• Nie Znaleziono Wyników

Drugi Tor. R. 1, nr 4 (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Drugi Tor. R. 1, nr 4 (1936)"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

W rzesień 1936 r,

(2)
(3)

R o k I, N

p

, 4

---

t

o n

D R U G f ___________

MIESIĘCZNIK LI TER ACKO - ARTYSTYCZNY SPOŁECZNY I N A U K O W Y

(4)

CZŁONKOWIE: mgr. Anna Skarbek-Sokołowska, prof. Adam Miller dyr. Tealiu Kam. K azim ierz Brodzikowski, red. Wacław Rousseau.

REDAKCJA i ADMINISTRACJA: CZĘSTOCHOWA, DĄBROWSKIEGO 20 M, 2. TELEF. 25-70. SKRZ. POCZT. 113 PRENUMERATA; ROCZNIE 5 ZŁ., PÓŁROCZNIE 2.70, KWARTALNIE 1.40, POJED. NUMER 50 GR.

WYDAWCA: Bronisław Wacławski. REDAKTOR ODPOWIEDZIALNY: Wacław Rousseau

(5)

Wacław Rousseau.

N iezastąpiony.

Dnia 26 sierpnia radiostacje całej Polski podały sm utną wiadomość:

— Wojciech Stpiczyński zmarł w Paryżu.

Jak przystało na żołnierza Marszałka, zmarł młodo na posterunku, tym razem na froncie pracy pokojowej.

Odszedł z Bzeregów dem okratycznych jeden z największych i najzagorzalszych bojowników.

Odszedł ten, który jasno i śmiało w pajał w sze­

rokie rzesze czytelników konieczność walki o Polskę jutra: o dem okratyczną Polskę ludzi pracy.

Dawny więzień Hewelbergu, obrońca Lwowa i powstaniec śląski, był jednym z tych, którzy, w cięż­

kich chwilach przełomu, walczyli o godność i honor narodu, stojąc na czele rzeczników Piłsudskiego.

Zawsze wierny słowom Marszałka: „Jeśli ci ktoś powie, że głową muru nie przebijesz — nie wierz mu*, przebijał mur partyjnictw a, sobkostwa i oportunizmu z niespotykaną cierpliwością i uporem, naw et w la­

tach, gdy nastroje wokół były tem u przeciwne.

Przez całe życie szedł drogą, na której końcu widział św ietlaną wizję nowej Polski: w której praca jest probieżem wszelkiej wartości. Na drodze tej za­

stała go śmierć, okrywając żałobą wszystkich szcze­

rych demokratów.

W o jc ie c h S tp ic z y ń sk i W sierpniu 1936 r.

W acław R ousseau.

Ź O Ł H I M E n Z U

Mówią groby i krzyże cmentarne, Poświsty wichrów i szumy mórz, Ziemia skropiona krwią ofiarną, 0 twojej sławie polski żołnierzu

Gdzieś pośród ścian chat, lub pod lip cieniem, Albo gdy światem owładnie mróz,

Ojee i matki we swym wspomnieniu 0 twojej śmierci mówią żołnierzu.

Nie jedna łza z twej lubej oblicza, Spływając perliste składa wieńce;

Boś bohaterem, chociaż wczoraj niczem...

— Ukochany chłopie—żołnierzu ! Kiedy podczas majowego święta Sztandar czerwony niosą młodzieńce Z piersi wypływa pokoju pieśń smętna, Bo myślą o tobie robotniku—żołnierzu!

Niosłeś swe ciało ilekroć w świecie, Za sprawę tej czy innej wolności, Na barykadach, w polu wśród kwiecia, Błyskały oręże,—tułaczu żołnierzu.

W St. Antoine i w puszcie węgierskiej I we wszelkich od kraju odległościach Swój trud składałeś „honornie1*, po męsku, Zawsześ bohaterski żełnierzu.

Leżą twe kości kędy ludzki rodzaj 0 równość, prawo i braterstwo walczył.

Strzegą ich westchnienia krzyżów przy drodze 1 modlitwy.... poległy żołnierzu.

Duch twój wędrując wśród chat i kominów.

Słucha co mówią i o czem poeta wśnie marzy;

Rozpromieniony, że bracia i syny Hołd mu oddają, myśląc... o żołnierzach.

(6)

A d am M iller

KASPROWICZ, POETA LUDU POLSKIEGO

K asprow icz w z a ra n iu sw ej tw ó rczo ści

W dniu 1 sierpnia b i e ż ą c e g o roku mija 10 lat o d ch w ili z g o n u j e d n e g o z n a jw ię k s zy c h p o e t ó w d o b y w s p ó ł c z e ­ snej Jana K a sp ro w icza . N ie ś m ie r te ln y p o e ta lu d z k i e g o b ó lu , p e łe n ro zm a ch u i tytanicznej p o t ę g i u c zu cia Jan K a sp r o ­ w ic z jest w literaturze naszej ż y w i o ł o w ą p ełn ą w u lk a n iczn ej d y n a m ik i m o c ą . P o ­ tęg a J e g o u c zu cia ro z sa d za najtw ardsze b r y ły s k a m ie n ia ły c h serc ludzkich, r o z ­ g r z e w a w ielk im p ło m ie n ie m buntu ty ch , k t ó r z y nie u to n ę li w b a g n ie w łasnej m a ­ ł o ś c i i w ł a s n e g o e g o iz m u , p o r y w a za s o b ą w s z y s tk ic h , b łą d z ą c y c h szerokim i szlakami m yśli ludzkiej i p o s z u k u ją c y c h r o zw ią za n ia w ie lk ic h tajem nic B y tu .

S y n b i e d n e g o w ie ś n ia k a z K u ja w — K a sp ro w ic z p r z e ż y w a w s z y s t k ie w ie lk ie n ie s z c z ę ś c ia i małe sm utki s z a r e g o , u m ę ­ c z o n e g o zno jną pracą c z ło w ie k a :

„ . . . a m ó r n a m b y d ł o bije, a d o m się nasz pali,

a siostra u t on ę ł a w rozp i e n i on e j fali, a ojciec g d zi eś d a l e k o w s t rasznej zginął a Złe ur ąga mo d l i twi e ! “ [bitwie, Ś w ia t jest w h y m n ie „ Ś w ię t y B o ż e "

s ied lisk iem w ła d z y szatana, k tó r y

„po ziemi tej krąży,

Przyszłość będzie moja i moje za grobem zwysięstwo!

Juliusz Słowacki.

zarzuca z d r a d n ą sieć,

w s y n u na ojca z a p a l c zy wo ś ć budzi, w y n a t u r z o n y gni ew,

że s y n p r z ed o j c e m z a m y k a swój dom!

Brat u na brat a wci s ka k r wa wy nóż, a n a s z e s ios t r y i ż o n y

n a s t ra s z n y rzuca s r o m . . . P o d p a l a n a s z e s t o d o ł y

Z g a r s t k ą z wi e zi on y c h świ eżo zbóż."

O d n ie s z c z ę ś ć j e d n o s t e k c z y też n ie­

s z c z ę ś ć r o d z in n y c h p r z e c h o d z i K a sp r o ­ w ic z d o o p ie w a n ia k lę sk z b i o r o w y c h . Szatan b o w ie m , p r o w a d z ą c s w e d z ie ło z n isz c z e n ia ,

„ m o r d y n a r o d ó w w s z cz yn a i p o ż og ę sieje na mi ast a i wsi

i p r ze kl e ńs tw a mi z n ac zy s w o j ą d r og ę " . ..

