• Nie Znaleziono Wyników

Półświatek. Powieść sensacyjna na tle zakulisowych stosunków Warszawy. Cz. 1 i 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Półświatek. Powieść sensacyjna na tle zakulisowych stosunków Warszawy. Cz. 1 i 2"

Copied!
372
0
0

Pełen tekst

(1)

a

(2)
(3)
(4)

a b " _ '

(5)

P ó łśw ia tek

| T P

WJkTNA |

1 U 1

A .T r u e z

(6)
(7)

ST. A. WOTOWSKI

M

l

światek

P O W I E Ś Ć SENSACYJNA NA TLE ZAKULISOWYCH STOSUNKÓW WARSZAWY

W A R S Z A W A

Tt u b z

W ydaw nictw o: „ N a j c i e k a w s z e P o w i e ś c i , ,

(8)

"WY

K . I b k t t

m m $

■ u

k 11. 1 -0 ,0 0 0

-.K I1

(9)

ROZDZIAŁ I.

J a k się zostaje k o k o tą ?

Pan Ignacy O koński m iał la t pięćdziesiąt, był statecznym urzędnikiem i nie lubił w szczynać d y ­ sput, szczególniej pieniężnych, przy obiedzie z żoną.

To też, choć urocza p ani L enka w cale n iedw u­

znacznie napom ykała o w ydatkach, ud aw ał głuche­

go. D opiero, gdy p rze łk n ął o statn i kąsek , a służąca p o staw iła przed nim szklankę h erb aty , powoli, z n a ­

m aszczeniem zapalił p ap iero sa i dość opryskliw ie m ru k n ął:

— O co ci w łaściw ie chodzi?

— Zrozum! — jęła nieśm iało tłum aczyć —

M a m różne w ydatki... Od szeregu m iesięcy nie spraw iłam sobie nic...

— Ile p o trz e b a ? — rzucił krótko.

— Z p a re se t złotych! — w yjąkała.

— P a re se t złotych? No... no...

W ykrzyknik zabrzm iał ironicznie. Pani L enka nie śmiąc nalegać um ilkła.

Ó

(10)

Och, bo w gruncie rzeczy boi się porządnie tego, zasuszonego człow ieka, k tó ry nazyw a się jej mężem. Dzieli ich ta k a różnica w ieku, że raczej w ygląda na jej ojca. Są już blisko dw a la ta po ślubie, a wciąż doń przyw yknąć nie może. Zaw sze zimny, nieprzystępny, zm ienia się ty lk o w n iek tó ry ch chwilach, lecz te są w łaśnie dla Lenki n a jw strę t­

niejsze. Szaleństw o popełniła, ona p a n n a biedna, ulegając nam owom m atki i w ychodząc zam ąż za urzędnika z ,,dobrą pensją". Cóż jej z tego przyszło?

Skąpy, do obrzydliw ości skąpy, a swe ,,dobrodziej­

stw a" w y ty k a na każdym kroku. Nigdy o nic nie odw ażyła się dotychczas go prosić i gdyby nie stra s z ­ liwa sytuacja, w jakiej się znalazła, dziś rów nież nie rozpoczęłaby niem iłej rozm owy... Z resztą tru d d a ­ remny... Czuje, że zaraz p adną słow a, k tó re sm a­

gają, Biczem uderzenia biczem.

Nie om yliła się. P an Ignacy zaciągnąw szy się głęboko dymem, pow tórzył zjadliwie:

— No... no... p a re se t złotych...

— T ak — b ą k n ę ła cicho.

— Sądzisz, że jestem m iljonerem ?

— Sądziłam jedynie, że i m nie czasam i coś się należy...

— Hm... Oczywiście... Przy posagu, jaki wniosłaś...

— To podłe! m ało nie k rzy k n ę ła głośno, lecz w net się poham ow ała

Z niew ypow iedzianem zadow oleniem rzuciłaby mu na głowę w azon z kw iatam i, stojący na stole.

Lecz w obecnej chwili w szczynać aw anturę, kiedy tam ci grożą, kiedy on w yłącznie m oże uratow ać,

6

(11)

kiedy w szystko zależy od jego dobrej w oli? A nuż się odezw ie ten p rz e k lę ty telefon i pozna praw dę, pozna czem u ta k o te głupie p a re s e t złotych n a ­ lega! Za w szelką cenę należy politykow ać... Je śli te*

raz n atrafiła na zły m om ent, m oże w ieczorem p o ­ trafi go udobruchać, w yciągnie pieniądze udaną czułością, pieszczotą... L enka wie, że jest piękna i jest św iadom a potęgi swych dw udziestu czterech lat. Zbyt rzadko używ a tego czaru — za w ielkie obrzydzenie budzi w niej sta ry mąż.

W ięc przestan ie nalegać... A tam tych, jak ż ą ­ dali, odwiedzi. P o stara się uzyskać now y term in...

choć na parę dni zwłokę.

P an Ignacy pow stał z miejsca. I on uw ażał, iż rozm ow a została skończona.

— Muszę odejść! — ośw iadczył — M am po- obiedzie w biurze zajęcie! Zapew ne, pow rócę do­

piero wieczorem ...

— Będę czek ała z kolacją! — rze k ła uprzejm ie i zbliżywszy się doń, lekko m usnęła w argam i czoło m ałżonka, jako w stęp zapew nie do późniejszych m i­

łosnych ataków .

Lecz pan Ignacy, aczkolw iek odpow iedział na tę pieszczotę głośnem cm oknięciem , zaraz zazn a­

czył, iż w niczem to nie zmieni jego budżetow ych postanow ień.

— N iestety — w ycedził — nie b ędę w stanie, w żadnym w ypadku spełnić twej prośby... C zasy są ciężkie, w ydatków m iałem sporo... Daję co mogę, a na kap ry sy m nie nie stać...

— Kiedy... — zaczęła.

— Pozatem , jesteś ta k w yelegantow ana, że

7

(12)

dalsze w yrzucanie pieniędzy na fata ła sz k i nie m ia­

łoby sensu... I prosiłbym cię n a w e t b ard zo Lenko, żebyś pow tórnie nie po w racała do tego tem atu... Do widzenia...

— S ta re skąpidło... — m ru k n ęła p raw ie głośno, podczas, gdy m ąż n a k ła d a ł p a lto t i system atycznie w iązał szalik n a szyji w przedpokoju.

W reszcie rozległo się trzasn ięcie drzw i. Pozo­

sta ła sama.

— Skąpiec przebrzydły! — głośno te ra z dała folgę swej złości.

Czy zm iękczy go? Po ostatniem ośw iadczeniu, w ątpliw e! Ach, czem uż dobrow olnie w pakow ała się w podobne położenie. W oczach za k rę c iły się łzy.

Pani L enka p a rę ra z y p rzeszła się nerw ow o po jadalni. Później p rzy sta n ęła p rze d lustrem . Źw iercia- dło odbiło sylw etkę n ap raw d ę ładnej kobiety. W y ­ smukłej, złocistej blondynki o nieco rozm arzonym w zroku. Lecz całą* p o stać cechow ał, jak b y b ra k ener- gji, a p atja i lenistw o. T ak, leniw ą, tro c h ę a p aty czn ą b y ła p ani L enka i tu należało doszukiw ać się p rzy ­ czyny czem u w ten, a nie w inny sposób potoczyły się jej losy. P ragnęła, ab y życie w szystko niosło jej w darze, nie dając najm niejszego w ysiłku wzam ian.

Czyż inaczej w yszłaby zam ąż za człow ieka, starego i całkow icie obojętnego, li tylko, że m iał czteropo- kojow e m ieszkanie i pensję ponad tysiąc złotych?

Czyż nie p rze stra sz y ła się w różb m atk i — wdowy, utrzym ującej się z nędznej em e ry tu rk i i z sk ro m ­ nych zapom óg syna, k tó ry b ędąc na ostatnim s e ­ m estrze praw a, lekcjam i i d o d atk o w ą p ra c ą u ad w o ­ k a ta sam nie w iele zarab iał — że dziś najładniejsze

6

(13)

panny bez posagu po u rzędach za m am y grosz w ię d ­ ną, a później za byle kogo w ychodzą z ro zpaczy?

Czyż uzyskaw szy w łasny dom, p o trafiła zająć się gospodarstw em , łub zdobyć szacunek m ęża? Toc mąż, dzięki jej nieradności tra k to w a ł ją, jak lalkę, lub m ałe dziecko... Czyż, w reszcie, gdyby nie b e z ­ graniczna lekkom yślność, n araziłab y się na p rz y ­ krości, jakie dziś ta k d ręc z ą ? Lecz pani L enka nie

czuła tego w szystkiego!

P reten sje m iała raczej do otoczenia, niźli do sa ­ mej siebie. Do m ęża przedew szystkiem .

— Gdybym n aw et pragnęła, to zdradzić nie m o­

gę starego durnia! — stw ierdzała niekiedy z pasją. — N iem a z kim!

S ta ła te d y pani L enka przed lustrem , p rze ż u ­ wając niew esołe myśli, kied y nagle zabrzm iał t e l e ­ foniczny dzw onek. O czekiw ała na te n sygnał, o b a ­ wiając się tylko, by nie n astąp ił w cześniej, kiedy mąż będzie w domu. P ochw yciła za słuchaw kę.

— Mówi firm a „H elw ira" — rozległ się niew ieści głos — czy to pani O końska?

— Jestem ! *

— J a k ż e szanow na pani zadecydow ała?

