• Nie Znaleziono Wyników

Tamten; Sybir - Digital Library of the Jan Kochanowski University

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tamten; Sybir - Digital Library of the Jan Kochanowski University"

Copied!
310
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

WYDANIE: ZBIOROWE DZIEŁ <3 ADR JE LI ZAROLSKIEJ

UTWORY DRAMATYCZNE

T A MT E N S Y B I R

(4)
(5)
(6)
(7)
(8)

_ W SZE LK IE T R A W A A U T O R SK IE I P R ZE K Ł AD U ZASTRZE ŻO N E

Copyright By „ L e k t o r “ nineteen hundred tw enty four

S K Ł A D Y G Ł Ó W N E :

Biblioteka

Główna łJ

4 0 0 9 8 4

& ć r NEUMAN h T O M A SZ E W SK I WE L WOWI E : „ L E K T O R “, M I K O Ł A J A 23 (dom własny) Tel. 525

a a

W W A R S Z A W I E :

„LEKTO R“, SIEN KIEW ICZA 5 Tel. 253-99 0 0 W P O Z N A N I U : „LEKTO R“, R A T A JC Z A K A 33 Tel. 39-23 00 W K R A K O W I E : „ L E K T O R “, R Y N E K Gł. 22 0 0 W L U B L I N I E : „ L E K T O R “, S Z O P E N A 5 O K Ł A D K Ę I WINIETY R Y S O W A Ł E. J O H N W W A R SZ A W IE

(9)

T A M T E N

D R A M A T W SP Ó ŁC Z E SN Y W 5 A K T A C H

(10)

O 3 O B Y:

GEN ERAŁ HORN. generał żandarm ów .

P U ŁK O W N IK KORNIŁOFF, urzędnik do szczegó'nyc'n poruczeń. PO RUCZN IK BOTKIN. KORNET NIKIFOROFF. K A P IT A N JU RY J AN D RE W ICZ AG AT O N O FF. PO R UCZN IK STRE ŁK Ó FF. PREZES T E A T R Ó W W A R S Z A W S K IC H . KAZIM IERZ. B O G D AŃ SKI. JÓZEF. M A R JA N . PANI W IE L H O R SK A . M A R T A W IE L H O R SK A . AN N A. JU L JA KORBIEL Z O SIA . M A R JA . 1. K O B IE T A C Z A R N O U BR AN A. 2. „ 3. 4. S T A R Y Ż AN D A R M KULTIAPKIN . A K T O R .

M A T A Ł K O W S K A , utrzym ująca restaurację. K A S JE R K A . JÓ Z IA . 1-sza D Z IE W C Z Y N A U SŁ U G U JĄ C A . K L O C IA . KELNER WIERCIOŁEK. 1-szy G O ŚĆ R E ST AU R A C YJN Y . 2-gi 3-ci »

(11)

F R AJM AN -T AP E R . S Ł U Ż Ą C A . SIEMIPUDOFF. U z y Ż A N D A R M . 2-gi Ż A N D A R M . DYŻURN Y Ż AN D A R M . D O Z O R C Y WIĘZIENNI. LIST O N O SZ. 1-szy C H Ł O P C Z Y K . 2-gi » D Z IE W C Z Y N K A .

Rzecz dzieje się w W arszaw ie za naszych c zasó w .

A K T I. W knajpie. A K T II. A resztow ania. A K T Ili. U generała Horna. A K T IV. Śledztwo. A K T V. Na Sybir,

(12)
(13)

A K T P I E R W S Z Y .

Scena przedstawia w nętrze podrzędnej w arszaw skiej re ­ stauracji. W ąski i długi pokój. Drzwi szklane na ulicę zasłonięte czerwonemi firankami. W przyległym pokoju, gdy się drzwi otworzą, widać stół, przy którym uczą się dzieci; lampa zapalona i stół założony książkami. Na le ­ w o bufet, za nim utrzym ująca restaurację, bardzo gruba kobieta, obok niej kasjerka za wysokim pulpitem, .czarno ufryzowana z krótkimi włosami. Lampy pozapalane.

W głębi na estradzie stary fortepjan.

SCENA PIE R W SZ A .

(Utrzymująca restaurację czesze się za bufetem. K eln er nakrywa stoły, na ław kach śpią usługujące dziew czyny. Jedna na rogu stołu na lampie grzeje sobie żelazko do fryzow ania grzywki, Józia śpi w kącie okryta chustką. K asjerka robi rachunki. Z a podniesieniem zasłony długa chw ila milczenia, wreszcie kelner sprzątając potrąca dzie­

wczynę).

0 0

D ZIEW CZYN A I. No!... nie potrąć! KELNER. To w yn o sić mi się ze stołu! D ZIEW CZYNA 1. To gdzie się uczeszę? KELNER. Na dziedzińcu... w piw n icy. DZIEW CZYNA 1. I... zaraz! P an i M atał- ko w sk a! W iercio łek się szturga.

(14)

6 0 a a 0 la a G A B R J E L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 3 ©

M A T A Ł K O W SK A . Nie szturgaj się W ier- ciołek!

KELNER. B estja się roztasow ała n a go­ ścinnych stołach. Obrus chcę położyć.

D ZIEW CZYN A 1. A gdzie się zapikę? M A T A Ł K O W SK A . M ogłaś w cześn iej się zbudzić.

D ZIEW CZYN A 1. I — zaraz — ledw o no­ gam i od wczora powłóczę — ta k długo m u­ siałam usługiw ać, a pani już gan ia. A inne to śpią.

M A T A Ł K O W SK A . Nie p ysk u j — z ciebie m am najm niej zarobku.

DZIEW CZYNA 1. A bo m am gości p ar­ szyw ych , sam ych takich, co nie piją... to co zrobię?

M A T A Ł K O W SK A . K łam iesz — tylko ty nie um iesz ich z ach ęcać i bez to sta g n a c ja .

DZIEW CZYNA 1 (z lam entem ). O Jezu! to bezem nie stag n acja? A toć piję tak, że m nie już się serce p rz ew raca i m gleje i ko n iaki i te inne słodkie szk arad ztw a.

M A T A Ł K O W SK A . D laczego na porter lu ­ dzi nie pchasz?

DZIEW CZYNA 1 (z bekiem). Ja nie m ogę pić porteru.

M A T A Ł K O W SK A . A ja ci radzę: pij p o r­ ter!... Ja bez ciebie stratn a nie będę! ja

(15)

/

es o a & o B o a a s o r a r A M T E N 0 ¡a ® @,000 a a ra 7

mam dzieci do ed u k acji... ja m uszę o nich m yśleć. Bóg b y m nie ciężko p o k ara!, jakbym przez ciebie m oje dzieci n a stratę narażała... (d o kasjerki). Panno M agdziu — a gdzie ja ­ rząbek?

K A SJE R K A . K azałam go w yn ieść do p iw ­ nicy. S traszn ie go czuć.

M A T ALK O W SK A A to co znowu? P an ­ n a m a straszn ie nos w yd e lik aco n y... fiu! fiu! czuć! N iepraw da! jarz ąb ek stoi dopiero ós- dzień. P rzyn ieść go n azad i p o staw ić na bufet. To bardzo dobrze u b iera tak i surow y jarz ąb ek ... T a k je st n a banhofach... a potem dziś m oże b ęd ą oficerow ie p ijani, to się im go podsunie i zjedzą...

K A SJE R K A (nieśmiało). Z achorują!

M A T A Ł K O W SK A . To się im pow ie, że z p ijań stw a pochorow ali i kw ita.

SCEN A D RUG A.

(Ciż sami. Pułkownik K orniłof po cywilnem u. Niemło­ dy człowiek, bardzo przystojny, bardzo uprzejmy, w yk­ wintny, elegancki w obejściu, mówi z wyszukaną grzecz­ nością, szczególniej z kobietami, ktoby to nie b yły —

cyw ilne ubranie, bardzo skromne, pince-nez). Bi Es

PUŁK. KORNIŁOF (podchodzi do bu fetu ). D obry w ieczór pan i M atałkow skiej.

M A T A Ł K O W SK A (chwilą przerażona — p o ­ tem odzysk ując rezon). M oje uszan ow anie...

(16)

8 0 a 0 a a a G A B R JE L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 0

głębokie m oje uszan o w an ie... pan pozw oli... ja zaraz... (W y ch o d z i spiesznie z za bufetu),

PU ŁK. KORNIŁOF. Cicho... cicho... bez hałasu... cóż to jeszcze ta k pusto?

M A T A Ł K O W SK A (podchodzi W d y g a ch ). Pan pułk...

PUŁK. KORNIŁOF (ostro, lecz z a ra z e m słod­ ko). Kto? (słodziej) Kto — pani M atałkow ska? M A T A Ł K O W SK A . P an... może rac z y tym ­ czasem , nim się zejd ą, k ie lisz e k czerw onego ... albo co innego...

PUŁK. KORNIŁOF. O której z w yk le p rz y­ chodzi?

M A T A Ł K O W SK A . Koło d ziew iątej. DZIEW CZYNA 1 (do kasjerki). W idzi p an ­ na M agdzia... ja k się to stara do tego w bi­ noklach w dzięczy.

K A SJE R K A . To podobno jej sta ry znajom y. DZIEW CZYNA 1. Ł ad n y znajom y. N a­ w et w czoraj porządn ie n a piwo nie dał...

KORNIŁOF (do M atałkowskiej). Pow rócę za 20 m inut.

M A T A Ł K O W SK A . M oże dorożkę...

KORNIŁOF. Nie — przejdę się po alejach . A l p rzyjd zie tu mój to w arzysz — nie d aw ać mu m iejsca, trzym ać p rzy bufecie i aż tam ci się ulokują, dać sąsied n i stolik... Z rozum iała pan i M atałkow ska?

(17)

5 1 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 T A M T E N 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 9

M A T A Ł K O W SK A . W ybo rnie pan ie puł... KORNIŁOF. Jak? (łagodniej) ja k pani Ma- tałkow ska?

