrowia, to mogą jeszcze się z czło­ w ieka w yśm iew ać, abo co... (po chwili). Zmó­ w ię pacierz... (klęka p rzy łóżku i szepce pa­ cierz; słych ać znów fortepian). „A niele Bo­ ży, stróżu mój, T y zawsze p rzy mnie stój...“ W głow ie mi się mąci, ju ż i w yrazów poła­ pać nie mogę... „Jak we dnie, tak i w no­

(45)

KAŚKA K ARYATYDA. 39 cy, bądź mi zawsze ku pom ocy“ . U nas w domu ju ż rodzice śpią i siostry poszły na łąkę i tam śm ieją się' z innerni d ziew częta­ mi... (wzdycha). Mój Boże! (szepce pacie­ rze).

S C E N A X V I I

K A Ś K A , B U K O W SK A .

(Bukowska, w strojnej sukni, okryta płasz­ czem, w suw a się do kuchni i podchodzi do Kaśki, która drzemie, op arłszy gdowę na w y ­

ciągn iętych rękach). B u k o w s k a. Kasiu!

K a ś k a (budząc sie). Słucham w ielm oż­ nej pani!

B a k o w s k a (pochylona, cicho). Ja póź­ no powrócę. Zostaw drzw i od kuchni otw ar­ te, nie zam ykaj na klucz.

K a ś k a (klęcząc). Dobrze, proszę pani! B u k o w s k a (j. w.). A g d y b y się pan p ytał ciebie, dlaczego drzw i nie zam knięte— nie mów, że to ja kazałam zostaw ić otw ar­ te, tylk o powiesz, żeś zapomniała zam knąć.

K a ś k a (j. w.). Dobrze, proszę pani! (Bukowska w ychodzi).

(46)

K a ś k a (sama, ciągnie dalej pacierze). Siódme nie kradnij, ósme nie mów fałszyw e­ go świadectw a... (szepce bez zw iązku, głowa je j opada na złożone ręce; fortepian gra cią­ gle; K aśka zasypia).

(47)

g k E Z T ID iEITTGfl.

Scena przedstaw ia lesistą okolicę. Huś­ taw ki, gra w kręgle, stoliki i ław ki, na nich ku felki i butelki. K ataryn ka gra w rzaskliw ie chw ilę przed podniesieniem zasłony. Na scenie pełno ludzi nizkiej klasy, sług, rzem ieślników . Żydzi cho­ dzą, roznosząc grę w loteryjkę. Ż ydów ki sprzedają pomarańcze. Służące bu jają się na huśtaw kach. M ężczyźni, bez surdutów, grają w kręgle. Na najbliższej huśtaw ce stoi Marynka, w ystrojona, w rękaw iczkach i kapeluszu. Pod huśtaw ką grom ada mło­ dych ludzi, odświętnie ubranych; p rzyp atru ­

ją się je j z adm iracyą. S C E N A I.

M A R Y N K A , ZOŚKA, JU L K A , RÓZIA, IN ­ TROLIGATOR, K R A W IE C , LO K AJ, później C Z E M PIE LE W SK A i KAR M ELK AR Z, POLI- C Y A N T , Ż Y D z lo teryjką, Ż Y D Ó W K A z po­ m arańczam i, K A T A R Y N IA R Z , W Ł A Ś C IC IE L H U ŚTA W E K , 1 g ra ją c y w kręgle, 2 g ra ją cy w kręgle, 3 g ra ją c y w kręgle, 1 rzemieśl- niczka, 2 rzem ieślniczka. Sługi, rzem ieślni­

(48)

M a r y n k a (na huśtaw ce). W yżej!... w y ­ żej!..,

I n t r o l i g a t o r . A to z panny Maryn- k i nienasytek! F u rt w yżej i w yżej!... Toć chyba chce się na drzew a dostać...

K r a w i e c. Albo się grzm otnąć o zie­ mię..,

M a r y 11 k a. Pan mnie nie będziesz pod­ nosił.

K r a w i e c. Phi!... kto to wie!... a może nie będzie się ju ż po co schylić!...