J e d n ą z n a jo k r o p n ie js z y c h dantejskich o b r a z ó w klęsk z b i o r o w y c h jest n ie w o la n a r o d o w a :

„A m y ten n a r ó d p o t ę p i o n y , k r z y ż e uj ąwszy w dł o n i e

i zbl akł e w k r w a w y m p o c h o dz i e

tr upi emi piszczelami z n a c z o n e chor ągwi e, i dzi em o gł odzi e

po t y m ś m i e r t e l n ym w y g o n i e " . . .

W k r w a w y m b ó lu idzie P o e t a na b e z d r o ż a ,

„gdzi e kur z e m o b s y p a n a śl epa siadła Dola."

W i e d z i o n y p o c z u c ie m k r z y w d y s p o ­ łe c z n e j g e n i a ln y S y n C h ło p a w y d o b y w a z głęb i k r w a w ią c e g o serca skargę, b y ją rzucić przed M ajestatem N a j w y ż s z e g o G a zd y :

„O C h r y s t e Pani e! O ty n i e p o j ę t y ! Kt ór y p rz y c h y l a s z s w oi m dzi e c i om nieba!

Tu ciężkie s n o p y , a t am łan p o c zę t y L e ż y p o k o t e m — b o g ac t w pe ł na gleba, A j e d n a k ludzie, jak bed t k i padaj ą,

G ł o d e m zmęczeni . . . T y j e d n yc h, o Boże, stroisz w „kor al e", a d r u d z y dźwi gaj ą

[ O b r o ż e . . . "

A k i e d y talent p o e t y o s ią g a s z c z y t r o z w o j u , przestaje się O n w a d zić z W ie ­

(7)

B ó l J e g o nie w y b u c h a już p ło m ie ­ niem k r w a w e g o bun tu , lec z p ły n ie g ł ę b o ­ kim i s p o k o j n y m nurtem.

Szukając ideału, o p a r te g o na m iłości chrześcijańskiej, znajduje g o w św ietlanej p o s ta c i ś w . Franciszka z A s s y ż u , któ r y w pustelni leśnej zdała o d lś n ią c e g o prze­

p y c h e m i z ło te m R zym u w z n o s ił się na n a jw y ż sz e s z c z y t y d o s k o n a ło ś c i moralnej.

I nic d z i w n e g o . Jakiż ideał m ó g ł lepiej o d p o w ia d a ć P o e c i e u b o g ic h i g ł o d n y c h ? Jakiż ideał m ó g ł w ięcej p o c ią g a ć ku s o ­ bie P o e t ę cierpiących i p o k r z y w d z o n y c h , jeśli nie B ie d a c z y n a z A s s y ż u ?

O s ią g n ą w s z y r ó w n o w a g ę d u c h o w ą , z d o b y w a się K a sp ro w ic z na s z c z e r e ak­

c e n t y radości. Z o d z y s k a n ie m n i e p o d l e ­ g ł o ś c i radośnie wita Żołnierza O d r o d z o ­ nej R z e c z y p o s p o lit e j :

„Idziesz z p i o s e n k ą na ustach, W e s e l n e czekaj ą Cię g o d y ,

Z t wą P o l s ką zawierasz dziś śluby, T y polski żołnierzu m ł o d y ! "

Z d o b y w a się r ó w n ie ż na a k c e n ty sil­

nej w o li, w której n ie z ło m n y i t w ó r c z y c z y n się rodzi W „Rozkazie" w z y w a d o wiary w p r z y s z ło ś ć i walki o silną P o l s k ę :

„Idź! Czuwaj. Do czynu ciągłego Mł o d z ie ńc ze wyci ągaj ramiona, O j cz yz na s p r a w n o ś c i twej wzywa, Do Ci ebi e ma pr awo li O n a ! Idź! Czuwaj! I zawsze miej wiarę, Co k o l wi e k b y l osy zrządziły.

Jeśli J ej st arczy twej siły!

T rud no zaiste, ogarnąć w zro k iem o l ­ brzym ie przestrzenie m yśli G en ju sza , z n ie ­ do li ludu z r o d z o n e g o !

T ru d n o p o d ą ż y ć na n ie b o s ię ż n e s z c z y ­ ty J e g o u c z u ć trudno w z b ić się na orle szlaki p o k tó r y c h , D u ch P o e t y s z y b u j e ! A b y to u c z y n ić , trzeba się p o ś w ię c ić d łu ­ giej i m o z o ln e j pracy d u c h o w e j, pracy nad u d o s k o n a le n ie m w ł a s n e g o um y słu i serca.

Z wielkim w z u s z e n ie m w sp o m in a m dzień 1 sierpnia 193 3 r., k ie d y t o d o c z e ­

sne szczątki Jana K a sp ro w ic z a p r z e w ió zł Naród z d o łu m o g il n e g o na starym c m e n ­ tarzysku w Z a k o p a n e m d o m a u z o le u m na H arendzie.

P ię k n y p o g o d n y dzień ! Zdała bieli się s z c z y t G ie w o n tu . P o n a d m orzem g ł ó w ludzkich p ły n ie ciem na d ę b o w a trumna na z w y k ły m c h ło p sk im w o z i e , o t o c z o n y m przez w ło ś c ia n w sukm a na ch kujawskich.

Przed trumną las r ó ż n o b a r w n y c łi sz ta n ­ d a r ó w , n i e s p o w ity c h w ż a ło b ę. D w ie o r ­ kiestry grają marsze. Za trumną niezli­

c z o n e tłum y w ielb icieli J e g o talentu. P o ­ m im o d ź w i ę k ó w ż a ło b n y c łi marsza, p o ­ m im o pieni rek w ia ln y ch k sięż y , k r o c z ą ­ c y c h przed trumną, nie jest to p o g r z e b . Jest to z w y c ię s k i p o c h ó d W o d z a p o w y ­ granej bitw ie . Jest to r a d o s n y i trium­

falny marsz G a z d y , w r a c a ją ce g o p o d ł u ­ giej rozłące d o s w e g o d o m u . Z frontu m a u z o le u m , g d z ie s p o c z n ie za c h w ilę c iało P o e t y , ł o p o c ą p r o p o r c e sz ta n d a ró w r ó ż n y c h organizacyj, m ieniące się w g ó r ­ skim, p o ł u d n i o w y m s ło ń c u w sz y stk im i barwami tęc z y . Na p o w ita n ie szem rze D u n a je c s w ą tajemniczą pieśń , drzew a, p o r u sz a n e w ic h r e m , k tóry ze s z c z y t ó w Tatr p rzyleciał, śpiew ają h y m n n ieśm ier­

teln o ś c i t w ó r c z e g o D u ch a , h y m n triumfu Życia nad Śmiercią. N ie chciał w m o ­ giln y m s p o c z y w a ć d o le . C iężką n ie m o c ą z ł o ż o n y prosił s w y c h przyjaciół, b y J e g o z e w ł o k c z ło w ie c z y , ż y c ie m ofiarnym stru­

d z o n y , na H arendę przenieśli. Za u m iło ­ w an ie g ó r i ludu p o d h a la ń s k ie g o o r k ie ­ stra góralska na g ę ślic z k a c h mu zagrała.

