30 gr.
E. Szymański: Liryka altruistyczna
H r. 6 Rok IV j
PRAWDZIWA CNOTA KRYTYK SIĘ WE BOI (KRASICKI)j <». II. 1938
We Włocławku min. Kwiatkowski witał zgromadzonych podniesieniem ręki
rys. E ryk Lipiński
Za wcześnie Kwiatku, za wcześnie...
iS tn w iłła w J « r t y Lee
F R A S Z K I
*
i * *
Jeśliby żył dziś Rejtan nowy
leżałby krzyżem w drzwiach sejmowych i grzmiałby patriotycznym głosem.
(choć prawda nie byłby dziś posłem.)
O Mickiewiczu
Pewien chłopek z pod Wilna w podniosłym nastroju
bowiem wieszcz wszedł nareszcie już pod strzechy chałup zaczęł: „Litwo, ojczyzno. moja...“
I poszedł do kryminału.
Przed przyznaniem pokojowej nagrody Nobla
Zaczekajcie z nią spokojnie na zwycięscę w przyszłej wojnie.
Próba perswazji
Japonja chce połowy Chin Ach nie żałujcie tego im!
O nadmiarze inteligencji w Polsce
Djeta cenzora
Rano mleczko, wieczór kaszka oraz raz na tydzień fraszka.
oczekiwaniu narodzin holenderskich
I n a s b a rd z o to ro zc z u la x czy da „B ocianów ka" króla?
O Akademji
Chociaż pałac, co za szopa Nowy fotel, nowe faux pas.
O wawrzynach
Otóż szczerze radzę panowie, iebyście rozdawali wawrzyny z s e n e s o w y c h liści.
Gdyby nimi uwieńczyć jakąś głowę pyszną
możeby z niej coś wreszcie po tych liściach wyszło.
Ucz się, ucz mój synu ceń królewską radę:
„Disce puer latine,
ego te faciam mości panie dziadem”.
* *
Pytasz, dlaczego tak się śmieję choć w kraju źle i dziko?
Jakto dlaczego tak się śmieję!
Bo tylu satyryków!
Dlaczego nie wchodzę do Akademji
„Jeśli wleziesz między wrony musisz krakać jak i one"
Wobec takiej epidemji nie chcę wejść do Akademji.
Wiesz dziecię o czem cenzor śni I od tych snów jest czasem chory?
Chciałby podsłuchać rytm tych dni dźwięk rymu, echo metafory.
D
ziwne prawidła rządzą reklamą. Nie dobrze jest rze
czy potrzebnej nie reklamo
wać, ale również źle, a może nawet gorzej reklamować ją za dużo, Firma „G illette" niewątpli
wie nadużywała reklamy i dziś dzięki popularyzacji nazwę ży
letek noszą nie tylko nożyki do golenia, wyrabiane przez tą fa
brykę, ale i te wyrabiane przez wszystkie inne fabryki. Imię właśnie stało się imieniem pos
politym.
Podobnie rzecz przedstawia się z motoryzacja w Polsce. Ciągle, ustawicznie wmawiano obywate
lowi: _ Jedź autem. Jeżdżąc autem, wzmacniasz Polskę. Gdy będziesz miał auto, będziesz pła
cił mniejsze podatki. I sto in
nych podobnych rzeczy. A teraz zbieramy smutne owoce tej nie
odpowiedzialnej agitacji.
Jeden z obywateli postanowił za wszelką cenę spełnić nakaz patriotycznego obowiązku. A po-
7 DNI CHUDYCH
nieważ nie miał pieniędzy, nie zawahał się przed uzyskaniem zniżki w podatku dochodowym w inny sposób. A gdy to uczy
DINOL-PONT do ZĘBÓW
W następnym
numerze „ S z p i l e k
Światopełk Karpiński i Janusz Minkiewicz
S z o p k a p o l i t y c z n a 1 9 3 8
n ił aresztowano go i osadzono w kryminale. Ba. Smutną ofiarę motoryzacji ochrzczono mianem upiora z M łocin i nadwiślańskie
go Weidemana, nie bacząc na pobudki, które Skwierawskitn kierowały.
