Czyściecki — Fokszański — Lec
P A C Y F I S T A
LEONID FOKSZANSKI
S Ł U P Y G R A N I C Z N E
„Mikołaj Stasinek ze wsi Nowa Wola za usunięcie słupa granicznego skazany został na 6 miesięcy wię
zienia".
(Z gazet).
Tu grzmią dzieje potokiem, a ty — w rożku gazety.
Spójrz, gdzie wielkie sensacje, mój Stasinku, a gdzie ty!
Tu — en face — dyktatorzy na czołowej kolumnie, a ty w kącie, w kąciku
siedzisz smętnie, bezszumnie...
I ,
Lecz cóż czyn twój oznacza, cóż cię naszło znienacka:
czy ideja maniacka, czy fantazja pijacka?
Nie wstrzymany przepisem, ni rozsądkiem, ni strachem, słup graniczny wyrwałeś i zabrałeś pod pachę.
Jeszcze teraz powiedzą, żeś jest łotr lub przygłupek;
a ty wyznaj mi szczerze, naco był ci ten słupek?
Czyś chcial może by słup ten bielą świecił ci dumnie w twojej własnej zagrodzie, przy stodole na gumnie?...
Ale czegobyś nie chciał, wiedz, żeś bardzo źle zaczął:
trzeba było naodwrót, trzeba było inaczej.
Tyś szedł cichcem, a chyłkiem, otoczony sekretem
A tu trzeba bić w bębny, trzeba tupać z tupetem.
T^byś zakrył twą sprawę, w czarną noc ukrył rad ją — trzeba było ją wieścić
przez megafon, przez radio!...
'i - ' , "5 \ ’ ! Trzeba było depesze
wysłać w świat wiekopomne:
„Panie Taki a - Taki,
ja panu tego nigdy nie zapomnę1'.
I rzucaliby kwiaty i krzyczeli wiwaty, dyktatorzy i króle z tobą byliby „na ty“.
A „Czerwoniak" już ciebie piersią karmiłby własną,
„Mały Dziennik" by ze łzą aż rączkami zaklasnął...
Tylko Wielkie Mocarstwa, niewrażliwe na zbytki, powiedziałyby może,
(zresztą szeptem) żeś brzydki...
Światby milczkiem podziwiał harce twe piękno - śliczne, i usunąłbyś słupy,
białe słupy graniczne.
O. Stasinku zbyt skromny, gdy pomyślisz o słupie,
nad tym wszystkim się zamyśl, siedząc w ciemnej twej ciupie.
CA C‘EST MARSEILLE.
Mariusz i Olive sprzeczają się na temat wojny na Dale
kim Wschodzie i jej ewentu
alnych wyników.
— Ja ci mówię — wola Oli- ve — że wygrają Japończycy!
— A ja głowę daię. że Chińczycy! — zapewnia Ma
riusz.
— Przekonasz się, że Ja
pończycy!
— Skąd ta pewność?
— Japończycy to niesły
chanie zdolny i zręczny na
ród. Widziałem wczorai w cyrku żonglera japońskiego.
Powiadam ci — geniusz! Sta
wiał na drewnianej obręczy szklankę wynełniona no brze- fi woda i kręcił ia taV szyb
ko że ani iedna 'kropelka nie snadła na ziemię!
— To jeszcze nic — uśmie
cha sic lekceważąco Mariusz.
— Ja widziałem żonglera chiń
skiego, który robił podobną sztukę, ale ze szklanką zupeł
nie pusta. Kręcił ią ż tak wiel
ką szybkością, że w końcu spadło z niej na ziemię... kil
ka kropel wody! (t).
N ow y m inister spraw zagr. Francji w Lidze Narodów
Rys. M. Piotrowski B O N C O U R MESSIEURS!...
BŁĘKITNA KREW.
Mr. John Doolittle, amery
kański król wykałaczek w drodze do Europy poznał na okręcie przedstawiciela jed
nego z najstarszych, arysto
kratycznych rodów Francji, księcia de Rohan.
- - Mój pradziadek — o- świadczył z dumą Francuz zo
stał zgilotynowany w Paryżu, w roku 1793...
— Jesteśmy skwitowani — odparł Jankes — mój dziadek został powieszony w Kalifor
nii w roku 1893!... (t).
TEŻ...
W jednym z nocnych loka
li doszło do ostrej wymiany zdań miedzy mecenasem K...
i dyrektorem N...