— Będę zaraz u państw a, to w szystko omówimy!

— Pragnie pani zapłacić?

— Hm... nie... tak... Sam a wytłum aczę...

— W ięc oczekujem y! Lecz uprzedzam , że sze­

fowa nie zgodzi się na żadne ustępstw a... — głos zabrzm iał uprzejm ie, ale stanow czo.

— M oże ja osobiście...

C hciała jeszcze coś mówić. Próżno — p o łąc z e ­ nie zostało p rzerw ane.

9

(14)

Pani Lence w ystąpiły krople p o tu na czoło. Na m ęża darem nie liczyć, tam ci w ystępują coraz ostrze).

Boże... J a k a rad a ? . Pozostało zaledw ie dw a dni czasu...

Niema chwili do stracenia. Pospiesznie w działa w ykw intny, obszyty skunksam i jedw abny płaszczyk, w sunęła na głowę m ały k ap elusik i w ybiegła na ulicę.

Październikow e słońce zalew ało ostatniem i, cie­

płem ! prom ieniam i chodniki, nadając otoczeniu p ię t­

no radości i w esela. Lecz nie w iele obchodziło to panią Lenkę. Nie w iele obchodziły ją i spojrzenia przechodniów , z k tó ry ch nie jeden odw racał głowę za jej w ysm ukłą i elegancką sylw etką...

Ach, ta elegancja...

Tu był p o czątek zguby! M iał rację pan Ignacy, jeśli pogardliw ie się w yrażał o spraw ianiu now ych fatałaszków i p a trz ą c na sw ą żonę, uśm iechał się, gdly tw ierdziła, że chodzi obdarta. Lecz czyż w ie­

dział on, z jakiego źró d ła pochodzą itie stroje ? Bo p ani Lenka, po swojemu, p o tra fiła znaleźć rad ę n a skąpstw o m ęża. R adę, n ieste ty w sk u tk ach opłakaną. S k o ro m ałżonek, w n et po ślubie począł coraz bardziej zaciskać w orka, folgując p rzyrodzo­

nem u sknerstw u, jęła b ra ć n a k re d y t. D obrzy ludzie ułatw ili jej to zadanie. Niewyitłomaiczonym zbiegiem okoliczności zjaw iły się ró żn e kupcow e, proponując ta jedw ab, ta aksam it, t a bieliznę. N ie k tó re sw ą uprzejm ość posuw ały ta k daleko, że prow adziły p a ­ nią Lenkę do zaprzyjaźnionych sklepów i pozw alały tam w ybierać, co dusza zapragnie, W zam ian ż ą d a ­ no ta k niew iele. W ekslu. I p ani L enka podpisyw ała w eksle, nie w ideząc dobrze, co te n p rz e k lę ty p a p ie r

1 0

(15)

znaczy. S taw ała się zato coraz szykow niejsza, a m ąż w zaślepieniu praw dziw ego skąpca, nie zw racał na stroje pani uwagi, rad, że ta go o pieniądze nie prosi.

T rw ał sporo czasu ten -błogosławiony stan, dopóki nie nadszedł term in płacen ia rew ersów . A w ted y sta ła się rzecz jeszcze dziwniejsza. W szystkie, bez w yjątku w eksle znalazły się w posiadaniu firmy „Hel- w ira" — k tó ry sam siebie n a b lan k ietach określał, jako saloin mód. M oże kupcow e by ły jej agentkam i?

„H elw ira“ z p o c z ątk u w ystąpiła bardzo grzecznie.

G dy p ani L enka p rzerażo n a ogólną sum ą długu, w y­

noszącą ty siąc p a re s e t złotych, ośw iadczyła, że z a ­ płacić n ie może, zjaw iła się do niej, oczyw iście pod nieobecność m ęża, p rzed staw icielk a frmy, pro p o n u ­ jąc spraw ę n a d e r p rostą. -Pani Lena w ystaw i now e wekis-le z term inem trzym iesięcznym , oczywiście na sumę wyższą no i... z żyrem m ęża. A k ie d y p a n i Lena, dzięki lekkom yślności i chęci za w szelką cenę odw leczenie aw an tu ry zgodziła się ma ten w a ru ­ nek — przed staw icielk a „H elw iry“ chętnie nazajutrz przyjęła now e zobow iązanie, opiew ające na blisko dw a tysiące i podpisane dwom a nazw iskam i. U rzęd ­ niczki nie raziło naw et, że podpis ,,Ignacy O k o ń sk i“

był całkow icie podobny do podpisu p a n i Leny, Lecz trz y m iesiące upłynęło. „H ełw ira“ obecnie całkiem zm ieniła tom. Albo pani Lena zapłaci, albo w eksle zo stan ą zaniesione do męża.

Straszne! Co ro b ić ? Sfałszow any podpis... G o­

tów, jako oszustkę odw ieźć do m atki, k to w ie, d o ­ puści do spraw y sądowej... Dziś p an i L ena czyniła o statn ią próbę. M ąż dwóch tysięcy nigdyby n ie dał.

Lecz sądziła, że w ydostaw szy odeń p a re s e t złotych,

11

(16)

* jakoś „H elw irę“ n a pew ien czas zaspokoi,,. T ym cza­

sem... Czuła,ż e jeśli uda n a w e t najgorętszą m iłość — pan Ignacy pozostanie niew zruszony.

P ozo staw ała o sta tn ia d esk a ratu n k u . O sobista rozm ow a. 0 ile w łaścicielka „H elw iry“ zgodzi się ją przyjąć, m oże ulituje się n a d nią... Cóż jej p rzy j­

dzie z głośnego skandalu...

Traw iona podobnem i m yślami, biegła p a n i Lena ze Złotej, gdzie zam ieszkiw ała, w k ie ru n k u ulicy K o ­ szykow ej' Tarn m iała sw ą siedzibę groźna „H elw ira“ . M oże i rychiło nieszczęsna, lekkom yślna n iew ia ­ s ta zn alazłaby się u celu, gdyby nie niespodziew ana przeszkoda.

Nagle k to ś z ty łu ją zaw ołał po imieniu.

— J a k się m asz, Lenko!

D rgnąw szy, odw róciła się szybko. P rz ed n ią s ta ł b r a t — F re d K orski — w ysoki, dw udziesitoparoletm chłopak. Był uderzająco podobny do siostry i jak sio stra zgrabny i ładny. Lecz m iast pew nej b ezdusz­

ności i apątji, k tó ra cechow ała Lenkę, energja z łą ­ czona z praw ością p rzeb ijały się w jego ry sach. W i­

dać było, że jest to chłopak, k tó ry idzie p rz e z życie sam i p rze d byle jak ą przeszk o d ą nie ustąpi.

— J a k się m asz, Lenko! — pow tórzył. — D okąd ta k pędzisz?

— Ach, to t y Fredzie! Idę za interesem ...

— Do „Helw..." — m ało nie w yrw ało się jej, lecz w net się popraw iła. — Do ,,H ełosu‘ ... J e s t t a k a p e r- iumerja... na... Nowogrodzkiej...

F re d zaczął się śmiać.

Do „Helosu"! — pow tórzył, — iNa N ow o­

grodzką! Znakom icie! Zawsze jesteś ro ztrzep an a,

19

(17)

siostrzyczko i w pierw szej chwili, w ym ieniłaś nazw ę, żem o m ało się nie przew rócił!

— Cóż tak ieg o ?

— Zrozum iałem „H elw ira“ ! A le sądzę, ta m n ie chadza m oja siostrzyczka! Policzki Leny o b lał p ąs.

— J a k a ż to firm a? — stłum iła nerw ow e drżen ie.

— J e s t ta k a jed n a na K oszykow ej — m ów ił. — P racuje się po karne elarjach adw okackich, to się s ły ­ szy to i owo... O tóż opow iadają o tej „H elw irze“, że m a tam się znajdow ać św ietnie u k ry ty dom schadzek.

— Dom schadzek?

— Czemuż się ta k przejm ujesz, Lenko! Dom schadzek dla -bardzo bogatych ludzi i nie k a ż d y m a do- niego dostęp... Lecz nie b ę d ę dalej gorszył mojej cnotliw ej -siostrzyczki.

—- O kropne.

— Pow iadasz... okropne! Ach, ty św ięta nie­

winności! Ale przejdźm y na inny tem at... Co p o ra ­ biasz, L enko? Daw no cię nie widziałem .

— At... nic... — bąk n ęła, zm ieszana posłyszaną w iadom ością, k tó ra w nią niespodzianie u d erzyła ni- czem grom — W szystko, jak zwykle...

— Czyli twój pan i w ład ca m arudzi, a ty to zno­

sisz w pokorze ducha! Pew nie znów ci dokuczył?

— tłom aczył po swojemu jej niew yraźną minę.

— Trochę...

— Dom yśliłem się... Dziwię się napraw dę, że możesz w ytrzym ać z tym starym prykiem ! N a tw o- jem m iejscu rzuciłbym go daw no a w ziął się do ja­

kiej roboty...

— Hm... no... tak...

— W idzę, tru d n o dziś się z tobą dogadać... P o­

13

(18)

nure myśli siostrzyczkę trapią! — z a żarto w ał — W ięc, pow iadasz, idziesz na N ow ogrodzką?... N ie­

stety, nie będę mógł tow arzyszyć,

— Śpieszysz w przeciw ną stro n ę ? — w ym ów iła praw ie z radością.

F red w esoło przym rugnął oko.

