Nb 6. Warszawa, dnia 11 lutego 1900 r.
Tom XIX.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a r s z a w ie : rocznie rub. 8, k w artalnie rub. Z.
Z p r z e s y ł k ą p o c z to w ą s rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
P renum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we wszyst
kich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
K o m ite t R e d a k c y jn y W s z e c h ś w ia ta stanow ią P a n o w ie : Czerwiński K ., D eike K ., D ickstein S.. Eism ond J .f Flaum M., H o y er H ., Jurkiew icz K., K ram sztyk S ., K w ietniewski W t., Lewiński J ., M orozew iczJ., N atanson J ., Okolski S., S trum pfE .,
T u r J ., W ey b erg Z., Zieliński Z,
R e d a k to r W sz e c h św ia ta p rz y jm u je ze sp ra w a m i re d a k c y jn e m i co d zien n ie o d g. 6 do 8 w iecz. w lo k a lu red ak cy i.
A d r e s 2^ed.a,2sc37-i: - IFrzec2.ra.ieścIe, UST-r 3©„
G L O S S O P T E R I S .
N a Tomanowej, wysoka ponad zalesionem dnem Kościelisk, w Czerwonych źlebkach, okolonych groźnemi krzesanicami, jest p ra stare cmentarzysko.
W ije się ono pod szarym wapieniem, jako pstrokato-ciemna smuga i tylko gdzienie
gdzie wyziera z pod skały, która je przy
gniata i nad niem cięży, jako olbrzymi groźny sarkofag.
Smuga tej barwnej ziemi wije się u stóp skały i tworzy linią zygzakowato-łamaną, to pofałdowaną, to wygiętą esowato.
Siły górotwórcze, co T atry wzniosły, ja k by chciały cmentarzysko wygubić i wszelki ślad po niem zatrzeć : kurczyły je i praso
wały, wyginały i rozciągały . ..
Dziś tylko w kilku miejscach ocalały re
likwie, jakby na szyderstwo mocom góro
twórczym : na łupku czarnym i na kwarcy- cie brudnym, odciski „przedpotopowych”
liści, łodyg i owoców.
Są tam kłosy zarodnikowe i grube jak ko
lana ludzkie łodygi skrzypów, gałązki szpil
kowych Palissyj, spowinowaconych z cypry
sami japońskiemi, odciski roślin, przypomi
nających widłaki leśne, paprociowe pióropu
sze wszelkich wielkości i kształtów, całe
zbiorowiska ocalałych szczątków prastarej
flory. v
Takich skrzypów, paproci,1' nadaremnie- byś szukał w lasach reglanych T a tr dzisiej
szych. Wszystko to jakieś skarłowaciałe, potwornie nędzne.
I gdy schodzisz z bezleśnego grzbietu_To- manowej w gąszcze smrekowe, kryjące ciche trzęsawiska i bure wody Smreczyńskie, robi ci się dziwnie w duszy. Widziałeś takie po
tężne, przepyszne formy w prastarem cmen
tarzysku, a tu widzisz takie nikłe, jakby na urągowisko trwające postaci.
Ogarnia cię niepokój i silisz się, aby od
gadnąć, co może być przyczyną tej tragedyi?
I wtedy idą ci przez mózg długie szeregi legend, całe wojska bajek, wierzeń i zabobo
nów. Ogarnia cię trwoga. Widzisz, jak na stajniach przybijają wianuszki splecionych widłaków „babimurów” przeciw mocom po
tężnej konfraterni czarownic, ja k nietotę zbierają górale i gotują w wodzie z dziewię
ciu źródeł i dają odwar urzeczonym krowom,
„co krwią doją”, jak zalotna dziewczyna, by zwabić kochanków, o północku szuka nasię- źrzała, a znalazłszy, rozbierając się, szepcze d o ń : „nasięźrzale, rwę cię śmiałe, pięcią palcy, szóstą dłonią, niech się chłopcy za mną gonią: karczmarze, owczarze, sołtysi, a potem z całej wsi”, jak szukają chciwi
82 WSZECHŚWIAT kwiatu - szczęścia w noc świętojańską, a ła
komi skarbów „florecyny”, w chwilę, gdy się Chrystus rodzi.
Snopy legend idą ci przez myśl, długie litanie krótkich i długich zaklęć, całe szere
gi zabobonów i dziwnych wierzeń. O garnia cię lęk i niepokój.
Ale wiek X I X nie zna lęku, ni zabo
bonów.
Sute bogactwem linij, „przeklęte” papro
cie wciągnęła sztuka w przybytek P ań sk i. . . gdzie wyrastają z olbrzymiej pstrej parze
nicy wraz z lelujami krwistemi i blademi nie^
zabudkami. Zaś dawne wierzenia głuche usymbolizował cudownie twórca kaplicy, przy paprociach rzucając krzyżyki małe, swastyki góralskie, jakby odźegnywając k a
plicę przed ich zlą mocą, tak, jak to górale
Z im a. T a fla lo d o w a sta w u S m re c z y ń sk ie g o , z a n ią sm rek o w y b ó r, a w g łęb i (n ieco n a p raw o) p rzełęcz T o m an o w ej. P o n a d sza ła se m S m reczy ń sk ie g o sta w u , w idać głęboko w cięty jź le b ,'[k tó re g o g ó rn ą częścią są t. zw . „C zerw o n e ź le b k i” . T a m j e s t c m e n ta rz y sk o . Ś nieg p rz y k ry w a koso d rzew in ę
i ty lk o w ap ien n e k rz e s a n ic e w y z ie ra ją z p o d niego.
JNie widzi w paprociach tajemnych mocy czarnoksięskiego świata, nie widzi w kosma
tych, jakby gąsienice pełzających widłakach, sił ukrytych, coby broniły ludzi i dobytek ich od „uroków”, rzucanych przez opętaną zgraję czarownic, przeciwnie, urąg a gusłom i wierzeniom.
czynią, gdy rzucają swastyki wszędzie, aby
i narzędzia i sprzęty uczynić opornemi złym duchom. Nad paprociami zaś gwiazdy, zu
pełnie jak na reglach w noce zimne.
A teraz słuchaj : opowiem ci stare dzieje cmentarzyska Tomanowej, dwu olbrzymich potęg roślinnych długoletnią walkę, haniebny
WSZECHŚWIAT upadek jednej z nich, a wtedy poznasz, skąd
idzie dziwna intuicya znachorów i wróż- biarek.
C zas i m iejsce. O lbrzym i k o n ty n en t G ondw ana k ró lu je w śród wód p o łu d n io wej p ó łk u li. O bejm uje część d zisiejszej B ra z y lii i p o p rz e z A tla n ty k , A frykę, A fg an istan i In d y e sięga do A u stra lii.
