Cena 30 gr.
Leonid Fokszański: Lafonteniada
N r. 3 R ok V PRAW D ZIW A CNOTA K R Y T Y K SIĘ NIE DOI (KRASICKI) 15. I. 1939
Z powodu podróży ministrów angielskich do R zym u
rys, Maia Derezowske
„Na lwa srogiego bez obawy5 siądziesz..."
'W lodzi miecz Stabadnik
Pani Pokojowska
(Ballada n a w yjazd C ham berlaina do Bzymu Pija, żrą, cygara palą,
Tańce, hulanka, swawola, Ledwie świata nie rozwalą, Cha, cha, chi, chi, heil i hola!
Chamberlain siadł w końcu stola, Podparł się w boki, jak basza.
Heil, heil, dusza! heil, heil — woła, Śmieszy, tumani, przeprasza.
Niemiaszkowi, co grał stracha, Wszystkich łaje, choć sam drżący, Pokojową różdżką macha,
Już z niemiaszka lew ryczący!
I przed Włochem dla kawału Pokojową różdżką śwista, Zadzwonił kieską pomału, Z Włocha zrobił się rasista.
Beneszowi bez krępacji
Do łba przymknął trzy rureczki, Cmoknął, cmok i demokracji W ytoczył ze łba pół beczki!
Wtem, gdy w hisky pił z kielicha, K ielich zaświstał, zazgrzytał;
Patrzy na dno: Co u licha?
Pocoś tu, kum ie zawitał?
Djablik to był w w hisky na dnie, Istny fiihrer sztuczka kusa,
Skłonił się gościom układnie, Zdjął czapczysko i dał susa.
Z kielicha aż na podłogę Pada, rośnie na dwa łokcie, Mały wąsik, kusą nogę I krogulcze ma paznokcie.
„A, Chamberlain! Witam, bracie!
To mówiąc, bieży obcesem.
„Cóż to, czyliż m ię nie znacie?
Jestem fiihrerofilesem!
„Wszak ze mnąś na Łysej Górze Robił o duszę zapisy;
Cyrograf na byczej skórze Podpisałeś ty, i bisy Miały słuchać twego rymu;
Ty, jak dwa lata przebiegą, Miałeś pojechać do Rzymu, By cię tam porwać jak swego.
„Już sporo czasu uciekło, Cyrograf nadal nie służy;
Ty, czarami dręcząc piekło, Jesteś u kresu podróży.
„Właśnie zemsta, choć leniwa, Nagnała cię w nasze sieci;
Ta karczma Rzym się nazywa,
; Kładę areszt na waszeci!“
Chamberlain ku drzwiom się kwapił Na takie dictum acerbum;
Djabeł za frak go ułapił:
„A gdzie jest nobile verbum?
Co tu począć? Kusa rada, Przyjdzie już nałożyć głową.
Chamberlain na koncept wpada I zadaje trudność nową:
„Patrz w kontrakt, fiihrerofilu!
Tam warunki takie stoją:
Po latach tylu a tylu,
Gdy przyjdziesz brać duszę moją,
Będę miał prawo trzy razy Zaprząc ciebie do roboty, A ty najtwardsze rozkazy Masz spełnić co do joty.
Więc po pierwsze, by ludziska N ie chudli jak to zdziebełko, Przerób swoje armaciska Na chlebki i na masełko.
Po drugie, gdy cię już zamdli Brak kolonij, radzę szczerze, N ie proś o kolonie Anglii, Mój djabełku, mój fiihrer ze!
Jeszcze jedno zrób i kwita.
(Niechże pęknie moc czartowska!) Patrzaj, oto jest kobita,
Moja żonka Pokojowska.
Ona jest rozbrajająca, A w ięc według jej założeń Nie bądź w ilkiem dla zająca, Rozbrój się i z nią się ożeń.
Fiihrer do niego pół ucha, Pół oka zwrócił do samki, Niby patrzy, niby słucha, Tymczasem już blisko klamki.
Gdy mu Chamberlain dokucza, Od drzwi, od okien odpycha, Czmychnąwszy dziurką od klucza, Dotąd jak czmycha, tak czmycha.