— R andka, szanow na Lenko... M aleńka rande- czka. Rozumiesz... Z cudną kobietą... a raczej u ro ­ czą m łodą panienką... Z akochałem się, jak k o t w m ar­

cu...

— W inszuję...

— Ju ż piąta! Pożegnam cię, bo obaw iam się spóźnić... Ju tro , pojutrze w padnę, to szczegóły opo­

wiem... Może, jako niew iasta mi doradzisz... Bo m o­

ja flam a jest strasznie tajem nicza, jest to chodzący sfinks....

— No... no...

— Dow idzenia, Lenko...

Szybko ucałow ał jej rączk ę i popędził w p rz e ­ ciwnym kierunku.

O detchnęła z ulgą, iż nie chciał jej tow arzyszyć.

Jednocześnie p o p atrzy ła w ślad za bratem z pew nem rozrzew nieniem . Ach, ten Fred! W rzeczy samej kochała go bardzo i zazdrościła mu czasam i. Żeby tak mieć jego stanow czy, energiczny c h a ra k te r — napew no nie spadłoby tyle przykrości. B rała ją n a ­ w et w czasie rozm ow y ochota w yznać w szystko, p ro ­ sić o pomoc, o radę, lecz nieśm iałość i fałszyw y w styd położyły ostatecznie pieczęć na usta. Tem- bardziej, gdy kategorycznie ośw iadczył, że firm a

„H elw ira" na Koszykowej nie jest niczem innem, niźli św ietnie zam askow anym dom em schadzek.

14

(19)

Dom schadzek!

W um yśle Lenki, bardzo dalekiej od w szelkich życiow ych spraw i życiowego brudu, dom schadzek łączył się z pojęciem gniazda rozpusty w k tó re m w ym alow ane i cyniczne dziew czyny sprzedaw ały za tani pieniądz swe w dzięki niew ybrednym m ęż­

czyznom. Ł ączył się z w yobrażeniem na pół pijanej ulicznicy n a trę tn ie w sw e sieci wciągającej p rze c h o ­ dnia. To też ogarnęło ją nie tylko p rzerażenie, ale i zdum ienie w ielkie. Jeśli firm a „H elw ira“ stanow i ,,z a k ła d “ tego typu, o jakim b ra t wspom inał, to cze­

muż skupuje w eksle, czem u wdaje się dodatkow o w lichw iarskie interesy. Cóż to ma znaczyć?

Na sekundę p rzy stan ęła w niepew ności.

Pójść tam, czy nie iść? O kropne, jeśli tam się znajdzie i zobaczy ,,to w szy stk o “ ! Lecz, jeśli nie pójdzie a „H elw ira“ zechce w ykorzystać przew agę, k tó rą posiada, stanie się rzecz po sto k ro ć gorsza. Co­

fać się było późno. A może m ylił się b r a t i udzielił fałszywej informacji ?

Sm agana w stydem , m ając w rażenie, że każdy przechodzień odgaduje z jej tw arzy dokąd podąża, szybko biegła ku Koszykowej.

Koszykowa...

O t już num er trzydziesty, za niem jeszcze jeden dom i jeszcze...

W padła do bram y.

K am ienica jest now oczesna, w ytw orna. Niczem nie przypom ina obdrapanych i niechlujnych dom ostw, w jakich, w edle m niem ania Lenki, pow innyby się mieścić jaskinie rozpusty. Tuż przy wejściowych

10

(20)

drzw iach m aleńka m osiężna tabliczka o w yrytym n a niej napisem „M aison de m odes H elw ira".

W ięc tu... W ięc jest to nap raw d ę salon m ód?

— Pani kogo uw aża?

L enka w zdrygnęła się przerażo n a, jak b y za­

brzm iał nad nią głos anioła n a sądzie ostatecznym . Powodu do p rzestrachu jednak niem a. D ozorca uprzejm ie otw iera drzw i kluczem.

— Ja... ja... do salonu mód...

— Acha... W ielm ożna pani do „H ełw iru“ ! Pierw sze piętro... na praw o...

— Dziękuję! — szepnęła, czerw ieniąc się, bo c e rb e r domowy spoglądał na nią dziwnym w zro ­ kiem.

Czemu spoglądał tak dziw nie? Czyżby ją p rz y ­ jął za jedną z „ta k ich “ ? Niem ożebne! Toć Lenka nie przypom ina ulicznicy.

Szerokie m arm urow e schody, w ysłane d yw a­

nem. Pierw sze piętro. Znów tab liczk a i napis:

„H elw ira" Lenka, nie nam yślając się, naciska n e r­

wowo dzw onek.

Rychło słychać zgrzyt łańcucha i drzw i u ch y la­

ją się powoli, ostrożnie. N azbyt ostrożnie, jak p rzy ­ stało na ogólnie dostępny, salon mód. W szparze widać głów kę dziew czyny, ni to służącej, ni to mo- dystki.

— Czy zastałam szefow ą firmy „H elw ira"? — nieśm iało zap y ta ła Lenka.

— Pani w jakiej spraw ie? — oczy z za drzw i św idrują podejrzliwie, badaw czo.

— Osobistej... weksle...

— Acha... A nazw isko?

16

(21)

— Okońska...

W zrok podejrzliw y zm ienia się na uprzejm y u ś ­ miech, O statecznie łańcuch spada z drzw i i L enka znajduje się w ew n ątrz m ieszkania. S ub retk a, czy też pracow nica firm y ośw iadcza obecnie grzecznie:

— Pani O końska! W iem... Szefow a oczekuje na panią... Z echce pani wejść do saloniku... Z araz poproszę szefową...

L en k a rozejrzała się ciekaw ie po saloniku, do któ reg o ją w prow adzono.

Nie, stanow czo m usiał mylić się F red. Był to typow y pokój przyjęć w ytw ornego dom u mód, u rz ą ­ dzony bogato i w ykw intnie. Pośrodku s ta ł duży stół, zarzucony szeregiem żurnali, dokoła k ry te jedw a­

biem złocone krzesełka. Pod ścianam i tak ie ż k a ­ napki a na ścianach pierw szorzędne p aryskie k a ry ­ k a tu ry i fotografje kobiece, zapew ne a rty ste k , z p o d ­ pisami. W głębi w ielka, oszklona szafa, z k tó re j w y­

zierał barw ny rząd sukienek.

— Pomylił się... To n apraw dę pracow nia...

W łaśnie chciała podejść L enka do szafy, aby bli­

żej obejrzeć porozw ieszane tam cuda, gdy za nią ro z ­ legł się melodyjny głos.

— W itam panią...

O bejrzała się szybko, spostrzegając na środku saloniku wysoką, nieco już starszą dość tęgą dam ę.

Z apew ne szefowa „H elw iry“ a puszysty, p e rsk i d y ­ w an stłum ił odgłos kroków . Słowa nieznajom ej p o ­ tw ierdziły przypuszczenia.

— Jestem Elw ira Helm anowa, — rzek ła, up rzej­

mie, wyciągając na pow itanie ręk ę. — P an i Okoń-

P ó łśw iatek II.

17

(22)

sk a? P ra w d a ? B ardzo mi miło... Zechce pani za­

jąć miejsce...

Usiadłszy na złoconem k rzesełku, naprzeciw w łaścicielki firmy, L enka w piła się w nią w zrokiem .

Pani Elw ira H clm anow a! Stąd zapew ne w s k ró ­ ceniu od jej imienia i nazw iska, salon otrzym ał m ia­

no „H elw iry“. Nic w p o staci szefowej nie daw ało się spostrzec podejrzanego lub dw uznacznego. P rz e ­ ciwnie tchnęła w ytw orną godnością. Była to b ru ­ n etk a, blisko pięćdziesięcioletnia, k tó ra zachow ała jeszcze ślady daw nej urody, u b ran a skrom nie, lecz w ykw intnie. Pełne k sz ta łty o bciskała czarna jed ­ w abna suknia, z pod k tó rej w yzierały zgrabne nogi, w jedw abnych pończoszkach i najm odniejszych p a n ­ toflach. Na trochę grubych palcach połyskiw ało p a ­ rę brylantow ych kosztow nych pierścieni. T ak w y ­ gląda w łaścicielka dom u mód, któ rej się dobrze p o ­ wodzi, dorobiła się w swym fachu m ajątku i nie p o ­ trzebuje się uganiać za względam i klijentek. Lecz pocóż, w takim razie, pani H elm anow a zajm ow ała się skupow aniem w ekslów ?

Rychło i na to zap ytanie biedna L enka m iała otrzym ać odpowiedź.

— W ięc pani w spraw ie swoich zobow iązań? — rzek ła szefowa, w yciągając w jej stro n ę sreb rn ą, p o ­ k ry tą różnorodnem i, m onogram am i m ałą, p łask ą p a ­ pierośnicę.

— Może pani zapali?

— Nie palę nigdy... — o d p arła weselej, ośm ie­

lona grzecznym w stępem .

— Szkoda!... P ap ieros ułatw ia rozm owę... A le

18

(23)

powracajmy do tem atu... Spodziew am się, że p rzy ­ niosła pani pieniądze?

— Niestety... — b ą k n ę ła Lenka.

— Nie? — tw arz Hetmanowej, dotychczas u ś ­ m iechnięta — przesłoniła chm ura niezadow olenia.

Cóż będzie?

— Pani szefowo! — jęła prosić L enka — W idzę, że jest pani elegancką i m iłą kobietą... N iechże mnie pani nie zgubi, niechże się zgodzi na dalszą zw łokę...

