BIBLIOTEKA
DOMOWA POLSKA.
L I P S K .
NAKŁADEM KSIĘGARNI RAW ŁA RHODE. 1868.
PIERŚCIONKI B A B ffll
i r \ \ Z D O Ł Ą C Z E N I E M P O Z O S T A Ł Y C H \ *KAROLINY WOJNAROWSKIEJ.
W Y D A N I E P I E R W S Z E Z U P E Ł N E . TOM II.BLUSZCZE.
S Ł O W A P R A W D Y .
L I P S K .NAKŁADEM KSIĘGARNI PAW ŁA RHODE.
BLUSZCZE.
DO C ZYTAJĄCYCH .
C o ś n a k s z t a ł t P r z e m o w y .
lY ie d y w ieszcz potrącając lutni swojej strony, W miarę doznanych w zruszeń dobiera jej tony;
G d y śpiewa głosem clięci lub jękiem rozpaczy, A ż obudzi spółczucie w sercach sw ych słuchaczy, W te d y pow szechność rada nowemu zjaw ieniu, Chętnie w tóruje pieśniom i w ierzy cierpieniu,
A co może jednego nie miał przyjaciela, On później z tysiącam i swe m yśli podziela. W te d y i sława czasem imię jego w ieńczy, I m iłość rozbudzona sama się mu w d zięczy,
I tyle, dawniej obcych, sp ływ a mu słodyczy, Ż e dnie w ażn iejszych uczuć za dnie szczęścia Bo do now ych w ynurzeń dając mu pochopy, C oraz hojniej kw iat ży c ia ścielą też pod stopy,
A pochw ały kadzidło i szmer uw ielbienia P rzyjm u ją mowę se rc a ,— rozumu zm yślenia.
liczy.
Jeżeli czasem głośnó p łakać jej się zdarzy, — Z araz ostra nagana ciągnie za je j śladem, G rom iąc ją m nogich przestróg i napomnień
gradem ; Z a raz cierpka surowość do porządku w zyw a, Bo skarga niby w ięzy przystojności z r y w a ,...?
Bo, choć udział każdem u w ażną jest potrzebą, Szu kać go, tylk o jed n ym dozwoliło n i e b o ? . . . I dla czegóż kobieta, to słabe stworzenie, M a w rozbolałej piersi zam yk ać cierpienie; . . .?
D la czegóż m ilczeć zawsze, i to tłum ić w sobie, Co może drugich dotknąć w miłem też sposobie? I cóż złego, że chęci, czucia swe i m yśli — Nie m ając komu zw ierzyć, na papierze kryśli,
Skoro uczucie zasad cnoty nie obraża, — Skoro nie je st nagannem to, co chęć w y ra ża ? M iłoby pewno było podzielać we dw oje
W szystk ie ja k ie b y ć m ogą uniesienia swoje, I ży c ia swego w zajem zrobiw szy świątnieę Z a k r y ć spojrzeniem świata onej ta je m n ic e ;. . . L e c z nie każdem u los tej dozwolił pociechy, A b y miał bratnią duszę na łzy i uśm iechy, —
N iechże w ięc wolno będzie, śród obcych nawału Szu kać choć dalekiego, niemego podziału. N ie do tych ja przemawiam, co uprzedzeń zbroją Sciśnieni, w łasnych zdań ju ż, w łasnych serc się boją;
Nsie do tych, co szyderstw o ja k pancerz p rzy w dziali,
Nie do tych, co je d y n ie swym bytem zajęci N ikom u nie zostawią m iejsca w swej pam ięci; — ■
L e c z do tych, co um ieją cieszyć się z drugimi, I w esprzeć ich w potrzebie, i zapłakać z nimi. K om u głos mój przeciw n y, niechaj się od w ró ci,— K to się czuje bez w in y, niechaj kam ień rzuci,
A kto nie lubi sądzić, ni w ym agać wiele, Tem u rada sw ych m arzeń i m yśli udzielę. M oże choć jeden będzie śród licznej d rużyny, Co niekoniecznie patrząc gdzie rosną w aw rzyn y
Skrom nej g ałą zk i bluszczu w zgardą nie zasmuci, L e c z uśmiech do uśmiechu — łzę do łez dorzuci..?
ANIOŁ I KOBIETA.
Rozmowa. KOBIETA (modląc siei. O mój A n iele! duchu mego życia, Co tu m asz w spierać błędne moje k roki, Co masz b y ć p rzy mnie od chw ili powicia, A ż do zrzucenia tej ziem skiej pow łoki; Prom ieniu św iatła, od św iatłości Pana Z esłan y, żeby oświecać mą drogę — Patrz, ja k ta droga dziwnie skrzyżow ana, Pom óż mi w ybrać, ja sama nie mogę. W szęd zie trudności, w szędzie są zaw ad y: T u w zyw a szczęście, — tam kaze powinność, N a w szystkie strony poznaczone ś la d y .. .
ANIOŁ.
L e c z jed n ym tylk o przechodzi niewinność! KOBIETA
C ierpień tak wiele, rozk oszy tak mało, T a k i niepew ny k a żd y d z ie ń ! . . . Co szukam , kocham , pragnę, duszą całą —
Pochw ycę, — to tylk o b ył c ie ń ! . . . Choć obow iązki w ykon yw am swoje,
P rzecież w boleściach więdną chwile moje, P rzecież mię d ręczy tęsknota.
Nudno mi, pragnę p o zryw ać kajd any, K tórem i dotąd b y ł ród mój spętany, — C hcę powinności lżejszem i u czyn ić; C h cę , buntowniczem poglądając okiem, Znaleść krainę b łyszczącą urokiem , K tó ra b y lotne spraw dziła m arzenia, — I nie wiem, czy los, czy siebie mam winie, Ż e za granicą niew ieściej dążności,
Z a metą cichej, spokojnej miłości, Z a tym okresem zw yk łeg o istnienia Ż ad n ych pow abów nie znajdą spojrzenia, L e c z tylk o w iększe w idzą niepokoje, L e c z tylk o sroższe w sk azu ją cierpienia. Jednakże niechęć w strząsa m yśli moje, P rzeczucie w róży mnogich uciech zdroje, I zda się tylk o , że zawistne losy Sercu o żyw czej zap rzeczają ro sy; I dusza tęskna m yśl ku niebu zw raca, M odlitwą chw ile boleści ukraca,
N a skrzydłach w ia ry do B o ga się wznosi, S tw órcy o w sparcie i ratunek prosi.
ANIOŁ.
P r o ś ! proś, k o b ie to ! B óg prośby w ysłucha, N ow ą potęgą natchnie tw ego ducha,
Nowem pojęciem twój um ysł zasili; Poznasz, do czego zostałaś stworzona, — Zastanow ienie łatwo cię przekona, Ż e nie masz żadnej nadarem nej chwili, Ż e podłą nie jest najskrom niejsza praca, Skoro się cudzym pożytkiem w ypłaca.
T a k pogodzona z obow iązki swemi,
Już sw oje szczęście znajdziesz tu na ziemi, A potem w n ie b ie !. . .
KOBIETA.
N iebo! co serce m arzy a młodość przeczuw a, G d zież znaleść je g o rozkosze,
G d y oschła rzeczyw istość w onny k w ia t zatruw a, 1 w yn iszcza go po trosze,
I w nicość g rz e b ie ! . . .
N iebo! czem że je s t ono, ja k nie urojeniem , J a k nie przelotnych marzeń pow ietrzną budową, W którą m łodzieńcza w iara spieszy z uniesieniem, B y m roźnej konieczności spotkać tw arz surow ą?! G dzież jest ten ogień św ięty, to gorące czucie, Co niezgasłem i ża ry dw oje serc zapala, — Co zdobi świetną barw ą bladych dni osnucie, Co iro naw et nie stłumi chłodna czasu fala?o G d zież miłość, którą Stw órca p rzyrzek ał w ybra
nym ? G dzie w zajem ne dusz płom ienie? K to kocha, — chce b y ć kochanym —
Cierpienie temu, cie rp ie n ie ! . . . ANIOŁ.
Módl się kobieto i nie gard ź cierpieniem , Cierpienia drogą w chodzi się do nieba, Cierpieniem szczęście okup yw ać trzeba,
I k rzy ż b y ł ludzi zb aw ien iem ! KOBIETA (smutno).
K r z y ż ! mój A n iele, — na k rzy żu rozbijać L u b e m arzenia, wesołe nadzieje, — W szystk o co w ży ciu do m yśli się śmieje,
7
I zostać ży w ą na sw ych uczuć grobie; . . . L e p ie jb y zadać śmierć zupełną sobie! . . . K r z y ż jestże życiem ? . . . k rzy ż, to godło m ęki — G odło poku ty, przyjm ow ać bez w in y,
I bez grzechu, bez p rzy c zy n y D obrow olnie brać do ręk i! Jem u pośw ięcać młodości godzin y, — Jem u kw ietn ych złudzeń w dzięki, Jem u swej wiosny piosenki
W niespłacone nieść daniny, W bolesne zam ieniać jęk i! . . . T o zalecać, mój A niele,
T a k nieludzkie zn aczyć cnoty, Jestto żądać n azb yt w iele
Od słabej ziem skiej istoty. ANIOŁ.
