• Nie Znaleziono Wyników

Gabrjel Luna = (El catedral)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gabrjel Luna = (El catedral)"

Copied!
312
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

BLASCO IBANEZ

G A B R I E L L U N A

(6)

B I B L I O T E K A

H I S Z P A Ń S K A I H I S ’P ANO A M E R Y K A Ń S K A

P O D R E D A K C J Ą I W P R Z E K Ł A D A C H DR. E D W A R D A B O Y E

NAKŁADEM TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO „R Ó J”

U k a z a ł y *sT ę : o

Tom I. M iguel de Unamuno. (La Niebla). X'*

Tom II. P io Baroja. „Jarmark głupców ” (La feria de los discretos).

Tom III. Blasco Ibanez. Gabrjel L una (El catedral).

W p r z y g o t o w a n i u :

Tom IV. Pio Baroja. „Skażona zm ysłow ość” (Le sensualidad pervertida).

Tom V. Rufino Blanco Fombona. (Literatura Venezuelska) „Szlakiem duszy hiszpańskiej” (El conqui­ stador español).

Tom VI. Ram on Gómez de la Serna. „Doktór nieprawdopo­ dobny” (El doctor inverisim ile).

(7)

B L A S C O I B A N E Z

G A B R J E L L U N A

(EL CATEDRAL) PRZEŁOŻYŁ Z HISZPAŃSKIEGO W S T Ę P E M I K O M E N T A R Z A M I O P A T R Z Y Ł DR. E D WA R D R O Y E WAR S Z AWA 1 9 3 0 T O W A R Z Y S T W O W Y D A W N I C Z E „ R Ó J ”

(8)
(9)

PRZEDMOWA TŁUMACZA.

I.

Rom ans życia i romanse regjonalne.

Gdyiby żył za czasów wielkiej rewolucji fra n c u ­ skiej — walczyliby na b ary k ad ach i, jak drugi Saint Juste, prow adził lud na zdobycie Bastylji; gdyby żył z,a czasów odkrycia Ameryki — włóczyłby się po m orzach z Kolumbem lub z Pizzarem dokonywał dzieła podboju.

— „Dlaczego nie pisze p an p am iętników ?“ — zapytał go Anatol France podczas wspólnej podróży po Argentynie. — „Byłaby to najpiękniejsza pańska książka“. Autor „Czterech jeźdźców A pokalipsy“ nie poszedł za rad ą F ra n ce ’a, nie napisał ani h iszp ań ­ skich „Miei prigioni“ , ani pam iętników poety-con- ąuistadora, w guście Alonsa1 de Ercilla lub Blanca Fom bony. W pom nikow em dziele Julia Cejador y F rau ca: „H istoria de la lengua y literatura ca- śtellana“ dochowało się tylko kilka notatek biogra­ ficznych, skreślonych ręką Ibaneza. „Jestem czło­ wiekiem czynu — m ówi on — i w życiu m ia­ łem ważniejsze zajęcia, niż fabrykow anie książek. Byłem agitatorem politycznym i praw ie cała m oja młodość ubiegła w więzieniu. D w ukrotnie skazyw a­ no m nie na k arę śmierci. Znam wszystkie nieszczę­ ścia, jakie m ogą spaść n a człowieka, nie w yklucza­ jąc najstraszliw szej nędzy i głodu. Siedem razy w y­

(10)

bierano m nie do p arlam entu; naczelnicy państw obcych nazyw ali m nie swoim przyjacielem . Później stałem się finansistą; zakładałem kolon je w Ame­ ryce Południow ej i przez ręce m oje przepływ ały m il jony. Piszę o tern dlatego, abyście zrozumieli, że wołałem zawsze przeżywać rom ans, niż rom ans na papierze uk ład ać“ .

Blasco Ibanez przyszedł n a św iat w W alencji, jako syn m ałego sklepikarza. Dusząc się w ciasnej atm osferze prow incjonalnej, w szesnastym roku ży­ cia ucieka do M adrytu — z rękopisem olbrzym iej po­ wieści historycznej pod pachą. Nie może znaleźć wydawcy. O bdarty i głodny, b łąk a się po ulicach i w ystaje przed drzw iam i kaw iarni literackiej „Ca­ fé de la Zaragoza“ . Którejś nocy wciska natrętnie swój rękopis do ręki hiszpańskiem u Dumasowi, Fernandezow i y Gonzales. Między słynnym pisa­ rzem a ulicznikiem zawiązuje się na ulicy rozmowa, n a skutek której Gonzales, uderzony inteligencją chłopca, angażuje go na swego sekretarza. Sekre­ tarz pisze po nocach pod dyktandem m istrza. Gdy m istrz się zdrzemnie — ciągnie akcję dalej n a w ła­ sną rękę. W ten sposób powstał np. rom ans „El m ocito de Fuentecilla“ , w którym odnaleźć m ożna w zarodku całą późniejszą „Krew n a arenie“ , dzieło, m alow ane barw am i Francisco Goya y Lucientes.

W olne od zajęć chwile spędza Ibanez n a d książ­ kam i, traktującem i o rewolucji.

„Kładę się spać z „G irondins“ L am artin e’a, jem śniadanie z Louis Blanc, do obiadu pochłaniam tom M ichelet’a. Cel mego życia już jest jasny dla m nie— stanę się D antonem H iszpanji, a później u m rę“ . Pod wpływem rew olucyjnej lektury przyszły rew o­

(11)

lucjonista pisze sonet, w którym zaklina ludy E u ­ ropy, aby ścięły głowy swoim tyranom . Zacząć trzeba, oczywiście, od ty ran a H iszpanji. Za sonet ten „Audiencia c rim in al“ skazuje Ibaneza n a sześć miesięcy więzienia. W rok później, zam ieszany po śmierci króla Alfonsa XII w spisek republikański, m usi uciekać do Paryża.. W r. 1891 pow raca, ko- lzystając z przysługującego m u praw a am nestji. T e­ raz dopiero propaganda republikańska rozw ija się „na całego“. Ibanez zakłada w W alencji pierwszy rad yk aln y dziennik hiszpański „El Pueblo“. Na p i­ smo to, od którego agenci ogłoszeniowi uciekają, jak od zarazy, i którego każdy praw ie num er jest za­ jadle tępiony przez policję, łoży swoje ostatnie pie­ niądze. Redakcja mieści się w rozw alonej ruderze za miastem'. Od szóstej wieczorem do trzeciej rano w przeciągu pięciu lat Blasco jest jednocześnie dziennikarzem , korektorem i zecerem, a od trzeciej ran o zaczyna pracę, jako powieściopisarz. W m rocz­ nej, olbrzym iej szopie, gdzie wieją wszystkie w ia­ try m orskie i dokąd lada chw ila m ogą w targnąć żandarm i królewscy, pow staje szereg najlepszych powieści regjonalnych, które dają m u olbrzym ią popularność w W alencji.

W 1895 ro k u w ybucha na Kubie powstanie prze­ ciw ko Hiszpanom . Ibanez pragnie, aby Kuba1 od­ zyskała niepodległość. „Jeżeli Am eryka P ołudnio­ wa — mówi na wiecach — już przed stu laty w y­ zwoliła się z pod naszej opieki, to nie m a teraz sensu upierać się przy Kubie“ .

Jednakże rząd m adrycki jest innego zdania. Re­ d akcja „El Pueblo4 organizuje w W alencji m anife­ stacje przeciw ko wojnie i w erbunkow i żołnierzy.

(12)

Dochodzi do regularnej bitw y z policją i wojskiem. W alencję przez trzy dni oblega a rm ja królewska. Blasco zostaje ogłoszony zdrajcą i zaocznie skazany na k arę śmierci. W yrok niechybnie zostałby w yko­ nany, gdyby nie wierny i oddany m u lud. M aryna­ rze i robotnicy portow i u k ry w ają go przez szereg tygodni, wreszcie w b arce spuszczają n a morze. W odległości kilkunastu mil od brzegu Blasco prze­ siada się n a pokład ok rętu włoskiego. Po klęsce na Kubie rząd hiszpański ogłasza am nestję. Ibanez m o­ że powrócić, ale musi się co tydzień m eldować na posterunku policyjnym .

Zaangażowawszy się znowu w działalność w y­ wrotową, zostaje oddany pod sąd w ojenny i skaza­ n y n a czternaście lat katorgi. Karę odsiaduje w t. z. „presidio“, w najstraszniejszym rodzaju więzienia, w otoczeniu m orderców i złodziei. Po dwóch latach, n a skutek petycji literatów i dziennikarzy, regentka M arja Krystyna darow uje m u resztę kary. Lud z W alencji w ybiera go swoim posłem do p arlam en ­ tu. Po sześciu legislaturach dosyć m a jednak tej kom edji parlam entu. „Jest w H iszpanji kilkadzie­ siąt tysięcy ludzi, którzy będą umieli spraw ować czynność posła równie dobrze, jak ja. W ątpię jed­ n ak, czy ktokolw iek m ógłby m nie wyręczyć w p i­

saniu książek“ .