M A T A ŁK O W SK A . J uż n ijak proszę pan a... KORNIŁOF. Dobrze, dobrze... (w ychodzi). M A T A Ł K O W SK A (sam a na przodzie s c e n y ) : M asz babo redutę.,, a to śliczna historja!

SCEN A TRZ ECIA .

(D ziewczyny się budzą — Józia w staje, składa chustkę — w yjm uje grzebień — róż, idzie za bufet, opiera lusterko

o szafę — czesze grzywkę, potem się różuje).

0 a

K A SJE R K A . Czego Józia się popycha? JÓ ZIA. Gdzie się zrobię? n a bufecie?

M A T A Ł K O W SK A . Niech się p an n a M ag- * d zia Józi nie czepia.

JÓ ZIA. To sk aran ie boskie z tem i starem i p annam i. W ieczn ie ludziom d o kuczają... złe ja k osy.

K A SJE R K A . M oże ja m łodsza od ciebie... JÓ ZIA. T y k a mnie? P atrzcie ją!

M A T A Ł K O W SK A . Cicho — Józia idź do d zieci i tam się popraw .

JÓZIA. A gdzie mój puder? już mi któ­ raś w zien a z szu flad y puder. K locia — to ty? co?

(18)

10 aai © 0 0 61 GAERJELA ZAPO LSKA. 0 0 0 0 0 0 0 3 1

KLOCIA. O dczep się. . giu p ia... widzicie ją... kto jej brałby puder... (Józia w ych od z i mru­ cz ą c).

K A SJE R K A . P an i jej n a w szystko poz" w ala .

M A T A Ł K O W SK A . Bo to m oja p raw a rę­ k a. P ije ja k sm ok — i ludzie id ą do niej ja k n a lep!..,

SCENA C Z W A R T A .

Ciż — Frajman.

0 0

FRA JM A N (w ch od zi siw y, ch u d y taper — sta­ wia w kącie parasol). Dobry w ieczór!

M A T ALK O W SK A . Cóż dziś ta k późno? FRA JM AN (pokornie). D ziew iąta!

M A T A Ł K O W SK A . Prosiłam żeby p rz y­ chodzić przed d ziew iątą. S iad aj p an i graj!

FRA JM A N . Jeszcze nikogo nie m a.

M A T A Ł K O W SK A . To p an a nic nie ob­ chodzi — graj głośno, żeb y cię n a u licy sły­ szeli.

(Frajman siada do rozstrojonego fortepjanu i gra oklepa­ nego walca; Ja beim super. K elner z serw etą opiera się o ścianę, dziew czyny stoją pod ścianami — M atalkowska, kasjerka za bufetem — nie ma nikogo z gości — wcho­

dzi Józia).

M A T A Ł K O W SK A (woła ją ). Józia. JÓ ZIA. A czego? (P o d c h o d z i do bu fetu).

(19)

B ¡3 0 fcS Pj Ej 13 13 Ei ES ¡3 Bt T A M T E N

M A T A Ł K O W SK A . M asz m arki. Niech piją dużo ale w iesz, je ż e li dziś p rz yjd ą rus­ cy — niech cię Bóg broni w yrw a ć ja k ą aw a n ­ turę.

JÓ ZIA. A cóż ja zrobię, ja k się zaczn ą za łby wodzić?

M A T A Ł K O W SK A . T y je ste ś bardzo ch y­ tra i potrafisz tak , ab y to był w ilk sy ty i ow ­ ca cała. No — pam iętaj — dostaniesz ładną ko len d ę odem nie...

JÓ ZIA. E! w ieczn ie pan i obiecuje.

M A T A Ł K O W SK A . A le raz j a k się zbiorę i dam, to zgłupiejesz... no idą... a... (drzwi się otw ierają w ch od zi porucznik Botkin — po cy w il­ nem u — podchodzi do bufetu).

SCENA PIĄ T A .

Ciż sami — Botkin.

0 0

D Z IE W CZ ĘTA . Co pan rozkaże?

BOTKIN. ja ... coś najprzód przy bufecie zak ąszę... ja k ie są zakuski?

M A T A Ł K O W SK A . A ... pan nie zaraz do stołu siada?

BOTKIN. U przedzono pan ią?

M A T A Ł K O W SK A . T ak ! tak!... może an ­ gielskiej gorzkiej — n ajlep sza... (P ije ).

(20)

12 ©©©aa© G A B R JE L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 ©

M A T A Ł K O W SK A . K locia... usłuż... Panu... (d a je j e j znak i p o d a ją c fla sz k ę m ówi): Z ab aw iaj go przy bufecie — sam a nie pij — to się na nic nie zda...

(Klocia zbliża .się do Botkina rozmawia z nim — nalewa wódki).

BOTKIN. P an n a ta k a blondynka? D aję słowo... ja k złoto... czyste złoto — ładna pan na...

KLOCIA. E... gdzie ja ładna...

BOTKIN. D aję słowo... i figura niczego...

(wchodzą rozmaici goście — sami mężczyźni — siadają do stołów — zaczyna się ruch. Frajman przestał chwilę grać, K eln er chodzi dokoła stołów, usługuje — Józia i in­ ne dziew czyny chichocząc w itają się z gośćmi — szczęk

talerzy — co chw ila słychać głos Kelnera).

1 GOŚĆ. D ajcie nam tym czasem d w a dra-ejery!

2 GOŚĆ. D la m nie p ilzn era i rozbratel, tylko n a m aśle!

M A T A Ł K O W SK A . Czem u Frajm an nie gra? W iercio łek pow iedz T ap ero w i, niech gra. — (K eln e r biegn ie do Frajm ana i mówi do n iego po cichu).

1 GOSC. Hej panno! Cóż to? będę * c z e ­ kał dw ie godziny.

KELNER. Z araz! zaraz! 1 GOŚĆ. Ż yd o w skie zaraz!

(pod oknem dwa stoliki próżne. M atałkowska idzie i w y ­ wołuje K elnera na róg stołu).

(21)

0 3 0 0 1 3 0 0 0 0 0 0 3 T A M T E N 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 13

M A T A Ł K O W SK A . T e dw a stoliki zało­ żyć — jed en d la gości Józi, a drugi d la tego pan a, co p rzy bufecie stoi.

1 DZIEW CZYNA. Proszę pani trzy k o n ia­ ki. (Matałkowska n alew a cztery).

1 DZIEW CZYNA. Niech pan i le je pełne bo goście się gn iew ają.

M A T A Ł K O W SK A . G łupiaś — pow iedz, żeś po drodze rozlała...

1 DZIEW CZYN A. Czego pan i leje cztery? M A T A Ł K O W SK A . Jed en d la ciebie.

(Frajman gra Schumana „W arum “).

M A T A Ł K O W SK A . Czy on oszalał — co on gra? chce mi gości w ystraszyć?

BOTKIN. On bardzo smutno gra.

M A T A Ł K O W SK A . A bo to fiksat — k ie ­ dyś podobno daw ał ko ncerty... W ierciołek, po­ w iedz mu, niech w ali szam br sep are — to się gościom podoba.

SCEN A SZ Ó ST A .

Ciż — Kazimierz W ielhorski, Bogdański.

0 0

JÓ ZIA (b iegn ą c ku nim). A jesteś pan n a ­ reszcie?

KAZIM IERZ. Ja k się m asz Józiu!

JÓ ZIA. Dobrze.., m yślałeś pan o m nie dziś rano?

(22)

4 s a a 0 0 © G A B R JE L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 3

KAZIM IERZ. I n ieraz... m asz stolik? JÓ ZIA. Jeszczeb ym d la p an a nie m iała stolika?

1 GOŚĆ. Panno! panno... a m oja m u sztar­ da...

JÓ ZIA. Nie m am teraz czasu — zaraz p a ­ nu podam .

1 GOŚĆ (zły). Ja bjdem p ierw szy — m nie n ależ y usłużyć...

JÓ ZIA (sadzając K azim ierza i B ogdańsk iego). Proszę... tutaj — ten sam sto liczek co z aw ­ sze.

1 GOŚĆ. Panno! panno! JÓ ZIA. A to nudn y p iernik.

KAZIMIERZ. Daj mu tę m usztardę i wróć do nas, to się odczepi...

(Józia idzie po musztardę, niesie ze złością gościowi, słoik stawia na stole z impetem i wraca do stołu, gdzie

siedzi Kazimierz'.

M A T A Ł K O W SK A (do Botkina). Może pan już teraz u siąd zie p rzy drugim stoliku...

BOTKIN. D obrze!... dobrze!... w iem !... M A T A Ł K O W SK A . C zy d ziew czyn a m a z panem pozostać p rzy stole, czy zostaw ić p an a sam ego i niech k eln er usługuje?

BOTKIN. T eraz d ziew czyn a — a potem skoro... już nie będę sam , niech k eln er da nam dzienniki.

(23)

ej 00 0 0 0 0 0 0 0 0 0 T A M T E N 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 15

M A T A Ł K O W SK A (do K h c i ) . K łoda! idź z panem do stołu i usługuj panu... (Botkin i K locia odchodzą). A to ładna historja! a tom się w plątała...

KAZIM IERZ (do Józi). D asz nam przede- w s zy st k ie m w ódki i rzo d kiew ek , m asła i ś l e ­ dzia na z ak ąsk ę...

JÓ ZIA. Dobrze... a m a pan zielone? KAZIMIERZ. Nie m am .

BOGDAŃSKI. Co takiego?

KAZIMIERZ. A no — gram z Józią w z ie­ lone!...

JÓZIA. P rzegrał pan! przegrał pan! co mi p an kupi za przegrane?

* KAZIMIERZ. Co zechcesz? — A teraz daj jeść, bo um ieram y z głodu. (Józia odbiega do bu fetu — w ybiera przekąski i n alew a wódkę).

BOGDAŃSKI. C zyś ty n ap raw d ę oszalał? grasz w zielone z tą głupią dziew czyn ą.

KAZIMIERZ. Co chcesz? m uszę się zni­ żyć do poziomu jej in teligen cji. O na szalen ie lubi, żeb y z nią grać w zielone, d laczego jej m am odm ówić tej przyjem ności. C zy m oje kom entarze do N ietzschego u cierp ią co n a tern?