K obieto! m arzysz, ale nie rozw ażasz, Z braku rozw agi bluźnić się odw ażasz, U ch yb iasz świętej pokory A n io ła;
K ie do cierpień B óg cię woła, K r z y ż nie sam ych bólów znamię, Cnota siłom swym nie kłam ie — T y lk oć braknie pobożności,
T y lk o praw dziw ej miłości, Gaśnie w tobie zapał św ięty D otąd w dziedzinie ludzkości
N iepoznany, niepojęty! . . . KOBIETA.
Ja m iłości nie z n a m ? . . . co mówisz o D u c h u ? .. Ja m iłością ty lk o ży ję ,
D la niej w szelką g o ry cz p iję, —
Jednem tylk o co nie ciśnie, I radością czasem błyśnie, I nie zw iew a złudzeń puchu!
ANIOŁ.
Nie, nie, kobieto; ty nie znasz je j przecie, Różnie ją ludzie m alują na świecie,
Różnie serca ludzkie czu ją, — A le rzadko tę zn ajd u ją,
Co je st sam ych niebian tchnieniem, Co nieziem skim tli płomieniem,
Co godną jest B oga! . . . Ona tak a miła, błoga, — Nie zna tego, co są burze, W niezw iędłe się stroi róże, Serca żalem nie napełni,
Nie zam ąci wam pokoju, A le w czystym czerpie zdroju, A le szczęście uzupełni.
KOBIETA. T a k ie j p ra g n ę ! . . .
ANIOŁ.
T ę posiędziesz, Skoro nie Bóstwem ołtarzy Co kadzidła tylk o m arzy, A le Bóstwem czynu będziesz.
M iłość w ielka i cnotliw a, M iłość święta i praw dziw a N ie dla siebie splata wieńce,
A le cudze śni marzenie, A le cudze powodzenie W dobroczynnej pieści ręce.
W tera je j rozkosz, by dla kogo P rzygo to w ać dolę błogą,
Cierpienia ponosić społem; Słodzić komu w szystk ie bole I na tym ziem skim padole
C u d zej doli b y ć aniołem. Po tern ona się poznaje, Ż e w zapałach nie ustaje,
Chociaż wiosna je j przeminie, Ż e w szystkim równie życzliw a, Chętnie ży cia k w ia ty zryw a
I starcowi i dziecinie. W szystk ich poi swym puharem I ludzkości tleje żarem,
I starości nie zna chłodu. Inna miłość je st u ludzi, Młodość tylk o ją rozbudzi, A le przepada za miodu. W ię c e j pragnie uwielbienia, W ię ce j żąda uniesienia
Niźli sama c z u je ;
W r e zaw iścią, — ogniem gore, — T k liw ą udaje pokorę
A pychę buntuje. — To zw yk le miłością zw iecie, Pod te praw a się garniecie,
Ja k że, kobieto, — m ów !? KOBIETA. Praw da, praw da, mój A niele, W id zę teraz, czuję w iele,
M ówić nie mam słów. N ow a duszy zeszła zorza I m yśl ulatuje hoża
w
nowe, nieznane krain y, — Z d a się, że dotąd nie ży ła, I teraz, teraz odkryła D rogę do szczęścia dziedziny.ANIOŁ. Zrozum iałaś, — chw ała B ogu! N a zbaw ienia stoisz progu; Zrozum iałaś ognie święte, L e c z ci jeszcze niepojęte
Tajem nice k rzyża.
K rzy ż, — to u waż, ma ramiona, B y m ógł przycisnąć do łona,
Co się doń przybliża.
K r z y ż , — olbrzym iej zn ak miłości S ta ł się godłem dla ludzkości, —
W ie lb i go, kto kocha. K to koch ając go, podnosi W szystk o łatwo, mile znosi,
Czem straszy m yśl płocha. P rzy ją ć k rz y ż za ulubionych, Tern pocieszyć zasm uconych,
Tem zb aw ić zgubiony cli, — T y lk o sam olubów zraża,
T y lk o zim nych boli, L ecz przez miłość cudy stw arza
Nie cięży w złej doli. KOBIETA. C zu ję! . . . W ierzę! . . .
ANIOŁ.
W ierzysz, czujesz, D zięk i W szechm ocnem u!
Ju ż na dobry ślad wstępujesz, Chw ała, chw ała Jemu. T era z śmiało, choć nieznane S z la k i p rzyjd zie zw iedzać tobie, Choć są ścieszki niedeptane —
Id ź! swe światło niesiesz w sobie. T ym , co jedyn ie sw ego żąd ają użycia,
Co tylk o sobą zajęci, Sw oją wartością nadęci, —
T ym to, nierozw iązaną je st zagad ką życia. D la ciebie łatw ą będzie, ujm iesz ją szczęśliwie, Skoro poczniesz ży ć drugim i kochać praw dziwie. T o pomnij, że jest godłem tw ego przeznaczenia, P ierw ej cudze niż sw oje w ypełniać życzenia. Równa pszczółce, co z kw iatów słodkie toczy zdroje, Z k w iecia cudzej radości masz w ić w ieńce swoje, T r z y pokoleń z kolei pieścić w swem objęciu: N a drodze wzniosłej cnoty przodkow ać dziecięciu,
Starcow i pożegnania um ilać godziny, I b y ć Aniołem ziemi, Aniołem rodziny. K ie d y mężów zawodne k o łyszą nadzieje,
N iechaj w zrok twój niebieskim pokojem jaśn ieje, N iech miłością w skazuje kotw icę zbaw ienia I ciem ny rozum światłem w ia ry upromienia. W sz ystk ie żary niechęci, w szystkie w a lk i ziemi, P ow in n y ci na zaw sze tpozostać obcem i;
T o b ie B óg stronę ży cia duchową pow ierzył, T w ej opiece cześć cnoty i uczucia zw ierzył,
Na twem sercu buduje ludzkości św iątynię. Z tw ego daru spokojność św iat cały opłynie: J a k zechcesz złote ziarno ’ pielęgnow ać tkliw ie I braterstw o zasiew ać na um ysłów niw ie.
T y ś kap łan ką m iłości; miłość twojem tchnieniem, T w ym celem, tw ą nagrodą i twojem zbaw ieniem , Miłość zbawieniem św iata i Bóstw a koroną, Jej zapałem C heruby u stóp Stw órcy p ło n ą ! . . .
KOBIETA (z ogniem). I niew ieście bije łon o ! . . .
ANIOŁ.
B ędzieszże jeszcze dumać, w ątpić i narzekać, Buntow nicze m yśli roić,
Sam a siebie niepokoić,
W y b o ru swoich ścieszek z mojej ręki czek a ć? B ędzieszże m yśleć jeszcze , że twój dział jest m ały,
Ż e ci n azb yt szczupłe pole, Płonną do upraw y rolę Skąpe nieba d a ły ?
B ędzieszże sk arżyć miłość, że próżno uwodzi, Ż e nie sprowadza złotych marzeń, N ie dościga w yobrażeń
I cierpienie rodzi ? KOBIETA. Nie, mój D uchu, — d zięki! dzięki!
D zię k i T w ej pom ocy! Poznaję swej doli w dzięki
C zu ję w ięcej mocy. T eraz w sparta w iary siłą
Pójdę dalej śmiele, A zaufać tak je st miło, —
D zię k i mój A niele ! . . .
Już w ątp liw ość czarnem skrzydłem D u szy m ojej nie owionie,
J u ż przed żadnych burz straszydłem W iara moja nie zatonie.
Śm iało pójdę przez rozłogi,
P rzez manowce, przez pustynie, Pójdę przez ciernie i g ło gi:
Już mi ślad mój nie zaginie. - - P recz, precz odemnie, w yrzekan ia płonne,
W ym agań szalone chęci, — Ju ż teraz moje staranie dozgonne
B ogu i cnocie się święci.
Pójdę, gdzie tylk o powinność zawoła, I z okiem w niebo zwróconem, W ykon am świetne u czyn ki Anioła, P ogody nie zdejm ę z czoła, Chociaż swe ży cie ujrzę zakłóconem .
T eraz mię błogie w zyw ają nadzieje, Chętna pospieszę do czynu:
Przedem ną bliźnich pom yślność jaśnieje W esołość lub ych w oddali się śmieje,
M ilsza niż w ieńce z W aw rzyn u . N iechaj m ężowie wolnością się chlubią,
Co im w ystępku nawet otw orzyła bram y, W id zę jako w niej swoje szczęście gubią,
I rada jestem z położonej tamy. N iech dumny władzca, co światem kieruje,
Gro ni za blasków i sław y cackam i, N iechaj w światowem użyciu w iruje,
Ja wolę rozkosz co serca nie plami. J a wolę w cichej, domowej zagrodzie,
Szczęścia i cnoty hodować nasiona, D zik ie um ysły nachylać ku zgodzie,
A ż ducli mój ziem skiej p ielgrzym ki dokona. W te d y zaś w tedy, — na w ieczności progu,
B ez próżnej trw ogi przed Sędzią się staw ię, Śmiało z m ych czynów zdam rachunek B o g u ! . . .
ANIOŁ.
A B óg pobłogosławi, j a k j a b ło g o sła w ię !. . .
II.
DUMANIA WIOSENNE.
W S T Ę P.