Z atem ro z c ią g a się n a p rz e s trz e n i około 1 3 0 sto p n i długości, a 6 0 sto p n i sz e ro kości g eogr. J e s t p o k ry ty siecią, o lb r z y m ich je z io r i b a g n is k i rz e ź b ą w ysokich g ó r. N,a nich lodow ce się ro d z ą . Zaś na północnej p ó łk u li (gdzie dziś E u ro p a ), c a ły sz e re g w ysp i w ysepek się ściele, m iędzy niem i m aleń k ie w ysepki w p o b liż u d zisiejszy ch T a tr , o calałe szczątk i P r a t a tr .
A w szystko, co niżej opow iedziane, o dbyw a się p rz y k ońcu sta ro ż y tn y c h i na p o c z ą tk u średniow iecznych w ieków z ie m i, w epokach w ęglow ej, p erm sk iej i try a so w e j.
Królowały na ziemi dziwne drzewa.
Ponad nieprzejrzanemi bagniskami rosły, ponad setkami zbutwiałych pni-trupów, po
nad wiecznemi mgłami, ścielącemi się na- kształt pajęczyn przy ziemi.
Nie budowały lasów słonecznych, nakształt dzisiejszych wiślanych, w których listowia dębów, sosen rozłożystych lub brzóz balda
chimy tworzą, zaś podłoga między arkadami pni pokryta splotem kolczastych jerzyn i ki
limkiem miodonośnych kwiatów.
Przeciwnie: jakby ku słońcu się pięły, ze siłą i mocą wielką, na blask słoneczny i. przeźrocz powietrzną, aby się wydostać z oparów, co się kłębiły tuż ponad ziemią
i tworzyły pół noc, pół jawę parną.
Wysoko strzelając listowiem, sygilarye bu
dziły obraz powtykanych w ziemię potęż
nych, zielonych m io teł: rzekłbyś, wtykały je czarownice w wilgotny grunt, nawskroś prze
pełniony butwiejącemi szczątkami.
Takie lasy władały i królowały na świętej ziemi.
Ale były i in n e : lepidodendronów gęste bory, drzew pokroju naszych widłaków, ale widłaków rozdymanych i spotworniałych.
Bo wyobraź sobie nikłego widłaka naszych regli, góralską nietotę, co czołga się wśród mchu i dyabolicznemi, białemi nićmi ssie
zbutwiałą ziemię, nagle wielkości drzew ol
brzymich, wysokości wież kościelnych. Z pni grubych, łuskami pokrytych, jakby głowy wypełzających wężów, sterczały na sztyw
nych kiściach bogate w pył zarodniki.
I takie lasy władały i królowały na świę
tej ziemi.
Ciągnęły się na przestrzeniach bezkres
nych, u nóg mając paprocie wiecznie wilgot
ne. One to ożywiały świat barw plamami wesołej zieloności. I jeżeli kwiatów nie zbu
dowała paprociom przyroda, to skupiła zato wszystkie siły, aby wytworzyć w nich kom- binacye liniowe niezrównanego przepychu i czaru.
Wygięła liście w kształt kielichów, wy
kroiła je w misterne pióropusze lub świecz
niki żydowskie, utkała w subtelne, grzebie
niaste koronki lub zawiesiła w postaci dzie
cięcych rącząt na wiotkich nitkach, wykrę
ciła na obraz fasoli pnącej się lub nożów sterczących z ziemi, odbiła w nich cudaczne kształty gwiazd, serc i języków jadowitych żmij, zbudowała jednem słowem przedziwną skarbnicę kształtów.
Gdzież szukać przepychu liniowego, jeżeli nie w „strusich piórach” z pod klasztoru św. Kunegundy, jeżeli nie w splotach lubież
nej Placyteryi cieplarnianej lub w koronkach Asplenium, bramującego wysoko przyczepio
ne szarotki na szarych dolomitach Strążysk?
Najcudniejsze kwiaty ziemi nie mogłyby trwać w harmonii z ulistnieniem paproci, chybaby to były kwiaty inne . . . przepychu nieziemskiego.
Lud utożsamił je ze szczęściem i kazał ich szukać w zmrokach nocy świętojańskiej.
Ale lasy sygilaryowe i lepidodendronowe, rojne epifitami paprociowemi, ustępowały ku morzom lasom kalamitowym.
Były to dżungle skrzypów olbrzymich, sze
roko rozrzuconych na ciche, po widnokręgi sięgające trzęsawiska. Gdzieniegdzie, wśród ciemnej zieleni, błyszczała woda, przepełnio
na szczątkami trupów -pni. Te zapadały w piasek i muł bagienny, aby po wielu mi
lionach lat wytworzyć potężne składy wę-
j gla, między które człowiek z lampką Davye- go na czole a motyką w ręku się wdziera.
Były to potężne bagniska, pełne jedno
dniówek i ważek olbrzymich, pełne muzyki
; skrzypów i komarów.
84 WSZECHŚWIAT Nr 6
Z resztą w nich głucho było.
Czasem tylko w iatr szalał i potężne rury skrzypów łam ał i zatapiał, poczem zaraz na trupach nowe pokolenia w yrastały, tak samo bujne i pyszne.
T ak wyglądała nad morzem prastara Gondwana. Tak wyglądały pełne pychy i bogactwa paprotniki, co królowały na niej, prastare króle i arystokraty bagnisk i wy
ziewów.
W spokoju rosły i bez trwogi patrzyły się w rozpięty na niebie wielki krzyż połud
niowy.
sił niewycieńczonych wilgocią lub wyzie
wami.
Tam zrodziły s ię :
Glossopteris—paprocie, których liście są kształtu języków jelenich; szpilkowe drzewa o igliwiu krótkiem a twardem; sagowce licz
ne, o krótkich złotołuszczastych pniach, z któ
rych wachlarze olbrzymich, zielonych liści strzelają.
Tam, powstawały wysoko w eterze, w po
wietrzu jasnem, pod pełnym blaskiem pro
mieni słonecznych, nie pochłanianych i nie pieszczonych przez żadne opary.
Chłód i skąpa ziemia były im szkołą, więc
2. Id e a ln y j k r a jo b r a z o lb rz y m ic h p a p ro tn ik ó w p o d k o n iec w ieków s ta ro ż y tn y c h ziem i. Z w ody w y ra s ta ją ^ k a la m ity . N a w z g ó rk u , p o lew ej, p o tę ż n y Iep id o d en d ro n i k ilk a m io tło w aty ch s y g ila ry j,
z a ś p a p ro c ie p r z y ziem i. M oże P r a t a t r y ta k p o ro s łe były?
A tymczasem, tam , het w górze, w p ną
cych się ku słońcu górach, powstawała ol
brzymia potęga przewrotu.
Straszna dla arystokratów dolskich, cie
plarnianych wyziewów, straszna dla przemoż
nych senatorów Gondwanowego imperium.
Glossopteris i jego arm ia . . .
Wysoko, na rozsłonecznionych zboczach górskich, w pobliżu opalowo migocących lo
dowców, w powietrzu zimnem i suchem h a r
tował się.
Tam nabrał oporności na zimno i suszę,
hartowały się i moce swe naginały i ku pod
bojowi świata zaprawiały.
