Jerzy Kądziela
Stare czy nowe ujęcie genezy
"Syzyfowych prac"? : w odpowiedzi
Władysławowi Słodkowskiemu
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 57/4, 561-579
STARE CZY NOWE UJĘCIE GENEZY „SYZYFOWYCH PRAC”?
W ODPOWIEDZI WŁADYSŁAWOWI SŁODKOWSKIEMU
1
Jestem bardzo wdzięczny W ładysławowi Słodkowskiemu za to, że tak dokładnie i skrupulatnie przeczytał mój a rty k u ł O genezie „S y z y fo
wych prac” x, znajdując naw et jeden błąd korektow y w tekście. Wło
żywszy jednak tyle cierpliwości i filologicznej akrybii w tę lekturę, wśród m nóstw a szczegółów przeoczył — jak sądzę — spraw ę najw ażniej szą, mianowicie intencję mojego szkicu. Stąd u p arta obrona pozycji, któ rych w świetle nowszych m ateriałów źródłowych utrzym ać się nie da. Stąd też tradycyjne ujęcie genezy Sy zy fo w ych prac, z którym pogodzić się niepodobna, choćby się wcale nie żywiło przekonania, że „treść jego [tj. nie znanego tom iku Dzienników] rzuca już raczej ostateczne światło na powikłane dotąd spraw y genezy S yzyfo w ych prac” (504) — jak mi to łaskawie im putuje polemista.
Niezależnie od tego, czy takie „ostateczne” rozstrzygnięcia są możli we przy badaniu skomplikowanej i w ielowarstw ow ej problem atyki, stwierdzić muszę, że podczas pisania szkicu o szkolnej powieści Żerom skiego powodowałem się znacznie skrom niejszym i ambicjami. Przygoto wując do druku nowe w ydanie D zienników , do którego po raz pierwszy włączony został nie znany tomik V, zauważyłem po prostu szereg intere sujących zbieżności z tekstem Syzyfo w ych prac, nie obojętnych — jak mi się zdawało — dla historyka literatu ry . R eferat na ten tem at przed stawiłem w pracowni In sty tu tu Badań Literackich 10 października 1961. Życzliwe przyjęcie, z jakim praca się spotkała, utw ierdziło m nie w prze konaniu, że w arto nadal zajmować się tym tem atem . Uwagi dyskutantów
1 J. K ą d z i e l a , O genezie „ S yzy fow yc h prac”. „Pam iętnik Literacki” 1965, z. 1. — W. S ł o d k o w s k i , Jeszcze w okół genezy „S y z y fo w y c h prac”. W zw iązku
z a rtykułem Jerzego Kądzieli. Jw., 1966, z. 2. Podaw ane w tek ście liczby w naw ia
zaw ierały m. in. postulat rozszerzenia zakresu szkicu, co wymagało dal szych kw erend źródłowych. Nie mogłem się do nich zabrać od razu z po wodu innych pilnych robót, m. in. związanych z przygotow aniem do d ru ku kolejnych tomów Słow nika współczesnych pisarzy polskich. Tym sposobem a rty k u ł odleżał się w szufladzie dwa lata i ukończony został dopiero w przededniu Roku Żeromskiego (w listopadzie 1963), a opubli kowany był jeszcze później, gdyż druk odkładano do zeszytu monogra ficznego na setną rocznicę urodzin Stefana Żeromskiego.
Tak więc szkic O genezie „S yzyfo w ych prac”, którego celem była głównie inform acja o nie znanych, a najbardziej w iarogodnych m ateria
łach źródłowych dotyczących życia szkoły kieleckiej, po ogłoszeniu w 1964 r. całości tekstu V tom iku D zienników nabrał innego zgoła cha rak te ru — stał się jakby podsumowaniem nowego etapu badań. W yda wało się zresztą, że tezy tej rekapitulacji, poparte przecież świadectwem samego Żeromskiego (i to świadectwem z epoki, nie późniejszym!), są w znacznej mierze oczywiste. Tymczasem w yw ołały one nieoczekiwany sprzeciw ze strony W ładysław a Słodkowskiego.
Jakież są główne pu n k ty sporu? — U jm ując rzecz najogólniej, można powiedzieć, że różnim y się z moim oponentem przede wszystkim w poj mowaniu realizm u S yzyfo w ych prac. Dla Słodkowskiego realizm po wieści polega na dokładnym , fotograficznym niem al odtworzeniu faktów i stosunków z rzeczywistości kieleckiej, przy czym w układzie powiązań, jaki istnieje między przedm iotem przedstaw ienia artystycznego a pod- m iotem -twórcą, dostrzega on i akcentuje zazwyczaj jeden kierunek w pły wu: nacisk św iata zew nętrznego na indywidualność autora. Nie do puszcza natom iast m yśli o odw rotnym kierunku: o świadomym konstruo w aniu św iata fikcji powieściowej przez autora, o celowym w yborze z rzeczywistości takich faktów, które układają się wedle nadrzędnej za sady ideowej i artystycznej.
N iedialektyczny sposób ujm ow ania stosunku między ,,ja” autorskim a m ateriałem powieści leży u podstaw całego przewodu myślowego za prezentowanego w arty k ule polemicznym. Dla Słodkowskiego S y zy fo w e
prace są głównie „literackim dokum entem swej epoki”, są „konkretnym ,
w prost urealnionym odzwierciedleniem zdarzeń i przeżyć ówczesnego pokolenia młodzieży”, i to przede w szystkim młodzieży w gim nazjum kieleckim (511). Dla m nie S yzyfo w e prace są głównie stru k tu rą pow ie ściową, w której rozm aite elem enty ówczesnej rzeczywistości, nieko niecznie naw et kieleckiej, zostały twórczo przepracowane i stopione w nową jakość ideowo-artystycznego uogólnienia.
Guy de M aupassant, którego artykułam i na tem aty teoretycznolite- rackie pasjonował się m łody Żeromski, pisał w roku 1888:
563
R ealista jeśli jest artystą, będzie się starał ukazać nie banalną fotografię życia, lecz jego w izję bardziej całkowitą, bardziej przejmującą i bardziej prze konyw ającą niż samo życie. [...] Pisać prawdę — to dawać całkow ite złudzenie prawdy, kierując się zw ykłą logiką faktów , nie zaś niewolniczo je przepisywać w całym chaosie ich n a stę p stw a 2.
Otóż taką w łaśnie w izją „bardziej przejm ującą i bardziej przekony w ającą niż samo życie” są w moim rozum ieniu S yzyfo w e prace.
W ąskiemu i jednokierunkow em u pojm owaniu realizm u powieści to w arzyszy w arty ku le polemicznym Słodkowskiego niedostateczne uw zględnianie czynnika czasu. Tezy o ściśle w erystycznym charakterze fikcji S yzyfo w ych prac dałoby się bronić, gdyby powieść wyszła np. w rok czy w dwa lata po opuszczeniu gim nazjum kieleckiego przez autora i m iała więcej cech pam iętnikarskich, jak tyle innych utworów wówczas publikowanych, np. W Kielcach Dygasińskiego. Ale datę ogłoszenia po wieści dzieli od m om entu opuszczenia szkoły jedenaście lat obfitych w przeżycia i przem yślenia, lat najdonioślejszych dla kształtow ania się poglądów społeczno-politycznych i artystycznych pisarza. Ostateczna re dakcja powieści pow staw ała w całkowicie odmiennej sytuacji biogra ficznej, po doświadczeniach studenckich, guw ernerskich i rapersw ilskich, a także w zmienionej sytuacji ideologicznej, po w ykrystalizow aniu się dw u naczelnych kierunków nowoczesnej m yśli politycznej: Polskiej P a rtii Socjalistycznej i Ligi Narodowej. Nie sposób tu taj powtarzać tego, co pisałem w rozdziałkach 6 i 7 artykułu O genezie „Syzyfow ych prac”, aczkolwiek i tam był to tylko pobieżny przegląd skomplikowanej pro blem atyki. W każdym razie ten czynnik czasu i nowych, silnych w rażeń i doświadczeń, całkowicie pom inięty — mimo w erbalnych zastrzeżeń — w arty k u le polemicznym Słodkowskiego, zmodyfikował w znacznej mie rze stru k tu rę powieści, która dynam icznie narastała w ciągu wielu lat, a nie była tylko statycznym odbiciem, kalką przeżyć gimnazjalnych.