N
areszcie jakiś ruch w tej Europie. Święta się skończyły i zaczęło się znów coś dziać w tej części świata. Minister Beck złożył wizytę Hitlerowi, Daladier zrobił inspekcję Korsyki i Tunisu, a Chamberlain i Halifax poje
chali do Rzymu. Czesi nawet tych długich, nudnych świąt nie mogli doczekać się końca i już w Trzech Króli złożyli wi
zytę Węgrom w Munkaczu.
Węgrzy okazali się niegościnni i wyrzucili Czechów wraz z Karpatorusinami za drzwi.
A wszystko działo się wów
czas, gdy kanclerz Hitler wi
tał ministra Becka u wrót swej rezydencji. Taki gest dyktatora oznacza podobno niezwykle życzliwe i przyjazne uczucia dla gościa. Ale zupełnie inne uczucia zapewne wyrażać mia
ła świąteczna wizyta Czechów w Munkaczu. A nie odbyła się ona wbrew woli Niemiec.
* *
*
Hitler wziął widać wzór od swego częstego gościa, od Cham
berlaina. W Godesbergu mię
7 dni chudych
dzy dwoma mężami stanu, od
była się na pożegnanie bardzo ciekawa rozmowa.
— Możeby mi Pan oddał ca
łą Czechosłowację — proponu
je Hitler angielskiemu premie
rowi?
— Ależ proszę, niech ją Pan bierze — odpowiada Chamber
lain.
— A może mógłbym wziąć także kawałek Ukrainy?
— Nie mam nic przeciw te
mu.
— No a kolonie holenderskie?
— Niech Panu będą na zdro
wie — życzy Chamberlain.
Hitler zachwycony ściska
W n a s tę p n y m n u m erze
M a r i a n H e m a r : NOWY’ DON^ KICHOT
dłoń swego gościa, mówi, że jest oczarowany jego uprzejmo
ścią i prosi, by ten na pamiąt
kę spotkania podarował mu swój parasol.
— O nie, niestety, muszę Pa
nu odmówić—kłania się grzecz
nie Chamberlain — ale ten pa
rasol jest angielski.
Podobnie brzmieć mogła roz
mowa Hitlera z ministrem Bec
kiem. Uprzejmy gospodarz wszystko mu ofiarował — oprócz granicy polsko-węgier
skiej.
* *
*
Wiele się niówi ostatnio o ko
nieczności upowszechnienia kul
tury. Geniusz „Prosto z mostu“
Piasecki zaproponował wpro
wadzenie specjalnych przymu
sowych kuponów dla urzędni
ków, którymi wypłacanoby im częściowo pensje. Za te kupo
ny nieszczęsny zastępca koncy- pienta mógłby nabywać Nor
wida, oglądać Matejkę i cho
dzić na Wyspiańskiego.
Kupony te świetnie nazwał Piasecki bonami kultury. Bo
na, jak wiadomo, jest zwykle pochodzenia obcego. Podobnie rzecz się ma z bonami Piasec
kiego, które zaczerpnięte zosta
ły od bolszewików.
Pomysł jest zły, bolszewicy już go zarzucili, czas więc naj
wyższy wprowadzić go u nas czyli upowszechnić kuliturę przy pomocy przymusu, nudy, biu
rokracji i kosztem niedojadania setek tysięcy ludzi.
Nie, nie to jest zbyt wielka bzdura. I ta królowa Bona umarła.
Jan Szeląg
2
£eanid Tok&zańshi
L a f o n 1
ARYSTOKRATYCZNY MUŁ
Pewien muł,
zrodzony z gniadej klaczy czuł,
że to nie mało znaczy.
A że wiziął małe uszy po niej, więc twierdził, że pochodzi z koni.
Bardzo mu dobrze było z tern i chętnie o tern głosił wszem.
O każdym wiedzieć chciał, kto zacz?
I mawiał: „Matka moja, klacz..."
Na starość wzięto go do młyna.
Już się niie nosi tak wyniośle, o, nie! już sobie przypomina o ojcu swym, o zacnym ośle...
M O R A Ł
Stąd jedną prostą prawdę każdy z was wywiedzie:
Prawdziwe pochodzenie poznajemy w biedzie.
TRAGICZNA ŚWIECA
Pewna świeca patrzyła długą jak cegły,
jedna za drugą w głąb pieca biegły.
Świeca była woskowa
i żółta — niech Panbóg zachowa!
Cegły z pieca wychodziły opalone.
Ten widok świecę podnieca:
— Ach, być taką jak one!