Blasco wyjeżdża do Paryża, odbyw a podróż po Małej Azji, zwiedza praw ie wszystkie kraje europej­ skie, wreszcie udaje się do Ameryki Południow ej n a tournee odczytowe. Jest zniechęcony do litera­ tury; nie daje m u ona w ystarczających dochodów. Ja k Balzac, m a pasję do robienia interesów ; p a ra ­ doks chciał, że w końcu dorabia się właśnie n a

(13)

ra'turze. Za każdą konferencję w m iastach am ery­ kańskich „tenor literacki“ pobiera po 15.000 f ra n ­ ków, czyli więcej niż najsłynniejszy torreador. Uciu­ ławszy sobie trochę grosza, zakłada przy pomocy jednego z banków argentyńskich na tery to rju m Rio Negro w Patagonji kolonję „Cervantes“ . Żyje w oto­ czeniu Metysów, zbiegłych katorżników , kajdania- rzy i... uskrzydlonych pluskw, zwanych w Chiłi „Vinchucas“ . Każde ich ukąszenie przynosi choro­ bę lub śmierć. Po p aru latach straszliw ych w ysił­ ków kolon ja „Cervantes“ zaczyna prosperować. Pod rozkazam i Blasca p racu je sześćset indywiduów, po­ zbieranych na chybił trafił we wszystkich częściach świata. W pierwszych rozdziałach „Czterech jeźdź­ ców A pokalipsy“ znajdziem y później wspomnienie tej hordy, której członkowie m o rd ują się przy so­ bocie na w iwat z rewolwerów. Żadne przeszkody nie są w stanie ostudzić kolonizatorskiego zapału Ibaneza. Nie licząc się z rzeczywistością, ani z siłami, zakłada na granicy P arag w aju i U rugw aju drugą kolonję, k tó rą na cześć swej ziemi rodzinnej n azy­ wa „Nuova Valencia“ .

Na kolonji „Cervantes“ p a n u ją w zimie trzask a­ jące m rozy. „Nuova Valencia“ leży w pasie pod­ zwrotnikowym . Kolonję odległe są od siebie o czte­ ry doby drogi. Zaszyły w patagońskie skóry, p o ja­ w ia się w tropikalnej „W alencji“ , po terenach „Cer­ vantes“ spaceruje w lekkiem, jak pajęczyna, argen- tyńskiem „poncho“ . Przyjechaw szy n ad ranem do „W alencji“, już po południu w yrusza zpowrotem tam , skąd przybył, czyli do „Cervantes“ . W ten sposób żyje przez dwa lata. W reszcie plajta argentyńskiego b a n ­ ku, który finansow ał im prezy Blasca, kładzie kres

(14)

rom ansow i na jawie. — „Z m oich trzech wrogów— ziemi, ludzi i banków — nie wiem, czy banki nie były ostatecznie wrogiem najnielitościw szym “ — mówi Blasco. A gdy po latach jakiś dziennikarz zapytał go podczas wyw iadu, po d którem ze swych dzieł podpisał się z najw iększem wzruszeniem, otrzym ał lap id a rn ą odpowiedź: „Dziełem tern był czek na 800.000 fran k ó w “ . Bez grosza w kieszeni, po latach pracy, która poszła na m arne, staje Ibanez w przededniu w ojny w Bordeaux. Osiada n a stałe w Paryżu i wszystkie siły poświęca propagandzie wojennej. Pracuje przeciętnie po szesnaście godzin n a dobę, rozrzucając arty k u ły filofraneuskie po w szystkich m ożliw ych pism ach za Oceanem. Ile r a ­ zy, znużony śmiertelnie, chce już wypuścić pióro z ręki, m ruczy pod nosem m agiczne zaklęcie: „To dla F rancji, to dla ojczyzny Victora Hugo“ — i za­ biera się do pracy z powrotem .

W przerw ach między zajęciam i dziennikarskie- m i powstaje powieść „Czterej jeźdźcy A pokalipsy“ . Sąsiadka hotelowa z Avenue Wagratm, Angielka, pani C harlott Brewster Jordan, przeczytaw szy rę­ kopis, w yraża gotowość zakupienia praw przekładu n a język angielski. Zaofiarow ała sum ę 300 dolarów. „Gdyby m i dała pięć dolarów, zgodziłbym się rów ­ nież — m ówi Blasco — chodziło mi bowiem o wpływ, jak i książka mogła wyw rzeć w Ameryce, w ahającej się jeszcze co do swojej interw encji wo­ jennej. P an i Jo rd a n za sumę 300 dolarów stała się właścicielką książki, o której w parę miesięcy póź­ niej pisał „The Illustrated London News“ : „Dzieło to zdobyło sobie stanow czo więcej czytelników, niż B iblja“ . W Ameryce „Four Horsemen of the

(15)

calyp.se“ rozchodzi się w 100.000 egzemplarzy w przeciągu pięciu dni; po upływie trzech miesięcy cyfra ta w zrasta do 500.000. Między r. 1918 a 1920 pojaw ia się 150 w ydań, co oznacza m niej więcej liczbę 5.000.000 czytelników. A m eryka na tem at tej książki w arjuje praw dziw ie po am erykańsku.

Clowni w cy rkach sypią okolicznościowemi k a ­ lam buram i, cygara, rękaw iczki, czekoladki, „gilettes“ noszę etykietę „F our H orsem en“ . Ibanez odbiera m iljony listów, oficerowie legjonu am erykańskiego przybyw ają w delegacji, aby powinszować m u „lots of m oney“ . Tym czasem „au to rk ą“ jest ciągle Miss Charlott Brevster, która za trzy pierwsze w ydania otrzym ała kilkaset tysięcy dolarów. Przy czw artem w ydaniu w ydaw cy am erykańscy sami zdają sobie spraw ę z tej paradoksalnej sytuacji i, ukrócając ape­ tyty tłum aczki, zw racają się w prost do autora. Od­ tąd rzeka złota zaczyna płynąć w swem właściwem łożysku.

Za „F o u r H orsem en“ idzie „Marę N ostrum “, „W rogowie kobiet“ i t. d. Jedna z ostatnich powie­ ści Ibaneza, „U stóp W enus“, jest drukow ana jedno­ cześnie w ośmiuset pism ach am erykańskich. Z apro­ szony w krótce po zaw arciu pokoju do1 Ameryki, Bla- sco przyjm ow any jest wszędzie z m onarszem i h o ­ noram i. Uniwersytet w W aszyngtonie po obronie tezy doktorskiej „N ajw iększy pisarz św iata, Cervan­ tes“ przyznaje m u doktorat „honoris cau sa“ .

Po powrocie do Europy Ibanez osiedla się w Mentonie, w willi „F on tan a Rosa“.

Sorella m alow ał freski, Benlliure rzeźbił fryzy, C arrara dostarczyła m arm u ró w na „triclinium “

(16)

pompe jańskie, a antyk w ar jusze z W alencji — sty­ lowych mebli.

Sułtan z F o ntana Rosa lubi pom pę i gest. Obwo­ zi n a pokładzie swego yacbtu m iljonerów am ery­ kańskich i książąt udzielnych, i cieszy się z tego jak dziecko.

W istocie rzeczy jednak ów nabab literacki po­ zostaje do końca życia praw dziw ym , gorącym p rzy ­ jacielem ludu i śm iertelnym wrogiem- wszelkiej ty- ranji. Prow adzi zajadłą walkę z Alfonsem XIII, po­ piera -separacyjny ru ch kataloński i podtrzym uje swem złotem wieczną irredentę republikańską w W alencji.

Ukazanie się każdej jego książki jest dla W alen­ cji świętem narodow em . Za czasów W aw rzyńca Me- dyceusza ulicam i Florencji ciągnęły wozy, sym bo­ lizujące „triu m f Bachusa i A riadny“. Na ulicach W alencji odbyw ają się pantom iny, symbolizujące „Mare N ostrum “ , „W śród pom arańcz“ czy „El c a ­ ted ral“ . Don Vicente to nie szef tej, czy innej partji; „Don Vicente — to b o h ater“.

Śmierć jego spowija całą W alencję w kiry ża­ łobne. Ponieważ nie chciał leżeć w „ziemi niew olni­ ków “ , więc delegacje rybaków i m arynarzy zawio­ zły m-u na tru m nę grudki rodzinnej ziemi.

Przechodząc od tego rom ansu życia do ro m a n ­ sów literackich, nie mogę się oprzeć uczuciu rozcza­ row ania. Popularność Iba-neza nie stoi w żadnym

(17)

stosunku do jego wartości artystycznych a) , które n a porów naw czem tle literatu ry hiszpańskiej są istotnie w artościam i trzeciorzędnem i. Ja k sam o so­ bie mówi, „m iał w życiu ważniejsze zajęcia, niż fa ­ brykow anie książek“ — a ten ironiczny term in, użyty w stosunku do swej twórczości, znajduje uzasadnie­ nie na każdej stronie każdego dzieła. Mamy do czy­ nienia zarów no z ch arakterystyczną dla wielu pi­ sarzy hiszpańskich rozwlekłością, jak i straszliwem niechlujstw em stylu, tłum aczącem się niepraw dopo­ dobnie wielką płodnością oraz tem pem pracy. „Bla­ sco jest Zolą w swoich powieściach i M aupassantem w swoich now elach“ — powiedział o autorze „Ka­ ted ry “ jeden z cudzoziem skich krytyków . Nie w da­ jąc się w paralele porów naw cze, n a które w ram ach niniejszego w stępu niem a m iejsca, trzeba zazna­ czyć, że realizm był i jest jedną z tradycyjnych w ła­ ściwości literatu ry hiszpańskiej, w ystępujących już w „Novela picaresca“ i że w czasie, gdy Blasco pi­ sać zaczynał, w szechw ładny wpływ naturalizm u czy realizm u panow ał n a całym świecie. „Las hu ellas de Zola, que se descubren en m uchas de sus novelas, le h an valido el titulo de el „Zola“

espa-*) Z w sp ó łczesn y ch p isarzy h iszpań sk ich tłu m aczon o u n a s n a jg o rliw iej w ła śn ie Ibaneza, p raw d opod ob nie d latego, że m ożn a go b yło tłu m aczyć z fran cusk iego lub n iem ieck ie­ go. N iek tóre z tych „d zieł“, zakraw ają w p ro st n a sk an d al, jak np. „W rogow ie k o b iet“ lub „K ated ra“, która p o jaw iła się przed w o jn ą n ak ład em „B ibljotek i d zieł w y b o ro w y ch “. A n on im ow y tłum acz, p o siłk u ją c się przek ład em francu sk im , dał d ow ód , że n ie rozu m ie także i po francu sk u.