Zasadniczo odm ienny pogląd Słodkowskiego na kwestię realizm u
S y zy fo w y c h prac ma oczywiście dalsze konsekwencje w sposobie argu
m entow ania, w nobilitacji lub degradacji pewnych typów źródeł, itd. Tak np. Słodkowski bagatelizuje wymowę tych świadectw, które wska zują na odmienność fikcji powieściowej od rzeczywistości kieleckiej. Tw ierdzi, że
do w ydatnego zaciem nienia obrazu genezy S y zy fo w y c h prac przyczynili się w znacznej m ierze niektórzy w spółkoledzy Żeromskiego w sw ych, często n ie zbyt w iarygodnych, relacjach pam iętnikarskich. [503]
2 Cyt. za: H. M a r k i e w i c z , Główne p ro b le m y w i e d z y o literaturze. Kraków 1965, s. 220—221.
D ezawuując w ten sposób w spom nienia kolegów pisarza, którzy przez kilka lat siedzieli razem z nim w ławach gim nazjalnych, Słodkowski za „przekonujące dowody” uznaje fak ty podane w znanej książce W. N. De- bolskiego z 1913 roku.
Otóż nie trzeba wcale być dobrym znawcą epoki ani zasad herm eneu tyki, żeby wartość tych źródeł ocenić ak u rat odwrotnie. Debolskij był czynownikiem carskim w dobie reakcji stołypinowskiej, był więc pośred nio i bezpośrednio zainteresow any w w ykazaniu, iż w powierzonym jego pieczy zakładzie naukow ym wszystko przebiega zgodnie z zarządzeniami władz, zgodnie z literą i duchem rozporządzeń k u rato ra Warszawskiego Okręgu Naukowego. N atom iast koledzy Żeromskiego, którzy wspomnie nia swoje pisali do K sięgi pam iątkow ej kielczan lub do „Pam iętnika Koła K ielczan” już w Polsce niepodległej, mogliby raczej przejaw iać skłon ności do w yolbrzym iania nacisku rusyfikacyjnego w gim nazjum kielec kim, aby na takim tle tym jaśniejszym św iatłem błyszczała ich mło dzieńcza odwaga i pomysłowość w przeciw staw ianiu się systemowi carskiej szkoły. Jeżeli zaś tego nie zrobili, jeżeli przyznali na ogół zgod nie, że proces rusyfikacji przebiegał w gim nazjum kieleckim łagodniej i w olniej niż gdzie indziej, jeśli te świadectwa pokryw ają się również z opiniami w yrażonym i przez samego Żeromskiego — to dopraw dy nie ma powodu odmawiać im wiarogodności.
Trzeba natom iast w niejednej spraw ie odmówić wiarogodności pierw szemu biografowi pisarza, Stanisławowi Piołun-Noyszewskiemu, z k tó rym solidaryzuje się (mimo uwag krytycznych) Słodkowski, przytaczając cytat na dowód ostrożności badawczej Noyszewskiego (505). Niestety, ani duża, ani m ała książka Noyszewskiego o Żeromskim nie da się dziś obronić. Pionierska praca S tefan Żerom ski. Dom, dzieciństwo i młodość (W arszawa—K raków 1928), pisana przez krewnego pisarza, przynosiła wiele inform acji rodzinnych, ale też i niemało błędów. Cóż bowiem in nego można powiedzieć o książce poświęconej m ł o d o ś c i Żeromskiego, w której niepraw dziw a jest data urodzenia, data i okoliczności m atury, fałszywe inform acje o pobycie w więzieniu i w szpitalu, sprzeczne z praw dą oświetlenie pobytu na kondycji w Oleśnicy, niedokładne w ia domości o pośrednictwie przyszłej żony pisarza w sprawie druku p ierw szych nowel w „Głosie”, błędy w datach powstania nowel (Tabu) oraz w chronologii pierwszych tomów (Opowiadania, Rozdziobią nas kru ki,
wrony...), nieścisłości w przedstaw ieniu stosunków kieleckich i rap ers-
wilskich, pom yłki w imionach opisywanych osób, itd. Trudno się tu ta j wdawać w szczegóły; trochę sprostowań znajduje się już w przypisach do D zienników , inne zestawili Stanisław Kasztelowicz i Stanisław Eile w K alendarzu życia i twórczości Stefana Żeromskiego.
Tak więc utożsam ienie Radka z M achajskim nie było najbardziej „rażącym błędem ” książki Noyszewskiego, a w yrw any z kontekstu cytat bynajm niej nie świadczy o należytej ostrożności badacza. W tym kon k retn y m przypadku Noyszewskiemu szło o to, żeby odciąć światopogląd M arcinka Borowicza z okresu zażyłości z inspektorem Zabielskim od przekonań ówczesnych Żeromskiego, dlatego też akcentował rolę fantazji twórczej i zamierzeń artystycznych. W innych przypadkach postępował Noyszewski wręcz przeciwnie, dowodząc ścisłego związku fikcji literac kiej z rzeczywistością, a gawędziarski sty l jego pracy pozwalał na tego rodzaju niekonsekwencje.
2
D egradując jedne źródła, opierając się na innych, niesłusznie nobili tow anych — jakżeż je z kolei w ykorzystał Słodkowski w swym arty k u le polemicznym? W ykorzystał je do sform ułow ania truizm ów na tem at „antypolskich założeń szkoły kieleckiej”, przekonując przekonanego, że intencje kolejnych dyrektorów były z pewnością rusyfikatorskie, że w Kielcach obowiązywały te same zarządzenia co i w innych gimnazjach Królestw a, że sytuacja z roku na rok się pogarszała etc. O tym w szyst kim w łaśnie pisałem w swoim artykule, ale w przeciwieństwie do mego oponenta interesow ałem się głównie nie uchwałam i Rady Pedagogicznej czy stanem praw nym w Królestwie Polskim, lecz stanem faktycznym w gim nazjum kieleckim za czasów Żeromskiego. Jeśli zaś chodzi o stan faktyczny, to naw et Słodkowski przyznać musiał, że stosunkowo słabszy ucisk rusyfikacyjny w Kielcach spowodowany był nieudolnością dyrek tora Woronkowa, brakiem gorliwości w rusyfikacji u nauczycieli Pola ków, rozluźnieniem dyscypliny szkolnej, dużą liczbą młodzieży w gim na zjum, co utrudniało kontrolę, itp. Sam Słodkowski przecież przytacza słowa Żeromskiego o tym, że nie ma praw a powiedzieć, iż przeszedł szkołę rosyjską, gdyż „była ona taką tylko z w ierzchu” (507). Po cóż więc obficie cytować zarządzenia i uchwały, które w praktyce w ykony wane były tylko form alnie lub nie były w ykonywane wcale?
Tak samo pustym popisem erudycyjnym są ty tu ły licznych prac ogól nych na tem at szkolnictwa pod zaborem rosyjskim , które Słodkowski w ymienia w przypisach. M ają one dokumentować pew nik dość oczywi sty, że w całym K rólestw ie Kongresowym prowadzono akcję rusyfika- cyjną w szkołach. Ale badacza interesują nie tego rodzaju praw dy czy- tankowe, lecz próba specyfikacji: gdzie był większy ucisk, a gdzie m niej szy? od jakich czynników to zależało? jak w yglądała sytuacja w Kielcach za czasów Żeromskiego, a jak — po opuszczeniu przez niego gimnazjum? Na takie py tania Słodkowski unika odpowiedzi, gdyż jakakolwiek próba
szczegółowych rozróżnień m usiałaby zachwiać tezę o jednakowym na sileniu rusyfikacji w „K raju Przyw iślińskim ”.