Aż raz w szaleństwie pół-boskiem skoczyła by w okniu lec
— w piec!
Szybko się z nią ogień uporał.
Spłynęła w popiół woskiem.
Został po niej ten morał:
M O R A Ł Ot,
wypadek typowy, gdy ktoś zamiast głowy ma knot.
GŁUPIA ŻMIJA
Różnie się w żyaiu wydarza, jednego szczęście spotyka, drugiego omija.
U pewnego ślusarza zagnieździła się żmija dzika.
Ślusarze nie lubią żmij.
Nasz ślusarz metodą różną próbował ją wygnać precz.
Brał młotek, szczypce i kij lecz
napróżno!
, .. . . . U,
n i a d a
Pewnego dnia zgóry wysuwa się główka, za nią — kawałek rury,
potem jeszcze dalszy ciąg rury i wreszcie koniuszek ogona.
Żmija — była to bowiem ona — sama wylazła ze schowka.
Wyszła i wszystko ją r a-d Syczy i syczy w gniewie i sama nie wie,
gdzie łazi.
A właśnie wlazła na pilnik żelazny.
Ten jej się zdał nieprzyjazny.
— Giń — rzekła,
i wściekła z żądła sączy jad.
Odrazą
napawa nas ten gad, który ukąsić chce żelazo.
M O R A Ł I Są głupcy (przykład niedaleki, dokoła, proszę, okiem rzuć) którzy chcą niszczyć, gubić, truć to, co ma przetrwać długie wieki.
M O R A Ł II Moralny sens powyższych wierszy pokrzepi bardzo wiele osób,
i tylko żal, że morał pierwszy zrozumie każdy na swój sposób.
Dalsza penetracja Japonii w Chinach
r..R«re“>
O L L A Tropie to rew elacja!
3
K ulisy k lę sk i
Było to w przedziale pociągu Wenecja— Florencja.
Mój towarzysz podróży był rozmowny, jak wszyscy Włosi.
Już nie pamiętam w związku z czym, jął naraz snuć wspom
nienia z wojny światowej.
— A wie pan dlaczego zostaliśmy pobici przez Austriaków pod Caporetto?
— Prawdę mówiąc, nie wiem... — odparłem.
— Więc ja panu powiem!
— Zmieniam się w słuch....
— A zatem.... Przypomina pan sobie chyba w jakich oko
licznościach doszło do tej bitwy. Przygotowania do niej trwa
ły bardzo długo. Przez wiele miesięcy tysiące, ba dziesiątki ty
sięcy robotników umacniały liinię frontu i tyłów. Wykopano skomplikowaną siieć rowów strzeleckich; betonowe schrony za
pewniały całkowite bezpieczeństwo przed pociskami najcięż
szych dział austriackich; na wszystkich odcinkach znajdowały się znakomicie zamaskowane posterunki obserwacyjne, za
opatrzone w niesłychanie dokładne mapy, sporządzone na pod
stawie milionów zdjęć lotniczyoh, dokonanych przez naszych bohaterskich pilotów; wszystkie drogi i Unie kolejowe zostały starannie odremontowane, w pobliżu linii frontu leżały nagro- madozrte całe góry amunicji wszelkiego rodzaju i kalibru — granaty, bomby, szrapnele, miny, rakiety wszelkich kolorów i t. d. i,t. d. Co sto metrów stał potrójnie opancerzony bokhaus, naszpikowany najnowocześniejszymi karabinami maszynowy
mi... Najsłynniejsi wodzowie: genialny Gadomai, znakomity taktyk Diax dowodzili doborowymi wojskami. Zaprawiona specjalnie do ataku na bagnety piechota piemocka, słynni ber- saglierzy, bitne pułki* 1 z Abruznów i z Sycylii. Ognista kawa
leria, gotowa w każdej chwili, jak jastrząb, spaść na wroga i szaleńczą szarżą przypieczętować zwycięstwo. Artyleria! Trzy tysiące ustawionych w dziesięć rzędów na znakomicie dobra
nych pozycjach, z których można było, bezlitośnie prażyć Austriaków! A nasze bajeczne lotnictwo! D‘Annunaio!! Sam d‘Annunzio!!! Wszystko było gotowe! Zwycięstwo należało do nas! Już król nawet opracowywał płomienny roaka-z daienny, w którym dziękował swej walecznej armii, gdy....