W y so k ą w a rto ść m ają tylko przek ład y d zieł Ibaneza d o ­ k on an e przez F ran ciszk a B aturew icza.

(18)

n ol“ — m ówi „Enciclopedia E spasa“ , „Ślady“ te są najw idoczniejsze w doktrynerstw ie i socjologji Bla- sca, dwóch cechach, charakteryzujących okres tw ó r­ czości od „La C atedral“ do „La H orda“ . Trzecią cechą jest m anja opisowości.

Pod tym względem Ibanez doprowadził istotnie naturalizm do szczytu, zapom inając, że naw et n a j­ bardziej m alownicza opisowość nigdy nie zastąpi m alarstw a i że według słusznych słów T aine’a p i­ sarze powinni pozostawić m alow anie obrazów m a­ larzom... T u taj m ożnaby dodać, że kronikarstw o rów nież bardziej przystoi kronikarzom , a do k try ­ nerstw o doktrynerom .

Aby zdać sobie spraw ę z artystycznych niedo­ statków Blasca, dość rozpatrzyć pierw szą lepszą je­ go powieść. Autor znajduje ustaw iczne preteksty, zupełnie dostateczne według niego, aby zanudzać czytelnika swą ta n ią erudycją. Jest to m artw y cię­ żar, utrudniający i opóźniający rozwój akcji i zm niej­ szający zainteresow anie do m inim um . Ponieważ bo­ h a te r „El Catedral“ — Gabrjel Luna podczas swoich studjów w sem inarjum interesow ał się dziejam i k a ­ tedry w Toledo, więc Blasco na piętnastu stronach opisuje nam historje różnych biskupów , które m oż­ n a znaleźć z łatwością w tym lub innym podręczni­ ku. Poszczególne rozdziały „K atedry“ są „ciężko“ uczonem i trak tatam i o muzyce kościelnej, rodzinie, honorze, życiu wiecznem, prostytucji, o dekadencji hiszpańskiej, o m onarchji, kom unizm ie, darw iniz- mie, o bogactw ach Kościoła i t. d.

Słowem „lam us rzeczy przyjem nych i pożytecz­ n y ch “ w rodzaju „Nowych Aten“ księdza Chmielow­ skiego.

(19)

Jeżeli m im o tych w szystkich niedostatków po­ stanow iłem właśnie „K atedrę“ przełożyć — stało się to dlatego, że jest to książka, m ówiąca o H iszpanji więcej i głębiej, niż wszystkie książki „hiszpańskie“ Teofila Gautier lub W iktora Hugo.

W cieniu tego prym asow skiego kościoła skupiło się życie Hiszpanów, sprzęgnięte z nim tak in tegral­ nie, jak dzieje średniowiecznej F ran cji sprzęgły się z „Nótre-Dam e de P a ris“ . Dlatego też bohaterem „El G atedral“ nie jest właściwie rew olucjonista Ga- forjel Luna, personifikujący samego Blasco Ibaneza w okresie jego heroicznej walki o wolność ludu, lecz sam a katedra.

ŻEBR A C ZK A , DRZ E MI Ą C A U W R Ó T KOŚ CI OŁA.

W świetnej powieści Pio Baroja „La sensualidad pervertida“ 1) ¡bohater, Luis M arguia, poznaje swo­ ją ciotkę, Luizę Arallano, w chwili, gdy ciotka ta zajęta; jest dość oryginalną p racą — czyszczeniem ludzkich kości. M atrona z Villazar, m ając wielkie stosunki wśród m iejscowego kleru, wymogła na księżach, aby oddano jej kości jej prapradziadów , pochow anych w podziem iach kościoła. Teraz co­ dziennie po obiedzie wyciąga z k u fra piszczele i trze je zapam iętale kaw ałkiem gałgana, tak, jak by czy­ ściła buty. Ciotka sądzi, że kości sław nych Arallano powinny błyszczeć przez wieczność, jak brylanty. H iszpanja jest jak ta ciotka Luiza (a to goleń

con-*) P o w ieść la w m oim przek ład zie uk aże się n ied łu go n ak ład em „R oju “.

(20)

quistadora, a to kość m iedniczkowa Izabeli Katolic­ kiej, a to żebro Filipa II), i dlatego też krnąbrni, niedobrzy siostrzeńcy w rodzaju Janów Nepom u­ cenów Millerów okazali się niezbędni. Nigdzie do tego stopnia, jak tam , m um je arcyw zorów nie legły na piersiach m łodych pisarzy, nigdzie trad y cja n a ­ rodowa nie stała się rów nie dław iącym ciężarem i nigdzie zakłam anie rom antyczne nie w ydało rów ­ nie gorzkich owoców. Naród spał u stopni tronu i w cieniu Kołścioła, deklam ując przez sen puste, re ­ toryczne strofy o swej potędze i chwale. Dopiero potężne uderzenie w sam ą pierś obudziło nieszczę­ snego m an jak a rom antyzm u. Z pogrom u wyłoniło się odrodzenie um ysłowe i m oralne, a Hiszpan ja przestała być tern „zapylonem m uzeum , w którem naw et ruiny są zrujnow ane“. I chociaż jeszcze do dziś dnia po literaturze i polityce snuje się gryzący czad miejscowego m esjanizm u, chociaż w „szkołach w ykłada się jeszcze historję „zgodnie z m etodam i dzikich, sądzących przedm iot według jego b lask u “ , chociaż według partyj, m ających monopol na reli­ gijność i narodow ość, hiszpański sarm atyzm („ca- sticizm o“), chroniąc od zagranicy, chroni ipso facto od m asonów i bolszewików — to jednak „naród w ybran y“ , poddawszy baczniejszym oględzinom „trupie piszczele, służące za sławy godło“ przestał już szczęśliwie cierpieć za „winy cudze“ . „Sum ie­ niem pokonanego i upokorzonego narodu — pisze prof. Stanisław W ędkiewicz w swej doskonałej p ra ­ c y — „Zaniedbana dziedzina h u m an isty k i“ — w strzą­ snął zastęp t. zw. „regeneradores“ , krytyków publicz­ nego i pryw atnego c h a ra k te ru Hiszpanów, wrogów dotychczasow ej pustej retoryki, głosicieli tw ardej,

(21)

organicznej pracy “. Ci „odrodziciele“ tkw ią nietylko w rzeczy niezm iennej i odwiecznej — rasie — ale i w narodzie, w jego dziejach, polityce, w jego ze­ w nętrznych przem ianach. Każdy, od U nam una po­ czynając, n a B a ro ja , Ibanezie, czy Azorinie kończąc, jest nietylko powieściopisarzem lub poetą, lecz ta k ­ że historjozofem . Bada, staw ia diagnozę i zaleca ta ­ kie, czy inne środki zaradcze. Powieści Baroja np. robią w rażenie kliniki, w której autor ostrym lance­ tem przecina ropiejące wrzody. Bez poznania histo- rji, rzucającej snop światła na ducha dziejów, zro­ zumienie współczesnej literatury hiszpańskiej jest niemożliwe. Bohater powieści Pio Baroja: „ Jarm ark Głupców“, Q uentin Garcia Roales, mówi, że, gdyby żył za czasów Napoleona, on, Hiszpan, walczył­ by przeciw ko Hiszpanji. „Co za rozkosz byłaby w kraczać do tych m iast, obw arow anych szańcami przesądów, zrów nywać z ziemią klasztory, wycinać w pień m nichów i m niszki“ — bohater powieści Iba- neza: „K atedra“, Gabrjel Luna z pilnego alum na se- m inarju m przekształca się w anarchistę i w VII roz­ dziale powieści wypowiada swe polityczne credo, będące echem poglądów wielkiego odłam u liberal­ nych pisarzy i myślicieli. Tych „gryzących sercem “ patrjotów zrozum iem y dopiero, gdy pójdziem y szla­ kiem duszy hiszpańskiej, w jej wiekowej tragedji.

Hiszpan ja w ynurzała się młoda i silna z bujnych wieków średniowiecza. Przez cieśninę G ibraltarską w kraczał do Europy zwycięski W schód, niosąc ze sobą [rar]vcip f t j ^ i p ó w P ^ W i Żydów.

(22)

wielkiego narodu, budowy, które] kam ieniem wę­ gielnym była zasada wolności sumienia. T radycje kastylijskie i aragońskie z wczesnych wieków śred­ niowiecza pozwalały przypuszczać, że liberalny duch dziejów stworzy n a półwyspie pirenejskim azylum dla wszelkich religij, że m łoda, trium fująca cyw ili­ zacja, walcząca pod sztandaram i Proroka, w płod­ nym związku narodów i ras dojdzie do swego apo­ geum. Istotnie, m ieszkańcy półwyspu w przym uso- wem obcowaniu z wyznaw cam i innych religij, tak tolerancyjnym i jak Arabowie z Andaluzji, zatracali zwolna swój fanatyzm i praw dopodobnie, gdyby nie sm utna rola ikleru, zatraciliby go zupełnie. Aczkol­ wiek „reconquista“ zaczęła się już n a skałach Co- vandonga, gdzie w 718 r. Pelayo rozbił wojska M au­ ra, Alcama, to jednak naogół H iszpanja odniosła się przyjaźnie do przybyszów z Afryki. Granice ras m ię­ dzy Żydami, A rabam i a H iszpanam i zatarły się po zmieszaniu się krw i; „w duszach zaszedł podobny fakt, jaki zachodzi w niektórych św iątyniach a n d a ­ luzyjskich, gdzie poprzez symbole katolicyzm u w i­ dać arabeski m aury tańskie“ .

Chrześcijanie i M uzułmanie, Arabowie, Syryj­ czycy, Egipcjanie, Żydzi hiszpańscy i Żydzi W scho­ du, skrzyżowaw szy się z sobą, w ydali Mude jeras a) , Muladies 2) i H ebraizantes, czy Judaizantes 3) . Mi­ m o walk rycerskich, toczących się między chrześci­ janam i a Arabami, kościół katolicki żył w bratniej *) M udejeras — m u zu łm anie, którzy, p rzyjm u jąc p o d ­ dań stw o k rólów k atolick ich , nie zm ien iali religji.

