w ;
Bezpłatny dodatek do „Drwęcy“
R ok X. N o w e m ia sto , d n ia 11 lip ca 1983, Nr. 13
Pomnik Kopernika.
T O R U N I O W I .
„Królowo Wisły“, hanzy dziewico!
Minionych wieków przytułku chwały — Co z wnętrza twoich świątyń, co z czar
n y c h twych murów Przemawia do nas w dzień biały... — Od wieków przez miljony czczona — Dziś nam bądź pozdrowiona!...
U stóp Twych szemrzą fale i fale...
Od stolic Twoich, mocnico, A mnie się zdaje, że to są żale...
Za nocą wieków, kostnico,
Z lepszą nadzieją w przyszłość wpatrzona, Dziś nam bądź pozdrowiona!...
7 0 0 - l e c l e T o r u n i a .
Mury Turunia kryją w sobie nietylko historję kultury polskiej, pod której wpływem rozbudow ał się i w zrastał w zamożność, ale również historję waleczności narodu polskiego, zam ieszkałego tutaj.
W roku bież. Toruń obchodzi swój jubileusz, mija bowiem 700 lat od chwili podniesienia go do godności miejskiej i nadania mu t. zw. praw a ch eł
m ińskiego. A działo się to w Toruniu „roku W cie
lenia Pańskiego 1233 dnia piątego przed kalendam i stycznia”, jak głosi dokum ent odnowionego przyw i
leju chełm ińskiego.
Toruń pow stał jako pierw sze miasto, z którego Krzyżacy chcieli zrobić podstaw y do operacyj wo
jennych przeciw pogańskim Prusakom i książętom polskim. Pow stał, zbudowany przez Krzyżaków na
polski do Torunia, z pod obieganych Chojnic. Przy
był też upokorzony wielki m istrz ze swym orsza
kiem. Dnia 19 października w Dworcu A rtusa, k tó ry po dziś dzień przy rynku toruńskim stoi, pokój pam iętny podpisano. Mocą toruńskiego pokoju w racało do Polski całe zagrabione Pom orze wraz z Gdańskiem, nadto dostała się Rzeczypospolitej, leżąca po prawej stronie W isły — W armja. Reszta zaś dzisiejszych Prus W schodnich stała się lennem króla polskiego.
Po 13-letniej rujnującej wojnie Toruń był m ia
stem wycieńczonem i zubożałem . Opieka królów polskich wraca mu jednak zwolna świetność i bo
gactwa. Handel zbożem rozwija się coraz bardziej, Polska coraz więcej wywozi tow arów na zachód Europy, a w szystko to idzie W isłą przez Toruń.
Toteż liczne spichrze, w spaniałe kościoły, gmachy, bogate i piękne ozdoby w nętrza ratusza, które
Ogólny widok i bazylika św. Jana.
ziemi Pomorskiej, zajętej w wiekach XIII — XV przez Zakon. Mimo srogiego ucisku, ludność m iast pom orskich nie przestaje czuć się polską i dwu
krotnie zaznacza to, zrzucając orężnie jarzmo najeź
dźców i w racając do Polski.
Pogrom Zakonu pod Grunwaldem ośmiela mia
sta, będące pod jego panowaniem. W ybuchają ja wne zatargi. R. 1420 wielki m istrz usuwa z urzę
du 7 rajców m iejskich w Toruniu za sprzyjanie Polsce, a gdy reszta rajców opow iedziała się prze
ciw temu zarządzeniu i przyw róciła usuniętych na stanow iska, zatarg zaostrzył się. Rozsrożeni opo
rem Krzyżacy palą w 1422 r. przedm ieścia toruń
skie.
Roku 1454 związek m iast i świeckiego ry c e r
stwa, uciskanego także przez Krzyżaków, w ypowia
da posłuszeństw o Zakonowi i poddaje się Polsce.
W ybucha wojna 13-letnia.
Dnia 4 lutego 1454 napadli Toruńczycy na nie
naw istny zam ek krzyżacki — zdobyli go i spalili.
