• Nie Znaleziono Wyników

Ład społeczny i jego przedstawienia : księga jubileuszowa Profesora Jacka Wodza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ład społeczny i jego przedstawienia : księga jubileuszowa Profesora Jacka Wodza"

Copied!
262
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

i jego przedstawienia

Księga jubileuszowa Profesora Jacka Wodza

(4)
(5)

Ład społeczny

i jego przedstawienia

Księga jubileuszowa Profesora Jacka Wodza

pod redakcją

Tomasza Nawrockiego i Wojciecha Świątkiewicza

Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego • Katowice 2016

(6)

Recenzent Stanisław W. Kłopot

Zamieszczone artykuły są darem jubileuszowym, bogatym różnorodnością odniesień teoretycznych i koncepcyjnych, wielością prezentowanych opinii i po- glądów, jak również przyjętych założeń aksjologicznych. Choć wspólnie tworzą jedną Księgę, wyrażają indywidualne postawy i oceny odnoszące się do podej- mowanej tematyki.

Składamy podziękowania wszystkim Dostojnym Autorom za przyjęcie zapro- szenia do współtworzenia Księgi Jubileuszowej Pana Profesora Jacka Wodza.

Redaktorzy

(7)
(8)
(9)

Celebrujemy jubileusz 70 ‑lecia urodzin Pana Profesora Jacka Wodza. Pro- fesor jest znanym i cenionym socjologiem, prowadzącym bardzo interesujące i naukowo ważne badania socjologiczne i antropologiczne, dotyczące różnych aspektów życia społeczno ‑kulturowego. Ogromna część tego dorobku naukowe- go wiąże się bezpośrednio z socjologią procesów urbanizacji, patologii społecz- nej czy zagadnieniami z zakresu socjologii regionów, historii myśli społecznej i politycznej oraz antropologii polityki. Znacząca i oryginalna jest jego twór- czość naukowa podejmująca problematykę górnośląskiej tożsamości kulturowej oraz polityczności śląskiego regionalizmu. Wystarczy zajrzeć na półki biblio- tek naukowych, aby dostrzec wielkość tego dorobku, mierzoną nie tylko liczbą napisanych książek, rozpraw, studiów i artykułów, ale także intensywnością włączenia ich w obieg myśli naukowej w Polsce oraz na arenie międzynarodo- wej. Cenione są także liczne osiągnięcia organizacyjne i funkcje pełnione na Uniwersytecie Śląskim, promieniujące dobrymi wzorcami prowadzenia badań naukowych i nauczania socjologii.

Każdy, kto ma okazję spotkać Profesora osobiście, z pewnością doświadcza tej niezwykłej, niewyczerpanej, zawsze oryginalnej i twórczej fascynacji podej- mowanymi projektami naukowo ‑badawczymi czy organizacyjnymi. Profesor posiadł łatwość odkrywania zapomnianych czy pomijanych aspektów życia spo- łecznego, bo jak „prawdziwy socjolog” jest zaciekawiony mieszkańcami „tam- tych oto domów na przeciwległym brzegu tej oto rzeki” i jest zanurzony „tak dalece we władzy własnych pytań, że nie ma innego wyboru, jak poszukiwanie na nie odpowiedzi”1. Przyznajemy, że z sympatyczną zazdrością przypatrujemy się niewyczerpanej aktywności i bogactwu podejmowanych inicjatyw, zawsze wywołujących twórczy „niepokój ducha”. Zakorzeniony studiami prawniczymi oraz socjologicznymi w krakowskim środowisku naukowym, Profesor posiadł

1 P.L. Berger: Zaproszenie do socjologii. Warszawa, PWN 1988, s. 24–30.

(10)

umiejętność podejmowania współpracy naukowej, dydaktycznej i organizacyj- nej z różnymi środowiskami w kraju i za granicą. Z Instytutem Socjologii na Uniwersytecie Śląskim związał się od roku 1978. Ponieważ Instytut Socjologii został utworzony dwa lata wcześniej, czyli w roku 1976, można z pełnym prze- konaniem uznać, że Profesor należy do ścisłego grona współtwórców profilu naukowego katowickiego środowiska socjologicznego. Swoją aktywnością na- ukową, dydaktyczną, organizacyjną, także poprzez liczne publikacje współtwo- rzy profil badawczy Instytutu Socjologii i przyczynia się w znakomitym stop- niu do jego rozpoznawalności w kraju oraz w relacjach międzynarodowych.

Jedną z najbardziej rozpoznawalnych cech osobowości Profesora Jacka Wo- dza jest umiejętność nawiązywania bezpośrednich i przyjaznych relacji społecz- nych oraz burzenia zwyczajowych murów i dystansów wyrastających między pokoleniami, statusami społecznymi, funkcjami etc. Jeśli przyjąć, że umiejęt- ności takie należą do oczekiwanych cech socjologa, to Profesor może służyć za Osobowość Znaczącą, wyznaczającą miary pożądanych kształtów społecznych relacji. U początków swej naukowej aktywności, w komentarzu do wyników własnych badań socjologicznych prowadzonych w podkrakowskiej wsi Pleszów, która wówczas podlegała gwałtownym przemianom strukturalnym, Jacek Wódz zapisał między innymi: „Ze zmagań z trudnościami wychodzą zwycięsko bar- dziej uzdolnieni, ambitni, uspołecznieni. Niepowodzenia spotykają najczęściej mniej odpornych”2. Mamy prawo dziś – po latach – uznać, że Profesor repre- zentuje godnie ludzi odpornych.

Jubileusz jest zawsze czasem podsumowań, ale również dostrzegania in- nych, niekiedy odmiennych perspektyw; pewien okres w życiu zamykamy, ale otwieramy nowy, pełny oczekiwania na spełnienie planów, zamierzeń, projek- tów, pomysłów. Tych zapewne Profesorowi nie zabraknie i jak dotąd będzie nimi obdarzał środowisko naukowe polskich i katowickich socjologów.

Drogi Jacku, dedykowana Tobie Księga Jubileuszowa jest wyrazem naszych najlepszych pozdrowień, zapewnień o sympatii, którą Cię obdarzamy i wdzięcz- ności za Twoją wśród nas intelektualną i emocjonalną obecność.

Ad multos annos, Dostojny Profesorze, w znakomitej kondycji naukowej, w sprzyjającym Ci środowisku akademickim, w zdrowiu i radości życia!

2 J. Wódz: Przeobrażenie społeczne wsi Pleszów włączonej do Nowej Huty 1949–1969 (Stu‑

dium z socjologii prawa). Wrocław, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Oddział w Kra- kowie 1971; cyt. za: K. Frysztacki: Sięgając czterdzieści cztery lata wstecz: studium Pleszowa (artykuł na s. 17–24 w tej publikacji).

Wojciech Świątkiewicz

(11)

Część pierwsza

(12)
(13)

Księga jubileuszowa w koncepcji Régisa Debrey’a

Pourquoi Médium, quand des médias il y a déja pléthore? Pour LUTTER contre les ruptures du temps et des générations. Pour RE- NOUER les liens entre les savoirs de l’esprit et les arts de la main, entre nos nostalgies et nos prospectives, entre notre culture et nos techniques. Pour HONORER le souci de transmettre, le plus sur des remedes a notre finitude. Pour RAPPELER que l’on transmet seulement ce que l’on transforme, car recevoir sans travailler ne vaut, et succession rime avec subversion. Pour SERVIR de point de rencontre entre membres d’un meme réseau, prets a croiser leurs différences1.

Régis Debray Tam, gdzie unieważniona zostaje przeszłość, znika świat uniwer- salnych wartości, ale równocześnie z unicestwieniem przeszłości traci podstawy myślenie o przyszłości, ponieważ wizje muszą się do owych uniwersalnych wartości odwoływać.

Jerzy Chłopecki (2007a: 288) Powtarzam ja jeno nauki starożytnych, sam od siebie niczego nie dodając.

Konfucjusz (1976: 77)

Exordium

Zaproszony do udziału w księdze jubileuszowej ofiarowanej profesorowi Jackowi Wodzowi, jako jego przyjaciel, krakowski kolega, śląski współpracow-

1 Wyjaśnienie misji czasopisma „Medium” założonego przez Regisa Debrey’a dla analiz mediologicznych, zob. http://regisdebray.com/mediologie:medium [data dostępu:

16.10.2015].

(14)

nik, bez wahań wybrałem stosowny do dokonań i charakteru Jubilata temat.

Impulsem konkretyzacji tematu był list zapraszający do… księgi jubileuszo- wej! Choć bez wahania przyjąłem to zaszczytne zaproszenie, zadałem sobie jednak pytanie: Czymże jest owa księga i czym się różni od zwykłej księgi zbiorowej? Poszukiwania w Google – dzisiaj standard pracy naukowej – nie dały rezultatu. Przynosiły oczywiście tysiące wskazań, lecz tylko do tytu- łów ksiąg dedykowanych zasłużonym osobom. Trudno było jednak odczytać z nich funkcję, jaką poza wyróżnieniem i uhonorowaniem sędziwego Jubilata mają pełnić.

Pewien trop znalazłem dopiero w jednej z kilku ksiąg jubileuszowych, w któ- rym notabene miałem własną kontrybucję. Ich „Dostojny Schemat – jak pisał Jerzy Chłopecki w Słowie wstępnym do sobie poświęconej księgi – wypracowany jest przez praktykę tradycji akademickiej i wydawniczej. Składają się nań teksty poświęcane przez różnych autorów Dostojnemu Jubilatowi oraz teksty o samym dostojnym Jubilacie” (Chłopecki, 2007b: 5). Najlepiej byłoby zatem przygotować swoisty jubileuszowy mix, tekst poświęcony pewnemu merytorycznemu pro- blemowi, bliskiemu pod jakimś względem Jubilatowi, ale i zawierający wstawki o samym Jubilacie. Takie dwa w jednym.