M a r y n k a . Niem a strachu! Ja tam nie zlecę! (do in n ych dziew cząt na huśtawkach). Hę! cóż w y tam, zm okłe kury? boicie się, czy co, że tak po ziem i pełzacie, ja k ja k ie robaki?

J u l k a (na huśtawce). Abo mnie zaraz m głości ch w ytaj om!

M a r y n k a. O, Jezus Mary a! a to ci dulcynella! To zleć z huśtaw ki, kiedyś taka.

Z o ś k a, Ja mam też krążka w głowie! K r a w i e c. To pewne i to nietylko na huśtawce.

Z o ś k a. Pan je s t zadów cipny, panie My­ dłek; pan się nie uchowa!...

J u 1 k a. Panu M ydłkow i b rak politury! K r a w i e c. Jak w ja k ie m tow arzystw ie. M a r y n k a. Pan nie bądź za przyścibny, bo pan możesz tego pożałować. No, a teraz

(49)

K AŚKA K A R Y A TY D A . 43 dosyć tego bujania, Proszę przestać, zesa- dzić mnie na ziem ię i zaprowadzić na piwo.

K r a w i e c. No, to ja daję nura!

I n t r o l i g a t o r . To wiadomo, że gdzie je s t częstunek, tam zaw sze pan M ydłek da­ je nogę. (do M arynki) Panna M arynka zrobi mi ten honor i pójdzie zem ną na piwo!

M a r y n k a . Z przyjem nością!

(Introligator zsadza M arynkę na ziem ię. In­ ne dziew częta schodzą również z huśtaw ek,

ale na ich m iejsce wchodzą jeszcze inne). W ł a ś c i c i e l h u ś t a w e k . Proszę o sześć cen ty za kurs!

I n t r o l i g a t o r . Panna M arynka po­ zwoli...

M a r y n k a (niedbale). Niechaj!

(Siadają p rzy stoliku, p rzyłącza się do nich Ju lka i Lokaj).

L o k a j . Państw o pozwolą usiąść p rzy tym stole?

I n t r o l i g a t o r. Jakże... prosiemy! pro- siemy! Kej! żyd! dwa ciemne! A pannie co? coś słodkiego? może w aniliów ki, w iśniów ­ ki, anyżówdd, korczaków ki, herbatów ki?

M a r y 11 k a. Coś letkiego... na ochłodze­ nie... K m inków ki— ja k panna Ju lcia m yśli?

J u 1 k a. N iech będzie km inkówka! L o k a j . I prezli? Hej, prezlarz!

(Prezlarz podchodzi, d ziew czyn y w y b ierają z kosza prezle).

(50)

1 g r a j ą c y w k r ę g 1 e. A to psie gorąco!

2 g r a j ą c y w k r ę g l e . Chyba zdjąć kam izelki.

1 g r a j ą c y. Nie można, są damy! 2 g r a j ą c y. To nie damy, to nasze żony!

1 g r a j ą c y . E, zawsze nie wypada! No, uwaga! teraz mój rzut!

(K rzyk m iędzy grającym i). Ho! ho! zw alił w szystkie! zwalił!...

Ż y d z l o t e r y j k ą (podchodzi ku rze- mieślniczkom). .Może też panie chcą co pię­ knego w ygrać? O, tu je s t cukierniczka, tu lichtarz z praw dziw ego sław skiego srebra... a tu bransoletka z echt paryzkim dyamen- tem. Staw ka pięć centy. N iech się panie ob yw atelki zdecydują!

1 r z e m i e ś l n i c z k a . Dość, oszuście! w ydrw igroszu!

2 r z e m i e ś l n i c z k a . Idź drugich cygan ić, nie nas.

Ż y d . Czego się to zaraz ciskać i rzucać? czego? T akie godne panie obyw atelki i ta ­ kie niegrzeczne. L ichtarz fain, ja k gw iaz­ da... postawić na komodzie... aj ja j, co za rarytn e sztukie!

3 r z e m i e ś l n i c z k a. A m ożeby tak spróbować?...

(51)

i r z e m i e ś l n i c z k a. N iech pani cia pokój! Żyd zaw sze panią okpi. To ju ż na­ w et w gazetach stało, że tak ie lo te ry jk i to ino szachrajstwo...