* *♦
W ten oto sposób propagan
da motoryzacyjna w Polsce osią
gnęła swój szczyt.: motoryzacja w Polsce jak nożyki Giletta zos
tała przereklamowana. Oczywiś
cie między motoryzacją a żylet kami jest pewna różnica. 1 z po wodu żyletek też się wiele krwi polało, a przynajmniej z tym skutkiem, iż ltdzie golą się tymi śmiesznymi dwustronnymi, sta
lowymi nożykami z trzema dziur
kami pośrodku. A dla aut nie zabijają, ale ich nie używają.
To też bardzo słusznie, iż wpro
wadzono ostatnio w Warszawie zakaz posługiwania się sygnała
mi. W sprawie motoryzacji i wokół niej musi być bardzo ci
cho — zupełnie cicho.
Jan Szeląg
Za rządów premiera Składkowskiego mówią, że:
*
— Jak się nazywali pierwsi sanatorzy?
— Kacper, Melchior i Balta
zar.
*
O gen. Żeligowskim w zwią zku z jego ostatnimi wystąoie- niam i: Rewolucjan Żeligowski-
W y k q p s ię p a n !
Do naczelnika jednego z urzę
dów państwowych zgłosił się interesant z zażaleniem na urzęd
nika, który w nieodpowiedni sposób potraktował jego sprawę.
Pan naczelnik przejrzał wska zane sobie dokumenty, uczynił na nich odpowiednią adnotację i, uznawszy słuszność pretensji petenta, skierował go do tego samego urzędnika celem ponow
nego rozpatrzenia sprawy.
Interesant, powołując sie na opinię naczelnika, prosił referen ta, by zechciał sprawę w myśl
©trzym nych instrukcji załatwić.
W odpowiedzi na to usłyszał:
— Wykąp się pan!...
— Co? — zapytał zdziwiony.
— Wykąp się pan!...— powtó
rzył referent.
— Nie rozumiem...
— Wykąp się pan!.. — usły
szał petent po raz trzeci
Zrezygnowany zjawił się znów przed obliczem naozelnika:
— Bardzo przepraszam, źe oś
mielam się jeszcze pana fatygo-
wbć, ale ten urzędnik to chyba pijany...
— Jak pan śmie tak mówić?!
Pan obraża pracowników pańs
twowych podczas pełnienia obo
wiązków!... Czy pan wie co za to grozi?!...
— Kiedy, panie naczelniku, ja temu panu tłumaczę, o co idzie, a on mi ciągle odpowia da: Wykąp się pan!... Wykąp się pani... Ja tego nie rozumiem...
— Zaraz to sprawdzimy.... | Naczelnik poleca w e z w a ć wspomnianego urzędnika i, gdy ten się zjaiyia, pyta:
— Proszę mi powiedzieć, jak pan traktuje interesantów??. Kie
ruję do pana kogoś z moją ad
notacją, a pan mu jakieś tam brednie wygaduje... Co to ma znaczyć?...
— Wykąp się pan!...
— Czyś pan oszalał? Upił się pan chyba... Wydaje mi się, źe zrezygnujemy z pańskich usług...
Wzburzony naczelnik dzwoni na woźnego i każę mu przynieść kartotekę pracowników. Po chwi
li, przerzuciwszy rejestr, zagłębia się w czytaniu danych, dotyczą
cych omawianego referenta. Czy
tając spostrzega, źe ów został przyjęty do urzędu z polecenia
— ???
— Bo pierwsi ciągnęli do żłobu !
*
— Co słychać w adwokaturze?
— Żle, gdyby nie procesy po
lityczne adwokatów, nie byłoby kogo bronić.
*
Związku z nowym antyse
mickim kursem w Rumunii staje się znów aktualną kwestia Be- z a r ab i i.
wysokiego dygnitarza. Ociera pot z czoła, poczym wzywa intere
santa i mówi:
— Proszę pana... Co pan zro
bi, to mnie me obchodzi... Ja idę się wykąpać...
(j. s.)
