• Nie Znaleziono Wyników

Kilka refleksji i wspomnień z mojej pracy na Śląsku

Szanownego Jubilata Jacka Wodza poznałem jakieś pół wieku temu, na wspólnie odbywanych studiach socjologicznych na Uniwersytecie Jagielloń-skim. On był rok lub dwa niżej ode mnie, tego już nie pamiętam, ale stykali-śmy się na co dzień, bo studia socjologiczne były na ówczesnym Uniwersytecie kierunkiem elitarnym (lub marginalnym, jak ktoś woli): na moim roku było nas dwanaścioro, a na Jego pewnie niewiele więcej. Pomimo że był młodszy ode mnie i wiekiem, i studenckim stażem – co wśród studentów zawsze się liczyło – dopuszczałem go do niejakiej konfidencji, był bowiem człowiekiem inteligentnym i dowcipnym, co w studenckim życiu towarzyskim było w cenie.

Ja byłem rodowitym krakowianinem, a Jacek pochodził z Tarnowa, nie mogłem więc przeczuwać, że nasze losy zwiążą nas obu ze Śląskiem: mnie wcześniej, bo zaraz po studiach, choć wówczas raczej epizodycznie, Jego nieco później, ale za to na stałe (mam tu na myśli karierę zawodową). Co więcej, Jacek Wódz przyszedł do Katowic, gdy ja to miasto i region zawodowo opuszczałem, i to w pewnym sensie na moje miejsce w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskie-go. Ale chciałbym wyraźnie podkreślić, że był to po prostu zbieg okoliczności.

Dzisiejszy Jubilat był już wówczas tak wytrawnym socjologiem, że Uniwersytet przyjąłby go bez względu na to, czy docent Sowa odejdzie, czy też pozostanie w Instytucie Socjologii.

Studia socjologiczne na UJ ukończyłem w roku 1965, broniąc pracę magi-sterską pt. Dom studencki jako środowisko społeczne napisaną pod kierunkiem profesora Pawła Rybickiego. I dzięki temu ukochanemu mistrzowi naukowemu – zrazu promotorowi pracy magisterskiej, później doktorskiej, wreszcie opieku-nowi i prawdziwemu przyjacielowi – trafiłem na Śląsk. Rybicki po nieudanych próbach zatrudnienia mnie w swojej Katedrze Socjologii i Demografii na UJ polecił moją osobę szefowej Pracowni Socjologicznej w Śląskim Instytucie Na-ukowym w Katowicach – profesor (wówczas jeszcze docent) Wandzie

Mrozko-wej. I tak po odbyciu wstępnych rozmów z panią profesor, a także z dyrektorem Instytutu prof. Jackiem Koraszewskim zostałem tam zatrudniony w charakterze asystenta ‑stażysty z dniem 1 listopada 1965 roku.

Uwagi o mojej pracy na Śląsku rozpocznę od refleksji o związkach z tym regionem Polski mojego mistrza naukowego, Pawła Rybickiego. Gdy podejmo-wałem pracę w Śląskim Instytucie Naukowym, nie miałem pojęcia, że Paweł Rybicki był związany ze Śląskiem jeszcze od czasów przedwojennych. Później dowiedziałem się, że w 1934 roku objął stanowisko dyrektora Biblioteki Sejmu Śląskiego, a zaraz po wojnie w 1945 roku na polecenie ówczesnego ministra oświaty Stanisława Skrzeszewskiego powrócił na to stanowisko, tyle że biblio-teka sejmowa po likwidacji samego sejmu została przemianowana na Bibliotekę Śląską. Był także Rybicki Przewodniczącym Komisji Socjologicznej w utworzo-nym w latach 30. XX wieku Instytucie Śląskim w Katowicach. Dopiero ostatnio przeczytałem, że profesor Paweł Rybicki w 1956 roku stanął na czele Komitetu Organizacyjnego powołanego przez Wojewódzką Radę Kultury w Katowicach, którego zadaniem miało być „doprowadzenie do odrodzenia” zlikwidowane-go w 1949 roku Instytutu Śląskiezlikwidowane-go (Fic, s. 4). Podjęte przez Komitet działania dały początek wysiłkom i zabiegom, które doprowadziły do powołania do życia w maju 1957 roku przez Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowi-cach Śląskiego Instytutu Naukowego (ibidem, s. 5).