Głębsze wyszukiwanie w mojej – a nie w Googlowskiej – pamięci podsunęło właściwy temat i zakres materiału.

Narratio

Dostojny Jubilat znany jest z miłości do Francji, jej dorobku i jej kreatywnoś‑

ci, wiele zdziałał na rzecz zaznajamiania z nimi śląskiej studenckiej młodzie- ży. Był promotorem licznych rozpraw doktorskich odnoszących się do spraw francuskich. Działa aktywnie w l’Association internationale des sociologues de langue française (AISLF), ma wielu przyjaciół rozproszonych w świecie w sferze frankofońskiej. Wypadało zatem sięgnąć do myśli francuskiej, aby dostosować się do kręgu zainteresowań Jubilata.

Wybrałem przeto do krótkiej prezentacji rozprawę Régisa Debraya Introduc‑

tion à la médiologie (Debray, 2000), mało w Polsce znaną, mimo istnienia prze- kładu (Debray, 2010). Autor, francuski filozof, a wcześniej dziennikarz, dorad- ca prezydenta Mitteranda, w młodości jako profesor filozofii na Uniwersytecie w Hawanie przygotował książkę Rewolucja w rewolucji (Debray, 1967), a potem w 1967 roku jako towarzysz broni Ernesta Che Guevarry w Boliwii został schwy- tany przez wojska rządowe2. Porzucił rewolucyjny zapał, zajął się antropologią

2 Ibidem.

(15)

kultury. W ostatnich dziesiątkach lat Debray rozwija utworzoną przez siebie dyscyplinę nazwaną mediologią (pojęcie to wprowadził jeszcze w 1979 roku, lecz systematycznie podejmował rozważania na jego temat w założonych dopiero w 1996 roku „Les Cahiers de Mediologie”, kontynuowanych od 2004 roku jako czasopismo „Medium”(http://mediologie.org/cahiers ‑de ‑mediologie).

Jakkolwiek mediologia tak jak nauka o komunikowaniu (komunikologia) zaj- muje się przekazywaniem informacji, to jej differentia specifica wyraża się w za- interesowaniu transmisją znaczeń w czasie historycznym, a nie w dzisiejszym.

Nie jest to dyscyplina naukowa, ale raczej transdyscyplinarny obszar studiów nad dziedziczeniem kulturowym z punktu widzenia używanych technologii – zarówno materialnych (mediów w sensie ścisłym), jak i społecznych (praktyk i organizacji ich używających i „ożywiających”).

Debray, nieco zniesmaczony współczesną ekstazą komunikowania (l’extase de la communication, którą analizował sławny profesor socjologii Uniwersytetu w Nanterre, Jean Baudrillard, 1987), zwrócił się ku rozwiniętym we francuskiej Szkole Annales (École des Annales) studiom długiego trwania, w tym koncepcji opracowanej przez Fernanda Braudela oznaczającej wielowiekową perspektywę czasową, w której dokonują się przemiany cywilizacyjne i religijne. Wprowadza pojęcie mediosfery oznaczającej „techniczno ‑społeczne środowisko przekazywa- nia i przenoszenia, wyposażone w swoistą dla niego czasoprzestrzeń” (Debray, 2010: 39). Jej typologię zaczyna od logosfery (choć logicznie powinna wcześniej być la sphere orale (sfera oralna, ustna) – początek komunikowania i przekazywa- nia międzyludzkiego, oparta na słowie i ludzkiej pamięci – lecz opierała się ona na wyposażeniu naturalnym, biologicznym człowieka), a nie mediów. Po niej następuje grafosfera (oparta na technologii druku), a następnie wideosfera: sfera obrazów ruchomych. W pracach późniejszych wprowadza też pojęcie hipersfery, pochodnej od sieci Internetu.

Punktem wyjścia mediologii jest odróżnienie pojęcia komunikowanie (la com‑

munication) od przekazywania (la transmission). Pierwsze, komunikowanie, odnosi się do przenoszenia informacji w przestrzeni, przy czym typ idealny, weberowski, to przekazywanie symultaniczne, równoczesne nadawanie i odbieranie. W tej uproszczonej perspektywie Internet jest środowiskiem przepływów (space of flows) oraz achronicznego czasu (timeless time – oczywisty, ale zrozumiały oksy- moron), jak to ujmuje Manuel Castells (2010).

Debray nie przeciwstawia komunikowania przekazywaniu (w czasie), pierwsze jest bowiem koniecznym warunkiem drugiego. Jednak samo komunikowanie drugiemu nie wystarcza, potrzebne są specjalne media oraz nośniki przeka- zów i ich społeczne organizacje (instytucje), aby zaistniało przenoszenie prze- kazów w ciągu dziesiątków, setek lat, a nawet tysiącleci (a właściwie to ich społeczna reinterpretacja, ubogacanie itp.). Przekazywanie jest jak metaforyczny sznur u Ludwika Wittgensteina, o którym można powiedzieć, iż choć pojedyn- cze włókna nie przebiegają przez jego całą długość, niemniej składają się na

(16)

materialną całość i całość tę tworzą, a zarazem konstytuuje się pojęcie sznura, którego każdy kawałek składa się właśnie z pojedynczych włókien.

Mediologia jest zatem historycznym medioznawstwem, z wieloma elemen- tami socjologii i antropologii kulturowej, której przedmiotem zainteresowania są problemy dziedziczenia i powolnej dyfuzji wartości.

Régis Debray zwraca uwagę na współoddziaływanie w tych procesach tech- niki (medium) i kultury (organizacja), które występuje przy transmisji informa- cji (a nie technicznym przesyłaniu w przestrzeni). Podstawowe znaczenie ma tu długi horyzont historyczny, uformowane mocne więzi społeczne, tożsamość wspólnotowa. Dziedziczenie i przekazywanie – la transmission – cechuje porzą- dek diachroniczny, odmiennie niż w komunikacji, w której występuje porządek synchroniczny3.

Dla społeczeństwa i kultury ważny jest także – a może najważniejszy – typ przekazywania, który odnosi się do łączności w czasie, i to niejednokrotnie bar- dzo długim. Służą mu media pamięci, media czasu. Należą do nich rozmaite technologie (materia zorganizowana według Debraya), zaczynając od malar- stwa, rzeźby, pisma, poprzez książkę i jej druk, płytę muzyczną i wideo itd.

Ale najistotniejsze są tu instytucje, organizacje zmaterializowane, jak je określa, a więc np. biblioteka, religia (zorganizowana), uczelnia. Debray często posługu- je się przykładem chrześcijaństwa i Kościoła, aby ukazać transmisję przekazu od Jezusa do czasów współczesnych przez religijną organizację posługującą się wszelkiego rodzaju dostępnymi mediami.

Confirmatio

Biblioteka jako księgozbiór jest widocznym medium pamięci, ale sama z sie- bie nie jest siłą poruszającą (Debray, 2010: 10). Moment instytucjonalny w pro- cesie przekazywania, dziedziczenia, transmisji jest tu istotny. Potrzebny jest or- ganizacyjny pośrednik między tekstami, wiedzą a potencjalnymi odbiorcami:

bibliotekarz. Depozyt, biblioteka, szafa na książki stają się nośnikami przeka- zów dzięki instytucji ‑wspólnocie. Nie książka czyni czytelnika, ale czytelnik książkę, bibliotekę, bazę danych. Przygotowanie do odbioru ma zatem zasadni- cze znaczenie, konieczna jest edukacja czytelnicza. Dokonuje się ona w szkole podstawowej, średniej, pogłębia na uczelni, w szkole wyższej, na uniwersytecie (terminów tych będę używał wymiennie, choć są między nimi różnice).

3 O tych dwóch porządkach pisał i nauczał Kazimierz Dobrowolski, profesor Uni- wersytetu Jagiellońskiego, w latach, gdy prof. Jacek Wódz, jak i piszący te słowa, byli jeszcze studentami socjologii.

(17)

Reprehensio

Książka – w odróżnieniu od gazety – to obszerne, monotematyczne (okreś‑

lone przez tytuł) dzieło selekcji informacji przez kompetentnego autora. Zanik czytania i powoływania się na książki oraz na podstawie ich lektur układanie własnego wzoru pojmowania świata prowadzi do tego, co Gustave Le Bon opi- sywał już w 1895 roku w Psychologii tłumu: do powstawania pobudliwego na bodźce zewnętrzne zbiorowiska (Le Bon, 1930).

Wielu socjologów kultury opisuje zanikające przygotowanie do recepcji trudniejszych dzieł humanistycznych i społecznych. Tworzy to swoisty para- doks współczesnego społeczeństwa, określanego chętnie jako społeczeństwo in‑

formacyjne (termin ten przywieźli z Japonii dwaj Francuzi: Simon Nora i Alain Minc, 1978), gospodarczo (i nie tylko) oparte na wiedzy. Termin społeczeństwo informacyjne zakorzenił się w języku oficjalnym w świecie, w Unii Europejskiej.

Jednak czy samo społeczeństwo – mające niezrównany z poprzednimi epoka- mi dostęp do wiedzy – staje się społeczeństwem poinformowanym, społeczeń- stwem wiedzy? Jakie są tego warunki, agendy? Neal Postman wskazuje, że za- miast wiedzy mamy zalew bezkontekstowych newsów. Nie ma syntez i teorii godnych nowych czasów. Przytacza wiersz amerykańskiej poetki Edny St. Vin- cent Millay:

W tym wspaniałym wieku, w jego mrocznej porze, Spada z nieba meteoryczny deszcz

Faktów… leżą nie podważone, nie powiązane.