Sytuacja dyplowauycznt na Dalekim Wschodzie
»
rys. Zenon Wasilewski
— P rzynajm niej ten p a p ie r na eoś się p rzy d a ł!
S m u tek, n ę d z a i ból z n ik a G d y się g ra u T a rg o w n ik a
KOLEKTURA LOT. PAŃSTW.
L.TARGOWNIK i Syn
Warszawa, W IE R Z B O W A 7
L O G IK A
Mały Moniuś przechadza się w szkole po korytarzu i uderza
jąc się palcem w czoło, woła:
— Logika, logika.
Zaciepia go nauczyciel:
— Co to jest Moniuś?
— Co znaczy co to jest? Tez logika... ,
— Ale o co ci chodzi?
— Niech pan profesor sam powie. Na rysunkach zdarzył mi się wypadek ze..., się. To pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy.
1 co z tego? Cała klasa oddy
cha tym powietrzem, tylko ja jepen spaceruję sobie tutaj. Gdzie tu jest logika?
Drobiazg szkalujący Streichera
Chcąc oczyścić rasę zanieczyszcza prasę.
0 zarządzeniach niemieckich w sprawie używania starego pieczywa
.Używajcie starego pieczywa*
więc każdy jak może się stara dlatego » róci do Niemiec Wilhelm — kajzerka stara. ...
Władysław Szlengei
Na ustąpienie pułk. Koca
Niejeden obywatel Nad tą spraw ą się gjowi Komu bardziej zazdrościć:
O. Z. N. czy Kocowi?
M. S.
Za oczkiem pani...
Za Twój gest, o Pani, za Twoje kochanie jako rycerz szedłbym aż po świata kraniec,
z Tobą, za Twym oczkiem szedłbym choćby w piekło.
Teraz za Twym oczkiem (gdyby Ci uciekło...) pójdę — wiedząc jak do serca przesmyk wąski _ po kraniec pończochy, choćby do podwiązki...
Jan Adamowski
8
E d w a rd S z y m o ń ik l
L iryk a altruisty czna
Z miłości wielkiej i czystej błagam Clę, Panie nad Pany, ześlij pioruny siarczyste
na wszystkich, niżej wspomnianych:
apolitvków biernych i czynnych, domokrążnych entuzjastów fallicznych, gardłujących honorowo i Innych jedwabiście, kabotyńsko lirycznych — łzylejących, miłujących nienawiść,
od oracji płatnych radykałów — — — im wszystkim do z i do ź, miłosierny, łaskawy Boże, śmierci ognistej nie żałuj.
A cholery dętką epidemię ześlij z nieba na świętą ziemię
rys. Emil Umański Pogrom ca
tym, których gryzie chandra (a gryźć ich nie chcą wszy), i czytelnikom i>Skamandra',
★ Rycerza* i ★ Raz-dwa-trzy*.
Im, którzy mają zasady, a piątej klepki im brak śmierć zwykła nie da rady
ni tak, ni owak, ni siak.
Tych, co handlują ojczyzną, tych, którzy zawsze za rządem, tych, co odnośną polszczyzną piszą donosy i wnioski — niechaj porażi trądem, niech paraliżem połamie wszechmiłujące ramię sprawiedliwości Boskiej.
A mnie, com właśnie pić przestał, bo ric już mi nie pomaga — nie winduj na piedestał nauczyciela i maga.
A mnie, com tyle poronił
wierszy żle płatnych i lichych — daj jakież dwa miljony
słuchaczów tępych i cichych.
Zawieś nad nimi słońce,
W niebie miej dla nich wzgląd — już ja ich lepiej wykończę,
niż tyfus, dżuma i trąd.
P O W Ó D
Zauberman spotyka ns ulicy swojego dobrego znajomego z branży.
— Słuchajcie Zauberman — pyta kolega — czy to prawda co mówią?
— A co mówią ?
— Żeście się rozeszli z żoną
— Prawda.
— Oj, jak Boga kocham... To wielka szkoda... Wszyscy mówi
li, że wasza żona to taka miła, dobra kochana kobieta...