Ze sz cz y tu m a u z o le u m r o z p o c z y n a ją się p r z e m ó w ie n ia d e l e g a t ó w z c a łe g o kraju, p r z e m ó w ie n ia pr o ste i s z c z e r e , p o z b a w i o ­ ne p o z y i tea tra ln eg o p a to su . Z tłumu k to ś z a szlo ch a ł. Jakaś k o b ie ta zem dlała, nie m o g ą c o p a n o w a ć w zr u sz e n ia . K o ł y ­ sze się trumna na ram ionach przyjaciół Z m arłego i w n ie s io n a przez nich w progi M a u z o le u m to n ie w p o w o d z i ż y w e g o k w ie c ia O statniej w o l i K a sp ro w icza stało się z a d o ś ć , z J e g o trumny N a r ó d P o is k i b ę d z ie czerpał w p r z y s z ło ś c i sw ą siłę m o ­ ralną, m o c przetrwania i wiarę w le p s z e jutro.

(8)

Anna Skarbek- Sokołowska.

B Ó J l \ l A D W I S Ł Ą

Polsko! widział cię świat

w wojenne huragany wplecioną jak w koła tortury!

Rzężeniem śmierci zmierzch

zapadał w twoje łany.

Tężały w grozę noce —

a twój świt ponury liczył śród polnych grud

rozsiane strzępy ciał!...

Szły chyłkiem przez twe gaje i płonące sioła, w plugawym powiciu płacht, zaraza, nędza i głód, — by, co zostało żywe,

rozkładać i ścinać!

I szli synowie twoi,

wstyd otarłszy z czoła, Szli jak bydlęce stada...

ślepi... u jarzm ieni..

a opętani grozą...

a krwią rozjuszeni, by się wzajemnie w polu

kłuć., szarpać... wyrzynać!

Nie było już nad tobą,

wśród jęku i zgrzytu, ni słońca. . ni niebios błękitu,

ni jasnych uśmiechów k w ia tu ! Byłaś czemś nakształt

piekielnej areny, która miała okazać światu,

jak je s t szatan w swych orgiach potworny...

jak drapieżne są ludzkie hieny!...

i jak pławią się we krwi berła i trony...

i jak kona naród bezbronny!

A gdy przesiliło się grozą to wściekłe, wojenne igrzysko rzucono słowo: Wolność...

jak na urągowisko!

Gdy jęłaś w drętwe dłonie

tę wolność rzuconą, pomyślał świat, że los

z ciebie umierającej

z a d rw ił!

Bo oto padły

na twe biedne łono deptane tysiąckrotnie...

ledwie tchem dyszące — padły mordercze, masy,

obłąkane stada — i wołały nad tobą: — Zagłada!!

Runął na ciebie, Polsko,

cały Wschód niszczący, przed którym drżą od wieków

mury Europy!

Rab wielomilionowy głowy

złorzeczący światu, spragniony zemsty ślepej...

jak potwornie ś le p e j!

— Miałaś zapłacić, Polsko,

za zbrodnie c a r a t u ! Ty sama ciemiężona!

ty — ofiara tronów!

Więc patrzał świat — we trwodze

o swe własne ciało —

na to, co w dziejach być miało ostatnim aktem twej męczarni zgonu!

— A oto... wstałaś, Polsko!

porwałaś się nagle, jak wicher, co uderza

w oceanu fale!

Potężna!... otrząsnęłaś

z piersi w stal okutej owe mordercze masy,

nahaje i knuty!

Wstałaś — ramieniem Wodza, ramionami synów niesiona tak radośnie

w aureoli czynów, jak gdyby ci nieznane

były srom, ni klęska, ni głód... ni bratobójczych

rzezi krwawe mary.

Wstałaś, by rozwiać w słońcu twe orle sztandary i światu w twarz spojrzałaś —

mocna i zwycięska!

(9)

D r. S te fa n K o ta r s k i

PANOWIE CZARNIECCY w CZĘSTOCHOWIE

Rycerstwo jagiellońskie, ten sym bol tę­

żyzny i mocy narodu, za rządów ostatniego W azy przekształciło się w rozpolitykowaną bandę, która z kary g o d n ą obojętnością przyj­

m owała takie ciosy, jak Korsuń lub Pilawce.

J e d n a k mimo rosnącej samowoli w wojsku, mimo kół rycerskich, które posiadały wiele cech w spólnych z późniejszymi komunistycz­

nym i radam i żołnierskimi — potężniejsze du­

chem indywidualności wodzów są jeszcze zdolne nietylko rozdmuchać patriotyzm, ale n a w e t w y ­ krzesać bohaterstw o. Niestety nie był wodzem król J a n Kazimierz, nie przypom inający swego rycerskiego brata W ładysława, nie był wodzem żaden z hetm anów, których niesławne nazwiska utonąć pow inny w pogardliwej niepamięci. P ra w ­ dziwym wodzem okazał się nie m agnat, ale jed e n z dziesięciu synów niezamożnego staro­

s ty żywieckiego, p a n pułkownik Stefan z Czarńcy h e rb u Łodzią.

W momencie zalewu szwedzkiego miał Stefan Czarniecki niejedną wojaczkę za sobą i niejedną bliznę na ciele, niejeden rok służby o wolność i niejeden rok niewoli. Oficer cesar­

ski z w ojny trzydziestoletniej, zagończyk za­

praw iony w harcach z Tatarami, wiele p rze­

żył, wiele doznał upokorzeń od zawistnych r y ­ wali, zanim tragizm dziejowy nie narzucił mu zaszczytnej, ale cierniowej roli oswobodziciela Ojczyzny. Bez tytułów, bez blasku buławy, stał się z biegiem w ypadków naczelnym do­

wódcą sił zbrojnych.

W czw artym k w a rta le 1655 r. wytargow ał on właśnie honorową kapitulację Krakowa, skąd w y rw a ł kilka tysięcy uzbrojonych woja­

ków, przyszłych najdzielniejszych jego p a rty ­ zantów. Obie strony zobowiązały się przez 4 tygodnie unikać walk. Na szczęście niesło- wność Szwedów pozwoliła Czarnieckiemu przer­

wać przym usow ą bezczynność. Jeszcze przed upływ em miesięcznego term inu gen. Burchard Muller, oblegający wówczas m ałą twierdzę czę­

stochowską, usiłował wciągnąć w zasadzkę byłych obrońców Krakowa. Skoro pułkownik Czarniecki uniknął dość szczęśliwie klęski, w obleganej Częstochowie zaczęto coraz silniej wierzyć w jego odsiecz. Zam knięta w fortecy g a rstk a Polaków oczekiwała pomocy z niezbyt odległych Koziegłów, Będzina, Siewierza, 0 - święcimia, Z atora lub Sławkowa, w tych miej­

scowościach bowiem p rzebyw ały oddziały czar- niecczyków. Prowincjał paulinów, ks. Bro- nowski usilne w tym kierunku rozpoczął sta­

ran ia które w szakże dały nikłe rezultaty.

W prawdzie J a n Kazimierz polecił Stefanowi Czarnieckiemu m aszerow ać na pomoc, ale świeżo m ianow any kasztelan kijowski nie miał zamiaru n arażać swych trzech tysięcy lekkiej jazdy, oddawna niewidzącej żołdu n a niepew ną walkę z 10-tysięczną, obłowioną łupem i za­

opatrzoną w artylerię arm ią Karola Gustawa.

Że ten ostatni nie lekceważył zdolności mili­

tarnych przeciwnika, świadczy jego list. P rz y ­ zwyczajony do podłości Radziejowskich i Ra­

dziwiłłów, przechwalający się tem, że zwycię­

żył Polaków, nie widziawszy ich wcale, propo­

nował król szwedzki polskiemu Scypionowi naczelne dowództwo nad pułkami, oblegającemi J a s n ą Górę za cenę przejścia pod jego sztan­

dary. Pismo to dostało się do r ą k J a n a Kazi­

mierza i przyczyniło wiele kłopotów adresato­

wi. Dopiero uroczyste zaręczenie wierności praw ow item u monarsze uchroniło kasztelana od niełaski królewskiej.