I dziwna godzina przychodziła na ziemię.
Jakby słońce jęło wstrzymywać żar swój, jakby zimne powietrze gór jęło spływać ku dolinom i morzu, jakby jakieś fatum zawisło nad florą Gondwanowych równi. Z gór lodowce zaczęły sunąć ku dolinom parnym, a wraz z zimnem cała arm ia przewrotu:
żołnierze Glossopteris, królewięta sagowce i nieprzeliczony orszak zbójnicki.
Płynęły na dół ku trzęsawiskom kałami-
Nr 6 WSZECHŚWIAT 85 towym, na dół ku lasom sygilaryowym, ku
borom kordaitów.
Przerażone senatory i arystokraty zbudzo
ne zimnem, ujrzały się nagle zagrożone w swoich własnych posiadłościach.
W dzierali się napastnicy silni, żądni g ra
bieży, w terytorya widłakowego królestwa, wdzierała się armia rozboju.
Rozpoczęła się głucha i bezgłośna wal
ka dwu żywiołów, wypierania i wyżerania mniej „przystosowanego” osobnika, brutal
na walka o „piędź ziemi”.
. A zdobytej ziemi już nie oddawały.
Tak, ja k to czynią dzisiaj smereki, co wygryzają rozłożyste buki na reglach.
Była pełna chwila rozboju . . .
Aż po długich wiekach nie stało zwalczo
nych : Glossopteris i jego orszak zdobył zie
mię i rozpanoszył się po niej.
Ale na wysepkach północnej półkuli, pod ten czas było głucho. Tam władały arysto
kraty. N akrapiały wyspy swą monotonną sztywnością, a nie przeczuwały złowrogiego losu, jaki je czekał ze strony zbójnickiej
3. Id e a ln y k ra jo b ra z ro ślin n o ści w y sep ek p ra ta tr z a ń s k ic h z ep o k i d o ln o - ju ra js k ie j. S z czątk i tej flory są w c m e n ta rz y s k u T om anow ej. N ad p ły n ą c ą rz e k ą , ścielą się s k rz y p y (S c h iz o n e u ra ). W głębi liczne sagow ce i w id ry n g to n ie. P o lew ej, p a p ro c ie d rz e w ia ste i szpilkow e P a lisy e . W g ó rze liść G lo sso p teris; p a p ro ć t a z n a jd u je się ty lk o w cm en ta rz y sk a c h p ra s ta re j G ondw any, w E u ro p ie nie
zn alezio n o je j n ig d z ie . O ba k ra jo b ra z y są pom ysłu S ta s ia W itk iew icza (syna).
Senatory stare i króle, przepyszne widłaki, padały.
Gryzło jo zimno, a Glossopteris wypierał.
Była wtedy wielka chwila rozboju na ob
szernej Gondwanie.
Co krok, a wgryzał się żołnierz Glosso
pteris między prastare sygilarye, co krok, a zwyciężał sagowiec lub tryumfował jeden ze skrzypów armii zbójnickiej.
Gondwany. Z gniazda tego, hurmem, podbi
ja ją potomkowie Glossopteris wyspy.
Podboje trw ają długie okresy. Flora zbójnicka, nabrawszy hartu na Gondwanie i wielkich sił żywotnych, niesie zagładę mieszkańcom wysp : widłakom możnym i skrzypom. Jak o dziecko obszernego lądu ma przewagę.
Więc zwycięża i zawłada całą ziemią.
86 WSZECHŚWIAT Ona to, pod koniec wieków starożytnych
ziemi, hula w P ratatrach i wypiera sygilarye i lepidodendrony. Ale zupełnego zwycięstwa nie doczekał się ten tajemniczy kontynent;
haniebnie zgładzony, rozmyty na piasek i muł, legł na dnie morza burzliwego.
Tylko kilka wysepek z niego pozostało.
N a nich dokonała arm ia przewrotu osta
tecznego podboju, zaludniając je swymi ry cerzami.
N a brzegach nizkich, płaskim pasie pojed
nania ziemi z wodą, osadziły się skrzypy grubości nóg ludzkich, Schizoneura hoeren- sis, i utworzyły sitowia gęste, kryjące grunt suchy, porastający iglastemi Palissyami iW i- dryngtoniami. Sagowce palmowate i niezli
czone paprocie wyrafinowanych form po
kryły czerwonawy kożuch laterytowej ziemi.
W cieniu ich rozpiętych koron ślizgały się strumyki i rzeczki ku głuchemu oceanowi.
N a ich falach gałązki skrzypów, paproci i Palissyj popłynęły na wodę szerokiego morza i ugrzęzły w mule.
Ten muł rudawy, te szczątki zwęglone, to cudownie ocalałe przed wandalizmem góro
twórczym cmentarzysko, to jedna z k art głu
chej epoki świata, z której pamięci omało się żaden kamień na kamieniu nie ostał.
N a Tomanowej, z epoki dolnej jury, wyso
ko ponad zalesionem dnem Kościelisk, na drodze, po której wiatr halny szybuje i kłębi się stale, jest prastare cmentarzysko . . .
Dwa, obrazy: jeden, to paproć, nietota, widłaki św. J a n a Chrzciciela, a drugi, to bujne, dawno zm arłe praojce w cmentarzys
kach. Z tych dwu kontrastów, czyż się przypadkiem nie zrodziły głuche i nieuświa
domione nici w duszy ludzkiej, co kazały jej wierzyć w te zioła i widzieć w nich „coś”
więcej, niż zjadaczy zwykłego, mizernego chleba.
A może odbite obrazy w duszach nieprze
liczonych pokoleń—zwierząt, co patrzały na upadek potężnego, paprotnikowego świata, zostały przekazane człowiekowi, w postaci dziwnych przeczuć ich walki i losów?
Ale jakąkolwiek będzie odpowiedź, ja k ą kolwiek przyczyna dziś niezgłębiona, to pew
ne, że tajemne i głuche jakieś moce budo
wały ten dziwny świat między nim a niemi.
W noc świętojańską i podczas zawieruch dżdżystych i jesiennych, gdy przybijał wia
nuszki na skrzypiących stajniach lub szukał w zarosionych gąszczach kwiatu, co sekundę trwa i opada na darń, kryjącą skarby zbój
nickie; w dnie pogodne, gdy zbierał nietotę na lekarstwo i bał się kudłatych dziwożon,
4. J e d n a ze ścian k a p lic y G natow skicb w k o ś ciele z a k o p ia ń sk im , w ykonanej w ed łu g ry su n k ó w S tan isław a W itk iew icza. P a rz e n ic a g ó ra ls k a , z k tó r e j w y ra s ta ją le lu je , n ie z a b u d k i i g a łą z k i p a p ro c i (A sp id iu m L o n h itis). M otyw tf n p a p r o ciow y z n a jd u je się rów nież n a k ra c ie o k alającej p o sąg M ickiew icza, n a K rak o w sk iem P rzed m ieściu . N in ie jsz ą fo to g ra fią re tu sz o w a ł d la W szech św iata
p . S tan isław W itkiew icz.
zdobnych w paprocie i czerwone czapeczki;
w dziwnych chwilach jego życia duchowego, zioła te odgrywały wielką rolę.