— O, właśnie dlatego się z
nią rozwiodłem rn
rys. Ha-ga.
1 — Czy wiecie, że sowa ma takie właściwości, że tylko w no
cy wychodzi na światło dzienne...
— 30 złotych.
• — Co, 40 złotych?
— N 'e — pięćdziesiąt.
W A R I A T
MiC? a^ n6 ? mu ^iedzałem zakład dla obłąkanych w Kul- parkowie.
W jednej z sal siedział na ta
borecie jakiś młody człowiek i co parę chwil wykrzykiwał:
— Kuku, kuku, kuku !..
Podszedłem do niego.
— Poco pan to robi?'— zapy
tałem go przyjaźnie.
— Ja k to, to pan nie wie?
Przecież jestem rozgłośnią wi-
lenską. 0^
NIEMCY
W biurze pośrednictwa pracy zwraca się do jednej z bezrobot
nych kobiet:
— Imię i nazwisko.
— Brygida Stein.
— Zawód?
— Służąca.
— A gdzie pani chce służyć:
u Zydow, czy chrześcijan?
Mnie to tam wszystko jed
no czy nie Żydzi, byle tylko byli aryjczycy.
KONDOLENCJA
Poszedłem do Julka, 2 wizy
tą kondolencyjną Julek przyjął mnie z wielkim roa czuleniem chtUik k i"’6 ° puszczał go ani na i>™ 1' l eg° P'.ękna narzeczoną,
P1^ 113 Dziudzia umarła.
. , rozmowie dopiero zrozu
miałem. jak bardzo Julek cierpi.
r n , Bh . , e ” niepocieszony - rozpłakał się w końcu.
k a 7 trlta k’ ‘ ° ° kr° pne- T ° wieb m nR jPyianie- 10°-000 zŁ co(" aj-
W Y T W O R N A B I E L I Z N A
S P E C J A L N I B N A M I A B Ę
8 . K I E R S Z C H M I E L N A IR
4
Człowiek w granatowym palcie
— Brawo!... Brawo!...
— Bajeczne!... Wspaniałe!...
— Id io ci!.. Dzikusy!... Futu
ryści!...
Sala rozbrzmiewała burzą okla
sków i przeraźliwymi gwizdami.
Kapelmistrz zwrócony twarzą do sali kłaniał się niepewnie.
Publiczność reagowała bardzo niejednolicie na .Kulawą Sym
fonię" mistrza Le Goazion.
— W Timbuktu moglibyście zrobić tym furorę ! — wrze
szczał jakiś przeciwnik „Kulawej symfonii” .
— Zamknij mordę! — mitygo
wał,go jeden z entuzjastów.
Sala dalej huczała. Nagle z galerii rozległ się donośmy o- krzyk:
— Niech żyje Henryk IV!
Niech żyje Henryk IVI Niech żyje Henryk IV!...
Jakaś dama, wciągająca wła
śnie długie białe rękawiczki, chwyciła kurczowo za ramię swe
go towarzysza (miejmy nadzieję, że to był mąż), jakby szukając obrony i szepnęła:
— Słyszałeś?.. Pewnie wariat.
Doprawdy niebezpiecznie w dzi
siejszych czasach wyjść z domu.
Tylu obłąkańców cńodzi wolno...
Na ulicy natknęli się znów na wariata. Tym razem wyglądał on jednak zupełnie normalnie. Ot pierwszy lepszy z pośród tysiąca przechodniów. Przeciętny młody człowiek w granatowym paletku, w rogowych okularach na nosie i w berec e baskijskim na głowie...
— Ach, to znowu ten zwolen
nik Henryka IV!... Wielki Boże 1 Towar/ysz damy wypiął pierś i przybrał wojowniczą po
stawę. Wariat jednak nie zdra- dzał agresywnych zamiarów.
Wiecie państwo niewątpliwie, że we czwartek na stadionie w Colombes odbył się wielki mecz Racing— Red Star o puchar Pa
ryża.