W parę m iesięcy potem, 23 maja Kazimierz Jag iel
lończyk przybyw a do Torunia. Na odświętnie przy
branym rynku, przed ratuszem , odebrał król u ro czysty hołd od m iasta, nadając mu liczne przywileje.
W październiku 1466 r. zjechał ponownie król
zachowały się do dziś, świadczą o jego zamoż
ności.
W r, 1473, a więc 460 lat temu, urodził się genjalny astronom Mikołaj K opernik, k tó ry sławy niespożytej Toruniowi przysporzył. Dziś, na do
mu, gdzie ten genjusz przyszedł na świat, w m uro
wana jest pam iątkow a tablica.
W drugiej połowie XVI w ieku na gruncie ogrom nych bogactw, na tle reform acji, rozwija się w Toruniu żywy ruch umysłowy. Pow staje słynne gimnazjum i 'bibljoteka przy niem w spaniała.
Za handlem rozwija się w Toruniu przem ysł.
Przedew szystkiem zakw itło toruńskie złotnictwo i piernikarstw o, do wyżyn sztuki sięgające. Z chwi
lą upadku państw a polskiego zaczął się i upadek Torunia. Ludność w 1793 r. z 30.000 spadła do 5.000 zaledwie, a w ynędzniałe m iasto zajmowali kolejno Prusacy, Rosjanie, Francuzi i Polacy. Po kongresie W iedeńskim w 1815 r. Toruń zajęły na sto lat w^ojska pruskie.
Toruń do końca w ierny był Rzeczypospolitej.
Kiedy po drugim rozbiorze wrojska F rydery k a chcia
ły zająć miasto, zastały bram y zam knięte, na mu- rach... 40 żołnierzy, jedyną obronę grodu, pod wrodzą kapitana milicji miejskiej Malickiego.
Pod Toruniem.
(Z „Dziejów P u łk u ”).
Noc jasna, księżycowa.
Stary Toruń usypia w ciszy, ukołysany szu
mem jednostajnym odwiecznej swej piastunki, Wisły.
Z sitowi przybrzeżnych w ychynęły bez szele
stu dwa wąskie czółna rybackie i zatrzym ały się na jasnych toniach. Rybacy pozdrowili się n a
wzajem :
— Dobry wieczór, km otrze Hansie !
— Guten Abend, km otrze Jan ie !
S tary rybak, podniósł tw arz ku w yiskrzone
mu niebu i rzekł:
— Niezły połów będziem y mieli.
Hąns o d k rz y k n ą ł:
— P otrzeba nam ryb dużo dla jutrzejszych gości.
— O jakich gościach mówicie ? — zapytał Jan.
— O, jutro w Toruniu będą A ustrjaki.
Starzec w ylękłe oczy podniósł na tow arzysza i z a p y ta ł:
— Skąd macie tę wiadomość ?
Hans uśm iechnął się tajemniczo i głosem przy
ciszonym p rzem ó w ił:
— Widziano ich pod Gniewkowem. Jutro ze świtem będą w Toruniu. Nasze b u rg ery całą noc gotują jadło dla miłych gości.
Północ była blisko, gdy obaj rybacy zwinęli sieci i ujęli w silne ręce wiosła.
S tary Jan pierwszy przybił do brzegu. Uwią
zał czołno — i znikł w ciemnym zaułku przed
mieścia, przem ykając się ostrożnie.
Na rogu jednej z ulic rozlega się nagle tupot miarowy nóg i szczęk oręża. Z za w ęgła w ycho
dzi ro n t żołnierzy. Na przodzie postępuje młody oficer.
W ysoki cień oddziela się od mrocznej ściany.
— Kto tam ? ! — brzmi groźny okrzyk.
W ysoka postać starca pochyla się przed po
rucznikiem.
— Ja... ry b ak z Majdanów... wielmożny panie oficerze...
— Czego chcecie ?
— A ustrjaki idą na Toruń... W ielka ich siła stoi w Gniewkowie.