Do szczegółowych przykładów przechodzi Słodkowski wtedy, kiedy zamierza pójść w sukurs Piołun-Noyszewskiemu i jego m itom o „zbioro wych w ydaleniach” i „pozbawianiu wolności” uczniów gimnazjum. Wy szukuje wówczas w książce Debolskiego odosobnioną w zmiankę o w y daleniu jednego ucznia za rzucenie na podłogę Biblii w języku rosyjskim. A rgum ent ten jest nikły przede w szystkim dlatego, że nie uwzględnia perspektyw y czasowej. Usunięcie jednego ucznia w ciągu kilkunastu lat bynajm niej nie świadczy o szczególnie antypolskim nastaw ieniu Rady Pedagogicznej gim nazjum kieleckiego, zwłaszcza jeśli się rzecz ujm ie porównawczo z gim nazjam i warszawskimi, lubelskim czy radomskim. Poza tym dodatkowe światło rzucają na to w ydarzenie okoliczności, które Słodkowski przemilczał. Otóż scena ta odbyła się podczas w izyty w gim nazjum kieleckim prawosławnego arcybiskupa chełmskiego i w ar szawskiego, Leontija, k tó ry odchodząc ze szkoły udzielił uczniom „arcy- pasterskiego błogosławieństwa” i rozdał im egzemplarze Biblii w języku rosyjskim. Bohaterem w ydarzenia był nie w ym ieniony przez Debolskiego z nazwiska uczeń klasy III, G. (a więc chłopiec 12-letni), który koledze swemu D. z tejże klasy, „katolikow i” — jak zaznacza Debolski — w y rw ał książkę z ręki i cisnął ją na podłogę. Trudno powiedzieć, co na tej spontanicznej decyzji chłopca zaważyło więcej: nauki religijne m atki i prefekta czy oburzenie patriotyczne. Ponieważ rzecz się działa wobec dostojnika kościoła prawosławnego, k ara m usiała być odpowiednio su rowa 3. Ale to w yjątkow e zdarzenie nie da się tak całkiem jednoznacznie zinterpretow ać, jak sugeruje Słodkowski, a w każdym razie nie może być bezpodstawnie generalizowane.
W zapale cytowania książki Debolskiego posuwa się Słodkowski tak daleko, że przytacza uchw ały R ady Pedagogicznej z r. 1892 (zrealizowane w 1893), jakich ani Żeromski, k tó ry opuścił szkołę w r. 1886, znać nie mógł, ani Borowicz, „którem u autor oszczędził przykrości własnych nie powodzeń szkolnych” (510), nie mógł przewidzieć, skoro zdał m atu rę
3 Całkiem inną w ersję tego w ydarzenia przedstaw ił ks. T. C z e r w i ń s k i w swoim P am ię tn ik u (cz. 2. K ielce 1931, s. 42—44). Twierdzi on, że „zaraz po w yjściu biskupa książka ona poszła w kurs; każdy z uczniaków w yryw ał z niej po parę kartek — cała też została roztargana!” Na pytanie dyr. Ganfa pokazano inny egzem plarz cały. „P. dyrektor, którem u w tej sprawie i o jego też bezp ie czeństw o na dobrej posadzie chodziło, tak się urządził, że na doraźnej w tym celu zgromadzonej sesji m ówiono tylko o ciekawym w yryw aniu sobie z rąk do rąk onej książeczki przez uczniów, żeby ją poznać co prędzej, i że w tedy jednem u z nich ona wypadła z rąk na podłogę. Tak też i opisano ten wypadek w księdze sesji szkolnych.” Jeśli w ięc w ierzyć prefektow i szkoły, nikt nie został z tego po w odu w ydalony.
jeszcze wcześniej. Je st to właśnie dowód przeciw tezie mego antagonisty 0 ściśle w erystycznym charakterze fikcji literackiej S yzyfo w ych prac, potw ierdza raczej moją, rozwojowo-dynamiczną koncepcję genezy po wieści. Dlatego też nie podzielałbym optymizmu, którem u Słodkowski dał w yraz w podsumowaniu tej części polemiki:
Przeprowadzona analiza wykazuje, jak w iernie nakreślił w S yzy fo w yc h
pracach Żeromski nie tylko ogólne założenia akcji rusyfikacyjnej, ale i te
szczegółow e, znam ienne dla życia szkoły kieleckiej. [511]
W ręcz przeciwnie, ta „analiza”, polegająca na porów naniu powieści ze stronniczą książką Debolskiego, w ydaną w piętnaście lat po S y z y fo
w ych pracach, niewiele „w ykazuje”, a tym bardziej niczego nie „obala”.
Skomplikowany problem w ielostronnych inspiracji światopoglądowych 1 artystycznych w przededniu tw orzenia S yzyfo w ych prac nie da się roz strzygnąć za pomocą kilku cytatów z książki Очерк истории келецкой мужской гимназии за первыя пятьдесят лет ея существования.
3
Jeszcze więcej zastrzeżeń budzą wywody Słodkowskiego na tem at kółek samokształcenia wśród młodzieży kieleckiej. O tej spraw ie De- bolskij oczywiście nic nie pisze, więc odwoływać się do tak „źródłowej pracy” nie można. Ale istnieje szereg innych opracowań, z których Słod kowski dowolnie w ybiera elem enty w spierające jego tezę. Czasami dzieje się to z pogwałceniem najprostszych zasad logiki. Tak np. fakt, że kółko samokształceniowe, do którego należał Żeromski, obejmowało dziesięciu uczniów, bynajm niej nie potw ierdza sugestii, że „istniało w Kielcach s z e r e g kółek młodzieży, obejmujących po d w u n a s t u uczniów tej samej klasy” (512; podkreślenia J. K.). A tak właśnie w ydaje się Słod kowskiemu. K iedy indziej, pow tarzając za Grabowskim znane powszech nie sądy o zróżnicowaniu kolegów klasowych Żeromskiego pod względem pochodzenia społecznego i zamożności, nie dostrzega istotnych rewelacji, jakie w tym zakresie wniosły D zienniki pisarza. Zgoda na to, że
„w olno-próżniacy” jak i „arystokraci” w yw odzili się z grona uczniów za możnych, natom iast „literaci” i „demokraci” pochodzili z biedniejszych rodzin. W iększość tej trzeciej grupy [...] utrzym ywała się z korepetycji. [513]
Ale tego rodzaju schematyczne podziały zawodzą niekiedy w życiu. Jest bowiem faktem niewątpliw ym , iż hym n Dla braci wolno-próżniaków napisał w łasną ręką nie żaden „ary stokrata”, lecz „dem okrata”, „litera t”, utrzym ujący się z korepetycji — Stefan Żeromski. Ten fakt bezsporny, a także szereg innych przytoczonych w arty k u le O genezie „ Syzyfow ych
„literaci” i „w olno-próżniacy” to w rzeczyw istości k ieleckiej b yli ci sami ucz- niow ie. Stanow ili zwartą, zżytą grupę koleżeńską, w ym ieniającą między sobą zarówno uw agi na tem at d zieła B u ck le’a, jak toasty przy okazyjnych bibach.
I nadal twierdzę, że
dopiero w S y z y fo w y c h pracach te dwie grupy zostały skontrastowane w celach artystycznych. W zględy konstrukcyjne narzucały takie ukształtowanie m a teriału, ażeby w krótkiej stosunkow o prezentacji generalnie ująć dominujące kierunki i dążności wśród dorastającej m łodzieży. D okonał tego autor w y dzielając przeciw staw ne grupy, których przedstaw icieli obdarzył cechami in dyw idualnym i będącym i kontam inacją cech prototypów rzeczywistych, a nie ich prostym o d b ic iem 4.
Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia niebagatelna kwestia: kto był inspiratorem i przywódcą konspiracyjnych kół samokształcenia wśród gim nazjalistów kieleckich? J a n P azdur postawił tezę, że kierownikiem licznej organizacji patriotycznej, złożonej z szeregu kółek obejmujących po dw unastu uczniów tej sam ej klasy, był A ntoni G ustaw Bem 5. W swo im artyk ule O genezie „ S yzyfow ych prac” stwierdziłem , że „m ateriał dowodowy, k tó ry autor przytoczył na korzyść tej tezy, był niezwykle skrom ny” 6, ponadto udowodniłem na podstawie D zienników i korespon dencji Bema, że nie m iał on kw alifikacji na naczelnika szeroko roz gałęzionej organizacji uczniowskiej o charakterze konspiracyjnym . Tw ier dzenie to przyjm uje Słodkowski, niepostrzeżenie rozszerzając jego za kres:
Bem nie m iał już w ięk szego w pływ u na m łodzież klasy VII czy VIII, m im o że z „w olnom yślicielam i” i jednocześnie „dem okratam i” m iał w iele punktów stycznych. [513—514]
Otóż należy tu taj dodać sprostowanie: nie tw ierdziłem wcale, że Bem „nie miał już większego w pływ u na młodzież”, lecz że nie miał dyspo zycji psychicznych do kierow ania liczną organizacją konspiracyjną, po nieważ w skuteczność konspiracji, zwłaszcza uczniowskiej, nie w ierzył i autora D zienników przed nią przestrzegał.
Tak więc Bem — pow iernik młodego Żeromskiego, najbliższy m u ze w szystkich profesorów gim nazjalnych doradca literacki, radykalny pozytyw ista, zwolennik program u pracy organicznej i „gubernialny ateusz” — nie m iał już w edle Słodkowskiego wpływ u na młodzież. A kto m iał ten wpływ? Kto kontynuow ał rozpoczęte dzieło? — Ksiądz Teodor Czerwiński.
4 K ą d z i e l a , op. cit., s. 19, 20.
5 J. P a z d u r , P atriotyc zne organizacje m ło dzieży szkolnej w Kielcach po
1863 r. „Radostowa” 1939, nr 4.
Jednakże — czego K ądziela nie docenia — ksiądz prefekt Czerwiński n aj prawdopodobniej spraw ow ał w dalszym ciągu opiekę nad dyskretnie przez siebie zorganizowanym kołem o charakterze dosyć konserwatywnym , z od cieniem klerykalnym , choć na pewno przenikniętym duchem polskości. [514]
Je st to hipoteza pełna rozmachu, lecz absolutnie pozbawiona dowo dów, bo chyba tylko w iara w kreacyjną moc druku mogłaby nadać ra n gę dowodu zdaniu następnem u: „Pisze zresztą o tym P azd ur”.
W artykule O genezie „S yzyfo w ych prac” interesowałem się postacią ks. Czerwińskiego w ograniczonej mierze, właściwie tylko w aspekcie spraw y prototypu prefekta Wargulskiego z powieści. Przypom niałem m. in. sform ułow ania z Pam iętnika Czerwińskiego, w których niedwuznacz nie zaprzecza, jakoby oponował przeciwko śpiewaniu hym nu Боже, царя
храни... w kościele po rosyjsku. Skoro jednak Słodkowski twierdzi, że
nie doceniam działalności ks. Czerwińskiego, może istotnie w arto się bliżej przyjrzeć prefektow i autora S yzyfo w ych prac. Jest to zadanie o tyle ułatwione, że prócz dokumentów o praw dziw ej przyczynie dy m isji prefekta, którą była nie patriotyczna postawa, lecz zatarg z dy rektorem o zbyt częste naganianie uczniów do spowiedzi, m am y do roz porządzenia trzy zw ierciadła pam iętnikarskie, nie licząc wspomnień drobniejszych. Pierw szym jest Pam iętnik ks. Teodora Czerwińskiego, drugim — D zienniki S tefana Żeromskiego, trzecim — Nad S iln ic ą 7 ks. Ignacego Ludw ika Pyci, pam iętnik znakomitego latynisty, samotnego weredyka i satyryka, członka kapituły kieleckiej.
C harakterystyka umysłowości i poglądów ks. Czerwińskiego na pod stawie jego własnego pam iętnika mogłaby się stać przedm iotem osobnego artykułu. Nie w dając się w zawikłane szczegóły można powiedzieć, że reprezentow ał on anachroniczną już chyba naówczas postawę oportuniz mu wobec w ładzy w połączeniu ze skrajnie ultram ontańskim i poglądami w zakresie spraw społecznych i obyczajowych. Zaznacza się to w yraźnie w jego stosunku do centralnych w ydarzeń epoki, w jakiej przyszło mu spełniać obowiązki swego powołania kapłańskiego i nauczycielskiego.
Podczas pow stania styczniowego 22-letni Teodor Czerwiński był kle rykiem sem inarium kieleckiego. Oto co sam pisał o swej ówczesnej dzia łalności:
Zwyczajnie, jako alumn kielecki, w akacje spędzałem w rodzinnym Ć m ielo w ie, gdzie w ted y b ył proboszczem ks. kan. Kasper Kotkowski, człow iek w y kształcony, naw et hebraista, a w ikariuszem ks. J. Tuszewski, świeżo w y św ię cony kapłan. Obaj ci kapłani w r. 1862 bardzo czynnie w ystępow ali podczas
7 Nad Silnicą (K ielce 1938) b ył to trzeci tom obszernych zapisek w guście sta
ropolskich „sylw ”, w ydany pośm iertnie pod kryptonim em P. I. L. „jako m anu skrypt w m ałej, ograniczonej liczbie egzem plarzy”.
tak zwanych m anifestacji religijnych. Ciągnęli m ię oni do żywszego zajęcia się polityką. [...] Pociągał m ię bardzo ku sobie ks. proboszcz, człowiek ze stosunkam i, który był także kierow nikiem domu księży em erytów na Łysej Górze, w klasztorze po B enedyktynach [...]. Tam często ks. K. przebywał, od dany całą duszą ówczesnej narodowej polityce. N am aw iał mię on, żebym został jego sekretarzem do spraw bieżących. Ze zaś zasady i sposób życia m ego proboszcza nie bardzo m i się podobał, a trochę d ziw iły w iszące na ścia nach plebanii portrety Napoleona III, jego m inistra W alewskiego, Kawura, Mazziniego i Garibaldiego i inne, tylko w tym pokroju, tylk o świeckie, w ięc się od tego zaszczytu w y m ó w iłe m 8.
Że nie była to tylko ścisła relacja o w stydliw ych poczynaniach m ło dości, lecz w yraz ustabilizowanych przekonań, nie zmienionych przez całe życie — upew nia czytelników 90-letni autor Pam iętnika w oddziel nym akapicie uogólniającym:
Kaznodzieje ówcześni, lekcew ażący mądre rady i przestrogi ojca K ajsiewicza zm artwychwstańca, tym byli głośniejsi i bardziej w zięci, im m niej zajm owali się obowiązkam i sw ego powołania. Podobnie jak później w ielu z konfratrów zajęło się spraw am i społecznym i, wychodząc jedni praw ie całkow icie z za krystii, a drudzy dorywczo tylko załatw iali głów ne obowiązki sw ego w zn io słego stanu i powołania. Byli i tacy, którzy grube sw oje w ady osłaniali patrio tyczną działalnością. P otrafili jednak, m im o to w szystko, niektórzy z nich zjednywać sobie uznanie sw oich zwierzchników, ze szkodą ogólnej karności i zaufania innych podwładnych, oddanych władzy. Pew ną jednak jest rzeczą, że w one czasy było pod tym względem w naszej diecezji lepiej niż w innych. Dzięki zapewne w pływ om bliskiego sąsiedztw a m argrabstwa W ielopolskich w Chrobrzu [...].