I\ J e d y słyszę ję k żalu, co z tysiąców łona J a k trw ożący szum fali ku niebu się w zbija, K ie d y siła nadziei w ranku życia kona,
I zgryzota je st stałą, i radość przem ija; — K ie d y serce co kocha i um ysł co m arzy,
Są tylk o do m ęczeństwa dodatnią torturą — W ten czas niechętny um ysł z oburzeniem sk arży
T ego, co św iaty stw orzył i rządzi naturą. Jakże on złym b yć m u s i! ... ja k ż e złego chciw ym ,
K ie d y w yd arł nicestwu całe nędzne plemię, K ie d y stw orzył człow ieka, co chce być szczęśliw ym ,
A tylą łez gorących rosi m atkę zie m ię ! . . . Z w ierzę ży je na chwilę, i w tej krótkiej chwili
Zajętem je st je d y n ie obecną godziną, — A n i się p rzyk rym tokiem przeszłych zdarzeń kw ili,
Jeszcze przed odetchnieniem znaczone ma tory K tórem i postępuje ciągiem swego bytu, Z n a tylk o chęć stosowną do czasu i pory,
P ojed yn cze starania i łatwość dosytu. — A c z ło w ie k ? ... C złow iekow i dano różne cele,
Rzucono krocie darów niby dla użycia, M oże czuć tak gorąco i m yśleć tak wiele,
Ż e ju ż w dni sw ych połowie pragnie kresu ży c ia ;
L e c z ogień raz za jęty nie łatwo ugaśnie: Chociaż siły ustaną i serce przeboli, C ierp iący przecież nie pierw snem w ieczystym
zaśnie, A ż dłoń czasu odsnuje w ątek je g o doli. N ęk an y obecnością i przeszłość pamięta,
I tą pam ięcią często swą przyszłość zam roczy; Bo g d y zasłona złu dy zostanie zw inięta,
Już je j żadna moc w św iecie w ięcej nie roztoczy.
C zło w iek ma wolną w olę, i na cóż się z d a ło ? ... Rozlicznem i przeszkody zew sząd skrępow any, Może pragnąć gw ałtow nie, pragnąć duszą całą
I nadarem nie szarpać nieznośne k a jd a n y . — C złow iek ma liczne w ładze, z nich ja k ie ż k o rzy ś c i?
W m łodym w ieku podają tęczowe m arzenia, L ecz um ysł wnet zw aśnieje, g d y m arzeń nie ziści A żal zaszczepia w duszy truciznę zw ątpienia. K ie d y zaś przyjdzie starość z doświadczenia zbroją, A b y strzedz od p rzyp ad k ó w źle obranej drogi, Próżno w tedy układać przyszłość ju ż nie swoją,
Bo się trzeba w yb ierać za wieczności
progi-15
T a k w ięc, to co jest niby oznaką dobroci, Zam ienia się w szyderstw o z w oli Stw orzyciela: On zw odniczym promieniem dolę naszą złoci,
A szczęścia i pokoju mało nam u d z ie la ; H ojnie nas uposażył, j a k g d y b y w istocie
Zew sząd przyjem ność naszą głów nie miał na celu,
J ed n akże w biegu ży cia i czasu obrocie
N a ten kw iat pośród cierni trafia tak niewielu, T a k skąpo ręka losu zw yk ła nam go rzucać,
Ż e nakoniec pytam y, w dalsze idąc lata: C z y li chciał uszczęśliw ić, czyli też zasmucać,
Ten, którego wszechwładność łańcuch życia splata ? . . . I trudną je st odpowiedź, bo różne koleje,
K tóre przechodzim w czasie ziem skiego ist nienia,
R óżne bolesne straty i zwodne nadzieje
Z d a ją się naprow adzać na chęć udręczenia. K ie d y zaś p rzyjd zie spojrzeć na piękną przyrodę,
R ozw ażyć d ary z hojnej płyn ące nam ręki; N a św iat w dzięcznie odziany w m ajową pogodę, —
Pow staje w nas uczucie radości i dzięki; — A w ted y zap ytując sumienia swojego,
Nieomylnem ju ż praw ie czujem to w yznanie: „ Ż e nie Bóg, ale człow iek je st p rzyczyn ą złego,
„ Ż e często sami boskie niw eczym staranie“ . Rozum jedn ak, bo rozum pokory nie lubi,
Z aprzeczając słuszności podobnego zdania, W niezliczonych uw agach błędną m yśl nam gubi,
I smutno nam jest w duszy, bo zgadnąć nie możem Co w łaściw ie na drodze praw dy nam przod
ku je — Co lepiej się poznało z rozrządzeniem Bożem ,
C z y rozum, który sądzi, — czy, serce co czu je? T a k w ię c niewiadomosci okrążeni cieniem,
Jeźli ży czym dochodzić tajną m yśl stworzenia, A lbo musim się trudzić próżnem wysileniem,
A lb o też czytać pilnie w księgach przyrodzenia.
M O T Y L . K t o z was nie w idział m otyla?
J a k w dniu m ajowej pogody Z kw iatu na kw iat się przechyla,
D ziecię słońca i sw obody. Jakie piękne sk rzyd eł cienie —
J a k a zwinność a v ich polocie,
T o n iby drogie kam ienie M igają przy czystem zlocie. K w ia t pow ietrza *) w ypieszczony
Swieżem tchnieniem, w iosny, lata, Z d aje nam się tu rzucony
M ieszkaniec nie tego św ia ta : Nad kw iecistą baw iąc błonią
Sam ą słodycz ma w sw ym bycie, Sam ą tylko ży je wonią
I miłością k o ń czy życie.
*) Porównanie któregoś z nowoczesnych pisarzy.
M y zaś patrząc na dni takie W ciągłą rozkosz ustrojone, S karżym y, że ladajakie
Nam są losy zostawione, S k arżym y na skąpstwo T ego, Co motylom dał tak wiele, A człow ieka, — w y b r a n e g o ,
Cierpieniu na pastwę ściele. Przecież, gdyb yśm y z bacznością
Na dzieła B oże patrzyli — T ob yśm y zdjęci wdzięcznością
Inaczej pewno mówili. Św ietne są losy m otyla,
B ogate posiadł on dary, K ró tk a jego bytu chw ila
Rozliczne niesie mu czary. A le czerń on był, — c z ło w ie k u ! . . .
C zyliż przypom nieć nie raczysz, G d y postrach drobnego w ieku,
B rzy d k ą poczw arę z o b a c z y s z ? ... B ez śladu czucia w yższego,
B rudnym obciążona kałem , A n i podobna do tego,
Co k ie d yś będzie jej działem. W idzisz, ja k pełza po ziem i,
Po niej m ieszkania swe snuje, Ż y w i się chw asty podłemi,
Szlachetne rośliny p su je 5 — W idzisz ja k nędznej postaci
Przecież, g d y życie utraci, M otylem z grobu powstaje. T a k człow iek w zm ysły okuty,
Grąsienniczym zw iedzion bytem, Licznem i w ięzy osnuty,
Z ew sząd granicząc z przesytem ; A n i pojm ować je st w stanie
Z orzy, co kiedyś zaśw ieci, J a k czas dla niego ustanie,
A dusza w niebo uleci.
\
A le m otyla przem iany
Pod naszem spełnione okiem, T o jaw n ie sposób nam dany,
Z B ożym się poznać w yrokiem . Na ziemi, ziem skie istnienie,
R ozkosze blade, znikom e, I brudne często pragnienie
Zm ysłow ych uciech łakom e. — Trudność rzucenia poziomu,
C iężkie o życie starania, — Z łe pojęcie dla ogromu
Św ietniejszego p o w o ła n ia ;. . . L iczne troski, — nędzy wiele
Próbującej duszy dzielność, Marne chęci, — zwodne cele,
A za grobem : nieśmiertelność.
19
N ieśm iertelność!.. kto pojął, zrozum iał to słowo, T en pojął losy świata i poznał się z Bogiem ,
Tem u nadzieja nie jest próżną tylk o mową
A ni śmierć będzie strachem, ani boleść wrogiem ;. T en przyjm ie w szystko z woli N ajw yższego Pana,
C okolw iek ziem ska dola w teraźniejszość r z u c i; Tem u cierpienie w B ogu nie w skaże tyrana,
T en zachow a swą wiarę, choć go los zasm uci; Bo to czuć będzie zawsze, że ręk a zniszczenia
Zagarnie dzieci czasu, zg ryz o ty i żale, — A co je d y n ie godne trw ałego istnienia,
Szczęście samo w yp łyn ie na w ieczności fale.
M A J. J u ż oddech ciepłych dni
R ozw iał zasłony wód, I dusza szczęście śni,
W niej stopniał lód. G d y słońce b la d y zwój
W o żyw czy zm ienia zdrój, Ziem ia p rzyw d ziew a swój
W iosenn y strój. J a k piękna w m aju błoń,
J a k m iły ptasząt śp ie w ! J a k lubą jest ta woń,
Co płynie z drzew. J a k w szystko życiem wre,
W szystk o świeżością tchnie,. W szystko rozkoszy chce,
G d y w ietrzy k z le k k a dmie, K w iecisty pada śnieg, A strum yk żyw o m knie Sw ój głaszcząc brzeg. N a ł ą k i ‘ zaw róć krok,
Co depcze stopa twa, T o mile pieści w zrok,
P o żyte k da. P o liczy ć zioła te
D arem ny b y łb y trud, Zn ajd ziesz tu zdrowie swe,
I żer sw ych trzód. N a błonia w y jść li chcesz,
T am now y czeka czar, N arzekaj, jeśli śmiesz,
N a ży cia dar.