Miały związek z mocami świata czarno
księskiego, były utożsamione z czartem, związane z wiedźmami i kumami, co tylko
„babrać” umieją, ze znalezieniem szczęścia, spokoju i skarbów.
Lim anow ski Mieczysław.
WSZECHŚWIAT 87
D o d a t k i ś c i ś l e p r z y r o d n i c z e . C m en tarzy sk o Tom anow ej o d k ry ł p ro f. M a ry a n R a c ib o rs k i, św ietn y b o ta n ik , i o p isał w R o z p ra w ach A k a d e m ii k rak o w sk iej p . t. „ F lo r a re ty c k a T a t r ” , 1 8 9 0 , z 1 ta b lic ą (o d b itk i m ożna nabyć po 6 0 ct,), o ra z p o p u la rn ie we W szechśw iecie w r . 1 8 9 3 . O znaczył z b a d a n ą florę, ja k o re - ty c k ą , U h lig a to li z pow odów b a rd z ie j geologicz
nych p o s u n ą ł j ą w czasie w epokę d o ln o -ju ra j- sk ą. ( U h lig : T a tr a . 2 8 i 100 s tr .) .
Z ro b iłe m sy n te z ę , to j e s t zw iązek G lo sso p teris z flo rą w y sep ek P r a ta tr z a ń s k ic h (U h lig , 1. c. 1 0 0 i 1 0 1 ). Ozy m i to w olno czynić? S ądzę, że ta k . N a b ie ra to w iększego u ro k u , a w s ta n ie n a u k i d zisiejszej z g a d z a się z fa k ta m i. W o statn ich czasach L a p p a r e n t (T ra ite de g eo l., s tr. 9 6 0 i in n e) z a p rz e c z a is tn ie n iu e p o k i lodow ej p od koniec w ieków p aleo zo iczn y ch , ale arg u m e n ty je g o nie zd o ln e są zw alić b a d a ń d aw niejszych a n glików i niem ców . Sam f a k t w yżarcia dw u flor j e s t fak tem , o ra z i to , że G lo sso p te ris w raz z s a gow cam i i ig la ste m i drzew am i j e s t m a tk ą flo ry e u ro p e jsk ie j try a so w e j (N eu m ey er, U h lig ).
Co do w idłaków ; n ie to tą g ó ra lsk ą je s t L yco- p o d iu m S elago, a b ab im u rem lu b w idłakiem św.
J a n a j e s t L y co p o d iu m c la v a tu m .
Z re s z tą o b acz P r a ta tr y , d ru k o w a n e we W szech św iecie w n rz e 5 0 z r. 1 8 9 9 .
A u to r.
0 reakcyach chemicznych pomiędzy gazami.
Prostota praw, cechująca zjawiska, zacho
dzące w układach gazowych, sprawiła, że zjawiska te stanowią podwalinę nietylko wszelkiej teoryi fizykochemicznej, ale nawet pojęć zasadniczych, bez których fizyk ani chemik dzisiaj nie potrafiłby się obejść. P r a wo Boylea o odwrotności stosunku między ciśnieniem a objętością stanowi zasadę mie
rzenia objętościowego gazów, udoskonalone
go przez nieśmiertelnego Bunsena. Prawo Gay-Lussaca o równomiernem rozszerzaniu się gazów pod wpływem ogrzewania wytwo
rzyło skalę termometryczną absolutną. Na prawie Avogadra opiera się pojęcie cięża
rów cząsteczkowych. Wywody termodyna
miki, chociaż w istocie swej od praw, stosu
jących się do gazów, niezależne, stają się zdumiewająco proste, skoro zastosujemy je do gazów „idealnych”, t. j. podlegających bezwzględnie powyższym trzem prawom.
Zarówno też Carnot, odkrywca t. zw. dru
giej zasady termodynamiki, jakoteż Mayer, któremu zawdzięczamy prawo zachowania energii, opierali się przeważnie na własno
ściach gazów. Nowoczesna teorya van t ’Hof- fa stanowi tylko uogólnienie praw powyż
szych, oparte na genialnem pochwyceniu po
dobieństwa ciśnienia, wywieranego przez roztwór na błony półprzepuszczające, do ciśnienia, wywieranego przez gaz na ściany naczynia. Teorya dysocyacyi elektrolitycz
nej Arrheniusa stanowi analogią dysocyacyi gazów, znanej z klasycznych badań nad roz
kładem salmiaku. Wreszcie, teorya ogniw galwanicznych Ostwalda i N ernsta również bezustannie się posiłkuje prawami stanu ga
zowego.
Tembardziej zadziwiającym jest fakt, że szybkość reakcyj pomiędzy gazami stanowiła napozór wyjątek od praw ogólnych, rządzą
cych dynamiką reakcyj chemicznych wogóle.
Weźmy jako przykład jedno z najprostszych i najbardziej znanych zjawisk, tworzenie się wody z wodoru i tlenu : 2H2 -f- 02 = 2H aO.
Reakcya ta odbywa się w tem peraturze zwykłej z szybkością tak małą, że postępu jej wcale nie możemy spostrzedz. Szybkość jej wzmaga się znacznie w tem peraturze wyższej i około 300 stopni jesteśmy w stanie w niezbyt długim przeciągu czasu doprowa
dzić ją do końca. Skoro użyjemy ilości wo
doru i tlenu, przepisanych przez równanie powyższe, t. j. na jednę cząsteczkę tlenu (32 g) dwu cząsteczek wodoru (4 g), to dyna
mika wymaga aby szybkość reakcyi, t. j.
ilość wody, wytworzona w jednostce czasu, była proporcyonalna do trzeciej potęgi ciś
nienia mieszaniny obu gazów. Badania, do
konane przez van t ’Hoffa i jednocześnie przez zmarłego przedwcześnie W iktora Me
yera, dowiodły przeciwnie, że jest ona pro
porcyonalna w stanie wilgotnym gazów do dziewiątej potęgi, a w stanie suchym nawet do jedenastej potęgi prężności gazu. Odtąd dynamika reakcyj gazowych zwróciła n a sie - bie powszechną uwagę badaczów. Nie brakło
88 WSZECHŚWIAT Nr 6 hypotez w celu objaśnienia tego dziwnego
zjawiska; poza niemi jednakże poważne p ra ce doświadczalne posunęły kwestyą o znacz
ny krok naprzód.
Nie chcąc przekraczać ram popularnego artykuliku, nie możemy uwzględnić tu wszystkich hypotez, których ilość znacznie przewyższa ilość badań doświadczalnych, i zaznaczymy tylko najważniejsze.