— Co?
— Gdy nagle zjawił się czynnik aupełnie niepraewidaia- ny... w gruncie rzeczy nic.... głupstwo...
— Co takiego?
— Strach!....
CZYSTE RĘCE
Magistrat jednego z miast na Kresach ogłosił przetarg na ja
kąś dostawę. Jedna z firm, bdiorących udział w przetargu, przekupiła urzędnika, na któ
rego ręce wpływ ały oferty, aby
„schował pod sukno" ofertę konkurencyjnej firmy.
Afera wyszła na jaw i urzęd
nik został aresztowany.
Pragnąc uspokoić wzburzoną opinię, pan burmistrz złożył następujące oświadczenie:
— Krążą po mieście pogłos- kii, jakoby wszyscy urzędnicy magistratu byli łapownikami.
To nieprawda! Mogę uroczy
ście zapewnić, że na stu urzęd
ników przetrzymujących w swych biurkach rozmaite poda
nia, petycje, zażalenia i inne aktó, dziewięćdziesięciu dziewięciu robi to zupełnie bez
interesownie!
(t)
MADĘ IN ENGLAND Mglisty wieczór londyński.
Nad brzegiem Tamfizy stoi, wsparty o balustradę, chudy, rudowłosy Anglik i pali fajkę.
Nagle z mgły wynurza się postać młodej kobtiey — błęd
ne oczy, rozwichrzone włosy.
— Co środę... co środę... — woła co środę przychodził tu...
punktualnie o piątej... Co śro
dę... już od trzech lat... A dziś nie przyszedł!... To potworne!
Błyskawicznie przesadza pa
rapet... Skok... Plusk ciała, spa
dającego do wody...
Anglik nie drgnął nawet. Stoi dalej, spokojpy, niewzruszony i pyka swą fajeczkę.
Wreszcie skończył. Wytrząsnął popiół, schował fajkę do kie
szeni i mruknął:
— Śmieszna historia — prze
cież dziś jest wtorek!., (t)
Mały dyktator.
...robi aakupy
(„London Opinion*)
SttHIE eouti
% OLONIfl
LMb?' ' *
DZWONY WESELNE Ślub barona de Solailles z hrabianką d‘Entrecótes był sensacją Paryża.
Kościół świętej Magdaleny tonął w powodzi świateł. Gir
landy, draperie, dywany... A przed wejściem zebrał się tłum gapiów: sprzedawczynie z wielkich magazynów, sklepi
karze, ulicznicy...
Wreszcie ukazała się młoda para: on, mężczyzna w sile wieku, o skroniach lekko przy
prószonych siwizną sztywny, poważny, pełen godności — ona, śliczna brunetka, o oczach
gazeli i pełnych koralowych ustach.
Chwila postoju — fotografia i orszak znowu rusza.
W tym momencie z rąk pan
ny młodej wypadł bukiecik kwiatów.
Jakaś midinetka stojąca opo
dal dostrzegła to. Podbiega, pochyla się, podnosi kwiaty, wręcza je pannie młodej i mó
wi szeptem:
— Ja, proszę pani, nie robi
łam takich ceremonii w dniu, kiedy miałam stracić...
Panna młoda uśmiecha się lekko i odpowiada również szeptem:
— Ja też nie.,,
Wawczyniec CtzeteŚHiausIti
i
R O K 1 9 3 9
(Powitanie i wróżba limeryczna)
APOSTROFA:
Przez obłość kalendarza wszedł kukurykowo, Tużurkiem kosmos poi w dfwiie pierzaste wieże, I po śniegu kiszonym pantalonów mową
Wypłasza — Doraminie — rower po rowerze.
ilustr. Henryk Tomaszewski
I już Styczeń się styka z Anicetem Grudniem, Meteory mianując miętą na powrozie,
W której tajna ślizgawka gdacze jakże cudnie Panieńskim Amfiitrjonem gdziebądź w parowozie
Już mierzwi smugiem astmę ów klepkała Luty, Śle niwy srebrnopałe o mobilizacji,
Że pod lodem karp wkłada nowiuteńkie buty, Że kalander w Salambo wnika nie bez racji.
Marzec zato Marjuszem maże się, lub — proszę Trochę marznie jak kępka bryki w butonierce, Klony z pieca padają między biustonosze, I szum, brrum, Erechjelu, twe tebańskie serce.