W przyszłości na pewno zapłacę... T eraz musi pani zaczekać....

— N iem ożebneL. — energicznie drgnął ,,d a ­ m es" w ubrylantow anych palcach w łaścicielki ,,Hel- wiry".

— Dlaczego niem ożebne?

— Z różnych względów nie mogę czekać ani chwili dłużej!

— Pani zam ierza? — lęk zdław ił gardło Lenki.

— Jeśli dziś nie otrzym am pieniędzy, za dw a dni upływa term in wekslów, jutro nasza firm a zw ró ­ ci się do pani męża, k tó ry rów nież je podpisał, uprzedzając go o płatności.

— Boże! — zaw ołała Lenka.

— Przecież pani m ałżonek jest chyba na to przygotow any a, o ile wiem, zajmuje niezłą posadę...

— Nie... nie... — zaw ołała zmienionym głosem — tylko nie to... tylko nie mąż...

— Czem u? — Helm anow a baw iła się sw ą ofia­

rą, niczem k o t myszą.

— Bo... bo... — jąkała, swym w yraźnym lękiem zdradzając się coraz bardziej. — Nie chcę, żeby on...

On taki straszny... Życie mi zam ieni w piekło... P a ­

19

(24)

ni szefowo, błagam , proszę, niech się p ani ulituje na- dem ną. Zgodzę się na w szystko... N a k a ż d e w yj­

ście... Toć pani posiada serce...

H etm anow a głęboko zaciągnęła się dym em , po- czem rzekła, po nam yśle.

— Hm... Istotnie posiadam serce i dla tego pragnę przyjść pani z pom ocą... A czkolw iek nie pojmuję obaw y przed mężem, k tó ry przecież żyro w ał zobow iązania.,. Skoro jednak pani pragnie in ­ nego wyjścia, m ogłabym je znaleźć, tylko...

— Z góry przyjm uję w szelkie w arunki! — w e st­

chnienie ulgi w ydarło się z piersi Lenki.

W łaścicielka „H elw iry“ znów zastan aw iała się chwilę, jakby dobierając słowa.

— Zaraz... proszę o cierpliw ość! — ośw iadczy­

ła. — Jeszcze p ani nie wie jak w ygląda te n r a tu ­ nek,...

— P rolongata? 7

— W iele pań — m ów iła dalej nie dając w prost na zapytanie odpow iedzi — pow ierzało mi p ro w a ­ dzenie swoich interesów i źle na tern nie wyszło.., Zwykle, gdy k tó ra pani znalazła się w podobnych tara p ata c h , w ynajdyw ałam jej bogatego przyjaciela, czasam i przyjaciół i rychło długi zostaw ały z ap ła­

cone...

— Co?... co?.,. — niew yraźnym przeczuciem drgnęło serce biednej ofiary.

— W ten sposób postaw iłam na nogi h rabinę M elsztyńską... W ie pani. ta co się rozbija takiem i pięknem i zaprzęgam i po W arszaw ie i posiada sta j­

nię wyścigową... Dalej baronow ą D ella Paux, k tó ­ ra jest w yrocznią w stolicy m ody i szyku... R ów nież

9 0

(25)

dyrektorow ą Stalińską... M iała ta k skąpego m ęża, że po uszy grzęzła w długach... Po parom iesięcznej ze mną przyjaźni, sama, bez jego wiedzy, k upiła wspaniałe brylanty... Innych dam z w ielkiego św ia­

ta i arty stek to nie wyliczam...

— Pocóż pani mi to w szystko p o w ta rz a ? — zdu­

szonym głosem zap y ta ła Lenka.

Znów Helm anow a puściła mimo uszu zapytanie,

— Ileż kobiet obecnie się m arnuje przez le k k o ­ myślność. lub zbyteczne skrupuły... Ileż k o b iet się puszcza... pardon, chciałam pow iedzieć, o b darza swemi łaskam i m ężczyzn za głupią kolację, drobny prezent, lub co gorsza z... miłości... M iłości i w szel­

kich erotycznych uniesień przedew szystkiem w y ­ strzegać się należy... T e w szystkie panie, k tó re mi zaufały a którem i pokierow ałam , za chwilę p rz e lo t­

nych ustępstw “, w moim ,,salonie", otrzym yw ały sumy znaczne, pozw alające im całkow icie uniezależ­

nić się od domowego ty ran a i zaspokoić swoje k a p ry ­ sy... Czyż inaczej żony, m ało zarabiających m ężów mogłyby się ta k stroić, jak się stro ją w W arszaw ie i tak się baw ić? Czasem naw et, dzięki znajom oś­

ciom zaw artym u mnie, pow stają dłuższe związki...

T aki hrabia K oniecpolski poznał m iejską pannę M a­

ry, mocno tryw ialną osobę, k tó ra przedtem zacho­

w yw ała się w skandaliczny sposób. K okota, praw ie ulicznica. Przyjm owałam ją przez litość... I co p a ­

ni pow ie? Żyje z nią obecnie, kupił w spaniałe m ie­

szkanie i auto... Ale on ma już tak i gust, że m usi p o ­ siadać kochankę, k tó ra b y mu w ym yślała o rd y n a r­

nie a czasem n aw et rzuciła w głowę kieliszkiem . Na psy schodzi nasza arystokracja...

21

(26)

— W ięc pani mi proponuje?... — p rze rw a ła z oburzeniem te w yw ody Lenka, pojm ując obecnie czem u b ra t n azw ał firm ę „H elw ira“ dom em sch a­

dzek — Pani proponuje...

— To samo uczynić, co czyniły tam te panie — odrzekła H elm anow a spokojnie.

— J a k pani śm ie?

— Szuka pani wyjścia, oto jedyne wyjście! In­

nego się nie znajdzie!

L enka p o rw ała się ze swego miejsca.

— A leż to hańba!

W ykrzyknik nie uczynił na H etm anow ej ż ad n e­

go w rażenia. W zruszyła ram ionam i.

Tym czasem L enka oburzała się coraz bardziej.

— Pani zapomina... Je ste m p rzyzw oitą k o b ie ­ tą...

Coś na k sz ta łt w ew nętrznego śmiechu, w strz ą s­

nęło obfitym biustem szefowej, choć tw a rz pozostała, nieruchom a. K ażda z niew iast, k tó ra ,,p rzechodzi­

ła" u niej podobną przepraw ę, nie omiesizkiwała p od­

k reślać, iż jest przyzw oitą k o b ietą. A później.,.

Później prosiły się same, skam łały niem al o zło to ­ dajne ,,okazje". Ja k o znakom ita znawczyni dusz ko- bieciąitelk, w rodzaju Lenki, grając na pew no posia-

danem i atutam i, postanow iła scenę zakończyć.

— K tóż przeczy, że jest pani przyzw oitą k o b ie ­ tą! — rzek ła rów nież pow stając z m iejsca. — K tóż przeczy... Prosiła pani o radę, rzuciłam luźną myśl...

T ak p o stępow ały osoby z najlepszego tow arzystw a, zajm ujące stanow iska społeczne znacznie w yższe od niej... Uczyni pani, co uzna za stosow ne!.. N ikt nie zmusza... Tylko...

3 9

(27)

— T ylko?

— Przypom inam , że m ąż będzie m usiał zapłacić za weksle!

A patyczna n a tu ra Lenki zdobyła się na praw d zi­

wy odruch gniewu.

— To podłe!.. — k rzy k n ę ła gw ałtow nie. — P o d ­ łe.., to szantaż... N am ow a do nierząd u ...

Hetm anow a obrzuciła siwą ofiarę zim nym w zro­

kiem, powoli cedząc w yrazy:

— Zechce się pani liczyć ze słowami! O brażać się nie pozwolę! K tóż tu do nierządu n am aw ia?

Ustalmy fakty... Z nalazłam się w posia daniu zo b o ­ wiązań z żyrem m ałżonka, pana Okońskiego... Nie wiedzieć czemu, strasznie się pani obaw ia, aby nie dowiedział się o term inie płatności, n a k tó ry , zdaje się, powinien być przygotow any... W ielce to dziw ­ ne, dziś nikogo w eksel bardzo nie straszy...

— Bo,,, bo...

— Dokończę... D latego panią ogarnął tak i lęk o kieszeń męża, że podpisy n a w ekslach są sfałszo­

wane!

— SM ...

— Sfałszowane! — pow tórzyła H etm anow a, mocno uderzyw szy ubrylantow aną rę k ą w stos żur- nali pokryw ających stół. — W iedziałam o tern od początku... Pani podrobiła podpis,,. Obecnie, znając dobrze c h a ra k te r męża, obawia się, że gdy pozna praw dę, a dwa tysiące złotych stanow i dlań sumę znaczną, nietyłko zobow iązań nie zapłaci, lecz do­

puści do skandalu, spraw y sądowej, rozejdzie się n a ­ tychm iast... M oże się m ylę? N ie? Sądzę, iż nie

3 5

(28)

m am y sobie nic więcej do pow iedzenia! Pani p ra g ­ nie odejść?

K ażda inna, na m iejscu Lenki, w ybiegłaby bez w ahania spiesznie z saloniku. K ażda inna w yznała­

b y m ężowi w szystko, błagając o ra tu n e k . K ażda inna, w jakikolw iek sposób p o sta ra ła b y w yrw ać się z sieci, jak ą na nią zarzucono. Lecz nie Lenka. Zbyt na to była apatyczna i zbyt ją p rze ra ża ły sceny gw ałtow ne. D obrze um iała H etm anow a w yszuki­

w ać ofiary. Poryw gniewu, jak zw ykle u n a tu r m a­

ło energicznych, szybko zgasł. L enkę ogarnęło z p o ­ w rotem nerw ow e drżenie.