Tym czasem w fortecy broniła się nieliczna załoga, składająca się ze 160 reg u la rn y c h żoł­

nierzy, 70 zakonników i kilku rodzin szlachec­

kich. Wśród nich znajdowała się familia Piotra Czarnieckiego, dziedzica pobliskich Rząsaw.

Ten późniejszy m arszałek konfederacji gołąb- skiej i pisarz polny k oronny był bezw ątpienia k rew n y m wielkiego Stefana. Zbyt mało po­

siadam y źródeł, aby ustalić stopień pokrew ień­

stwa. W szakże przypuszczenie, że nie b y ł to najstarszy brat, lecz b r a ta n e k Stefana wydaje się nam bliższym praw dy. Ów Piotr Czarniecki w czasie oblężenia twierdzy odegrał dość znaczną, kto wie, czy nie kierowniczą rolę.

O jego znajomości sztuki militarnej najlepiej świadczy umiejętna obrona najbardziej zagro­

żonych odcinków, zwłaszcza zaś umocnienie najsłabszego bastionu zachodniego. Przede- wszystkiem dw a m om enty p rze k a z ały historii p a n a piotrowe imię. Pierw szy z nich to listo­

padow a w ycieczka tajn y m przejściem za w ały obronne. Podziemne lochy bezwątpienia istniały w twierdzy. J a sam przypom inam sobie, że w czasie w ojny św iatow ej próbowałem p e w n e ­ go razu z kolegam i gimnazjalnymi zwiedzić jedno z tych przejść, którego otwór widniał między dzisiejszymi k ru ż g a n k a m i a pomnikiem Kordeckiego. Zam iast jednak dojść do olsztyń­

skiego zamku, d o k ą d rzekomo te lochy p ro w a ­ dziły, n apotkaliśm y na ta k wielkie ilości g ru ­ zów, że z m uszeni byliśm y wrócić, unosząc ze sobą jako jedyną zdobycz tej w y p ra w y pistolet

(10)

z epoki pow stania styczniowego. Otóż jednym z takich u k ry ty c h k o r y ta r z y przedostał się Piotr Czarniecki z 60 ochotnikami do obozu szwedzkiego i napadł na tyły straży przednich.

Rezultatem nocnego starcia by ły stosunkowo duże stra ty po stronie oblegających: dwa za- gwożdżone działa, a między zabitymi padł tej nocy kom endant artylerii Alman Fossis, Włoch, zaś g u b e rn a to r zam ku krzepickiego, Horn, zo­

stał ciężko r a n n y i nie przeżył sześciotygodnio­

wego oblężenia. P olacy wyszli cało z niebez­

pieczeństwa, tracąc jednego zabitego nazw is­

kiem Janicz. Po raz w tó ry zasłużył się p a n Piotr podczas szturm u generalnego, gdy Szwe­

dzi rękom a okolicznych chłopów usypali szańce i zatoczyli wieżę oblężniczą. On to, kierując ogniem a rm a te k jasnogórskich, zdołał odeprzeć jeden z gwałtow niejszych ataków nieprzyja­

cielskich. Nowy rok 1656 mógł p a n Piotr po­

witać w rodzinnych Rząsawach, gdyż szlachetny

upór oblężonych nie oddał forteczki w obce ręce. Tym sposobem pozostały tylko trzy p u n k ty nietknięte stopą Szweda: Gdańsk, Lwów i Częstochowa.

Gorąco oczekiwany przez obrońców twier­

dzy Stefan Czarniecki zjawił się dopiero w rok po zwinięciu oblężenia. W końcu grudnia 1656 r. mianowicie przywiódł tu królow ą Marię Ludwikę, która w tym miejscu mogła się czuć całkiem bezpieczną. W lutym 1657 r. raz jeszcze m u ry częstochowskie ujrzały p a n a Ste­

fana. Tym razem jednak oczy wszystkich nie n a niego by ły skierowane: wraz z nim bowiem przy b y ł z G dańska król J a n Kazimierz, a se- na torow ie-purpuraci byli św iadkam i uroczy­

stego połączenia dostojnego małżeństwa. Bo n a tym świecie tytuł, blichtr i trzos skupiają na siebie uw agę i szacunek, a praw dziw ą za­

sługę spostrzegam y dopiero w perspektyw ie wieków!

S te fa n ia S za d k o w sk a .

*

SFI/I/KS

Mówicie, że kobieta je s t sfinksem, zagadką, Kapryśnych zaeheeń panią, szaloną i zmienną, że jest grzechu ludzkiego pierworodną matką, przyczyną zła wszystkiego, pożądań gehenną.

Razi was dziwna płytkość—jej dziecinnej duszy egoistyczna oschłość jej zimnego serca...

Nikt nie wie, ile smutków żar uczucia głuszy, ile zawodów co dnia kwiat wiary uśmierca...

Nikt nie wie, że być umie, jak pies korny-wierna, że na klęczkach przynosi swojej duszy piękno, korząc się przed swym panem, władcą i tyranem,

aż do chwili, gdy złudy najwytrwalsze pękną, gdy przejdą mocne nogi po sercu rozdrganem, a w duszy się ostanie nienawiść bezmierna...

S te fa n ia S za d k o w sk a .

Przepaść po/ęć

Mężczyzna miłość bierze, jak kwiat, co uwiędnie zachwyca się barwami i odurza wonią,

a kiedy się nasyci — kwiat depcze bezwzględnie i delikatne płatki gniecie twardą dłonią.

Kobieta miłość czyni życiodajną silą, oazą w walce życia, za pięknem tęsknotą, zmienność męska jest dla niej zagadką zawiłą ślepa miłość najwyższą potęgą i cnotą...

Mężczyzna, jak ciekawej książeczki obrazki, przerzuca barwne kartki w porządaniu chorem, wiecznie szuka nowości z maniaka uporem...

Kobieta z uczuć wznosi złocistą świątynię, dla miłości istnieje, dla miłości ginie...

Świat kobiecie śle—wzgardę, mężczyźnie—oklaski.

(11)

Stefania Szadkowska.

SAMODZIELNA KOBIETA

Kobi et a, p r z eb y wa ją ca długi e wieki w istnej niewoli męskiej, o c kn ę ł a się p e w n e g o dnia z m a r ­ t w o ty i rzekła: „ J e s t e m " , a s ł owo to zawierało w s o bi e całe szeregi d o z n a w a n y c h krzywd, dźwi ęc z ał o j ę ki em cierpliwie i dł u g o d źwi ganych kaj dan, wolało wielkim g ł o s e m o prawa dla c zł o­

wieka. Atoli zaraz na wst ępi e mę ż cz yz n a w o d ­ powi edz i r oześmi ał się s a r ka s t yc z ni e i w kilku zi mn yc h s ł o wa c h wyka z a ł całą ni e d o r ze c zn o ś ć t a ki e go żądania: kobi et a nie była czł owi eki em, bo nie umi ał a z do b y w a ć so b i e s amo d z i e l ni e bytu.

Z tr oskl i wych ra mi o n r odzi ców przechodziła w c hl e b od aj n e objęcia mężows ki e, a o p i e k u n o w i e ci stanowili j e d y n ą j e d n o s t k ę p r zyj muj ącą na s i e­

bie wszel ki e k o n s e kw e nc j e , wy p ł y w a j ą ce z tej p e r- pr oc ur y wy d a n e j , j a ko by przez P a n a Boga.