W rezultacie adwokat wy
mierzył siarczysty policzek przemysłowcowi.
Mały nikolak przygląda się z żywym zainteresowaniem tej scenie.
— Paszoł won szczeniaku!
rv c z v z w 'c ie k ło 'c ia d y r e
ktor N ... Też ebeesz dostać w mordę?!!! (t).
ZA RZĄDÓW PREMIERA SKŁADKOWSKIEGO, _____________________ MÓWIĄ, ŻE...______________
W zw iązku z przeprow adzę niem sygnalizacji św ietlnej na terenie stolicy daje się zauwa
żyć wśród szoferów w zm ożo
ny pociąg do kieliszka.
D zieje się to na skutek tego, że szoferom nie wolno trąbić.
*
Kanclerz H itler podobno sie dzi w teatrze > zaw sze w pier
w szym rzędzie — bo chce mieć naród za sobą.
*
Podobno kolporterzy pism oenerpwskich w zw iązku ze swoim i uniform am i i przeko
naniami zachodniego sąsiada, nazyw ać się mają—p i k i e t- n a u b a.
Rząd faszystow ski zezw olił ostatecznie na zjazd gmin ż y
dowskich. , ■
Pewne zam ysły rządu, doty- czące p o życzki zagranicznej, sprawiają, że nie chcialby on, aby żyd zi włoscy mieli kw aś
ną g m i n ę.
Kola dobrze poinform owane twierdzą, że Mussolini za nie
zb ęd n y warunek porozum ie
nia z zinglią, uważa ścisłe prze- strzegame zasady: n e g u s - t i b u s non est disputandur.
*
O statnio odkryto nowe p o kłady węgla w G osprzydow ie.
W iadomo — Polak, w ę g i e l , dwa bratanki.
*
Jak wiadomo Mussolini o- trzym ał depeszę od Hitlera, która brzmiala:
„Mussolini, tego panu nigdy nie zapomnę"!
H i 11 e r.
Podobno jednak nie całą go
dzinę później otrzym ał II D u
ce drugą depeszę, ty m razem z Londynu, która brzmiala:
„Mussolini t e g o panu ni
gdy nie zapom nęl"
C h a m b e r l a i n .
*
Podobno jedyną korzyścią, dzięki przyłączeniu do ultra — jaką osiągnie ś. p. Austria prawicowych Niem iec, będzie zmiana zasady ruchu kołow e
go „L i n k s F a h r e n“ na
„R e c h t s F a h r e n".
*
Delegaci Z w iązku N a u czy cielstwa interweniowali u pre
miera w zw iązku z obrażeniem przez „Falangę" ich godła.
W idać zw iązek ten ma w y soko rozw inięte poczucie g o- d ł o ś c i.
*
— C runt to nieopuszczać rąk! — mówili do siebie wie
deńczycy, witając Fiihrera hi tlerowskim pozdrowieniem.
*
— Jak się nazyw a agent G e
stapo w W iedniu?
— S z p i c e l po wiedeń sku.
*
Władze stanu Parana w Bra
zylii zlikw idow ały polskie szko Inictwo.
Jest to ty p o w y obiaw fa- szystko w skiej P a r a n o i .
*
Z okazji p o bytu min. Becka w R zym ie, Wirginio Gayda na pisał artykuł, utrzym any w to nie g a y d a m u s igitur.
*
Otwarcie portu T el-A viv- skiego, któ ry jest konkurencją dla Ja ffy, uważają arabowie za czyn wysoce nie p o r t o - w y .
*
O postawie akadem ików ż y dow skich w sprawie ghetta mówią, że akadem icy ci okaza li się s t o i k a m i .
*
O poparciu udzielonym Blu m ówi przez Paul Bouncourta mówią, że jes to akt politycz
nej b o n c o u r t u a z j i .
*
Podobno na wieść o marszu w ojsk niemieckich na Wiedeń, poseł austriacki w W arszawie biegał gorączkowo po mieście szukając... Sobieskiego.
*
Podobno Hitler podczas po bytu w W iedniu zam ieszkał w hotelu „Imperial", żeby pod
kreślić sw ój i m p e r i a l i z m .
Pełen życia, pełen werwy Koi smutki ściera łzy
Czynny całą noc bez przerwy Cafć-Dancing „PARADIS".
F R A S Z K I
w sp ó ln y m sto le:
Oczęta wznosząc, wciąż gadają O „wspólnym stole" fabrykanty, Lecz sami się na środek pchają, Dla robotników mając — kanty.