BOGDAŃSKI. Z ap ew n e. Skoro m asz w u m y­ śle na ty le siły odpornej, źe cię n aw et gra w zielone z re sta u racy jn ą d ziew czyn ą nie

(24)

16 B a s a ® ® G A B R J E L A Z A P O L S K A ©Q0lE]0II3i3®

KAZIMIERZ. ju ż w iem , co chcesz po­ w ied zieć... D ziwisz się, że spędzam tu czas, który m ógłbym a n aw et pow inienbym p rze­ pędzić obok innej... A n n a...

BOGDAŃSKI. O nie w ym aw iaj n aw et te ­ go im ienia w tern m iejscu...

KAZIMIERZ. Idealista... Jak ż e ci pow iem ? jak ż e ci w ytłóm aczę, ażeb yś m nie zrozum iał, że ja odpoczyw am p rzy tej głupiej re sta u ra­ cyjn ej posługaczce, znużony b ezm iarem in te­ ligen cji m ojej narzeczonej.

BOGDAŃSKI. K aziu...

KAZIM IERZ. Co chcesz? jestem człow ie­ kiem z krw i i kości, a A n n a jest... aniołem! O na je st d la m nie za m ądra, za niedościgła, za p iękn a, za czysta... słowem, za — za... — Ja ją kocham , cenię, w ielb ię, czczę — ale jej w yższo ść m nie o n ieśm iela, p rz yg n iata — odu­ rza — czyni chorym — zgnębionym ... P otrze­ buję odetchnąć,..

BOGDAŃSKI. Tu? w knajpie?

KAZIM IERZ. M y młodzi m am y tylko d w ie atm o sfery do od d ych an ia, — albo obow iązek i p raca, albo... tego rodzaju rozryw ki...

BOGDAŃSKI. C zyż to rozryw ka?

KAZIMIERZ. W bezm yślności jej — od­ p o czyn ek. M ózg strudzony w ysiłkiem cało­ dziennym , pławi się poprostu w szum ie, w brzęku tego rozklekotanego fortepjanu, nie

(25)

c o a s o Q 0 © B 0 i 3 a T A M T E N b b b b b b b b b b 1 7

m yśli, nie p racu je i o d p o czyw a... A w do­ datku jeśli sięd zie przy tobie je sz cz e ładna dziew czyn a...

BOGDAŃSKI. Z n ajd u jesz ją ładną?

KAZIMIERZ. U osobienie głupoty — ow ca odziana w spódnicę — patrz n a jej oczy —- co za cudow ny b rak w yrazu...

BOGDAŃSKI. D ziękuję... nie z ac h w yc ają m nie w cale.

JÓ ZIA (podchodzi z iOódką). Oto w ódka! KAZIM IERZ. N apijesz się z nam i?

JÓZIA. N ajchętniej — zdrow ie panów ... (do B ogdań sk iego). Co p an tak i zasum ow any? mo­ że pan się kocha? co? zgadłam ... ja tylko po­ patrzę n a m ężczyzn ę, to zaraz w iem , czy on się kocha, czy nie...

SCEN Ą SIÓDMĄ.

(Ciż sami — K orniłof wchodzi — podsuwa się do bufetu cicho. Tymczasem ruch trw a ciągły — ruch restauracyj­ ny — w którym sami artyści grać winni i brać odpow ie­

dni udział .

ES 01

PUŁK. KORNIŁOF (podchodzi do Matałkou)- skiej). C zy je st dla m nie m iejsce?

M A T A Ł K O W SK Ą . S to lik w środku, pro­ szę p an a...

PUŁK. KORNIŁOF. Niech pan i ta k nie d yg a , to z w rac a uw agę...

(26)

18 O i3J 253» QJ g a b r j f : l a Z A P O L S K A aaieiBSiEiaio

M A FA L K O W SK A . P an ie pułko... a p rze­ p raszam ... bardzo! bardzo!... czy ab y m nie się nic złego nie stanie?... czy m nie nie tego... (d a je znak ręką zamknięcia w więzieniu), bo ja m am dzieci... one się tam uczą... ja p rzecież nic nie w inna.

PULK . KORNILOF. Niech się pani M atał- k o w sk a nie boi... m y takich p iękn ych dam ja k p an i M atalk o w sk a nie zam yk am y.

M A T ALK O W SK A . O.:, p an ie!... (Pułk. K or- n iło f d a je j e j znak i idzie do stolika, przy którym siedzi Botlęin).

I GOŚĆ. Płacę. KELNER. Z araz!...

KAZIM IERZ. Cóż Józiu? co ci kupić za przegraną?

JÓ ZIA. A bo ja w iem .

KAZIMIERZ. A pozw olisz mi się d zisiaj odprow adzić do domu?

JÓZIA. A le tylk o do bram y.

BOGDAŃSKI. Jakto! czy nie pójdziem y w c a le do p ań stw a Elsen? W szak ż e m ieliśm y tam zajść po p an nę A n n ę i tw o ją siostrę.

KAZIMIERZ. O dprow adzi je kto inny.

(Marjan wchodzi).

BOGDAŃSKI. Daruj mój drogi — w takim razie ja sam pójdę.

(27)

0 ) E 5 i 3 0 ] ! 3 0 0 0 B 0 0 a T A M T E N 0 0 0 1 3 0 0 0 0 1 0 0 19

m nie sam ego — dopóki nie b ędę mógł pozo­ stać sam z Jó zią.

BOGDAŃSKI. D laczego... czy znów?... KAZIM IERZ. T ak ! (do Józi). P rzyn ieś nam porteru!

(K o rn iło f i Botfain je d z ą w milczeniu). SCEN A Ó SM A .

Ciż sami i Marjan G eyer,

0 0

M A R JA N (w chodzi do b u fetu , wita się z M a - tałkoWską i podchodzi do Kazim ierza). W ie d z ia ­ łem, źe w as tu zastan ę... M ożna u siąść?

KAZIM IERZ. A le ż n atu raln ie. Idziesz do E lsenów?

M ARJAN . T ak , w sz y sc y n asi tam już się zebrali. P an n a L aso w ska, tw oja siostra, S z a t­ ko w scy...

BOGDAŃSKI. Co robią?

M ARJAN . C z ytają „Sam otne d u sze“. BOGDAŃSKI. W orygin ale?

M A RJA N . T ak . Ja byłem ja k n a niem ie- ckiem kazan iu , w ięc dałem nura. D ajcie mi szn ap sa i jak ieg o tam co na p rzetrącen ie. U nas dziś w domu okropny bal. T ań cz y 80 p ar — o rk iestra — cała p a ra d a — okazało się je d n ak , że syn p an a domu m a zanadto o d ra­ p an y m undur, aż eb y mógł się pokazać

(28)

oso-20 © a a 0 © es GABRJELA Z A P O L SK A

bliw ym gościom . F rak a w łożyć siła ludzka, an i przekleń stw o ojca mnie. nie zm usi — w ięc poszedłem tam , gdzie m ogę śmiało prezento­ w a ć m oje w ytarte łokcie... to je st do E lsenów i do kn ajp y!...

KAZIM IERZ (śm ieją c się). W styd przyn osisz sw ojej rodzinie...

M A R JA N . G rożą mi w yd zied ziczen iem , a ja im d aw an iem k o rep etycji.. P ojm ujecie, co za h ań ba,., ja, syn znanego przem ysłow ca, który m a w illę w ale jac h i Z ako p an em , dw a dom y n a M arszałko w skiej, fab ryk ę gw oździ i sześć k o n i w stajn i — ogłaszam się w K urjerze ja ­ ko zdolny ko rep etyto r za obiad lub pom iesz­ k an ie... To byłaby frajda...

KAZIMIERZ (do Józi, która przyniosła porter). Józieńko! daj tem u panu kotlet, ale na św ie- żem m aśle...

M A R JA N . To b ędzie trudno...

JÓ ZIA E! dla p an a to się znajdzie! (odbiega). M A T A Ł K O W SK A (do kelnera). T em u p an u w środku w b ino klach zrobić b efsztyk ze św ieżej po lęd w icy i na deserow em m aśle. S łyszysz?

KELNER. Niby ex tra.

M A T A Ł K O W SK A . Z upełnie ex tra — m asz m asło...

M A R JA N (pijąc wódkę — do Kazim ierza). T a Jó zia — to twoja?

(29)

KAZIM IERZ. N iezupełnie. Bruździ mi j e ­ d en oficer. D ziew czynie głupiej m undur się zaw sze podoba, w ięc i n a niego się nie boczy. A on postępuje n ach aln ie i w yz y w ając o ...

M A R JAN (ś m ie ją c się) . To z n aczy, iż p an ­ n a Józia w prow adzić chce w czyn ugodow e m rzonki.

BOGDAŃSKI. M asz rac ję, n a z y w a ją c te złudzenia m rzonkam i.

KAZIM IERZ. P ozw ólcie jed n ak ...

BOGDAŃSKI. O! to, co w sercu boli lat ty le , czy m ożna zatrzeć w k ilk a dni?

M A R JA N (b iją c p ię ś c ią W stół). Nie! nie! KAZIMIERZ. Je ste śc ie n ieprzejednani? BOGDAŃSKI. T ak , ja k i ty — tak, ja k chj?ba my wszyscy. .. tak , ja k A n n a... ja k tw o ja siostra...

KAZIM IERZ. Ja k w szy stk ie zap alo n e gło­ w y! Ja to już przeżyłem !...

M A R JA N ( ś m ie ją c się) . Z lodow aciałeś, bo m asz o trzy la ta w ię cej, niż m y i zd aje ci się przez to, że n ależ ysz do innej g en eracji.

KAZIM IERZ. Nie — tylko dlatego , że od trzeciej k la s y żyłem z d aw a n ia ko rep etycji... pracow ałem ciężko i teraz utrzym uję sieb ie i siostrę lekcjam i.