Ż y d. Co to szachrajstw o? dlaczego sza­ chrajstw o? A g a zety to także nie szachraj­ stwo? Czego takie brzyd kie gadanie. Jak ta pani chce sobie pograć, czego nie ma so­ bie pograć? (rozkłada loteryjkę). Pani do­ brodziejka sobie num erek w ybierze.

3 r z e m i e ś l n i c z k a. Ano— nie wiem jaki!

Ż y d . A ile u pani dobrodziejki lat? 3 r z e m i e ś l n i c z k a. A tobie co do tego?

Ż y d . Ja przepraszam, ale j a chciałem , żeb y pani postaw iła na ten numer, co pani lata.

3 r z e m i e ś l n i c z k a, P ostaw ię na lata mego zięcia. C zterdzieści trzy.

(Żyd staw ia gałkę).

Ż y d. Ano, to ju ż takie moje nieszczę­ ście! Pani dobrodziejka w ygrała.

3 r z e m i e ś l n i c z k a. Ha! ha! w y g ra ­ łam! Co?

Ż y d. Ano, ten śliczn y garnuszek. To z samej chińskiej porcelany! A j aj, ja k ą ja mam stratę!

3 r z e m i e ś 1 n i c z k a. Dawaj garn u ­ szek! (żyd daje garnuszek). N iczego, niczego! K AŚKA K A R Y A T Y Da. 45

(52)

Ż y d . Co to niczego? to n ajfajn iejsza por­ celana, ja k a je s t na świecie!

2 r[z e m i e ś 1 n i c z k a. R zeczyw iście, w cale niebrzydki garnuszek; i im ię pięknie w ypisane i oto dwa gołąbki na froncie.

3 r z e m i e ś l n i c z k a (z ferworem). No, jeszcze raz, panie żyd! Znów czterdzie­ ści trzy.

Ż y d. N iechaj będzie (kręci ruletką). A j aj! znów pani w ygrała!

W s z y s t k i e r z e m i e ś l n i c z k i. A co? co?

Ż y d . L izeczke ze srebra reswuskiego. A ja j, co też to za m oja strata!...

3 r z e m i e ś l n i c z k a. No, moja pani, łyżeczkę w ygrałam !...

1 r z e m i e ś l n i c z k a . No, to i ja spróbuję.

2 r z e m i e ś l n i c z k a. Ja także! (O taczają żyda i g rają w ruletę). I n t r o 1 i g a t o r. No, a teraz czego się napijem y?

M a r y n k a. A b y coś letkiego... N iech będzie anyżówka!

J u l k a . N iech będzie anyżówka!

I n t r o l i g a t o r . A m y piwa, panie Ignacy!

L o k a j . To m oja kolej.

I n t r o l i g a t o r . Przepraszam , proszę mnie tu honor zostawić! to m oja kolej!

(53)

KAŚKA K A R Y A T Y D A . 47 M a 1 7 11 k a. P atrzcie ino, ja k to k ra ­ w iec z boku zagląda. Myśli, że go do stołu

może zaprosimy!

L o k a j . Nie potrzeba takich igielm ache- rów, obejdzie się!

(W chodzi Czem pielew ska w ystrojona, p rzy niej Karm elkarz).

C z e m p i e l e w s k a. Kłaniam! witam! M a r y 11 k a. A ! pani C zem pielew ska! prosiem y do kompanii!

C z e m p i e l e w s k a . D ziękuję, m uszę się puścić na spacer, bo tylk o co zesadził mnie z dyabelskiego m łyn a pan Stefan (pre­ zentuje K arm elkarza). Mój narzeczony.

W s z y s c y . A!...

C z e m p i e l e w s k a. Ano tak; pom y­ ślałam sobie, że smutno samej na św iecie i pan Stefan, z zawodu karm elkarz, prosił mnie o mojom rękę. Zgodziłam się, bo i cóż m iałam robić!

L o k a j . Doskonale pani Czem pielewska zrobiła...