I żeby nie było żadnych wątpliwości, ks. Czerwiński opisał dokładnie, jak się uchylił od udziału w powstaniu:
Wakacje w roku 1863, w czasie sam ego już powstania, które wybuchło przy końcu stycznia w okolicy Bodzentyna, W ąchocka i Suchedniowa, dla m nie wybranego przez w ładzę sem inaryjską do akademii, były jeszcze bardziej k ło potliwe. [...] Krótko w ięc zabaw iw szy wśród rodziny, uniknąłem dalszych w p ły w ów proboszcza i w ikarego w Ćm ielow ie, sam zaś pojechałem do k olegi Aleksandra Tom asiewicza, który przebyw ał na wakacjach u sw ego brata bur mistrza w Pierzchnicy. Tu zetknąłem się parę razy z powstańcam i, którzy spod Szczecna i Sw. Krzyża po prow ianty dla siebie do m iasteczka zaglądali. Zam ierzali oni zabrać nas obu ze sobą, lecz głowa m iasta ośw iadczył im, że my po skończeniu naszych studiów zostaniem y ich kapelanam i, i tak O jczyź nie w ysłu giw ać się b ę d zie m y 9.
Ta orientacja ideologiczna ks. Czerwińskiego, oparta na fundam en cie tradycyjnej zasady, iż „wszelka w ładza od Boga pochodzi”, p rzeja wiała się nie tylko w stosunku do centralnych w ydarzeń epoki, ale
8 C z e r w i ń s k i , op. cit., cz. 1, s. 28. 9 Ibid em, cz. 1, s. 30—31.
rów nież w działalności pedagogicznej na terenie gim nazjum kieleckiego i w kościele. Świadczą o tym teksty przemówień prefekta do młodzieży, zalecające miłość, uszanowanie, posłuszeństwo i wdzięczność dla władz szkolnych i nau czycieli10, świadczy także wykaz tem atów najczęściej na lekcjach religii omawianych:
W iele też razy wypadło mi w yjaśniać sprawę państwa kościelnego i „sylla- busa” Piusowego (wykaz współczesnych błędów). [...] Jaka jest różnica ludzi od zwierząt; Duchow ość i nieśm iertelność duszy; Jakie są zasługi różnych zakonów; Czym są m asoni i żydzi względem chrześcijaństwa; Jak Rzym został stolicą Włoch; Jak i dlaczego przeprowadzono zjednoczenie Italii; W jaki spo sób Watykan stał się w ięzieniem papieży w ich Rzymie [...] n .
J a k reagowała na te w ykłady ks. Czerwińskiego samodzielnie m yślą ca część młodzieży gim nazjalnej, wiem y również dosyć dokładnie dzięki system atycznym zapiskom w Dziennikach. Tak np. pod datą 16 m aja 1885 przytoczywszy uryw ek z libertyńskiego wiersza T. K. Węgierskiego pisał Żeromski:
To jest moja odpowiedź księdzu prefektow i na jego dzisiejsze potępienie republikanizmu. Zadrapał m ię swym ortodoksyjno-arystokratycznym pazu rem boleśnie. Ja, jak Heine, mam dwie nam iętności: nam iętność do pięknych kobiet i do rew olucji francuskiej, a ten nasz „kałdun” w yw iódł logiczne sw e tezy o monarchii i potępiał jedną z m oich nam iętności. Za to drapanie m ię — m a m oją odpowiedź. Tym w ierszem będę drapał w szystkich kałdunów, gdy mi który, jak ten dziś, dokuczy do żywego.
W kilka dni później (23 V 1885) zanotował znowu:
Lekcje religii wprowadzają m ię w e w ściekłość. Kanonik rysuje zaburzenia w e W łoszech z czasów Garibaldiego. Św iętą postać M azziniego obrzucił błotem. Nie! nie zejdziem się już nigdy z czarnymi aniołami. N ienaw idzę księży! Ranią m ię najboleśniej. Te jezuickie kruczki, to cofanie się i rzucanie naprzód, te w ybiegi na pole logiki, filozofii — są mi w strętne. Ukrywają fałsz i niskie cele 12.
Z D zienników Żeromskiego w ynika też niezbicie, że największym uznaniem inteligentniejszych uczniów cieszyli się dwaj profesorowie gimnazjum, którzy w zatęchłą atmosferę ówczesnych Kielc wprowadzali ożywcze prądy nowoczesnej myśli: Antoni G ustaw Bem i Tomasz Sie miradzki. Chwaląc innych, szczególnym trafem w łaśnie tym dwóm na uczycielom ks. Teodor Czerwiński poświęcił osobne rozdziałki krytyczne swego Pam iętnika.
10 Ibidem, cz. 2, s. 79—83. 11 Ibidem, cz. 2, s. 32—33.
12 S. Ż e r o m s k i , Dzienniki. Wyd. 2, uzupełnione. Opracował i przedmową opatrzył J. K ą d z i e l a . W: Dzieła. Pod redakcją S. P i g o n i a . [Dział] V, t. 2. Warszawa 1964, s. 168, 173.
[Bem], choć był literatem nowom odnym i znawcą naszej literatury, [...] dla sw ego zdeprawowanego charakteru nie m iał w ielkiego zgubnego vp ły w u na młodzież!
D rugi „w ichrzyciel”. T. Siemiradzki, „uczony, lecz niestateczny”,
żył [...] za pan brat z m łodzieżą raczej niż z kolegam i, bez względu na na rodowość i wyznanie, a jak na nich w p ływ ał i psuł ich pod względem peda gogicznym i społecznym , tego sam doświadczył.
I tak dalej ubolewa nad złam aną karierą Siemiradzkiego:
Podczas tych studiów [za granicą], p. Tomasz ubocznie w ąch ał się z socjali stam i i M iędzynarodówką, dla dobra i pożytku, jak sądził, kochanej Ojczyzny! W ywęszyła to tajna policja rosyjska! Toteż gdy w lat parę powracał, żeby objąć przygotowaną już dla niego katedrę prawa w U niw ersytecie Kazańskim, aresztowano go na granicy i, na zasadzie papierów przy nim znalezionych, zam iast na katedrze profesorskiej znalazł się w celkow ym w ięzieniu w Peters burgu. [...] Autor porozbiorowych dziejów Polski, w szechstronnej lecz bez- religijnej nauki, zw ichnięty człow iek, orzeł o złamanych skrzydłach!...13
Jakże to więc jest napraw dę: czy ja „nie doceniam” roli ks. T. Czer wińskiego w gim nazjum kieleckim, czy raczej Słodkowski ją przecenia, nazbyt ufając daw nym legendom? — W św ietle przytoczonych wyżej m ateriałów kan d y d atu ra ks. Czerwińskiego na przywódcę konspiracyjnej organizacji uczniowskiej w ydaje się całkowicie nierealna, choć z zupeł nie innych powodów niż w przypadku Bema. Pozytyw ista Bem progra mowo odrzucał koncepcję „m esjanizm u narodowego”, a konspirację ucz niowską uznaw ał za „rom antyczne m rzonki”. Dla ks. Czerwińskiego udział w tajnych pracach był sprzeczny z jego konserw atyw nym świato poglądem i z oportunistycznym stosunkiem do władz carskich.
4
Używając term inologii Słodkowskiego, można powiedzieć, że jego w ywody na tem at prototypów bohaterów S yzyfo w ych prac są z „grub sza popraw ne” (516), w ykazują bowiem należytą ostrożność w przypo rządkow aniu fikcji literackiej do rzeczywistości kieleckiej, czego po przednim rozważaniom brakowało. I w tej partii polemiki nie ustrzegł się jednak autor od błędów. Przede wszystkim przeciw stawiając się w kilku szczegółach sugestiom zaw artym w moim artykule O genezie
„S yzyfo w ych prac”, W ładysław Słodkowski dokonuje znamiennej wolty
in terpretacyjnej: mianowicie ze zdezawuowanych uprzednio na korzyść książki Debolskiego wspomnień byłych uczniów kieleckiego gim na
zjum w ybiera dogodne argum enty na poparcie swych tez. Tego ty p u postępow anie budzić m usi zasadnicze wątpliwości metodologiczne. Chcia łoby się w końcu wiedzieć, czy polemista uważa świadectwa kolegów Żeromskiego za wiarogodne czy nie. A jeśli za wiarogodne uznaje tylko poszczególne części lub stw ierdzenia tych wspomnień, to na jakiej zasa dzie arb itraln ie rozstrzyga o ich zgodności ze stanem faktycznym . W obecnym ujęciu postępowanie dowodowe Słodkowskiego m a wszelkie cechy dowolności.