BOGDAŃSKI. Ja jestem jesz cz e b ied n iej­ sz y od ciebie, a jed n ak...

(30)

22 ©a©©©© G A B R JE L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 . 0

KAZIMIERZ. Jesteś sam — to w ie lk ie słowo. M A R JA N (z ironją). A w ięc ty je ste ś ostrożny?

KAZIM IERZ. Je że li ch cecie — tak.

BOGDAŃSKI. Nie n a w ie le je d n ak ci się ta ostrożność p rzyd aje...

KAZIMIERZ. To p raw d a. Od pew n ego czasu te p rzesyłki p rzych o d zące do m nie pocztą w zdum ienie m nie w p raw iają... S ąd z i­ łem z p o czątku, że to żart, że ktoś lekko m ylś- n ie chce m nie n arazić, ale teraz p o w tarza się po raz trzeci...

BOGDAŃSKI. Co robisz z tym i papieram i? KAZIM IERZ. P alę n atych m iast.

BOGDAŃSKI. C zy p ow iedziałeś o tern A nnie? KAZIMIERZ. Nie — an i jej, ani m ojej siostrze.

BOGDAŃSKI. S io stra tw oja to jesz cz e dziecko — ale przed A n n ą pow in ieneś bjd się zw ierzyć... To ko b ieta, to serce... to już roz­ w in ięta i rozum na dusza.

KAZIM IERZ. L ękam się jej eg z a ltac ji. A zresztą i ona m a p rzed em n ą tajem n ice. D awno to spostrzegłem .

BOGDAŃSKI. Jeżeli m a tajem n ice, to tw o ja ostrożność je st tego p rzyczyn ą.

KAZIM IERZ. A w ię c — o d d ajem y sobie tylk o p iękn e za nadobne.

(31)

e a i s a i3i3000i(3BSi T A M T E N 0 0 0 0 0 0 0 0 0 0 23

M A R JA N . Co je st w tych p ap ierach , które ci p o cztą n ad syłają?

KAZIM IERZ. D okładne p la n y fortecy no- w o gieo rgiew sk iej — rozporządzenie arm ji w chw ili m obilizacji.

BOGDAŃSKI. Nie m ów ta k głośno...

(Mówią ciszej).

KORNIŁOF (do Botkina) Idź p an T pow iedz, ażeby p rzestali grać n a fortepjanie. A n i sło­ w a usłyszeć nie m ożna.

BO I KIN. W edług rozkazu. (W sta je i lawi­ ru ją c m iędzy stolikami idzie do bufetu, gd z ie m ówi po cichu z M a fałkowską, ta woła K lo c ię i posyła j ą do tappera, który g r a ć przestaje).

1. GOŚĆ. A to mi dała m usztard y — nic się doskrobać nie m ogę.

2. GOŚĆ. Panno Klociu, w tym rozbratlu dużo kości, a m ięsa ani odrobiny.

KLOCIA. E! up rzed za się pan.

3. GOŚĆ (do 1. d z iew czyn y). Czego ty w e m nie ciąg le w m aw iasz ten porter? Ja nie lu ­ bię porteru.

DZIEW CZYNA 1. M ógłby się pan nap ić choć bez grzeczność d la m nie.

2. GOŚĆ. T ak że! Każ mi dać jedno ciem ne. 3. GOŚĆ. D laczego nie g ra ją na fortepja­ nie? Cóż to pogrzeb?

(32)

24 a a a a a a G ABRJELA Z A P O L SK A o a a o a a a a

2. GOSC. H ej stary! zagraj co — z jak iej operetki!

1. GOSC. El do diabła z o p eretk ą — g ra j­ cie sobie, co ch cecie, ale tego słuchać nie będę.

(Gw ar wzrasta).

M A T A Ł K O W SK A (d o kasjerki). Proszę nie spać! U śm iechać się do gości!

K A SJE R K A . K iedy m am tw arz spuchniętą. M A T A Ł K O W SK A . T ak ż e się p an n a z tą fluksją w yb rała.

K A SJE R K A . T u taj tak ie p rzeciągi.

M A T A Ł K O W SK A . A czem u ja m am g ę ­ bę prostą? bo znam swój obow iązek i zanadto gości szan uje, żebym z p o d w iązan ą twarzą, za bufetem siedziała, ja k mi p an n a jeszcze raz spuchnie, to oddam kau cję i proszę się w y ­ nosić z in teresu. . Ja m am dzieci i... (d o p ie r w ­ s z e g o g o ś c ia , ty-óry p o d c h o d z i do b u fe tu ). Pan do­ brodziej sm irnow ki, czy an g ielsk ie j go rzkiej... a m oże śliw ow icy?..,

i. GOŚĆ. ja tu ze s k a rg ą — te p an ie k e l­ nerki, to tylko szast p rast —- a usługi żadnej. M usztardy mi d ala, ale pusty słoik, o! niech pan i osądzi... ( W p y c h a p o d nos M atałk ow sk iej słoik).

M A T A Ł K O W SK A . P an ie ła sk a w y — ja m oje k eln e rk i dobrze tresu ję i goście sobie je bardzo ch w alą.

(33)

aaaaaaaaaaaa T A M T E N aaaaaasaaa 25 1. GOŚC. M oże młodzi, ale starz y to nie. M A I A Ł K O W SK A . Co pan chce — mło­ dość do młodości ciągn ie...

1. GOSC. A do stu ty się c y djabłow, n a ­ pisz pani, że tu tylko m łodym usługują... ( O d­ ch o d z i roz łosz cz on y ).

KLOCIA (p o m ię d z y g ru p ą g o ś c i p r z y drzw iach). M oże podać szam pana?

GOŚCIE. Nie! Nie!

KLOCIA. M icret-żen... po 3 ruble... Ja k Bozię kocham , pan ow ie się nie zrujnują.

SCENA D ZIEW IĄTA.

C ii sami — Nikiforof — Agafonof — Strełkof

(wchodzą w szynelach pijani — Nikiforof, kornet od dra­ gonów w długim szynelu, w białej czapce bez daszka — skrzyżowane rzemienie białe na piersiach od szabli, ale jest bez szabli, ładny, młody, wysoki — buty i duże dzw o­ niące ostrogi. — Agafonof, niemłody, typ tatarski, mundur piechoty warszawskiego p u łk u .— Strełkof, młody, bardzo brzydki, w łosy na jeża, ogolona twarz, zgrabny, mundur konnej artylerji. — W chodzą z szumem i hałasem, prze­ chodząc kłaniają się na prawo i na lew o gościom i prze­ suwając się pom iędzy stołami powtarzają „Pardon — wi-

nowat — izw in

itije“)-JÓ ZIA (b ie g n ą c na ich spotk anie). Dzień d o ­ bry panom oficerom !

KAZIMIERZ (do k olegów ). W stań m y i cho­ dźm y! Oni są już pijan i — lep iej się nie n a ­ rażać.

(34)

26 a a a a b a G A B R J E L A Z A P O L S K A B s a a a a a a

M A R JA N . A n i m yślę. . cóż oni m ogą chcieć od nas... nie zw racajm y n a nich uw agi...

KAZIM IERZ. P am iętaj, że w a lk a nierów na. M A R JA N . Ja też w alc z y ć nie m yślę. S ko ń ­ czę swój kotlet, zjem k aw ałek sera i pójdzie­ m y gdziein dziej n a czarn ą k aw ę.

KAZIM IERZ. Chciałem odprow adzić Józię. M A R JA N . O dprow adzisz ją jutro... zresztą ona teraz z aję ta — nie m a czasu.

( O fic e r o w ie za jęli stół środkowy).

O Botkin O Korniłof O Marjan Bufet Bogd. O O Kazim. O M atałk. O Oficerow ie

JÓ ZIA (do Strełkofa). M a pan oficer zielone? ST R E Ł K O F. Z abył...

JÓ ZIA. To p an przegrał. STRE ŁK O F. T am u ja rad.

NIKIFOROF. P an na! a d aj p an n a co pić. JÓ ZIA. A C O ?

(35)

6 0 B B a 9 B B ( S S a @ T A M T E N

a cóż innego? co m y m ożem y pić?... m y n ie p sy, żeb y w odę chłapać.

JÓZIA. Ile butelek?

NIKIFOROF. Co to ileP ty le co k ażę (tłucze ^/e/rsze^J a to n a początek!

AGAFO NO F (pijany). G rigoryj A ntono­ w icz — gałubku nie bij! nie bij! a to tak ż e ta k a to sk a i m nie za serce ch w yta! że i ja zbiju, całą p asudu, a potem b udiet szk an d al...

NIKIFOROF. T y Juryj Iw anow iczu je ste ś prosto p ijan y... szkandału b yć nie m oże, bo ja jestem k a w ale ry st... o!... do m nia nikt nic nie m a (tłuczę szklanką)- Ja pić z tak iej p asu d y gdzie b y le p ierw sze p rach w o sty m ordy m a­ czały — nie będę... Niech mi d ad zą inną pasudę...

STRE ŁK O F (do Józi, która przyniosła sz a m ­ pana). P an n a z nam i się napije? Ha?

JÓ ZIA (oglą d a ją c się na Kazim ierza). Ja obie­ całam już tym panom ...

STRE ŁK O F (gwałtownie). Co to obiecałam ? Ja p ierw szy. Ja w pan nu w lublon do bie- zum ja... p an n a będzie tu sied zieć, a potem ja p an nę do domu odw iozę.

JOZ1A. K iedy proszę p an a — tam ten p an to się chce gw ałtem ze m ną żenić... Ja k Bozię kocham !

STR E ŁK O F. Co to żenić!... ta głupstw a! p an n a Józia pow ie, żebym się zariezał — to

(36)

28 b ia a a a a GABRJELA Z A P O L SK A a a a e a a a a

się zarieżu... a niech mi nikt w drogę nie w chodzi, bo go butem rozgniotę (kopie n o g ą i b ije p ię ś c ią W stół).

GOŚCIE (koło d rz w i z m ięs z a n e g ł o s y ) . Z a c z y ­ n a się heca! chodźm y lep iej do domu! N ie­ bezpiecznie! E, zostańm y.