Dosyć mądrości, by nas uzdrowić

Przędzie się co dzień, lecz nie ma krosna, By utknąć ją w tkaninę…

(cyt. za Postman, 2001: 15)

Istotnie, nie ma żadnego warsztatu tkackiego tworzącego tkaninę z tak obfi- cie serwowanych przez media faktów. Dawne autorytety naukowe zastępują ce- lebryci. Nazwałem ich w 1994 roku medialną profesurą, dla tzw. publiki ważniej- szą niż zwyczajna. Pojawiają się akademicy celebryci, błyszczący w mediach, choć niekoniecznie w nauce. Kto często się widzi na ekranie telewizyjnym, staje się nową osobowością, jest elementem tzw. star system, gwiazdorstwa, a dzisiaj celebryctwa, właściwego mediom. Wypowiedzi celebrytów są co najmniej ba- nalne. Nic dziwnego, że Pierre Bourdieu w rozprawie O telewizji (2009) zgryźli- wie, ale sprawiedliwie pisał:

W telewizji nie da się powiedzieć niczego ważnego. Nie tylko dlatego, że w programach publicystycznych i informacyjnych trzeba mówić bar- dzo krótko, a pytania dziennikarzy są zazwyczaj mało sensowne. Przede

(18)

wszystkim telewizja stawia na informacje dla wszystkich, czyli takie, które wszystkich interesują, ale są tak skonstruowane, że nie dotykają żadnej istotnej kwestii.

Podstawowa groźba występowania w mediach polega na spłycaniu tematów, nieuniknionego w warunkach permanentnego pośpiechu. Uczony ma czas, do wniosków dochodzi powoli, prawda nie zawsze jest prosta czy jednoznaczna.

Koncepcja Debraya pozwala lepiej zrozumieć problem naszych czasów: do- minacja komunikacji, a ogólnie powiedzmy: dziennikarstwa i mediów teraź- niejszości, tworzy kulturę i świadomość sfragmentaryzowaną, którą Abraham Moles (1973) nazwał kalejdoskopową. Wszystko się zmienia z chwili na chwilę, nowy dzień zaprzecza poprzedniemu, jesteśmy ciągle zaskakiwani, bo żyjemy, jak głosi Zygmunt Bauman, w płynnej nowoczesności.

Sam Debray w swym traktacie nie odwołuje się do przekazu wiedzy, ale jego koncepcja doskonale do niego pasuje. Uniwersytet nie jest bowiem jedynie medium aktualnego kształcenia i badania stanu obecnego. Jest także instytucjo- nalnym medium transmisji kulturowej. Jako konkretna instytucja, posiadająca nazwę własną, ma wielowiekową tradycję, a jako instytucja rodzajowa – po- nad dwutysięczną. Co więcej, te starodawne i nadal istniejące uniwersytety – Uniwersytet Paryski (Sorbona), Uniwersytet Boloński, Uniwersytet Oxfordzki, a z nieco młodszych, ale uznanych za najlepsze w świecie, Uniwersytet Har‑

varda i Uniwersytet Stanforda – zachowują do dziś pewne dawne cechy i styl instytucjonalny, które były i są naśladowane w sposób znaczący przez wszelkie inne późniejsze i mniejsze szkoły wyższe.

Realizacja i powiązanie (transmisja) wartości edukacji wyższej i badań na- ukowych trwa przez wieki, realizowana w dziejach poszczególnych uczelni, star- szych i młodszych, z których każda, zachowując pewne cechy innych, począwszy od najstarszych, realizuje i splata w nić przewodnią ideę Uniwersytetu.

Niestety w świecie skupionym na teraźniejszości i komunikacji natychmiasto- wej, pokonującej przestrzeń, lecz zaniedbującej czas, uniwersytet niekiedy zdaje się szacownym anachronizmem, a może wkrótce i przeżytkiem. Zgubna była- by to krótkowzroczność. Aby jej uniknąć i wskazać na zdumiewającą trwałość idei i organizacji Uniwersytetu jako owej nici przewodniej w dziejach kultury, Clayton Christensen w napisanej w 2012 roku wspólnie z Henrym J. Eyringiem monografii The Innovative University: Changing the DNA of Higher Education from the Inside Out odwołał się do metafory DNA. Wyjaśnia ją następująco:

Tak jak tożsamość organizmu żywego znajduje odbicie w każdej komórce, tak tożsamość uczelni można znaleźć w strukturze wydziałów oraz w rela- cji między wykładowcami i administratorami. Jest zapisana w katalogach kursów, w standardach przyjmowania studentów i promowania profeso- rów, w strategii pozyskiwania funduszy. Można ją zauważyć w architek- turze budynków, urbanistyce kampusów.

(19)

Te cechy instytucjonalne pozostają takie same, nawet gdy poszczególni ludzie przychodzą i odchodzą. Łącznikiem jest tu nadawanie doktoratów.

Absolwenci studiów doktoranckich dołączają do wydziałów innych uczel- ni, przenosząc do nich swe doświadczenia i oczekiwania. Ten wewnętrz- ny impuls naśladownictwa został wzmocniony przez zewnętrzny wobec uczelni system akredytacji, klasyfikowania i rankingów szkół wyższych.

Jest również osadzony we wspólnej kulturze akademickiej. W rezultacie nawet najmniejsze i najskromniejsze uczelnie wykazują wiele istotnych cech największych uczelni. Uniwersyteckie DNA jest nie tylko podobne instytucjonalnie, jest również bardzo stabilne, ewoluując przez setki lat.

Replikacja DNA dokonuje się bez przerwy, za każdym razem, gdy prze- chodzący na emeryturę profesor lub kończący studia dyplomant jest za- stępowany przez osobę przyjętą wedle tych samych kryteriów jak jego poprzednik (Christensen, Eyring, 2012: location 1095).

Conclusio

I w kontekście owej transmisji uniwersyteckiego DNA możemy rozumieć rolę i funkcję księgi jubileuszowej. Nie jest ona – jak ironicznie pisał Jerzy Chło- pecki we wspomnianej na początku sobie poświęconej księdze – zapowiedzią klepsydry Dostojnego Jubilata, którego żywotność jest całkowicie rozbieżna ze stażem pracy i metryką urodzenia. Odwrotnie: jest ona przekazem wpisującym Jubilata w ciąg pokoleń akademickich jako jedno z kluczowych ogniw replika- cyjnych uniwersyteckiego DNA. Jest hołdem składanym i Jemu, i samej organi- zacji akademickiej, w której tak wiele lat działał i tak wiele zdziałał.

Upraszając przeto Dostojnego Jubilata o przyjęcie tego skromnego tekstu miast butelki starego, francuskiego wina, napiszę tylko toast:

Ad Multos Annos, Profesorze!

Literatura

Baudrillard J., 1987: L’Autre par lui ‑meme, habilitation. Paris, Galilee.

Bourdieu P., 2009: O telewizji. Panowanie dziennikarstwa. Tłum. K. Sztandar ‑Sztanderska, A. Ziółkowska. Warszawa, PWN.

Castells M., 2010: Społeczeństwo sieci. Tłum. K. Pawluś i in. Warszawa, PWN.

(20)

Chłopecki J., 2007a: Miejsca i ludzie. W: Rozmus A., red.: Poza barierą czasu i przestrzeni.

Księga jubileuszowa dla Jerzego Chłopeckiego. Zbiór artykułów. Rzeszów, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania.

Chłopecki J., 2007b: Słowo wstępne. W: Rozmus A., red.: Poza barierą czasu i przestrzeni.

Księga jubileuszowa dla Jerzego Chłopeckiego. Zbiór artykułów. Rzeszów, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania.

Christensen C.M., Eyring H.J., 2012: The Innovative University: Changing the DNA of Higher Education from the Inside Out. Wiley. Kindle Edition.

Debray R., 2000: Introduction à la médiologie. Paris.

Debray R., 1967: Révolution dans la révolution? Lutte armée et lutte politique en Amérique latine. Paris.

Debray R., 2010: Wprowadzenie do mediologii. Tłum. A. Kapciak. Warszawa, Oficyna Naukowa.

Konfucjusz, 1976: Dialogi, VII, 1. Dialogi Konfucjańskie. Tłum. M.J. Kunstler, Z. Tłumski.

Włocław, Zakład Narodowy im. Ossolińskich.

Le Bon G., 1930: Psychologia tłumu. Tłum. B. Kaprocki. Lwów, Wyd. L. Igel.

Moles A., 1973: Sociodynamique de la culture. Paris.

Nora S., Minc A., 1978: L’informatisation de la Société. Paris.

Postman N., 2001: W stronę XVIII stulecia. Tłum. R. Frąc. Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy.

Źródła internetowe

http://mediologie.org/cahiers ‑de ‑mediologie [data dostępu: 16.10.2015].

http://regisdebray.com/mediologie:medium [data dostępu: 16.10.2015].

(21)

Sięgając czterdzieści cztery lata wstecz:

studium Pleszowa

Czy przedsięwzięcie badawcze oraz publikacyjne, które tutaj przywołuję (Wódz, 1971), było pierwszym większym projektem autorstwa Profesora Jacka Wodza? Jeśli rzeczywiście (a tak właśnie sądzę), z tym większą satysfakcją wra- cam do książki wydanej nakładem nadzwyczaj zasłużonej dla mego najbliższe- go kręgu Komisji Socjologicznej Oddziału Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, która dobitnie, z przykuwającą uwagę konkretnością odzwierciedliła szczególny aspekt dramaturgii naszego kraju w związku z zachodzącymi w nim powojen- nymi radykalnymi zmianami. Pisząc te słowa na początku roku 2015, w czasach i w warunkach tak niesłychanie odmiennych, tym bardziej pozostaję pod wra- żeniem tych podkrakowskich (krakowskich) losów.