2) M uladies — chrześcijan ie, przyjm u jący islam izm . 3) Ju d aizan tes — ch rześcijan ie, przyjm u jący judaizm .

(23)

zgodzie z synagogą żydowską i m aiurytańskim m e­ czetem. Żydzi i Arabowie, schodzący się wzorem Rzym ian w łaźniach na dysputy o sztuce, uczynili ze św iątyń swoich przybytki wiedzy, do których ciągnęli z barbarzyńskiej, anglo-norm andzkiej, ger­ m ańskiej i francuskiej Europy, ciem ni jak tabaka w rogu, katoliccy m nisi.

W w. XV katolicyzm stał się sam ow ładnym p a ­ nem ducha narodowego, „tw órcą p ań stw a“ . Był sztandarem w walce z niew iernym i, był, w b rak u węzła politycznego, jedynym węzłem, łączącym po­ szczególne prow incje. Fanatyczne zapały religijne zaczęły się znacznie wcześniej, w XII w., jednakże okresy tolerancji i nietolerancji nie szły w historji H iszpanji system atycznie, tylko alternatyw nie. E po­ ki rozbudzonego przez kler fanatyzm u przeplatały się epokami pacyfistycznego współżycia z pozos tałe- m i rasam i i religjami. Chociaż więc M aurów w y­ ganiano z prow incyj, zdobytych przez chrześcijan już podczas trzech pierw szych wieków „de la recon­ quista“ , to Alfons VI, zdobywszy Toledo, dał znów początek liberalnej i inteligentnej polityce. Król, oże­ niony z Arabką, zachw ycał się k ulturą Żydów i M au­ rów i prosił ich, aby pozostali pod jego władzą, gw a­ ran tując pełną swobodę w yznania i n akłaniając do zaw ierania m ieszanych m ałżeństw. „Król „trzech religij“ m iał żonę Arabkę, a niektórzy królowie arabscy byli żonaci z chrześcijankam i. W jednej bitwie zginęło sześciu infantów chrześcijańskich z m acierzystej krw i m au ry tań sk iej“ (Hume: „H i­ storia del pueblo español“) . W w. X III, gdy katoli­ cyzm coraz bardziej w zrastał na siłach, Don Jaim e I nie zaw ahał się obciąć języka dostojnikowi kościoła,

(24)

arcybiskupow i Gerony, Don Pedro I walczył z k ato ­ likam i po stronie Albigensów, a Pedro III odmówił papieżowi praw do lenna i w ydarł m u Sycylję. W czasach późniejszych, aczkolwiek tron żył nao- gół zawsze w idealnej zgodzie z ołtarzem , nie brak było m onarchów , którzy, jak Karol III, dążąc do ucy­ wilizowania kraju, chcieli ograniczyć absurdalne przyw ileje kleru.

Każdy jednak krok w tym kierunku był parali­ żowany przez zgraje m iejscowych papistów, oburza­ jących się na rzekom e prześladow anie biednego Ko­ ścioła, „znieważonego w osobie swych przedstaw i­ cieli“ i pieniących się z wściekłości, ilokrotnie rząd ośmielił się w trącić do interesów duchowieństwa. Tym czasem kler żerował na ogólnej1 ciemnocie, w m aw iając we w szystkich przekonanie, że „Hiszpa- nja, w ątpiąca o sile katolicyzm u, jest jak beznogi kaleka, porzucający swe szczudła i padający na zie­ m ię“. W jak i sposób te szczudła wyglądały, na to odpowiedzią jest historja Hiszpanji.

W łaśnie wówczas, gdy n ad E u ro pą wschodziła jutrzenka nowych czasów, H iszpanja staw ała się bojownikiem wstecznictwa, reprezentując w pocho­ dzie ludzkości to, co już um arło, lub było n a śmierć skazane. Królowie Katoliccy zaszczepili narodow i ambicję panow ania nad światem'. Zgodnie z dogm a­ tycznym i wojowniczym charakterem ówczesnej cy­ wilizacji hiszpańskiej, krzyż i miecz wiodły do zwy­ cięstwa ducha i ramię. Po dziełach miecza ślad zanikł, dzieło krzyża przetrw ało dłużej, w trącając duszę n arodu na trzy wieki do ponurych lochów in ­ kwizycji. W edług słusznej teorji Ganiveta („Ide- arium español“) przyczyna dekadencji hiszpańskiej

(25)

polegała na dysproporcji między nadm iarem akty- wizm u i zamierzeń, a środkam i, będącem i do rozpo­ rządzenia. Naród walczył zawsze jak jego n arodo­ wy bohater, wędrowny król Cyd, którem u za owoc ostatecznego zwycięstwa w ystarczała intencja w al­ ki i jej hazard. H iszpanja była przekonana, że Bóg w nagrodę za jej w iarę uczynił ją narodem w ybra­ nym , tak jak to się kiedyś stało z narodem Izraela, i że będąc narzędziem bożej sprawiedliwości prze­ ciw ko apostatom , m usi zwyciężyć. Z świadomości, że się jest Hiszpanem i katolikiem , płynęła tak po­ tw orna arogancja, że zaślepiony nią „żołnierz Chry­ stusa“ staw ał się, sam o tern nie wiedząc, Judaszem M achabeuszem.

Do prow adzenia wojny nie trzeba było broni, ani pieniędzy. Naród, um ierający z głodu, żebrak, ob­ darty ze wszystkiego, planow ał utw orzenie wszech­ światowego cesarstw a rzymskiego, ponieważ m iał w iarę w protekcję bożą. Najemne wojska Hiszpanji, obdarte, brudne, m ające za żołd rabunek, wałęsały się po całej Europie, walcząc we F lan d rji i Niem­ czech o rzeczy, które bynajm niej H iszpanji nie do­ tyczyły. A gdy wreszcie te w yprawy, godne hidalga z La Manczy, skończyły się klęską, gdy H iszpanja, według Calderona, powróciła z powrotem do nędz­ nej jaskini swego bytu historycznego, m iast o b u ­ dzenia i wytrzeźwienia, nastąpił szał jeszcze w ięk­ szej dewocji i m egalom anji. Nie mogąc narzucić swego kryterjum całem u światu, arogancki Hiszpan zam knął się w sobie i odciął od reszty E uropy, „któ­ ra pow inna być albo stw orzona n a m odłę hiszpań­ ską, albo wogóle przestać istnieć“ .

Owo „splendid isolation“ , przypom inające żywo

(26)

naszą epokę saską, zaczęło się dla H iszpanji w chw i­ li, gdy katolicki Filip II podyktow ał w r. 1559 p rag ­ m atykę, ustanaw iającą między półwyspem a E u ro ­ pą zachodnią chiński m ur, trudniejszy do przebycia niż m u r Pirenejów. Odtąd ilokrotnie Hiszpanie uczynią w tym m urze wyłoni, to tylko poto, aby wyjść naprzeciw cudzoziemca z arkabuzem w ręku, gdyż jakiekolw iek inne relacje, czy to kulturalne, czy handlow e, okażą się „sidłami, które szatan za­ stawia, !by zgubić ten katolicki n a ró d “.

A bsurdalne im prezy wojenne, prow adzone poza granicam i k raju i pchające ten k raj do strasznej ru i­ ny, były dziełem Królów Katolickich: „Sus m ajesta­ des católicos“, najukochańszych i zawsze n ajw ier­ niejszych synów Rzymu, bigotów jak Filip II, który wolał panow ać n ad trupam i, niż n ad heretykam i, zwyrodnialców, zalecających się do zakonnic, jak Filip IV, degeneratów w rodzaju Karola II, który do końca życia nie mógł się nauczyć nazw głównych m iast w swojem państw ie, lub Filipa V, nie m ające­ go czasu na spraw y państwowe, ponieważ zasadni czo nie wychodził z łoża swych miłośnic.

Zaszczytną rolą zaguby k raju podzielił się tron z ołtarzem . Dzieło kleru naw ew nątrz państw a spro- ^

wadziło się do tego, aby z obyw ateli uczynić trupy, osmalone n a stosie, albo też żywe trupy, skazane na bezmyślność. Kler obawiał się, aby k raj się „nie za­ nieczyścił“ przez asym ilację kultury zagranicznej. Należało za wszelką cenę utrzym ać jakąś bliżej nieokreśloną czystość rasy katolickiej, zapom ina­ jąc, że praw dziw ą H iszpanją Hiszpanów była właśnie ta, gdzie chrześcijanie łączyli się z Ży­ dam i i M auram i. Można bowiem, jak m ówi

(27)

vet, przyjąć to za pewnik historyczny, że gdy rasa imdo-europejska wchodzi w kontakt z rasą semicką, zawsze zaczyna się odrodzenie umysłowe. Hiszpan- ja, podbita przez 'barbarzyńców W izygotów, cofnę­ ła się krok wstecz, pod w ładzą Arabów odrobiła swoje cyw ilizacyjne zaległości, zdobywając tę ener­ giczną indywidualność, która czystą form ę swej eks­ presji znalazła w m istykach. Historycy, negujący wpływ arabsko-żydow ski na ewolucję duchową, po ­ pełniają więc zbrodnię psychologiczną i są niezdolni do zrozum ienia c h arak teru narodowego. W epoce, gdy w yganiano M aurów i Żydów, fanatyczni p rzy ­ wódcy nacjonalizm u przeoczyli ten prosty fakt, że c h a ra k te r narodow y stał się już dawno wyrazem konglom eratu ras i że w konsekwencji, powinno się było otworzyć co drugiem u m ieszkańcowi żyły, aby wypuścić z nich domieszkę krw i semickiej — niema bowiem bardziej semickiego narodu, niż H iszpa­ nie 4) .