Zarówno van t ’Hoff jak W iktor Meyer i jego współpracownicy, pierwsi badacze w tej dziedzinie, zauważyli, że reakcye ga zowe niezmiernie są czułe na wszelakie wpływy katalityczne. Jak ie fakty skłoniły ich do tego przypuszczenia? Reakcya w no- wem naczyniu szklanem odbywa się znacznie wolniej, niż w naczyniu poprzednio już do reakcyi użytem, tem zaś prędzej, im częściej naczynie było używane. W naczyniu srebr- nem lub posrebrzonem odbywa się znacznie prędzej, niż w szklanem, w porcelanowem wolniej. Niezaprzeczenie przeto działa tu katalitycznie wpływ ścianek naczynia. Na czem wpływ ten polega, trudno odpowie
dzieć : szkło i porcelana są materyałami zbyt złożonemi do odpowiednich badań; dzia
łanie zaś srebra można wciągnąć do rubryki ogólnej działania metali, którego najbar
dziej znanym przykładem jest wpływ platyny na utlenienie wodoru, dwutlenku siarki i t. p.
Oprócz generalnego i nieuniknionego kata
lizatora, jakim są ścianki naczynia, mogą w grę wchodzić rozmaite inne czynniki k ata
lityczne. Wymienimy tu niektóre z nich, ponieważ streszczają one zapatrywanie się \ na kwestyą katalizy reakcyj gazowych naj
poważniejszych uczonych, oraz że zastosować je można do całego szeregu reakcyj, np. r e akcyj utlenienia.
C. F . Schonbein czyni odpowiedzialnym za wszelkie przyśpieszenie reakcyj utlenienia | ozon, który powstaje zawsze przy utlenieniu powolnem, np. przy utlenieniu fosforu. Ozon istnieje według niego w dwu modyfika- cyach: jako ozon i antozon. Utlenieniu pewnych ciał towarzyszy pochłanianie ozonu, utlenieniu innych - antozonu. Stąd podział ciał odtleniających na dwie grupy : ozonidów i antozonidów. Modyfikacyą teoryi Schón- beina w duchu współczesnych pojęć fizyczno- chemicznych stanowi hypoteza van t ’Hoffa o dysocyacyi elektrycznej tlenu wolnego.
Tlen składa się podług tej hypotezy nietylko z cząsteczek neutralnych 0 2 , lecz poczęści też z ionów 5 i O . One to biorą ważny udział w utlenianiu. Nadmienić jednakże należy, że własności fizyczne tlenu (normal
na gęstość i brak przewodnictwa elektrycz
nego) nie usprawiedliwiają dotychczas tego przypuszczenia.
Tę samę rolę, którą Schonbein przypisy
wał ozonowi, Traube przypisuje dwutlenkowi wodoru. W istocie tam, gdzie podczas utle
niania powstaje ozon, powstaje równocześnie i dwutlenek wodoru.
Berthelot zwrócił uwagę na wpływ kata
lityczny nadtlenków ziem alkalicznych, któ
rych obecność stanowić ma przyczynę wpły
wu katalicznego, wywieranego przez szkło.
Wreszcie należy tu wspomnieć oryginalny pogląd na reakcye gazowe, wypowiedziany niedawno przez Storcha. Reakcya tworze
nia się wody wydziela bardzo znaczną ilość ciepła; ponieważ gazy są złemi przewodnika
mi ciepła, tem peratura środka masy jest przeto wyższa, niż tem peratura otoczenia i wzmaga się w miarę postępu reakcyi. Ma
my wobec tego do czynienia nie z izoter- micznym przebiegiem reakcyi (w stałej tem peraturze), do jakiego stosują się prawa dy
namiki chemicznej, lecz raczej z adiabatycz
nym (bez dopływu i upływu ciepła); skut
kiem tego reakcya odbywa się szybciej, niż w temperaturze stałej.
Z danych powyższych wynika, że wpły
wów, mogących komplikować zjawiska szyb
kości reakcyj gazowych jest wiele: zada
niem eksperymentu jest wyodrębnienie każ
dego z nich zapomocą odpowiedniej zmiany układu warunków i wykazanie, o ile wszyst
kie wpływy możliwe w rzeczywistym prze
biegu reakcyi mają udział istotny. Zoba
czymy, jakie wyniki osięgnięto na tem polu.
Wpływ katalityczny ścianek naczynia ustalić można dwiema drogam i: sprowadza
jąc powierzchnię ich do minimum—przez wybór naczynia o znacznej objętości lub też do maximum. Drugą metodę obrali Gau- thier i Helier. Posługiwali się oni rurą porcelanową, wypełnioną pręcikami porcela- nowemi. Aby uniknąć zarzutu, że masa ga
zu nie we wszystkich punktach ma jednako
Nr 6 WSZECHŚWIAT 89 wą tem peraturę, utrzymywali ją w bezustan
nym ruphu. Metoda ich, zwana „dynamicz
ną”, polega na tem, że badana mieszanina wodoru i tlenu przepuszczana bywa z pew
ną szybkością przez opisaną rurę porcelano
wą, ogrzaną w specyalnym piecu do stałej temperatury. Tam część gazu wstępuje w reakcyą, poczem mieszanina gazów dzia
łających, wraz z powstałą parą wodną, prze
chodzi przez rurki, w których woda zostaje pochłaniana przez bezwodnik kwasu fosfor - nego i ważona. Skoro przepuściliśmy w ten sposób przez rurę o v cm3 objętości wogóle V cm 3 gazu w ciągu T minut, to oczy wistem jest, że każda cząsteczka pozostawała w ru- rze ogrzanej przez przeciąg czasu — T . -y- minut. Tym sposobem udało się określić szybkość reakcyi, odbywającej się w tych warunkach. Okazało się, że w przeciągu pierwszych 13 sekund ilość wody powstałej znajduje się w stosunku prostym do czasu, następnie jednak wzrasta nagle, poczem do
sięga po 17 sekundach „maximum”; ilość wody powstałej wynosi wówczas 3,8°/o i nie wzrasta już dalej bez względu na czas, w prze
ciągu którego gaz podlega ogrzewaniu. W y
nika stąd, że w warunkach tem peratury (300°), w których woda bynajmniej nie po
winna się rozkładać, osięgnięta zostaje gra
nica łączenia się dwu pierwiastków : wodoru i tlenu.
Do zupełnie analogicznych wyników do
szedł Pelabon w badaniach nad łączeniem się wodoru z siarką i selenem : wodór łączy się z selenem powyżej 320°, tworząc stan równowagi między selenowodorem z jednej strony a selenem i wodorem z drugiej strony zgodnie z prawami termodynamiki. N ato
miast niżej 320° osięgnąć można dwie g ra
nice łączenia się wododoru z selenem, zależnie od tego, czy poddamy ogrzewaniu selenowo- dór, czy też mieszaninę selenu z wodorem.
Cecha wspólna tych badań polega więc na tem, że reakcye badane ustają, zanim substancye oddziaływające zostaną wyczer
pane lub też dalszy postęp reakcyi wstrzy
many zostanie przez reakcyą odwrotną.