Czy warto za autorem przedstawić w czytelnym skrócie podstawową linę tego zamierzenia? Z pewnością tak, dokładnie w brzmieniu, które zostało za- prezentowane czytelnikowi (Wódz, 1971: 8):

Celem niniejszej pracy jest przedstawienie zmian społecznych, jakie zaszły w rolniczej, podkrakowskiej wsi Pleszów, która w 1949 roku została włą- czona w obszar wielkiej inwestycji: budowy Huty im. Lenina i dzielnicy Nowa Huta. Wieś ta została objęta akcją daleko posuniętego wywłaszcze- nia, które zmieniło zasadniczo jej warunki życia. Powstanie Nowej Huty było jedną z wielkich manifestacji szerokiego programu industrializacji, jaki podjęło Państwo Ludowe w związku z powstaniem nowego ustroju.

Założeniem autora jest uwzględnienie sytuacji wyjściowej, jaka istnia- ła przed powstaniem Nowej Huty, i na tym tle prześledzenie procesów przemian społecznych, jakie dokonały się w latach 1949–1969 w Pleszowie.

Duży nacisk został położony na społeczne skutki wywłaszczenia. Takie założenia wyznaczają zakres pracy, ograniczając go głównie do tych prze- mian życia społecznego, na które szczególny wpływ miała akcja wywłasz-

(22)

czenia na cele budownictwa przemysłowego oraz poddanie Pleszowa im- paktowi industrializacji.

Jak Wódz dążył do zrealizowania tego celu? W odpowiedzi na to pytanie wyróżnijmy szereg cech charakterystycznych owego studium, zaczynając od jego zasadniczej struktury.

Odznacza się ono podejściem, które określimy mianem syntetycznego, w dą- żeniu do, by tak rzec, ogarnięcia całokształtu wyróżnionej i badanej sytuacji.

Punktem wyjścia stała się refleksja nad społecznymi aspektami owej industria- lizacji w ogóle, nad mechanizmami, wobec których pleszowska osada stała się znamiennym pierwiastkiem. „Wielki” plan uprzemysłowienia, a na jego tle jedna wioska jako przykład tego, co działo się w znacznie ogólniejszej skali. Jeśli tak, w ślad za autorem stwierdźmy, że swoistą zmienną niezależną, mechanizmem wpływającym na to wszystko, co następnie działo się w badanym środowisku społecznym, stało się wywłaszczenie jako instytucja prawna i wynikający z niej środek służący do zdobywania terenów pod nowe inwestycje przemysłowe. Ów proces wywłaszczenia był, użyjmy takich określeń, kategoryczny oraz nienego- cjowany i w sposób radykalny przeorał to dotychczasowe tradycyjne, wiejskie miejsce, zmienił sytuację życiową i sposoby życia tworzących je ludzi.

Z własnościowego i finansowego punktu widzenia jego przebieg i konse- kwencje były drastyczne. Utrata ziemi co najmniej dla wielu stanowiła głęboki wstrząs, a aspekty finansowe autor sprecyzował w prosty, nie budzący wątpli- wości, chociaż powściągliwy sposób, pisząc, że to wywłaszczenie cechowało się niskim odszkodowaniem, znacznie niższym od wolnorynkowych cen ziemi.

Łatwo sobie wyobrazić subiektywne reakcje, emocje tych, których ów proces dotknął, co znowu zostało przez Wodza czytelnie zasygnalizowane. Jednocześ‑

nie zadał sobie w pełni usprawiedliwione i ważne pytanie badawcze dotyczące jednak uchwytnej różnorodności tych reakcji i źródeł owego społecznego zróż- nicowania. Takie właściwości losu, jak starszy wiek danych osób, ich wcześniej- szy większy stan rolniczego posiadania, większe czy w szczególności całko- wite zaangażowanie w rolnictwo, przekonanie o pożytkach płynących z takiej pracy, wpływały na większy rygoryzm opinii w konfrontacji z utratą tego, co było wcześniej. Osoby młodsze, bardziej elastyczne, jeśli chodzi o konieczność nowych wyborów życiowych i ścieżek zawodowych, gotowość do zdefiniowa- nia własnej przyszłości w kategoriach miejsko ‑przemysłowych, co zresztą zwy- kle następowało i było faktem w czasie prowadzonych badań, reagowały na wcześniejsze wywłaszczenie mniej krytycznie. Siła zdolności adaptacyjnych do nowych warunków środowiskowych, do nowych możliwości w związku z po- wstającymi bezpośrednio otaczającymi możliwościami zamieszkania i pracy, również w tym przypadku została potwierdzona w swym znaczeniu.

Co za tym idzie, autor skupił się na tych przejawach nieuchronnie zacho- dzącej zmiany, jaką stały się przekształcenia w strukturze zawodowej w ba-

(23)

danej zbiorowości. Skierowaną na ten tor analizę zaczął od skonfrontowania ogólnego znaczenia kategorii zawodu rolnika z realiami Pleszowa tradycyjnego, sprzed zmiany, zwracając uwagę na silnie tam utrwalone pierwiastki decydują- cej pracy produkcyjnej we własnym gospodarstwie, na rodzinną organizację tak funkcjonującego warsztatu tej pracy, z uwzględnieniem szerokiego wachlarza zajęć, a jednocześnie z zachowaniem prymatu głowy rodziny, na tak istniejącą względną samodzielność owej rolniczej grupy rodzinnej. Fundamentalna zmia- na spowodowała oczywiście częściowe załamanie takiego porządku, jednakże z fragmentami kontynuacji, przede wszystkim polegającej na utrzymaniu pry- watnych domów, a także małych skrawków ziemi. Z jednej strony stworzyło to możliwości dalszej obecności „u siebie”, a z drugiej wymagało znalezienia nowych sposobów pracy i zarobkowania. Jak to szczegółowo scharakteryzował Wódz, ów proces tworzenia nowych warunków dodatkowo zróżnicował do- tychczasowych pleszowian, a badaczowi nakazał uwzględnienie szeregu czyn- ników. Nierówność (skądinąd z różnych powodów) startu, siła przywiązania do zawodu rolnika na tle innych i płynąca z tego skłonność do korespondującej kontynuacji, zdobywanie informacji o miejscach pracy, o rozmaitych możliwych stanowiskach, stałość pierwszej pracy i zadowolenie z niej, cechy określające współpracę w nowych zespołach i rytm tejże, włącznie ze specyficznym pro- blemem ewentualnej pracy na zmiany niedzielne, zdobywanie kwalifikacji, prowadziły do częściowo porównywalnych, ale też naznaczonych zwiększoną różnorodnością rozwiązań.

Obiektywna sytuacja zmusiła mieszkańców Pleszowa do takich poszuki- wań, do znalezienia się na nowej drodze aktywności zawodowej, a zatem ci, którzy po latach stali się przedmiotem badań i rozmówcami w trakcie ich pro- wadzenia, byli, by tak rzec, wyposażeni w osobiste doświadczenia. Z ich opisów i ocen wyłania się chwiejna równowaga między zarówno dobrymi, jak i złymi stronami pracy w rolnictwie i w pozarolniczej pracy produkcyjnej. Z jednej strony zadowolenie z pracy na „swoim”, poczucie podmiotowości, brak dys- cypliny narzucanej przez innych, z zewnątrz, ale jednocześnie niejednokrotnie ciężkie warunki tejże pracy, nierównomierność związanego z nią wysiłku, duże ryzyko, powodowane chociażby względami klimatycznymi. Z drugiej strony określony w sensie czasu tok pracy, stała płaca i takoż ubezpieczenia, uważany za dobrodziejstwo płatny urlop, ale również obce miejsce, obca kontrola wy- ników własnej pracy, przejawy dyscypliny pochodzącej z zewnątrz, będącej zewnętrznym naciskiem. Uzyskane rezultaty wskazały na splot w ocenie właś‑

ciwości tego, co stare i nowe, na względną trwałość pozytywnego traktowania własnej przeszłości, a jednocześnie racjonalne postrzeganie tego, co nastąpiło później i zdefiniowało nową sytuację. Respondenci nie rezygnowali z pewnej sentymentalnej (w pozytywnym znaczeniu) refleksji dotyczącej ich indywidu- alnego i zbiorowego wcześniejszego rolniczego losu, reagując przy tym na takoż pozytywne przejawy pracy pozarolniczej, tej, która przyszła z industrializacją.

(24)

Doceniali potrzebę i wartość każdej dobrze wykonywanej pracy, byli świadomi własnej w związku z tym roli, czy to wcześniejszej, czy późniejszej.

Wreszcie, w niniejszej skądinąd krótkiej wypowiedzi, zajmijmy się nieco wię- cej tymi uwagami składającymi się na omawianą książkę, które zostały opisane hasłem zmian w sposobie życia; zmian, jak to autor ujął, obejmujących wybrane zagadnienia szczegółowe, takie jak stosunki rodzinne, sąsiedzkie, powiązanie z nową, nowohucką dzielnicą, kontakty z większym Krakowem, spędzanie wol- nego czasu – to wszystko od szeroko rozumianych tradycyjnych wyznaczni- ków społeczno ‑kulturowych do tego właśnie, co pojawiało się jako następstwo owego procesu zmiany. Podobnie jak w przypadku struktury zawodowej, ta zmiana była nieuchronna, gdyż, powtarzając wprowadzające założenie, wieś pozbawiona możliwości pełnej uprawy roli nie może kontynuować elementów tradycyjnego wiejskiego sposobu ‑stylu życia. Autor zresztą dobitnie podkreślił, że tradycyjne życie wiejskie, a w tym w szczególności funkcjonowanie różnych (ze względu na stan posiadania i inne konteksty) rodzin bynajmniej nie było ujednolicone – i oczywiście należałoby iść tym tropem. Tutaj decydujące jest to, co najbardziej znamienne oraz reprezentatywne, a w konsekwencji oddające ów wymiar ludzkich spraw.