Nigdzie jednak nie natrafiłem na informację, jak doszło do podjęcia przez Pawła Rybickiego pracy w Bibliotece Sejmu Śląskiego i jego przeprowadzki na stałe ze Lwowa i rodzinnego Janowa Lwowskiego do Katowic. Ja znalazłem się na Śląsku dzięki niemu, ale intrygowało mnie, jaka była jego droga do Katowic – miasta na wskroś przemysłowego, które nie miało wówczas żadnej uczelni wyższej ani środowiska naukowego. Całe wcześniejsze życie, nie licząc lat spę-dzonych na studiach w Kolonii i w Paryżu (1928–1929), był Rybicki związany – i rodzinnie, i zawodowo – z ziemią lwowską i z lwowskim Uniwersytetem.

Pracę doktorską napisał o etyce Jana Kochanowskiego, interesował się także za-gadnieniami naukoznawstwa. Przeprowadzka na Śląsk, jak się okazało, zasad-niczo wpłynęła na zmianę jego zainteresowań badawczych i na całą późniejszą karierę naukową, w której podjęcie problematyki śląskiej1, a następnie socjolo-gicznej problematyki tzw. Ziem Odzyskanych2 odegrało kluczową rolę.

Mam własną hipotezę dotyczącą okoliczności podjęcia przez Pawła Rybic-kiego tej tak ważnej decyzji życiowej i pozwolę sobie ją tutaj przedstawić, bo nie miałem śmiałości nigdy go o to zapytać. Otóż podejrzewam, że zasadniczą

1 Rozprawa O badaniu socjograficznym Śląska (Rybicki, 1938) obok artykułu ks. Emila Szramka Śląsk jako problem socjologiczny to pierwsze ważne prace socjologiczne o tym regionie Polski (rozprawa Rybickiego zawiera także cenną bibliografię).

2 Pierwszą pracę o zagospodarowaniu przyszłych Ziem Odzyskanych (wówczas tzw. „postulowanych”) Paweł Rybicki wykonał już w roku 1942 (na zlecenie rządu pol-skiego w Londynie). Zob. Sowa, 2010: 21–36.

rolę odegrała tutaj osoba, a ściślej działalność dr. Michała Grażyńskiego jako wojewody śląskiego. Grażyński, oficer Legionów i powstaniec śląski, związał się po pierwszej wojnie światowej ze środowiskiem Uniwersytetu Jagielloń-skiego, przygotowując dwa doktoraty: pierwszy z ekonomii, drugi z prawa.

Dzięki temu nie tylko zdobył gruntowną wiedzę w obu tych dziedzinach oraz nawiązał rozległe kontakty w krakowskim środowisku naukowym, ale także zrozumiał wagę nauki i instytucji naukowych dla rozwoju odrodzonej Polski.

Dlatego w czasie swoich długich rządów na stanowisku wojewody śląskiego od początku podejmował wysiłki i wspierał inicjatywy na rzecz rozwoju oświaty i nauki w regionie. Jego ambicją było doprowadzenie do powołania w Kato-wicach politechniki, a w dalszej perspektywie uniwersytetu. Utworzenie Ślą-skich Technicznych Zakładów Naukowych oraz Instytutu Pedagogicznego mia-ło przybliżać Katowice do tego celu. Miał wszakże ten światły administrator świadomość, że mogło się to dokonać tylko w drodze zgromadzenia w Kato-wicach odpowiedniej kadry naukowo ‑dydaktycznej. Dlatego wojewoda Michał Grażyński w 1932 roku zwrócił się z oficjalnym apelem do krakowskiej Akade-mii Umiejętności o wsparcie śląskich wysiłków zmierzających do uruchomienia w stolicy Górnego Śląska odpowiednich instytucji naukowych i wytworzenia środowiska naukowego. Istotnym elementem tego apelu była prośba o pomoc w sprowadzeniu do Katowic odpowiedniej kadry.

Otóż wydaje mi się, że apel ten nie mógł przejść bez echa nie tylko w Kra-kowie, o czym zresztą na Śląsku wiadomo, ale także we Lwowie, który w owym czasie był najznaczniejszym ośrodkiem akademickim w kraju. Jednym z naj-bardziej prominentnych humanistów w gronie czynnych członków Akademii Umiejętności był w owym czasie Wilhelm Bruchnalski, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, historyk literatury, powszechnie uznawany za naj-lepszego znawcę poezji Adama Mickiewicza. A doktorantem i przez lata bliskim współpracownikiem Bruchnalskiego był właśnie Paweł Rybicki3. Jest wysoce prawdopodobne, że Rybicki dowiedział się o apelu Grażyńskiego do Akade-mii właśnie od profesora Bruchnalskiego. Byłoby też rzeczą naturalną, gdyby Bruchnalski rekomendował Pawła Rybickiego do objęcia stanowiska dyrektora Biblioteki Sejmu Śląskiego w Katowicach. Był bowiem Rybicki po pierwsze jego uczniem, za którego – pod względem naukowym i osobowościowym – brał peł-ną odpowiedzialność, po wtóre uczeń ten znał się na bibliotekarstwie4 ponie-waż jeszcze w czasie studiów i później pracował w bibliotece UJK, po trzecie uczeń ów był nie tylko bibliotekoznawcą i historykiem literatury, ale już także uznanym socjologiem, po swoich studiach zagranicznych opublikował bowiem

