• Nie Znaleziono Wyników

Szpilk. R. 5, nr 2 (1939)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilk. R. 5, nr 2 (1939)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

i ' 4 Cena 30 gr

ndrzej Nowicki: kanarek

/

Nr. 2 Rok V PRAW D ZIW A CNOTA K R Y T Y K SIĘ, NIE DOI (KRASICKI) 8. I. 1939

rys. £ry^ Lipiński

(2)

źew ta id dtsuiiH,

Sen o Wielkiej Ukrainie

Noc była jasna i grudniowa, pachnąca słodko świeżym wapnem, księżyc w okopach chmur się schował i sycząc, blaskiem bił jak szrapnel.

Kiedy się duszę ma malarza a w głowie piwa cztery dzbany, noc taka wzrusza i rozmarza i świat jest pączkiem cukiernianym.

Zalany w sztok i w pień urżnięty, (piwo paliło mózg jak węgiel) wpatrzony w dal i wniebowzięty zataczał ręką wielkie kręgi.

Landszafty piękne i dalekie przecinał srebrym szumem Ren, więc usiadł gdzieś nad brzegiem rzeki aż zwalił go i zmorzył sen.

Wnet ujrzał się na rwącym koniu, pędzącym dzikim wichrem w step.

Czupryny lok odgarnął dłonią i jednym skokiem minął Dniepr.

Nahajką tnąc jak ostrym nożem, mknął aż mu w piersi dech zapierał na złotokłose Zaporożc,

na Kijów, Krym i Bakczyseraj.

Na naddnieprzańskie pyszne sioła po dumki, szumki i po zboże, na hajdamackie żyzne pola, po biały chleb nad Czarne Morze.

Ojej! Jak śmiesznie tańczą drzewa, chyląc się nisko aż do kolan!

Ojej! Kitajką wiatr powiewa!

Ojej! Ojej! Pijane pola!

Urżnięty w pień i ululany, jeszcze tak długo śniłby może, lecz go obudził wystrzał zorzy i skuty bagnetami ranek.

Hej, parobczaki, chłopy, popy, harne kozaki, atamany,

dziady i strojne jaśnie pany nuże mu lizać święte stopy.

Wali już, suka mać przeklęta, człowiek mocarny — nie kto bądź, On wam rozkuje chłopskie pęta, byście mu mogli żyto żąć.

Iwanie, Hryciu, Katarzyno.

Rozchmurzcie osowiałą twarz.

Szczęśliwaś, bowiem, Ukraino jeśli takiego zbawcę masz!

Z

byt łatwo przeszliśmy do porządku nad sprawą zimowo-śwjątecznych nie­

porządków na kolejach. To wcale nie jest taka bagatela, gdy pociągi opóźniają się o całe doby, gdy setki tysięcy ludzi na wielostopniowym mrozie marzną na dworcach, gdy spa­

raliżowana zostaje komunika- cja pocztowa.

'Powodem tego zamieszania, które trwało tydniień, miały być mrozy i opady śnieżne.

Tłumaczenia te dobre byłyby w kraju podzwrotnikowym, gdzie 10 stopni mrozu i śnieg jest naprawdę rzeczą nieprze­

widzianą, ale nie w Polsce, gdzie jeśt to zjawisko normal­

n e ,, do którego koleje powinny być przygotowane.

Nasi 'wodzowie kolejowi podobni są do tego włoskiego architekta z „Burmistrza z Pi- pidówki", który w gmachu ma­

gistratu zapomniał wybudować pieców, bo pod niebem ital­

skim były one niepotrzebne.

Rozumiemy dobrze, iż naszym politykom kolejowym także wizory włoskie przewróciły w głowie. No ale cóż, przykład grudnow y dowiódł, iż w Pol­

sce na włoskie eksperymenty nie ma klimatu. K lim at nasze­

go kraju jest ostry i surowy.

Wymaga on, by wagony były dobrze opalone, zwrotnice tak utrzymywane, by się z łatwo­

ścią poruszały, a cierpliwość pasażerów nie może być nadu­

żywana.

*

7 dni chudych

W ogóle pilniej zająć się na­

leży resortem komunikacji.

Je g o minister zajm uje się po­

lityką, jego jeden wiceminister kolejkami pa szczyty górskie, a drugi stoi na czele biura akcji i planowania Ozonu. Jego to dziełem mają być wszystkie plany totalistyczne, -które

ARYTMETYKA

(,,Liliput" )

Z dniem 1 stycznia 1939 roku red a k cja i a d m in istracja „ S z p i l e k" przeniesione z sta ły do no w eg o l o k a l u przy ulicy Żurawiej 18 m. 1

przedstawił sejmowi pułk. Wen- da.

Strzeż nasz Boże przed tym totalizmem, zorganizowanym przez ludzi, którzy nie umieją wprowadzić w życie głupiego rozkładu jazdy. Wyobrażam so­

bie ten plebiscyt, który nie

mógłby się odbyć z powodu wielkich upałów, to wielkie święto partyjne (Parteitag) Ozonu wyznaczone na 30-go lu­

tego, bo w biurze planowania zabrakło kalendarza, no i te wszystkie kolory koszul, w któ­

rych chodziłyby szturmówkj Ozonu, gdyż odnośny referat w biurze planowania składałby się z daltonistów.

Z dwojga złego wolimy już stary poczciwy demokratycz­

ny bałagan. I pisma rządowe nie mają co sobie pokpiwać z Francji, że Daladier powstrzy­

mywany przez obrady parla­

mentarne spóźnił się kilka go­

dzin na swą podróż inspekcyj­

ną na Korsykę i do Tunisu. U nas przecież twórca Gdyni i CO P u, wicepremier i minister skarbu trzy godziny siedział na dworcu w Zakopanem, bo po­

ciąg się spóźniał.