K o z a :
Chwila decyzji — kres udręki bliski.
Masy czekają. Wzburzysz w kilka chwil je,
„Raz kozie śmierć!" krzyknął lud paryski I — zburzył Bastylię...
LALLA ROKU
I
N a d w ó c h :
Nie jedzą mięsa i płodzą armaty.
Dają nagrody: Jeden daje zato, By nie jeść mięsa. Drugi akuratnie Zato, by mięso płodzić armatnie.
Już są do nabycia
oprawne KOMPLETY „SZPILEK"
w estetycznej, płóciennej oprawie, ze złoconymi napisami na grzbiecie i karcie tytułowej.
CENA kompletu z r. 1936 zł. 12.—.
CENA kompletu z r. 1937 zł. 10.—.
Dla rabywającychobydwa komplety łączna cena za oby
dwa ręczniki zł. 17.50.
Zamówienia prosimy kierować na adres administracji.
Za zaliczeniem nie wysyłamy. Należność należy wpłacać przekazem rozrachunkowym na nasze konto nr. 766.
Na prowincję wysy łamy za zwrotem kosztów przesyłki.
T AQ jjlJ.-S.z ŻOCHOWSKI STANISŁAW JERZY LEC i
H A N S
Nad Wartą bór sosnowy szumiał i w onym borze mieszkał Hans, Hans dobrze świat ten już rozumiał z pism, które ciągle słał mu Gdańsk.
Ojczyste pisma czytał Hans,
— za Vaterlandem głośno szlochał, (na pocieszenie krzyczał: ,,Heil“)
— wspomina! czasy, które kochał.
NA PROJEKT KARY CHŁOSTY:
To na cud zakrawa, na cud naszej ery.
Jedną lii erą prawa,
stłuc c z t e r y l i t e r y .
O POSTĘPIE: z
Wiek pary i elektryczności — oto co zdziałał ludzki mózg!
Tak! Krzesło elektryczne prosi Lecz spróbuj puścić parę z ust.
Za tymi czasy tęskni Hans,
gdy w pikielhaubach pod Paryżem śpiewano „Deutschłand iiber all‘s“,
— armaty grały słów tych spiżem
STEFAN GOŁĘBIOWSKI A dziś?
— nad łóżkiem zblakłe dwa portrety:
dziewczęca Gretchen młody Hans • i ułożone ręka Grety
menażka z łyżką, oraz pas.
Do tego pasa, do menażki
ciągle się w wieczór modli Hans, do Vaterlandu, do wojaczki — co noc w mistyczny wpada trans.
Śni mu się wojna, keiser, Fiihrer na czele hufców karnych wojsk,
„Paradenschritt" ulice bije, lecz — nagle Hans się czegoś zląkł...
F R A S Z K I .
MYŚL:
Myśl całkiem pewna We mnie dojrzewa:
Grafoman — z drewna, Poeta — z drzewa.
MAJĄTEK:
Przyszłość zapewniona!
Konto po rodzicu W niebie u patrona, Dobra — na księżycu.
Zlękniony bieży do komina,
— przewraca garnki, (jeden stłukł) o Donnerwetter — wglos przeklina i masła szuka co ma tchu.
1SSUE:
Ojciec był kołtun, matka kretynka, Rzecz oczywista, że mieli synka, Rzecz oczywista — kalamburzysta.
Bo w Vaterlandzie nie ma masła i nie miałby Hans tam siedmiu krów, więc nagły strach ogarnął Hansa,
— o Vaterlandzie dawny mój!
I
Nie, nic rozumie i tego już, pocóż armaty, gdy miast wojny jakiś tam robią znów Anschluss,
— Hans jest na dobre niespokojny.
Tak długo — długo myślał Hans i długo bór sosnowy szumiał,
o „Deutschłand, Deutschłand iiber all‘s“
i nic już w końcu nie rozumiał.
NA DRODZE:
Mimochodem myślę o tern:
Podstawianie bliźnim nogi I ciskanie w oczy błotem — To są nasze polskie drogi.
TOWARZYSZ PIEC:
•
Prosto z pieca — świeże Piec poezje czyta.
W dłoń czerwoną bierze, Zagwiżdże — i kwita.
Trzepanie d y w an ó w
Zaczyna się to o 9-ej i trwa do 11-ej. teoretycznie. W rze
c z y w isto śc i p ie rw sz y g rz m o t
rozlega się kwadrans przed 9-ą, a ostatni zagłusza nieraz ude
rzenie godziny 12-ej.