M A T A Ł K O W SK A (do kelnera). Niech W ier- cio lek poprzynosi i p ostaw i im te w yb rak o ­ w an e talerze i szklanki.

I,Kelner odchodzi\

M A F A ŁK O W SK A (idz ie do drzw i do dz ieci). Z am kn ijcie się na klucz! otw orzycie tylko w ted y, k ied y ja zastukam (w ra ca ). M atko B oska m iej n as w sw ojej opiece!

NI KIP OROF (p iją c). K aw aleryst — o! to chluba arm ji, a cóż ty Juryj Iw anow iczu — ty piechotnyj... ty ot... prjam o nic... Gdzie u ciebie szp ary? G dzie szpory? a u m nie an ­ g ielsk ie... Ja za nich pięć razy areszt o d siad y ­ w ał, a w sio tak i ich nie snim u... P u stiak i (tł u cz e szklanki i kieliszki, p r z y n ie s io n e p r z e z k el­ n e r a i p o d s ta w io n e m u p o d łok ieć).

AGAFO NO F (z p ł a cz em ). T y p raw gałub- czyk, że mi od p iech o ty wym j/ślasz — no sztoż diełat!... ja syn b ied aka... sam b ied n iaszka — ot nie było za co k a w a le ry js k ie u czyliszcze kończyć... T ak postupił w piechotę no w sio ja taki kapitan?

(37)

a a s i0 3i3©iaia2 0i3 T A M T E N 0 0 0 0 0 0 3 0 0 0 29 (Zaczyna śpiewać):

Z ap regu ja trojku borzych Tiom no sierych łoszadiej I p o n iesusia w nocz morożnoj Priam o k łu b u sz k ie mojej.

STRE ŁK O F (do Józi). A ja pan n ie m ów ię po raz ostatni — ja k m nie p an n a lubić nie będzie, to ja ubiju i pannu i sieb ia i tawo —• co za pannoj biędzie u ch ażyw al.

JÓ ZIA. Co ta p an straszy.

STRE ŁK O F. Jej bohu ta k zrobię... ja już takoj z rodu — ja to co chcę, to m uszę m ieć, ch adźby i da p iekła pójść.., P an n a Józia b ię­ dzie m nie lubić...

PUŁK. KORNIŁOF (do Botkina). To Strełkof. BOTKIN. T a k — porucznik — (śpiew). NIKIFOROF. B atiuszka! p rzestań pieć trojkę... H ej tam tap p er... K am arynskoj! P an n a z a­ nieś mu bum ażkę... K am arynskoj!

AG AFO NO F ( śpiewa w dalszym ciągu). H ej w y konie m ołodyje...

NIKIFOROF. K am aryn skoj! bo w am budę rozniosę...

M A T A Ł K O W SK A (do kelnera). Każ grać co chcą, bo b ędzie z tego skan d al.

(Frajman zaczyna grać Kamarynskoj. — W szyscy goście pow oli się uciszyli).

(38)

es ¡a es ) G A B R J E L A Z A P O L S K A s a a f i i a s i a i a M A R JĄ N . Z araz , tylko ser skończę. BOGDAŃSKI. P odziw iam twój b rak n er­ w ów .

M ARJAN . A ja podziw iam , że to n a c ie ­ bie jeszcze działa.

KAZIM IERZ. Chodźm y! Józiu! płacić. ST R E ŁK O F (w y z y w a ją co ). Panno Józiu!

(Józia niezdecydow ana stoi pomiędzy nimi).

KAZIMIERZ: Ile się n ależ y?

JÓZIA ( biegnie do b u fetu ). Z araz (do Matałkow). Niech W iercio łek idzie po p ien iąd ze, a m nie n iech p an i schow a.

M A T A Ł K O W SK A . W iercio łek przed okno— płacić — chodź za bufet.

(Józia wbiega za bufet i przyklęka).

ST R E ŁK O F ( w y z y w a ją c o do K azim ierza). P a ­ now ie już idą! pan ow ie nie lubią kam aryn skoj? p an o w ie odchodzą?

^Polacy milcząc zabierają się do odejścia).

STRE ŁK O F (j. w). P an o w ie m oże do n as się p rz y siąd ą i trochę z ab aw ią... bakał szam - p an sk aw o ad czistaw o sierca.

KAZIMIERZ. Nam do domu pora w racać... p an o w ie nas przep uszczą...

ST R E ŁK O F (z w yb u ch em gn iotą c butem k a ­ szek). A d czistaw o sierc a ofiaruju bakał, tak n ależ y in aczej to obraza...

(39)

Niki-T A M Niki-T E N aa Qaaoaa'aa 31 forof — słyszysz... ci pan ow ie nie ch cą n ap ić się z nam i.

(Botkin i K orniłof w głębi pow stali — w szyscy goście w milczeniu powstają, niektórzy chyłkiem się w y n o s z ą —■

dziew czyny uciekają za bufet).

M A T A Ł K O W SK A (z d ejm u ją c prędko z bu­ f e t u szkło). Z dejm ujcie klosze... p rędzej... gasić

dużą lam pę... (kasjerka g a si lam pę na b u fe cie ). C how ać kom potierki pod bufet...

DZIEW CZYNY. Jezus M arja! M A T A Ł K O W SK A . Cicho głupie!

N1KIFOROF. Nie ch cą pićP gdzie szaszka? (szuka szabli). K aw aleryst ich n au czy...

BOGDAŃSKI. Nie w iem kto kogol STRE ŁK O F. M ożna się p rzekonać... M ARJAN. Do stu djabłów , dość tego! AGAFO NO F (pow strz ym u jąc Strełkofa). A losz- ka! bracie... co ty robisz!

STRE Ł K O F. Pusti m ien ia! ja ich nauczu...

(Hałas — nagle pom iędzy nimi staje Korniłof).

PUŁK. KORNIŁOF. P ażałujsta!... p atisze!...

(Oficerowie się usuwają.,. Botkin podchodzi do nich i mó­ wi im coś do ucha).

NIKIFOROF. M nie to w sio raw no. Ja k a ­ w ale ry st, on do m nie nic.

KORNIŁOF. P atisze!... (surowo patrzy na nich — oni mim owoli po d tym wzrokiem się c o ­ fa ją — podchodzi do P olak ów i m ówi bardzo g r z e ­

(40)

32 s s a ® b 0 G A B R JE L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 s a

cznie). P an ow ie n ajlep iej zrobią, jeśli pójdą stąd zaraz... w a lk a nierów na... ja pan ów p rze­ prow adzę...

BOGDAŃSKI. A leż...

KORNIŁOF. D uma nie pozw ala? w iem wierni pan ow ie dum ni —■ nie ch cą ustąp ić z p lacu boju — ale pan ow ie są rozum ni i trzeź­ w i — pan o w ie w ied zą, że to miejsce, nie do boju — pan ow ie w yjd ą... tęd y... ja proszę... do rozum u m ów ię!...

KAZIM IERZ. To pan? pan?

KORNIŁOF. C iszej... p an m nie nie znasz! KAZIM IERZ. A leż...

(K orn iłof przeprowadza ich, trzym ając wzrokiem na uwięzi oficerów).

KORNIŁOF. Pan m nie nie pow in ieneś znać... (p o w r a c a do o fic e r ó w ) . A pan ow ie m o­ gą d alej kutitl... proszę bardzo!... grajcie ka- m aryńskoj... pan ow ie się b ęd ą baw ili... (zabiera sw ó j kapelusz i m ówi do Botkina). P roszę tu jesz cz e zostać .. m oże pan być tu potrzebny... (cich o ). Z egnam ... do św id an ja... (kłania się u p r z e jm ie p a n i MatałkoWskiej i k a sjerce i w y ch o d z i).

STRE ŁK O F (do siebie). P rach w ast żandarm ! zacziem on siud a priszoł ( siadają po stołu —- muzyka gra K am a rynsk oj — g o ś c ie w yszli — św ia­ tła na p ó ł pogaszone).

NIKIFOROF. Jeszcze butelkę! — k aw ale-ryst funduje!

(41)

T A M T E N 0£Sai£3BBl0!l2i0fa 33

AGAFONOF. A lo szka! gołubczyk... sp iej ty hiczsze sa mnoj.

Jedu... jedu, jedu k niej, Jedu k lu b u s z k ie m ojej! P ropadaj m oja te le g a W sie czetyre ko lesa!

STRE ŁK O F (po śpiewie). Józia! gdzie ty!... ha? skryła się!... ha?

(Zasłona spada).

KONIEC A KT U PIERWSZEGO.

(42)
(43)

A K T DRUGI.

Scena przedstawia skromnie um eblowany pokój jadalny. Na środku stół okryty ceratą, krzesła dokoła. Lampa wisząca zapalona. Po lew ej piec. Po praw ej i po le ­ w ej drzwi. W głębi drzwi do przedpokoju. Szafy do sukien, kilka kufrów. Na ścianach sztychy. Pod piecem ow inięta siedzi Anna Lasocka. Trzym a w ręku książkę, lecz jej nie czyta. Zegar bije siódmą, Z przyległych

drzwi (lewa strona) wychodzi Bogdański.

SCEN A I.

(Anna — Bogdański).

0 0

ANNA (po chwili). Skończył pan dziś w cz e­ śniej lek cję, niż z w yk le.

BOGDAŃSKI. Chłopcy dziś b yli pojętniejsi, niż zazw yczaj, a może u w ażn iejsi...

ANNA. Ja sąd zę, że zdrow si. Położyli się W cześniej sp ać, w ięcej um ysł ich m iał czas w yp o cząć.

BOGDAŃSKI. M oże....

ANNA. A może pan dziś m ówiłeś do nich jaśn iej, spokojniej i to n a nich oddziałało...

BOGDAŃSKI. T a k — m asz pani słuszność. C zuję się dziś jak o ś rzeźw iejszym , niż z w yk le.

(44)

36 an3 0 0 0 0 G A B R J E L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 0 »

M am w sobie cały zap as ż y c ia i nad ziei... C zy mi p an i pozw olisz u siąść koło siebie?