Dominującym wcześniejszym wzorem były silne, trwałe i przybierające różnorodne, wzmacniające postaci stosunki pokrewieństwa i powinowactwa, w tym przejawy pomocy w przypadkach sytuacji kryzysowych. Ten zapewne najważniejszy aspekt sposobów życia uległ uchwytnemu ograniczeniu. Nastąpi- ło to częściowo ze względu na oczywiste uszczuplenie podłoża gospodarczego, jak i codziennego rytmu życia. Współpraca ze względu na uprawę ziemi przy- brała już tylko nikły zakres, co miało bezpośredni wpływ na stosunki społecz- ne, a jednocześnie równie istotny wpływ miały przejawy fragmentaryzacji ze względu na wyraźne rozrzedzenie dawnej wspólnoty z powodu nowych miejsc zatrudnienia i zamieszkania. Zwróćmy przy tym uwagę, że związane z tym spostrzeżenia prezentowali raczej mężczyźni (silniej uwikłani w zmiany zawo- dowe) niż kobiety. Warto też powtórzyć wykorzystaną w tekście wypowiedź jednej z osób badanych, już pracownika Huty: „Człowiek to nie wie, czego się trzymać, ani rolnik, ani robotnik, a byliśmy z dziada pradziada chłopami, teraz to nas od siebie odsunęło, bo praca na zmiany, bo w fabryce nie może jeden drugiego szukać” (Wódz, 1971: 52).

Podobny kierunek zmian odcisnął się na tradycyjnie istotnych stosunkach sąsiedzkich. Uległy osłabieniu, a jednocześnie normatywnemu spłaszczeniu, jako że wcześniejsze różnice w poziomie posiadania i zamożności przestały mieć znaczenie, a nowych źródeł zarówno współdziałania, jak i ewentualnych konfliktów było mniej. Brak czasu, znowu praca na zmiany i związana z tym domowa nieobecność, zwiększona możliwość robienia codziennych zakupów w mieście, włączanie się w organizacje społeczne występujące w szerszej skali to czynniki, które były wskazywane z różnorodną częstością, ale łącznie przy-

(25)

czyniały się do ograniczenia współżycia sąsiedzkiego. Pozostały jednak roz- maite i łatwo wyobrażalne codzienne stosunki oraz formy drobnej współpracy czy wymiany, jak również te przejawy, które można było określić mianem to- warzyskich.

Osobną uwagę poświęcił badacz, jak to nazwał, kontaktom z miastem, co oczywiście oznaczało te wszystkie zjawiska, które odzwierciedlały związ- ki mieszkańców Pleszowa z „właściwym” Krakowem; związki zróżnicowane i znowu zmieniające się. Wcześniej były one głównie, choć nie tylko, definiowa- ne możliwością sprzedaży produktów rolnych na chłonnym rynku krakowskim, możliwością o rozmaitym natężeniu ze względu na wielkość i produktywność poszczególnych gospodarstw. Nowe czasy z jednej strony zasadniczo ograni- czyły tę funkcję, a z drugiej strony, chociażby ze względu na przeobrażenie komunikacyjne (tramwaj, autobus) zindywidualizowały i sfragmentaryzowały te kontakty, co zostało opisane komentarzem, że do tegoż Krakowa najczęściej jeździ się, by coś załatwić, z czegoś skorzystać. Zasadniczym faktem stała się rozbudowa Nowej Huty i wypełnianie jej rozmaitymi instytucjami, co samo w sobie pozwalało korzystać z tego, co składa się na miejską ofertę.

Wreszcie istotna i – jak można stwierdzić – bardzo interesująca badacza kwestia wolnego czasu. Jak podkreślił autor, przed wywłaszczeniem Pleszów był miejscem, w którym sprawa wolnego czasu potwierdzała tradycyjne właści- wości polskiej wsi, chociaż z pewnymi nowoczesnymi elementami, jak między innymi kursy rolnicze stwarzające dodatkowe możliwości towarzyskiego bycia razem czy aktywność Koła Młodzieży z niebanalnymi, trzeba przyznać, ini- cjatywami teatralnymi i muzycznymi. Dodajmy, że te przejawy samorealizacji zdarzały się w niedziele i święta. Także w tym zakresie owe tzw. nowe czasy wprowadziły sporo zmian, z charakterystycznymi przejawami kontynuacji.

Posłużmy się jednym przykładem: zapewne najbardziej znamienne pod tym względem okazały się funkcje czegoś w życiu tych ludzi szczególnie nowego, czyli urlopu pracowniczego. Jak się okazało, a przecież badania były prowadzone przez szereg lat po owych decydujących przekształceniach wywłaszczeniowych i przejściu licznych mieszkańców do pracy regulowanej, w postaci formalnego zatrudnienia, urlop ciągle był głównie wykorzystywany do tego, co działo się w prywatnym gospodarstwie domowym i na pozostałych, małych działkach.

Znowu powtórzmy wypowiedź jednego z rozmówców, że nie należy nie pra- cować, bo to marnowanie czasu. Na tym tle wyjazdy urlopowe były nieliczne, a też nieco nietypowe, gdyż np. do mieszkającej w oddaleniu rodziny.

Tak też dochodzimy do sformułowanych przez Wodza konkluzji, do uwag wręcz zaskakujących, skłaniających do dodatkowego namysłu. Powtórnie po- służmy się dłuższym cytatem (Wódz, 1971: 63):

Zmiany społeczne wyrażone, na przykład, w przejściu do innego zawo- du, w zmianie warunków bytu, w konieczności podniesienia kwalifikacji,

(26)

pociągają zawsze konieczność przystosowania się i proces selekcji społecz- nej. Procesy przystosowawcze zależą w dużej mierze od osobowości jed- nostki. Życiorysy chłopów, robotników, inteligentów, zawarte w licznych zbiorach pamiętników wydanych przed wojną i po wojnie, świadczą, że różnorodne trudności i przeszkody wyzwalają często wspaniałą zdolność walki i przynoszą jednostce głębokie zadowolenie i poczucie wartości. Ze zmagań z trudnościami wychodzą zwycięsko bardziej uzdolnieni, ambitni, uspołecznieni. Niepowodzenia spotykają najczęściej mniej odpornych.

Czy w kilkadziesiąt lat później, po tych wszystkich wręcz niesłychanych przekształceniach, które były i są naszym udziałem, w warunkach, które są tak inne, jak sobie tylko można wyobrazić, jednym słowem: teraz, w odniesieniu do obecnych realiów, moglibyśmy oczekiwać podobnego komentarza? Odpowiedź jest prosta: oczywiście tak, z wszystkimi zarówno pozytywnymi, jak i krytycz- nymi uwagami, jakie nasuwa.

W tym studium, formułując rozmaite wnioski, autor zwrócił uwagę na aspekty praktyczne tego rodzaju prowadzonych prac, co znowu teraz, po tych wszystkich zmianach, jakie stały się udziałem samej socjologii, przyjmuję z aprobatą i podkreślam. Nie pada tam pojęcie socjologii stosowanej, wówczas nieobecne w naszej literaturze przedmiotu, ale wymowa owych wniosków była i pozostaje jednoznaczna. Ów praktyczny, aplikacyjny wymiar naszej dyscy- pliny był ważny i obiecujący wówczas, taki też pozostaje po dzień dzisiejszy.

Jednym z głównych spostrzeżeń było stwierdzenie, że proces wywłaszczeń, za- pewne w takim czy innym zakresie nieuchronny, mógł przebiegać w sposób społecznie bardziej uregulowany, korzystniejszy zarówno z perspektywy ak- tywności zawodowej poszczególnych osób, jak i aktywizujących przekształceń całych miejscowości. Takie powinny być zadania społeczno ‑planistyczne i taką, co ciekawe, rolę, zaczęli wówczas odgrywać socjolodzy krakowscy, zajmując się innymi przedsięwzięciami rozwojowymi. Dzisiaj owa – powiedzmy tak – „dru- ga” socjologia, kładąca finalny nacisk na możliwości oraz zobowiązania aplika- cyjne, zdaje się bardziej potrzebna niż kiedykolwiek.

Zajmując się przede wszystkim studium pleszowskim, zwróćmy również uwagę na pewien dodatkowy, skromny, ale znamienny czynnik z pogranicza socjologii wiedzy i socjologii nauki. Owe omawiane tutaj badania Jacka Wodza stały się charakterystyczną częścią ówczesnej socjologii krakowskiej, w któ- rym to obszarze pytania dotyczące Nowej Huty wobec ogólnego, gwałtownego bodźca industrializacyjno ‑urbanizacyjnego, w konsekwencji wobec znajdujące- go się w nowej sytuacji Krakowa, w nowych warunkach, które teraz nazwiemy metropolitarnymi, stały się wyjątkowo istotną linią poszukiwań. Niekoniecznie przy tym naukowych, ściślej – socjologicznych, by przypomnieć poruszający i niejako zrywający zasłonę Poemat dla dorosłych Adama Ważyka. Nas jednak z oczywistych względów interesuje nieco późniejsza socjologia akademicka

(27)

i mając w pamięci pojawiające wówczas przedsięwzięcia, wymieńmy dwie inne książki, a to Nowe życie w nowym mieście Renaty Siemieńskiej oraz Kraków w pro‑

cesie przemian Jerzego Sulimskiego.