Dlatego już nie ze względów zasadniczych, ale poprostu ja ­ ko człowiek lubujący ład i po­

rządek, jestem przeciwny tota­

lizmowi w Polsce. Te zamarza­

jące zwrotnice każą nam strzec się przed wszelikm zwrotem za­

sadniczym w ustroju państwo­

wym. Natomiast na samych ko­

lejach należałoby zaprowadzić generalne, dyktatorskie, auto­

rytatywne porządki.

Kolej na totalizm!

Ja n Szeląg

’jr. '

(3)

£ecfi fywawac

ODRUCHY BEZW ARUNKOW E

(Korespondencja xz prowincji) Co tu dużo gadać: miasto Wielechowa przeżyło sensację.

To fakt o znaczeniu przede wszystkim kulturalnym. Ni mniej ni więcej, odbył się odczyt. W Sokole. Tutejsze stronictwo Bardzo Narodowe powiedziało sobie: „zarzucacie nam barba­

rzyństwo? My wam pokażemy kto tu prowadzi akcję kultu- ralną!‘“ I sprowadzono prelegenta z Warszawy, stawiając mu jeden tylko warunek: odczyt ma mieć temat ściśle naukowy.

Już od tygodnia wisiały wielkie afisze, a dwa, konkuru­

jące ze sobą radykalizmem narodowym, pisma wielechowskie drukowały co dzień najczerniejszymi czcionkami tytuł odczytu:

„O odruchach warunkowych według Pawłowa“. No i odczyt odbył się właśnie wczoraj. Szanujące się redakcje dwu pism wysłały, oczywiście, swych sprawozdawców.

Pierwszy z nich napisał co następuje:

„Ponieważ jestem absolwentem W. S. H. więc prowadzę w naszym poczytnym organie felieton naukowo-literacki, z tej racji udałem się na odczyt o „Ruchach warunków*1 (znana w nauce teoria Pawłowskeigo). Prelegent^ trzeba stwierdzić z przyjemnością, spełniał wszystkie warunki: blondyn, piego­

waty, bezwarunkowy aryjiczyk. Już pierwsze jego słowa (dobra teoria zawsze się sprawdza w praktyce) wywołały ruch na sali.

Prelegent podniósł rękę zwykłym pozdrowieniem i rzekł:

Rodacy! Ruch nasz postępuje od zwycięstwa do zwycięstwa.

Odbieramy wrogom to co było nasze. Nie tylko od morza do morza, ale przede wszystkim od procesu do procesu widać zatknięte nasze sztandary. Młoda nauka narodowa także szczy­

ci się swymi światowymi sukcesami. Mam dzisiaj mówić nau­

kowo o nauce. Więc weźmy naukę, która dotychczas najbar­

dziej była zaniedbana: psychologia, rodacy! Dotychczasowe prace na tym polu nie dawały pożądanych rezultatów. Gdzie jest np. psychiczny typ prawdziwego Polaka? Nie można go było stworzyć, skoro się nie uwzględniało w dostatecznej mie­

rze idei niemieckiego rasizmu. Trzeba stworzyć typowo nasze, rdzennie nasze odruchy! (Prelegent stale mówi „odruchy** za­

miast „ruchy**, co budzi na sali wśród bojowo zgromadzonych przedstawicieli naszego Ruchu lekkie rozgoryczenie. Muszę jeszcze jutro sprawdzić w encyklopedii, czy on się naprawdę omylił). Otóż do odruchów... (W tym miejscu prelegent cytu­

je parę zdań z — jak mówi, czemu jednak nie bardzo ufam — dzieł genialnego Pawłowa (?), zdań, których nie przytaczam, ponieważ wywołały na sali niesmak, i zresztą, nikt ich nie rozumiał. Prelegent orientuje się w sytuacji i mówi:) Odruchy warunkowe, żeby to lepiej wytłumaczyć... Naprzykład: żydzi (oklaski) Odruch nie jest sprawą natchnienia ani specjalnej łaski (znowu zniecierpliwienie na sali, bo cóż to niby, atak na religię?) Organizacja jest tu wszystkim Co by na moim miej­

scu" powiedział Pawłów? Otóż powiedział by tak: Np. żydzi...

Psychologia polska musi znaleźć rozwiązanie tej sprawy! Cho­

dzi o rzecz nie małą, o stworzenie warunków, w których du­

chowe reakcje (jednak prelegent wyraża sę jak lewo-rządo- wiec!) narodowe rozwiną się w sposób korzystny dla gospo­

darki narodowej. W tym celu porozumiewamy się... (Awantura!

Z sali jakiś młody nar. radykał krzyczy: „wiadomo, że się po­

rozumiewacie, z Rządem się, zdrajcy, porozumiewacie!“ Rzu­

ciła się na niego nasza sprawna „samoobrona*** i po chwili prelegent mówi dalej) Musimy się porozumieć, np. w takiej sprawie jak ta: nie wystarczy naznaczyć godzinę i umówić J swych ludzi. Potencjalnie (znowu, niepoprawny, ale to oni pewnie tak już w Warszawie zmanierowani) wszystko będzie gotowe, ale jednakowoż żydzi mogą zawieść! Nauka wymaga, aby... (i jeszcze jakieś niezrozumialstwa) Taktyka psycholo­

giczna jest najważniejsza, wyczucie taktyki...

(„Teraz to już, zdaje się, nie skończy się tak łatwo. „Tam- tych“ przyszło więcej i rzucają jajkami i krzyczą: hańba zdradzieckim taktykom! Policzkować!!“ Rzeczywiście, trzaski policzków leciały w powietrzu tak szybko i gęsto, że nawet mnie nie minęły. Zanim wkroczyła policja, upadłem i straci­

łem przytomność. Kiedy się ocknąłem, odczyt, widać, dawno się juz skończył. Spisywano protokuł. Ale mimo wszystko pa­

miętam, że prelegent wypowiedział parę zdań, które Ruch nasz powinien sobie wziąć do głowy i do serca, ponieważ to jest właśnie nauka**.)