ANNA. U siądź p an — i ja lubię m ieć p a- n a obok sieb ie, tem bardziej dzisiaj.

BOGDAŃSKI. D laczego dzisiaj?

ANNA. S am pan m ówiłeś, że czujesz się dzisiaj rzeźw iejszym i pełnym nadziei.

BOGDAŃSKI ( sia dając obok niej). C zy p a ­ ni dziś zw ątpiłaś?

ANNA. Jestem p rzed ew szystk iem k o b ietą, a w ięc w p ływ y zew n ętrzn e d ziałają n a m nie z podw ójną m ocą. — Dziś n ietylk o , że jestem sm utna, ale...

BOGDAŃSKI. D laczego pan i urw ała? C zy ja nie zasługuję na pan i zaufanie?

ANNA. Cóż za p ytan ie!... Jesteś pan moim n ajlep szym p rz yjacie lem — po K azim ierzu.

BOGDAŃSKI. A — tak! po K azim ierzu. ANNA iz u śm iech em ). Nie m ożesz pan chcieć, ab y było in aczej. Mój p rzyszły m ąż m usi być n ajlep szym p rz yjacielem moim.

BOGDAŃSKI. C hcesz go pani zanadto hojnie obdarzyć. O ddaj jem u sw ą miłość — m nie przyjaźń.

ANNA. Nie, nie. W miłości nie pojm uję jak ieg o ś w yjątk u . M iłość m usi ko ncentrow ać w sobie w szy stk ie uczucia. Jestem p ew n ą, oh! n ajp ew n iejszą, iż K azim ierz kocha m nie

(45)

S l 0 3 a g S 0 ! 3 E S S 5 0 0 © T A M T E N 37

ta k sam o, w yłąc z n ie, n iep o dzieln ie — całą głę­ b ią sw ej duszy. Ja pow innam mu odpłacać podobnie; w szystko , co je st n ajlep szego w e m nie, w łożyć w miłość ja k ą m am d la niego (po chw ili z wielkim wdziękiem, lecz bez cienia kokieterji')• To zaś, co z zaufan ia, z w ia ry , z sym p atji gorącej i szczerej pozostanie mi je sz cz e w d uszy — o d d aję pan u... Nie skarż się, w ierz mi, że to, co d aję, to bardzo w iele, to... dużo!

BOGDAŃSKI {ściskając j e j rękę). D ziękuję — d zięk u ję... Jesteś dobrą o!... ta k bardzo do­ brą, że chw ilam i... {urywa — p o ciera ręką po cz o le) ch w ilam i... {milczenie).

ANNA. Ja k w iatr w piecu ję cz y, sk arż y się i zaw odzi...

BOGDAŃSKI. T a k — dziś bardzo chm urno i smutno n a dw orze.

ANNA. Co robiliście w czoraj? D laczego ta k późno p rzyszliście do E lsenów?

BOGDAŃSKI. P raco w aliśm y. ANNA. K azim ierz był z wam i? BOGDAŃSKI. Był. ,

ANNA. W yd ał mi się w czoraj szczegó ln ie zd en erw o w an y i rozdrażniony. P ytałam go o p rz ycz yn ę — zbył m nie m ilczeniem . C zy p an nie w iesz? czy nie spotkało go co n ie­ przyjem nego ?

BOGDAŃSKI (krotko). Nie sądzę. A le — a le —(c/szej) czy dostałaś pan i n ow ą przesyłkę?

(46)

38 0 0 0 0 0 0 G A B R JE L A Z A P O L S K A

ANNA. D ostałam w czoraj.

BOGDAŃSKI ( p r z y s u w a j ą c się). I cóżP ANNA. Przejrzałam dość skru p u latn ie. I przyznam się panu, jestem rozczaro w an a. O biecyw ałam sobie po tern w yd aw n ictw ie w iele. Sądziłam w edług listo w n ych z ap o w ie­ dzi, że w reszcie znajdzie się ktoś, co potrafi rzecz tę um iejętn ie i u czciw ie n ap isać. Gdzie tam ! Szum na frazeo lo gia i nic w ięcej.

BOGDAŃSKI. D ziw na rzecz, ja k ci ludzie pisząc, tracą z oczu głów ny cel i d a ją się unosić chęci p o p isan ia się sw o ją eru d ycją.

ANNA (z zapałem ). T ak ! tak!... zam iast ja ­ sno, bez oddechu zaw iści, który w prostym ludzie zaw sze n ie w iarę budzi — przem ów ić do tego chłopskiego rozum u, jak o do potęż­ nej siły w tych sp raw ach — oni szkodzą ty l­ ko, rozdm uchując p o jed yń cze i m ałostkow e u raz y, szkodzą fataln ie i opóźniają to, co p rzysp ieszyć pow inni...

BOGDAŃSKI. G dzieżby je d n ak ci pan o­ w ie um ieścili sw oje sk arb y w ied zy — p rze­ cież się m uszą z niem i p o p isać.

ANNA (j. W.). Nie — nie — do prostej du­ szy trzeb a m ów ić jasno, prosto i trzeźw o. I p rzed ew szystk iem ro zjaśn iając sytu ac ję, ła­ godzić p o p ęd y dzikości i n ien aw iści. W ierz pan — nie um iem ci tego p o w ied zieć, ale tu trzeb a spokoju i p o w agi m ężczyzn y z d eli­

(47)

katn o ścią uczuć ko b iecego in styn ktu ... Nie w iem , czy m nie p an rozum iesz...

BOGDAŃSKI ( patrząc na nią z uwielbieniem). R ozum iem cię d oskonale, panno A nno, i zd aje mi się, że ty jed n a potrafisz połączyć w so­ bie te d w a p ierw iastk i. Spróbuj — napisz co kolw iek...

ANNA. Ja? — O nie, nie potrafię... A le gd yb y...

BOGDAŃSKI. G dybym — ja?

ANNA. Nie! gdyb y K azim ierz chciał — on jed en . T ak ! on jed en m ógłby to uczynić.

BOGDAŃSKI. T a k — ale K azim ierz nie zechce, nie może...

ANNA. W iem . w iem ! A le ja nie tracę n ad ziei. Kto w ie, m oże po n aszym ślubie — gd y b ęd ziem y ze sobą b liżej, ściślej złączeni, d aw ne jego id e ały i w ia ra pow róci — kto w ie.

BOGDAŃSKI. M oże! (p o chwili). G dzie p a ­ ni broszurki schow ała?

ANNA. W moim pokoju — n a p iecu w y ­ soko! Nie zn ajd zie nikt. G dyb y pan i Korbiel d ow iedziała się lub w padła na ślad — biedna ko bieta — w ym ó w iłab y nam m ieszk an ie.

BOGDAŃSKI. D ziwić się jej nie m ożna. W d o w a, troje m ałych dzieci. O na zna tylko sw ój obow iązek.

ANNA. Już i ta k krzyw em okiem p atrzy n a n asze lite rac k ie z eb ran ia. S k a rż y się, że

(48)

40 a a a 0 a a G A B R JE L A Z A P O L S K A a s s a a a a a

za długo w nocy siedzim y. Z aproponow ałam jej, że się p rzen iesiem y do pokoju K azim ie­ rza, któ ry je st od n as oddzielony tylko kury- tarzem . L ecz p oczciw a pani K orbiel znalazła, że to b ęd zie n iep rzyzw o icie i w olała już z- re­ z y g n a c ją oddać nam w p o siad an ie ja d a ln y pokój.

SCEN A D RUG A.

(Ciż sami — Marta, młoda, ładna dziew czyna, wbiega osy­ pana śniegiem do przedpokoju i tam strzepuje ze siebie

śnieg śmiejąc się).

03 0

M A R T A (w przedpokoju). Ś w ięty M arcin! Ś w ię ty M arcin n a białym koniu przyjech ał!

ANNA. M aciu! — co robisz — w szy stk ie u b ran ia zam oczysz.

M A R JA (j. W.). Ś w ięty M arcin! Ś w ięty M arcin! (wpada). P atrz n a m oją g rz yw k ę — p o syp an a brylan tam i! hol ho! topi się — będę ładnie w yg ląd ała. Pójdę i zafryzuję się. D zień dobry panu!... w iesz, ślisko n a u licy — prze­ w róciłam się — tu pod sam ym dom em — ja ­ kiś oficer m nie podniósł i m ówi: „m adm oisel s w am niczew o nie słuczyłoś?“ — a ja jem u: „niets gasp ad in s p ałk o w n iks...“ 1 szust do brarny... A on został przed bram ą. No... idę do sw ego pokoju. K azio wrócił? nie? miał b yć o siódm ej! A ! m acie tu such arki! hi! hi! podusiłam je, p a d a ją c i farba się z niem i zm ięszała... Ja zaraz p rzyjd ę... (w yb iega na prawo, rz u cając na stół pakiet z sucharkami i kdka

(49)

Es s a i s i g s a a a a a s a T A M T E N a a a a a a a a a a 41

blaszanych tubek z o lejn em i farbam i. Anna zbiera to Wszystko, niesie na £rec/ens i układa na talerz y­ ku

sucharki)-BOGDAŃSKI. Szczegó ln iej strzeż się p an i, ab y ta m ała roztrzep an ica nic nie znalazła.

ANNA. O nie! naprzód po w ied ziałab y K a­ zim ierzow i, a potem — to dobre, ale serd e cz ­ ne głupiątko.

BOGDAŃSKI. Daj mi pani tę całą p aczk ę do domu. Ja przejrzę... może się p rzecież coś w yb ierze... a potem spalę.

ANNA. Nie — lep iej przyjdź p an jutro! M asz pan cały dzień w olny, bo to n ied ziela. P rzejrzym y razem i spalim y.

SCENA TRZ E CIA .

(Ciż sami — Kazim ierz — później pani K orbiel i Dziunia).

ES 13

KAZIM IERZ. D obry w ieczór! (ca ł u je j d n n ę W rączką). Cóż tu spiskujecie?