Z pozoru stan ten zupełnie jest podobny do stanu równowagi, wypływającego z prawa działania mas; stąd też nazywają go stanem równowagi „fałszywej” lub „pozornej”.
Stany równowagi „pozornej” wywołały szerokie zainteresowanie pomiędzy koryfeu
szami chemii flzyeznej. Podczas gdy Ost
wald przyjmuje fakty powyższe z pewną re zerwą, przypuszczając, że stany owe nie od
powiadają istotnemu końcowi reakcyi, van t ’Hoff uznał ich istnienie, wprowadzając je do swoich „Wykładów dynamiki chemicznej”.
Duhem wreszcie, widząc w faktach tych no
wą zupełnie kategoryą zjawisk, stara się do nich zastosować prawa termodynamiki, z tak pomyślnym skutkiem stosowane dotąd do stanów,"równowagi istotnej.
W roku ubiegłym M. Bodenstein ogłosił w „Zeitschrift fur physikalische Chemie”
szereg sumiennych i mozolnych badań nad dynamiką połączeń : wodoru z jodem, siar
ką, selenem i tlenem. A utor ten poświęcił od r. 1892 czas i pracę zbadaniu dokładnemu dynamiki reakcyj gazowych. W roku tym rozpoczął pod kierunkiem W iktora Meyera w Heidelbergu pracę nad szybkością reakcyi jodu i wodoru. Trudności eksperymentalne, jako to utrzymanie stałej temperatury po
wyżej 300°, otrzymywanie zupełnie czystego wodoru i jodowodoru, dokładne ich miesza
nie i analizowanie, udało mu się po licznych próbach przezwyciężyć. Długoletnie bada
nia nad łączeniem się jodu i wodoru oraz rozkładem jodowodoru stwierdziły, że prawa ogólne dynamiki chemicznej stosują się we wszystkich szczegółach do tej reakcyi, choć zgodność badań z rachunkiem ustępuje w znacznym stopniu reakcyom w środowis
kach ciekłych. To samo stwierdzić się dało co do reakcyj wodoru z siarką i selenem.
Wbrew doświadczeniom Pelabona, Boden- stein wykazał, że reakcya łączenia się siarki i selenu z wodorem, zarówno jak reakcya rozkładu siarkowodoru i selenowodoru na pierwiastki odbywa się z szybkością, zależną od stężenia ciał działających i od tempera
tury, tak jak to przewidywać każą zasady dynamiki. Czy jednak użyjemy do doświad
czeń mieszaniny siarki z wodorem, czy też siarkowodoru, zawsze otrzymamy w rezulta
cie jeden i ten sam stan równowagi, stały dla danej temperatury. Oczywiście, że w temperaturze wysokiej stan równowagi praktycznie osięgnąć się daje w krótkim okresie czasu, w temperaturze nizkiej wy
maga kilku tygodni a nawet i miesięcy, ale
90 W SZECHŚW IAT N r 6 stanów równowagi „pozornej” nie udało się
autorowi pochwycić.
Najciekawsze z szeregu badań Bodenstei- na jest bez zaprreczenia badanie nad two
rzeniem się i rozkładem wody. Stosując metodę, użytą już przez H eliera, a polega
jącą na ruchu gazu i zetknięciu się tego ostatniego z wielką powierzchnią ochładza
jącą, wykazał on, że i ta reakcya, stanowią
ca napozór wyjątek podług badań van t ’Hof- fa i W. Meyera, w odpowiednich warunkach przebiega zupełnie prawidłowo. Ze stosunku szybkości reakcyi do powierzchni rury wy
nika jednak, że zachodzi ona wyłącznie w pobliżu ścian rury, które spełniają więc w istocie czynność katalizatora. Dopiero powyżej 650° i wewnętrzna masa gazu za
czyna brać udział w reakcyi, lecz tu ustaje też jej prawidłowość, powyżej zaś 700° na
stępuje wybuch.
Oczywiście, że sumienne i dokładne b ad a
nia Bodensteina nie pozostawiają najmniej
szej wątpliwości co do prawdziwości zaob
serwowanych przezeń faktów. Cóż jednak za przyczyna sprawiła różnicę wyników prze
zeń osięgniętych z wynikami doświadczeń autorów francuskich? To pytanie pozostaje narazie nierozstrzygnięte. Z tymczasowych przypuszczeń zaś najprawdopodobniejszem jest może przypuszczenie G. Brediga w roz
prawie „O fermentach nieorganicznych”, k tó rą tu pokrótce przedstawiamy : mianowicie zatrzymanie się reakcyi przed osięgnięciem stanu równowagi wytłumaczyć się daje w ta ki sposób, że katalizator przyśpieszający ją wyczerpuje się w miarę postępu reakcyi, za
nim stan równowagi zostanie osięgnięty.
Prawdopodobnie badania Bodensteina wy
wołają dalsze doświadczenia ze strony bada- czów francuskich, które przyczynią się do wyświetlenia sprawy.
M . Gentnerszwer.
Organy „zastępcze" u roślin.
(P r z y c z y n e k do sp raw y p o w sta w a n ia gatunków ).
Oprócz tych stosunków, w których każdy organizm żyjący pozostaje względem swego otoczenia, czyli stosunków nazewnątrz, wielce
i ciekawy świat zjawisk przedstawiają też sto
sunki wewnętrzne organizmu, wynikające z wzajemnej zależności pojedynczych jego części składowych.
Zjawiskom pierwszej kategoryi botanika współczesna zaczyna coraz więcej poświęcać uwagi, badanie ich stało się udziałem tej ga
łęzi nauki o roślinach, którą przedtem nazy
wano „biologią”, a która obecnie zupełnie słusznie zdobywa coraz bardziej rozpowszech
niające się miano „ekologii”.
Poznawanie zaś stosunków wewnętrznych organizmu roślinnego stanowi przedmiot tej gałęzi botaniki, która, jako „anatomia fizyo- logiczna”, przez połączenie metod badania i zakresu dwu działów odrębnych: anatomii i fizyologii, zdołała już zdobyć wiele rezulta
tów nader dodatnich.
Gdy roślina straci jeden ze swoich organów, wówczas inne narządy, przyjmując na siebie czynności utraconego organizmu, podlegają wielu, nieraz nader wybitnym zmianom swej budowy, przekształcając się niby w nowe organy, o odmiennej budowie i odmiennych czynnościach; ponieważ powstają one w za
stępstwie innych, utraconych, możemy im przeto nadać nazwę „zastępczych”.
Przedmiotowi temu poświęcona jest roz
prawa p. M. Boirivanta, zamieszczona w jed
nym z zeszłorocznych zeszytów „Annales des sciences naturelles”. Hodował on w płynach odżywczych i w piasku wilgotnym osobniki bobu, łubinu, rycynusa, marchwi, szparaga, kukurydzy, słonecznika i innych roślin, po
zbawiając je jużto głównego korzenia, to znów bocznych jego rozgałęzień.