Zaś drugi sprawozdawca pisał mniej, ale za to wyraziściej:

„Do miasta naszego, gdzie żydzi od wieków wysysają krew naszą, przybył z odczytam znakomity mówca i głęboki uczony, red. Partych z Warszawy. Odczyt wywołał ogromny oddźwięk w tutejszym nar. radykalnym społeczeństwie. Pre­

legent w mocnych słowach przedstawił konieczność przepę­

dzenia żydów z handlu i tworzenia Wielkiej Narodowo Ra­

dykalnej Ojczyzny. Niestety, odbywający się w atmosferze wysokiej kultury, odczyt został zakłócony napadem żydow­

skiej bojówki, która rzucając bomby sprowokowała krwawe zajście. Ale dość tego!!! Nauka w las nie pójdzie! Jutro o go­

dzinie 18 wszyscy narodowo uświadomieni obywatele naszego miasta stawią się pod pomnikiem gen. Hallera, skąd rozpocznie się protestacyjny pochod. Wzywamy!!!“

Niestety, ani jedno sprawozdanie nie ujrzało czerni farby drukarskiej. Sprawozdanie pierwsze wydało się redaktorowi zbyt melancholijne, i kazał je napisać na nowo, ale już świeżo zaangażowanemu kierownikowi działu „Sztuki**, znanemu dentyście (Aleja 13). Zaś druga recenzja, tak gorąca i szczera, nie ukaże się ani dzisiaj, ani jutro. Szanuje© się bowiem pismo zostało zamknięte na skutek pewnych niejasności w budżecie.

Mianowicie wydawca i administrator pisma pobrał...

...Śledztwo jest już w toku i pierwsze jego wyniki będzie­

my znali pewnie pojutrze.

GDYBY NIEMCY WYGRAŁY WIELKĄ WOJNĘ...

...Stałyby się one jednym obozem wojskowym.

...Austria straciłaby swą niepodległość.

...Nie byłoby Ligi Narodów, a dyplomaci wielkich mocarstw jeździćby musieli do Monachium.

...Traktaty międzynarodowe nie miałyby żadnej wartości, a Czechosłowacja stałaby się wasalem Rzeszy ...Żydów traktowanoby jak w średniowieczu.

...A inteligencja niemiecka musiałaby iść na wygnanie.

...Wszędzie prawie widziałoby się ich najeźdźcze armie.

...I ludy żyłyby stale pod groźbą nowej wojny.

...Ale na szczęście wszystko to nie jest prawdą, gdyż...

Niemcy nie wygrały wojny.

(„M afianne")

(4)

Al/ud &eĄal W Y W IA D Y F IL M O W EIA

Utarł się zwyczaj, że repor­

terzy robią wywiady z filmo­

wymi gwiazdami, przyczem te ostatnie wypowiadają swe po­

glądy na niezawsze ciekawe na wszelkie możliwe '.tematy.

Chcąc wrjeść coś nowego w banalność tych wywiadów, po-

■tanowiliśimy wysłać naszego przedstawiciela w celu przepro­

wadzenia wywiadu z dotąd zlekceważonymi bohaterami fil­

mów. Oto one:

i

l-sz y WYWIAD Z GRUPĄ KO­

NI KAWALERYJSKICH Z FILMU: „SZARŻA LEKKIEJ

BRYGADY*, (przeprowadził p. Buick)

„Przekroczywszy próg luksu­

sowo urządzonej stajni (żłoby Ludwika XIV-tego) znalazłem się wobec grupy pięknych koni, kończących śród kwaru ranną tualetę.

— Najmocniej przepraszam, że o tak niewłaściwej porze. — bąknąłem zażenowany, — lecz rozumieją państwo: „kruk kru­

kowi oka nie wykolę1* to jest...

chciałem powiedzieć: kto pod kim dołki kopie** i tak dalej, ha, ha, ha — dokończyłem jowial­

nie.

— Ależ oczywiście, oczywi­

ście!.. — odezwało się kilka wa­

łachów — prosimy, bardzo pro­

simy!.. Gość w dom...

Wyjąłem notes i zadałem pierwsze sakramentalne pyta­

nie:

— Jak się pracowało z p. re­

żyserem w filanie: ułani, ułani**?

— Bardzo miło — odrzekła jedna klacz o pięknych, smuk­

łych nogach, wysunąwszy się naprzód. Bardzo miły człowiek i współpraca z nim była dla mnie prawdziwą ucztą arty­

styczną. Tylko... — tu oczy gwia- ady zachmurzyły się lekko — ...nie obeszło się jak zwykle bez incydentów... gdyż podczas na­

kręcenia scen na łonie natury reżyser przeszkadzał nam wy­

żywać się, proszę pana, erotycz­

nie, przeszkadzając nam w naj­

cudniejszych momentach. Mam o to do niego niekłamany żal — mówiła, nerwowo grzebiąc ko­

pytem ziemię. I tylko o to! — dodała z uśmiechem. Poza tern

— czarujący człowiek!...

— Drugie pytanie: co państ­

wo sądzą o filmie dźwiękowym?

— Dopóki film dźwiękowy nie zrezygnuje z obcych mu efektów teatralnych — krzyk­

nęły chórem konie, trzasnąw­

szy z gniewem kopytami — do­

póki nie odnajdzie swej włas­

nej, wizualnej, irracjonalnej i integralnej linii montażowej — dopóty film dźwiękowy będzie tylko marną karykaturą teatru!

— Oho — rzekłem delikat­

nie, ujęty subtelną głębią tej wnikliwej wypowiedzi. — A co mistrz sądzi — przechodząc do polityki — o ostatnich posu­

nięciach Chamberlena? — zwró­

ciłem się do przystojnego ogie- M, łyskającego dziko białkami.