No cóż. Trzepać dywany trze ba, bo kurz szkodliwa rzecz i brzydka. Rozum mówi: trze
pią, — to znaczy się kultura, nygiena, czystość. Ale nerwy nie wytrzymują. Rozumu nie chcą siuchac, cholera je bierze.
więc za karę robią tigia rozu
mowi i rozbolają mu głowę.
Rozum kiepsko się czuje w rozbolalej głowie, więc zaczy
na się buntować przeciw ner
wom, robi się bałagan, który właściciel nerwów i rozumu stara się bezskutecznie uspo
koić proszkiem od bólu głowy za 10 groszy.
W niektórych mieszkaniach mają elektroluxy, ale też trze
pią, bo elektrolux droga rzecz oszczędzać trzeba. W innych znowu nie mają dywanów, ale tez trzepią, bo trzepać można nietylko dywany, ale każdą rzecz „materialną" od pierzy
ny począwszy na chustce od nosa skończywszy.
Rzucam podejrzenie, że trze panie sprawia przyjemność trzepiącym. Pracownice domo
we i dozorcy domowi trzepa
niem roz“wiązują swoje kom
pleksy niższości. Odgrywają się za swoje krzywdy i upoko
rzenia. Biją. Walą. A masz! A masz! To przynosi ulgę i od
prężenie. Przy odrobinie fan
tazji nie trudno sobie wyobra
zić, że okładany kijem lub trzepaczką dywan to szanow
ny pan gospodarz lub ukocha
na pani domu.
Patrząc na trzepanie dywa
nów z punktu widzenia intere
sów zbiorowości, dochodzimy do wniosku, że rozładowuje ono u trzepiących napięcia re
wolucyjne. Dlatego to dozorcy domowi i pracownice domowe
„nie idą na lep haseł wywro
towych" i są elementem spo
łecznie spokojnym i zdrowo myślącym, innymi słowy: trze panie dywanów jest filarem, na którym się wspiera ustrój
kapitalistyczny i dlatego cie
szy się tolerancją a nawet po
parciem władz bezpieczeń
stwa.
Ale moim poparciem się nie cieszy. Ja nie mogę. Dopra
wdy. Łeb mi pęka z bólu. Pisa
nie nie idzie. ;^a uą mysi roz bija w puch trzepaczka.
Łup! Łup! Bach! Pach!
Próbowałem watę do uszu.
I wosk. Nie pomogło. To się słyszy całym ciałem.
Żeby się uchronić od zwa
riowania, wymyśliłem sposób wewnętrzej reakcji na trzepa
nie. Polega on na tym, że wew
nętrznie, dośrodkowo, wymy
ślam trzepiącym od ostatnich.
Potem życzę im wszystkiego najgorszego. Wreszcie koło je
denastej wchodzę w fazę—o- kreślmy to naukowo—imagina cyjnego sadyzmu. Wyrywam dozorcy domowemu trzcino
wy kijek i rozbieram go, t.zn.
dozorcę do naga. Kijkiem sie
kam ciało dozorcy tak długo aż nabierze koloru zdecydowa
nie sinego. Wtedy zdzieram w kilku miejscach skórę i żywe mięso posypuję solą. Bezzwło
cznie po ukończeniu tej czyn
ności poddaję dozorcę łamaniu kołem i rozrywaniu końmi.
Nierzadko stosuję wyrywanie języka, próbę ognia, lub trze
wik hiszpański. Wreszcie wbi
jam dozorcę na pal, i czekam aż powoli dojrzeje dośmierci.
Jeżeli chodzi o pracownice domowe, urozmaicam tortury zabiegami dostosowanymi do ich odmiennych właściwości anatomicznych. Przyjemność nawet większa. Tylko niezdro
wa, psiakrew!
Kwadrans po dwunastej i- maginacyjny film udręczeń roz poczyna ruch wsteczny. Zma
sakrowane a częściowo i zbez
czeszczone ciała wracają do stanu pierwotnego.
O godzinie pierwszej, gdy wychodzę z domu, znowu ko
cham cały świat wraz z trze
piącymi dozorcami i pracow
nicami domowymi.
Uśmiecham się do nich ży
czliwie i pozdrawiam flagą ka
pelusza.
Szlachetne mam serce...
— Czy zastałem pana Żółtowskiego?
— Pan Żółtowski to ja.
— Ach! to pan! Nie poznaje pan mnie?