Dalej Lipiec, co turla się na każdej krypie, Nadmijże ucho lustrem, wystrugaj że miodem, Aliści cię podjudza, lipę widzi w lipie,
Przed gwiazdami i ciotką maszerując przodem.
Za nim jeszcze Herr Sierpień, doktor propagandy, W de dur pilnuje świtu, a w mykwie pieczeni, Maki pyskają śliwy, tęsknią do Ugandy, Nawet trochej pancernie skrzy się i zieleni.
Nastawiam na elipsie Września wino z wrzosu, Przyprószam korą brewną i łypię Bolechem, I rozwieszam to tandem w aspekt sianokosu, Aż brzękla się okrywa majaczącym śmiechem.
Kwiecień dzwoni w pogoni, mięśni pastuszkowie Już hulają na szkockiej łące z Symforjanem;
Szczeka fjolek, kancjonał mizdrzy się ku wdowie, I skrzyp hjerarchji płowej z dusznym buzdyganem
A Październik hebluje Kaźmierza złej babie, W postumencie noc kwil': wilgocią szalona, ( Cynamonie — tu słońce, a dziurkacze w żabie,
A kierezja w Arabji choć rozpołowiona.
Maj — majowo — maisto — majowiano — majne W błękicie guzik klombem słonia rozpoznaje,
I słow ika p ap ry k a w raz z całą ferajną,
Gdzie muzyka konsorcjum poprzetyka rajem.
ż waść? Czerwiec! O takim jeszcze nie mniemałem!
o smażony czaprak w kalafonji gruszą, uas, co żółcieje w palimpseście szałem, ć jednoczą się chrzanem Nemrody i tuszą.
Wnet Listopad nachodzi planimetrj i daszek.
Bruk w brukiew skręca ciurkiem w zaśpiew niedaleko, Święć — Djano — kotnym zaspom, święć' apaszom kaszę, Święć skeczkom naftalinę, a kakao — czekom.
Naostatek znów Grudzień, tak, jako, co roku, Więc Barbara po wodzie — zdrożeją cukierki, Święta związać powrósłem, stać — i ani kroku, Bo niebieskie z Sylwestrem się pożenią świerki.
P R Z E S Ł A N I E Różnice w analizie kąpane i miedzi,
Chlastają Telimeno — bagnety na pastę, Gdzie niani Janosika ząb z przysiółkiem siedzi, Przerastając neony topazowym chwastem.
Sens zawsze jednakowy, lecz sensów tysiące, Jedno oko na flecie, drugie rży po gryce, Chytro moczone młotki biją się z gorącem, Bo poeta mógł sobie rymem skusić witze....
Kochaj swego bliźniego
Mam samochód. Jest to ma
leńki, dwuosobowy samochód, lecz nie potrafię go prowadzić.
Otaczam go ogromną troskli
wością, co tydzień każę go myć i oliwić. Staram się, by każdy centymetr karoserii był ideal
nie czysty. Moi przyjaciele bar
dzo często pożyczają go ode mnie. Pragną się wybrać na apacer z narzeczoną, odwieźć bagaż na dworzec, czy coś w tym rodzaju. Naturalnie, że im nie odmawiam i jestem nie
zmiernie szczęśliwy, na samą myśl, jaką radość im sprawiam.
Cóż to musi być za rozkosz dla narzeczonych, gdy jadą maleń
kim samochodem, który zmu
sza ich wprost, by znajdowali się blisko siebie!
Mam radio. Jest to wspaniały siedmiolampowy odbiornik, któ ry chwyta nawet najsłabsze stacje. Nie nastawiam go ni- gdjy, ponieważ njenawidzę za równo muzyki jak i odczytów.
Lecz kiedy odbywają się jakieś zawody siportowe, moi przyja
ciele zbierają się u mnie, by posłuchać reportażu czy spra
wozdania. Lubię patrzeć na ich zapał i entuzjazm. To przecież
tacy mili chłopcy! Uważają ra- diio za swoje i bardzo często pożyczają je ode mnie. Mają gości w diomu i chcą potańczyć, interesuje ich specjalnie jakaś audycja, czy coś w tym rodza
ju. Naturalnie, że im nie odma
wiam, i jestem niezmiernie szczęśliwy na samą myśl, jaką radość im sprawiam. Cóż to musi być dla nich za rozkosz, gdy mogą słuchać jakichś da
lekich stacji bez trzasków i za
kłóceń!