C z e m p i e l e w s k a . Ano, to się wie. Bez całe życie słu żyć po obcych, to ju ż wo­ le b y ć panią na siebie i w y słu g iw a ć się

swoim.

L o k a j . N iechże państwo siadają. Pro­ siem y pięknie.

C z e m p i e l e w s k a. D ziękuję, jeszcze na karu zel trochę wsiądę, bo chcę u żyć

(54)

jeszcze panieńskiej swobody. Pięknie się kłaniam y. Panie Stefanie, ukłoń sio pan i chodźmy!

(W ychodzą).

M a r y n k a. C zy to niemowa ten kar- m elkarz?

J u 1 k a. Ano, musi go co... A le dobrze, że i takiego dostała.

M a r y n k a. Zobaczycie... 011 jej w ytnie kuranta.

L o k a j . Bardzo być może! w y gląd a na mądrą rybę, choć tak ja k ryb a nic nie g a ­ da....

J u l k a . A le co to znaczy, że Jana do tej chw ili niema? Nie w iesz, M arynka?

M a r y n k a. Ach, Jan!... Żebyście w ie­ dzieli — to skonać można od śmiechu! Jan się kocha w tej w ielkiej Kaśce z trzeciego od Bukowskich!

W s z y s c y . Nieprawda!

M a r y 11 k a. Jak Bozię kocham! Wodę je j nosi, w ęgle z piwnicy... Przed bram ą to jeszcze nie w ystają, bo ona to udaje niby św ię­ toszkę i nie chce. A le m y w iem y, co to za j e ­ dna. Przybłęda... Bóg wie, zkąd się to p rzy­ wlokło, obdarte, Boże... Słu żyła u żydów, a teraz u takiego państwa, że to gorsze, niż żydy. Praw da, Julka? żadna porządna sługa się z nią nie zadaje w kam ienicy, a ja k

(55)

KAŚKA KARYATYDA. 49 idzie bez dziedziniec, to m y aż się pokłada­ m y od śmiechu.

L o k a j . Niezgrabna, ja k kloc, ale ładna dziew czyna.

M a r y n k a. Ojej! też także ładność!... czysty grynadyer. A nie ma ani jedn ej u czci­ wej kiecki na grzbiecie. W niedziele to z nikim naw et w y jść nie ma na spacer i w iecznie idzie do kościoła w ysiad yw ać w kącie, ja k stara Czem pielewska.

W s z y s c y. Ha! ha! ha!

L o k a j . A le to je j panna M arynka do­ jeżdża! A dlaczego też to panna M arynka

tak tej K aśki nie lubi?

M a r y n k a. Może pan Ignacz m yśli, że hez zazdrość — to się pan Ignacz grubo myli...

L o k a j . Bo ten Jan to się kiedyś około panny M arynki u w ijał.

M a r y n k a, No, to i co z tego? Nie chciałam go i dosyć!... taki tam stróż... mnie trzeba, żeb y to b ył ktoś fachow y i jen teli- gentny. A zresztą, zobaczym y jeszcze... Jan tu dziś przyjdzie; m ówił mi w czoraj, że przyjdzie.

L o k a j . Może z Kaśką.

M a r y n k a. Co też pan Ignac w ygad u ­ je; gd zieżby on z takim tłom okiem publiko­

wał! A toć ona nie ma naw et kapelusza...

(56)

(W szystkie rzem ieślniczki zaczyn ają k r z y ­ czeć): Szachraj! oszust! okpił nas! okradł!

W s z y s c y . Co się stało? (Znów zamieszanie).

Z y d. Niem a tu żadne szachrajstwo!.... w sz y scy grali po dobrej woli!

R z e m i e ś l n i c z k i . Oddaj nam na­ sze pieniądze!

P o 1 i c y a n t. Co to jest? co to za ha­ łasy? Stile! ruhig! was wole das sein!

R z e m i e ś l n i c y . Żyd psia w iara okradł nasze żony!

Ż y d . Nie prawda! Ja to panu kom isa­ rzow i opowiem...

(W ychodzą w szyscy, w rzeszcząc, za kulisy). Z o ś k a (na huśtawce). W a ry a ty ja d ą ! w aryaty!

W s z y s c y . Gdzie? gdzie?