— Pani nie odchodzi?

Nie m iała siły poruszyć się z m iejsca. W y d aw a­

ło się jej, że jeśli opuści m ieszkanie H etm anow ej, nie zaw arłszy kom prom isu, w n et tam za progiem p <~

chwyci ją policja, już pow iadom iona o przestęp stw ie i odstaw i do więzienia... Brr... w ięzienie... sąd.. Och, gdyby w iedziała, że policji i sądów szefow a „Hel- w iry" w ięcej obaw ia się od niej.

W oczach Lenki za k rę c iły się dwie w ielkie łzy i pow oli spływ ały po zaczerw ienionych policzkach.

U sta zaś w yszeptały cicho.

— Czemu... czemu... ja właśnie...

H etm anow a odetchnęła. O pór ofiary został p rz e ­ łam any, Z resztą, spodziew ała się tego od początku.

— Chcę pani się zapytać — rzek ła już u p rzej­

m iejszym tonem — czem u zajęłam się skupieniem p ani zobow iązań? W yjaśnię... Istotnie, in teresują m nie ładne k o b iety w W arszaw ie, ta k ie szczególniej, k tó re znajdują się w niezbyt szczęśliw ych życiow ych

(29)

warunkach... Bieda... nędza, lub m ąż sknera, tyran...

Oczywiście tylko k o b iety przvziwoite, bo z byle kim zadawać się-eie lubię... C hętnie zdaleka, z u k rycia im pomagam, ułatw iając kred y t... Cóż w a rta jest piękna niew iasta bez ładnych sukienek, bez jedw ab­

nych pończoszek, bez najskrom niejszego klejnociku?

Tyleż, co najsm aczniejszy cukierek, zaw inięty w brudny papier... Dziś ludzie żenią się zbyt pospiesz­

nie, nie zastanaw iając się co dalej nastąpi... On przeważnie zajmuje jakie tak ie społeczne stanow is­

ko, ale pensję ma ta k m arną, że żonie uczciwej na bawełniane pończochy starczy... B rnie w długi, później, kiedy trz e b a płacić, nie znajduje wyjścia.

Otóż w podobnych w ypadkach, na horyzoncie u k a ­ zuję się ja... i ratuję od nieszczęścia... Postępując w podobny sposób, spełniam dobry uczynek, ocalam rodziny od upadku... Rzecz prosta, osoby na któ re zwróciłam uwagę są nieliczne i posiadam zam knięte koło przyjaciółek... Są one mi szczerze oddane...

O pani dowiedziałam się przypadkow o, iż niezbyt jest szczęśliwa... Mąż brutal, oschły, zimny sknera,,.

Starałam się nieznana, dopomóc, m niem ając iż póź­

niej pani mi w dzięcznością odpłaci. Chciałam jej stworzyć ten dobrobyt, k tó rego m ałżonek stw orzyć nie może lub nie chce... Cóż, odtrąciła pani moje ra dy... Szkoda!.. Życie ułożyłoby się zupełnie inaczej...

stroje, klejnoty, w łasne pieniądze, niezależność od męża... Ale za to nie trzeba być naiw ną i posiadać drobnomiesizczańśkich przesądów ... Pani woli sfał­

szow ane weksle...

— Nie... nie... — b ąknęła niew yraźnie Lenka.

— Z astanaw ia się pani? Hm... Rozum do gło-

3 6

(30)

w y nigdy nie przychodzi zbyt późno! Proszę, n iech­

że pani z pow rotem usiądzie...

W tejże chwili rozległo się pukanie do drzw i sa ­ loniku a w ślad za nim rozchyliły się one i u k a z a ła się w nich głow a su b re tk i czy te ż m odystki. J ę ła daw ać jakieś pospieszne zn ak i szefowej, coś na k sz ta łt sygnalizacji, dostępnej jeno dla w tajem niczonych.

— Zostaw ię panią na chwilę samą! — rz e k ła H etm anow a, w ychodząc szybko.

L enka upadła na fotel, tłum iąc chu steczk ą łk a ­ nia. W jej duszyczce trw ała już nie w alka a og ar­

niała ją coraz w iększa bezsilność, w stęp do zupełnej kapitulacji. Sfałszow ane w eksle... G niew m ęża...

A w a n tu ra ... K to jej pomoże, K to u ra tu je ? Toć nie b rat, biedny student, ani m atka, żeb rząca często p a ­ rę złotych od Lenki, gdy nie sta rc za ła em ery tu ra.

W najlepszym w ypadku, m ąż zap łaci i w yrzuci ją z domu... Pow rócić do m atki na nędzę, na suchy ohleb, słuchać wym ówek, m ieć piętno fałsz erki... A tu ta H elm anow a rysuje tak ie ponętne obrazy... S pła­

cenie długów, niezależność, stroje... T w ierdzi, że ta k postępują i inne kobiety... W ym ienia głośne naz­

wiska... H rabina Melszityńska, baronow a D ella Paux„.

Znała dobrze z w idzenia Lenka te dum ne i w y tw o r­

ne panie i podziw iała je w ielce zdalek a na p rz e ­ chadzce, lub gdy siedziały ro zp a rte w lożach w te ­ atrze, podczas kied y ona z m ężem zajm owała, gdzieś ostatnie miejsca... M oże łatw o, im dorów nać w z b y t­

ku i szyku?... R ozpusta nie jest ta k stra szn a ? T a k wygląda n ap ra w d ę dom schad zek ? A leż ta H etm a­

nowa, choć om otała ją paskudnie wekslam i, w grun­

cie bardzo m iła i inteligentna k o b ie ta ,,.

5 6

(31)

— W ięc jakże wyipadł nam ysł? — nieco iro ­ nicznie zabrzm iał tuż nad L enką głos kusicielki...

W łaścicielka ,,H elw iry‘‘, pow róciw szy n iesp o ­ dziewanie, spoglądała na nią z uśm iechem .

— Ja k ż e w y padł? — pow tórzyła.

Lenka uczyniła p ierw szy k ro k do zupełnej k a p i­

tulacji. C zerw ieniąc się m ocno i nie p a trz ą c w oczy Helmanowej sz e p n ę ła :

— A jeśli się zgodzę, to...

— T o?

— Co... co... mam robić?

Helm anow a zerk n ę ła na swą ofiarę, ubaw iona naiw nością zapytania. W net jednak tłom aczyła to ­ nem spokojnym, jak gdyby chodziło o spraw ę b ła ­ hą, lub zw ykły handlow y in teres.

— W ejdzie pani do przyległego pokoju i chwilę zaczeka! N iezadługo znajdzie się tam jeden pan....

— Ach, nie... nie... Zgadzam się, ale nie zaraz! —- zawołała Lenka.

— Dziś, albo nigdy! — o d p a rła tw ardo rajfurka, obaw iając się, że jeśli O końska ochłonie z w rażenia może zmienić decyzję. — Nie lubię odwłoki...

— S tra sz n e ! Ja... ja..,, obcy mężczyzna...

— Proszę nie być dzieckiem !

— Kiedy... napraw dę... dotychczas... tylko mąż...

— Droga pani! — znów zdania p rzew ro tn e p o ­ płynęły z ust Helmanowej, — O ile wiem, a jestem dobrze poinform ow ana, niezbyt pani kocha m ęża i nie jest on bardzo miły... Gdyby tu o praw dziw ą zdradę chodziło? Ale... Toć, w ychodząc za m ąż nie uczyniła pani nic innego, niźli obecnie zam ierza uczynić,..

(32)

Słow a te, iiiczem jad, wślizgiwały się do duszy Lenki. Ileż razy znosiła w strę tn e pieszczoty starego i obrzydliw ego m ęża? M a rację, w gruncie, H elm a- nowa... Z resztą — nagle zaw irow ała p rz e k o rn a myśl — m oże obecnie odpłacić się skn erze za w szyst­

kie poniżenia i przykrości. A nuż to kto m łody i przystojny? Tylko... Była pozbaw iona zasad m o ra l­

nych, ale grały w niej resz tk i w stydu.

— N apraw dę.,. — bąk n ęła.

— Je że li nalegam — dalej tłom aczyła w łaści­

cielka „H elw iry“, nie przejm ując się pro testam i L en ­ ki — to dlatego, że nie wolno nam przepuścić z n ak o ­ m itej okazji... Przypadkow o odw iedził mnie pew ien znajom y pan, bardzo zam ożny człow iek i za godzin­

kę... rozm owy... z p anią ofiarowywuje... p ięćset zło­

tych. Z tej sum y zatrzym am trz y sta złotych, jako p ro ­ cent za prolongatę długu i o swoje w eksle m oże być pani całkow icie spokojna, resz tę pozostaw ię do jej dyspozycji...

D w ieście złotych! T akiego m ajątku L enka nigdy nie posiadała w gotówce! Zobow iązania, ciężące jak kam ień, spadają z głowy. L ekkom yślnej k o b iety nie uderzył n aw et szczegół, że rajfurka lw ią część ,,z a ­ robku", nie dając nic w zam ian i nie zw racając r e ­ w ersów zab ierała dla siebie.

— A jak on w ygląda? — padło nieśm iałe z ap y ­ tan ie . — M łody?

— W średnim wieku.... Lecz b ardzo m iły i e le ­ gancki...