3 To W. Bruchnalski rekomendował do druku pierwszą książkę Pawła Rybickiego Etyka Jana Kochanowskiego, Warszawa 1930, nakładem Kasy im. Mianowskiego (doktorat obroniony u Bruchnalskiego w roku 1926).

4 W czasach stalinowskich, po usunięciu socjologii z uniwersytetów, Paweł Rybicki wykładał m.in. bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

szereg prac i recenzji promujących socjologię i wybitnych zagranicznych socjo-logów, a więc mógłby być w przyszłości wykładowcą socjologii w Katowicach.

Po czwarte, Bruchnalski mógł zaświadczyć, że Rybicki był polskim patriotą, który rozumiał znaczenie rozwoju polskich instytucji kultury na Górnym Ślą-sku. Wszystko to wydaje się bardzo prawdopodobne i może świadczyć o tym, że w takich właśnie okolicznościach młody uczony ze Lwowa, dr Paweł Rybicki, trafił do stolicy Górnego Śląska. Ale czy przedstawiona tu hipoteza zostanie kiedykolwiek potwierdzona lub obalona – trudno przewidzieć.

Pora przejść do uwag o moich własnych zawodowych związkach ze Ślą-skiem, choć mam świadomość, że to, co o nich tu napiszę, okaże się raczej mniej ważne i interesujące od tego, co napisałem o Pawle Rybickim. Decyduję się jed-nak na te uwagi dlatego, że czas spędzony na Śląsku uważam za znaczący etap mojej drogi zawodowej.

W Śląskim Instytucie naukowym przepracowałem zaledwie 26 miesięcy, zdołałem jednak samodzielnie przeprowadzić szeroko zakrojone badania, o czym za chwilę, a także nawiązać sympatyczne i przyjazne więzy ze sporą częścią koleżanek i kolegów, głównie z Pracowni – później Zakładu – Badań Socjologicznych; część z tych przyjaźni przetrwała okres mojego zatrudnienia w Śląskim Instytucie Naukowym. Miłym zaskoczeniem było dla mnie, iż wśród pracowników Zakładu spotkałem uczniów profesora Pawła Rybickiego. Należał do nich przede wszystkim dr Henryk Dutkiewicz, który studiował u profesora jeszcze w latach czterdziestych we Wrocławiu i pod jego kierunkiem przygo-tował doktorat. Opublikował kilka świetnych prac z teorii i historii socjologii.

Był m.in. autorem napisanego później świetnego eseju o Erazmie Majewskim ogłoszonego w Szkicach z historii socjologii polskiej – tomie ofiarowanym Pawłowi Rybickiemu w 80. rocznicę urodzin. Do grona wrocławskich uczniów profesora należała także, o ile mnie pamięć nie zwodzi, pani dr Maria Suboczowa i – choć też dzisiaj nie jestem tego całkiem pewien – dr Bronisław Podgrodzki. Kra-kowskim natomiast uczniem profesora był, oprócz mnie, mój kolega ze studiów (a nawet jeszcze z dzieciństwa) mgr Zbigniew Pucek, obecnie profesor Kra-kowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Wykładów profesora w Krakowie słuchała także badaczka społeczności Nowych Tychów mgr Danuta Czauderna. Skład Zakładu uzupełniali jeszcze następujący koledzy: dr Włodzi-mierz Knobelsforf, mgr Jerzy Sikorski oraz urocza młoda koleżanka mgr Barba-ra Wilhelmi. Pod koniec mojego zatrudnienia w ŚIN pojawił się jeszcze docent Gabriel Kraus, który podjął pracę w Zakładzie chyba w wymiarze ½ etatu. Od tamtego czasu minęło prawie pięćdziesiąt lat, ale mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem. Było więc nas w Zakładzie Badań Socjologicznych, licząc z szefo-wą – panią docent Mrozkoszefo-wą, jak wiadomo uczennicą Floriana Znanieckiego – dwanaście osób, wśród których połowę stanowili uczniowie Pawła Rybickie-go. Chciałbym jeszcze dodać, że w tamtym czasie poznałem współpracującą z naszym Zakładem ówczesną docent Lucynę Frąckiewicz, późniejszą profesor

i rektor Akademii Ekonomicznej w Katowicach, z którą w następnych latach utrzymywałem bliskie więzy współpracy i przyjaźni.