Abstrahując nieco od kolejności powstawania tych prac, sprecyzujmy pewną właściwą im kolejność tematyczną. Ta dla nas główna, Jacka Wodza, odzwier- ciedlała, by tak rzec, wyjściowe – z jednej strony obiektywne, a drugiej strony z czysto ludzkiego punktu widzenia niejednokrotnie dramatyczne – mechaniz‑

my kształtowania się „nowego świata”. Praca Renaty Siemieńskiej to już ob- raz pierwszej stabilizacji: wielki eksperyment społeczny (to słowa autorki) już zapuścił korzenie i wygenerował wzory życia, pozwalające wypowiedzieć się o względnie utrwalonych, a w każdym razie możliwych do zdiagnozowania sposobach realizowania tego, co składa się na (nową) pracę, (nowe) standardy gospodarstwa domowego służącego za podstawę powstawania i funkcjonowa- nia rodzin, inne stosunki społeczne, style życia prowadzące do coraz bardziej zróżnicowanego zaspokajania potrzeb itd. Jednym słowem, powtarzając raz jeszcze, powstające z niepowstrzymaną dynamiką nowe życie w mieście, które to zjawiska same w sobie powstając, dają jednocześnie zwrotny impuls temu, co jest ich nowomiejską podstawą. W ujęciu Jerzego Sulimskiego zarysowana zo- stała krakowska, wewnętrznie złożona całość, której Nowa Huta jest już imma- nentną częścią, ale częścią, która nie tylko nie zatraca swej specyfiki, ale wręcz czyni ją bardziej widzialną, jako że silniej w porównaniu z nieco wcześniejszym okresem splecioną z pozostałymi składnikami wielkomiejskiego środowiska. To już splot zjawisk stosunkowo najbardziej współczesnych (która to cecha została tam podkreślona na samym początku), co oznacza, że prezentowana tam Nowa Huta tętni wielością okoliczności wypełniających ową wielkomiejską społeczno‑

‑ekologiczną rzeczywistość. Jednocześnie pozostaje względnie odrębna w swych skądinąd oczywistych właściwościach materialnych oraz ekonomicznych, jak i w wachlarzu wydarzeń dziejących się w obramowaniu tej społeczności lokal- nej. Autor zwrócił przy tym uwagę na fakt, że w poszczególnych niszach tego wielkomiejskiego świata zachowały się pozostałości dawnych więzi lokalnych, wynikających między innymi ze sposobów zachowania się (chciałoby się dodać – mimo wszystko), z posiadania własnych domów, a niekiedy nawet drobnych gospodarstw. „Pleszów” – tym razem używam tej nazwy raczej metaforycznie niż w odniesieniu do jednego miejsca – zaniknął, ale nie do końca…

Tak wracamy do realiów zapoczątkowujących ten proces – realiów znowu pleszowskich w dosłownym sensie tej nazwy własnej. Po czterdziestu czterech latach od opublikowania przez Jacka Wodza jego studium to miejsce jest nadal nie tylko słowem drukowanym na mapie Krakowa, ale również – co prawda bar- dzo drobnym, lecz realnym – miejscem ludzkiego życia i społecznego wymia- ru. Istniejąc w najbliższym sąsiedztwie wielkiego zakładu pracy, wręcz w jego cieniu, wywołuje na pierwszy rzut oka uczucie sporego zakłopotania, by użyć oględnego sformułowania, ale jest. Czy to miejsce ma jeszcze dodatkową szansę

(28)

modernizacyjną, czy warto o tym myśleć, czy autor Przeobrażeń społecznych…

chciałby tam raz jeszcze zajrzeć i być może napisać swoiste postscriptum?

Literatura

Wódz J., 1971: Przeobrażenie społeczne wsi Pleszów włączonej do Nowej Huty 1949–1969 (Studium z socjologii prawa). Wrocław, Zakład Narodowy im. Ossolińskich Oddział w Krakowie.

(29)

Kilka refleksji i wspomnień z mojej pracy na Śląsku

Szanownego Jubilata Jacka Wodza poznałem jakieś pół wieku temu, na wspólnie odbywanych studiach socjologicznych na Uniwersytecie Jagielloń- skim. On był rok lub dwa niżej ode mnie, tego już nie pamiętam, ale stykali- śmy się na co dzień, bo studia socjologiczne były na ówczesnym Uniwersytecie kierunkiem elitarnym (lub marginalnym, jak ktoś woli): na moim roku było nas dwanaścioro, a na Jego pewnie niewiele więcej. Pomimo że był młodszy ode mnie i wiekiem, i studenckim stażem – co wśród studentów zawsze się liczyło – dopuszczałem go do niejakiej konfidencji, był bowiem człowiekiem inteligentnym i dowcipnym, co w studenckim życiu towarzyskim było w cenie.

Ja byłem rodowitym krakowianinem, a Jacek pochodził z Tarnowa, nie mogłem więc przeczuwać, że nasze losy zwiążą nas obu ze Śląskiem: mnie wcześniej, bo zaraz po studiach, choć wówczas raczej epizodycznie, Jego nieco później, ale za to na stałe (mam tu na myśli karierę zawodową). Co więcej, Jacek Wódz przyszedł do Katowic, gdy ja to miasto i region zawodowo opuszczałem, i to w pewnym sensie na moje miejsce w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskie- go. Ale chciałbym wyraźnie podkreślić, że był to po prostu zbieg okoliczności.

Dzisiejszy Jubilat był już wówczas tak wytrawnym socjologiem, że Uniwersytet przyjąłby go bez względu na to, czy docent Sowa odejdzie, czy też pozostanie w Instytucie Socjologii.

Studia socjologiczne na UJ ukończyłem w roku 1965, broniąc pracę magi- sterską pt. Dom studencki jako środowisko społeczne napisaną pod kierunkiem profesora Pawła Rybickiego. I dzięki temu ukochanemu mistrzowi naukowemu – zrazu promotorowi pracy magisterskiej, później doktorskiej, wreszcie opieku- nowi i prawdziwemu przyjacielowi – trafiłem na Śląsk. Rybicki po nieudanych próbach zatrudnienia mnie w swojej Katedrze Socjologii i Demografii na UJ polecił moją osobę szefowej Pracowni Socjologicznej w Śląskim Instytucie Na- ukowym w Katowicach – profesor (wówczas jeszcze docent) Wandzie Mrozko-

(30)

wej. I tak po odbyciu wstępnych rozmów z panią profesor, a także z dyrektorem Instytutu prof. Jackiem Koraszewskim zostałem tam zatrudniony w charakterze asystenta ‑stażysty z dniem 1 listopada 1965 roku.

Uwagi o mojej pracy na Śląsku rozpocznę od refleksji o związkach z tym regionem Polski mojego mistrza naukowego, Pawła Rybickiego. Gdy podejmo- wałem pracę w Śląskim Instytucie Naukowym, nie miałem pojęcia, że Paweł Rybicki był związany ze Śląskiem jeszcze od czasów przedwojennych. Później dowiedziałem się, że w 1934 roku objął stanowisko dyrektora Biblioteki Sejmu Śląskiego, a zaraz po wojnie w 1945 roku na polecenie ówczesnego ministra oświaty Stanisława Skrzeszewskiego powrócił na to stanowisko, tyle że biblio- teka sejmowa po likwidacji samego sejmu została przemianowana na Bibliotekę Śląską. Był także Rybicki Przewodniczącym Komisji Socjologicznej w utworzo- nym w latach 30. XX wieku Instytucie Śląskim w Katowicach. Dopiero ostatnio przeczytałem, że profesor Paweł Rybicki w 1956 roku stanął na czele Komitetu Organizacyjnego powołanego przez Wojewódzką Radę Kultury w Katowicach, którego zadaniem miało być „doprowadzenie do odrodzenia” zlikwidowane- go w 1949 roku Instytutu Śląskiego (Fic, s. 4). Podjęte przez Komitet działania dały początek wysiłkom i zabiegom, które doprowadziły do powołania do życia w maju 1957 roku przez Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowi- cach Śląskiego Instytutu Naukowego (ibidem, s. 5).

Nigdzie jednak nie natrafiłem na informację, jak doszło do podjęcia przez Pawła Rybickiego pracy w Bibliotece Sejmu Śląskiego i jego przeprowadzki na stałe ze Lwowa i rodzinnego Janowa Lwowskiego do Katowic. Ja znalazłem się na Śląsku dzięki niemu, ale intrygowało mnie, jaka była jego droga do Katowic – miasta na wskroś przemysłowego, które nie miało wówczas żadnej uczelni wyższej ani środowiska naukowego. Całe wcześniejsze życie, nie licząc lat spę- dzonych na studiach w Kolonii i w Paryżu (1928–1929), był Rybicki związany – i rodzinnie, i zawodowo – z ziemią lwowską i z lwowskim Uniwersytetem.

Pracę doktorską napisał o etyce Jana Kochanowskiego, interesował się także za- gadnieniami naukoznawstwa. Przeprowadzka na Śląsk, jak się okazało, zasad- niczo wpłynęła na zmianę jego zainteresowań badawczych i na całą późniejszą karierę naukową, w której podjęcie problematyki śląskiej1, a następnie socjolo- gicznej problematyki tzw. Ziem Odzyskanych2 odegrało kluczową rolę.

Mam własną hipotezę dotyczącą okoliczności podjęcia przez Pawła Rybic- kiego tej tak ważnej decyzji życiowej i pozwolę sobie ją tutaj przedstawić, bo nie miałem śmiałości nigdy go o to zapytać. Otóż podejrzewam, że zasadniczą

1 Rozprawa O badaniu socjograficznym Śląska (Rybicki, 1938) obok artykułu ks. Emila Szramka Śląsk jako problem socjologiczny to pierwsze ważne prace socjologiczne o tym regionie Polski (rozprawa Rybickiego zawiera także cenną bibliografię).

2 Pierwszą pracę o zagospodarowaniu przyszłych Ziem Odzyskanych (wówczas tzw. „postulowanych”) Paweł Rybicki wykonał już w roku 1942 (na zlecenie rządu pol- skiego w Londynie). Zob. Sowa, 2010: 21–36.