ANNA. D ziw im y się, że już ósm a, a ty jeszcze nie przyszedłeś.

KAZIM IERZ. W ym ów ka?

ANNA. O! cóż znowu — to żart!

KAZIMIERZ. D ostałem znów n ow ą lek cję. Będę m usiał częściej w ieczoram i w ychodzić.

(50)

Al G A B R JE L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 3 KAZIMIERZ. Nie... tylko... (uryw a). Je sz ­ cze n iem a nikogo?

BOGDAŃSKI. Jestem ja i tw o ja siostra. KAZIM IERZ. O! w y się nie lic zy cie — w y je ste śc ie dom owi. G dzież M acia? D osta­ łem list z domu — od m am y — chciałbym

go jej p rzeczytać.

ANNA. M acia je st w sw oim pokoju — za­ raz ją zawołam .

KAZIMIERZ. Z ac ze k a j jeszcze ch w ilkę. C zy pan i K orbiel je st u siebie?

ANNA. T ak .

KAZIM IERZ. M uszę z n ią pom ów ić. Chciał­ bym bow iem po w iedzieć jej, źe od p ię tn a­ stego w yp ro w ad zam się...

ANNA. O... (po chwili). C zy i M acię z a­ bierzesz ze sobą?

KAZIM IERZ. Nie — M ac ia niech m iesz­ k a obok ciebie, ja k d aw n iej. T y je d n a um iesz przem ów ić do jej rozsądku... Ja zaś w yp ro w a­ dzam się — bo... bo... zresztą m am pow ody. ANNA (kładąc mu rękę na ramieniu). Nie p y ­ tam o nie. W ierzę.

KAZIM IERZ (ca ł u je j ą w rękę). D ziękuję. Jesteś dobrą i w yrozum iałą.

(51)

0 0 0 0 1 0 0 0 0 1 0 0 a a T A M T E N 0 0 0 0 0 0 0 0 0 a 43

SCEN A C Z W A R T A .

Ciż 1 Pani Kcrbieł. (3 5 letnia kobieta, ubrana skromnie, ze szczoteczką do czyszczenia lamp i ściereczką, w fał­ dach jej sukni kryje się mała dziewczyna, skromnie odzia­

na i na chw ilę od matki nie odstępuje'.

a a

PANI KORBIEL. Dobry w ieczó r p ań stw u! A ch, ta M ag d a len a — zapaliła lam pę i szkieł­ k a nie oczyściła...

ANNA. Ja oczyściłam ...

P. KORBIEL. A le z p ew n o ścią rezerw oa- ru nie obtarła — pań stw o pozwoli? ja otrę... D ziunia, nie p lącz mi się pod nogam i... p ań ­ stw o pozw oli? ( obciera lam pę).

BOGDAŃSKI. Pani pozw oli — ja p an ią w yrę cz ę .

P. KORBIEL. G dzie zaś? P an m ężczyzn a — to b ab sk a robota.

KAZIM IERZ. P an i K orbiel — m am p an i p o w iedzieć dw a słowa.

P. KORBIEL. Proszę p an a... ale może p ó jdziem y do kuchni, bo tam dzieciom n a ­ rządziłam h erb atę, a chłopcy zaczęli się bić, gd y w ychodziłam , w ięc... państw o daruje...

KAZIMIERZ. Dobrze — dobrze — j a z p a ­ nią pójdę... (w ychodzą).

(52)

SCENA PIĄ T A .

Anna, Bogdański, później Kazimierz. (Anna i Bogdański patrzą na siebie w milczeniu — po chwili).

00

BOGDAŃSKI ( biorąc Annę za rękę). Niech pan i nie pozw oli mu się w yp ro w ad zić z tego domu.

ANNA. Jak ż e to uczynić? B ędzie sądził, że mu nie ufam.

BOGDAŃSKI (z w ybuchem ). A to niech s ą ­ dził A le niech się nie w yp ro w ad za. Z rozu­ m ie pani, iż ko b ieta nie pow inna być nadto d e lik a tn ą w postępow aniu z człow iekiem , któ­ rego kocha... Inaczej te sub teln ości obrócą się przeciw niej sam ej!!!

ANNA. O! co pan m ówi! co pan m ówi!... BOGDAŃSKI. T rzeb a chodzić po ziem i — trzeb a się n au czyć chodzić po ziem i, panno A nno. C hcesz d la drugich polepszać m oralne i m aterjaln e w arun k i bytu, zacznij w ięc od siebie.

ANNA. C zy to ko nieczn e, ab y od siebie? BOGDAŃSKI. K onieczne — in aczej w łasn y sm utek zje ci siły i d la drugich w alc z yć nie będziesz w stanie.

ANNA, Co m am czynić?

BOGDAŃSKI. Broń sw ego szczęścia.

44 0 0 0 0 0 0 G A B R J E L A Z A P O L S K A 0 0 0 0 0 0 0 0

(53)

000000000000

T A M T E N aaaisaaaaaa 45 BOGDAŃSKI. Broń sw ego szczęścia — p ow tarzam ci.

ANNA- A jeśli K azim ierz zrazi się w y s tą ­ pieniem mojem?

BOGDAŃSKI. Z razi go raczej biern a u le ­ głość. W id zieć w niej b ędzie chłód i zobo­ jętn ien ie.

ANNA. A le ż on m nie rozum ie. BOGDAŃSKI. Być może.

ĄNNA! D ziękuję panu za radę — spró­ buję zatrzym ać go w tym domu. L ękam się jed n ak , że... e! zresz tą — zobaczym y.

BOGDAŃSKI. Idę tam — pod pretek stem usp okojenia chłopców, których w rzask i aż tu dolatują. Pozostanę w kuchni i p rzyślę go p ani. No... o d w agi i w ięcej siły... {wychodzi).

ANNA {sama). Bronić szczęścia? (po chwili). BronićP — przed kim? sk ąd niebezpieczeń stw o?

SCENA SZ Ó ST A .

Anna — Kazimierz.

0 a

KAZIM IERZ (zakłopotany). M acia je sz cz e nie przyszła? Z aw ie le ko kieterji w jej w ieku . Z d aje mi się, że zbudziło się w niej serce 1 kieru je się w stronę M arjan a. Nie u w ażałaś tego, Anno?

(54)

46 et a a es0 a GABRJELA Z A P O L SK A B ia jsia a ia a a

KAZIMIERZ. To dziw ne. T y zd ajesz się znać dokładnie serc a ludzkie. C hw ilam i zd a­ je mi się, żeś ty p rzeżyła cztery razy sw oje la ta — ty le w tobie pow agi i d o św iadczen ia. G dy sobie przypom nę ciebie d aw n ą, w esołą, pustą, uśm iech niętą, aż żal mi d opraw dy, że już nie jesteś ta k ą, ja k ą byłaś.

ANNA. Któż tu zawinił? ty sam ... Spędziłeś mi uśm iech z ust i w ypłoszyłeś pustotę z se r­ ca. N auczyłeś m nie m yśleć in aczej, u kazałeś nęd zę lu d zką — kazałeś kochać — nie siebie. A w ięc tu w in a tw oja, nie m oja. P okocha­ łam to, co ty kochałeś, co kochasz ciągle... i bezm yśln ie śm iać się nie um iem .

KAZIM IERZ (zryw a się i za czyn a chodzić niecierpliw ie po pokoju). A ch! dałabyś pokój ze w spom nieniam i chw il, które ja k ospa, albo sz k arla ty n a , k ażd e z nas przeb yć m usi. Cho­ robę ta k ą m usow ą, ko nieczn ą, p rzeżyliśm y w spólnie i dziś pow inniśm y trzeźw iej z ap a­ try w a ć się n a życie.

ANNA (łagodnie). Trudno zm ienić to, z czem się już dusza zżyła.

KAZIMIERZ. F razesy! zakaż sw ojej du­ szy p rzeb yw ać w obłokach m glistych m rzo­ n ek i szkodliw ego sentym entalizm u, a oduczy się łatw o i in aczej się n a św iat z ap atryw ać będzie... Cóż?... ja tak samo byłem porwań}' szałem , ja k ty — i w ytrzeźw iałem . T eraz p ragn ę dobić się k aw ałk a chleba i zapew nić b yt sobie i m ojej rodzinie. Oto obecne

(55)

mo-a n mo-a mo-a mo-a mo-a n s mo-a mo-a n mo-a mo-a mo-a mo-a T A M T E N 13 0 9 ES 3 mo-a 0 ¡3 mo-a 0 47

je id eały ćpo chwili). D laczego p atrzysz n a m nie w ten sposób? twój w zrok d en erw uje m nie...

ANNA. To nie mój w zrok, ale słow a, któ ­ re u sta tw oje w ym a w iają, a którym dusza n eguje. Nie w iem , co w płynęło n a ciebie, ale od chw ili w y jśc ia z cytad eli, zam iast zm ęż­ nieć i podnieść się n a duchu, tyś upadł — pozornie. Ja chcę, ja m uszę, w ierzyć, iż ty l­ ko pozornie.

KAZIMIERZ. C hciałbym , żeb yś trochę po­ sied ziała w tej cy tad e li, zm ieniłabyś z p ew ­ no ścią sw e z ap a tryw an ia, a tw e id eały z b la­ dłyby i kto w ie, m oże bezpow rotnie znikły.

ANNA (prosto). N igdy!

KAZIMIERZ. Z nów frazesy. P am iętaj je ­ d n ak A nno o co cię prosiłem . Nie m ieszaj się n igd y w żadn e sp raw y, grożące ci n ie­ bezpieczeństw em . Jesteś tak egzalto w an a, że pokryjom u przedem ną gotow a je ste ś dać się w ciąg n ąć w ja k ą p ro p agan d ę i nieszczęście będzie gotow e. P am iętaj, że gd y dow iem się o czem ś podobnem ...

ANNA. Co w tedy?

KAZIM IERZ (sta ją c p rz ed nią). W red y... ANNA. Porzuciłbyś m nie m oże? KAZIM IERZ. Kto w ie!

ANNA. A !...