— My, korne, mamy na to swój wiasny punkt wiuzema—

oarzeKi ogier, strząsając płat śnieżnej piany z pysn.a — kio- iego wuniny me puonKowac.

Zrobimy to jectnaK wreszcie, jeśli nas ao tego politycy zmu­

szą: w kazuyni razie cnciał- oyni się meuys z tym panem Cnamoemnem rozmowa: w cztery oczy — douał zroDiwszy okropnego zeza. ivram wraże­

nie, ze wiele rzeczy wyjaśni­

łoby się potem w pontyce europejskiej.

— zi co mistrz sądzi o przy­

szłej wojnie — zapytałem per- n o n ie.

— My, rumaki rzecz jasna, jesteśmy oezwzgięunynn pa- cyristam i — oarzeiti p ięn n y ogier, wyrzuciwszy tyine kopy­

ta w gorę — 1 wogoie, mecn pan zanotuje: nic o nas, oez nas!

— Tak, nic o nas bez nas! — krzyknęły cnorem konie, tłu­

kąc kopytami.

— dziękuję — szepnąłem z przejęciem. Barazo, Daruzo ciekawe... — Jeszcze jeono — zwróciłem się w stronę wspa- miaiej kiaczy — jakie są pani zamiary na przyszłość?

— Unwiłowo spodziewamy się potomka — odpowiedziała, ru ­ mieniąc się i położyła z wdzię­

kiem swą długą szyję na kar­

ku ogiera, ł razem p a trz y li z zamyśleniem w dal.

Wzruszony tą przykrą sceną schowałem notes i wyszedłem na paicacn, zamykając za sobą drzwi.

II.

WYWIAD Z P. MGŁĄ Z FIL­

MU „LUDZIE ZA MGŁĄ Ujrzałem ją spacerującą nad brzegiem rzeki. Przedstawiw­

szy Się szarmancko, zagadną­

łem:

— Przyznam się, że już od dłuższego czasu staram się o adres Pani, ale — uśmiechną­

łem się — Pani jest doprawdy tak niuchwytna, jak... jak... Gre- ta.

Wionęła ażurowem ramie­

niem:

— Byłem niedysponowana...

Widzi pan, całe lato czuję się zwykle r^edobrze. Od kilku tygodni zbieram się już i zbie­

ram, aby wstać z łóżka — i ze­

brać się nie mogłam. Tylko w chłodne dnie czuję się mgliście i czarująco — teraz jestem. Słu­

żę panu...

— Jak się pracowało w fil­

mie „Ludzie za mgłą?**

Skrzywiła się: — Nieszcze­

gólnie. Przyznam się panu, że Wbrew tytułowi, mało jest mnie w tym filmie. Niestety, reżyser nie lubi realizmu. Zastępował mnie parą z kotła i kurzem ze starych sienników. Autentycz­

na sztuka jest zapoznawana...

— Co pani sądzi o filmie dźwiękowym?

— Film dźwiękowy, proszę pana, film dźwiękowy... to coś takiego, co... jakby to panu

określić... no... dźwiękowy... i...

powieaziałDym... brzyuico uzwię- czy:...

—• Uardzo ładnie... A co p am sądzi — p y tan k o z u ziem m y p o m y k i — o m u e rz e ? ..

ivigxa zastanow iła się:

— n o s z ę pana... tu n e r ... do­

p raw d y truuno... to jest... cncia- iam powiedzieć... naw iasem m ó­

wiąc... rzeczyw iście niesłycna- me... to jest, m ięazy innym i, pizew azm e camowicie... w ziąw ­ szy pod uw agę... niew ątpliw ie,

tak, niew ątpliw ie!... 10 w szyst­

ko, co m ogiauym n a te n tem at pow iedzieć — — aokonczyia ze sncznym uśm iechem ivigia.

— c.0 p ra w a a — douała — trochę m gliście się Wypowie- QZ.aiu.jrij ćHc* ĆOZ...

— uarcizc interesujące! A jak się pani z a p atru je na re z u lta t w yourow do naszego sejm u?

— U, w ie pan, oez przesady, to w szystko oyio do... iNapraw- aę, proszę pana, p o tra iię się tyrko w yrażać m gliście, aie... to ju z tezy w m ojej naturze..

— rtozumiem. a co pani są­

dzi o meczu uouis—bzmenng, który wstrząsnął światem?

— Acn, wie pan, to oyło cu­

dów... Un jego w... on jemu w...

oraz... ten tego w... Jestem nie­

zmiernie zaciiwycona!...

— Jeszcze jeono, proszę pa­

ni. Jakie ma pani zamiary na przyszłość?

— U, tak trudno na to odpo­

wiedzieć... Mozę wyjdę za mąz...

kto wie... 'Wszystko jest takie mgliste na tym swiecie, mgli- stsze, niż ja sama. Szczególnie przyszłość... Zegnam pana — i wyciągnęła do mnie rozwiane ramię, roczułem dotknięcie wil­

gotnej dłoni. Gwałtownie kich­

nąłem — i kichając zawzięcie opuszczałem chłodny brzeg rze­

ki, będąc w posiadaniu wspa­

niałego wywiadu i niemniej wspaniałego kataru.

III.

WYWIAD Z LASECZKĄ TRZCINOWĄ CHAPLINA

"^Znalazłem ją wiszącą w naj­

lepsze na wieszaku w pięknym, długim halu.

— Wybaczy pani — bąkną­

łem — że przerywam odpo­

czynek...

— O, to nic, proszę spocząć

— odrzekła uprzejmie Lasecz­

ka, zakołysawszy się na niklo­

wym wieszaku. — To właśnie jedyna pora, kiedy dysponuję sobą. Czem mogę służyć?

— Chciałbym przeprowadzić wywiad z panią dla „Szpilek**.