(31)

rolę odegrała tutaj osoba, a ściślej działalność dr. Michała Grażyńskiego jako wojewody śląskiego. Grażyński, oficer Legionów i powstaniec śląski, związał się po pierwszej wojnie światowej ze środowiskiem Uniwersytetu Jagielloń- skiego, przygotowując dwa doktoraty: pierwszy z ekonomii, drugi z prawa.

Dzięki temu nie tylko zdobył gruntowną wiedzę w obu tych dziedzinach oraz nawiązał rozległe kontakty w krakowskim środowisku naukowym, ale także zrozumiał wagę nauki i instytucji naukowych dla rozwoju odrodzonej Polski.

Dlatego w czasie swoich długich rządów na stanowisku wojewody śląskiego od początku podejmował wysiłki i wspierał inicjatywy na rzecz rozwoju oświaty i nauki w regionie. Jego ambicją było doprowadzenie do powołania w Kato- wicach politechniki, a w dalszej perspektywie uniwersytetu. Utworzenie Ślą- skich Technicznych Zakładów Naukowych oraz Instytutu Pedagogicznego mia- ło przybliżać Katowice do tego celu. Miał wszakże ten światły administrator świadomość, że mogło się to dokonać tylko w drodze zgromadzenia w Kato- wicach odpowiedniej kadry naukowo ‑dydaktycznej. Dlatego wojewoda Michał Grażyński w 1932 roku zwrócił się z oficjalnym apelem do krakowskiej Akade- mii Umiejętności o wsparcie śląskich wysiłków zmierzających do uruchomienia w stolicy Górnego Śląska odpowiednich instytucji naukowych i wytworzenia środowiska naukowego. Istotnym elementem tego apelu była prośba o pomoc w sprowadzeniu do Katowic odpowiedniej kadry.

Otóż wydaje mi się, że apel ten nie mógł przejść bez echa nie tylko w Kra- kowie, o czym zresztą na Śląsku wiadomo, ale także we Lwowie, który w owym czasie był najznaczniejszym ośrodkiem akademickim w kraju. Jednym z naj- bardziej prominentnych humanistów w gronie czynnych członków Akademii Umiejętności był w owym czasie Wilhelm Bruchnalski, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, historyk literatury, powszechnie uznawany za naj- lepszego znawcę poezji Adama Mickiewicza. A doktorantem i przez lata bliskim współpracownikiem Bruchnalskiego był właśnie Paweł Rybicki3. Jest wysoce prawdopodobne, że Rybicki dowiedział się o apelu Grażyńskiego do Akade- mii właśnie od profesora Bruchnalskiego. Byłoby też rzeczą naturalną, gdyby Bruchnalski rekomendował Pawła Rybickiego do objęcia stanowiska dyrektora Biblioteki Sejmu Śląskiego w Katowicach. Był bowiem Rybicki po pierwsze jego uczniem, za którego – pod względem naukowym i osobowościowym – brał peł- ną odpowiedzialność, po wtóre uczeń ten znał się na bibliotekarstwie4 ponie- waż jeszcze w czasie studiów i później pracował w bibliotece UJK, po trzecie uczeń ów był nie tylko bibliotekoznawcą i historykiem literatury, ale już także uznanym socjologiem, po swoich studiach zagranicznych opublikował bowiem

3 To W. Bruchnalski rekomendował do druku pierwszą książkę Pawła Rybickiego Etyka Jana Kochanowskiego, Warszawa 1930, nakładem Kasy im. Mianowskiego (doktorat obroniony u Bruchnalskiego w roku 1926).

4 W czasach stalinowskich, po usunięciu socjologii z uniwersytetów, Paweł Rybicki wykładał m.in. bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

(32)

szereg prac i recenzji promujących socjologię i wybitnych zagranicznych socjo- logów, a więc mógłby być w przyszłości wykładowcą socjologii w Katowicach.

Po czwarte, Bruchnalski mógł zaświadczyć, że Rybicki był polskim patriotą, który rozumiał znaczenie rozwoju polskich instytucji kultury na Górnym Ślą- sku. Wszystko to wydaje się bardzo prawdopodobne i może świadczyć o tym, że w takich właśnie okolicznościach młody uczony ze Lwowa, dr Paweł Rybicki, trafił do stolicy Górnego Śląska. Ale czy przedstawiona tu hipoteza zostanie kiedykolwiek potwierdzona lub obalona – trudno przewidzieć.

Pora przejść do uwag o moich własnych zawodowych związkach ze Ślą- skiem, choć mam świadomość, że to, co o nich tu napiszę, okaże się raczej mniej ważne i interesujące od tego, co napisałem o Pawle Rybickim. Decyduję się jed- nak na te uwagi dlatego, że czas spędzony na Śląsku uważam za znaczący etap mojej drogi zawodowej.

W Śląskim Instytucie naukowym przepracowałem zaledwie 26 miesięcy, zdołałem jednak samodzielnie przeprowadzić szeroko zakrojone badania, o czym za chwilę, a także nawiązać sympatyczne i przyjazne więzy ze sporą częścią koleżanek i kolegów, głównie z Pracowni – później Zakładu – Badań Socjologicznych; część z tych przyjaźni przetrwała okres mojego zatrudnienia w Śląskim Instytucie Naukowym. Miłym zaskoczeniem było dla mnie, iż wśród pracowników Zakładu spotkałem uczniów profesora Pawła Rybickiego. Należał do nich przede wszystkim dr Henryk Dutkiewicz, który studiował u profesora jeszcze w latach czterdziestych we Wrocławiu i pod jego kierunkiem przygo- tował doktorat. Opublikował kilka świetnych prac z teorii i historii socjologii.

Był m.in. autorem napisanego później świetnego eseju o Erazmie Majewskim ogłoszonego w Szkicach z historii socjologii polskiej – tomie ofiarowanym Pawłowi Rybickiemu w 80. rocznicę urodzin. Do grona wrocławskich uczniów profesora należała także, o ile mnie pamięć nie zwodzi, pani dr Maria Suboczowa i – choć też dzisiaj nie jestem tego całkiem pewien – dr Bronisław Podgrodzki. Kra- kowskim natomiast uczniem profesora był, oprócz mnie, mój kolega ze studiów (a nawet jeszcze z dzieciństwa) mgr Zbigniew Pucek, obecnie profesor Kra- kowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Wykładów profesora w Krakowie słuchała także badaczka społeczności Nowych Tychów mgr Danuta Czauderna. Skład Zakładu uzupełniali jeszcze następujący koledzy: dr Włodzi- mierz Knobelsforf, mgr Jerzy Sikorski oraz urocza młoda koleżanka mgr Barba- ra Wilhelmi. Pod koniec mojego zatrudnienia w ŚIN pojawił się jeszcze docent Gabriel Kraus, który podjął pracę w Zakładzie chyba w wymiarze ½ etatu. Od tamtego czasu minęło prawie pięćdziesiąt lat, ale mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem. Było więc nas w Zakładzie Badań Socjologicznych, licząc z szefo- wą – panią docent Mrozkową, jak wiadomo uczennicą Floriana Znanieckiego – dwanaście osób, wśród których połowę stanowili uczniowie Pawła Rybickie- go. Chciałbym jeszcze dodać, że w tamtym czasie poznałem współpracującą z naszym Zakładem ówczesną docent Lucynę Frąckiewicz, późniejszą profesor

(33)

i rektor Akademii Ekonomicznej w Katowicach, z którą w następnych latach utrzymywałem bliskie więzy współpracy i przyjaźni.

Z pracy w wymienionym zespole Zakładu Badań Socjologicznych ŚIN za- pamiętałem bardzo miłą, koleżeńską atmosferę, a także częste, regularnie od- bywane, prowadzone przez doc. Wandę Mrozkową ciekawe zebrania naukowe, zazwyczaj z interesującym wykładem i ożywioną dyskusją. I ja dwa lub trzy razy wystąpiłem na nich w roli referenta, ale dobrze zapamiętałem tylko jedno wystąpienie, o które zostałem poproszony przez panią docent Mrozkową. Cho- dziło o zreferowanie i ocenę głośniej niebawem książki Adama Schaffa Mark‑

sizm a jednostka ludzka, która ukazała się w 1965 roku, byłem bowiem jej pierw- szym w naszym gronie czytelnikiem, jej chwalcą, ale i krytykiem. Dzieło to pojawiło się w księgarniach tylko na skutek braku czujności ówczesnej cenzury i wywołało kampanię nienawiści ze strony tzw. partyjnego ideologicznego be- tonu. Ja w swoim wystąpieniu pochwaliłem to, co niebawem zostało publicznie napiętnowane, a skrytykowałem to, co nie budziło niczyjego zainteresowania, a tym bardziej namiętności, czyli wstępny wykład ortodoksyjnego marksizmu.

W Instytucie nikt się jakoś w tym nie połapał, a w każdym razie tak mi się wówczas wydawało.