G dzie sp ojrzy oko twe, - Coś piękne wabi je , C oś ci do serca lgnie,
Coś nęci cię.
T u cieniem w d zięczn y gaj, Tam zbożny w idzisz smug. W około ciebie raj
R oztoczył Bóg. Co człow iek zdobi sam
N ie wielu może mieć, — T o dane w szystkim nam,
B y tylk o chcieć.
21
G dzie bogacz stawia gm ach. R zadkiem u w olny wchód, A tu z błękitów dach
Ma w szystek lud. Ś cian y z w ysokich gór,
Słupy z zielonych drzew, Z asłon y z lekkich chmur,
K w ia t z w ielu stref. I tyle dobra tam
R zuciła Stw órcy dłoń, Ze tylk o w dzięcznie wam
U ch ylać skroń.
Piękn ym jest B o ży świat, L ud zie zepsuli go, Z atru li ży cia kw iat —
I sk arżyć chcą. Zm ącili źródła te,
G dzie Pan im słodycz w lał, T eraz gniew ają się
Z e on tak chciał. K to czuje wiosny w dzięk,
In aczej musi w nieść — Nie płonnych żalów ję k ,
Lecz B ogu cześć. Boleśnie praw da nam
Cierpień przyjm ow ać chrzest; L ecz człow iek rządzi sam,
23
Ż ału jm y uciech tych,K tóre stracone są — B ośm y pozbyli ich
Z ły c h uczuć’ grą. A le co sprawił Bóg,
N iech minie sk arga ta, Jemu w dzięczności dług,
Nam samym łza !
R A N E Iv.
W
idzisz ja k b ły szc zy słońce, Słońce u bram wschodu, J ak promienie rzeźw iąceN ęcą do w y chodu. W idzisz ja k św ieci rosa
N a bujnej zieleni, J a k pogodne niebiosa
W całej swej przestrzeni. S łyszysz j a k nucą ptaki
N a dzień dobry światu, Jak lubo szumią k rza k i
Śród liścia i kw iatu. Czujesz ja k m łode życie
B udzi się z uśpienia, J a k w tobie naw et sk rycie
C zujesz j a k w pełnej sile D uch twój w łasn y stoi, Pow iedz, czyż w taką chwilę
S k a rży ć nam przystoi ? . . . Pow iedz czy słuszne dzięki
Nie należą Temu, Co hojnie rzuca w d zięk i
Stw orzeniu całemu. Patrz, ja k On przyozdobił,
D ziedzinę ludzkości, J a k w szystko usposobił
Nam ku przyjem ności. P atrz, j a k się ten św iat śmiej
J a k ziem ia bogata, • J a k powabem jaśnieje
Św ieżej w iosny szata. K to takie dał m ieszkanie,
Trudno je st zaprzeczyć, O szczęściu miał staranie,
A m y chcem z ło r z e c z y ć !... A lb o ż to Jego winą,
Ż e człow iek upada, Z a Jegoż to p rzyczyn ą
Radość nam przepada ? . . . W szystk o było nam dane:
P rz y rozkoszach życia, N auką w ykazan e
N a obronę od błędu Św iatłości promienie, — Na w strzym anie zapędu
Strzegące sumienie. — M yśm y w szystko zmienili,
Zm ięszali, zepsuli — Spokojność zagubili, K ie lic h y zatruli. N auka, i sumienie, Próżnem i światłam i, A nasze zaślepienie
Już m yśl B ożą plami. 0 ! w strzym ajm y na chwilę
Z b y t poryw cze zdania, Choć p rzy szczęścia mogile
P ły n ą narzekania. Nie m ają p raw a żale
Spraw iedliw ość ranić — I m y nie możem w cale,
R ządów Stw órcy ganić. H ojne są Jego dary,
L e c z m y je trw oniem y, R ozliczne ż y c ia czary,
L e cz niemi gardziem y. U znajm yż się winnemi,
A g d y p ięk n y ran ek R oztoczy koło ziemi Św ieżych ozdób w ianek;
W ielb ią c łaskaw ość Pana Pom nijm y u siebie: iż winą je st szatana
Ż e nie został w niebie.
W I E C Z Ó R . S ło ń c e zaszło, m rok zapada,
C ichn ą ziem i gw ary, I spokojna noc osiada
L u d zk ości obszary.
Zioła, k w ia ty w wonnej rosie Świeżem tchnieniem w ieją , Pachnie siano na pokosie
D rzew a chłodem zie ją ; K siężyc p atrzy z poza góry
C z y ju ż w y jść mu trzeba, ►Srebrnym blaskiem zlane chm ury
Z dobią b łęk it nieba.
W szystk o w pokój się u kłada W pogodnej naturze,
T y lk o gdzie namiętność włada, Jeszcze trw ają burze. B y t człow ieka, św iat udzielny
Inne rządzą praw a, D ziki ale sam odzielny
C hoć się skończą prace dniowe, Choć je noc przeryw a, W myśli w rą zajęcia nowe
I duch nie spoczywa. O człow ieku ! — P an ie ziemi,
P atrz na swą dziedzinę, W c ie l się w nią chęciam i swemi
C hoć jedn ę godzinę. Pozw ól słodkiej spokojności
Sw ą duszę przeniknąć, Pozw ól żarom namiętności
W cieniach nocy zniknąć. — A ja k zm ilkną rozstrojone
Spornych uczuć g ło sy — Serce w dziękiem upojone
Poniesiesz w niebiosy.
27
F I J O Ł E K . G d y śnieżne ustaną zam ieci,
B lask słońca już chm ury przebija, G d y wiosna swój promień zaśw ieci,
Z araz się fiołek rozwija. N ie czeka on żadnej upraw y,
W ca le mu niedbałość nie szkodzi, — L e c z ja k b y dla miłej zab aw y
Pod stopy naszemi się rodzi. G d zie strzecha uboga ku ziemi
F ijo łe k woniam i lubemi P ow ietrze zapełnia w około. G dzie w zgórek panoszy się sadem
G d zie człow iek drzewinę zgrom adza, Tam w krótce za ludzkich rą k śladem
I 011 też k w ia t b u jn y rozradza. K ie d y zaś na polu w yrośnie
L u b w lesie od ludzi zdaleka, B ladym je st choć naw et p rzy wiośnie
I zapach od niego ucieka. Czem u tak natura zrządziła? . . .
N iech sobie tłóm aczy kto umie, — W ie le nam zagadnień rzuciła,
A le ich nie k a żd y zrozumie . . .
N O C T A K A P I Ę K N A . ..
N o c taka piękna, cicha, niebo tak pogodne, T a k ie w szystko w naturze spokojne i zgodne, T a k ułożone w jedność, że to chęć nam budzi, Podobne zjednoczenie w idzieć też u ludzi. O ! ja k b y dobrze było, g d y b y oni chcieli N aśladow ać tę zgo dę, tym się puścić torem, G d y b y dla siebie równe zasady przyjęli,
G d y b y z tym w iecznie pięknym zgodzili się wzorem T u b lad y k się ży c świeci, tam g w iazd y m rugają, T u m iły w ie trzy k zw olna g ałązk i kołysze, Tam w cienistym gaik u słow iki śpiewają, T u le k k i szmer strum yka w zbija się przez ciszę
29
I w szystko takie lube, tak złączone z sobą, W jed e n łańcuch całości tak cudnie spojone, T a k jest sobie w zajem nie w dziękiem i ozdobą, Ż e zda się temu piękne, bo razem złożone. Niebo, ziem ia, powietrze służą sobie społem, W zajem nie sobie sw oje podw yższają w d zięki: N iebo ziem ię otacza ciał prom iennych kołem, O na mu przez pow ietrze zasyła piosenki. O djąć b y jeden przedm iot z tych piękości zbioru O derw ać jed n ę stronę z tej lutni stworzenia, Już braknie ogółowi składności doboru,
I lutnia ta k słodkiego ju ż nie w yd a brzm ienia. W szystk o m iłe: i k się życ śród w ieńca obłoków, I w błękitnej przestrzeni jasn y ch gw iazd spojrzenia, 1 senny powab ziemi, szk lan n y b rzęk potoków,
Chłód rosy, k w iecia wonie i w iatru westchnienia. W szystk o się zgadza z sobą, w szystko społem żyje, W szystk o dąży spokojnie do jedn ego celu, — I bez wzajemnej szkody z je d n y ch źródeł pije, I składa jedn ę w ielk ą pieśń o Stw orzycielu. O ! czem uż w bycie ludzkim równej nie masz m iary? T ak iego zjednoczenia, takiej wspólnej w ia ry; Czem uż gniew , zazdrość, pycha, mącą ży c ia zdroje I burzliw a namiętność tw orzy niepokoje?