Oficer spojrzał uważnie w jasn ą od księżyca w tw arz starca i rzekł: Nie było zgoła wiadomości...
Zakom enderow ał „W tył zw rot”! — i skierow ał się ku m ieszkaniu kom endanta placu.
W niespełna pół godz. po tern patro l konny o strą rysią w yruszał w kierunku Gniewkowa.
O wschodzie słońca podjazd pow rócił, cofając się przed aw angardą nieprzyjacielską.
Zaroiło się w Toruniu, jak w ulu, od oddzia
łów spieszących na swoje stanow iska. K om endant Torunia, jen. W oyczyński, przedsięw ziął energiczne środki obrony natychm iastow ej. Załogę m iasta sk ład ały trzy bataljony pułków X, XI i XII, reze r
wa pułku V, szw adron jazdy świeżo sform ow anej, oraz oddziały artylerji pozycyjnej. Była to g arstk a nieliczna w porów naniu z nadciągającym korpusem jen erała austrjackiego, M ohra. Szczupły swój g ar
nizon jenerał-kom endant rozdzielił wnet na poje- dyńcze oddziały, aby obsadzić niemi w szystkie warowne miejsca.
15-go maja 1809 r. wczesnem ranem pod Toru- ■ niem ukazał się nieprzyjaciel. Jazda rozsypała t się po błoniach. Zwarte, głębokie kolum ny pie- } choty w ysunęły się z lasu, zm ierzając ku m iastu
trzem a drogami. Czoło kolumn szło w prost na szaniec przedm ostowy, wówczas gdy dwie inne kolumny*
wysunąwszy się naprzód, zachodziły półkolem od prawej i lewej strony, nad Wisłą, w zam iarze od
cięcia znajdujących się w szańcu żołnierzy od m ostu i m iasta. Każdy z piechurów niósł przed sobą pęk chróstu w celu zarzucenia nim fosy przy b aterjach oraz zasłonienia się od strzału.
Runęły pierwsze dwa strzały w ciszę poranku z szańcu przedm ostowego. Na odgłos ten, pozo
stający w Toruniu żołnierze, rzucili się do bateryj.
Do jednej z nich w padł pierwszy furjer Turski, chłopiec, liczący lat 17. Widząc, że ogniom i
strzów jeszcze niema, bez nam ysłu przypadł do działa. Skierow ał je przeciw kolumnie, k tó ra po
Ratusz.
tamte] stronie W isły zachodziła m ost od prawej strony, mając na czele dowódcę oraz przew odnika rybackiego, których uśm iercił. N astępnie posko- czył ku drugiem u działu. Drugi strzał okazał się również celny. Kolumna jęła cofać się za błota.
Druga skrzydłow a kolum na austrjacka zbliża
ła się bez przeszkody od strony lewej do szańca.
Tu z kom panją fizyljerów stał por. Kmita, który, na widok przew ażającego nieprzyjaciela, niemal bez w ystrzału baterję opuszcza.
Mimo waleczności pozostałych kompanij Au*
strjacy wpadli do opuszczonej baterji i zaszli od strony m ostu — g arstkę mężnych obrońców szańca odcinając od m iasta.
Sytuację ocala nieustraszony kapitan Szembek.
Bez chwili nam ysłu, na czele kom panji grena- djerskiej, złożonej z Francuzów, z bagnetem w ręku uderza na kolum nę nieprzyjacielską, grożącą od tyłu, w rzyna się ostrym klinem w jej środek, rozszczepia ją na dwoje i otw iera drogę do mostu.
Most ów, zwany polskim , je st przygotow any do spalenia : słupy są okręcone wiechciami słomy, deski i pom ost oblany smołą. Lecz w ślad za rejterującem i kom panjam i polskiem i pchają się, z najeżonym bagnetem , szeregi Kroatów, W ołochów, gotowe wraz z obrońcam i wpaść do m iasta.