Ale w Zakładzie Badań Socjologicznych ŚIN zająłem się przede wszystkim poważnymi badaniami socjologicznymi. W zakresie wyboru tematu pani do- cent Mrozkowa dała mi wolną rękę. Bardzo sobie to ceniłem, gdyż było to do pewnego stopnia wyróżnienie. Inna rzecz, że zasygnalizowałem możliwość na- wiązania współpracy z jednym z centralnych (tzn. zlokalizowanych w Warsza- wie) ośrodków badawczych. Postanowiłem zaproponować taki temat badawczy, który pozwoliłby mi na kontynuację moich wcześniejszych zainteresowań5, ale który nie byłby oderwany od realiów Górnego Śląska. Zgłosiłem zatem gotowość przeprowadzenia badań porównawczych warunków życia i stosunków rodzin- nych studentów Katowic i Krakowa mieszkających w czasie studiów w domach rodzicielskich (chodziło o analizę tego segmentu zbiorowości studenckiej, który gromadził młodzież związaną rodzinnie z jednym z badanych ośrodków aka- demickich). Równocześnie, po uzyskaniu wstępnej akceptacji w ŚIN, zwróci- łem się do dyrektora Międzyuczelnianego Zakładu Badań nad Szkolnictwem Wyższym przy Ministerstwie Oświaty i Szkolnictwa Wyższego w Warszawie, a był nim wówczas profesor Jan Szczepański, z propozycją współorganizacji i współfinansowania takich badań. Propozycja została przyjęta i obie strony dość szybko doszły do porozumienia w sprawie zasad organizacji i finansowa- nia badań. Przygotowałem obszerny projekt badawczy, który po odpowiednich trójstronnych konsultacjach (ja – ŚIN – MZBSW) został przyjęty i zatwierdzony do realizacji. Merytoryczną opiekę nad badaniami zgodził się objąć – ku mojej

5 Chodziło o moją pracę magisterską Dom studencki jako środowisko społeczne (opubli- kowaną niebawem w tomie: Kurzela, Kamiński, Sowa, red., 1967).

(34)

radości i z pełną akceptacją obu instytucji – profesor Paweł Rybicki. Dzisiaj, z perspektywy półwiecza i towarzyszących mu zmian w działalności instytucji naukowych, patrzę z podziwem i niedowierzaniem na sprawność i skuteczność działania tamtych „socjalistycznych” instytucji. W ciągu roku akademickiego 1966/1967 przeprowadziłem w obu miastach wraz z zespołem odpowiednio przeszkolonych ankieterów obszerne badania obejmujące 200 pogłębionych wy- wiadów ze studentami czterech uczelni – po dwie w każdym mieście. Kwestio- nariusz obejmował 108 pytań skierowanych do studentów i 27 do ich rodziców.

Przeprowadziłem także kilkadziesiąt wywiadów z ekspertami (głównie byli to działacze studenccy oraz organizatorzy studenckiego ruchu kulturalnego).

Wyniki badań opracowałem samodzielnie i przedstawiłem w osobnej książce (Sowa, 1971)6. Myślę, że nie byłbym w stanie wykonać tej pracy bez wielkiej życzliwości profesor Wandy Mrozkowej, a także profesora Jana Szczepańskiego, wysokiej sprawności obu tych ówczesnych instytucji oraz pomocy koleżanek i kolegów z Zakładu Badań Socjologicznych ŚIN, z których część zgodziła się wziąć udział w badaniach w charakterze ankieterów.

W tamtym czasie oprócz dość intensywnych prac badawczych zajmowałem się marginesowo publicystyką. Wspominam o tym, gdyż w związku z tą dzia- łalnością spotkała mnie na Śląsku pewna częściowo tylko zabawna przygoda, która miała pewien wpływ na moje losy życiowe. Pewnego razu zaprosiła mnie do swojego gabinetu na rozmowę szefowa naszego Zakładu, pani docent Wanda Mrozkowa. Ponieważ była osobą konkretną, od razu wkroczyła in medias res na- stępującym skierowanym do mnie pytaniem: Panie Kazimierzu, pan lubi pisywać do gazet, więc może by pan napisał coś o naszym Zakładzie? Propozycja trochę mnie zaskoczyła, ale, rzecz jasna, nie mogłem odmówić. Wówczas podsunęła mi właś‑

nie ukończony raport z badań naszego kolegi Bronisława Podgrodzkiego zaty- tułowany Świadomość społeczna robotników (lub bardzo podobnie) z mniej więcej następującym komentarzem: To jest dobry, aktualny temat, wyniki badań ciekawe, więc jest się czym pochwalić. Jak ulał pasuje do „Trybuny Robotniczej”7. Trochę mnie zatkało, ale bąknąłem, że spróbuję, i wyszedłem z gabinetu z raportem pod pachą. Po kilku dniach zostawiłem w sekretariacie Zakładu napisany artykuł.

Niebawem dowiedziałem się, że szefowa już go przejrzała i skierowała, gdzie trzeba. Mniej więcej po tygodniu rozpętało się piekło. Docent Mrozkowa została wezwana do Komitetu przed oblicze redaktora naczelnego „Trybuny” Macieja Szczepańskiego (późniejszego szefa Komitetu ds. Radia i Telewizji w Warsza- wie). Badania Podgrodzkiego nie znalazły uznania w oczach redaktora naczel- nego, a szczególnie nie spodobał mu się mój artykuł, w którym rzetelnie, jak

6 Na drugiej stronie karty tytułowej umieszczono napis: „Wyniki badań przeprowa- dzonych wspólnie przez Zakład Badań Socjologicznych Śląskiego Instytutu Naukowego oraz Pracownię Zagadnień Rekrutacji i Toku Studiów Międzyuczelnianego Zakładu Ba- dań nad Szkolnictwem Wyższym”.

7 Ówczesny organ Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach.

(35)

pamiętam, omówiłem i zilustrowałem cytatami wyniki badań przedstawione w raporcie. Zdenerwowały go zwłaszcza te cytaty. Zawierały przykłady kon- kretnych treści świadomości społecznej badanych robotników (głównie górni- ków i hutników). Nie pamiętam już dokładnie tych cytatów poza jednym, który, zdaje się, szczególnie zirytował redaktora Szczepańskiego. Otóż, jak zacytowa- łem wiernie za Podgrodzkim, jeden z badanych na pytanie o pochodzenie czło- wieka odparł, że „człowiek na pewno pochodzi od małpy, a najlepszym na to dowodem jest Murzyn, który jest do człowieka bardzo podobny”. No cóż, nie wszyscy mają poczucie humoru. Biedny Bronek Podgrodzki dostał, zdaje się, upomnienie partyjne, a ja surową reprymendę od pani dyrektor. Oczywiście ani mój artykuł, ani sam raport nigdy nie ujrzały światła dziennego.

I tak zaczęły się moje kłopoty w Śląskim Instytucie Naukowym, a ściślej:

wówczas „sprawa Sowy” ujrzała światło dzienne, bo same kłopoty, których mogłem się tylko domyślać, rozpoczęły się wcześniej, już niedługo po moim zatrudnieniu w ŚIN, w grudniu 1965 roku. W tamtym właśnie miesiącu odby- wały się w zakładach pracy w całej Polsce organizowane przez władze zebrania, na których potępiano słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 18 listopada 1965 roku, który – jak dziś wiemy – praktycznie rozpoczął wiel- ki historyczny proces polsko ‑niemieckiego pojednania. I w ŚIN odbyło się ta- kie zebranie ogółu pracowników, na którym po kilku oficjalnych krytycznych wystąpieniach akt potępienia listu poddano pod jawne głosowanie. Na około 50 uczestników tylko 3 osoby nie poparły tego potępienia: 1 (doc. J. Kokot) za- głosowała przeciw, a 2 (mgr Z. Pucek i ja) wstrzymały się od głosu. To się oczy- wiście nie mogło spodobać.

Kolejny „plus ujemny”, jak powiada znany klasyk, dostałem za to, że uczest- niczyłem na Jasnej Górze w obchodach 1000 ‑lecia chrztu Polski, a na dodatek no- cowałem w Klasztorze Paulinów. O godz. 5.00 rano, gdy szedłem z klasztoru na dworzec w Częstochowie, milicja wlepiła mi mandat w wysokości 500 złotych8 za… przechodzenie jezdni w miejscu nieoznakowanym. Ponieważ odmówiłem płacenia, już chyba po tygodniu tzw. Kolegium Orzekające w Katowicach pod- trzymało karę i obciążyło mnie kosztami postępowania. Powiadomiono o tym zakład pracy. Cóż, takie były czasy… Kolejną krechę dostałem za to, że 1 maja 1967 roku nie wziąłem udziału w tradycyjnym pochodzie ulicami Katowic dla uczczenia Święta Pracy (ale za to wieczorem 30 kwietnia zostałem w Warszawie przyjęty wraz z dwoma kolegami na prywatnej audiencji przez prymasa Ste- fana Wyszyńskiego, o czym odpowiednie służby poinformowały kogo trzeba).

I wreszcie w końcu tegoż roku te same służby poinformowały dyrekcję ŚIN, że spotykam się w Warszawie z „wrogami Polski Ludowej”. Tego było już za wiele.

Dostałem wypowiedzenie z pracy w Śląskim Instytucie Naukowym z dniem 1 marca 1968 roku. Wręczył mi je nowy dyrektor Instytutu doc. Henryk Recho-

8 Zarabiałem wówczas 1 500 zł miesięcznie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kierownictwo Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej było świadome tego, że przy braku jawności, braku demokracji życia publicznego oraz partyjnego nastroje społeczne

strat ciśnienia podczas przepływu burzliwego przez dodatek polimerów oraz.. środków

Ponieważ ta instrukcja może okazać się niewystarczająca udostępniam test gry z 7 zadaniami aby sprawdzić możliwości platformy – dostępny jest on pod nr

distributions cause local bending of the shell structure and hence an additional stress distribution to that used in the strength predictions of Ref.4. The next phase in the work

Studia Theologica Varsaviensia 13/1,

Niska wartość stężeń hemoglobiny tlenkowęglowej u ofiar pożarów wynikała z tego, że powietrze w płonącym pomieszczeniu ubożeje w tlen, który zużywany jest w

małżonki wystawił pomiędzy r. Z tego powodu Bolesław Chrobry po powrocie z wyprawy kijowskićj odbudował ko­ ściół i przeznaczył doń bogate zdobycze

Winczorek, Instrumentalne wykorzystanie prawa w procesie prawotwórczym [w:] Prawo i ład społeczny, Warszawa 2000, s.. Społeczny