Mam ogromną ilość papiero
sów. Chociaż sam nie palę i nie mogę znieść dymu, kupuję stale najdroższe gatunki. Lubię czę
stować przyjaciół papierosami i jestem dumny, gdy mogę za
ofiarować im najrzadszy gatu
nek, jakiego tylko żądają. Moi przyjaciele przyzwyczaili się już tak do tego, że nigdy nie kupują papierosów, lecz biorą je u mnie. Naturalnie, że im nie odmawiam i jestem szczęś
liwy na samą myśl, jaką radość im sprawiam. Cóż to musi być dla nich za rozkosz, gdy mogą zapalić dobrego papierosa!
Mam narzeczoną...
D. Ha-en.
Premie książkowe
dla prenumeratorów »Szpilek« i ich dzieci Z dniem 1 grudnia 1938 rozpoczęliśmy okres premiowa nia prenumeraty „Szpilek". Trwać on będzie do dnia l.II. 1939. Każdy, kto w tym okresie wpłaci roczną prenu
meratę za rok 1939 w kwocie 12 zł. otrzyma bezpłatnie jedną z niżej wymienionych książek według własnego
wyboru DLA DZIECI;
Julian Tuwim — Lokomotywa i inne wierszyki (Ilu
stracje wielobarwne Levit-Him).
„ „ O panu Tralalińskim (ilustracje dwubarwne Fr. Temerson).
„ „ Słoń Trąbalski i inne wierszyki (ilustracje dwubarwne J. Jankow
ska) .
„ „ Zosia Samosia i inne wierszyki (ilustracje E. Manteuffel).
Aleksy Tołstoj — Złoty kluczyk (przełożył J. Tuwim) Wa’t Disney — Królewna Śnieżka.
Jan Brzechwa — Tańcowała igła ż nitką.
DLA DOROSŁYCH: ■
Julian Tuwim — Jarmark rymów.
Marian Hemar — Koń trojański.
Wpłacający prenumeratę półroczną zł. 6 otrzymuje książkę:
Światopełka Karpińskiego — Poemat o Warszawie.
Premie będą wysyłane P. T. Przenuraeratorom niezwłocz
nie po wpłacaniu prenumeraty na przekaz rozrachunkowy Nr. 766 lub też za zaliczeniem pocztowym.
GŁÓD WIEDZY
— Tatusiu — zwraca się do ojca ośmioletni Feluś — już od dawna choiałem ci zadać dwa bardzo ważne pytania...
— Jakie, synku?
— A więc pierwsze: skąd się biorą dzieci? Nie sądzisz chy
ba, że wierze jeszcze w te ba
beczki o bocianie. Więc jak to jest naprawdę?...
Ojciec objaśnia jak może:
— Widzisz, moje dziecko, ro
śliny, zwierzęta... i t. d. i t. d.
W końou wielka tajemnica została odsłonięta.
—-^No, tak! — powiedfeiał Feluś. — A teraz durgie ovta- nie, jeszcze ważniejsze: dlacze
go stemplowane marki sa droż
sze od niestemplowanych?
(t) ZASADNICZA RÓŻNICA Rzecz działa się przed laty w londyńskim teatrze „Drury Lane" podczas przedstawienia
„Antoniusza i Kleopatry".
Zbliża się scena, w której Kleopatra dowiaduje się o klę
sce Marka Antoniusza.
Piękna królowa wpada w szał, przebija sztyletem gońca, płacze, spazmuje, miota się po scenie, a w końcu pada bez
władnie na poduszki i leży, wstrząsana konwulsyjnymi drgawkami.
Sędziwa lady siedząca w trzecim rzędzie krzeseł zwraca się szeptem do swego małżon
ka:
— Jakże inaczej... jakże zu
pełnie inaczej wygląda życie rodzinne naszej dobrej królo
wej Wiktorii!
• '
Franciszek Józef Nie miał zupełnie poczucia wartości pie
niądza.
Pewnego razu, gdy bawił u swej wieloletniej przyjaciółki, Katarzyny Schratt, pjękna aktorka pokazała mu wspania
ły sznur pereł, który nabyła poprzedniego dnia — oczywiś
cie na rachunek swego możne
go protektora.