Z pracy w wymienionym zespole Zakładu Badań Socjologicznych ŚIN za-pamiętałem bardzo miłą, koleżeńską atmosferę, a także częste, regularnie od-bywane, prowadzone przez doc. Wandę Mrozkową ciekawe zebrania naukowe, zazwyczaj z interesującym wykładem i ożywioną dyskusją. I ja dwa lub trzy razy wystąpiłem na nich w roli referenta, ale dobrze zapamiętałem tylko jedno wystąpienie, o które zostałem poproszony przez panią docent Mrozkową. Cho-dziło o zreferowanie i ocenę głośniej niebawem książki Adama Schaffa Mark‑

sizm a jednostka ludzka, która ukazała się w 1965 roku, byłem bowiem jej pierw-szym w napierw-szym gronie czytelnikiem, jej chwalcą, ale i krytykiem. Dzieło to pojawiło się w księgarniach tylko na skutek braku czujności ówczesnej cenzury i wywołało kampanię nienawiści ze strony tzw. partyjnego ideologicznego be-tonu. Ja w swoim wystąpieniu pochwaliłem to, co niebawem zostało publicznie napiętnowane, a skrytykowałem to, co nie budziło niczyjego zainteresowania, a tym bardziej namiętności, czyli wstępny wykład ortodoksyjnego marksizmu.

W Instytucie nikt się jakoś w tym nie połapał, a w każdym razie tak mi się wówczas wydawało.

Ale w Zakładzie Badań Socjologicznych ŚIN zająłem się przede wszystkim poważnymi badaniami socjologicznymi. W zakresie wyboru tematu pani do-cent Mrozkowa dała mi wolną rękę. Bardzo sobie to ceniłem, gdyż było to do pewnego stopnia wyróżnienie. Inna rzecz, że zasygnalizowałem możliwość na-wiązania współpracy z jednym z centralnych (tzn. zlokalizowanych w Warsza-wie) ośrodków badawczych. Postanowiłem zaproponować taki temat badawczy, który pozwoliłby mi na kontynuację moich wcześniejszych zainteresowań5, ale który nie byłby oderwany od realiów Górnego Śląska. Zgłosiłem zatem gotowość przeprowadzenia badań porównawczych warunków życia i stosunków rodzin-nych studentów Katowic i Krakowa mieszkających w czasie studiów w domach rodzicielskich (chodziło o analizę tego segmentu zbiorowości studenckiej, który gromadził młodzież związaną rodzinnie z jednym z badanych ośrodków aka-demickich). Równocześnie, po uzyskaniu wstępnej akceptacji w ŚIN, zwróci-łem się do dyrektora Międzyuczelnianego Zakładu Badań nad Szkolnictwem Wyższym przy Ministerstwie Oświaty i Szkolnictwa Wyższego w Warszawie, a był nim wówczas profesor Jan Szczepański, z propozycją współorganizacji i współfinansowania takich badań. Propozycja została przyjęta i obie strony dość szybko doszły do porozumienia w sprawie zasad organizacji i finansowa-nia badań. Przygotowałem obszerny projekt badawczy, który po odpowiednich trójstronnych konsultacjach (ja – ŚIN – MZBSW) został przyjęty i zatwierdzony do realizacji. Merytoryczną opiekę nad badaniami zgodził się objąć – ku mojej

5 Chodziło o moją pracę magisterską Dom studencki jako środowisko społeczne (opubli-kowaną niebawem w tomie: Kurzela, Kamiński, Sowa, red., 1967).

radości i z pełną akceptacją obu instytucji – profesor Paweł Rybicki. Dzisiaj, z perspektywy półwiecza i towarzyszących mu zmian w działalności instytucji naukowych, patrzę z podziwem i niedowierzaniem na sprawność i skuteczność działania tamtych „socjalistycznych” instytucji. W ciągu roku akademickiego 1966/1967 przeprowadziłem w obu miastach wraz z zespołem odpowiednio przeszkolonych ankieterów obszerne badania obejmujące 200 pogłębionych wy-wiadów ze studentami czterech uczelni – po dwie w każdym mieście. Kwestio-nariusz obejmował 108 pytań skierowanych do studentów i 27 do ich rodziców.