W pierwszym przypadku, t. j. wówczas, kiedy odcinano korzeń główny, mocniej roz
wijały się korzenie boczne, zwłaszcza zaś nie
które ich gałęzie, na które spadał wtedy ciężar obowiązków, należących do korzenia głównego. Dochodziły one niezwykłych roz
miarów, obficie się gałęzily, a u marchwi i rzodkwi przybierały postać mocno zgru
białą, jak a właściwa jest korzeniowi główne
mu tych roślin. Podobieństwo to dotyczyło nietylko kształtów zewnętrznych, lecz roz
ciągało się i do właściwości budowy anato
micznej, zwłaszcza co do ilości wiązek naczy
niowych.
W tych przypadkach, kiedy pozbawiano I roślinę korzeni bocznych, korzeń główny
N r 6 WSZECHŚWIAT 91 rozwijał się mocniej, niż zazwyczaj, usiłując
tworzyć nowe rozgałęzienia i zwiększając w sobie ilość tkanki zdrzewniałej.
Doświadczenia z pędami nadziemnemi, czyli łodygami, czyniono u niektórych gatun
ków sosny, świerka, fasoli, łubinu, bobu, bylicy (Artemisia), pokrzywy, komosy (Che- nopodium) i in. Po odcięciu wierzchołka łodygi, miejsce pędu głównego zastępowała jedna z jego gałęzi bocznych, zmieniając kierunek swego wzrostu—z ukośnego na pionowy. Stawała się też ona wogóle buj
niejsza i liście wyrastały na niej większe, niż na innych gałązkach bocznych.
Innym znów próbom poddawano trzecią grupę roślin (bób, janowiec, groszek pach
nący, komosa biała, lebioda, len, przytulia, grab, szparag, akacya i in.) — mianowicie:
obrywano z nich do szczętu wszystkie blaszki liściowe, aby się przekonać, w jakim stopniu pozostałe łodygi, gałązki i ogonki liściowe przyjmą na siebie właściwą liściom czynność przyswajania dwutlenku węgla.
Istotnie doświadczenia te wykazały, że po zupełnem pozbawieniu rośliny blaszek liś
ciowych, pozostałe łodygi i ogonki liści przy
bierały ciemniejsze zabarwienie zielone, świadczące o znacznem wzmożeniu się pro
cesu tworzenia ziarn chlorofilu w składają
cych je komórkach. Nadto, komórki, sta
nowiące tkankę owych gałązek i ogonków liściowych, poczęły się wydłużać w kierunku promieniowym, dośrodkowym, prostopadłym względem kierunku osi narządu, imitując w ten sposób właściwą tkance przyswajają
cej liścia budowę palisadową.
Swoista ta budowa tkanki liścia polega na tem, że znajdujące się pod powierzchnią ko
mórki miękisza liściowego przybierają kształt wydłużony i kierunek prostopadły względem owej powierzchni. Na przecięciu pionowem komórki te, badane pod mikroskopem, wyglą
dają jak słupy palisadowe, ściśle obok siebie ustawione — stąd tkanka cała nazwę tę otrzy
mała. Taki zaś układ komórek jest z tego względu dogodny w tkance przyswajającej (asymilacyjnej), że daje możność promieniom słonecznym przedostawania się do znaczniej
szej głębokości wnętrza liścia—po otwartej drodze wydłużonych przestrzeni sięgających do głębi komórek palisadowych.
Rzecz tedy bardzo ciekawa, że skoro po
zbawimy roślinę wszystkich blaszek liścio
wych, czynność przyswajania z konieczności staje się udziałem ogonków i zielonych ga
łązek, które szybko zwiększają w sobie ilość ziarn chlorofilu, a nadto jcszcze zmieniają swą budowę wewnętrzną, przystosowując ją do nowej czynności fizyologicznej, do któ
rej pełnienia zmusza je konieczność.
Oprócz tego, w naskórku tych narządów zwiększa się też ilość szparek oddechowych, aby cały organizm mógł snadniej oddychać i wypacać wodę. Trzeba wszakże zazna
czyć, że wszystkie wspomniane wyżej przy
stosowania i środki zaradcze mają charakter paliatyw, na razie tylko usuwających grożące niebezpieczeństwo. Rozwój organizmu jest w takim razie już zawsze nienormalny, a czyn
ność „organów zastępczych” nie może dorów
nać w swej sprawności funkcyom narządów normalnych.
Przykłady powyższe, zwłaszcza zaś szereg ostatni, dają nam jeszcze jedno świadectwo wielkiej i przedziwnej zmienności organizmu żyjącego. Pozbawiwszy daną roślinę wszyst
kich liści, możemy—źe tak powiem—„na poczekaniu” wytworzyć nową jej odmianę 0 łodygach, pełniących też między innemi czynność przyswajania.
I w naturze wolnej spotykamy wiele tego typu gatunków, które albo zupełnie pozba
wione są liści, lub też zachowały je w po
staci nader nikłych szczątków, nieraz nawet nieposiadających zielonej barwy łusek i t. p.
W jednych z nich łodygi, utraciwszy liście 1 wziąwszy przez to na siebie nową czynność, bardziej też zmieniły swą postać—nakształt utworów spłaszczonych, jak np. u niektórych kaktusów. U innych znów gatunków łodygi zachowały swą postać pierwotną, jakkolwiek musiały zmienić budowę wewnętrzną i przy
jąć czynności fizyologiczne. Przykładem będą znane wszystkiem wiotkie i nagie ga
łązki szparaga (Asparagus officinalis), albo też miotłowato wzoszące się do góry, prawie zupełnie pozbawione liści, zawsze zielone rózgi żarnowca (Sarothamnusscoparius), czę
sto trafiającego się w niektórych okolicach ziemi naszej po wrzosowiskach i brzegach lasów naszych.
Człowiek, pozbawiając roślinę liści, wy
twarza, wprawdzie „na poczekaniu”, formę nową, ale nienormalną i chorobliwą. Gdy
92 WSZECHŚW IAT Nr 6 odmiana taka powstaje w wolnej naturze,
przeistacza się w odrębny gatunek istot normalnych rozwiniętych, które zdążyły się przystosować do nowych warunków bytu, W obu przypadkach mamy w gruncie rzeczy jedno i toż samo zjawisko.
I jakkolwiek nie zawsze możemy ściśle określić, jakiego rodzaju przyczyny w k aż
dym poszczególnym przypadku powodowały powstawanie tego rodzaju odmiennych typów roślinnych, wszakże moglibyśmy na zasadzie zdobytego przez naukę doświadczenia wy
wnioskować, że nie działały tu żadne siły tajemnicze i nieuchwytne, ale w każdym razie czynniki zrozumiale i nam dostępne.
Że nie potrafimy we wszystkiem naślado
wać natury,nie znaczy te jeszcze wcale, abyś
my jej pojąć i zrozumieć nie mogli.
E dw ard Strum pf.
Spostrzeżenia naukowe.
— Br. Znatow icz. 0 nitrow aniu węglowodo
rów arom atycznych w stanie pary.