M. SPIELMAN
NA SĘDZIEGO
Rys. H a g a
Pewien sędzię niemłody, co miał młodą żonę, Tłumaczył jej co wieczór profesorskim tonem, Co to akt urzędowy, a co notarialny,
Co ziemski, co znów grodzki, a co rejentalny.
Co znowuż akt sprzedaży, kupna i sądowy, A ją bardzo ciekawił tylko jeden. Płciowy.
Lecz sędzia choć się silił, próbował i leczył Nie zdołał wytłumaczyć jej tej prostej rzeczy.
Kobieta jak kobieta. Nie bez pewnej racji Z kimś innym wypełniła lukę w edukacji.
Z tego wielce przykrego więc wynika faktu,
Nie bądź sędzią, gdy nic znasz co ważniejszych aktów.
UWAGA PIES Feluś poszedł z wizytą do
swego starego znajomego Al
berta. Gdy wszedł do miesz
kania, ze zdumieniem spo
strzegł w przedpokoju wielki napis:
„Uwaga, pies".
W największym strachu wszedł do jedynego zresztą
pokoju. Ale psa jakoś nie było.
— Wyprowadziłeś go na spacer — zwrócił się do przy
jaciela.
— Ale skąd — odrzekł Al
bert — nie widzisz go? Stoi w rogu pokoju. Jest taki malut
ki, że musiałem napisać:
„Uwaga, pies", żeby mi go nie przydeptali.
Rys. Zenon W asilew ski
d in o l - d o n t m ~ do zębów
— Wiesz, wczoraj widziałem strasznie wstawionego jegomościa.
— Gdzie?
— W lustrze.
KOBIETA PŁACI.
Młoda, .urocza mężatka, pa
ni Krysia Pikulińska wchodzi do składu aptecznego na No
wym Swiecie i prosi o pół tuzina środków ochronnych popularnej marki.
Widząc zdziwioną nieco minę drogisty, urocza klient
ka tlodaje wyjaśniającym to
nem.
— Zazwyczaj, proszę pana, mój mąż załatwia te rzeczy, ponieważ jednak wyjechał o- statnio na parę dni z Warsza
wy, więc muszę sama... (t).
BAJKA.
Żółw zachorował. Zapadł na grypę. Kiedy odwiedził go śli
mak, żółw powiedział:
— Jestem chory. Mam gry
pę. Czy mógłbyś mi przy
nieść z pobliskiego jeziorka tabletkę aspiryny?
— Mógłbym.
— 1 o przynieść.
I ślimak poszedł po aspirynę.
Minęła godzina. Minęły dwie godziny. Minął dzień.
Minął tydzień.
ł dni potoczyły się swoim zwykłym trybem.
Po roku żóltw spotkał przy
padkowo w ogrodzie ślimaka.
— Czyś zwariował? — za
wołał żółw.
Oburzony do żywego śli
mak schował różki:
— No, jeżeli w ten sposób zaczynasz, to wcale nie pójdę po aspirynę. (1).
BERLIN
Rys. Zenon Wasilewski
Do berlińskiego tramwaju wsiada starsza, otyła dama.
Jakaś młoda dziewczyna o se
mickim wyglądzie zrywa się, by ustąpić jej miejsca.
— Nie, wolę stać! — mru
czy gniewnie dama i odwraca się ze wstrętem.
Dziewczyna spostrzega prz'rr»iętą do jej płaszcza o- znakę „Narodowo - socjali
stycznej organizacji kobiet" i siada, zmieszana.
W tej samej chwili podnosi się ze swego miejsca, siedzą
cy pod oknem robotnik i mó
wi do damv:
— Może pani spokojnie u- siąść, moja d..a jest aryjska!
(t)
idqcn a
BAL
Pami|M ’ iż powonzenieDINOL
w la n c u z a p e w n ia
—H1938
r. aPojechałem z wizytą do wuj
ka. Wujek mieszka w Berlinie.
Kiedy spytałem go o stosunki panujące w stolicy Rzeszy, odpowiedział:
— Stosunki z Polską rozwi
jają się nader pomyślnie. Już dzisiaj na przykład każdy po
licjant obowiązany jest znać język polski.
Spojrzałem na wujka z nie
dowierzaniem.
— E, wujaszek żartuje.
— Żartuję? Przekonasz się dzisiaj.
Wyszliśmy na ulicę. Wuja
szek podszedł do stojącego na skrzyżowaniu ulic policjanta i rzeki:
— Pocałuj mnie pan w d...