Oc z yw i ś c i e tranzakcja ta nie była p r ze pr o w a dz o ną za d a r m o — kobi et a wza mi a n za to był a tyl ko k ob i e t ą — c ze m ś p o ś r e d n i e m mi ę dz y b ó s t w em a służebni cą, g en i u s z e m a pół-idiotą, c z emś g o d - n e m j e d n o c z e ś n i e i uwielbienia i p o g a rd y. Ale nie n a p r óż no wyrobiła s obi e ni ewiasta j eszcze w e po c e Raju opi ni ę przyjaciółki węża. Chyt r a jak on, zrozumiała nat ychmi as t , że nal eży uczynić z wr o t w tył i zani m mę ż c z y zn a zor ie n t o wa ł się w sytuacji, r o z p o c z ę ł a walkę nie o prawa, a o pracę, której m o z oł y miały jej w przyszłości pr zyni eść j ako p r os t y rezultat o we u p r ag n i on e r ó wn ou p r a wn i e n i e .

Ni ema na świ eci e cierpliwszej i więcej u- zdol ni onej ist ot y, jak kobieta. Ci er pl i wość jej ma w so b i e wy t r z ym a ł o ś ć maleńkiej mrówki, która z ni czem ni ezwal czoną wy t r wał oś ci ą dąży d o s w e g o celu, z d o l no ś ć jej pol e g a na w s p a n i a ­ łej u mi ej ęt noś ci p r z y s t o s o wy w a n i a się do w a ­ runków, g d y ż każda ni ewi ast a j est geni al ną akt orką. Dl a t e go to kobi et y w s z yb k i m s t o s u n ­ k o w o czasie z d o b y ł y sobi e n a j rozmai t s ze pl a­

cówki , s t a n o wi ą c gr oźną k on k u r e n c j ę dla legionu p r a c u j ą c y ch męż c z yzn. Zaci et r zewi one w walce, r o z l u bo w a ne w szczegół ach, a nie umi ej ące s y n t e z o ­ wać, nie przewidziały j e d n e g o — że kręciły bicz na wł as ną skórę. Konkuruj ąc z a p a mi ęt al e z m ę ż ­ czyzną, nie przebi eraj ąc w ś r odka c h walki, p o d ­ cinając nogi o p i e k u n o m wł a s n y m, o de br ał y m o ­ ż n o ś ć d o s t a t e c z n e g o z ar obkowa ni a żywi ci el om s w y c h wł a sn y c h rodzin.

Kobi ec i e sprzyj ał los — przyszła straszliwa, dł u g o l et n i a woj na, zabierając na inny plac boju, przeci wni ka. Ni ewi ast a r oztoczyła teraz berło p a n ow a ni a , królując w n i e d o s t ę p n y c h p r ze dt e m ur zędach, zaj muj ąc tak dł ugo ma r z one placówki,

zagarniając w s w o j e prawi e wy ł ą c z n e p o s ia da ni e wszyst ko.

Życzeni u jej stało się zadość. J e d n a k k o n ­ s e kw e n c j e nie kazały d ł u g o czekać na siebie. — Zwalczany mę ż cz yz n a p o z o s t a ł na d o m i n u j ą c y c h s t a n o wi sk a c h , z tych ost at ni ch nie dając się w y ­ przeć i d l at e g o m i m o w sz ys t k o p o z o s ta ł wł aś c i ­ w y m p a n e m sytuacji, która zmieniła się t yl ko o tyle, że g d y dawni ej legi on kobi et zależał o d legionu mężczyzn, później całe szeregi kobi ece zależały od j e d n e g o t ylko męż c z yzny, u w m ę ż c z yz na — przez dł ugi e wieki w y sz k o l o n y organi zat or — zwrócił ostrze s z pa dy kobiecej przeciw samej kobiecie.

N a t o m i a s t armia mężczyzn, wr acaj ąc po woj ni e na s w o j e s t a n o w i s k o i w y wa l c zy ws zy je z t r u d e m, zn a j do wa ł a cał ki em o d m i e n n e warunki pracy — k o n k u re n c ja była tak p ot ę ż n ą p o d n a j­

r ozmai t szymi wzgl ę da mi , iż nie m o ż n a by ł o m a ­ rzyć o c a ł ko w i t y m wypar ci u kob i e t z zajętych przez nie pozycyj .

M ę żc z y z n a uległ na razie, ale p r zy s z e d ł mu w kr ót c e na o d s i e c z naj l epszy lekarz ws z y s t k i c h p r z e ł o m ó w — czas.

S p o ł e c z e ń s t w o stoi dziś pr ze d g r o ź n y m obj a we m: rodzina w cał ym t e g o sł owa z na cz e­

niu prawie pr zest aj e e g z y st o w a ć, o g ni s k o d o m o ­ we zanika, b y t dzieci, k t ór yc h rodzi ce o b oj e p r a ­ cują, nie tyl ko nie uz ys ka ł l e ps z yc h p o d s t a w, ale w p r os t przeci wni e chwieje się; mo r al n o ś ć k o ­ biet, które są c z ęs t okr oć w pr acy w y z y s k a n e we wszelki s p o s ó b , upada. Mę żc zy z na — ojciec r o ­ dzi ny, nie j est dziś w stanie na nią zarobić, bo pł aca j e g o dzięki k onkur encj i została o b ni ż on ą w z na c z n y m st opni u.

Jeśli idzie o warunki mat eri al ne b y t u — k o ­ bieta uzyskała s t o s u n k o w o dla swej r od z i ny — bar dzo nie wiele: jeśli idzie o z d ob yc i e p r a w — o n e d ot y c h c z a s dla k ob i e ty ni esł ychani e surowe.

Ciężkie warunki e k on om i c z ne , w jakich się znaj duj e Pol ska, fatalny zastój p r z e m y s ł o w y — w y ­ w oł a n y kl ęską b e zr oboci a sprawia, że ni ema dziś prawi e rodziny, g dz i eb y ws z ys c y męż c z yźni p r a c o ­ wali — j e st to cała armia wałęsaj ąca się z kąta w kąt, nie zdo l n a do pracy d o m o w e j , kt óra za­

ni echana przez kobi et ę leży o d ł o g i em, woł aj ąc o ręce; a r mi a— ni ezdol na d o d r o bi a z go we go w y ­ c ho wy wa n i a dzieci, kt óre z a ni edbane, w gruncie rzeczy b e z d o m n e , w y c h o w y w u j ą się s a me . Jeśl i d oda ć , że wszak nie wszyst ki e k o b i et y umi ej ą p r ac owa ć lub znaj duj ą pracę, to, u p r z y t o m n i m y sobi e, że z j ednej s t r o n y całe r odz i ny s ą w skr aj ­

(12)

nej n ę d z y , z drugiej e gz ys t u j ą takie, w którycli pr acuj e kilka o s ó b , żyj ąc dzięki t e m u p o n a d s k r o m n ą urzędni czą n or mę . Zdarza się często, iż, g d y z j ednej s t r o n y oj ci ec d r o b n y c h ki lkorga dzieci, mą ż chorej ż o n y — szuka d o s ł o wn i e latami naj s kr omni e j sz e j p o s a d y i p owol i przyucza się b y ć p a s o ż y t e m — z drugiej m ł o d a p a n na , m a ­ jąca wcale niezłą p o s a d kę , w yc ho d zi d os k o n al e p o d w z g l ę d e m ma t e r i a l n y m za mąż, unika m a ­ c i e r z y ń s t wa , a by w d a l s z y m ci ągu u t r zy ma ć s we s t a no w i s k o i r o z ch od uj e na l u k s u s o w e wyda t ki z a r ob i o n e przez si ebi e pi eni ądze, zat r uwaj ąc m ę ­ ż owi życi e s wą s a mo d z i e l n o ś c i ą.