Dla społeczeństwa będzie to niezwykle...

— Wywiad? — przerwała mi.

— Przyznam się panu, że nie znoszę sensacji. Ale dla „Szpi- lek“ zrobię wyjątek. P/roszę, pytaj pan...

— Jakie stosunki łączą panią z panem Chaplinem?

Laseczka zm arszczyła się:

— Co za niedyskretne pyta­

nie. To nie nadaj e się do opu­

blikowania. W każdym razie,

zapewniam, pana, zupełnie przyzwoite. Ja go podpieram, podtrzymuję od upadku, zaś cnarue trzyma mnie za głowę i stara się nie wyginać mnie za mocno. Un jest delikatny. On wie, ze to boli...

Szepnąłem:

rzeczywiście, rzeczywiś­

cie... A często przebywa pani z Chaplinem?

Prawie zawsze .. On jest kochany. Kiedy wychcdzi, ni­

gdy me zostawia mnie w domu.

Wie, że jestem jego najpewniej­

szą podporą. A w domu...

A w domu? podchwyciłem pilnie notując.

Zasmuciła się: W domu...

no coz, odstawia mnie... Choć chciałabym być z nim zawsze...

Ach jak mi dobrze, kiedy czu­

ję jego rękę na mojej głowie, wówczas prężę się i wyginam...

Ale co ja tez mówię! zmity- gowała się Laseczka. I w chwi­

znów przeszła do zwierzeń:

Najgorzej jest w nocy...

Dlaczego, proszę pani — rzuciłem, ogromnie zaintrygo­

wany.

Obruszyła się raptem na mnie:

No cóż, w nocy? Przecież nie weźmie mnie do łóżka!...

Zostawia mnie tu w holu, na wieszaku... Westchnęła ciężko — Potem idzie do sypialni... z nią...

— Z kim, proszę pani?

— ..Z nią... z tą małą, blon­

dynką... Ach, jak ja wówczas cierp.ę... Te samotne godziny nocne w holu, kiedy oni, tam, w sypialni..., we dwoje...

Milczałem, szanując ból bliź­

niego.

Dlaczego mnie nie bierze do sypialni? wybuchnęła nagle Laseczka. — Przydałabym mu się napewno bardziej w łóż­

ku niż... ta... ta smarkata... Ta tłusta krowa!...

Uznałem za stosowne przejść jaknajszybciej do następnych pytań.

A co pani sądzi o filmie dźwiękowym, o synchronizacji?

Ja nikogo nie sądzę. „Nie sądź, nie będziesz sądzony**.

A jakie jest pani zdanie o Rawelu?

Laseczka wygięła się, że zląkłem się, czy się nie przeła­

mie.

Rawel? Pan myśli., te dra­

żetki. Bardzo mi smakują. Ja ­ dam je masami.

Pospieszyłem zmienić temat.

Jak pani zapatruje się na dzisiejsze Niemcy, na Mona­

chium?

Jestem przeciw dyktatu­

rom. W tych krajach, prym dzierżą grube, ordynarne lagi, z którymi nie mam nic wspól­

nego. Proszę to w wywiadzie podkreślić. Ja pochodzę z deli­

katnej, trzcinowej, kulturalnej rodziny. Odżegnywani się od brutali. Zapewniam pana, gdy­

by Chamberlen wziął mnie na konferencję zamiast swego pa­

rasola, inny byłby jej wynik, proszę wierzyć.

(dokończenie na str. 6-ej)

(5)

Jawstaw tłtasek

Polow anie na Szafranków

Spuścizna po Franciszku Szafranku wynosiła równo sie­

dem halerzy. Dobry ten czło- wek nie zostawił niestety nic więcej. Najsmutniejsze jednak w całej historii było to, że nikt nie zgłaszał pretensji do tego spadku, wobec czego pań­

stwo było zmuszone wziąć w depozyt wyż. wym. sumę 7 helerzy i strzec jej, jak. oka w głowie. Gdy tylko zaś państwo zajęło się tą sprawą, urzędy przystąpiły z właściwą sobie gorliwością do poszukiwania spadkobierców.

W dziale drobnych ogłoszeń kilkunastu ozienrąkow ukaza- io się poniższe zawiadomienie.

Dnia 29 czerwca b. r. zmari W Szpitalu Miejskim pomocnik zduński Franciszek Szafrartek, lat 67, stanu bezżennego.

Wszystkie osoby mające rosz­

czenie do spadku po wzmian­

kowanym zmarłym Franciszku Szafranku, winny zameldować się niezwłocznie w Sądzie dział X F II, Sekcja IX, pok.

194j.

(— ) Alojzy Kornejka st. pom. ref.

17913/19 KF.

Jak widzimy więc, st. pow.

ref. Alojzy Karnejka zabrał się do dzieła ze zrozumiałą wobec powagi sprawy sumiennością i energią.

— Zrobię wszystko, co bę­

dzie w mojej mocy — powie­

dział do siebie — i choćby się paliło i waliło, znajdę spadko­

bierców nieboszczyka Szafran- ka.

A podczas gdy pan Kamejka pracował niezmordowanie, spa­

dek po ś. p. Franciszku Sza­

franku, wynoszący 7 halerzy, spoczywał bezpiecznie w urzę­

dzie depozytowym, w kasie pan­

cernej, przed którą defilował miarowym krokiem żołnierz z nabitym karabinem.

Pan Kamejka poruszył wszy­

stkie sprężyny. Wkrótce już mógł poszczycić się umieszcze­

niem w prasie stołecznej i pro­

wincjonalnej 173 ogłoszeń, na które kasa sądowy wypłaciła 932 kor. 19 hel. Diumista Pe- chaczek miał pełne ręce roboty:

od rana do nocy wypisywał wezwania do wszystkich moż­

liwych Szafranków, których w samej Pradze było 258!