W w. XVI H iszpanja uczyniła już na dobre z re- ligji broń wojenną. Ta broń m iała w konsekwencji przeszyć pierś narodu, gdy jedna ręka, zbroczywszy się krw ią Maurów, poraniła się najdotkliw iej, a d ru ­ ga, w skazując Ahasverowi kraje przyszłego

wygna-4) C h arak terystycznym pod tym w zględ em p r zy czy n ­ kiem jest o d p ow ied ź m ad ryck iej „Gaceta L iteraria“ m a rk izo ­ w i de T orre. „Gaceta L iteraria“ w p row adziła sp ecja ln y d ział p o św ięco n y Żydom hiszp ań sk im , „ S efa rd ies“. P o sy p a ły się protesty w rodzaju n aszych : „Łapaj m a so n a “. N ajostrzejszy protest p o d p isa ł m arkiz de Torre. R edak tor Gimenez Cabal- lero porad ził m u, aby w zią ł lustro i przyjrzał się w niem , aby się przek onać, że m a p ro fil w yb itn ie sem ick i, tak zresztą jak w ięk sz o ść arystok ratów h iszp ań sk ich .

(28)

nia, opadła bezwładnie, tknięta paraliżem . Naród katolików przekształcił się w n aró d teologów i księ­ ży. Ksiądz, przechadzający się pod rękę z alfaquim i rabinem , stał się anachronizm em . Jego miejsce zajął m nich, pełen dewocji i teologicznego obłędu. W edług jego przykazań wolno się było plam ić krw ią m asowych ofiar, aby tylko utrzym ać dogm at o Nie- pokalanem Poczęciu.

W pewnym okresie historji cała Europa była w i­ dow nią walk religijnych. F ran cja nocy św. B artło­ mieja, Anglja Cromwella, Szw ajcarja Kalwina, Niemcy L utra nie mogły się m ierzyć jednak nigdy z H iszpanją Torquem ady. W e wszystkich tych k ra ­ jach walki religijne w rzały m iędzy odłam am i m iej­ scowej ludności, hołdującej różnym wyznaniom. W Hiszpanji, po w ygnaniu Żydów i Maurów, wszys­ cy stanowili już jedność ze Św. Oficjum, wszyscy przyglądali się zachwyceni i oczarowani auto-da-fć. W alki religijne toczono poza granicam i kraju, u sie­ bie zapalano stosy, przeciwko którym nie podnosiły się żadne protesty. We F ran cji Montaigne zauw a­ żył: „Aprèz tout c ’est m ettre ses coniectures a bien h a u t prix que d ’en faire cuire un hom m e tout vif“ („Essais“ , III). W H iszpanji sekretarz Inkwizycji, kanonik Llorente, w yznał cynicznie: „Mówią o pie­ czeniu ludzi, więc, aby nie być upieczonym, staną­ łem po stronie tych, którzy pieką“ . Ten zapał do pieczenia był tern dziwniejszy, że prócz Żydów i rze­ kom ych czarowników, nie było właściwie kogo po­ syłać na stos. D arem nie bowiem szukałoby się w Hiszpanji heretyków, odpow iadających W icleffo- wi, Husowi, czy Lutrow i, oraz ludzi wiedzy^ którzy zryw ając z dogm atam i katolicyzm u, staw ali się ofia­

(29)

ram i kościoła, jak Galileusz i Giordano Bruno. Strach przed inkw izycją, szpiegującą każdą myśl i słowo, wybił z głów nowinki reform atorskie. J e ­ żeli jednak inkw izycja zam ykała oczy i usta, to m i­ łość ojczyzny kazała je otwierać. Typow ym przy ­ kładem takiego reform atora hiszpańskiego, trzęsą­ cego się ze strachu na dźwięk własnego słowa, był benedyktyn Penaloza. F rater, zastanaw iając się nad przyczynam i dekadencji hiszpańskiej, napisał książ­ kę ,,0 pięciu zaletach Hiszpana, które w yludniają H iszpanję“ (Cinco exelencias de Español, que des­ pueblen a E sp añ a“) . Jego kazuistyczna taktyka po­ legała na przedstaw ianiu wad jako zalet, jako cnót błędów publicznych, prow adzących k raj do ruiny. W edług braciszka było pięć tak ich „exelencias“ : w iara, ignorancja, wojna, niesprawiedliw ość kró ­ lów i anarch ja adm inistracyjna.

Braciszek wie, że katolicyzm w yludnia kraj, m nożąc zastępy m nichów i księży, ale pisze: „Jakże chw alebne jest w yludnianie się Hiszpanji, skoro dzieci jej idą do klasztorów, aby zdobyć niebo“ . D ruga „zaleta“ — to miłość teologji. Ignorancja jest straszliwa, nie upraw ia się nic prócz teologji. Braciszek Benito, zam iast to potępić, śpiewa hym ny pochwalne n a cześć teologów: „H iszpanja jest azy- lum świętej nauki i pobożnej interpretacji Pism a Świętego. Dzisiaj Hiszpanie ze swą wzniosłą, kw i­ tnącą wiedzą są chw ałą Boga na ziemi“ .

D ram at, który rozegrał się w duszy braciszka Benito, jak słusznie pisze Fom bona („Los sucesores de Filipe 11“), był dram atem , w ypaczającym n ajtęż­ sze um ysły Hiszpanji, dram atem ponurym i niepłod­ nym, kastrującym myśli i ducha.

(30)

„Gdy w synagodze i meczecie zgasła lam pa wie­ dzy, ze wszystkich n au k tylko teolog ja nie wiodła na stos. Nadeszła godzina modlitwy, zam iast godzi­ ny n a u k i“. Ignorancja, dewocja, zabobon i przesąd zajęły miejsce m istyki, pełnej ducha boskości. W ie­ rzyło się w rzeczy najbardziej absurdalne. Ten, kto pragnął zbawienia, m usiał zapisać swoje m ienie ko­ ściołowi. Pewien osobnik, będąc pewien, że pie­ niędzm i swem i przekupi strażników dusz w czyścu, rozkazał, aiby za jego duszę zmówiono 15.000 mszy. Filip IV, m ający więcej pieniędzy, kazał zmówić 100.000 mszy. Kler, żerując n a ogólnej ciemnocie, bogacił się w niesłychany sposób. Bogactwo kleru rosło proporcjonalnie do w zrostu ogólnej nędzy. H iszpanja posiadała 11.000 klasztorów, 100.000 m nichów, 40.000 m niszek i 160.000 księży. Zato ludność, wynosząca 30 m iljonów podczas panow ania kalifów arabskich, spadła do siedm iu miljonów. K raj staw ał się coraz bardziej katolicki, coraz bied­ niejszy i coraz bardziej nieokrzesany.

L ud zadowalał się zupą, rozdaw aną w przed­ sionkach klasztorów i auto-da-fé. W w. XVII, dzię­ ki bezpłatnem u widowisku stosów, nie szem rał n a ­ wet na głód. To narodow e święto śmierci i krwi po­ przedziło narodow e święto walki byków. W rzym- skiem Colloseum nie widziało się podobnych o k ru ­ cieństw. 30 kwietnia 1680 r. np. odbyło się na Plaza Mayor w M adrycie auto-de-fé z niezliczonemi ofia­ ram i. Uroczystość trw ała od siódmej rano' do dzie­ w iątej wieczór. A m basador Ludw ika XIV, m arkiz Villars pisze: („España vista por los extran jero s“) „Byli paleni na m iejscu podwyższonem, a przed kaź- nią m usieli cierpieć najw ym yślniejsze katusze. Rzu­

(31)

cano w nich kam ieniam i, popychano i bito, a tłum klaskał w ręce z uciechy. Mnisi dotykali heretyków płonącem i kandelabram i“ .

Z dym em z tych stosów płynącym rozw iała się wniwecz n a przeciąg kilku wieków k u ltu ra narod o­ wa. Hiszpan ja podzieliła los Bizancjum : ruina i śmierć zaskoczyły ją podczas dysput teologicznych.

F rancuzka, ks. d ’Aulnoy, zostawiła n am opis swojej podróży do Hiszpanji. W klasztorze kolo Valladolid istnieje grób rycerza kastylijskiego, sły­ nący cudam i. Rycerz n a grobie szlocha, ilokrotnie m a um rzeć jakiś potom ek jego rodu. Koło M adrytu księżna spotkała chłopca, „który m iał tyle jadu w spojrzeniu, że zabijał kurę, spojrzawszy na n ią “ . W Kastylji pokazują skałę, którą co parę dni naw ie­ dza zjaw a Dziewicy. W Pirenejach niżej podpisany widział ludzi, czołgających się na kolanach do od­ ległego o kilka kilom etrów kościoła. Podczas świę­ ta San Ju a n Degollado w Gaztelugache kw itną je­ szcze w najlepszy sposób wieki średnie. Rzesze po­ bożnych ran ią sobie um yślnie kolana O' ostre głazy i kamienie.

Dzieci ubiera się w czerń i fiolet. Mnisi z de Rioja biczują się do krw i na oczach tłu m u i gdy grzbiet jest już purpurow y, w kładają do ran odłam ­ ki tłuczonego szkła. T utaj istotnie krew się wylewa nietylko w W ielki Piątek!

Jednak z tą obłędną religijnością zgadza się ja ­ koś idealnie rozpusta, pijaństw o i żądza krwi. Każ­ dy torreador m a obraz święty, którem u poleca się

(32)

przed występem n a „corrida“ . Krwawy Don Ju an Zorilli u sp ak ajał swoje libertyńskie sumienie, m y ­ śląc, że

,,un p u n to de contrición da al alm a la salvación“ ,

a bandyci andaluzyjscy, przed wyruszeniem na r a ­ bunek, polecali się opiece Dziewicy de la M acarena. Po m odlitwie m ożna już było popełnić m ord, licząc n a pomioc Boga. Podczas procesy] w Andaluzji nie­ raz zdarzają się krw aw e bitw y o to, któ ry obraz św. Dziewicy jest bardziej cudowny. W ynosząc pod nie- biosy zalety danego obrazu, obrzuca się najgorszem i przekleństw am i obrazy inne. Tw orzą się całe stron­ nictw a tego czy innego Chrystusa, tego czy innego patrona-świętego. Pewien pisarz z Galicji opowiada, że jego wuj, straszny bigot, m ając jakieś przejście m oralne, zam knął się w swym gabinecie i rzucił się z pięściam i n a rodzinny krucyfiks.