Trybuny szalały. Szczególnie .zwolennicy Racingu wydawali nieludzkie ryki, by zdopingować lewego łącznika Brunina. Byli oni niemało zdziwieni, gdy na
gle gdzieś na górnej trybunie zerwał się jakiś młodzieniec w granatowej jesionce i zaczął krzy
czeć ze wszystkich sił:
- Natri Benzoici!... Natri ben- zoici!... Natri benzoici'...
Sąsiedzi dziwaka pukali się w
■czoło ze znaczącym uśm.echen.
Inni byli zwolennikami bardziej praktycznej kocepcji:
—Zwykły trick reklamowy! Nic więcej... Wariat zachowywał się tak, jak gdyby nie nie zaszło i obojętnym wzrokiem rozglądał
się dokoła.
M iał on piękny i miły, a za
razem bardzo donośny głos, to też trudno było nie dosłyszeć jego wojennych okrzyków wy
dawanych przy wszelkich możli
wych publicznych okazjach.
Podobne sceny powtarzały się codzienne aż do 17 czerwca, to
jest do dnia, w którym Gonzaga XXXVIII, kroi Lodomerii zasz
czycił Paryż swą wizytą Sym
patyczny ten władca został uro
czyście przyjęty na ratuszu, gdzie—zgodnie ze zwyczajem — wpisał swe imię do złotej księgi.
Wspaniały orszak powracał ulicą Rivoli. Witało go ogólne
„A h !” Parę okrzyków: „Niech żyje Gonzaga! Niech żyje Lo- domerial" Jednym słowem ra
dosny nastrój — jak się należy.
Nagle grzmiący głos zagłuszył wszystkie inne:
— Moje buty!... Moje butyl...
Moje b u ty !..
Nie trwało to jednak zbytdłu- go. Młodzieniec w granatowej jesionce i w berecie baskijskim został chwycony za kark i dys
kretnie odprowadzony na stro
nę.— On nie jest niebezpiecznyl Ot po prostu ma fijołka!
Panowie w cywilu podali to hasło umundurowane eskorcie.
Wariata przeprowadzono do komisariatu. Dyżurny przodow
nik spojrzał nań ironicznie i rzekł:
W HISZPANJ1
rys. Zenon Wasilewski
— Schwytaliśmy pięciu rządowców. Czy rozstrzelać ich ?
— Ależ skądże znowu! Jesteśmy chrześcijanami i nie zno
simy widoku krwi Powiesić ich!
NIEDOWIAREK Salomon Cyterszpiler jedzie
trójką na plac Krasińskich.
— Panfe konduktor — zapy
tuje trwiżliwie — czy to aby
W je d n y m z n a jb liż s z y c h n u m e r ó w
„ S z p ile k " r o z p o c z n ie m y d r u k
s e n s a c y jn e j p o w ie ś c i s a t y r y c z n e j p. t. „ D Y K T A T O R M I M O W O L I "
— Ach, więc to szanowny pan rzuca ordynarne wymysły,
?dy obcy monarcha odwiedza Paryż?
— Wymysły?... jakto?... ’
— Więc idiotyczne okrzyki...
a idiotyczne okrzyki w tym wy
padku równają się ordynarnym wymysłom. W jakim celu pan to robił?
— Dla swej prywatnej przy
jemności.
Nazywał się Paul Maincy i odpowiadał zupełnie rozsądnie na wszystkie pytania. Był pra
cownikiem h a n d lo w y m , miał 26 lat, mieszkał tam a tam..
Dane te były, jak się okazało zgodne z prawdą.
Dalszych jednak zeznań od
mówił stanowczo. Rozwiązał mu się język dopiero wówczas, gdy zjawił się lekarz policyjny.
— To doprawdy nie ma sensu, panie doktorze, badać moje od
ruchy i moje źrenice. Nie jestem wariatem. Ot poprostu moja na
rzeczona panna lvonne Valence mieszka w Chartres. Odwiedzam ją co dwa tygodnie, a w mię
dzyczasie pisujemy do siebie,
pewne, że dojadę do placu Kra
sińskich ? ,
— Pewne, pewne...
Po pewnym czasie Salomon
lecz to nam nie wystarcza. Dla
tego też porozumiewam się z nią poprzez eter.