Rzecz zaś jest o tyle ważna, że dokum enty archiw alne do tego okresu szkoły kieleckiej w przew ażnej części zostały zniszczone już w czasie pierwszej w ojny światowej (w tym również akta personalne nauczycieli gim nazjum ), z konieczności więc zdani jesteśm y na posługiwanie się źródłami o większym stopniu subiektywizmu, jak pam iętniki, wspom nie nia, notatki prasowe etc. O ocalałych fragm entach akt gim nazjum kie leckiego i Kieleckiej D yrekcji Szkolnej, zachowanych w Wojewódzkim A rchiw um Państw ow ym w Kielcach, inform uje instruktyw ny arty k u ł Antoniego A rtym iaka pt. M ateriały archiwalne dotyczące nauczycieli
Stefana Żeromskiego w gim nazjum kieleckim 1882— 1886 14, arty k u ł
przeoczony niestety przez Słodkowskiego w natłoku luźno związanych z tem atem prac ogólnych. A rtym iak publikuje tam w raz z objaśnieniam i 21 zachowanych dokumentów archiw alnych dotyczących stanu służby nauczycieli gim nazjum , m. in. interesujące pismo dyr. L. Ganfa do k u rato ra Okręgu Naukowego Warszawskiego, datow ane w sierpniu 1875, z wnioskiem o podwyżkę specjalną pensji m atem atyka Stanisław a Szper- la z uwagi na jego w ybitne osiągnięcia pedagogiczne i dydaktyczne. W sumie jednak są to m ateriały szczątkowe, nie dające możliwości żad nych szerszych uogólnień.
Do takich uogólnień zmierza natom iast Słodkowski w końcowej części arty k u łu polemicznego, nie zważając na to, iż popada w sprzeczność z w łasnym i tezam i sform ułow anym i na początku. Przykładem pierw szym może być spraw a Wincentego K irchnera, uważanego powszechnie za prototyp nauczyciela języka polskiego z powieści, Sztettera. Polem i zując z cytowaną przeze m nie relacją Józefa D unina Borkowskiego na ten tem at, Słodkowski broni K irchnera przed zarzutem bojaźliwości i lojalizmu, nie przytaczając zresztą żadnych dowodów jego odwagi czy aktywności patriotycznej. Ta tendencja do kam uflażu bierności, legaliz m u i lojalizm u u poszczególnych nauczycieli-Polaków sprzeczna jest jednak z akcentow aną w ielokrotnie tezą Słodkowskiego o wielkim na tężeniu rusyfikacji w gim nazjum kieleckim. W arto przypomnieć, że Po laków było w gronie pedagogicznym dw ukrotnie więcej niż Rosjan
14 „Teki A rchiw aln e” t. 7 (Warszawa 1961), s. 521—546. 14 — P a m ię tn ik L ite r a c k i 1966, z. 4
(w r. 1882 np. stosunek ten w ynosił 13:7). Jeśli dy rek to r Woronkow był — według Słodkowskiego — „nieudolnym rusyfikatorem , a ponadto złym organizatorem ” (508), jeśli inspektor Kostecki — w edług ks. Czer wińskiego — „udaw ał przyjaciela Polaków, [...] obowiązki swoje nauczy ciela i inspektora niedbale dopełniał, [...] lubiał k arty i w ypitki” 15, jeśli pop Orłowskij z większością uczniów wcale nie m iał kontaktów , a paru pozostałym (Geisler, Naruszewicz) brakowało w ykształcenia lub zapału do tego rodzaju działalności — to kto w końcu przeprow adzał w Kiel cach tę usilną rusyfikację? Same ustaw y m inisterstw a i rozporządzenia k u rato ra nie działały mechanicznie, ich skuteczność zależała od gorli wości lub lojalistycznej uległości wykonawców.
Trzeba więc albo przyjąć tezę o stosunkowo słabszym nasileniu rusy fikacji w gim nazjum kieleckim za czasów Żeromskiego, szerzej uargu- m entow aną w arty k u le O genezie „ Syzyfow ych prac”, m. in. na podsta wie stw ierdzeń autora D zienników , albo przystać na współudział na uczy cieli-Polakó w o nastaw ieniu lojalistycznym w akcji rusyfikacyjnej. Tymczasem Słodkowski z jednej strony podtrzym uje hipotezę o srogiej rusyfikacji w Kielcach, a z drugiej strony broni nauczycieli-Polaków od zarzutu bojaźliwości, lojalizmu, m arazm u i oportunizmu. To nie jest stanowisko konsekw entne ani wobec w łasnych hipotez, ani wobec wcześ niej sform ułow anych o p in ii16.
D rugim przykładem w ew nętrznych sprzeczności arty k u łu polemicz nego jest ujęcie spraw y prototypu A ndrzeja Radka.
Postać Radka — pisze Słodkow ski — to nie tylko obiekt odzw ierciedlający przeżycia z ławy szkolnej Żerom skiego i Machajskiego, lecz w w iększym jesz cze stopniu próba jakiegoś uogólnienia. [516]
Jest to form uła ar cy tra f na, tylko absolutnie niekoherentna z po przednio argum entow anym i tezami. Według mnie całe S yzyfo w e prace są właśnie „próbą uogólnienia” pewnych procesów społeczno-narodo- wych pod zaborem rosyjskim , a nie mim etycznym odbiciem sytuacji w Kielcach, gdy tym czasem Słodkowski cytuje kolejne uchw ały R ady Pedagogicznej (jakby Żeromski je znał albo pisząc powieść — pam iętał).
15 C z e r w i ń s k i , op. cit., cz. 2, s. 53.
16 W książeczce „ S y zy fo w e prace” S tefana Żeromskiego (Warszawa 1963, s. 43) pisał W. S ł o d k o w s k i : „Ci nauczyciele n ie m ogli nic młodzieży pomóc. [...] Ła m ały się w tych w arunkach psychiki, w ielu popadało w marazm, lojalizm i opor tunizm. N ależą do tej kategorii nauczyciele Polacy przedstawieni przez Żerom skiego w S y z y fo w y c h pracach. [...] Na czoło w ysuw ał się albo czynny lojalizm , albo bierna postaw a w obec poczynań zaborcy”.
ażeby dowodzić czegoś wręcz przeciwnego 17. Sądzę, że gdyby mój opo nent przem yślał do końca metodę przyjętą dla charakterystyki Radka, jego arty k u ł byłby prawdopodobnie o połowę krótszy, lecz za to bardziej spoisty w ewnętrznie.
17 Przy okazji polem ista srogo m nie m onituje, że nie pokw itowałem jego od krycia w zakresie w pływ u n ow eli Dygasińskiego K u lt św iatła na konstrukcję p o staci Paluszkiew icza z S y zy fo w y c h prac, przem ilczając fakt, iż w łaśnie ja pierwszy to odkrycie uwydatniłem w recenzji pt. Szkolne w y dan ia u tw o ró w Żeromskiego („Polonistyka” 1962, nr 4, s. 55), gdzie pisałem o aneksie W. S ł o d k o w s k i e g o do S y z y fo w y c h p r a c : „Są to jakby dzieje recepcji uchwycone w punktach w ęzło wych. W przyszłych w ydaniach należy dążyć do zw ielokrotnienia tych punktów. Że autora na to stać, m am y dowód choćby w interesującym zestawieniu pokre w ień stw fabularnych i charakterologicznych m iędzy K aw ką-Paluszkiew iczem a bohaterem w cześniejszego opowiadania A dolfa D ygasińskiego K u lt światła, 0 czym dotychczasowe opracowania nie w zm iankow ały ani słow em ”.