W świetnej sztuce Cervantesa „La guarda cu id a­ dosa“ żołnierz i zak rystjan zalecają się do pewnej służącej. P anienka wybiera zakrystjana. W ybór nie bez kozery. Kler stał wyżej, niż arm ja, w iara wyżej, niż sława, człowiek, sym bolizujący Kościół, wyżej, niż człowiek, sym bolizujący ojczyznę.

Z dawnego fanatyzm u cóż pozostało dzisiaj? Uprzywilejowane stanow isko kleru i powszechne rozm iłowanie się w zewnętrznymi przepychu kultu, w w spaniałych procesjach i niezliczonych dekora­ cjach obrazów świętych. N auka religji, stojąca je­ szcze ciągle n a poziomie prym ityw nym , polega głównie n a czci, oddaw anej prym ityw nym figurom. „H iszpan — pisze Ibanez w „El cated ral“ — jest

(33)

człowiekiem, który wypełnia swe praktyk i religijne, ale o nich nie myśli. Nie jest (bezwyznaniowcem, ani wierzącym. Żyje niby w som nam bulizm ie um ysło­ wym. Inkw izicja istnieje jeszcze m iędzy n am i: prze­ staliśm y bać się stosu, ale boim y się tego „co o nas powiedzą“. Nowożytny try b u n a ł inkw izycyjny to społeczeństwo — wieczny wróg wszystkiego, co jest now e“ .

Ja k ciężka jest w H iszpanji walka, podjęta w imię tej nowości, spraw dzili na sobie reform ato­ rzy, tacy, jak Joaquin Costa, starający się o europei­ zację kraju, lub Canovas de Castillo, którem u po strasznych w ysiłkach udało się w XIX w. zagw aran­ tować konstytucyjnie swobodę innych wyznań.

Pozornie więc wydaw aćby się mogło, że Hisz- p anja nie jest już przedm urzem , lecz sam ym m u ­ rena katolicyzm u. Niema synagog i kościołów p ro ­ testanckich, niem a szkół „neutralnych“ , niem a ślu­ bów cywilnych. W szystkie partje, zwłaszcza w o kre­ sie wyborów, przelicytow yw ują się n a tem at k ato­ lickiej gorliwości; w stosunku do m ałżeństw a obo­ w iązują jeszcze jako praw o państw owe postanow ie­ nia soboru w Trydencie, a z wszystkich gazet hisz­ pańskich jedynie ,,E1 L iberal“ ryzykuje drukow anie zawiadom ień o nabożeństw ach sekty metodystów.

Proszę jednak pomówić z robotnikiem z Kadyk- su lub Barcelony. Wszyscy są antyklerykałam i i re ­ publikanam i. „Cóż z tego, pisze Ruben-Dario, że po ulicach Toledo ciągną wspaniałe wozy z Eucha- rystją, skoro m ało jest wyznawców, przystępują­ cych do kom unji z głębokiego przekonania i potrze­ by. Ponieważ wszystkie rew olucje hiszpańskie wstrzym ywały się na progu kościoła, więc kościół

(34)

zastygł w hieratycznym m ajestacie, bojąc się p o ru ­ szyć fałd płaszcza, aby nie strącić z niego pyłu wie­ ków “ . „W iara utmarła, pozostał jej trup, zaw alający drogę“ — trup, przybrany w szatę, równie w spania­ łą, jak ów brokat, którym średniowieczni panowie przykryw ali ciało, toczone przez trąd . „Aby wykar- czować czterowiekowe pnie w lesie dewocji, ig noran­ cji i fanatyzm u — na to ram ię człowieka jest za sła­ be. „Tylko ogień, jeden tylko ogień jest w stanie zniszczyć tę przeklętą roślinność“ (Ibanez: „El c a ­ tedral“) .

E dw ard Boyé.

Z a k o p a n e z i mą 1928 r.

Biblioteka Uniwersytecka

(35)

I.

Gdy Gabrjel Luna dotarł do katedry, zaczynał robić się dzień. Jednakże w ciasnych uliczkach To­ ledo panow ała jeszcze noc. Błękitna jasność świtu, prześlizgująca się z trudem między dacham i domów, rozprzestrzeniała się swobodnie na placu A yu n ta ­

m iento 1, w ydobyw ając z m roku o rd y n arn ą fasadę

arcybiskupiego pałacu i dwie zakapturzone wieże r a ­ tusza — ponury gm ach z epoki Karola V.

Gabrjel przechadzał się długo po pustym placu. Paroksyzm kaszlu raz w raz rozdzierał jego piersi— k ap tu r płaszcza podniesiony był aż po brwi. Chodził tam i z powrotem , aby się ochronić od chłodu i p a ­ trzył n a kościół, którego widok był z tej strony praw dziw ie m ajestatyczny. Przypom inał sobie inne sławne kościoły, położone na wzgórzach, ze w szyst­ kich stron widoczne, w ystaw iające n a pokaz swo­ ją piękność, i porów nyw ał je z katedrą w Toledo, z prym asow skim kościołem Hiszpanji, zatopionym w m orzu otaczających go budynków , które go za­ lew ają jak fale. F asadę k atedry widać jedynie przez w ąski otwór w sąsiednich uliczkach.

Gabrjel, który znał w ew nętrzną wspaniałość ko­ ścioła, pom yślał o dom ach W schodu, dom ach, w y­ glądających nazew nątrz nędznie i brudno, natom iast

(36)

w środku w ykładanych złotem i alabastrem . Nie darm o Żydzi i M aurowie żyli przez całe wieki w Hi- szpanji! Ich niechęć do w ystaw iania wspaniałości n a widok publiczny w płynęła widocznie na arch i­ tekturę tego kościoła, zduszonego wśród domów, k tó ­ re się tłoczą ku niem u, jakby się chciały skryć w cie­ niu jego wież strzelistych.

Plac Ayuntam iento był jedynym kaw ałkiem wolnej przestrzeni, na której kościół mógł roztoczyć swoją wspaniałość. W świetle jutrzni, na tle błękit­ nego nieba rysow ały się trzy ark ad y głównej fasady i dzwonnica, olbrzym ia wieża o ostrych kraw ędziach, obleczona w alcuzón 2, rodzaj czarnej tjary, przepa­ sanej p otrójną koroną, której blask zatracał się w blasku mglistego, ołowianego dnia zimowego.

Gabrjel patrzył ze wzruszeniem na milczącą, za­ m kniętą katedrę, gdzie żyła jego rodzina i gdzie on sam spędził najlepsze lata swego życia. Od tak daw ­ n a już jej nie oglądał !

Przyjechał do Toledo poprzedniej nocy pocią­ giem z M adrytu. Zatrzym aw szy się w hotelu „de la Sangre“ 3, odczuł nieprzezwyciężoną chęć zobacze­ nia katedry. Błądził przez godzinę w jej pobliżu, słu­ chając szczekania psów, które, pilnując kościoła, nie­ pokoją się odgłosem kroków na pustych, jakby obu­ m arłych ulicach. Zresztą Gabrjel nie m ógłby zasnąć. Był zbyt szczęśliwy, szczęśliwy, że po tylu przej­ ściach i zm iennych kolejach losu znalazł się w resz­ cie w swoim k raju rodzinnym . W yszedł z hotelu przed świtem, aby czekać n a placu na otwarcie bram kościoła.

Chcąc skrócić sobie czekanie, badał zalety i w a­ dy gm achu i kom entarze swoje wypow iadał głośno,

(37)

jakby n a świadków swoich słów chciał brać ław ki kam ienne i karłow ate drzewa. Główne drzwi ozdo­ bione były k ratą, n ad k tó rą w idniały urn y z XVIII w. K rata ta zam ykała przedsionek, w ykładany szero- kiemi taflam i kam iennem i. K apituła urządzała tu taj uroczyste przyjęcia, tu taj także w dni wielkiego świę­ ta tłum y podziw iały „ O lbrzym ów “ 4.

W śro d k u fasady w idniała b ram a Zbawienia. By­ ła ona jakby wielką zatoką, stw orzoną z szeregu a r­ kad, które kurczyły się i zwężały, prow adząc coraz to dalej w głąb. Arkady te były ozdobione figuram i apostołów, różowemi baldachim am i i tarczam i k a ­ m iennemi, na których w idniały lwy, lub zamki. Na kolumnie, oddzielającej dw a skrzydła drzwi, stał . Jezus w koronie i płaszczu, Jezus w ynędzniały i chu­ dy, o chorobliwym , tragicznym wyrazie oblicza, k tó­ ry artyści średniowieczni tak często nadaw ali swym postaciom, aby w yrazić uduchowienie boskości. D a­ lej M atka Boska otoczona aniołami, ubierała w ornat świętego Ildefonsa. Pobożną tę legendę pow tarzały obrazy i posągi w różnych m iejscach kościoła, ja k ­ by była ona najbardziej cennym skarbem jego w nę­ trza. Na lewo B ram a Wieży, n a praw o B ram a Notar- juszy, przez k tó rą wchodzili ongiś depozytarjusze w iary publicznej, aby wygłosić mowę, co należało do ich obowiązków urzędow ych; jedna i druga b ra ­ m a ozdobiona była posążkam i kam iennem i, ró żań­ cam i figur i emblematów, w ypełniającem i łuki arkad.