— Was?
- Niech będzie nas. (1).
p ły n n y n iezaw o d n y śro d ek od potu
Poczta „Szpilek''
J. O. — Wiersz o piłce nożnej aktualny, ale nie dowcipny.
Nie skorzystamy.
KI. Pias. — Wiersz świetny, niestety, my też mamy „Jar
mark Rymów". Fe!
Feliks — Łódź. — Wiersze na
dają się raczej do poważnej prasy lewicowej, do „Szpi
lek" nie.
Jan Ug. — Łódź. — Nie sko
rzystamy. brzydkie.
Ł. Białog. — Nie wydrukuje
my.
F. Kot. — Wiersze za poważ
ne, nie do „Szpilek".
Am — Warszawa. — Dobre intencje ubrat pan w ztą for
mę — nie pójdzie.
Zygm. Fil. — Kraków. — Nie skorzystamy.
Argren w-m. — Jest pan prze
widujący, nie skorzystamy.
Rom. Nat. — Warszawa. — Nie możemy zadzierać z nieżyjącymi, nie pójdzie.
Lech. — Nieładny pana wier
szyk. drukować nie będzie
Maur-Schl. my. — Smutny ten te
mat, poruszamy często. Nie pójdzie.
Ma Fa. — Do Lecą rzeczywiś
cie panu daleko, on jest w Warszawie, pan w Dubnie.
Mimo to, wiersz nie do dru
ku.
K. P. M. — Cęnimy Pana trud, ale nie skorzystamy.
M. ZOSZCZENKO
KRADZIEŻ
Oto powiadają mi często:
„Jako, że faktycznie jesteście, towarzyszu, satyrykiem — to napisalibyście zamiast weso
łych kawałków jakąś ostrą sa
tyrę, no, powiedzmy, na zło
dziejów, spekulantów, podszy- waczy i oszustów. Łupcie ich, przyjacielu. Bez krępacji.
Przygważdżajcie ich swoim talentem. Ażeby wióry z nich, drani, leciały.
Nie, bracia mili, nie wierzy
my w lecznicze działanie ta
kiej satyry. Nie wierzymy, że te obce elementy i kanciarze interesują się ostatnimi no
wościami literackimi. Nie wie
rzymy, że po przeczytaniu ta
kiego naszego satyrycznego utworu kanciarze rozmyślą się i zaczną pędzić normalne ży
cie.Oczywiście, gdyby tak wziąć poszczególny fakcik i zazna
czyć, gdzie to się zdarzyło, a jeszcze wymienić nazwiska, a
przy tym zakomunikować ko
mu należy albo posłać gazetkę do prokuratury—to i owszem, taki satyryczny kawałek jesz
cze, być może, podziałałby.
Podziałałby oczywiście, tak
że i taki utwór, któryby wy
krył coś nowego w dziedzinie kanciarstwa, uprzedził dalszy bieg wypadków i wyświetlił, że tak powiem, sprawę, aby innym nie było to na rękę.
Taką oto satyrą możemy je
szcze faktycznie zainteresować się.
Otóż spróbujmy naszym piórem satyryka poruszyć właśnie taką sprawę. A wyda
rzyła się, wiecie, kradzież w naszej kooperatywie. No, w o- gólności — hurtownia. Dużo towarów. Na wystawie kaczki leżą. Przyjemny ser szwajcar
ski. Damskie pończochy. Wo
da kolońska. Papierosy.
Wszystko to leżało na wy
stawie. I oczywiście przyciąg
nęło czyjeś spojrzenie.
Krótko mówiąc w nocy tyl
nym wejściem zakradi się ja
kiś osobnik, podpiłował drzwi, otworzył zamek i gospodarzył sobie w sklepie. I wyniósł ten osobnik towaru na dużą sumę.
A najważniejsze — że do
zorca spał w bramie i nic nie zauważył.
— Jakieś takie sny — po
wiada — nie powiem, zwidy- wały mi się, ale żeby słyszeć, to nic takiego nie słyszałem.
Bardzo się, prawdę rzekłszy, przestraszył, kiedy wykryto kradzież. Biegał po sklepie, wszystkich się czepiał. Błagał, aby go nie wplątano.
Zarządzający powiada:
— Nic ci nie będzie. Że spa
łeś, to faktycznie, za to cię po główce nie poklepią, ale wąt
pię, aby ci wlepili jakieś oskar
żenie. Tak, że nie masz się czego obawiać, nie plącz się pod nogami i nie denerwuj su
biektów swoimi wykrzykami, idź sobie do domu i śpij dalej.