Czem uż człow iek czyta ją c w boskiej księdze świata, Nie u c z y się lepiej swe przepędzać lata,
L e c z zaw sze sobie tylk o cierpienia gotuje, — W młodości nadużyw a, w starości żałuj«
Czem uż w ęzeł braterstw a na ludzkość w łożony. T a k często zapom niany, tak mało w ażony, Czem uż jeden drugiem u powodzeń ujm uje, K łam cą b y w a w p rzyjaźni, w miłości żartu je? P atrząc na w szystkie sk arb y dane nam w u żytek , D ziw ić się, że tak m ały ciągnieni z nich pożytek, Ż e m ając w ręku szczęście, przecież go nie znamy, A le zaw sze gonim y, — i zaw sze rzucam y. Św iat piękny, hojna ziemia, dobry B óg nad nami, Sam czło w iek uposażon licznemi daram i — Jed nakże mimo tego zżym a się i dąsa, W łasn ą truje spokojność i cudzą potrząsa. 0 ludzie! czyż was nie w styd mieszać pokój ziemi, K a zić boski dar ż y c ia chęciami podłcmi,
W sz ystk ie psow ać owoce, w szystkie deptać k w ia ty, 1 pogardzać p rzykład em , który niosą św iaty?
J ako w ąż ślizką piersią wonne tłocząc zioła, B ru dn y ślad przejścia swego zostawia do koła, — T a k i w y piętnem swojem zn aczycie stworzenie, B o wszędzie waszym śladem toczy się cierpienie. Jedna piękna noc letnia tak w dzięcznie spokojna, K siężycem oświecona, gw iazd krociam i strojna, Chłodną rosą woniam i ziejąca lubemi,
P ow inna was pow aby oczarow ać swemi.
O lu d zie! w e jd źcie w siebie, w obec tej cich ośc Ż a łu jcie godzin błogich, co trujecie wzajem , O tw órzcie zimne serca braterskiej miłości, A m oże ży cie w asze w iecznym kw itnąć majem.
31
G D Y W D Z I Ę C Z N Y M A J. . . . G d y w d zięczny maj
O dśw ieży m artwą ziemię, — Św iat zm ieni w raj,
U ch yla troski brzem ię; G d y miła woń
W pow ietrzu się rozlewa, G d y nagą skroń
K w iatam i zw ieńczą drzew a; G d y ptasząt śpiew
D źw ięcznem się ozwie brzmieniem, G d y k a żd y k rzew
Ś p iew ak a jest schronieniem ; G d y w szystko tchnie
Bujniejszem , nowera życiem , — G d y jasne dnie
C ieszą nieba odbiciem ; G d y k a żd y k ro k
N ow ą piękność odkryw a, — C zaru je w zrok,
D o m iłych uczuć w zyw a; G d y wschodu brzask
Z ieje św iatła potoki, W purpury blask
B lad e stroi obłoki; W ieczo rn y cień
I p ięk n y dzień
P iękną się k o ń czy nocą; G d y je szcze dzwon
Po nad ziem skie przestrzenie W anielski ton
Sie M aryi pozdrowienie; K to serce ma
Ten się czułością w zruszy, Zech ce mieć dwa,
Z apragnie drugiej d u szy: Bo w d zięczn y maj
G d y d arzy złotą ch w ilk ą , Św iat mieni w raj,
L ecz kochającym t y l k o . . . .
N IE W I E R Z Y M J U Ż W M IŁ O Ś Ć ! N i e w ierzym ju ż w miłość, — o biada w iekow i,
Co na zgubę światu zdeptał je j nasiona; N ie w ierzym ju ż w miłość, — biada człowiekowi,.
Co p ierw szy w ygn ał j ą z łona!
P atrz na św iat szeroki, — j a k w szystko miłością, M iłością niezgasłą przez Stw órcę spajane, W ie czn ie nas zad ziw ia uroczą piękn ością,
W d zięczn ą harmonią zw iązan e!
P a trz na kw ietną gałąź, co z w iatry lekkiem i N apaw a cię wonią i ruchem ochładza, — P atrz na skromne zioła usłane po ziem i:
Słuchaj szmeru liścia śród gęstej k rzew in y, Słuchaj szmeru przez płodne w ydanego kłosy, Słuchaj śpiewu słow ika, nucenia ptaszyny:
T o w szystko m iłości są głosy.
I nie śmiej się z uczucia, nie kalaj zapału, Z jakim poeta sławi cnej natury w dzięki, B o lepiej życie zdobić szatą ideału,
N iż brudzić, co weźmiem do ręki!
W y ludzie rozumni, — w y w szystko w ażycie, Pod m iarę, pod cy rk ie l bierzecie w zruszenia, Cóż dziwnego potem, nagie, zimne życie,
Z e się wam w truciznę zam ienia? Biorąc róży wonie, sm ak lub y owocom,
Św ietną barw ę kw ieciu , k się życa b lask nocom, Nie gubisz istoty, lecz psujesz ją p r z e c ie :
T a k w yście zrobili na św iecie. —
C zy ż może b y ć zdradą przeczucie, marzenie, Co na młodość naszą B ó g silnie zo zsze rzył,— C z y ż b y łb y skazanym na w ieczne pragnienie,
K to Stw órcy swojem u zaw ierzył?
Gonicie za szczęściem, za m arą zb yt zwodną, Jeźli nie na boży cli szukacie j ą drogach, Szczęście idzie w parę z miłością łagodną,
Z nią stanie na w aszych progach. A le m iłość pierwej zrozum ieć potrzeba,
Pierw ej ją oczyścić z brudnych żądz pow łoki, B o tylk o co czyste, iść może do nieba,
Co jasne, w ychodzi z pomroki.
W waszem dziś pojęciu czucie bez rachuby T o szaleństwo godne w szystkich pośm iewiska, L e c z oziębłość, z której w y szukacie chluby
Choć tw orzy, to tylk o zw aliska. R zuciliście dobro od B oga wam dane,
W zgard ziliście torem przez niego w skazan ym , I ja k ie ż lekarstw o na dusze znękane,
Ja k aż dziś pociecha strosk an ym ?. . , U ży cia rozkosze nie w szystkim przystępne,
Z a złoto się tylk o w podziale dostają — A jeszcze najczęściej p rzy trudach występne,
Z g r y z o tę za sobą rzucają. U ży cia rozkosze ustają z latami,
Z m ysły prędko słabną w ciągiem natężeniu, Uśm iech b ły sk a coraz rzadszemi chwilami,
I w szystko się koń czy w znudzeniu. I w szystko, co wasze zap ały obudzą,
T a k małej, tak lichej ju ż z siebie wartości, Ż e n ajlżejszy podmuch te żary ostudza,
Bo szczerej nie znacie miłości.
S k a rży cie natenczas, że w szystko się zm ienia: Ż e szczęście zawodzi, a rozkosz więdnieje, S k a rży cie na tego, co dał wam wzruszenia,
I w abn ą u ży cz y ł nadzieję.
O ! na chw ilę tylk o dozwólcie swej duszy B y ć duszą, być wtórem w yższego natchnienia, 'N iech czucie na chw ilę egoizm zagłuszy,
G d y miłość praw dziw a do serca powróci, A dusza odzyska swe praw a stracone, W tenczas się dopiero w d zięk ży cia ocuci,
O czyści to źródło zmącone.
„ K o c h a ć !. . “ dziś ze śmiechem głosicie to słowo, „ K o c h a ć ! . . “ dziś szyderstw o k a zi to m arzenie, P rzecież od pow icia pod deskę grobow ą
W miłości je s t tylk o zbawienie. Ona jedn a zdolna w szystko nam osłodzić,
Co gorzkiego dla nas z ręki losu spłynie, I w je j tylk o m ocy sprzeczności pogodzić,
Co w każdej się ja w ią godzinie.
C z y samotną łódkę falom bytu zw ierzym , — C z y we dwój tę przestrzeń opływ ać zechcem y, T y lk o w tenczas m ety życzon ej domierzym,
G d y m iłość do steru przyjm iem y.
P rzez burze, przez w ały, przez m orskie topiele, Ja k kompas tak ona swej drogi nie straci, — Z łagodzi, ubarw i, przystroi nam wiele,
I dług nasz ludzkości w ypłaci. N ietylk o dwa serca k u sobie zjednoczy,
N ietylko trud życia podzieli na dwoje, N ietylko dwie istot lubością otoczy, —
L e c z w szystkie osłodzi nam znoje. D la B oga, dla kraju, dla braci sw ych, ludzi,
Z weselem, z ochotą nauczy p raco w ać. I w szystkie szlachetne uczu cia obudzi,
I cnotę nam k aże miłować.
35
C zczość w szelką i nudę i smutek oddali, Cel w skaże, sił doda, ułatw i dopięcie, — Bo kogo swym świętym płomieniem zapali,
T en godne ju ż zn alazł zajęcie.
K to kocha, kto umie zatapiać się w drugich, K to cudzym uśmiechem własną twarz w eseli, N ie dozna tęsknoty ani chwil zb yt długich,
Bo szczerze los bliźnich podzieli.
K o ch ajm y w ięc szczerze, niech zimna rachuba Ustąpi pełniejszym , piękniejszym wzruszeniom ? M og łażb y z tąd dla nas w yrodzić się zguba,
Ż e boskim ufam y natchnieniom ?
0 zrzeczm y s ię , zrzeczm y rozumu zb y tn ie g o : Niech serce nie m ilczy a dusza nie drzemie, Niech czucie należy do życia naszego,
A szczęście sprowadzim na ziem ię! . . .