Mając tak obfity materiał, jakże miło jest urzędować! Cóż to była za rozkosz zasypywać biednych, zastraszonych Szaf­

ranków gradem surowych, wni­

kliwych i z niezwykłą precyzją sformułowanych pytań!

A z tymi Szafrankami nie było wcale łatwo. Niektórych trzeba było doprowadzać siłą.

Tak zdarzyło się z Jędrzejem, Karolem, Wiktorem, Antonim, Wilhelmem oraz Tomaszem Szafrankami, jako też z Filome­

ną Szafrankową (staruszka be­

czała żałośnie, gdy o piątej nad ranem dwaj policjanci w ycią­

gali ją z łóżka.) Dwaj Szafran- kowie, a mianowicie Michał i Wacław, utracili nawet z tego powodu zajęcie, gdyż policjan­

ci zabrali ich od roboty, co bardzo oburzyło ich pracodaw­

ców.

Potem pan Kamejka odkrył w księdze adresowej 235 Sza- frankow zamieszkałych w Par­

dubicach. W Pilznie było ich niestety tylko jedenastu, krót­

ko mówiąc wszystkie urzędy w Czechach było zajęte wyłącznie poszukiwaniem Szafranków. W riradcu Kralowym znaleziono i przesłuchano pięciu, w Kolinie

— siedmiu, w szeregu mniej­

szych miasteczek — po jed­

nym.

Pewnego dnia pan Kamejka wrócił do domu smutny i zgnę­

biony.

— W Mladcboleskawiu nie ma ani jednego Szafranka! — jęknął z rozpaczą.

Zato nazajutrz promieniał szczęściem:

W Budapeszcie mieszka sze­

ściu Szalrankow, Tylko patrzeć, a ziiajdziemy właściwego!

W 1-ecie archiwum sądowe wzbogac.ło się o 1629 nowycn obwoiut z aktami, trzeba było utworzyć nową registraturę na literę „S“ i zaangażować no­

wego pisarza.

Jesienią pan Kamejka zaata­

kował Morawy.

— Najpierw przeszukamy Brno, potem zabiierzemy się do Ołomuńca, zwrócimy się do wszystkicn sądów okręgowych, nie pcmtmemy najmniejszej dziury prowincjonalnej!... Tak, moi panowie, musimy stanąć na

EUCHBINDER I SILBERFELD J

rtjs. H a-G a

Czy wiecie Buchbinder dlaczego Żydzi jeżdżą na nartach?

No? , X - ,

Bo wszyscy chcą być-na ski.

wysokości zadania! Sprawne funkcjonowanie aparatu sądo­

wego to podstawa egzystencji państwa!

W ten sposób registratura li­

tery „S“ wzrosła o 956 nowych pozycji.

Pewnego dnia pan Kamejka obwieścił triumfalnie:

Teraz skomumkujemy się z Wiedniem. Kazaa cnwila jest aroga!

Okazało się, że przewidywa­

nia pana Kamejki uyły słuszne.

Toueja wieaenska dostarczyła praskiemu sądowi okręgowemu jednego Szairanka, jednego bcnanana i jednego Sttnalera.

Przypadkowo wszyscy trzej by­

li spokojnymi kupcami i me mogn nadziwić się, gdy pewnej nocy aresztowano len i w ysła­

no ciupasem do Pragi.

Pan Kamejka był w siódmym niebie.

Wszystko idzie jak po sznureczku! cieszył się. Zobaczycie, że jeszcze oonaj- dziemy spadkobierców Franci­

szka Szairanka! Poprosimy te­

raz o pomoc nasze placówki konsularne.

Wysłano 477 odpowiednich wezwań. Konsulaty zabrały się uo dzieła z podziwu godną e- nergią. W Niemczech wykryto 3 ii Szafranków, we Francji 12, w Angin 17, w .Rosji 04, w Hiszpanii ani jednego, zato w .Ameryce az 79, zaś w Turcji znaleziono beja Sza­

iranka. Z Australii nie otrzy­

mano odpowiedzi, z Pekinu przeczącą, z Tokio doniesiono z satysfakcją, że w całej krainie kwitnącej wiśni niema na szczę­

ście ani jednego Szafranka.

Moi panow.e powiedział

pan Kamejka do swych pod­

władnych sprawa zaczyna się wyjaśniać. Nie wątpię, że w ciągu najbliższych dwóch lat odnajdziemy prawych spadko­

bierców, lecz nie wolno nam tpcczywać na laurach. Szukać, śledzić, badać, przesłuchiwać!

Dotychczasowe koszta wyncszą 197.944 kor. 14 hal. Jest to ba­

gatelka wobec doniosłości na­

szego celu! . *

Szukano więc dalej, aż pew­

nego dnia pan Kamejka przy­

szedł do urzędu i zwrócił się uroczystym tonem do diurnisty Pechaezka:

Zechce pan wciągnąć do prctokułu moje zeznanie w opraw.e, spadku po s. p. Fran­

ciszku Szafranku! Czego się pan śmieje? Nie jestem waria­

tem! Bęazie pan łaskaw zada­

wać mi pytania zgodnie z odno­

śnymi przepisami proęedury.

jak pan się nazywa? Odpowia­

dam:. Alojzy Kamejka. Czy był pan spokrewniony ze zmarłym Franciszkiem Szafrankiem?

Moi panowie, odpowiadam:

TAK!!! Widzę wasze zdumione miny. Tak, moi panowie, osiąg­

nęliśmy nasz cel! Wczoraj, prze­

glądając papiery r.odzinne, od­

kryłem, ze moja babka nazyl wała się z domu Szafranek!

Miała ona brata Franciszka Szafranka, z zawodu zduna, który okazał się identycznym ze zmarłym Franciszkiem Sza­

frankiem. Wobec powyższego zgłaszam swe roszczenie do spadku i proszę o nadanie spra­

wie biegu urzędowego.