A u to r p rz e d d aw n iejszy m ju ż czasem s p r a w d z a ł d o św iad czaln ie m e to d ę o z n a c z a n ia ilo ścio w ego p a ry w ęglow odorów aro m a ty c z n y c h w gazie o św ie tla ją c y m , p o le g a ją c ą n a p o c h ła n ia n iu ich p rz e z k w as a z o tn y d y m iący . M e to d a ta , p o d a w ana w p o d rę c z n ik a c h a n a liz y g azów , zg ó ry j u ż w y d aw ała się m ało w łaściw ą, dośw iadczenia z aś p o n iżej p rz e d s ta w io n e w y k a z a ły , że n ie p o d o b n a je j u w ażać n aw et z a p rz y b liż o n ą . D o św iad czen ia te by ły p ro w a d z o n e w sp o só b n a s tę p u ją c y : K w as azo tn y ró żn eg o sto p n ia stężen ia i czy sto ści b y ł u m ie sz c z a n y w r o d z a ju płóczki, w k tó r e j, p rz e z w a rstw ę je g o , n a 5 0 — 6 0 c m w ysoką, zap o m o c ą a s p ir a to r a był p rz e c ią g a n y s tru m ie ń p o w ie trz a , o b ład o w an eg o p a r ą w ęglo
w o d o ru . P łó c z k a b y ła u sta w io n a w dużym z b io rn ik u w ody w celu u tr z y m a n ia te m p e ra tu ry n a je d n e j m niej w ięcej w ysokości w cią g u 2 '/2 do 3 godzin, t. j . c z a su tr w a n ia dośw iadczenia.
U żyw ano z a k a ż d y m ra z e m około 10 g w ęglow o
d o ru i około 1 0 0 cm 3 k w a su . P o u k o ń czen iu d o św iad czen ia z a w a rto ś ć p łó c z k i b y ła w ylew ana do w ody. O siąg n ięte d o ty c h c z a s r e z u l ta ty s tr e s z c z a ją się w sp o só b n a s tę p u ją c y :
I. K w a s azotny handlowy z c. wł. 1,33-
Z b en zo le m (k ilk an aśc ie d o św ia d c z e ń ) ani śla d u p ro d u k tó w n itro w y c h , a n i kw asów a ro m a ty c z n y ch . W p r z y r z ą d z ie k u lk o w y m G e issle ra , u s ta w ionym z a p łó c z k ą i n ap ełn io n y m w odą b a r y
tow ą, g a z p rz e c h o d z ą c y i uw olniony o d tlen k ó w a z o tu z a p om ocą kw . siarczan eg o , w yw ołuje tw o rzen ie się b a rd z o obfitego o sad u w ę g la nu b a ry tu , J a k o śre d n ia z k ilk u dośw iad czeń , w k tó ry c h m ie sz a n in a gazów b y ła p rz e p ro w a d z a n a p rz e z zw ażony p rz y r z ą d ku lk o w y z w odanem p o ta s u , w y p a d a ł p rz y b y t n a w adze około 12 g z 10 g benzolu. W zw ażonej w ężow nicy z o d pow iednim z b io rn ik iem , u m ieszczonej za p rz y rząd em k u lkow ym i ochłodzonej do k ilk u n a stu s 'o p n i p o n iżej 0, s k ra p la ło się i z a m a rz a ło aż do 4 ,5 g niezm iennego benzolu.
I I . K w as azotny z c. rui. 1,33, pozbawiony niższych tlenków azotu zapomocą mocznika.
W e w szy stk ich w zględach re z u lta ty tak ież sam e, j a k p o d N ° I.
I I I . K w as azotny z c. wł. 1,33, nasycony niższem i tlenkam i azotu, przygotowanemi przez działanie H N O s n a mączką W e w szystkich w zględach r e z u lta ty , j a k p o d N ° 1. W je d n e m ' dośw iadczeniu po w lan iu zaw arto ści p łó czk i do w ody d a ł się czuć z ap ach n itro b e n z o - lu , w ydzielenia je d n a k cieczy o leistej nie b y ło , w idocznie z pow odu ta k m ałej ilości zw iązk u , że cała m ogła po zo stać w ro ztw o rze.
IV . Kwas azotny dymiący (czerwony)
Z C. w l . 1,52. Z benzolem (b a rd z o w iele d o św iadczeń) p r o d u k t k r y s ‘aliczny b iały , k tó ry po jed n o razo w ej k ry s ta liz a c y i z w ody słabo z a k w a szonej kw . a z o tn y m p rz y b ie ra p o sta ć długich igieł p ra w ie zu p ełn ie białych z p t, 8 9 ,7 ° i ze w szystkiem i re ak cy am i m e ta d w u n itro b e n z o lu — C0H4 . N O a . N 0 2(1 . 3 ) . — Z to lu o lem rów nież p r o d u k t k ry sta lic z n y , po je d n o ra z o w e j k r y s ta li
zacy i p rz e d s ta w ia ją c y ig iełk i z p. t . około 6 9 °, b e z w ą tp ie n ia m e ta d w u n itro to lu o l—
C0II3 . CH3 . N 02 . N 0 2(1 . 2 . 4 ) . V. Kw as azotny z c wł. 1,52, uwolniony od tlenków azotu zapomocą mocznika. Z b e n zolem o trz y m u je się p r o d u k t ciekły, o leisty , cięższy od w ody, p raw ie zu p ełn ie b ezb arw n y . C iało to , po zu p ełn e m w ym yciu słabym ro z tw o re m w ęg lan u sodu i w odą, a n a s tę p n ie o suszeniu chlorkiem w a p n ia , p o d d a n e o g rzew an iu , w tem p . około 6 0 ° w ydziela ze w zb u rzen iem zn aczn ą ilo ść p a ry czerw onej, poczem d e s ty lu je się około 210° ja k o ciecz w y raźn ie ż ó łta z zap ach em i r e - akcyam i n itro b e n z o lu .
V I. M ieszanina z 40°/0 kw. azotnego o c. wl. 1,52 i 60°/0 kw. siarczanego dym ią
cego krystalicznego. Z benzolem tw o rzy się w y łącznie m e ta d w u n itro b e n z o l w ilości około 9 0 ° /o w y d ajn o ści te o re ty c z n e j. — Z to lu o le m — m e ta d w u n itro to lu o l, 8 7 ° /0 w ydajności te o r e ty c z n e j. — Z o rto d w u m ety lo b en zo lem p r o d u k t s k ła d a się z m ieszaniny ciał ciekłych ze stałem i.
P ierw sze są tr u d n e do oddzielenia w sta n ie c z y s
ty m ; p o m ięd zy d ru g ie m i zauw ażono k ry s z ta łk i ta b lic z k o w a te z p . t. około 60 °, o ile się z d a je , d o ty ch cz as n ie o pisane. — Z m e ta d w u e ty lo b e a - zolem znow u p r o d u k t p o je d y n c z y , k ry s ta liz u ją c y