J a k ż e mał o n i e st e t y p o s i a d a m y kobi et , k t ó ­ re pr acuj ą na s w o j ą e gz ys t e nc j ę . A ws z a kż e praca k o b i et y , która rzuca na p as t w ę losu d o m i rodzinę, to s w o j e na j s z c z y t n i e j s ze p o s ł a n ni c t wo , wi nna mieć mi ej sce t y l ko w t e dy , g d y niewiastę z mu s z a d o t e g o s m u t n a e k o n o m i c z n a k o n i e c z ­ ność. g d y mąż ma mi n i ma l n ą pens j ę, która nie m o ż e wy s t a rc zy ć na u t r zy m a ni e r od z i n y , lub też chor y, n i e z do l n y d o pr a c y — nie j est w st ani e wal czyć o e g z y s t e n c j ę n a w e t własną.

Ćz y nie nal e ż a ł o b y , a b y n a s z e u r zę dy i i n s t yt uc je przesiały przez g ę s t e sito t e wszyst ki e k o b i e t y, kt ó r e dla p r o w a d z e n i a życia na l u k s u ­ so we j st op i e , za j muj ą mi e j s c e t y s i ą c a o p i e k u ­ n ó w w y n ę d z n i a ł y c h rodzin?

* * *

Z d a w a ł o b y się, że pr a gnę , , a by kobi et a w r ó ­ ciła z n o wu d o o gn i s ka d o m o w e g o , d o pieluch i ga r nk ó w, a w an t r a k t a c h wy cz yn i ał a b e z t e r m i ­ n o w e i b e z u ż y t e c z ne robótki...

W p r o s t przeciwnie. Uznaj ę i st ot ni e, że kobi et a, w t e d y tyl ko bę d z i e m o gł a ż ą da ć dla siebie praw, g d y s a mo d z i e l n i e na k a wa łe k chleba zarobi; u z n a ­ ję, że zdała o n a e g za m i n ze swej rzadkiej w y ­ t rwał ości i uzdol ni eń, ale p ra g n ę , a by zajęła o d ­ po w ied n ią d la sieb ie p la có w k ą, która bę dz i e jej wł asną, b e z k o n k u r e n c y j n ą i niekol i duj ącą z jej ob owi ązkami .

Wł a ś ni e dl a t e go, że m ę ż c z yz na nie m o g ą c b y ć u r z ę dni ki em, nie bę dz i e umi ał b y ć j e d n o ­ cz e ś ni e ś wi e t n ą g o s p o d y n i ą i za r a z em d o s k o n a ł ą szwaczką, k o ł dr zar ką, go r s e c i a r k ą , m o d y s t k ą , ki- limczarką, ma l a r ką itd. itd., że skala uz d o l ni eń i a ko m o d a c j i męski ej j e s t znaczni e niższą, w ł a ś ­ ni e dla t e g o s ą dz ę , że d a le ko p o ż yt ec z n i ej b ę ­ dzie dla k o b i e t y o puś c i ć pl acówki biurowe.

Bo ws z a k p i e r w s z y m w a r u n k i e m d o ś w i e t ­ n e g o r o zw o j u s p o ł e c z e ń s t w — j est utylitaryzm.

Oc z y w i ś c i e nie m ó w i ę tu o w y b i t n y c h j e d n o s t ­ kach k o b i e cy ch , k tó r yc h już tyle c hl ubni e zapi ­ sał o s we naz wi s ka na kart ach historii pr acy k o ­ biecej, o j e d n o s t k a c h , k t ó r y c h t al e n t y lub u z do l ­ ni eni a wy b i t ne , po z wa l aj ą zająć kobi ec i e p e w n e s t an ow i s ka , na k t ó r yc h pr a c uj ą z p r a wd z i w y m p o ż y t k i e m dla s p o ł e c z e ń s t w a , d o m i n u j ą c n i e ­

j e d n o k r o t n i e n a d mę ż cz y z n ą . Są to wyj ąt ki — w ar t ykul e ni ni ej szym p o r u s z y ć p r ag n ę s p r awę m a s kob i e c y c h , a znaj duj ę, że r zesze kob i e t bi u­

r owy c h s t a no w i ą t ylko m i e r n o t y — są to istoty zgór y s k a z a n e na niższy s t o p i e ń u r zędni czy, nie m o g ą mi eć pr awi e ż a d n y c h nadzi ei na wybi ci e się p o n a d s za r y t ł um, p o d c z a s , g d y jak w k a ż d y m czł owi eku, tak i w nich d r ze mi ą n i e z aw od ni e u k r yt e z do l n o ś c i kt ór e m o ż n a s p o ż y t k o w a ć z d o ­ s k o n a ł y m r ezul t at em o s o b i s t y m i s p o ł e c z ny m .

Nal eży, aby k o b i e t y o d c ią ży ły biura, a rzu­

ciły się g r emi al ni e d o t ysi ąca n i e w y z y s k a n y c h u nas w P o l s c e z a wo d ó w.

W C z ę s t o c h o w i e jak i w całej P ol sc e , w y ­ puści ł y s z koł y ż eń s k i e całe szeregi m a t u r z y s t e k — nal eży, a b y ta armia k o b i ec a nie pos z ł a po d r o ­ d z e n a j mn i e j s z e go o p o r u , na l e ż y u mi e ć urządzić s o bi e życi e jaknaj l epi ej , nie p o d k o p u j ą c j e d n a k w t y m celu e gz ys te n c j i drugi ch.

Utarło się u n a s p r a w e m k a d u k a m n i e m a ­ nie, że j e d y n ą wa r to ś ć dla kobi e t y ma p o s a d a b i u r ow a — j es t to mar z e ni e wsz ys t ki c h abiturien- t ek, kt ór e uważaj ą biuro za z ł o t o d a j n y r óg obfi­

tości. Ni e ods t r a s z a tu d z i ewc z ąt ani ma r ne u po s aż e n i e , ani n i e s k o ń c z o n y s z er eg przykrości , kt ór e im g o t u j ą p rz y p r o w a d z a n i d o n ę d z y m ę ż ­ czyźni, ani brak j aki ej kol wi ek i stotnej kariery.

Le gi o n y m a t u r z ys t e k r ade by przejść przez p r ó g gi ma z j a l n y we w n ę t rz e ur z ę dów, sądząc, iż j est to j e d y n e g o d n e s a m o dz i e l n e j n i ewi a s t y źr ódł o z ar obkowa ni a .

A w s z a k ż e j est cała m a s a z a w o d ó w , kt ór e pozwal aj ą k o b i e c i e j e d n o c z e ś n i e o p i e k o w a ć się d o m e m , rodzi ną i z ar ob ko w a ć. Są to specj al ności , r ękodzi el ni cze i a r t ys t y cz ne , w k t ór yc h t y l k o kobi et a będzi e cel ować, g d y ż w y m a g a j ą o n e su b t e l n y c h rąk, w r o d z o n e g o a r ty z mu i niewieściej cierpliwości. Z d o b y w a j ą c takie p l a c ó w k i — z d o ­ b ę d z i e m y d op i e r o p r awd z i wą s a m o dz i e l n o ś ć .