Ponad trzem a gotyekiemi bram am i ciągnęło się pierwsze piętro, w stylu grecko-rzym skim , o praw ie współczesnej konstrukcji. Stanowiło ono taki dy­ sonans, jak dźwięk trąby, rozdzierającej nagle pięk­

(38)

ną symfonję. Jezus i dw unastu apostołów wielkości natu ralnej zasiadło przy stole. Każda z figur tkw iła w niszy, ponad b ram ą główną, m iędzy poprzecznem i m uram i, podobnem i do wież, dzielącemi fasadę na trzy części. Trochę dalej, n a prawo, galerje pałacu włoskiego zaokrąglały sklepienia arkad, na których niejednokrotnie zwisał Gabrjeł, gdy, będąc dziec­ kiem, baw ił się w stancji dzwonnika.

„Bogactwo kościoła — m yślał — wyszło na złe je­ go stronie artystycznej. Katedra uboga zachow ałaby jednolitość pierwotnej fasady. Lecz ponieważ arcy­ biskupi z Toledo posiadali jedenaście mil jonów re n ­ ty, a k apituła drugie jedenaście, więc, nie wiedząc, co zrobić z tak ą m asą pieniędzy, zaczęli budować, rekonstruow ać i doprowadzili wreszcie do takich straszliwości dekadentyzm u sztuki, jak ta „W ie­ czerza“ .

Później biegło drugie piętro: dwa szerokie łuki okien oświetlały gwieździste ornam enty centralnej nawy, a kam ienna balu strad a otaczała fasadę n a za­ krętach, między wieżą a kaplicą m aurytańsko- arabską.

Gabrjel, spostrzegłszy, że nie jest sam, przerw ał swoje rozm yślania. W międzyczasie zrobił się dzień. Kilka kobiet przeszło obok niego, z głowami opu­ szczonemu n a piersi, w m antylkach, nasuniętych aż po oczy, ocierając się rękaw am i o bram ę. Kule kaleki odbijały się z hałasem od płyt trotuaru, a z drugiej strony wieży, między arkadam i, które, w ystępując na ulicę, czynią jak by m ost między pałacem arcybi­ skupim a katedrą, widać było zbliżające się grupy żebraków, którzy dążyli na swe zwykłe miejsce pod bram ą klasztoru. Tłum y w iernych i tłum y nędzarzy

(39)

znały się ze sobą doskonale. Każdego ran a oni pierw ­ si zajm owali kościół. Codzienne spotkania stworzyły między nim i pew ną zażyłość. Zachrypniętym gło­ sem, kaszląc i plując, jęczeli razem swoje modlitwy, przy brzasku ju trzni i dźwięku dzwonów. Drzwi obróciły się na zawiasach. Były to drzwi od scho­ dów, wiodących na wieżę i do m ieszkań służby ko­ ścielnej. Jakiś człowiek przeszedł przez ulicę, p o ru ­ szając wielkim pękiem kluczy. Później, otoczony swoją klientelą poranną, otworzył arkadow e drzwi, wiodące do klasztoru, drzwi wąskie, jak strzelnica w m urze. Gabrjel poznał dzw onnika M ariano. Nie chcąc, aby go dostrzegł, usunął się n a stronę, pozw a­ lając się wtłoczyć do środka ciżbie pobożnych, k tó ­ rzy niecierpliwili się i niepokoili, aby ktoś p rzypad­ kiem nie zajął im ich miejsc. W końcu Gabrjel po­ stanow ił pójść za nimi. Musiał zejść w dół po sied­ m iu stopniach klasztornych, ponieważ kated ra wzno­ siła się na terenie, którego poziom niższy był od te­ renu uliczek sąsiednich.

Nic się tu nie zmieniło! W zdłuż m urów biegły freski Bayeu i de Maella, w yobrażające prace i za­ sługi św. Eulogjusza, jego nauki w k rajach M aurów i męki, które cierpieć m usiał od niew iernych, w yo­ brażonych tu ta j w wielkich tu rb an ach i ze straszli- wemi wąsiskam i.

Po w ew nętrznej stronie drzwi Moletta 5 pewien fresk przedstaw iał straszne męczeństwo małego

la Guardia. Legendę tę nienaw iść antysem icka zro­

dziła praw ie jednocześnie wśród wielu katolickich narodów . O fiara dziecka chrześcijańskiego, które Ży­

dzi porw ali z domu, aby je ukrzyżow ać i wypić jego krew — m a w sobie coś z drapieżnej dzikości. W il­

(40)

goć, ściekająca po m urach, zatarła już nieco to melo- dram atyczne malowidło, zdobiące łuk drzwi, tak, jak ram y okładki zdobią książkę. Gabrjel mógł jednak rozróżnić jeszcze ponurą m inę Żyda, stojącego pod krzyżem i okru tn y gest innej postaci, trzym ającej nóż w zębach i pokazującej tam tem u serce małego m ęczennika. Te figury teatraln e nieraz przerażały Gabrjela w jego snach dziecinnych.

Ogród, ściśnięty czterem a portykam i klasztoru, radow ał się naw et w zimie b u jn ą wegetacją swoich wysokich cyprysów i drzew laurow ych. Gałęzie prze­ chodziły przez kraty, zam ykające pięć ark ad każdej galerji, sięgając aż do wysokości kapitelów kolum ny.

Gabrjel w patryw ał się długo w ogród, którego grunt leży wyżej, niż g runt klasztoru, tak, iż, patrząc, m iał na poziomie oczu tę ziemię, u p raw ian ą ongiś przez swego ojca. W idział więc znów ten kąt zieleni, to „patio“ , zamienione w sad, dzięki pracy kanoni­ ków, żyjących tu taj przed wiekami. Ileż to razy, gdy się przechadzał po Lasku Bulońskim , lub po Hyde- P a rk u wspom nienie tego ogrodu szło za nim. Ogród katedralny pozostał dlań najpiękniejszym ogrodem świata, ponieważ był pierwszym , który widział na św iecie!

Żebracy, zgrupow ani n a stopniach przed bram ą, przyglądali m u się z ciekawością, nie śmiąc w ycią­ gnąć dłoni po datek. Nie wiedzieli, czy ten niezna­ jom y w zrudziałym płaszczu, w starym kapeluszu i w ykrzyw ionych butach jest jednym z turystów, od­ w iedzających o tak niezwykle wczesnej porze k a ­ tedrę, czy też jest to swój człowiek, pragnący zająć tu miejsce na stałe, aby wraz z nim i prosić o ja ł­ mużnę.

(41)

Rozgniewany tem natrętnem szpiegowaniem że­ braków , Gabrjel oddalił się w stronę klasztoru, prze­ chodząc przez dwie bram y, łączące się z kościo­ łem. Drzwi „de la Presentación“ całe z białego ka- m ienia, cyzelowane, jak klejnot, i do cacka podobne, przedstaw iały wdzięczny obraz sztuki „de la pla

teria c. Trochę dalej ciągnęła się klatka schodowa de Tenorio 1. Po schodach ty ch arcybiskupi scho­

dzili ze swego pałacu do katedry. Mur b y ł ozdobio­ ny ornam entam i gotyckiemi: szerokiemi tarczam i i słynnym „kam ieniem św iatła“ , w ąską płytą m a r­ m urów , przezroczystych jak szkło, które oświetlają schody i dla pobożnych pątników , odwiedzających katedrę, stanow ią przedm iot największego podziwu.

Tuż za schodam i były drzwi św. Katarzyny, czarne, pozłacane, bogate w polichrom je, z zam ka­ mi i lwami, wyrzeźbionemi na stopniach schodów, i dwom a posągam i proroków po obu stronach. Ga­ brjel usłyszał, że z wew nątrz ktoś przy drzw iach od­ suwa zasuwę, oddalił się więc o kilka kroków. Był to dzwonnik, który krążył po kościele, otw ierając wszystkie wejścia. Jakiś olbrzym i b ry tan przeleciał mimo z opuszczonym ogonem.

Później pojaw iło się dwóch ludzi, otulonych w peleryny z czarnego sukna, z kapturam i, nałożo- nemi na głowy. Dzwonnik usunął się na stronę, aby dać im wolne przejście.

— A teraz, dzień dobry, M ariano — rzekł jeden z nich, żegnając się.

— Dzień dobry i dobranoc, ponieważ idziecie spać. Niech Bóg da w am spokojny sen!

Gabrjel poznał stróżów nocnych. Zam knięci od wieczora w katedrze, w racali teraz do swych izb,

(42)

aby wypocząć. Co się tyczy psa, to poleciał' on wprost do refektarza, aby pożerać ostatki, zanim stróże n a ­ stępnej nocy nie zam kną go w katedrze od nowa.

Gabrjel, zszedłszy po stopniach, zapuścił się w głąb katedry. Zaledwie stanął na płytach posadz­ ki, gdy poczuł n a swojej tw arzy świeży i jakb y lepki wiew piwniczny.

Tu w ew nątrz królow ała jeszcze noc. W górze ko­ lorowe szyby, które oświetlają pięć naw, rozbłyski­ wały już w prom ieniach świtu. Na dole, w śród ol­ brzym ich słupów, stanow iących jak b y las kam ien­ ny, m rok trw ał jeszcze uparcie. Gdzie niegdzie roz­ dzierały go chw iejne czerwone płom yki lam p, rz u ­ cające w głąb katedry p asm a drżących cieni.

Nietoperze krążyły między kolum nam i, jakby chciały przedłużyć praw o swego obywatelstwa w świątyni, aż do chwili, gdy prom ienie słoneczne nie przenikną przez witraże. P adając z góry, m uska­ ły one lekko głowy w iernych, którzy, klęcząc koło ołtarzy, modlili się na głos, szczęśliwi, że w katedrze mogą się czuć, jak u siebie w domu. Niektórzy z nich rozm aw iali ze służbą kościelną i z klerykam i, któ­ rzy otwierali wszystkie drzwi, ziewając i przeciąga­ jąc się leniwo, jak robotnicy, dążący o świcie do

pracy. | - ■«?■!