(56)

48 a a a o 0 a G A B R JE L A Z A P O L S K A a a a a

KAZIMIERZ. Z a nieposłuszeństw o... ro­ zum iesz m nie A nno — za nieposłuszeństw o. ANNA (nagle). N iep raw da!... oczerniasz się tylko. To b yć nie m oże, aż eb y to, co pod tchnieniem tw ojem wzrosło, mogło stać się p rz yc z yn ą n aszego rozdziału. W sza k ż e ja n ig d y tak cię nie kochałam , ja k przez ten rok, gdy byłeś w w ięzieniu. Byłeś mi w ó w ­ czas ta k drogi, tak św ięty...

KAZIM IERZ. T a k — św iętość ta nie d a ­ w ała je ść ani m ej m atce, ani mej siostrze. Jeszcze dziś płacę długi z ac iąg n ię te w owej chw ili...

ANNA. Jesteś zniechęcony, rozdrażniony — to w idoczne. P ostaram się je d n ak teraz ja z kolei, ab y obudzić w tobie d aw n e tw e m y­ śli i w iarę. C zuję się do tego siln ą i siłę tę czerp ać będę w tern, czem ty sam m nie uzbroiłeś.

KAZIM IERZ. Nie próbuj naw et... Nie u d a ci się to... nie uda! S am a raczej p rzestań m a­ rzyć o n iew dzięczn ej p racy, n iew dzięczn ej i nieb ezp ieczn ej.

ANNA (stanow czo). Nie p rzestan ę.

KAZIMIERZ. Cóż to? bunt? A nno! nie poznaję cię. Byłaś mi zaw sze ta k uległą.

ANNA. U ległą w dobrem , nie w złem. KAZIMIERZ. S k ąd m asz pew ność, że u leg a n ie złudzeniom jest dobrem? Kto ci to pow iedział?

(57)

B e s s a a s i a i a e i a B i a T A M T E N 0)©Q©13©©!2!0)0I 49

ANNA. S erce me i sum ienie.

KĄZIM IERZ. N iep raw da — e g z a ltac ja i ego ­ izm. Nic w ięcej. A zresztą ja nie chcę mó­ w ić w yraź n ie, ale oprócz tw ej eg z a lta c ji je st tu jesz cz e coś, a raczej ktoś — kto mi cie­ bie buntuje i do szaleń stw a popych a.

ANNA. M asz rację — je st to w spom ­ n ien ie ciebie d aw nego, tak iego , ja k byłeś przed c y ta d e lą .. tego, któ ry tutaj — w tym sam ym pokoju, p rzy tym sam ym stole pro­ w adził m ą duszę w św iat czynu, w szechludz- kiej miłości i społecznej p racy.

KAZIM IERZ (żyw o, ch o d z ą c po pokoju), Nie, nie, to nie ab strak cja... ale istota żyw a, czyn ­ na i o d d ziaływ u jąca n a twój system nerw o w y źle i szkodliw ie. Ja go znam , ja w iem , kto on... ja...

ANNA. K azim ierzu, co ci przychodzi do głowy?...

KAZIM IERZ. D latego zd aje się, iż n a jle ­ p iej zrobię, p rz estając m ieszać się pom iędzy w as dw oje...

ANNA. Jak ich ... nas?

SCENA SIÓDMA.

Ci i sami —“ Bogdański (ukazując się w e drzwiach, staje nieruchomy).

0 0

KAZIM IERZ (w pasji). C iebie i... (wskazuje na B ogd a ń sk iego ) jego!

(58)

50 o a gj 0 o 0 G A B R JE L A Z A P O L S K A a s s a g s a a a a

ANNA (zasłania o cz y). A !...

(milczenie).

ANNA (po chw ili do K azimierza). O dchodzę do tw ej sio stry — ty — spójrz jem u w oczy i powtórz raz je sz cz e te słow a — jeśli... bę­ dziesz mógł.

(wychodzi na prawo).

BOGDAŃSKI. Co się stało! A n n a ta k po­ bladła — oczy m iała łez pełne... d laczego kazała ci p atrzeć mi w oczy?

KAZIM IERZ (po chwili w ybu chu n erw ow ym płacz em i pada na krzesło koło stołu). Oh! ja oszaleję!...

BOGDAŃSKI (siada p rz y nim). Hm! hm! źle z tobą, źle bardzo. ( P o chwili). D laczego ty n się chcesz w yp ro w ad zić? C zy chcesz u ciec od A n n y, czy chcesz m ieć w ięcej sw obody? czy...

KAZIM IERZ. W szystk o — w szystko ra ­ zem . D uszę się tu poprostu — ciąg le spo­ ty k am się z w aszym i w yrzutam i. — O! jeśli nie słownem i, to w w zroku w aszym czytam niem e w ym ów ki za to, co w y n az y w acie z d ra­ dą lub odstępstw em . W y p ozostaliście w ierni daw n ym przekonaniom — ro zw ijacie je w so ­ bie, działacie — i w głębi dusz w asz ych m a­ cie dla m nie litość, tak litość... a kto w ie, m oże pogardę za to, że m nie w ięzien ie zła­ mało i uczyniło prostym filistrem n a dorobku... niczem w ięcej.

(59)

BOGDAŃSKI. M ylisz się, mój drogi. M y p rzed ew szystk iern cenim y w olność p rzekonań .

KAZIM IERZ. T a k się to m ówi! W y d aro ­ w ać mi nie m ożecie, że... że otrzeźw iałem , że chcę żyć, ja k inni, bez p rz yg n iatające g o m nie ciężaru owej usp o łeczn iającej p racy. I ty i A nn a, w sz y sc y je ste śc ie przeciw m nie i dlatego nic dziw nego, że uciekam od w as do k n ajp y , do...

BOGDAŃSKI (cich o ). Do Józi.

KAZIM IERZ. T a k — do niej, bo w jej głupich oczach oprócz cielęcgo zach w ytu nad d aro w a n ą jej broszką nie w idzę nic.

BOGDAŃSKI. I to ci w ystarcza?

KAZIM IERZ. To musi m nie w ystarcz yć ! Ja nie m ogę żąd ać innych poryw ów ... (gw ał­ townie) nie wolno mi, nie wolno... T y w iesz... ja w ych o d ząc z cy tad e li dałem jem u słowo honoru, że się w ięcej niczem zajm ow ać nie będę... Czego w y chcecie odem nie? czego?

BOGDAŃSKI. Pow iedz A nn ie o tern sło­ w ie, które cię z w ładzą w iąże. O na w te d y zrozum ie, ona znajdzie w niem u sp raw ied li­ w ien ie dla tw ego p o stępow ania.

KAZIMIERZ. Nie! W am jed n ym m ogłem , a n aw et pow inienem był pow iedzieć, n a ja ­ kich w aru n k ach w ypuszczono m nie n a w o l­ ność. W y — chłodniejszym rozum em obda­ rzeni, zrozum ieliście m nie i ro zgrzeszyli —

(60)

52 G A B R JE L A Z A P O L S K A

ona ko b ieta eg z alto w an a i m arz y c ie lk a nie pojm ie nigdy. Potępi m nie bez w ah an ia.

BOGDAŃSKI. Nie zn ając p raw d y, p o tęp iać cię będzie nie m niej, choć powoli.

KAZIM IERZ. W o lę to i dlatego p rag n ę jej zejść z oczu.

BOGDAŃSKI ( wzruszony). Na zaw sze? KAZIM IERZ. Nie — n a czas jak iś. Ja czuję, że ona w tej chw ili działa, p racu je d la sp ra­ w y, i w ten sposób m a do m nie żal jeszcze w ięk szy... podw ójny... G dy się uspokoi — g d y się usp okoicie, ja do w as w rócę. P rzytem — je sz cz e m nie coś stąd w yp ęd za... ty w iesz...

BOGDAŃSKI (cich o). C zy — znów?

KAZIMIERZ. Nie — dziś rano nie było nic — ale jestem p rzek o n an y, że w ieczo rn a poczta p rzyn iesie mi now ą p rzesyłkę. Z d aje mi się, że jak iś dem on snuje koło m nie sieć sw oją. C hw ilam i m yślę, że to m oże ktoś z d aw nych m ych to w arzyszy, ch cąc zem ­ ścić się za m oje... odstępstw o, p ragn ie p rze­ razić m nie.

BOGDAŃSKI. S zalo n y. Byłby to żart nadto n ieb ezp ieczn y i straszn y. Pocztą p rzesyłać podobne dokum enta..,

KAZIM IERZ. T em b ard ziej, że są to do­ ku m en ta szp iego w skie, zd rad liw e n a ko rzyść Prus! W głowie mi się m iesza. S ąd zę, że gd y zm ienię m ieszkan ie...

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie bierze ten pan darów ani się pyta, Jesli kto chłop czyli się grofem poczyta;.. W siermiędze li go widzi, w złotych li głowach, Jesli namniej przewinił, być mu

Analysis of Magnetic Field Emissions in Inductive Power Transfer EV Chargers Following Reference Designs in SAE J2954/2019.. Shi, Wenli; Grazian, Francesca; Dong, Jianning;

Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie, Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie. Tu zawżdy chłodne wiatry z

Było w niej coś bezcielesnego, a przynajmniej wydała mu się nawpół tylko ciałem, a nawpół tylko zjawiskiem; jakby tylko światłem, przeświecającem przez

Postała jeszcze chwilę horodniczyna na rogu placu, i z wielkiem zadziwie­ niem obaczyła także proboszcza, który tuż za jej mężem sam, bez zakrystjana, mając

Ci skoczyli z koni i zanim Jerzy zdążył spojrzeć za nimi, już schwycili leżących agów i, uniósłszy ich na przygotowane dla Jerzego i Miłosza miejsce

Cogitadones cumprimis leves et fútiles, de quibus toties dictum est, praesertiin quae é lu- su in verbis oriuntur, talesque rei propositae ra- tio n es, quae

For the sake of space and time, however, the present analysis is further narrowed down to the two most prototypical euphemisms in Middle English religious jargon referring