Cała ta sprawa była m i znana już w r. 1952, kiedy przygotowywałem przy pisy do XI tom iku Dzienników, w którym Żerom ski zam ieścił uwagi na tem at lektury zbioru now el D ygasińskiego pt. Z ogniw życia. Zastanawiałem się wówczas, czy zaznaczyć w pływ now eli K u lt światła na późniejsze o kilkanaście lat S y zy fo w e
prace. Pew ne podobieństwa b yły w prawdzie widoczne na pierwszy rzut oka, ale
1 różnic też nie brakowało. Paluszkiew icz nie był jak Walner synem Niemca, szowinistycznego kolonisty w Polsce, nie uzyskał doktoratu filozofii na u niw ersy tetach niem ieckich, aby w rócić do Polski i zostać kiepskim nauczycielem łaciny w Pińczow ie, nie ratował dziecka chorego na cholerę, od której w ygin ęli rodzice m alca i cała wioska. N ie b ył też okrutnie w yganiany przez „tłum y gm inne”, oba w iające się zarazy, której jakoś dotychczas uniknęły, choć sąsiedzi zza m iedzy co do nogi w ym arli. Nie zatruwała mu życia do tego stopnia ślepa zaw ziętość tow a rzystwa pińczow skiego, pod której brzem ieniem upadł germ ański pionier „kultu św iatła” na Ponidziu, w ygłosiw szy przedtem patetyczną przem owę do słońca i do sw ego w ychow anka. N ie ma co ukrywać: cała ta m elodram atyczna historia, prze platana gęsto rezonerskim i dywagacjam i autora i bohatera, daleka jest od reali stycznej prostoty S y z y fo w y c h prac, należy do najsłabszych nowel Dygasińskiego. Dlatego zrezygnow ałem w ów czas z zaznaczenia w przypisach do Dzienników zw iązków obydwu utworów , uważając, iż różnice m iędzy nimi zdecydowanie górują nad podobieństwam i, po czym wśród tysięcy tego rodzaju drobiazgów za pom niałem o tej sprawie. Odnośny przypis w artykule O genezie „ S yzyfow ych
prac” sform ułow any został po latach bez ponownego sprawdzenia tekstów , co jest
n iew ątpliw ie moją winą. Mogę zapew nić W. Słodkowskiego, że ów przypis zosta nie skreślony w razie jakiegokolw iek przedruku mego artykułu.
Jeśli już m owa o pokw itowaniach drobnych odkryć (a W. Słodkowski sądzi, że naw et jego streszczenia tekstu S yzy fow yc h prac, będących od paru pokoleń obow iązkow ą lekturą szkolną, są odkryciami), to warto przyjrzeć się praktyce m ego antagonisty pod tym w zględem . Na początek mam dwie uwagi. Pierwsza dotyczy w spom nianego tu aneksu do w ydania S y zy fo w y c h prac z r. 1962, gdzie Słodkow ski (s. 283 n.) w ykorzystuje przypisy do Dzienników, nie w ym ieniając m ego nazw iska ani przy poszczególnych informacjach, ani nawet w e wstępnym opisie bibliograficznym , choć przecież w edycji D zienników z 1953 r. wyraźnie
zo-Z rzeczy drobniejszych w arto wspomnieć tylko o p aru w trybie przy kładowym . Cały wywód Słodkowskiego o Franciszku Zientarze jako ew entualnym prototypie Figi-W aleckiego z S yzyfo w ych prac jest chy biony, i to z kilku względów. Po pierwsze, scysja m iędzy Wałeckim a K ostriulew em odbyła się w klasie VII, podczas gdy Z ientara już po skończeniu klasy VI poszedł do sem inarium duchownego w Kielcach. Po drugie, w ygląd fizyczny Z ientary absolutnie nie przypom inał Wałec kiego, k tó ry w powieści jest w yraźnie wzorowany na „m ałym Jasiu ”. Po trzecie, Ja n Strożecki wcale nie „skłaniał się do ateizm u wcześniej niż powieściowy W ałecki” (516), lecz w łaśnie w klasie VII był „ulubień cem księdza” — jak pisze dobrze poinform owany świadek, Stefan Że rom ski 18. Zupełnie natom iast niezrozum iałe jest, czego m iałby dowodzić przytoczony przez Słodkowskiego fakt, że „Figą” nazywano Jadwigę K rem er. Przecież tu chodzi o prototyp ucznia, nie uczennicy.
Zabawna jest też dla obznajomionych z przedm iotem postawa głęb szego wtajem niczenia, jaką przyjm uje Słodkowski, jak gdyby nikt przed nim o S yzyfo w ych pracach nie pisał i n ik t nie znał łatw o dostępnych źródeł. Stylizacje tego rodzaju zaobserwować można na przykładzie po lem iki o kolejnych etapach powstawania Syzyfo w ych prac. Np.:
K ądziela zgadza się — choć nie ujaw nia tego faktu — z moją koncepcją co do pow staw ania utworu. Różni nas określenie ilości w ersji Syzy fow yc h
prac. [518]
W związku z tym pytanie pierwsze: jak to więc jest napraw dę — czy się zgadzam, czy się różnię? Odpowiadam, nie ukryw ając tego faktu, że się różnię. P ytan ie drugie: o jakiejż tu „koncepcji” może być w ogóle mowa? Słodkowski wie na ten tem at tylko tyle, ile wyczytał w D zien
nikach i w moich przypisach. Ani teksty, ani naw et konspekty zam ierzo
nych powieści Żeromskiego M • g • s = хЫМюг, Siły, Borowicz czy W y
bawiciel nie są znane. O bracam y się w klasycznym kole supozycji
i dom niem ań. Ale Słodkowski sugeruje, że wie na pewno, iż pierwsze
stało uwidocznione, kto te przypisy opracował. Druga dotyczy w skazówek b ib lio graficznych, w ykorzystanych w książeczce „ S yzy fo w e prace” Stefana Żerom skiego (1963). Badacze twórczości Żerom skiego w iedzą od dawna, że niżej podpisany opracowuje m onografię bibliograficzną pisarza tak w zakresie podm iotowym jak i przedm iotowym (inform ow ał o tym rów nież „Pamiętnik Literacki”, m. in. w r. 1956, z. 2, s. 623). B ibliografia ta, złożona z kilku tysięcy pozycji, służyła już niejednokrotnie uczonym z kraju i z zagranicy. Zwracał się o jej udostępnienie także W. Słodkow ski i kilka razy m iał możność zestawiać w łasne notatki z tym najkom pletniejszym przewodnikiem po gąszczu „żerom scianów” oraz uzupełniać braki i przeoczenia. N ależy żałować, iż pozostał jedynym z korzystających, który tego faktu nie pokw itow ał w druku.
dwa ty tu ły dotyczyły tego samego utw oru, co bynajm niej nie jest oczy w iste i na co nie przedstaw ił żadnych dowodów. Sugeruje dalej, iż ten nieznany utw ór nie mógł być w stępną w ersją S yzyfo w ych prac, „po nieważ jego treść, mimo nazwiska bohatera (Włodzimierz Borowicz), jak można sądzić z zapisków w D ziennikach, odnosiła się do zupełnie innych spraw ” (518). Wcale nie jestem o tym przekonany. Właśnie kon tekst D ziennika, szeroko pojęty, świadczy o czymś innym. Stale tu jest aktualna spraw a energii narodowej: jej zaniku, odradzania i potęgowa nia, czynników kształtujących ją i czynników destrukcyjnych. Form uła z m echaniki jako ty tu ł powieści też nie jest odległa od zagadnień n u r tujących wówczas Żeromskiego. Świadczą o tym choćby w ypisy z pod ręcznika fizyki A. Daniella, zam knięte sform ułowaniem zasady „zacho wania, czyli niezniszczalności energii”. Te słowa właśnie podkreślił Że romski 19.