— Co? — zmarszczył brwi lekarz.
— Tak... na prawdę, to nie żadne czary, Moja narzeczona jest namiętną radiosłuchaczką i nie opuszcza ani jednej trans
misji radiowej z wszelkiego ro
dzaju uroczystości i imprez ar
tystycznych lub sportowych Ja ze swej strony korzystając z pa
nującego tam hałasu, wykrzykuję jej umówione wiadomości. Po
siadamy bowiem swój własny szyfr.
— „Niech żyje Henryk IV ’ — to znaczy: „Całuje twe prawe uszko!" „Natri bicarbonicil" zna
czy: „Przyjadę w niedzielę 9.25."
„Moje bu ty!” to: — „Kocham cię!"
Mamy z górą dwadzieścia taI*
kich umówionych zdań. To nic nie kosztuje, a daje nam tyle szczęścia. Ach, panie doktorze, ona zawsze słyszy inój głos po
przez brawa i okrzyki tłumu.
A potem zasypia błogo z moim imieniem na ustach!...
P rzeło ży ł Me-Wa.
wylęknionym wzrokiem rozgląda się się po wagonie:
*,■ — Panie biletowy!
Podchodzi konduktor:
7 — Co znowu?
— Co do tego placu Krasiń
skiego to jakoś nie mam pew
ności...
— Niech pan nie zawraca gło wy, już mówiłem panu przecież.
te.Po krótkiej chwili Cyterszpi piler znów zaciepia konduktora:
>— Mnie się zdaje że pan się myli, przecież ten tramwaj jakoś innaczej idzie..
— Zdenerwowany^, konduktor podnosi głos:
— Coś pan do cholery z by
ka spadł, czy jak? He razy będę panu powtarzał to samo? Ma pan tutaj tabliczkę, o. stoi, jak wół: Plac Krasińskich.)
Cyterszpiler spogląda z niedo
wierzaniem na mówiącego:
— I to już ma być takie pew
ne, co? To ja panu powiem, że przechodziłem wczoraj przez uli cę i spostrzegłem na parkanie nap/s: ,d...". Patrzę przez dziur
kę i co pan myślisz? To był
welodrom. (1)
5
Niemieckie żądania zbrojeniowe czyli J a rz y Kom il W einłroub
rys. Emil U irański
O k n o na św iat
Łatwy życiorys
Przyjechał taki pan z Cieszyna, (kto bieg wypadków pilnie śledzi, wiedział, że herbu .W azelina”,
choć zwany krótko — Fredzik Bredzik).
Ten pan niemądrze uśmiechnięty bredził o różnych stanu racjach, nosząc na nosie transparenty na politycznych demonstracjach.
Ekwilibrysta, kuglarz, błazen.
Ideą bawił sie, jak piłką. .
Żonglował „preczem", stawał „na zew", aż spodnie pękły mu z wysiłku.
Bo już w Cieszynie dobrzy ludzie mówili mu: — Panie ftlfredzie
miast piać o trudzie chodź na wódzię, bo pan wysoko nie zajedzie**.
Ale ów Fredzik, szermierz idej, 1 był socjalistą, owupiakiem,
choć w gruncie (A, Mickiewicz vide) był albo durniem lub łajdakiem.
Bo kto to widział, by tak nagle, człowiek przemieniał się w okręty, by w każJy wiatr wydymał żagle, przemalowywał transparenty ?
SPRAWY ZAWODOWE
W przedzate trzeciej klasy po
ciągu Warszawa-Białystok siedzi dwuch pasażerów: pan Herman Cyplein, senior komiwojażerów polskich i pan Izydor Sznuszkies, wysoce uzdolniony nowicjusz w tym zawodzie.
— A już najgorsza rzecz — uskarża się młody korni* r jażer—
to to, że gdzie człowiek przyj
dzie, żeby pokazać swój towar, wszędzie go obrażają!