— Znów stary! — w y rw ał się jej okrzyk. — O kropne...

96

(33)

— N iestety, przew ażnie sta rz y m ają p ie n ią ­ dze! — odrzekła sentencjonalnie H etm anow a. — Cóż robić.... W ięc...

— Czy „ ta m “ będzie ciem no?

— Skoro pani sobie życzy, m oże zgasić św iatło!

— I on... on... mnie... nie zobaczy? Nie pozna później...

— Oczywiście!

— Zgodzi się na podobny w aru n e k ?

— Potrafię go namówić!

L enka o detchnęła z ulgą a po tw arzy H elm ano- wej przebiegł cień uśm iechu. Um yślnie nie dodała chytra rajfurka, że .klijent“ zdążył L enkę już obej­

rzeć jaknajdoikładniej. S tało się to w ów czas, kiedy pow iadom iona o jego przybyciu przez służącą na chwilę opuściła pokój. W tedy, p rzez otw ór, uk y ty znakom icie w ścianie saloniku, „ z ad em o n stro w ała“

sw ą św ieżą zdobycz, nie zapom inając zaznaczyć, że jest to nie tylko „now icjuszka", ale i k o b ieta z n aj­

lepszego tow arzystw a, żona w ysokiego urzędnika, niem al dygnitarza. Źe znajom ość z podobną n iew ia ­ stą stanow i rza d k ą okazję, k tó rą należy opłacić na wagę złota. Stałego byw alca „salonu" p ani H etm a­

nowej uderzyła n iep rzeciętn a uroda Lenki.

M ogła ona w rzeczy samej bardzo się spodobać, a podniecenie i niepokój, jakie ją tra w iły , gdy po zo ­ staw ała w saloniku sama, dodaw ały życia i u roku apatycznej zazw yczaj tw arzy. To też, albo uw ierzył, albo i nie uw ierzył, że dzięki pom ocy w łaścicielki

„H elwiry" zaw rze bliską znajom ość z d am ą z wyso -

2 9

(34)

kiego tow arzystw a, lecz na w ygórow aną sumę zgo­

dził się chętnie. Sum a ta p rzenosiła n aw et o dw ieście złotych cyfrę w ym ienioną p rze z H elm anow ą L en­

ce — lecz był to już jej ,,osobisty" zarobek. Zam oż­

nem u „klijentow i", w stałej pogoni za niezw ykłą przygodą, nie czynił różnicy podobny w y d atek , z re ­ sztą kiedy spostrzegł L enkę, zafrapow ał go pew ien szczegół...

— W ięc... — nagliła „szefow a".

— Je śli pani ręczy, że w szystko nastąpi... jak prosiłam ...

— Ręczę... ręczę... To, sta ry przyjaciel...

— Dokąd... m am pójść?

— Zechce p ani udać się za mną...

Helm anow a szybko podniosła się z miejsca, oba­

w iając się, że „ sta ry przyjaciel", zrażony długą k o n ­ ferencją, zniecierpliw i się jeszcze i odejdzie. O tw o­

rzyw szy drzw i, w iodące z saloniku do dalszych p o ­ kojów, w sk azała drogę.

— Ot... tu...

Nagle, jakby uderzyła ją p ew n a myśl.

— Czy p ani ma. jedw abną b ieliznę? — padło fachow e zapytanie.

L enka, zaczerw ieniona, skinęła głową,

— D oskonale! — rze k ła „szefow a“. — Proszę zaczekać... Z araz „go" poproszę...

L enka znalazła się w niew ielkim buduarze, k tó ­ ry niczem nie przypom inał sypialni.

3 0

(35)

i

W idocznie w łaścicielka ,,M aison de m odes Hel- wira" um yślnie swe zaciszne gniazdko u rząd zała w te n sposób, aby w razie niespodziew anej w izyty władz nie m iano się do cżego przyczepić i nie no­

siło ono dw uznacznego ch ara k te ru .

Pokój, p rzeznaczony dla ,,przy m iarek " klijentek został w yposażony w to w szystko co w ym aga w y­

kwint, wygoda i zaw odow e w ym agania — pozatein nic więcej. T edy w ielkie lustro o trzech skrzydłach, w iktórem obejrzeć się m ożna ze w szech stron, s z e ­ roka, n iska otom ana, zasłana sk ó rą białego n ied ź­

w iedzia, a p o k ry ta niezliczoną ilością poduszek i po- duszeczek, obrazy treści erotycznej na ścianach, lecz nie przek raczające dozwolonej granicy, w rogu szafa, zapew ne zaw ierająca sukienki, lub m odniar- skie przybory, dalej m ały stoliczek, p a rę krzesełek, za paraw an em um yw alnia. T ak w yglądał b u d u a re k norm alnie p rz y pierw szych spotkaniach, aby nie z ra ­ żać bardziej płochliw ych now icjuszek. Lecz, gdy z a ­ chodziła p o trz e b a a H etm anow a b yła p ew n a b e z k a r­

ności, otom ana zam ieniała się w w ygodne łoże z w y­

k w in tn ą pościelą, um yw alnię po k ry w ał rząd k o sz ­ tow nych flakonów z perfum am i a na niskim stolicz­

k u ustaw iano b u telki z winem, likierem i przybory d o czarnej kawy. T rójskrzydłow e zaś lustro słu ż y ­

ło li tylko poto, aby odbijając obrazy, potęgow ać szał.

L enka niepew nie rozejrzała się dokoła. Z rzu­

ciła płaszczyk i kapelusz, p rze jrz a ła się w lustrze, p o praw iła włosy, upudrow ała tw arz — poczem p o d ­ biegła do k o n tak tu elektrycznego, gasząc św iatło.

W pokoju zapanow ał praw ie m rok, rozjaśniony

51

(36)

nieco blaskiem la ta rń ulicznych, przed zierający m się po p rzez cienkie sztory.

U padła na otom anę, ukryw szy tw a rz w po d u sz­

kach.

Za chwilę,..

a g

(37)

ROZDZIAŁ II.

Zagadkow a panna.

F re d nie skłam ał siostrze tw ierdząc, że śpieszy na spotkanie ze śliczną panną. Nie skłam ał rów nież, że jego znajom a jest osóbką w ielce tajem niczą. W ła ­ śnie ta tajem niczość dręczyła go najbardziej. G dyby m iał więcej czasu, opow iedziałby w szystko siostrze — byle się w yw nętrzyć — boć, znając dobrze jej c h a ra k ­ ter, m ądrej ra d y nie mógł się spodziew ać.

A dużo dałby za nią...

K orski, całkow ite przeciw ieństw o Lenki — chłopak praw y i energiczny — bodaj p o raz pierw szy w życiu znalazł się w duchowej ro zte rc e przez n ie­

w iastę. Czuł, że w padł i to po uszy. Całkow icie do­

tychczas pochłonięty p racą, aby zarobić k ilk a se t złotych m iesięcznie, dopom óc m atce i wyżywić sie­

bie, m ało uwagi zw racał na kobiety. Czas dzielił p o ­ m iędzy studja w uniw ersytecie, p a rę lekcji i p rac ę u adw okata. Choć do przystojnego i w esołego chło­

p a k a niejedna p an ie n k a ,,sypnęła" ogniste ,,oko",

P ółśw iatek III.

(38)

za m iłostkam i się nie uganiał, b ę d ą c zb y t z a ję ty i nie m ając n a lekkom yślne znajom ości chęci...

„N ieszczęście“ sp otkało go dopiero p rz e d m ie ­ siącem i jak zazw yczaj w podobnych w ypad k ach b y w a niespodzianie.

P ow racając kiedyś, dość późnym w ieczorem M io­

dow ą, z kancelarji a d w o k a ta w k tó rej dłużej p o z o ­ s ta ł zatrzym any d odatkow ą p ra c ą , n a tk n ą ł się ma rogu

K rakow skiego Przedm ieścia na następ u jącą scenę.

J a k iś pijak — niew iadom o dla czego, w tej dzielnicy m iasta k rę c i się stale najw ięcej pijaków — k o rz y s ta ­

jąc z nieobecności przechodniów , n a trę tn ie z a c z e ­ p ia ł skrom nie w yglądającą p anienkę. U ciek ała coraz

spieszniej przerażo n a, lecz opój nie daw ał za w y ­ graną, doganiał o fiarę i b ru taln ie sz arp a ł za ram ię.

W ystraszone oczy dziew czyny, w k tó ry c h k rę c i­

ły się łzy, z niem ą prośbą spoczęły na F red zie. Ten, nie nam yślając się długo, pch n ął n a p a stn ik a tak , że opój spoczął w rynsztoku, poczem p rzedstaw iw szy się zaproponow ał panience, iż ją odprow adzi do d o ­ mu. Propozycja p rzy ję ta z o sta ła z w dzięcznością.

Po drodze, dow iedział się F re d , że nieznajom a zam ieszkuje na ulicy Długiej i nazy w a się H a n k a Gli- niew ska. Dalej dow iedział się, że jest całkow icie s a ­ m odzielna, gdyż rodzice jeszcze przed w ojną um arli, że srtudjowała za granicą, w Szwajcar}! filozofję i od niedaw na baw i w W arszaw ie, zam ieszkując ze sta rą ciotką. Że niew ielu posiada znajom ych w stolicy, a czas spędza na uzupełnianiu sw ych studjów . P rz y ­

jęłaby chętnie posadę b ibljotekarki, se k re ta rk i, lub nauczycielki, gdyż choć posiada po rodzicach p e ­ w ien kapitalik, zabezpieczający od życiow ych tro sk ,

34

(39)

uważa, że k ażda k o b ieta pow inna p racow ać i w s trę t­

ne jej jest życie bezczynne.