Niezal eżne o d szefa, kt ór y cz ę s t o k r oć w y m a ­ ga o p ł a c a n y c h „ p r o ce nt ó w " od p o s a d y , nie z m u ­ s z on e do ni szczeni a dr ogi ch suki en w d n i u c o ­ d z i e n n y m , b ę d z i e m y m o g ł y spi e ni ę ż a ć dal e k o intratniej s wą pr acę i j e d n o c z e ś n i e o b e c n o ś ć n a ­ sza w d o m u z ab e zp i ec z y nasze o gn i s ka r od z i nn e o d zagłady.

Nie c z e k a j my , aż do n a sz yc h d o m ó w za­

koł a c z e skraj na nę dz a , nie ł u d ź m y się, że p o m a ­ g a m y m ę żc z y źn i e u t r z ym a ć rodzi nę, g d y dziś d wi e o s o b y mu s zą p r a co wa ć na ten s a m e kw i ­ wal ent , jaki p o p r z e d n i o z d o b y w a ł s am mę ż c z y zn a . P o z o s t a w m y n a s z y m o jc om, m ę ż o m i br aci om k o n i e cz ne dla nich st a n o wi s k a , z wi ęks zaj ąc w t en s p o s ó b ich p o d a ż i płacę.

N a j w y ż s z y już czas, aby kobi et a z roz u­

mi ał a int eres nie t y l ko swój wł a s ny, ale i swej rodzi ny, a t y m jest: o d c i ąż en i e wszelkich biur i z a kł adani e s a m o d z i e l n y c h wy t wó rc zy ch pl a­

cówek.

(13)

Wacław Rousseau.

D R O G A

(fr a g m e n t) Zszedłem z asfaltowego gościńca,

na którym twardą prawdą

straszą mnie mary: ludzkości męczennice...

zszedłem, choć wiem, że gdzieindziej mnie znajdą szare, choć krwiste, cienie pracy najemnej;

— Zszedłem w noc ciemną.

Nade mną mdły dezerter z minaretu, wokół rojem zimnych brylantów otoczon.

W kir mroku wwiercam oczy:

Tam równie, lasy i gór grzbiety, a wśród nich paście bezdenne.

Tam wiedzie ma droga!

Jestem w gromadzie, choć nikt nie chce iść ze mną.

Sam jeden, choć z ludzi wlokę się gromadą.

Porzuciłem swą lubą, przyjaciół i dom,

Gdzieś we wspomnieniu ostała jeszcze pieśń o ko­

niu i ostrogach 1 o rycerskim życia pasowaniu.

Dochodzą mnie gwary—ja ich zrozumieć nie mogę—- Nastała cisza stugwarnemi mówi głosy,

Gdzieś w mózgu pod włosem

czuję serce—puchnie mi obolała głowa — Słyszę od pól idące wołania:

— Tam twoja d r o g a ! — Przede mną noc ciemna

a ja ją przejść muszę.

Więc idę budzić życie senne, Dzwonem miłości {otrząsnąć I napełnić nim ojczyźniane głusze.

Błotnistą polską drogą, niosą swe myśli.

Mijam wsie, osady i miasta,

W chatach strudzony orką chłop śni, że szczęśliwa jest jego niewiasta.

Do czerepów czaszki wdzieram się robotnika, W mózg inteligenta wsiewam swoje ziarna, Oczy im dłonią dotykam

I idę w noc czarną.

Idę, nie, pędzę, bo mam mało czasu, A cel podróży daleki.

Powstają za mną świeżo siane lasy, I tamy rosną na rzekach,

Tysiące kominów dymem się ustraja, Bezduszne asfalty ludźmi obrastają, Błota i bagna kwitną runią zboża, A w głowach oświata zapala się zorzą...

Ja idę w noc mroczną...

A za mną wspomnieniem kroczą Dni szarugi...

Przede mną droga długa.

Mimo trudy, znoje i ludzkie złości, Dojdę do kresu, — kędy Sprawiedliwość.

Lecz przez noc ciemną przejść muszę.

Zygm unt Józefowicz. Z ygm unt Józefowicz.

f t u n t a h s z l a c h e t n e j h r w w S Kiedy zaprzężesz go do p ługa —

Szarpnie się, d ę b a stanie ci:

Nie pójdzie, choćbyć bił go długo — R u m a k szlachetnej krwi.

Kiedy zaprzężesz go do woza W ierzgnie, aż try s n ą z b ru k u sk ry ; Nie pójdzie: próżno bić go łozą — R u m a k szlachetnej krwi.

Lecz gdy nań w skoczysz, gdy po k a rk u Klaśniesz: czy czujesz, ja k on drży?

W św iat cię p oniesie biegiem szparkim — R u m a k szlachetnej krwi.

Cze# z m i a n a t g ł o u j t j ?

Gdy byłeś dygnitarzem, stałeś na świeczniku, Jeżeliś jednem słówkiem do ludzi zagadał, Było pytań, dociekań, domysłów bez liku, Każdy słówko rozważał, głębie jego badał.

Ledwie zdanie wyrzekłeś — sto heroldów leci, Roznosi je po kraju, krzycząc w głośnym chórze;

Napamięć go się uczą w szkole wszystkie dzieci, Złotemi je głoskami żłobią n a marmurze.

Przestałeś być, czem byłeś — piszesz artykuły;

Lud, co dawniej na złoto twoje słowa cenił, Dzisiaj rów na twe pisma do zwykłej bibuły:

Czy, urząd opuszczając, ktoś ci głowę zmienił?

(14)

A d r z e j J a sm u n d .

M A T U R A

P a n i e d yr ek t or ze , na plac p ó j d ę robić j ako r ob o t n i k , — d o łopaty...

— Hm! Nie mogę... nie m o g ę p a n a w e gn a ć w tę hoł ot ę. . . a zresztą, ja też m a m s u mi e ni e i nie m o g ę t e g o zrobić... O n i b y p a nu nie dali pr a c owa ć , nie dali ż y ć . . . Cz ł o wi e k z mat ur ą w ki eszeni i ł o p a t ą w garści! — nie, nie p o d o b a mi się takie zest awi eni e. Ni ech p a n zostawi swój adres. J a k będzi e jakie wo l n e mi ej sce, t o się p a n a zawi adomi . D o wi d z en i a . —

— D o wi dz e n i a p. d y r ek t o r o wi . P o l e c a m się ł askawej pamięci... Dowi dzeni a.

Ciężkie, g r u b o obi t e drzwi zal edwi e s t u k ­ nęły. W o ź n e g o w ko r yt a r zu nie było. S z yb ko wziął c z a pk ę i p o pę dz ił p o s c h o d a c h nadół.

W y r w a ć się, w y r wa ć się jak naj pr ędzej z t ych p od ł y c h , przekl ęt ych m u r ów, h u c z ą c y ch m a s z y ­ nami , k o p c ą c y c h d y m e m , bi j ących ludzkimi s er cami , t ę t n i ą cy c h ludzką krwią...

— U l i c a . . . ulica, mój d o m bez d a c h u . . . Ulica mn i e przytuli.

Śmi ał o się sł o ń c e r adośni e, o d p o w i a d a ł y mu bezt r oski e, biało k w i t n ą ce dr zewa, z k t ó r e ­ g o ś ok n a gł ośni k charczał w e s o ł ą p i o s e n k ę . . . A o n s zedł smut ny. . . g ł ow ę o pu ś c i ł na za pa dł e piersi... s z e d ł p r z e d siebie bez celu...

— Ż eb y nie ta pr zekl ęt a mat ur a, t o b y m r o­

bił... P o co ja się u c z y ł e m ? . . . Ab y s k o n a ć ? . . . z g ł o d u z d y c h a ć ? . . .

D o t e go m a tu r y nie p o t r z e b a ! P s i a k r e w — już rok mija, a nie zarobi ł em, a by d o s yt a pożreć.