A A A C . A A A A A ^ . /
MÓWIĄ, ŹE CZŁOW IEK RAZ TYLKO MŁODY. M ó w ią , że człow iek raztylko młody,
Ż e on, w łaściciel całej p rzy ro d y,
M niej w tern szczęśliw y, niż one stworzenia, K tóre chęć je g o m noży lub w yp len ia; B o dla nich tylk o czas koło swe zw raca, D aninę ży c ia dokładnie w ypłaca,
1 now ą młodość* przynosząc co roku, L u d zi je d n a k że zostawia na boku. P raw da to dla tych, którzy są tak mali, Ż e b yt swój z bytem zw ierzęcym zrów nali,
L ub ja k rośliny, sm akując w poziomie, W yższości swojej zrzekli się widom ie; Ciasne są drogi naznaczone ciału, Jedną koleją w lecze się pomału, I przez tę kolej raz tylk o przechodzi, A żadna ju ż wiosna go nie odrodzi. K w itną co roku odmłodzone drzewa, Co roku ptaszek pieśń miłości śpiewa, Co roku zioła now y plon w yd ają — I ż y ły zw ierząt nowem życiem grają. A ludzkie ciało stoi z k ażd ym rokiem B liżej starości jedn ym sporym krokiem ; — C złow iek, co dumnie ca ły św iat dziedziczy Z e smutkiem tylk o nowe zm arszczki l i c z y ! . J a k że to? . . . W nim w ięc natura uboga?
U pośledzonym polubieniec B oga,
M niejsze w ziął dary niż poziomu dzieci, D la których żadna przyszłość nie zaśw ieci? Jednę ma młodość zmąconą przez szały, P rzez nam iętności burzliw e zapały, — A g d y się z życiem i losem pogodzi, W tenczas kalectw o albo śmierć przychodzi. Nie umie użyć, — albo i nie może, — Ledw ie powita swojej w iosny zorzę, L edw ie w pow abnych utonie w idokach, Ju ż je g o słońce schowane w obłokach, T a k smutnym blaskiem przyśw ieca podróży, Ż e nie pomyślność lecz upadek w ró ży; A co wspierało w pierw szym sił w ysk oku : Śm iała nadzieja, nie dotrzym a kroku.
T a k jest, g d y życie surową n a u k ą , Nieobeznanych z trudną jego sztuką, N a wstępie samym boleścią przyjm uje, K ażdy, że w ie rzy ł i ufał, żałuje, K a żd y rozumie, że zdradzone serce N a w ieki będzie z marzeniem w rozterce, N igdy z ułudą ju ż się nie pobrata, I w ieczną niechęć zachow a dla świata. Przecież zapomnieć jest ziem ian koleją —- Sama natura pogodzi z n ad zieją,
Sam a natura sp raw czynią pociechy: G d y w idzim u niej młodości uśmiechy, Nasz się też smutek w lubą radość zmieni, K w ia ty nadziei pow iędłe w jesieni,
Z warzone zim ą na nowo odrosną, I serce samo przebudzi się z wiosną. Serce się zbudzi, poczujem na nowo W ład zę kochania i duszę gotową Na w szystkie św iata zapasy i w a l k i ; Pójdziem przez życie z uczuciem W estalk i, Chciw ej do końca chować ogień św ięty, — Choć może znowu los ciągle zaw zięty Spłaci go ryczą nasze uniesienia I nowe jeszcze naznaczy cierpienia. N ic to, że lata po latach u p łyn ą,
Ż e pierw sze chwile młodości przem iną, — - N ic to, że boleść lica nam naznaczy, Piętnem ju ż daw nych po świecie tułaczy, — Nic to, że ciało schyli się do grobu;
39
Lecz młodość nasza zam ieszkała w duszy, A czas nie prędko je j źródła w ysu szy. Smutek utłumi, zasępi marzenia, Zgryzota słodkie przytępi w zruszenia, I w yobraźn ia czarne przyjm ie cienie, I czucia nawet przygasną p łom ien ie; - Przecież g d y wiosna, św ieża wiosna ziemi, Otoczy znowu w dziękam i swojemi,
G ly świat się zbudzi z krótkiego uśpienia, I Ha nas p rzy jd zie chwila przebudzenia. B ęłziem y kochać, — choć ju ż nie dla siebie, B ętziem y kochać, — choć g w iazd y na Niebie,
Chcć b lad y k się życ chmur obw ity w iankiem , Co ¡wieci nocą a zn ika z porankiem ;
B ędżem y kochać miłością tajem ną, C h o ćn ied zielo n ą, choć ju ż niew zajem ną, Będziemy kochać, ja k o ptaszek śpiewa, Jako cwiat pachnie, — ja k o rodzą drzewa. B ęd zieay kochać, nie pragnąc nagrody, — Nietracie szczęścia, pokoju, swobody, Będzienr kochać B oga, ziem ię, ludzi, M iłością, która nie zdradza, nie łudzi, A p rzeciź świetne przynosi nadzieje, Ż y w y m uokiem do serca się śmieje, Rozbudza nłodość, w yobraźnię w skrzesza, I choć na hw ilkę boleści zaw iesza. T o nasza w\>sna, to jest odrodzenie, K tórego k a że doznaje stworzenie, T y lk o że róże p rzybiera p ozory: Ziem ia i ziem podobne utw ory,
K tórym jed n ak ie koleje należą, Ż yciem roślinnem zak w itają świeżo. C zło w iek raz tylk o dzieli roślin dolę, Bo ma przed sobą obszerniejsze pole. C złow iek raz tylk o w pełnej sile stoi, R az tylk o losy podwładnem i roi, — R az tylk o ślepo ufa przeznaczeniu I w róży skutek każdem u życzeniu. Przecież odmłodnieć on także je s t zdolny, A le że duchem a nie ciałem w olny O d trudów życia, — od w ieku przykrości, W ię c też duchow ej u żyw a młodości. O n w lepszej części swojej się odnawia, D aw n iejsze błędy na boku zostawia, Sam olubności pokonuje węża. — I, co ta k trudno, sam siebie zw ycięża. On stary w iekiem ale duszą m łody B y tu ziem skiego w y zy w a przygody, Bo w każdej wiośnie, która mu zabiega, W różbę swej w ielkiej przyszłości dostrzeg-On, g d y zdradzony, znudzony przez ży c r, D ośw iadczeń g orycz w y to c zy obticie, I nic dla siebie ju ż nie umie żądać, — Skoro mu przyjdzie naturę oglądać,
W barw istej szacie odnow ionych wdzi&ów, Zapom ni westchnień i bolesnych jęk ó o P ow szechną radość stw orzenia podzio? I choć dla drugich m arzyć się
ośmiel-W iosna, — w esele, — nadzieja, — pogoda, — Szczęśliw ym rozkosz, cierpiącym os^da,
41
K to nie odżyje w je j lubości tchnieniu, K to się nie zbudzi w je j jasnym promieniu — T en pozbaw iony boskiego znamienia
G łów nej ozdoby ludzkiego istnietnia, B ytem zm ysłow ym w yższe tłum iąc czucia, Sam sobie ścieśnia ciążące okucia.
B iad a nam ! biada, g d y młodość przeminie, Już i w d zięk ży c ia dla niego zagin ie; N ig d y się z drugim nie zob aczy majem, N ig d y ju ż św iata nie zam arzy rajem,
A co dla drugich jeszcze upojeniem: On wiosnę ziem i pow ita z westchnieniem. On się zatruje jadam i zazdrości,
I zd ep cze radość, szukając radości.
S P O C Z Y N E K W C IE N IU . Ś w ie ż ą ozdobą wiosny zw ieńczone Stoi pod górą drzewo ziołone,
U stóp k ryn ica mu p łyn ie ,
A pasmo kw ieciem przetkanej tra w y , K o b ierzec młodej m iękkiej m uraw y
W a b i ku onej dolinie.
Chodźm y w ypocząć po trudach dn iow ych , — Po słowach próżnych, m yślach jało w y ch
Którem i karm ią nas lu d z ie ; U m ysł w ypuścić w jasne przestw orza, G d zie w yobraźnia szyb u je hoża,
P atrząc na w d zięk i B ożego świata, G d zie w szystko z miłą zgodą się splata,
Zapomnim świata naszego; Zapomnim tro skó w , żalu i złości, Zapomnim sm utków i niepraw ości,
Co nieodłączne od niego. J a k że tu luko pod tą drzewiną! J a k lek k o nurty strum yka p ły n ą !
Ja k mile pachną te z io ła ! Ja k że pow abne je st to ustronie, J a k w dzięczne oku kw ieciste błonie,
J a k a spokojność do k o ła !