Z o ś k a . O, na m aszynach! I kobieta ty ż ubrana za m ężczyznę!

(W jeżd żają dwaj cyk liści i jedn a cy- klistka).

W s z y s c y . W aryat! w aryat!

(C ykliści zsiadają z m aszyn i idą do bufetu). I n t r o l i g a t o r . Jezu, ja k to w y g lą ­ da! ja k hecarz, czy co!

M a r y n k a. Niech pan nie w ydziw ia, bo to bardzo szykantne takie ubranie.

I n t r o l i g a t o r . A przez co te pań­ stwo tak na ty ch w łóczybiedach jeżdżą?

(57)

KAŚKA K ARYATYDA . 51 L o k a j . Bo nogi m ają poderwane, nie m ogą ju ż chodzie, w ięc na m aszyny powła- zili.

(C ykliści siadają na m aszyny i odjeżdżają). W s z y s c y . W aryat! w aryat!

I n t r o l i g a t o r . Strasznie się dziś ho­ ło ty naschodziło. A ż niemiło tu siedzieć.

M a r y n k a. Praw da, same koczkodony! L o k a j . O tak, z tym w ielkim nosem podobne w kubek do swojej pani!

(K elnerzy zapalają latarki kolorowe). W s z y s c y . Ha! ha! ha!

M a r y n k a. A ten kataryn iarz to po­ dobny do swojej pani!

WT s z y s c y. Ha! ha! ha! (Ściem nia się).

M a r y 11 k a. Już i wieczór.... zapalają lampy.

J u l k a . Będą faj erw erki i rakiety, a po­ tem tańce.

M a r y n k a. Ojej! także tańce! to obcza- szy można pogubić. Ja tam nie będę tań ­ czyła. P rzejd źm y się trochę, bo mi się w głow ie zaćm iewa...

(M ężczyźni podają im ręce i szy k u ją się do w yjścia , w tej chw ili z lew ej w chodzi Jan i Kaśka, K aśka bez kapelusza, z gołą głową, w różowej krochm alnej sukni, w chustce na

(58)

S C E N A il.

I n t r o l i g a t o r . A... ot i pan Jan! J n 1 k a (do M arynki). Z Kaśką!... M a r y n k a (wściekle). A!...

J a n (podchodząc do M arynki). Dzień do b ry pannie M arynce. Cóż, dobrze się panna M arynka bawi?

M a r y n k a (wściekła). D o b rze! A le gdzież to pan Jan się w podróż w ybiera?

J a n . Ja? zkąd? Co też to panna M aryn­ ka w ygaduje!

M a r y n k a. Ano; m yślałam , bo widzę, że pan Jan z tłom okiem chodzi...

(W szyscy śm ieją się i uciekają). J a n . A to psia w iary!

K a ś k a (zatrzym ując go). Panie Janie! Ja pana Jana bardzo proszę...

J a n. To dla panny Kasi tylk o zrobię, że tej ję d z y nie obiję, ja k na to zasługuje!

K a ś k a (smutnie). Na co to, panie J a­ nie? Ona tak mówi nie bez złość, ale bez głupotę. A potem, ja m ówiłam panu Jano­ wi. że się na w styd narazi, ja k będzie ze- mną na spacer chodził. Ja się nie mam w co ubrać, a te panny takie elegantki.

J a n. Panna Kasia nie potrzebuje żadne­ go stroju, bo panna Kasia je s t zaw sze n aj­ piękniejsza dziew czyna w świecie.

(59)

K a ś k a. Co też pan Jan mówi i w y g a ­ duje! Ja nie mam naw et kapelusza,

J a n. To co mi z tego? Ma za to panna K asia takie śliczne w łosy, takie w arkocze, że to aż ziem i sięgają. Ja raz podejrzałem , ja k się panna K asia rano czesała.

K a ś k a (zawstydzona). O, mój Jezu!... a co też to pan Jan widział?...

J a n. No, nic, nic, niech się panna K a­ sia uspokoi. A może się panna K asia chce pohuśtać?

K a ś k a. Broń Boże! J a 11. Dlaczego?