Na p oc zc i e — nic, w s k a r b o w o śc i — nic, na kolei—

nic, w f a b r yk a ch — t eż nic... M o ż e na c me n t a r zu j est wo l n e m i e j sc e ? —

Mijał miesiąc za miesi ącem. . . Na p o d a n i e nikt nie odpowi adał . . .

„ To ost at ni a niedziela, dzisiaj się r o z s t a­

n i e m y ' — ś pi ewa ł na p o d w ó r z u przy a k o m p a n i a ­ m e nc i e k o l e gi — harmoni st y. . . t e m u był o lepiej...

Za ws z e to mu z yk a , a m u z y k a popłaca...

W kar na wa l e grał na balach i s p or o forsy zgarnął...

K t o ś o t w o rz ył o k n o i p i ę c i o gr os z ów k a z a ­ b a wn i e p o d s k o c z y ł a na n i e r ó w n y m bruku p o d ­ wórka... Niski uk ł on dz i ę kc z ynny. . .

5 groszy...

— Ażeby tak m o ż n a s p r ze d a ć tę chol erną ma t ur ę 1?...

— Za pięć złotych...

— P r a c o w a ł e m na nią 8 lat w poci e i trudzie...

— P i ę ć złotych. . . — U śm i e c h n ą ł się...

„Spoj rzyj czule dziś na mni e, os t a t ni r az " . ..

T u na, p o d w ó r k a c h i pl ecach j e st moj a pol i buda, a zdol ności m a t e m a t y c z n e p r zy d a j ą się d o zbierania d w u — pi ę c i ogr os z ówe k.

Ma t ur a d o sprzedania!!!

W w y t w o r n y m gabi ne c i e , w w y g o d n y m , g ł ę bo k i m fotelu przy biurku, w k ł ę b a c h bł ęki t ­ n e g o w o n n e g o d y m u h a wa j s ki c h cygar, siedział o p a r t y p a n z b ł y s z c zą c ym o d tłuszczu karki em i pi erści eni ami na rękach... Za t o pi o n y był w m y ­ ślach... Liczył, o b my ś l a ł , kombi nował . . .

— Cholera! Taki głupi papier... Ale co też im d o g ł o w y przyszło, że na pr e z e s a p o w i n i e n e m mieć p r zynaj mni ej maturę... Czekajcie! nie u s t ą ­ pię!... P o g a d a m z d y r e k t o r e m , m o ż e t a m gdzi e w kancelarji wy s zu k a jakiś st ary, n ie p o t r z e b n y , b e zw a rt o ś c i o w y pa p i e r ur z ę dowy. .. M o ż n a b y przerobić... Da ł b ym 100, 500 a n a w e t 1000 zł.

Awans... p o d wy żk a . . . 2000 zł. p a n prezes... — u ś mi e c h n ą ł się.

— J a k tutaj nie da się to'zrobić, to mi z A m e ­ ryki pr zyśl ą „ni et yl ko mat urę, ale i d y p l o n i n ż y­

nierski... W s z y s t k o d a się zrobić... J a m a m p i e ­ niądze...— z z a d ow o l e ni e m p o k le pa ł się p o w y p e ł ­ nionej kieszeni.

Z sieni w y s z e d ł e l e g a nc ko u br a ny s t u d e nt . Spojrzał na ś p i e w a k a — nędzar za i p r ze s z e d ł o b o - obojętnie...

d. c. n.

(15)

Anna Skarbek- Sokołowska. Z cyklu: Haszysze.

yr k o w a l

i biała królewna

Rumak, co królewnę niósł na różowe gaje,

u podkowy zgubił gwóźdź i na drodze staje.

Kędyś., w jarze huciy grom...

i rwą się zawieje...

— Jakże wracać w ojca dom, kiedy koń kuleje?

Do czarnej kuźni biegnie królewna złotowłosa.

Kowal, rosły jak olbrzymy, u kowadła stoi.

Ciemną twarz oblokły dymy, jako łuska zbroi.

W ręku młot... Hal blask i huk!

Bije iskier ró z g a ...

— Zda się, że to zemsty bóg krwią czerwoną bluzga!

Błękitne oczy szerzy

królewna złotowłosa.

— O kowalul ileż łun wkoło ciebie błyska!

Ileż gra ognistych strun...

Ile szału tryskał

Jestże płomień twojej kuźni podziemnym wulkanem?

Jestżeś bogiem? władasz burzą i krwi oceanem?

Hej królewno! rzekłeś... tak!

Płomień mojej kuźni, to podziemny żywioł... znak,

<;o monarchom bluźni 1 Trzy topory w kuźni mej cień głęboki chowa,

Pod największym padnie—hej ! twego ojca głowa!

Pod tym drugim legnie mur królewskiego grodu,

nim zapieje ranny kur pośród róż ogrodu.

A pod trzecim biesiad stół winami zroszony,

Czwarty topór będę kuł na kościelne dzwony!

Wiruje wkrąg... wiruje

czerwonych iskier k osa!

Bladością grozy blednie

królewna złotowłosa.

— O kowalu! unieś młot!

uderz w piersi m oje!

Włosów mych jedwabny splot ujmie stopy twoje.

I nasycisz zemsty głód, nim się noc uczyni...

Nim królewski padnie gród i wieża świątyni.

Gnie się pod młot królewna, jako pod deszcz ołowiu.

Z dziewiczej piersi zdziera szatę ze złotogłowiu.

— O kowalu...! — Kowal drgnął...

Zębem w ząb zazgrzytał.

Purparowych iskier kłąb jego włosy chwyta.

Czarne oczy pełne burz patrzą w twarz dziewczęcą...

Na jej ustach pąki róż...

W rzęsach gwiazdy świecą.

— Jakżeś piękna...! — szeptał... drżał, widząc pierś jej białą..

A już krwią dymiący szał objął kuźnię c a ł ą !

Z czerwonych cegieł kuźni

czerwone pełzną mary...

— O kowalu! unieś młot!

Zemsta się poczyna!

Ec-ho więzień... jam i błot...

wzywa cię!., zaklina!

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wszelkie zmiany (dotyczące wykonania robót , doboru rodzaju i ilości materiałów oraz obmiaru robót), które mają znaczący wpływ na jakość wykonanej nawierzchni i na wartość

Zebrani w dniu 24.6,1963 r, po przeanalizowaniu wyników doświadczeń na temat wymienionych w nagłówku,przeprowadzonych przez Pr.Br.i iż*.. Prezego ustali następujący

Zwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy PRIMA PARK S.A. Wybór Przewodniczącego Walnego Zgromadzenia. Stwierdzenie prawidłowości zwołania Walnego Zgromadzenia i jego

Sebastiano, wiadome ei są stosunki, rzekł doń Magduf, gdy się dowiedział że Alber-... &#34;Wyznaię, ze to

łego dochodu społecznego — jeżeli już tak się Ruch Młodych broni przed uspołecznieniem własności — i dzielenia arytmetycznego tego dochodu przez ilość

wro-jewro przed atakiem Pola-pola, Prędzej czy później w rezultacie tej polityki trzeba się będzie spodziewać bardzo smutnych skut­.. ków

w czasie jego kwitnięcia, kłosy nie będą pełne. Zboża jare i mieszanki zapowiadają Się również dobrze. Przezorny rolnik nie może się jednak zadowolić stwierdzeniem takiego

Wtedy właśnie w gronie kilku osób, którym bliska jest historia uczelni, podjęliśmy decyzję, że Uniwersytet włączy się w obchody 70 rocznicy wybuchu powstania,