J ak że przyjem nie spocząć w tym cieniu, Sw obodnie w słodkiem tonąć m arzeniu,
Ż y ć bujnem życiem natu ry; C zu ć koło siebie w iosny westchnienia, Spoić swą duszę z duszą stworzenia,
M yślą w ylatać nad c h m u ry ! . . . . B ó g się tu w dziełach swoich o b jaw ia, W id n e obrazy łask i swej staw ia,
D a r y zasiew a obficie;
T ajem n a rozkosz serce p rzejm uje, U w agą naszą dobroć zajm uje,
W dzięczność czujem y za życie. Cieszym się św iatem , wiosną i sobą, W e so ły rozbrat czynim z żałob ą,
Szczęściu nie widzim przeszkody; W pełni uczucia miłość pojm ujem , B o g a , naturę, ludzi miłuj em,
S ąd zićb y można, że te w zruszenia, P iękn ych dzieł S tw órcy lube w rażen ia,
Są praw d odw iecznych przeczuciem ; Ż e B óg do szczęścia lud zi u tw o rzył, Ż y cie rozkoszą dla nich u ło żył,
A nie ciążącem okuciem.
P rzecież g d y wstąpim w domowe progi, W idzim na nowo ciernie i głogi,
Z n ik łe dopiero przed okiem ; I pytać m usim , c z y ja to wina,
Ż e boleść niesie każd a god zin a,
Cierń z każdym w yrasta krokiem ? . . G d y zaś niechętnie sk arżym y siebie, W zrokiem ponurym tocząc po niebie,
S k a rży m y B o ga sam ego, I gdzieśm y świeżo łaskę sław ili, Źródło w szystkiego dobra w ielbili,
K ład ziem y p rzyczyn ę z łe g o ! . . .
P T A S Z Iv I.
N a gałązce ptasząt dwoje Trzepie sk rzyd ełkam i, P atrzą na nich oczy m oje,
I patrzą ze łzami.
Św iat tak p ię k n y , — tak bogaty, Można żyć szczęśliw ie,
M ożna zbierać sobie k w ia ty , Na wesela niwie.
M ożna cieszyć się sw ym bytem , J a k i te p taszyn y,
C o m ieszkają pod błękitem W ugięciach drzew iny. M ożna lepiej mieć, ja k one,
Co B oga nieznają, — W y żs z y c h uczuć pozbaw ione,
M niej niż m y , kochają; Można rów ną mieć sw obodę,
W ięcej przyjem n ości, B o w ięcej niż w źródle wodę
I ziarnko żyw ności. P rzecież im się śmieje życie,
A nas boleść tło czy ,
D la nich radość w krótkim b y cie , A nam łzaw e oczy.
D la nich św ieżej wiosny w dzięki D la nas zim a sro g a , —
D la nich wesołe piosenki, D la nas p rzyk ra droga. I czem uż to , ptaszki, czemu
T a k ie różne lo sy,
C z y ż nie może być każdem u K rop la wonnej ro s y ? C z y ż tak mało Stw órca zd oła,
T a k mało mu staje, Z e tylu do szczęścia w oła,
C z y ż nie może w szystkim rzu cać R ównego w esela,
L e c z je d n y ch musi zasm ucać, G d y drugich obdziela? C zyż człow ieka utwór taki,
Z e sam szczęście p ło s z y , Z b iera nudę i niesm aki,
Odm awia rozkoszy? M am y duszę, m am y serce,
M am y czucia tk liw e, — W ia rę chowaną w iskierce
I chęci cnotliwe. M am y pow abną nadzieję,
I urok m iło ści,
N aw et nam się w szystko śm ieje, W jasn ych dniach młodości. M am y w szystko na ro z k a z y ,
U swej m atki ziem i,
Z io ła, k w ia ty , kruszce, g ła zy , W szęd zie są naszemi; P rzecież radość od nas stroni,
Szczęście nam u ciek a, I zaw zięta troska goni
Biednego człow ieka.
N ie sprawdzi on lubych marzeń Które młodość sk rad a,
Bo mu w toku p rzy k rych zdarzeń Chęć nawet upada.
Co ukocliał, w co u w ie rzy ł, T ego nie zn a jd u je ,
A k ied y ju ż w iek swój p rzeżył, To ży cia żałuje.
„P o w ied z m i, ptaszyno miła, Czem u te sprzeczności, Czem u taka życzeń siła,
T a k mało pew ności?
„C zło w ie k p ragn ie, szu k a, ż y c z y , D ostąpić nie m oże,
T y lk o boleść o d zied ziczy, Ż a l się P anie B oże!
„C zło w iek zbiera, d zieli, chow a, P racu je bez końca,
I rzadko mu pieśń godow a, Częściej łza gorąca.
„ T y ptaszyno się nie tru d z is z, Niedbałością zb rojna;
Spokojna się zaw sze budzisz, Z asyp iasz spokojne.
„Ż a d n y c h planów nie u kład asz, I nie potrzebujesz, —
I zaw sze dosyć posiadasz, I braku nie czujesz! . . “ T a k ja m ów ię, g d y owłada
M yśli smutek s r o g i, A ptaszyna odpowiada:
„D o sy ć m acie, — w ięcej chcecie, Z aw sze wam za mało,
I zaw sze tego p ragniecie, C zego nie dostało.
„R za d k a jedn ość, rzadka zgoda, R zad ka p rzyjaźń tk liw a, R zad k a też b yw a pogoda,
I rozkosz praw dziw a.
„N ie kto posiadł darów m nogość, L e c z kto żąda m a ł o , —
Może poznać ży cia błogość, I przyjem ność stałą. „ K to rozw aża nazbyt w iele,
A drugim zazd ro ści, — Z w y k le ch ybia sw oje cele,
I nie zna radości.
„ W s z y s tk ie wasze uroszczenia N ie są szczęścia drogą, K to sw ych działów nie ocenia,
Z aw sze ma ubogo. „M y ptaszęta nie baczym y,
Co ubocznym dano,
P rzez to życiem, się cieszym y, I w ieczór i rano.
„C h ociaż wicher łamie d rzew a, Chociaż bije s ło t a ,—
P taszek swoją piosnkę śpiew a, Nie w ie , co zgryzota.
Ziem ia dar mu niesie, Nam nie żal w idzieć te plony
I zam ieszkać w lesie.
„Nam nie zazdrość w aszych gm achów W a szych zbiorów ślicznych , W aszych zag ró d , w aszych dachów ,
I dostatków licznych. „ A w y posiadacie tyle ,
N ieznacie u ż y c i a ,— Nieumiecie spędzić mile
K rótkich godzin życia. „ O ! słuchajcie rad p taszyn y,
Ł atw o b yć szczęśliw ym , Ł atw o złego znieść p rzy c z y n y ,
G d y kto nie je st chciwym . „ T y lk o zazd rość, dum ę, p ych ę,
Z uczuć sw ych w y rzu cić, I pokochać cnoty cich e,
I miłość powrócić.
„ T y le pragnąć, co potrzeba, Nie pożądać z b y tk u , Chętnie przyjąć, ile nieba
D a ły do użytku.
„N ie roztrząsać B oskich rządów , Nie lży ć swojej dol i ,
W strzym ać się od płochych sądów, D a ć wędzidła woli.
49
„ Chętnie p rzyjąć k a żd y datek K a ż d y uśmiech losu, T o praw dziw y je st d ostatek,
T o m yśl ptasząt głosu. „N asze pieśni, radość nasza
Ztąd swe źródło biorą, Ż adna troska ich nie sp łasza,
K ażd a m ija skoro. „B o nie trują nas o b a w y,
A n i też wspom nienia, — N ie zajm ują cudze sp raw y,
Z ła dola nie zmienia. „ W y nam bądźcie podobnem i,
K o ch ajcie się w zajem , A na całym kręgu ziemi
Św iat u jrzycie rajem .“
Ś P I E W K A W IO S E N N A . .Z ielen ią się łąki, g a je ,. N owe życie nam pow staje
Cieszm y się tem życiem ; (bis) Jestto nowa łask a n ieb a,
P ow itać ją zatem trzeba Żywrszem serca biciem, (bis) Szumi rzeka w yzw olo n a, Już je j lód nie ciśnie łona,
U p ływ a swobodnie; (bis) A wesołe słońce górą,
Nad całą w znosi naturą Miłości pochodnię, (bis) •P ta sze k śpiewa, k w iecie woni ,
Kosa perły swoje roni
N a w iosny p rzy b y cie ; (bis) A nadzieja nam w isk ierce, N apełnia pociechą serce,
Co cierpiało sk rycie, (bis)
Cześć w ięc wiośnie pod je j tchnieniem, P od odżyw czym je j prom ieniem,
W szystk o się odm ładza; (bis) W szystk o nową bu ja siłą, I co ju ż stracone b y ło ,
Szczęście się odradza! (bis)
P S Z C Z O Ł A .
C z y widzisz skrzętną p szczołę, j a k z kw iatu na na k w ia tek
P rze la tu je , zb ierając sło d yczy dostatek,
S p ieszy zanieść do ula w szystkie sk arb y sw oje, I pow raca te same w y czerp yw ać z d r o je ? . . . C z y w idzisz skrzętną pszczołę, j a k pracuje rada, W coraz nowe k ry jó w k i zło ty miód n ak ład a, N ieustannym zajęciom swe pośw ięca chw ile, C hoć w łasne je j p otrzeby nie żądają t y l e ? . . Pracow itości godłem dawno się nam stała, I stąd nie jed n a dla niej w y b ie ż y p o ch w a ła ; P rzecież je j może inna służy spraw iedliw ość; J a k że b y tylk o w p racy przyznaw ać skw apliw ość?
K to w ie, na je j przym io ty, c z y nie je st za mało, A b y czynność oznaczać jej^ zasługą całą.