K a ś k a. Bo się w stydzę.

J a 11. O jej, ja k a panna Kasia w stydliw a! Iv a ś k a. Znów się zem nie śm iać będą, J a n. Chciałbym to widzieć! Już ja ho­ nor panny Kasi obronię...

K a ś k a N iech pan z niemi kłótni ni­ gd y nie zaczyna, ja pana Jana o to bardzo proszę, bardzo proszę... One się później bę­ dą na mnie m ściły. I tak ja ju ż spokojnie bez dziedziniec przejść nie mogę, tak się ze- m nie w yśm iew ają.

J a n. A to jędze! A le niech panna K a­ sia siada, napijem y się troszeczkę.

Iv a ś k a. Pięknie panu dziękuję, że pan mnie tak chce uhonorować, ale ju ż m y dwa razy pili piwo, a ja nie zw yczajn a, to mi ju ż i tak w głow ie szumi. (Siadają).

(60)

J a n . To nic! dziś niedziela, frajda na grandę! Hej! kelner! — kieliszek pestków ki i k ieliszek m alinów ki! M alinówka to dla panny; to słodkie, aż głaszcze po gardle. Zobaczy panna Kasia, ja k się ta to prześliz­ gnie...

K a ś k a. Pan Jan bardzo dla mnie do­ bry!

J a n (siada bliżej niej). Czem u nie m iał­ bym b yć dobry, k ied y panna Kasia taka m i­ ła dziew czyna.

K a ś k a. To pan pierw szy we Lw ow ie przem aw iał do mnie ja k człowiek. Dawniej to wrszy scy na mnie tylko k rzyczeli, posztur­ chiw ali mnie. I tak mi się często tęskniło za domem i za m atką i za siostram i, że ju ż chciałam w szystko rzucić i ¡u cie k a ć do Igli-

niówki. A le wieś, tam w domu nie przele­ wa. Ot, ino tyle, co w e fabryce zarobią, choć ojciec ma trochę i dom porządny. W ięc ostałam w e Lw ow ie i tak bieduję. Pan Jan jed en i pani druga, to do mnie po ludzku

gadają. Ja za to w as dwoje bardzo lubię. J a n . A panna K asia wrie, że ta pani K a­ sina to ma romans z tym doktorem z p ierw ­ szego piętra?

K a ś k a. Co też pan Jan w ygad u je. P rze­ cie m oja pani ma męża.

J a n. C zy panna K asia kpi, czy o drogę pyta... Co to ma jedno do drugiego.

(61)

K a ś k a . A leż to obraza Boska.

J a n . Ojej! oni się tam o to bardzo trosz­ czą... Hej! kelner! daj 110 jed n ą w iśniów kę i jed n ą pestków kę. Wiśniówrka to dla pan­ n y Kasi.

K a ś k a. D zięku ję panu Janowi, że mnie tak bardzo honoruje, ale mnie się ju ż ze w szystkiem w głow ie zawróciło.

J a n . Tern lepiej!

(Kelner przynosi kieliszki; Jan przysiada się do Kasi).

J a n . A pam ięta panna Kasia, ja k to pierw szego w ieczoru panna K asia się na mnie obraziła?

K a ś k a . Ojej!... a potem zasnęłam p rzy pacierzu.

J a n (obejm ując ją). A le teraz panna K a­ sia ju ż nie taka zaw zięta?

K a ś k a (rozmarzona). Pan Jan taki do­ bry...

J a n. I będę jeszcze lepszy. T ylko pan­ na K asia powinna m ieć w ięcej w iary.

K a ś k a. K ied y ja panu Janowi w ierzę. J a n. E! nie we w szystkiem , panno K a­ siu, nie we w szystkiem ! (O rkiestra zaczyn a grać za sceną). Kelner! kieliszek m iętów ki i kieliszek pestkówki! M iętówka to dla pan­ ny!...

(62)

K a ś k a. D ziękuję, że mnie pan Jan tak honoruje, ale... ja naprawdę ju ż nie mogę... oczy mi się kleją...

J a 11. Gdzie tam! Oczy u panny Kasi tak się świecą, ja k gw iazdeczki na niebie.