W cieniu, koło zakrystji, przesuw ały się czarne plam y sutann, zginające się praw ie do ziemi przed każdym obrazem , a dalej, w gęstym m roku po brzę­ ku kluczy i skrzypieniu otw ieranych zam ków od­ gadywało się obecność dzwonnika.

K atedra obudziła się. Drzwi zam ykały się i otwie­ rały z hałasem , pow tarzanym z naw y do nawy. Ko­ ło zakrystji pracow ała m iotła z odgłosem jakiejś ol­

(43)

brzym iej piły. Dzieci n a chórze ocierały z kurzu słynne stalle, a ich m iarowe uderzenia rozbrzm iew ały w całej katedrze.

W ydaw ało się, że św iątynia drgnęła nerwowo i że najm niejszy^hałas razi ją bardzo.

Kroki budziły niezwykle silne echa, jakby w strzą­ sały grobam i królów , biskupów i rycerzy, śpiących snem wiecznym pod taflam i posadzki.

W katedrze było zimniej, niż n a dworzu. Z n i­ ską tem peratu rą łączyła się wilgoć gruntu, porytego cementowemi ruram i, gruntu, pełnego kałuż, które podm yw ały bruk. Kanonicy, kaszlący n a chórze, uskarżali się, że ta wilgoć skraca im życie.

Światło dnia rozprzestrzeniało się po wszystkich naw ach. Mrok uchodził i z m roku w yłaniała się nie­ pokalana biel katedry toledańskiej, blask kam ieni, czyniących z niej najw spanialszą świątynię świata. Szybko budziły się k o n tu ry osiemdziesięciu filarów, szerokie pęki kolum n, tryskających dum nie ku gó­ rze, białych jak śnieg i krzyżujących swe łuki, pod­ trzym ujące sklepienia. W ysoko błyszczały szyby, po­ dobne do czarodziejskich ogrodów, gdzie zam knięto kw iaty światła.

Gabrjel usiadł na stopniu filara, pośrodku dwóch kolum n. Lecz po chwili m usiał wstać. W ilgoć k a ­ m ienia i chłód grobowy, wiejący z całej katedry, przeniknęły go do głębi. Zaczął spacerować po n a ­ wie, zw racając n a siebie uw agę pobożnych, którzy, nie przestając szeptać swoich pacierzy, ścigali go cie­ kaw ym wzrokiem.

K ilkakrotnie n atk n ął się n a dzw onnika i za każ­ dym razem ten ostatni w itał go wzrokiem , pełnym niepokoju, tak jakb y nie m iał zaufania do tego indy­

(44)

w iduum o podejrzanym wyglądzie — indyw iduum , które krążyło po katedrze tam i z powrotem, jakby, korzystając z m roku, chciało popełnić w bogatej k a ­ plicy świętokradztwo.

Przed głównym ołtarzem spotkał Gabrjel znane­ go m u oddaw na Ensebio. Był to zakrystjan z kapli- cy „S an k tuarjum “, którego księża i służba kościelna zwali „A zul de la V i r g e n czyniąc aluzję do jego błękitnej, jak niebo, szaty, którą przyw dziewał w dni odświętne.

Wiele lat ubiegło od czasu, gdy Gabrjel widział go po raz ostatni — jednak nie zapom niał tej olbrzy­ m iej postaci tłuściocha, o krościastej tw arzy, ni- skiem, pom arszczonem czole, otoczonem szczeciną włosów i o praw dziw ym k ark u byka.

Gała służba kościelna, m ieszkająca w Górnym Klasztorze, zazdrościła m u jego stanow iska i funkcji, najlukratyw niejszej ze wszystkich — zazdroszczono inli także, że jest w łaskach u arcybiskupa i kapituły.

Azul patrzy ł na katedrę, jako n a swoją własność, i m ało brakow ało, aby nie zaczął wyganiać z niej tych, którzy byli m u antypatyczni. Ujrzawszy łazika, wałęsającego się po katedrze, utkw ił w niego gniew­ ny wzrok i nastroszył krzaczaste brwi. „Gdzie on już widział tego p taszk a?“

Gabrjel zauważył, że zakrystjan stara się usilnie zebrać pam ięć i, chcąc uniknąć możliwych, a nie­ przyjem nych zapytań, odwrócił się do niego plecami, udając, że przjrgląda się z zainteresowaniem o rna­ m entyce jakiegoś filaru.

Później, chcąc ujść podejrzliwej ciekawości, którą obudziła jego obecność w kościele, wrócił do klaszto­ ru. T utaj w zupełnej samotności czuł się daleko

(45)

piej. Żebracy, siedzący na schodach przed b ram ą „de

la M o l e t t a toczyli ożywione gawędy. W śród nich

przem ykali się księża, otuleni w płaszcze, dążący z pośpiechem do kościoła przez b ram ę de la Presen­

tación.

Żebracy pozdraw iali ich, w ym ieniając przytem nazw iska i imiona, lecz nie wyciągali rąk po jałm u ż­ nę. Księża byli ich dobrym i znajom ym i, a od przy ­ jaciół nie żąda się przecież jałm użny. Żebracy czy­ hali na cudzoziemców. Czekali cierpliwie na godzinę Anglików, ponieważ według ich zdania, każdy tu ry ­ sta, przyjeżdżający rannym pociągiem z M adrytu, m usiał być Anglikiem.

Gabrjel zatrzym ał się w pobliżu drzwi, wiedząc, że m ieszkańcy Górnego Klasztoru m uszą wejść tędy. Przechodzili pod arkadą, w ystępującą na pobliską ulicę, schodzili po schodach arcybiskupiego pałacu i, przecinając ulicę, w kraczali do katedry przez drzwi

de la Moletta. A

Gabrjel, który znał doskonale historję słynnej świątyni, wiedział również skąd poszła ta nazwa.

B ram a ta ongiś nazyw ała się „B ram ą Spraw ie­ dliwości“, ponieważ było to miejsce, gdzie w ikarjusz generalny udzielał posłuchań, lecz później nazw ano ją Bram ą de la Moletta, gdyż po głównej mszy oficjant, otoczony klerykam i i dziadam i kościelny­ mi, ukazyw ał się tutaj, aby pobłogosławić chleby i molletas 8 rozdaw ane ubogim.

Rozdawano co roku sześćset fanegas zboża; lecz działo się to w czasie, gdy kapituła posiadała jeszcze jedenaście mil jonów renty!

Gabrjel poczuł, że ścigają go pytające spojrzenia duchow nych i świeckich, którzy w m iędzyczasie w e­

(46)

szli do kościoła. Ludzie ci, przyzw yczajeni, że każde­ go dnia o tej samej porze oglądają jedne i te same twarze, teraz, gdy zjawienie się jakiejś obcej twarzy zakłóciło m onotonność ich życia, byli niezm iernie za­ ciekawieni.

Intruz udał się w głąb klasztoru, lecz, usłyszaw ­ szy słowa kilku żebraków, cofnął się zpowrotem.

— Oto D rew niana R ó zg a!10 — Dzień dobry, panie E staban!

Mały człowieczek, ub rany na czarno i ogolony, jak kleryk, schodził właśnie po schodach.

Estaban... Estaban!... wyszeptał Gabrjel, p rzy tu ­ lony do skrzydła drzw i de la Presentacion.

D rew niana Rózga spojrzał na niego jasnem i oczami, które się w ydaw ały jak z bursztynu: były to bierne oczy człowieka, przyw ykłego spędzać w k a ­ tedrze długie dni i noce. Nigdy najm niejszy bunt in ­ teligencji nie zakłócił błogostanu jego ducha. W ahał się długo, jak by nie m ógł uwierzyć w podobieństwo między tem bladem , w ychudłem obliczem, a obli­ czem innem , przechow yw anem w pamięci. W reszcie przekonał się o identyczności.

— Gabrjelu... mój bracie!... Czy to ty jesteś? I nieruchom a tw arz starego sługi kościelnego, w rysach której odbijała się kam ienna surowość posągów i filarów, rozjaśniła się nagle uśmiechem , pełnym słodyczy.

Dwaj bracia uścisnęli sobie ręce i oddalili się w stronę portyku.

— Kiedyś tu przybył? Skąd w racasz? Co p o ra­ biasz? Co cię tutaj sprow adza?

D rew niana Rózga w yrażał swoje zdumienie 42

Cytaty

Powiązane dokumenty

- upublicznienia zapytania ofertowego co najmniej na stronie internetowej Beneficjenta, wraz z wysłaniem zapytania ofertowego do co najmniej dwóch potencjalnych wykonawców, o ile

Zakłada się przy tym, że racjonalne projektow anie tak złożonych urządzeń jak te, gdzie zachodzi spalanie, nie m oże się odbyw ać bez równoczesnego

Przed przystąpieniem do robót należy geodezyjnie wyznaczyć obrys ogrodzenia wydzielającego teren oraz pod wybieg dla psów przebywających w schronisku.. Po

Cel, zakres i formy sprawowania kontroli wewnętrznej oraz zadania w tym zakresie poszczególnych działów i stanowisk pracy określa regulamin kontroli wewnętrznej,

Na wnioski pracowników socjalnych usługami asystenta rodziny na przestrzeni całego 2014 roku objęte zostało 23 rodziny wychowujące małoletnie dzieci, w

matów nauk, podawanych przez wezwanych od Komisji Rz. na profesorów uniwersytetu, a zacz?wszy od wydzia?u. teologicznego og?asza?a kolejno przez gazety

(w tys.. SPRAWOZDANIE ZARZĄDU Z DZIAŁALNOŚCI SPÓŁKI. Informacja dotycząca oddziałów jednostki zarejestrowanych w obcych państwach. Spółka Atlantis SE uzyskuje przychody

Problemem okazała się także realizacja treści przepisu art... także innego rodzaju