Panna H anka G liniew ska w yw arła na F re d zie od pierwszej chwili w rażenie w ielkie, a przypadkow e spotkanie zapoczątkow ało trw ałą znajom ość.

Poprosił o pozw olenie odw iedzenia nazajutrz — na co panienka zgodziła się chętnie, snać chcąc z a ­ znaczyć swą w dzięczność w ybaw cy — i o d tąd F re d stał się na Długiej p raw ie codziennym gościem...

D otychczas nic w te j historji nie było niezw y­

kłego, prócz trochę rom antycznego p o c z ątk u i sam a panna H anka nie otaczała się tajem niczością z a ­ gadkow e dopiero nastąpiło później.

W łaściw ie z p o c z ątk u cieszył się F re d . G linie w - ska p rzed staw iała ty p . panny całkiem odm ienny od współczesnych „chłopczyc". A czkolw iek b ard zo p rzy stojna — wysoka, szczupła b ru n e tk a o dużych, w y ­

razistych oczach — stro n iła od zabaw y, w iodąc skrom ne praw ie odosobnione życie. K siążki w y sta r­

czyły jej za w szystko i czasem ty lk o F red o w i u d a w a ­ ło się w yciągnąć ją na sp a ce r lub do kina. N atom iast nigdy do cukierni, a gdy w spom niał kiedyś o d a n ­ cingu, spojrzała nań z oburzeniem , jak się spogląda na człow ieka, proponującego zw iedzenie p iek ła. C o­

raz więcej zachw ycał się F re d sw ą now ą znajom ą i co ra z bardziej lgnął do niej sercem .

Takiej, jem u człow iekow i pracy, p o trz e b a było tow arzyszki. Nie lalki, a k o b iety — energicznej i r o ­ zumniej. T aka, gdy po d a rę k ę m ężczyźnie, p o tra fi w alczyć przy jego boku naw et o chłodzie i głodzie.

W domu H anki odnajdyw ał to, czego m u b ra k ło w własnym domu. Inteligencję i serd eczn e ciepło.

Ó Ó

(40)

Tej atm osfery nie m ogła mu dać m atka, k o b ieta niezbyt m ądra i p ro sta, w dow a po skrom nym kole*

jarzu, w iecznie n a rzek ająca na biedę i ciężkie c z a ­ sy, dla k tó re j m ałżeństw o L enki było w ielkim z a sz ­ czytem , jaki spadł na ich rodzinę...

Och, gdyby inaczej w ychow ała siostrę i w poiła w nią jakie tak ie zasady, m iast tw ierdzić, że ładnej dziew czynie n auka nie po trzeb n a, bo p rędzej czy później dzięki urodzie złapie m ęża i zrobi ,,karjerę",

Tęgo serdecznego ciepła nie m ogła mu dać ró w ­ nież Lenka. O burzał się na jej zam ążpójście, nazyw ał

je zw ykłym ,,handlem “ a starego sk n erę O końskiego nienaw idził i rzadko ich odw iedzał. Od czasu do

czasu, przew ażnie kiedy „gm yrek“ byw ał nieobecny.

A czkolw iek bardzo koch ał siostrę, nie zw ierzał się jej ze swych kłopotów , a nierzadko s ta ra ł się zb u n to ­ wać przeciw ,,starem u", aby go porzuciła i w zięła się do jakiej pracy — przew ażn ie jednak ustępow ał, zrażony lenistw em i bezdusznością Lenki. To więc, czego dać mu nie mogli najbliżsi, odnalazł w domu H an k i...

L ecz....

Początkow o radość F re d a przyćm iło w o s ta t­

nich czasach dziw ne zachow anie się panny...

W łaściw ie od tygodnia....

Ona, ta k a dotychczas szczera i natu raln a, zm ie­

niła się nagle nie do poznania. N achodziły na nią jakieś dziwne zadumy, w czasie których m ilczała, p a ­ trz ą c przed siebie tępym w zrokiem , lub rap tem bez powodu, w oczach k ręciły się łzy. Cóż to m iało z n a ­ czyć? Zaniepokojony zapytyw ał o przyczynę sm ut­

k u — i z ap y tan ia pozostaw ały bez odpowiedzi.

3 6

(41)

W ięcej jeszcze. Je śli przedtem w ydaw ało się F r e ­ dowi,, że nie jest H ance obojętny i na jego uczucie odwzajemni się uczuciem — obecnie tra c ił nadzieję.

Nie tylko unikała go przed dni ostatnie, często w y­

chodząc z domu, lecz gdy n a p o tk a ł ją przy p ad k iem wczoraj na ulicy i żartobliw ie z a p y ta ł z jakiej ,,ra n d ­ ki" pow raca — ta k się zaczerw ieniła i zm ięszała, że przystanął zdumiony. Czyżby odgadł tra fn ie ? Czyż­

by serce H anki żywiej zabiło dla kogoś innego, z kim biedny student Fred, nie mógł iść w zaw ody? P ra w ­ dopodobne, choć niezrozum iałe... Toć H anka prócz niego nie widuje nikogo...

Energiczny c h a ra k te r Freda, nie znosił niew yraź­

nych sytuacji.

W szystko wyjaśnić!

W tym celu biegł spiesznie M arszałkow ską na Długą, gdy przypadkiem , po drodze, n a p o tk a ł sio­

strę. Ale, jeśli rozm aw iając z Lenką, ud aw ał dobry humor i tw ierdził, że oczekuje go spotkanie z p ię k ­ ną panną, w gruncie drżał z obawy, jak w ypadnie odpowiedź tej ,,cudnej p a n n y '1, od k tó rej zaw isły dalsze losy.

Pożegnaw szy Lenkę, w skoczył do tram w aju i rychło znalazł się na miejscu.

O, jakże drżało mu serce, gdy traw iony nieo- kreślonem , złem przeczuciem , szybko przesk ak iw ał po trzy stopnie naraz, dobrze znajom ych schodów.

A nuż nie zastanie H anki? W szak nie uprzedził o dzisiejszych odw iedzinach. Idzie, w iedząc, iż z a ­ zwyczaj około piątej byw a w domu. A p ragnąłby ją ujrzeć koniecznie, rozm ów ić się szczerze, po sły ­ szeć decyzję ostateczną...

3

/

(42)

Zadzwonił...

Za drzw iam i rozległo się człapanie pantofli Rychło rozw arły się one i ujrzał starą, pom arszczo­

ną tw arz ciotki Hanki.

— Czy zastałem p a n n ą G liniew ską?

— Jest... Niech p a n wejdzie...

W puściła go do m ieszkania. W ięc jest! Z r a ­ dością niem al, za tę d o b rą now inę, u całow ał ręk ę starszej pani, k tó ra n atychm iast potem p o d re p ta ła do kuchni. B yła to osoba n ap ra w d ę m ało krępująca, ta ciocia K lara, w rzeczyw istości, zdaje się, daleka;

kuzynka Gliniewskiej. W pokojach ukazyw ała się rzadko, stale z a p rz ą tn ię ta n akładaniem k o rniszo­

nów do słoików, sm ażeniem konfitur, lub drobnem i utarczkam i ze służącą. Czasem tylko zjaw iała się niespodziew anie, niosąc na spodku znakom ite m a­

liny, czy truskaw ki. W te d y jej w zrok surow o z a ­ trzym yw ał się na Fredzie, jak b y m ów iąc: — „O ceń ciotkę H anki!" Z tą dam ą, w czasie całej znajo­

mości, F re d zam ienił najw yżej słów setk ę, a w śró d nich nie było innych w yrazów , niźli: „D zień d o b ry “,

„dow idzenia1*, „dziękuję".

F re d znał dobrze ro zk ład m ieszkanka. S k ła ­ dało się ono z trzech niew ielkich pokoików , tw o­

rząc amfiladę. Pierw szy stanow ił coś w rodzaju salonu i tam nocow ała ciocia K lara. Drugi był s to ­ łowym, zaś o sta tn i — sanktuarium H anki.

Raźno przebiegł, za sła n ą czerw onym chodni­

kiem drogę, dzielącą go od ukochanej i sp o strzegł­

szy, że drzw i od jej pokoju są o tw a rte , śm iało zajrzał.

— A ch to pan! — zaw ołała, pow stając z m iej­

3 6

(43)

sca i czerw ieniąc się trochę na w idok niespodzie­

wanego gościa — Nie oczekiw ałam ...

— Idąc tęd y za spraw am i mego m ecenasa — skłam ał — ośmieliłem się w paść na chwilę!... J e śli przeszkadzam ...

— W cale pan nie przeszkadza!... Proszę usiąść...

Przysunąw szy sobie krzesełko, zajął m iejsce, uradow any pom yślnym w stępem .

— Co pani porabia? — rzucił niby od niechce­

nia, m edytując w duszy, jak przyjść najzręczniej do palącego tem atu... Nie widzieliśm y się dawno...

— Tylko wczoraj na ulicy!

— Nie liczy się podobne spotkanie! — z a ż a r­

tow ał — N atom iast od kilku dni nie mogę p a n i zastać w domu!

— T ak jakoś się składa...

— Zajęta pani?

— Bardzo,., bardzo...