Minęło jeszcze pięć lat, nim wszystkie konieczne formalno­

ści zostały załatwione. Po upły­

wie tego czasu pan Kamejka został uznany za prawego dzie­

dzica zmarłego Franciszka Sza- 'ranka.

Już bez żadnych trudności wypłacono mu owe historyczne siedem halerzy.

Pan Kamejka do końca dni swoich nosił je zamiast brelo­

czka na łańcuszku od zegarka.

Przełożył Me— WA

(6)

REWOLUCJA POETÓW

IFtęc najpierw wy pi jem y wszystko wino świata zerwiemy wszytskie kw iaty i wszystkie kobiety a najbliższego ranka, gdy świt będzie w snach pachł rozśpiewa się straszliwa rewolta poetów.

Miliardy słów dławionych wybiegną na miasto miliony ciężkich tomów wzrosną w barykadę i zadrży mieszczuch gruby, dziecię i niewiasta

gdy śmiech gruchnie w ulice... i śnieg będzie padał.., A śnieg będzie padał dlatego

by czerwone plam y krwi kw itły na biatym śniegu w malowniczym rytmie.

A sprzymierzony malarz z naprzeciwka zieloną pożogę podłoży nam tłem

(wtedy tępym przechodniom i pękatym dziwkom rozsmarujemy mózgi na brukach, ja k krem .) Redaktorom, najgorszym istotom na ziemi Korkociągiem od piwa wydłubiem y oko, a po tym... po tym ęzłonków Akadem ii na RAŁ wbijać będziemy długo i głęboko.

Aie... pom yślm y także trochę o cenzorze...

ju ż wiem: cenzorowi Chorornański Michał za pomocą cenzurowych nożyc

zo per u je na prędce odchodową kichę.

W którejś tam przerwie, „kucharz doskonały"

i jeden ocalały kelner (W orcel?) poda wódkę, przekąskę, g kilku krytyków migdałki i grajomańską smażoną wątróbkę.

A kiedy ju ż nie będzie kogo rzezać więcej spędzimy niedobitków do sali najszerszej i aż do końca świata, przez lat sto tysięcy będą musieii S Ł U C H A Ć

s ł u c h a ć naszych wierszy.

M l RÓSŁ AlU ŻU ŁA W SK I

C A T

Takie dziecko nie jest caca, Co to maCat i tam maCat

I co strona Słowa skrytykaka się.

Z niemieckiego ciągnąc cycka, Chce po głowie bić Morycka,

Dziecko, które było Be-Be, dziś jest be!

Takie dziecko nie jest caca, . Co tu ma-Cat, tam pomacat, I co strona Słowa zapomina się.

Takie dziecko, co zdradziecko Doi mamkę swą niemiecką,

Takie dziecko nie jest caca, tylko be!

REMBIELIŃSKI

Przy ulicy Krakowskiej Tajny rząd jest żydowski, Co na mord świata gotuje szyki.

Ma ukryte w piwnicy Gazy, czołgi, haubice,

A na Wiśle ma dwa pancerniki.

Każdy Żyd nosi, z dumą Fiolkę z trądem, lub dżumą, Kamień na szyję naszą ma młyński.

Samoloty ich nocą Ponad nami warkocą....

FRED ALW IN Schizofrenik? Nie, Rembieliński.

Premie książkowe

dla prenumeratorów »Szpilek« Fich dzfed Z dniem 1 grudnia 1938 rozpoczęliśmy okres premiowa nia prenumeraty „Szpilek". Trwać cn będzie do dnia 1.11.1939. Każdy, kto w tym okresie wpłaci roczną prenu­

meratę za rek 1939 w kwocie 12 zł. otrzyma bezpłatnie jedną z niżej wymienianych książek według własnego

w yboru DLA DZIECI:

Ju lia n Tuw im — Lokom otyw a i inne w ierszyki (Ilu ­ stracje wielobarwne Levit-Him).

» ,, O panu T ralalińskim (ilustracje dwubarwne Fr. Temerson).

» Słoń T rąbalski i inne w ierszyki (ilustracje dwubarwne J. Janków- ska).

» Zosia Sam osia i inne w ierszyki (ilustracje E. M anteuffel).

A leksy Tołstoj — Z łoty kluczyk (przełożył J. Tuw im ) W alt D isney — K rólew na Śnieżka.

J a n B rzechw a — T ańcow ała igła z nitką.

DLA DOROSŁYCH:

Ju lia n T uw im — J a rm a rk rym ów . M arian H em ar — K oń trojański.

Wpłacający prenumeratę półroczną zł. 6 otrzymuje książkę:

Św iatopełka K arpińskiego — P oem at o W arszawie.

Premie będą wysyłane P. T. Przenumeratorom niezwłocz­

nie po wpłacan.u prenumeraty na przekaz rozrachunkowy Nr. 766 lub też za zaleczeniem pocztowym.

TEMPORE ILLO

Gdy w roku 1918 upadła mo­

narchia austro-węgierska ty­

siące hofratów, geheimratów i innych większych lub mniej­

szych dygnitarzy znalazło się na bruku.

Pewnego dnia stary hofrat Zehetgruber spotkał na Ringu swego dawnego kancelistą Pomeisla.

— Świetnie pan wygląda, panie Pomeisl, pogodny, weso­

ły uśmiechnięty... Czemu to przypisać? Przecież stracił pan chyba pracę jak my wszy­

scy?...

— No, tak, ekscelencjo... ale postarałem się jakoś wypełnić sobie czas... kiedy z naszego u- rzędu wywozili na makulaturę stare akta, kupiłem sobie za grosze kilka centnarów, a teraz siedzę sobie w domu, popra­

wiam je, uzupełniam, wykań­

czam...

— To wie pan, panie Po­

meisl — powiedział sędziwy hofrat — może by pan tak, od czasu do czasu, przyniósł mi parę kawałków... do podpisu...