— Zgadnij, Pepi, ile to kosz
tuje.
Sędziwy monarcha obejrzał perły i odparł:
— Hm., ze czterdzieści ko
ron chyba...
— Ha ha ha! Czterdzieści koron?
— Hm., no nie wiem... może czterdzieści pięć...
— Ależ nie! Te perły kosz
tują dwadzieścia tysięcy koron!
Cesarz pokiwał głową:
— Dwadzieścia tysięcy... To nie drogo... nie drogo...
(t) SPRAWY RODZINNE Pewien młody oficer pełnił funkcje adiutanta przy swym ojcu, który był generałem.
Kiedyś, podczas manewrów stary generał wysłał syna z rozkazem do jednego z pod
ległych mu dowódców.
— Panie pułkowniku — oz
najmił młody oficerek — pa
pa powiedział, żeby pan cof
nął się ze swym pułkiem za to wzgórze.
Twarz pułkownika przybra
ła barwę dostojnej purpury.
— Tak? — ryknął. — A co powiedziała mama?
(t)
A lfred Deąal
F R A S Z K I
FRANCJA ZRZEKŁA SIĘ POŚREDNICTWA CHAMBERLAINA
Zrozumie to każdy, kto w sens rzeczy wnika:
zlękła się Francja zbyt drogiego pośrednika.
NA INTERNOWANIE ROTSCHILDA
Ill-cia Rzesza żąda za Rotschilda 900.000 funtów okupu.
W niektórych dziedzinach jak często
Ill-cia Rzesza Ameryce dotrzymuje kroku — za morzem nazywa się to wprost: gangterstwo, zaś w Rzeszy nazwali to: okup.
PO MOWIE ROOSEVELTA
Berlin jest rozgoryczony mową Roosevelta
„zatruwającą atmosferę pokoju".
W dążeniu do pokoju ileż jest goryczy —
— duma Fiihrer, gdy Roosevelt na totalizm krzyczy.
Faktycznie, cóż sobie pan Roosevelt uroił — któż bardziej, niż Fiihrer pragnie, — anektując —
pokoju?
NA CHĘCI PANA SCHACHTA SKAPITALIZOWANIA ŻYDÓW
Powinniście w sw ym kraju zmienić hasło, panie Schacht:
nie: „durch Freude Kraft", lecz „durch Juden Kraft"
C zołow ych hum orystów „Szpilek" u sły szysz w „W esołej S yrenie" z ra d io o d biornika
TELEFUNKEM RATY
zależne od ży
czenia klientów
Bielańska 16
6
H U M O R Z A G R A N I C Z N Y
Z powodu podróży Daladiera do Tunisu
— On twierdzi, że moja przechadzka po własnym ogrodzie to jest prowokacja.
(„ M a ria n n ę ")
— Nie wiem, dlaczego mam w ostatnich czasach takie powodzenie.
(„ K o ra lle ")
W epoce kamiennej.
— A z naszych listów miłosnych zbudujemy so
bie dom...
(„ M a ria n n ę ")
— Ależ panie, to moja żona!
— Wiem, ale mnie tam wpadły okulary.
(„ M a ria n n ę")
— Dzięki Bogu, a ja obawia
łam się, że oślepnie.
( „H um orisł" )
— Jest was dwóch i macie tylko jedno jabłko. Co byś zro
bił w takim wypadku?
— Krzyczałbym, że to pro- wokacja.
(„ M ariannę" )
7
" fepiltó ■
O zimowych porządkach na kolejach
rys. Henryk Tomaszewski
R o z k ł a d jazdy
S z p i l k i u k a z u j ą s i ę c o t y d z i e ń . — Przedruk bez podania źródła wzbroniony.
Prenumerata kwartalna wraz z przesyłką 3 zł. Zagranicą 4.50 zł. Przekaz rozrachunkowy Na 766.
Redakcja i Administracja: Warszawa, Żurawia 18 m. 1. TeL 8.58.48. Adm. czynna codziennie od 10 do 1-ej Redakcja przyjmuje we wtorki, środy, czwartki 5—6 pp. Rękopisów nie zwraca się. Opłata poczt uiszczona gotówką
Redaktor: Eryk Lipiński Wyrfawna- Zbigniew
Druk. „Współpraca"*. Warwawa.