Ale dozorca nie idzie. Stoi i rozstraja sobie nerwy.
A zwłaszcza denerwuje go to,
że tak dużo zwędzili.
— To jest — powiada — poprostu nie do pojęcia. Za
wsze śpię tylko na jedno oko i za każdą rażą wyciągam nogi w poprzek bramy. Nie może być, aby przeze mnie dwa worki cukru przewalono.
Zarządzający powiada:
—Bardzo już mocno spałeś, psia twoja mać. Aż strach, tak dużo zwędzili. Dozorca powia- da:
— Niech mnie szlag trafi — to niemożliwe. Na pewno bym się obudził.
Zarządzający powiada:
— No, to właśnie spiszemy protokół i zobaczymy, jaki z ciebie gawron — ile strat pań
stwu przyczyniłeś.
Tu zaczęli spisywać proto
kół w obecności milicji. Pod
liczać. Podsumowywać. Za
częły przemawiać cyfry.
Dozorca, biedactwo, tylko ręce załamuje i nieledwo nie płacze — do tego stopnia, wi
dać, cierpi człowiek, współ- czuje państwu i pluje sobie w brodę za stan senności.
Zarządzający powiada:
— Proszę zanotować. Dzie-
Najmilszy lokali Najlepsza zabawa! Nowy Świat trzeci.
„PARADIS". W arszaw a.
I
POMYSŁ.
Przechodząc ulicą Nowi- niarską spostrzegłem przed jednym ze sklepów szyld za
wieszony do góry nogami.
Wszedłem do sklepu i po
wiedziałem o tym właścicielo
wi. Kupiec uśmiechnął się i rzekł:
— To specjalnie. Jest kry
zys.— No to co z tego?
— Może mi spadnie jakiś gość z nieba, fi).
J W WBOLU GtOWYl
-
PRZY
PRZEZIĘBIENIU.
GRYPIE i KATARZE
ODCZYT o KARYKATURZE
J. B i c k e l s a
— Więc pan nie jest krew
nym ministra, chociaż nosi pan to samo nazwisko?
— Niestety nie.
— To po jaką cholerę pra
wiłem panu przez godzinę komplementy?!...
Rzecz dzieje się podczas wojny światowej. Przed puł
kownikiem zjawia się mło
dziutki oficer i prosi o urlop.
— Urlop?! — oburza się puł
kownik — Chodziliście do szkoły, prawda?
— Tak jest, panie pułkow
niku!
— A Homera czytaliście?
— Tak jest, panie pułkow
niku!
— No i co? Jest tam mowa o urlopie? A przecież wojna trojańska trwała dziesięć lat...
(s)
MARIUSZ POLUJE .Mariusz opowiada o swych przygodach myśliwskich w A-
fryce. \
Idę sobie pewnej nocy przez puszczę, gdy nagle z za drzew wypadają dwa olbrzy
mie tygrysy! Nie wiele my
śląc chwytam do każdej ręki strzelbę i wymachując nad głową płonącą pochodnią...
Jakto? — przerywa z niedowierzaniem Olive. — Wynikało by z tego, że mia
le?; aż trzy ręce!...
— Czy myślisz, głupcze —•
oburza się Mariusz —- że w takim straszliwym momencie człowieka ma czas na to, by liczyć, ile ma rąk? (t).
POMADKI DO UST SZACHA
o dbędzie się w e Lw ow ie w b ieżący m ty g o d n iu
Szczegóły w p ra s ie codziennej m iejscow ej. \OLLA-CRISTALLIN" to rew elacja |
więć pudów cukru. Papiero
sów stosześćdziesiąt paczek.
Damskich pończoch — dwa tuziny. Osiem wianków kieł
basy... Zarządzający dyktuje, a dozorca aż podskakuje przy każdej cyfrze. Naraz kasjerka powiada;
— Z kasy, proszę zapisać, zwędzono za sto trzydzieści dwa ruble bonów. Trzy atra
mentowe ołówki i nożyczki.
Przy tych słowach dozorca zaczął nawet chrząkać i przy
siadać — do tego stopnia, wi
dać, przejął się człowiek wiel
kimi stratami.
Zarządzający powiada do milicjanta:
— Proszę usunąć tego do- zorcego. Przeszkadza tylko swym chrząkaniem.