K a s k a. To też pan Jan podchlebia! J a n . N iech panna Kasia pije.

Iv a ś k a. K ied y ju ż nie mogę.

J a n. Chyba, że mnie panna K asia nie lubi i źle mi życzy.

(Kaśka pije pośpiesznie).

J a n. No tak, to bardzo dobrze! Zaraz w idać, że panna K asia posłuszna i że będzie z niej dobra żona.

K a ś k a (trochę pijana, ale bardzo mało). E! ktoby się tam zemną chciał żenić?

J a n. A ja k b y m też j a chciał się z K a­ sią ożenić?

K a ś k a (zdziwiona). Pan Jan? J a n. Ja!

K a ś k a . O, czego też to pan ze mnie po- drwiewa? Co ja też to panu zrobiłam?

J a n. A le ja w cale nie drwię. Skoro mó­ wię, że się ożenię, to się ożenię. Chyba, że panna K asia mnie nie chce.

K a ś k a . Ja? gdzież znowu! A le ja k że ja , taka głupia dziew czyna, prosta i nie­ zdarna, mam być żoną takiego mądrego, ja k pan Jan, człowieka?

(63)

KAŚKA K A R Y A T Y D A . 57 J a n. Na żonę to się u czyć nie trzeba. A potem, panna Kasia się p rzy mnie ogła­ dzi...

K a s k a. 0 Jezu miłosierny! aż mnie strach porywa!

J a n (całując ją). A to na zaręczyny. K a s k a. Jeszcze kto zobaczy.

J a n. No to niech widzą, Co to? panna K asia przecież moja narzeczona a niedługo i żona. Co kom u do tego, co m y robierny... Św iat to tylko um ie popsuć szczęście, a ni­ g d y go nic da, (Całuje K aśkę, która się co­ raz słabiej broni).

(K elnerzy sprzątają stoły, p rzygotow ując te­ raz do tańca, W głębi g ra ją c y w k ręgle

przestali grać i p iją piwo).

J a n. Panna Kasia powie swojej pani, że j a będę co niedziela do kuchni przychodził. Będę grał na harmonii pannie Kasi i książki też poczytani.

K a ś k a. Dobrze.

J a n (obejm ując ją wpół). I nieraz sobie tak na spacer pójdziem y we dwoje.

K a ś k a. Do lasu, tam gdzie drzewa, prawda? to mi się przypom ni tak ja k u nas. Jest także las i ja lubiłam tam często z sio­ stram i chodzić nad wieczorem , bo potem, ja k gw iazd y zaczęły błyskać, to m y tylko przez gałęzie u p atryw ałyśm y ciągle i lic z y ­ my- A le się n igd y doliczyć nie m o g ły ..

Cytaty

Powiązane dokumenty

Celem podjętych badań była nie tylko ocena kompostu z komunalnych osadów ściekowych z Miejskiej Oczysz- czalni Ścieków w Sokółce do przyrodniczego wykorzystania na

Nastawienie wier­ nych przez duszpasterstwo na ofiarowanie swych prac, trudów życia i cierpień w jedności z ofiarą Chrystusa jest więc kolejnym istotnym

Однако, несмотря на геом етрический рост количественны х и качественных показателей знаний, товаров и коммуникаций, цель научной парадигмы,

Ponieważ działanie to jest bezprawnym utrudnianiem wykonywania zawodu lekarza oraz pozbawianiem go jego uprawnień jako pacjenta, Wielkopolska Izba Lekarska będzie nadal prowadziła z

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

Z jednej strony powinien wierzyć w zasadniczą ciągłość, jaka zachodzi dzięki mocy Ducha Świętego między obecnym ży- ciem w Chrystusie i życiem przyszłym (miłość jest prawem

Obejmował on początkowo placówkę Sosnowiec od listopada 1939 r.Zadaniem jego było- zbieranie wiadomości o mieszkańcach miasta - volirsaeutsche, Niemcy, zachowanie,

Już w tedy wszystkie narody europejskie, szczególniej te, któ re się skarżyły na zbyt uciążliwe zbrojenia, poczęły się zastanawiać, czyby nie ograniczyć