Przeprowadziłem także kilkadziesiąt wywiadów z ekspertami (głównie byli to działacze studenccy oraz organizatorzy studenckiego ruchu kulturalnego).

Wyniki badań opracowałem samodzielnie i przedstawiłem w osobnej książce (Sowa, 1971)6. Myślę, że nie byłbym w stanie wykonać tej pracy bez wielkiej życzliwości profesor Wandy Mrozkowej, a także profesora Jana Szczepańskiego, wysokiej sprawności obu tych ówczesnych instytucji oraz pomocy koleżanek i kolegów z Zakładu Badań Socjologicznych ŚIN, z których część zgodziła się wziąć udział w badaniach w charakterze ankieterów.

W tamtym czasie oprócz dość intensywnych prac badawczych zajmowałem się marginesowo publicystyką. Wspominam o tym, gdyż w związku z tą dzia-łalnością spotkała mnie na Śląsku pewna częściowo tylko zabawna przygoda, która miała pewien wpływ na moje losy życiowe. Pewnego razu zaprosiła mnie do swojego gabinetu na rozmowę szefowa naszego Zakładu, pani docent Wanda Mrozkowa. Ponieważ była osobą konkretną, od razu wkroczyła in medias res na-stępującym skierowanym do mnie pytaniem: Panie Kazimierzu, pan lubi pisywać do gazet, więc może by pan napisał coś o naszym Zakładzie? Propozycja trochę mnie zaskoczyła, ale, rzecz jasna, nie mogłem odmówić. Wówczas podsunęła mi właś‑

nie ukończony raport z badań naszego kolegi Bronisława Podgrodzkiego zaty-tułowany Świadomość społeczna robotników (lub bardzo podobnie) z mniej więcej następującym komentarzem: To jest dobry, aktualny temat, wyniki badań ciekawe, więc jest się czym pochwalić. Jak ulał pasuje do „Trybuny Robotniczej”7. Trochę mnie zatkało, ale bąknąłem, że spróbuję, i wyszedłem z gabinetu z raportem pod pachą. Po kilku dniach zostawiłem w sekretariacie Zakładu napisany artykuł.

Niebawem dowiedziałem się, że szefowa już go przejrzała i skierowała, gdzie trzeba. Mniej więcej po tygodniu rozpętało się piekło. Docent Mrozkowa została wezwana do Komitetu przed oblicze redaktora naczelnego „Trybuny” Macieja Szczepańskiego (późniejszego szefa Komitetu ds. Radia i Telewizji w Warsza-wie). Badania Podgrodzkiego nie znalazły uznania w oczach redaktora naczel-nego, a szczególnie nie spodobał mu się mój artykuł, w którym rzetelnie, jak

6 Na drugiej stronie karty tytułowej umieszczono napis: „Wyniki badań przeprowa-dzonych wspólnie przez Zakład Badań Socjologicznych Śląskiego Instytutu Naukowego oraz Pracownię Zagadnień Rekrutacji i Toku Studiów Międzyuczelnianego Zakładu Ba-dań nad Szkolnictwem Wyższym”.

7 Ówczesny organ Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach.

pamiętam, omówiłem i zilustrowałem cytatami wyniki badań przedstawione w raporcie. Zdenerwowały go zwłaszcza te cytaty. Zawierały przykłady kon-kretnych treści świadomości społecznej badanych robotników (głównie górni-ków i hutnigórni-ków). Nie pamiętam już dokładnie tych cytatów poza jednym, który, zdaje się, szczególnie zirytował redaktora Szczepańskiego. Otóż, jak zacytowa-łem wiernie za Podgrodzkim, jeden z badanych na pytanie o pochodzenie czło-wieka odparł, że „człowiek na pewno pochodzi od małpy, a najlepszym na to dowodem jest Murzyn, który jest do człowieka bardzo podobny”. No cóż, nie wszyscy mają poczucie humoru. Biedny Bronek Podgrodzki dostał, zdaje się, upomnienie partyjne, a ja surową reprymendę od pani dyrektor. Oczywiście ani mój artykuł, ani sam raport nigdy nie ujrzały światła dziennego.