(t)

DE GUSTIBUS

Pułkownik Szuwałow do­

wódca 17-go elizawetgradzkie- go pułku dowiedział się, że jeden z jego oficerów, młody porucznik Miasojedow upra­

wia sodomię.

— To ohyda! Coś podobne­

go! I to pod moim bokiem!

— Tak, panie pułkowniku — wtrącił obecny przy tym kapi­

tan Worobiejew — i to w do­

datku z „Katią“, najbrzydszą klaczą w całym szwadronie!

(t) ANEGDOTA Mirabeau był ospowaty.

Gdy na pierwszym zebraniu Zgromadzenia Ustawodawcze­

go z wielką swadą wyliczał zale­

ty jakie powinien posiadać prze­

wodniczący izby, którego wy­

bór miał być dokonany za chwi­

lę, biskup d‘Autun odezwał się:

— Mirabeau wymienił wszy­

stkie konieczne cechy przewod­

niczącego, nio. nadmienił tylko, że powinien on być ospowaty!

(t)

Dokończenie ze str. 2-ej

Wywiady filmowe

na nóżce, czy ta... ta lafirynda Z zapałem notowałem, kiwa­

jąc głową.

— Ostatnie, proszę pani. Pa­

ni zamiary na przyszłość.

— Wyjść za mąż za... Char- lie‘go. Ale to mówię panu w dyskrecji. Nie chcę, żeby się Charlie o tym dowiedział, nim mędę nąiała nową, lśniącą sków- kę. Wówczas zobaczymy,, kto zwycięży — ja, z nową skówką

ze snopkiem rozwichrzonym na głowie! Zobaczymy!... Ale...

zmykaj pan już... Charlie idzie!

Skoczyłem za drzwi. Ale zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak Chaplin odsunął od siebie tulą­

cą się doń kobietę z uśmiechem położył swą rękę na głotoie la­

seczki i wygiął ją kilkakrotnie z miłością.

(7)

H U M O R Z A G R A N I C Z N Y

UWADZE PT. PRENUMERATORÓW!

Do bieżącego numeru załączamy przekaz rozrachunkowy, którym należy wpłacić prenumeratę za 1 kw 1939 oraz prenu­

meratę zaległą. PT. Prenumeratorom, którzy nie nadeślą na­

leżności do 15 bm. wstrzymamy wysyłkę pisma.

Historia bez słów

(„L o n d o n O p in ion ")

Niemieckie piorunochrony

(„M a ria n n ę")

Przychodzi tutaj co wieczór, że­

by zapomnieć o kobietach („Every)bod\}‘s " )

Ż g d a jcie [O L L A crista lin !

(8)

IA, '

£Ua&z&wC IłanackwC

dzieś w knajpie na przedmieściu, Bandytów siadło sześciu.

W karty rżnąć jęli. Pili.

(W klatce kanarek kwili.)

Prawili o morderstwach, Plugastwach i bluźnierstwach.

O słynnych, gwarzyli, draniach, Kradzieżach i włamaniach.

rzeci bił się nie podle — Więc bęc! czwartego na odlew.

Ten obejrzał się czemby Łupnąć piątego w zęby.

Piąty w pięść złożył rękę I lu! szóstego w szczękę.

Szósty — pierwszemu sujkę....

Tak rozpoczęto bójkę.

o ugwarzyli — pili.

(W klatce kanarek kwili.)

Aż się przebrała miarka — Kopnął jeden kanarka.

Kanarek frrr... wyskoczył - Dziobnął drugiego w oczy.

Drugi aż z bólu wrzasnął I w nos trzeciego trzasnął.

i i się ci i tamci Aż przyszli policjanci.

Bandyci tłomaczyli:

— To przez kanarka... że kwilił.

Ktoby bandytom dał wiarę, Że pierwszy zaczął kanarek?

W ponurem siedzę milczeniu, Jak w klatce, w smutnym więzieniu.

Kanarek zaś patrzy z drzewa I kwili, i gwiżdże, i śpiewa.

naa

S z p i l k i u k a z u j ą s i ę c o t y d z i e ń . — Przedruk bez podania źródła wzbroniony Prenumerata kwartalna wraz z przesyłką 3 zł. Zagranicą 4.50 zł. Przekaz rozrachunkowy N° 766.

Redakcja i Administracja.’ Warszawa, Żurawia 18 m. 1. Tel. 8.58.48. Adm. czynna codziennie od 10 do 1-ej Redakcja przyjmuje we wtorki, środy, czwartki 5—6 pp. Rękopisów nie zwraca się. Opłata poczt, uiszczona gotówką

Redaktor: Eryk Lipiński Wydawca: Zbigniew Mitzner

Cytaty

Powiązane dokumenty

I jest to prawie zawsze ucieczka przed zagrożeniem życia, głodem, niedostat- kiem.. Nie wydaje się, aby sytuacja mogła ulec radykalnej zmianie, redukcji tego zjawiska,

stałych kanonii męskich: Brzeska i Witowa. Dla dziejów klasztoru Witowskiego uczestnictwo w zjezdzie mą- kolneńskim ma znaczenie szczególne - pojawia się pierwszy

Tytuł tego limeryku, dość luźno związany z jego treścią, wziął się stąd, iż autor myśląc o nim, poczuł się nagle bez pieniędzy. Poczciwy Szkot musiał

Święta się skończyły i zaczęło się znów coś dziać w tej części świata.. Minister Beck złożył wizytę Hitlerowi, Daladier

Dziewczę zarumieniło się po toczone biodra, spuściło skromnie oczęta od pończoch i zatrząsłszy się lekko w*posadzie, załkało niebacznie:. — Oj, doloż moja,

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

Czy Herbert nie jest kimś na tyle osobnym, by nie traktować go jako jednego z wie-.