M oże i w dzięczność nasza z tej n ależy m iary , Ż e dla nas, w iedząc o tem , swe w ypełnia c zary ? K to w ie , czy je j poloty w esołe, sw obodne, Jej życie takie cich e, sp okojn e, p o g o d n e ,— K ie czerpią w z ię k ó w . swoich w tem uczuciu tkłi-
w e m !
„ Ż e słuszna jest z drugim i swem się dzielić żn i w em ?“
K to wie, c z y ten w zór hojnie rzu con y po świecie, T en w zór w idoczny dla nas w każdera nowem lecie, K rom tego, że dowodzi ojcow skiej m iłości, N ie jest także nauką dla całej lud zk ości? Ślim ak ż y je dla siebie i p ogardy grotem
Ś cig a n y b y w a przez nas za k a żd ym obrotem , — Szacun ek dzierży pszczoła, — co zaś w niej
chwalim y,
Tem samem w obow iązek dla siebie znaczym y. P e w n ie , g d y dobro cenić ludzką jest zdolnością, D obro także w yk o n ać lud zk ą pow innością, — B o żadna w ładza na to nie była nam dan a, Ż e b y została próżna lub też zapoznana.
Ż y jm y w ięc i dla drugich: g d y zajęci s o b ą , — Sw em tylk o radzi szczęściem , swą smutni żałob ą, Siadem zim nych ślim aków to czym się po ziem i, D obrow olnie zryw am y z praw am i w yższem i. J e źli pszczołę przyp adek z je j ula w yp iera, Chętnie dlań swe kom orki blizki ul otw iera, —
4*
L e cz ślim akow i j e g o ^ d y zniszczysz m ieszkanie, Pow iedz, cóż mu ju ż w tedy na świecie zo stan ie?.. K to n igd y cudzej doli nie za jął się zw rotem , K to czoła swego w p rac y nie za w ilży ł p otem , K to na bratnie potrzeby został obojętnym , Słusznie znajdzie świat cały dla siebie niechętnym. Lud zk ość je st ja k o łańcuch, ten, kto go rozryw a, N ietylko je d n o , w szystk ie potrąca ogniw a, — W szystkim w yrządza k rzy w d ę, lecz i sobie szkodzi, Bo zw y k le w przew inieniu karę swą znachodzi. L ud zk ość je st ja k o lutn ia, w szystkie razem strony M ogą czarującym i zach w ycać nas ton y,
L e cz zw olnij tylk o jed n ę: cały w d zięk przepada, I lutnia smutnym tobie jęk iem odpowiada. Chcesz ży ć na św iecie, nie ma dla ciebie w yb o ru: Musisz ja k o zw ierz dziki uciekać do boru, M usisz j a k nędzny ślim ak w sobie się zasklep ić, A lbo też sw oją dolę do cudzej przyczepić.
O ddzielić się nie może człow iek od czło w iek a, P rędzej c zy później ja k ie ś zbliżenie go czeka, — Im troskliw iej zaś stronisz od tego zb liżen ia , Tern pew niej ono w g o ry cz dla ciebie się zm ienia. Z a l c i je st jednej chw ili poświęconej kom u, K adb yś pom yślność cudzą w yd arł pokryjom u, Itadbyś w szystkę zachow ał dla siebie je d y n ie , L ecz w tern usposobieniu tw oja w łasna ginie. C zło w iek u ! — B ądź czło w iek iem , — takie tw oje
prawo,
53
N ie żałuj sw ojej p racy na p ożytek cu d zy, A b y ć tą samą m iarką mogli m ierzyć drudzy. Często w idzim y pszczołę i chw alim y skrzętnośc, Postępow anie przecież zd rad za obojętność, — Spróbujm y w yk o n yw a ć pochwalane cn oty, A może k ied y dla nas w iek zabłyśnie złoty?
P I E R W S Z Y D E S Z C Z . K i e d y zejdą śniegi, lody, K ie d y zabrzm i śpiew swobody,
N ad zm rożoną ziem ią; — K ie d y jeszcze w szystkie siły, Co w jesieni się uśpiły
N iebudzone drzem ią, — P ie rw szy d eszczyk, co upada, Nowe życie zapowiada,
Obum arłe w skrzesza; — Zazielen ia świat nadzieją, I szyb k ą w szędzie k o le ją , Św ieże w ianki zw iesza. G dzie w ieczór nie dojrzeć traw y, Tam ju ż rano łan m uraw y
W dzięcznie w abi o c z y ; G dzie rano niedostrzeżone D rża ły pączki uciśnione,
W ieczó r liść w y sk o czy. Bo deszcz w iosną, to pogoda, T o je s t radość i ochłoda,
Napój spragnionem u; — B ujne z sobą plony wnosi, J a k łza pierwsza, co zarosi
Źrenicę młodemu.
D eszcz w iosenny nic zasmuca, R osw esela i ocuca,
T y sią c w d zięków rodzi; Ł z a m łodości mile spływ a, Po niej w duszy cnót p rzyb yw a,
Mnóstwo k w iec ia wschodzi.
L I S T E K .
K t o chce i umie czytać k a rty tajem nicze, N a których B ó g nam sw oje odsłania oblicze, Tem u niedługo szukać nauki przedm iotów, On w najdrobniejszej traw ce w ynaleść je gotów. Sto ra z y lud zk a stopa jeden ślad przebieży, Sto ra z y ludzkie oko jedn ę przestrzeń zm ierzy, A g d y w szyscy ju ż przeszli i nic nie widzieli, On je sz c ze coś w ażnego dojrzeć się ośmieli. — W sz y sc y depczem y traw y, i liście i k w ia ty, W sz y sc y w idzim niknące te roślinne św iaty, L e cz rzadko m yśli nasze ich zm ierzając życie, W idoczne tam praw w yższych w yśledzą odbicie. Ileż to listków zw iędłych w iatr przyniósł przed oczy, Ile ż j e ra z y w biegu nasza stopa stłoczy,
A je d n a k jeszcze um ysł nie ro zw ażył tego, Ż e w listku widzim obraz istnienia naszego.
W iele w praw dzie głoszono podobieństwo doli, R zuconej tam do w iatru, — tu do losu woli, — L ecz nietylko złą stronę roztrząsać należy, K ie d y kto szczerze zechce, dobrą także zm ierzy. W id zisz listek, ja k w iatr nim po gałązk ach rzuca, J a k go niesie; — i ta m yśl tw ą duszę zasmuca, Ż e człow iek ukochane Opatrzności d ziecię, Równą ja k on k o le ją przechodzi po świecie. Patrz, jednak na tę kolej bezstronniejszem okiem, N ie dozwól się odurzyć płonnych sk arg w yrokiem , Nie z jesieni, lecz z w iosny tajnie ży cia badaj, I natenczas dopiero sw oje sądy składaj. W idziałeś liść uw iędły, ja k jesienną porą O padł, mnóstwem inn ych p rzyrzu co n y skoro, I ten w id ok z tw ych piersi w y d o b y ł westchnienie, B o nic nie zapow iadał, ja k ty lk o : z n i s z c z e n i e ! Idźże z wiosną w to m iejsce, gdzie byłeś w jesieni, G dzie się już św ieża traw ka, św ieży liść zieleni, — Odetchniesz pełną piersią, — i pom yślisz so b ie : „N iepodobna, b y w szystko koń czyło się w g ro b ie !“ Co przeszło, nie powróci, — co zam arło, zginie, A le żaden byt w św iecie bez śladu nie minie, — Spad ły listek użyźn ia ziem ię koło drzew a, — Ludziom zaś z piękn ych m yśli suty plon dojrzew a. I niedość, patrzm y je sz c ze : liść jesien ią cały, P ełn y, choć blady barw ą i życiem omdlały, Na wiosnę ledw ie siecią daw ne k ształty zdradza, Bo się w siłę żyw otną dla nowymi przeradza.
T a k a je st je g o kolej, — w szystko ją przechodzi, Co się tylk o na ziemi i z ziemi urodzi;
Ciało w ięc w proch się w raca, — dusza, iskra nieba,
C z y liż je j pochodzenia dow odzić potrzeba? C z y liż pojęcie B o ga i zapał do cnoty
N ie św iadczą, że w nas m ieszka niebios promień zło ty ?
C z y liż ta w iara tyle pociechy niosąca
W oczach w aszych o krańce grobu się roztrąca? W id zicie jedno prawo nad calem stworzeniem, W id zicie lod y zg u b ą , a miłość zbawieniem , W id zicie słaby listek, że byt w łasny traci, L e c z na to, b y się w nowej odrodzić postaci. W ie rzcie ż więc, że g d y zw łoki do ziem i powrócą, K ie d y zagasłe o czy prochem się przyrzucą, — D u sza urokiem cnoty i zasługi strojna
W objęcie stw órcy swego uleci spokojna;
S ia d y zaś piękn ych czyn ów i chlubnych dążności, C ząstkę w iecznego życia zapew nią w ludzkości.
Z A K O Ń C Z E N I E .
l y s i ą c jeszcze obrazów śniło się przed okiem ,— Z n ę ca ły myśl błądzącą pośród obcych cieni, J a k św iatła m igające b łysk aw ic potokiem , J a k niezliczone g w iazd y na niebios przestrzeni.