Słodkowski uważa, że pierwszą w ersją S yzyfo w ych prac był W y
bawiciel, ale form ułuje to znowu z pozycji lepszego znawcy: „Tezę tę,
którą wyłożyłem już na innym miejscu...” itd. (518), po czym odsyła do swej książeczki dla szkół z 1963 roku. Tymczasem teza ta figuruje już w podstawowej pracy m ateriałow ej Stanisław a Kasztelowicza i S tan i sława Eilego Stefan Żerom ski. Kalendarz życia i twórczości 20, wydanej na początku r. 1961, a przygotow yw anej — rzecz jasna — kilka lat wcześniej. List do Bolesława W ysłoucha z 27 października 1892, w k tó rym Żeromski proponuje druk Wybawiciela, również nie został odkryty przez Słodkowskiego. D ostępny łatwo w zbiorach Ossolineum, znany był badaczom twórczości pisarza od wielu lat.
Na koniec powołuje się Słodkowski na au to ry tet profesora Pigonia, podejm ując z nim równocześnie polemikę w przypisie. Jest to znowu postępowanie niekonsekw entne. Stanisław Pigoń bowiem bardzo precy zyjnie rozgraniczył „fakty ustalone i ścisłe” od „domeny przypuszczeń”. Do tej w łaśnie domeny zaliczył zarówno wczesne pomysły powieści o Borowiczu, jak i W ybawiciela, co do którego w ysunął bardzo praw do podobną hipotezę:
Żerom ski w łaśn ie w r. 1892 zaczął był serię Szkice etnograficzne i dwa pierwsze z nich (Do sw ego Boga, Poganin) ogłosił w marcu t. r. w „Nowej R eform ie”. Może W ybaw ic iel m iał być dalszym takim w łaśn ie obrazkiem „etnograficznym ”? Czyż nie dosadnie jadowita to nazwa dla destruktora ośw iaty w Owczarach? 21
19 Ibidem, t. 4 (Warszawa 1965), s. 253.
20 Stefan Żeromski. K alen darz życia i twórczości. Opracowali S. K a s z t ę - l o w i c z i S . E i l e . Kraków 1961, s. 118.
21 S. P i g o ń , U przyciesi „S yzy fow yc h prac”. W: Mile życia drobiazgi. War szawa 1964, s. 324.
T a „etnografia”, podobnie jak poprzednio „m echanika” i form uły zachowania energii — to nie są „zupełnie inne spraw y”. Tu chodzi ciągle o to samo.
Rzecz więc nie przedstaw ia się tak prosto, jak sugeruje w swej polemice Słodkowski. Albo trzeba brać pod uw agę „fakty ustalone i ścisłe” i wówczas można stw ierdzić tyle, że S y zy fo w e prace pisane były najprawdopodobniej w R apersw ilu latem 1895, a wykończone ostatecznie w Nałęczowie jesienią 1896, albo wkroczyć w „domenę przypuszczeń”, a wówczas nie ma dostatecznych racji, ażeby granicę nieprzekraczalną stanow ił W ybawiciel. K orzenie pom ysłu literackiego (a właśnie o istnie niu zaczątkowych p o m y s ł ó w pisałem w związku z tzw. pierwszą w ersją powieści) tkw ią niejednokrotnie głęboko w przeszłości. Nie ma zasadnych powodów, aby k ry ty k „jako tw órca fikcji genezy dzieła” — według określenia Juliusza K leinera — staw iał tu sobie jakiekolwiek bariery.
Nie trzeba też nikogo przekonywać, że studium Pigonia poświęcone jest nie tyle ubocznej w końcu spraw ie ilości w stępnych szkiców czy cząstkowych redakcji S yzyfo w ych prac, ile problemowi podstawowemu, a mianowicie związkom Żeromskiego z Dmowskim w tam tym okresie, spraw ie adiustow ania przez autora S yzyfo w ych prac broszury Dmow skiego G im nazja rosyjskie w Polsce, spraw ie niezależności wzajemnej tych prac, a zarazem ich podobieństwa zarówno w dziedzinie inspiracji światopoglądowej jak i funkcji ideologicznej. Studium , oparte na nie znanych m ateriałach źródłowych, przekonywająco umieszcza proces po w staw ania powieści na tle sytuacji ideologicznej w ostatnim dziesięcio leciu XIX w. oraz na tle doświadczeń em igracyjnych Żeromskiego i Dmowskiego. W sposobie ujęcia i w szerokim pojmowaniu realizm u powieści różni się zasadniczo od koncepcji reprezentow anych w artykule polemicznym Słodkowskiego.
Jest faktem — pisze Pigoń — że S y z y fo w e prace w części tylko zostały zbudowane z w łasnych obserw acji autora poczynionych w gimnazjum k iele c kim. H istorycy uczelni i w spółkoledzy stw ierdzili, że atmosfera powieści n ie zupełnie w iernie odtwarza atm osferę szkoły, że w szczególności nacisk ru sy- fikatorski około r. 1885 nie b ył w Kielcach jeszcze tak natężony, jak to w y chodzi w powieści. W ymiary tego nacisku brał autor nie z tej jednej szkoły, ale ze stanu rzeczy, jaki panow ał podówczas na ogół w szkolnictwie K róle stw a, przede w szystkim w gim nazjach warszawskich. Ten zaś m ateriał zebrał w szerokim zasięgu, uporządkow ał i w ym ow nie przedstawił właśnie Dm ow ski, Żerom ski w ięc, m ontując trzon głów ny swej powieści, z pomocy kolegi m ógł z pożytkiem k orzystać22.
5
W ypada powrócić do diagnozy w stępnej. Różnimy się ze Słodkowskim przede w szystkim w pojm owaniu realizm u S yzyfo w ych prac. Ta różnica podstawowa w pływ a n aturaln ie na odm ienną ocenę przekazów źródło wych, na inny sposób argum entacji, etc. W spraw ach szczegółowych argum enty Słodkowskiego nie przekonały mnie: ani w zakresie natężenia rusyfikacji w gim nazjum kieleckim, ani w zakresie działalności kółek sam okształcenia i ich przewodnika, ani w zakresie prototypów postaci powieściowych, choć tu padło najw ięcej słusznych uwag.
Podjęcie m erytorycznej dyskusji na tem at realizm u wykraczałoby daleko poza zasięg i potrzeby niniejszej repliki. Dlatego na zakończenie przytoczę tylko zdanie prawodawcy ówczesnej opinii estetycznej, z k tó rego sądam i Żeromski liczył się bardzo poważnie i w ielokrotnie z apro batą cytował je w D ziennikach. Hipolit Taine pisał:
zadaniem dzieła sztuki jest: ujawnić jakąś cechę istotną lub wydatną do kładniej i jaśniej, niż ona się przedstaw ia w przedm iotach rzeczyw istych. W tym celu artysta w ytw arza w sobie id eę tej cechy i w edług tej idei prze kształca przedm iot rzeczyw isty. [...] Tym sposobem rzeczy przechodzą od rzeczyw istości do ideału, kiedy artysta je odtwarza, m odyfikując je odpow ied- dnio do sw ej idei, a m odyfikuje je odpow iednio do sw ej idei, kiedy, rozum ie jąc i w ydostając z nich jakąś cechę ważną, zm ienia system atycznie stosunki naturalne ich części, aby uczynić tę cechę w idoczniejszą i bardziej p an u jącą23.
Grudzień 1965
Od R edakcji: P ublikacją niniejszej wypowiedzi zam ykamy na ła
mach P L polemikę w tej sprawie.
23 H. T a i n e , Filozofia sztuki. Przekład A. S y g i e t y ń s k i e g o . Warszawa 1896, s. 296.