I tak zaczęły się moje kłopoty w Śląskim Instytucie Naukowym, a ściślej:

wówczas „sprawa Sowy” ujrzała światło dzienne, bo same kłopoty, których mogłem się tylko domyślać, rozpoczęły się wcześniej, już niedługo po moim zatrudnieniu w ŚIN, w grudniu 1965 roku. W tamtym właśnie miesiącu odby-wały się w zakładach pracy w całej Polsce organizowane przez władze zebrania, na których potępiano słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 18 listopada 1965 roku, który – jak dziś wiemy – praktycznie rozpoczął wiel-ki historyczny proces polsko ‑niemiecwiel-kiego pojednania. I w ŚIN odbyło się ta-kie zebranie ogółu pracowników, na którym po kilku oficjalnych krytycznych wystąpieniach akt potępienia listu poddano pod jawne głosowanie. Na około 50 uczestników tylko 3 osoby nie poparły tego potępienia: 1 (doc. J. Kokot) za-głosowała przeciw, a 2 (mgr Z. Pucek i ja) wstrzymały się od głosu. To się oczy-wiście nie mogło spodobać.

Kolejny „plus ujemny”, jak powiada znany klasyk, dostałem za to, że uczest-niczyłem na Jasnej Górze w obchodach 1000 ‑lecia chrztu Polski, a na dodatek no-cowałem w Klasztorze Paulinów. O godz. 5.00 rano, gdy szedłem z klasztoru na dworzec w Częstochowie, milicja wlepiła mi mandat w wysokości 500 złotych8 za… przechodzenie jezdni w miejscu nieoznakowanym. Ponieważ odmówiłem płacenia, już chyba po tygodniu tzw. Kolegium Orzekające w Katowicach pod-trzymało karę i obciążyło mnie kosztami postępowania. Powiadomiono o tym zakład pracy. Cóż, takie były czasy… Kolejną krechę dostałem za to, że 1 maja 1967 roku nie wziąłem udziału w tradycyjnym pochodzie ulicami Katowic dla uczczenia Święta Pracy (ale za to wieczorem 30 kwietnia zostałem w Warszawie przyjęty wraz z dwoma kolegami na prywatnej audiencji przez prymasa Ste-fana Wyszyńskiego, o czym odpowiednie służby poinformowały kogo trzeba).

I wreszcie w końcu tegoż roku te same służby poinformowały dyrekcję ŚIN, że spotykam się w Warszawie z „wrogami Polski Ludowej”. Tego było już za wiele.

Dostałem wypowiedzenie z pracy w Śląskim Instytucie Naukowym z dniem 1 marca 1968 roku. Wręczył mi je nowy dyrektor Instytutu doc. Henryk

Recho-8 Zarabiałem wówczas 1 500 zł miesięcznie.

wicz wraz z pochlebną opinią naukową zakończoną wszelako konkluzją, że na-daję się do pracy naukowej, ale „z wyłączeniem zagadnień ideologicznych oraz pracy z młodzieżą”. Przez dziewięć miesięcy byłem formalnie bezrobotny, ale nie żałuję, bo podciągnąłem się w angielskim, żyjąc głównie z tłumaczeń. Czas spędzony w Zakładzie Badań Socjologicznych uważam za dobrze wykorzysta-ny, zebrałem bowiem obszerny materiał do pracy doktorskiej, którą napisałem w następnym roku, a życzliwe i przyjazne stosunki koleżeńskie wspominam z sympatią do dzisiaj.

Do Katowic wróciłem po dziewięciu latach, już po habilitacji, znów na za-proszenie pani Profesor Wandy Mrozkowej, wówczas dyrektora Instytutu So-cjologii Uniwersytetu Śląskiego, i objąłem stanowisko docenta w wymiarze

½ etatu. Było to moje pierwsze zatrudnienie w charakterze wykładowcy, polega-jące, jak wiadomo, na „pracy z młodzieżą”. Los chciał, że rektorem, który pod-pisał ze mną umowę o pracy w Uniwersytecie, był… prof. Henryk Rechowicz.

Pani dyrektor Mrozkowa rzuciła mnie od razu na głęboką wodę. W ciągu jed-nego roku akademickiego (1977/78) wygłosiłem trzy wykłady: metody i techniki badań socjologicznych (60 godzin), demografia (30 godzin) oraz „planowanie”

z jakąś przydawką, której nie pamiętam – 30 godzin). Dobre przygotowanie się do nich, zwłaszcza do wykładu o metodach, zajmowało mi sporo czasu.

Nie jestem tego całkiem pewien, ale wydaje mi się, że dzielnie asystował mi

Nie jestem tego całkiem pewien, ale wydaje mi się, że dzielnie asystował mi