Szem bek zatrzym uje swych grenadjerów . Przepuszcza przez m ost kom panje rejterujące, sam
zaś, pragnąc zyskać na czasie, ponownie rzuca się na nieprzyjaciela i zdumionego tem nowem zu
chwalstwem , odrzuca w tył od mostu. Zyskawszy kilka chwil czasu, zdąża w tym krótkim momencie zerwać kilka dylów z mostu i w ten sposób u tru dnić przezeń przejście.
Mimo czynów tak chw alebnych sytuacja To
runia, po utraceniu szańca przedm ostow ego, jest praw ie rozpaczliwa. Most nieprzyjaciel jest w możności łatw o napraw ić, kolum ny m ogą lada Chwila ponowić atak, przebyć m osty i opanować śżaniec na kępie, skąd już jeden tylko krok do zdobycia m iasta.
Widzi niebezpieczeństw o jenerał W oyczyński i cały ratu n e k pokłada na niewyprowadzonym jeszcze do boju bataljonie pułku XII.
— Dajcie mi oficera, na którego roztropności i m ęstwie mógłbym polegać zupełnie ! — zwraca się do szefa bataljonu, Rutkow skiego.
Ten przyw ołuje porucznika Białkow skiego.
Je n e ra ł przenikliw em spojrzeniem mierzy od stóp do głow y m łodego oficera.
— Bierz w aćpan dwie najlepsze kom panje, dotrzyj z niemi na drugi koniec mostu, wspomóż Szem beka i zapal m ost w oczach nieprzyjaciela.
Porucznik B iałkow ski miał odejść, gdy zaraz przed jenerałem stanęła postać oryginalna oficera iście starej daty, uzbrojonego w parę długich p isto letów i kirasjerski pałasz.
—Jenerale — kom endancie, pozwól mi tej poczty honorow ej — przemówił. Jestem Dzięgowski, podporucznik V piechoty.
— Por. B iałkow skiem u należy pierw szeństw o.
— W takim razie podaje się na ochotnika.
W kilka minut potem dwie w yborowe kom panje pułku 12-go, mając na czele por. Białkow skiego, wychodziły z bram y ku Wiśle. N ieprzy
jaciel, mając swe działa ustaw ione na pozycji daleko wyższej, w tym momencie wywarł na obie kom panje ogień piekielny. Odrazu padło kilku
nastu ludzi. Nie tracąc ani chwili, Białkow ski zak o m en d ero w ał:
— Broń do a t a k u ! Przez m ost biegiem ! Runęły szeregi naprzód i w mgnieniu oka, w śród waru kul, przebiegły całą długość mostu, wraz z niedobitkam i walecznymi Szem beka. Nie strzym ał natarcia w róg i został odrzucony na kroków kilkadziesiąt w ty ł od czoła mostu.
Wówczas por. B iałkow ski przystąpił do naj
głów niejszego dzieła. Własnemi rękom a rozpalił t. zw, smolne wieńce, Zaczem, potrzebując kilkorga rąk do pomocy, krzyknął ku swoim !
— Bywaj mi k tó r y ! na o ch o tn ik a !
Z szeregu wyskoczyło dwu: kapral Mickiewicz i żołnierz Boruszewski. We trzech pod gradem kul austrjackich przypadli do naw pół rozebra- nego p rzęsła mostu. Tu, śród najgroźniejszego niebezpieczeństw a, zdołali w krótkiej chwili na belki i dyle m ostu nałożyć płonące wieńce.
W net świeża kolum na austrjacka, pod do
wództwem pułk. Bruscha, szefa sztabu jenerała M ohra, rzuca się do ataku, chcąc za w szelką cenę ocalić m ost od zniszczenia. Por. Białkow ski przypuścił ją na kroków 50 i dopiero wówczas kazał swoim kompanjom dać ognia. Z rozpaczą w sercu spostrzega, że jego oddział jest zbyt nie
liczny, aby odrzucić świeżą kolum nę austrjacką.