Zapewnienie — to zabrzm iało dość słabo w ustach Iładnej panny. F re d pochłaniał w zrokiem zgrabną sylw etkę Hanki, m iłośnie pieścił oczam i d e­

likatne rysy, w yrżnięte, rzekłbyś, w greckiej kam ei.

Była ona dlań najmilsza i najpiękniejsza ze w szystkich k o b iet na świecie. M iałżeby ją stracić? Nagie u d e­

rzył go pew ien szczegół.

— Źle pani wygląda, panno Hanko!

— Źle w yglądam ? — zm ieszała się bardzo — Nie... W ydaje się panu...

O dw róciw szy się od F reda, podeszła do sto ją ­ cego w głębi pokoju tapczanu i usiadła n a nim.

Październikow y dzień kończył już swój żyw ot i tam

5 9

(44)

pełzły pierw sze w ieczorne cienie. G dyby nie p ó ł­

m rok, łatw o spostrzegłby, że nietylko jest bledsza niż zw ykle, lecz m a z ap ad n ięte policzki, oczy p o d ­ krążone, noszące ślady w ylanych łez

Lecz nie mógł tego zauw ażyć, a zre fle k to w a ­ wszy się że p o przednią uw agą, m im owolnie jej spraw ił przykrość, zm ienił przedm iot rozm owy.

— Studjuje pani, panno H anko! — rzekł, w sk a ­ zując szereg książek, leżących na stole. — Pani p o ­ kój, to istna p racow nia litera tk i, czy uczonego.

Pow iódł w zrokiem dokoła. W rzeczy samej urządzenie gabineciku G liniew skiej, choć nosiło p iętno kobiecej ręki, dalekie było od niew ieściej zalotności. W zdłuż ścian ciągnął się rząd niskich, drew nianych półek, a n a nich sta ły tom y i tom iki w różnobarw nych opraw ach. Nad niem i p orozw ie­

szano gustow nie kilimy, ozdobione tu i owdzie a k w arelą, reprodukcją dzieła sztuki lub gipsowym odlewem. T ak w ygląda pokój kobiety, k tó ra p r a ­ cuje i myśli, a nie k o k ietki, czy modnisi. P a rę k w ia ­ tów w ceram ikow ych w azonach ożyw iało całość, a stojący p ośrodku stół, służył za biurko.

— C iekaw jestem , co pani studjuje? — p o w tó ­ rzył, podniósłszy się z k rze sła i podchodząc do stołu — Pew nie jaka rozp raw a filozoficzna! — do­

dał, biorąc jedną z k sią ż e k do ręki.

— Niech pan zostaw i! — w yrw ał się H ance n a ­ gle okrzyk.

F re d zdziw iony położył k siążkę n a m iejsce. A le już było za późno. Zdążył przeczytać. T ytuł b ro ­ s z u ry brzm iał: ,,Sam obójstw o", a n a otw artej k a r ­

4 0

(45)

cie grubo ołów kiem ktoś p o dkreślił frazes: „Czy samobójstwo jest bohaterstw em , czy też dow odem słabości?'1

— Dziwne ? — szepnął.

— Nic dziwnego tu niema! — ośw iadczyła z ro z ­ drażnieniem — M oże pan sądzi, że pragnę sobie życie odebrać? Nie każdy, k to czyta w tym rodzaju rozpraw ki żywi podobne zamiary... O t pociągnął mnie tem at,..

— A leż bynajmniej nie posądzam ! T ylko pani tak krzyknęła.,.

— Bo to niedelikatność, szperać po cudzych stołach!

— Dotychczas nie zw racała mi pani uwagi! A le jeśli zawiniłem, przepraszam ... Bardzo przepraszam ...

U rw ał i w pokoju zapanow ało ciężkie, p ełne niedom ówień milczenie. F re d ?% erw ow o gryzł usta, traw iony dręczącem i przypuszczeniam i, a H anka,

opuściwszy oczy na dół, zamyślona, w odziła p a ­ luszkiem po krem ow ej narzucie, zaścielającej tapczan.

W reszcie F red pierw szy nie w ytrzym ał.

— Panno Hanko! — w yrzucił z siebie gw ał­

townie. — Czy nie uw aża pani, że najw yższy czas, abyśm y porozum ieli się szczerze?

Spojrzała nań, niby zbudzona z głębokiego snu.

— O co w łaściw ie chodzi? »

— Zmieniła się pani od kilku dni... Od tygod­

nia nie dopoznania!

— Ja... zm ieniłam ?

— Tak! Chwilami mam n a w e t w rażenie, że moja obecność jest jej niemiła!

41

(46)

— P ań sk a obecność niem iła? — w w yrazistych oczach H anki odbiło się zdum ienie, a ładnie z a ry ­ sow ane u sta sk rzyw ił dziw ny grym as. — S kąd p o ­ dobny w niosek?

Je śli F re d zdecydow ał się rozpocząć drażliw ą rozm owę, nic nie mogło go zatrzym ać w p ó ł drogi,

— W tak im razie zechce p ani mi wyjaśnić, co to w szy stk o znaczy... Pani zazw yczaj energiczna zrów now ażona, jest te r a z w ysoce zdenerw ow ana, przybita... nieswoja... K iedyśm y się spo tk ali na ulicy i zapytałem ', skąd pani p ow raca, spostrzegłem w y­

raźnie zmieszanie...

— Nowe przyw idzenia!

— P rzyw idzenia? Czemuż pani dziś ta k a zm ie­

niona i blada, czem u oczy w ydają się z a p łak an e i n a ­ raziłem się na jej gniew, b iorąc do ręk i książkę, tra k tu ją c ą o sam obójstw ie.... P ani podk reśliła w b ro ­ szurze u stęp dw uznaczny ołówkiem !

— Panie Fredzie...

— W noszę więc, że d rę c z ą p an ią jakieś troski...

M oże pow ażne zm artw ienia, skoro rozpaczliw e m y­

śli przychodzą do głowy... M oże w aha się p ani przed jakimś stanow czym k rokiem ? A nuż um iałbym d o ­ radzić...

— Nie m am żadnych zm artw ień!

— Czy to ładnie być t a k sk rytą, panno H an ­ k o?

T eraz jej oczy zabłysły gniewnie.

— Ja k ie m praw em p a n mnie b a d a ? Skąd ta indagacja?

F re d nie zw ażał ani na szorstki ton pan n y an:

też na głęboką zm arszczkę, jaka zasępiła jej c z o ­

42

(47)

ło. Zbliżywszy się do tapczanu, na k tó ry m sie d z ia ­ ła, w tulona w p oduszki,zaw ołał nam iętnie.

— Pani zapytuje o p raw o ? Czy pani się nie d o ­ myśla, że ją kocham!

— A chł — w estchnienie p rz e stra c h u w y rw a ­ ło się z piersi H anki i nagłym ruchem w yciągnęła przed siebie ręce, jakby broniąc się p rze d tern w y­

znaniem.

— Kocham! — p o w tórzył mocno, a jego głos zadźwięczał ciepłą i serd eczn ą n utą. — K ocham p o ­ nad wszystko w życiu...

— Proszę przestać...

— Nie kochałem dotychczas nigdy! — m ów ił nie zważając na okrzyk i dla tego m oże jest mi p a ­ ni tak droga.... R aziła m nie w iększość dzisiejszych niewiast, zalotnych i bezdusznych lalek... P oszu k i­

wałem ideału... aż napotkałem panią... Och, jakże p a ­ ni niepodobna do innych... P raw a, szlachetna, ro ­ zumna,..

— Nie... nie...

— M arzyłem zaw sze o takiej tow arzyszce!...

M arzyłem, że jeśli pani poda mi ręk ę, łatw iejszą stanie się straszliw a w alka o byt. Że uwijem y so­

bie gniazdko, w którem zagości szczęście, i że do tego gniazdka nie d o trą pow szednie troski, jakiem i nas o b darza każdy dzień.,. P racow ać um iem i p rac y się nie lękam!.. Z resztą nasze p o trzeb y skrom ne...

D obrze byłoby nam ze sobą, panno H anko! Ale...

Chwilami w ydaw ało mi się, że nie jestem pani o bo­

jętny i na moje uczucie odpowie pani uczuciem...

N iestety, w ydaw ało mi się tylko!... O becnie tra c ę nadzieję...

45

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nieruchomość składa się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki, poddasza, tarasu.. Pokoje są duże, ustawne, w jednym z nich znajduje się kominek który dodaje uroku jak również

Stan łazienki DO REMONTU Wyposażenie łazienki BRAK. Liczba WC 1 Powierzchnia

Tymczasem znowu Hearne zmuszony z Indyanami polować, tak się do tego sposobu życia przyzwyczaił że wreszcie już towarzyszów swych nie naglił, ale sam z nimi

Ponieważ gąbki coraz więcej z morza ubywa, przeto podjęto myśl rozsadzania. Wiadoma, że robaki, polipy i inne zw iśrzęta na mzkim stopniu zwiórzęcego rozwoju

Szczególnie troszczyli się Ptolem eusze o zewnętrzne pow od zen ie państwa... badano i stem

Zastosowano bardzo wysoki standard wykończenia budynku – drewniane schody wewnętrzne, parkiet dębowy oraz akacjowy, wszystkie łazienki wykończone płytami marmurowymi, na

Liczba łazienek 2 Stan łazienki BARDZO DOBRY. Wyposażenie łazienki PEŁNE Liczba

Liczba WC 1 Droga dojazdowa UTWARDZONA Rodzaj nawierzchni UTWARDZONA