— Nie m o g ę tego zrozu
m ieć— dziwi się oan Herman—
ja już jeżdżę jako komiwojażer przeszło trzydzieści lat, zdarzało się, że wysypywano mi próbki z walizy, że wypychano mię za drzwi, że zrzucano mię ze. scho
dów, że zatrzaskiwano mi drzwi przed nosem, parę razy nawet dostałem po pysku, ałe żeby mię ktoś obraził, to mi się jeszcze nigdy nie przy trafiło!
S tara p raw d a
Z Ż o lib o rz a , i M a rs z a łk o w s kiej Z P r o s t czy z A lei S zu złra T rze b a Iść do „Paradi«o"l—
Tako rz e c z e Z a ra tu s tra .
6
PAMIĘĆ
Do słynnego dyrygenta Tos- caniniego potrzedł pewnego ra
zu tuż przed koncertem kontra- fagocista i ze zmartwioną miną oznajmił:
— Przed chwilą zauważyłem, że mój instrument nie jest w po
rządku. Nie można na nim za
grać „cis".
Toscanini ukrył twarz w dło
niach, pomyślał chwilę, poczem poklepał wesoło muzyka po ple
cach i powiedział:
— To nic nie szkodzi. W par
tyturze dzisięjszego koncertu nie ma „cis“ na kontrafagocie!
(0
NIEZROZUMIAŁY JĘZYK
(s) Do obozu gen. Franco nadszedł przez umyślnego roz- rozkaz. Napróżno dowództwo starało się go odcyfrować. Pisa- ny był w jakimś obcym, niezna
nym języku.
W końcu zawołano żołnierza, którego zdolności lingwistyczne były znane. Ten odczytał doku
ment bez trudu.
— Po jakiemu to? — zapyta
no go.
— Po hiszpańsku....
A przytem gada! bardzo mądrze (pogodni głupcy jeszczs ujdą,
t r a n s c e n d e n t a l n y mając wzgląd, ża oświeci wszystkich wielką bujdą.
A tu i ten i ów zaczyna,
że nie-wiadomo, co w tern siedzi, choć pewne: herbu „Wazelina",
choć zwany krótko — Fredzik Bredzik.
ft tu niektórzy, że ma pensje, że ma poglądy, że jest sztandar,
choć w gruncie rzeczy, gdzie tu sens jest 5 gdzie idea a gdzie granda?
A tu niektóre mądre głowy mówią, że niekorzystny to rys.
źe przebieg prosty i typowy i że zbyt łatwy ten życiorys.
że to poprostu zwykła Świnia, a raczej człowiek-świnia. który nie chodzi po wytycznych linjach, ale po linjach konjunktury,
że mankam enty młodej głowy, że trudno mówić o idei.
Lecz jak ponuro groteskowy bywa tu koniec epopei.
Spojrzyj przechodniu — oto ona:
osoba pełna cnót i zalet
w tak młodym wieku przemieniona
na stary polityczny szalet.
KALKULACJA
Donald Mac Kirby wygrał na loterii 100000 funtów.
Uradowany postanowił uczcić godnie ten szczęśliwy dzień i pójść ze swym małym synkiem do kina.
— Nie należy jednak trwonić bezcelowo pieniędzy — powie
dział po drodze — wezmę cię na kolana i w ten sposób zapła
cę tylko za jeden bilet.
Po przybyciu do kina podcho
dzi do kasy i zapytuje:
— Ile kosztuje bilet na ga
lenę?
— Cztery pensy — dzieci zaś płacą połowę.
— Wobec tego poproszę o jeden bilet dziecinny dla mojego synka.
- A pan?
— Ja usiądę mu na kolanach!...
(0
***
Wuj Eeliks jest łysy jak ko
lano. Jednego razu, będąc u fryzjera kazał się ostrzyc.
Ponieważ zabieg ten połą
czony był ze znacznymi trud
nościami ze względu na nikłe owłosienie klienta, fryzjer za żądał dwóch złotych.
Wuj Feliks obrusza się:
— Jakto, za strzyżenie dwa złote?
— Pardon! Strzyżenie zło
tówka. Znaleźne — druga zło tówka.