Władza powiada:
— Słuchaj, bracie, wal do domu. Poproszą cię, gdy zaj
dzie potrzeba.
W tej chwili buchalter krzy
czy z drugiego pokoju:
— Tutaj wisiał na ścianie mój jedwabny szalik, a teraz go nie ma. Proszę zanotować—
zażądam odszkodowania za
poniesione straty. Naraz do
zorca odzywa się.
— Ach, łobuzie. Nie brałem twojego szalika. A osiem wian
ków kiełbasy — to poprostu kpiny. Buchnięto dwa wiank’
kiełbasy.
Tutaj nastała w sklepie sza
lona cisza.
Dozorca powiada:
Pies z wami tańcował.
Przyznaję się. Ukradłem. Ale jestem uczciwy c/łowiek. O- burza mnie takie spisywanie protokółu. Nie pozwolę dopi sywać nic więcej.
Milicjant powiada:
— Jakże to? Znaczy się wy
chodzi na to, żeś to ty za- kradł się do sklepu?
Dozorca powiada:
— Ja. Ale nie brałem ani tych bonów, ani nożyczek, ani tego cholernego szalika Wzią
łem - powiada — pół worka cukru, damskich pończoch dwa tuziny i dwa wianki kieł
basy. Nie pozwolę - powhida - na taką grandę pod moją firma. Muszę pilnować dobra państwowego. Oburza mnie to wszystko, co tu się wyczynia
— jak się dopisuje pod moim adresem.
Zarządzający powiada:
— Oczywiście, mogliśmy się pomylić Ale 10 się spraw
dzi. Bardzo się cieszę, jeśli mniej ukradziono Zaraz spra
wdzimy na wadze Kasjerka powiada:
— Pardon, bony zawieru
szyły się w kącie. Bonów nie świśnięto. Ale nożyczek nie ma.
Dozorca powiada:
- - Ach, zaraz plunę ci w twoje bezwstydne gały. Nie brałem twoich nożyc szu
kaj dalej, kurzy łbie.
Kasjerka powiada:
— Ach, znalazłam nożyczki.
Zawieruszyły się za kasą.
Buchalter powiada:
— Szalik też się znalazł. W bocznej kieszeni mi się zaplą
tał.
Zarządzający powiada:
— Proszę przepisać proto
kół. Cukru faktycznie brakuje pół worka.
Łobuzie, przelicz kiełba
sę. A jak nie, to nie odpowia
dam za siebie. Jak już do tego
doszło, to mam świadka ciocię Nusię.
Wkrótce obliczono towary, okazało sic, że skradziono wszystko tak, jak powiedzi d dozorca.
Dozorcę władza wzięła za kołnierz i odprowadziła do u- rzędu.
Ciocię Nusię też zatrzyma no. U niej znaleziono skra
dzione towary. Wszystko to odebrano jej z wyjątkiem je
dnego wianka kiełbasy, który zda żyła spuścić na targu.
I co autor chciał wyrazić tą satyryczna historię? Gdzie skierowane jest nasze satyry
czne żądło?
Żądło naszej satyry kieruje się ku następnym wydarze
niom. Chcemy uprzedzić po
dobne fakty. Bo to, wiecie, u- kradną za kopiejkę, a naliczą tysiąc. W ostatecznym bądź wynadku powyższy utwór sa
tyryczny można czytać jako materiał rozrywkowy pod ha
słem — pokaz żywego czło
wieka.
Przełożył S. Pollak
„S z p i 1 k i“ u k a z u j ą s i ę co t y d z i e ń . — Przedruk bez podania źródła wzbroniony.
Prenumerata kwartalna wraz z przesyłką 3 zł. Za granicą 4.50 zł. Przekaz rozrachunkowy nr. 766.
Redakcja i Administracja: Warszawa, W. Górskiego 6 m. 1 tel. 3-36 91. Administracjaczynna codziennie od 10 do 13. w poł.
Redakcja przyjmuje w poniedziałki i czwartki od 5-ej do 6-ej pp. Rękopisów nie zwraca się.
Opłata pocztowa uiszczona gotówką. Cena ogłoszeń: w tekście 1 zł. za mm.
Redaktor: Eryk L i p i ń s k i __________________________ _____________________________ Wydawca: Michał Sass
D rukarnia D ziennikarska. W arszaw a, O grodow a 39/41, tel. 3-22-17.
Rys. Jerzy Faczyński
Zw yciężyłem — Przybyłem — Zobaczyłem
Z<if
'' ' A ,