Skuteczne w sparcie byłaby w stanie dać artylerja w szańcu na kępie, lecz uparcie milczy.
Białkow ski zdaje kom endę Szembekowi, sani zaś w pada do szańca na kępie. To stanow isko ma sobie poruczone pułk. Mielżyński.
— P u łk o w n ik u ! — w oła z desperacją, — na miłość Boską, skierujcie ogień baterji na przyczó
łek. Inaczej nie w ytrzym am y nieprzyjaciela !
— Garści prochu, jednego pocisku niem a w szańcu, nie opatrzonym wczas z m iasta amunicją.
W tej chwili na moście głucho zadudniły furgony.
— N areszcie !... — z głębi piersi odetchnął Mielżyński. Za m om ent zielone jaszczyki stan ęły w obrębie szańca.
— Zdejmować amunicję z wozów, co tc h u ! — rozkazał pułkow nik.
W tym momencie istny grad pocisków k arab i
nowych i arm atnich spadł na szaniec w zam iarze w ysadzenia w pow ietrze kesonów z amunicją.
Rozkaz nie odniósł skutku. Nikt nie kw apił się na śmierć niechybną.
Każda chwila stanow iła o losie m ostu i co za tem idzie, o losie Torunia.
Wówczas por. Białkow ski jednym skokiem stanął na wozie. Uniósł ciężkie, zielone wieko skrzyni, podparł je plecami i począł wyrzucać ła dunki z jej w nętrza na ziemię. W m om ent uporał się z jednym wozem.
W wieku skrzyni świeciło 13 dziur od kul k a rabinow ych i jedna od arm atniego pocisku.
Kanonierzy, zaw stydzeni czynem tak niezwy
kłej odwagi, rzucili się bez kom endy do nabijania dział. Porucznicy stanęli u celowników. Padły w yrazy kom endy. K anonierzy przytknęli lonty do zapałów i 7 gromów runęło w pow ietrze.
Rażona tą salwą atakująca kolum na austrjacka zm ieszała się i cofnęła bezładnie. Pułk. Brusch, pod ogniem kompanij polskich, form uje szeregi w kolum nę i rzuca w ataku ponownym na przyczółek płonącego mostu.
Naraz na przodzie ukazuje się w ysoka postać podpor. Dzięgowskiego, Zatrzym uje się przez m o
m ent sam jeden w środku m ostu i pali pułk.
Bruschowi, biegnącem u na przedzie, prosto w p iersi ze swoich długich pistoletów .
W szczyna się popłoch. Żołnierze austrjaccy unoszą stygnące zwłoki swego dowódcy.
Pierzchającą bezładnie kolum nę praży ogień 7 dział, ustaw ionych w szańcu na kępie.
Po niejakim czasie przed przyczółkiem zjawia się sztabsoficer austrjacki-parlam entarz. Jen erał Mohr, w imieniu arcyksięcia Ferdynanda, żądał natychm iastow ego poddania Torunia, grożąc w razie oporu rozsypaniem m iasta w gruzy.
K om endant Torunia, jen. W oyczyński, przez adjutanta placu, kapitana Luksa, odesłał odpo
wiedź odmowną.
R yknęły działa austrjackie, wszczęła się gw ałtow na kanonada ze w szystkich naraz bateryj.
Odtąd w ciągu 3 dni grad bomb i pocisków leciał nieprzerw anie na szaniec na kępie, na tw ier
dzę i miasto. Spustoszenie szerzyło się w okrąg.
Baterje polskie odpow iadały w m iarę sił, garnizon stał pod bronią w noce i we dni.
*
* *
Budził się świt.
Z szuwarów w ysunęła się cicho łódka rybacka, a w niej stary ry b ak Jan rozprom ieniony. Po chwili stanął i obrócił się ku uśpionem u na tam tym brzegu m iastu i zwinąwszy drżące dłonie około ust, huknął z całej m o c y :
— Hej, Polacy, byw ajcie! A ustrjaki uciekły!
Niema żadnego. Stanisław Ostrowski.