(0
Wilhelm I, podówczas jeszcze będąc królem pruskim, siędział kiedyś Ha ławce w parku w Ka
rlsbadzie. Na drugim końcu ła w ki siedział jekiś wąsaty Węgier i kurzył spokojnie swą fajeczkę, nie zwracając 2wpełnie uwagi na dostojnego sąsiada.
Dotknięty tą obojętnością król odezwał się do niego wyniośle:
— Kto jest on?
— Miklos M ilfa ky, żupan sze- gedeńskiego komitetu!
— Bardzo ładnie! — kiwnął głową król z udanym podziwem.
Po krótkiej chwili Węgier spytał:
— A kto jest on ?
— Wilhelm I, król p ru ski!
— Też bardzo ładnie I — zau
ważył z niezmąconym spokojem Węgier paląc dalej swą fajkę.
(0
aiw E LA cvjnv k h aosaoci M i i J .B A SZACHA ÓADAJI C IK 1 I M t t ś H ) fllATOUŚOSĆ I UHM-
iv mtoeiMAciw «wou)D
Jak sobie w y o b ra ż a w id z
d w ie głów ne p a ry o p e re tk i „K S IĘŻN A FEDO RA"
po p rzec zyta n iu afisze
N a i *2 l i c i
SpC
dx'»x cz®»
SAtO«>t
CZEKOLAD''
W.— upper
Słon«s’ tf
Prosimy o wpłacenie prenu
meraty za I. kwartał 1938 r.
PP. P renum eratorom , któ rzy nie uiszczg należności do dnia 1-go lutego b. r.
Ważne dla PT. Prenumeratorów
W odpowiedzi na liczne zapytania PT. Prenumeratorów i Czytelników komunikujemy niniejszym, że pozostała nam jeszcze w zapasie pewna ilość egzemplarzy nastę
pujących książek:
J U L I A N A T U W I M A Lutnia Puszkina
i J a rm a rk rym ów
W związku z tym, przedłużamy okres prenumeraty pre
miowanej do dnia lb lutego b. r. Zgodnie więc, z po
przednim ogłoszeniem PT. Prenumeratorzy, którzy wpłacą zł. 12 (dwanaście) tytułem rocznej prenumeraty otrzy
mają jako bezpłatną premię jedną z wyżej wymienio
nych książek. Prenumeratę można wpłacać przekazem rozrachunkowym na konto nr 766, W arszawa, albo bezpośrednio w administracji w godzinach 10 — 2 pp.
wstrzymamy w y s y łk ę pisma
Prenumeiatę można wpłacać przekazem rozrachunkowym na konto 766 we wszystkich urzęiach pocztowych lub bezpośre
dnio w Administracji, Górskiego 6
Idąc
na
RAI PAMIĘTAJ, iź POWODZENIE n iN fll
D r t L w tańcu zapewnia U l i , U L
płynny, niezawodny środek od potu
POMflDKI
W s z y s t k f e d r o g i p r o w a d z ą d o „ P A R A D I S ‘u “
|,.O L L A. - C R l S T A L L I N " z - e a /e ^ c y o Z | przy PRZEZI
O S Y P IE !
7
t
Po przesileniu rządowym we Francji
I
rys. Jakub Bickels
A la rech e rc h e du C h a u ł e m p i perdu
_______ „ B i p l i k i ” n k a z n j ą s ię oo t y d z i e ń . — Przedruk bez podania źródła wzbroniony.___________
y u p p marata kw artalna wraz z przesyłką S zł. Zagranicą 4.60
zt.
Przekaz rozraofannkowy nr.TU,
Kodak ej a 1 Administracja: Warszawa, W . Górskiego6 m IteL 3-36-91 Adm-niraoja czynna codziennie od 10-ej do l-e | w pal.ja przyjm uje w poniedziałki I czwartki od 6-ej do 6-ej pp. Rękopisów nie zwraca się. Oplata poczt, niszczona gotówką.
Cena ogłoszeń w tekście 1 zł. za mm.
Redaktor i wydawca: Zbigniew Mitzner.
PolskU Zakłady Drukarsko-IntrollgatorskU, Warszawa, Bracka 22, UL 684-12.