• Nie Znaleziono Wyników

W wieku 15 lat wstąpiłam do AK - Maria Sowa - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "W wieku 15 lat wstąpiłam do AK - Maria Sowa - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

MARIA SOWA

ur. 1926; Zamość

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, II wojna światowa

Słowa kluczowe okupacja niemiecka, życie codzienne, AK, Armia Krajowa, Wojskowa Służba Kobiet

„W wieku 15 lat wstąpiłam do AK”

Mój brat był w Armii Krajowej, na początku był tu na miejscu, a później był w tym Kedywie, bo to był bardzo sprytny chłopak. No i ja się zorientowałam, on zresztą mi powiedział, że należy do organizacji, ale mamie naszej bardzo długo nie mówiliśmy.

Mama później już się dowiedziała, bo były takie sytuacje, że trzeba było kogoś przenocować, szczególnie kolegów mojego brata. No więc mama wiedziała o co chodzi, nie mówiła nam o tym, myśmy jej też nie mówili. Ale jak zapytała: „Co to za kolega? Ja go nie znam.” „Mamusiu, nie musisz wiedzieć. Kolega, którego trzeba przenocować”. „Dobrze, synku, nie ma sprawy. O nic nie pytam”. Moja mama była bardzo rozsądną kobietą. Bardzo mądrą, inteligentną, tak że ona to rozumiała. No i później mnie wciągnięto. Swoją przysięgę składałam na Przemysłowej 9, w obecności mojej siostry ciotecznej, która miała pseudonim Dąbrowa i ona była wielką figurą w tej organizacji, była w zarządzie dowództwa Armii Krajowej wówczas. No i współpracowała z pułkownikiem Wirem. To był naczelny komendant Armii Krajowej na województwo lubelskie. Kiedyś go zresztą widziałam, bo kuzynka moja miała spotkanie z nim w moim mieszkaniu na Miłej. Więc ponieważ moja mama już wiedziała o co chodzi, to wyszła z domu, i oni się spotkali w moim mieszkaniu, a ja byłam tak długo, aż oni weszli. Zostawiłam im klucz i wyszłam. Więc pułkownika Wira poznałam. Widziałam go na własne oczy. No i tak to się zaczęło.

Ja byłam WSK, to była Wojskowa Służba Kobiet. Nas było na terenie Lublina szesnaście. Moją komendantką była pani Stanisława Kruszyńska, nauczycielka z zawodu. Jej nazwisko dopiero po wyzwoleniu się dowiedziałam, bo myśmy swoich nazwisk nie znali w organizacji. Nikt nie wiedział. Posługiwaliśmy się wyłącznie pseudonimami. Ona była Stanisława Kruszyńska – miała pseudonim Staszka. Więc myśmy ją znali jako panią Staszkę. Była naszą komendantką. To była wspaniała kobieta, odważna, energiczna, bardzo przystojna, wysoka, zgrabna, taka łania… no i bardzo serdeczna dla nas. I ona właśnie stworzyła taki dział tej Wojskowej Służby Kobiet, to było nas 16, byłyśmy łączniczkami na terenie Lublina. Czym się

(2)

zajmowałam? Bibułę się nosiło nagminnie w różne adresy. Pamiętam, że na Lubartowską, tam była taka jakaś melina. Na Sławinku w takim domku jednorodzinnym tam się bardzo często nosiło rzeczy. Na Dziesiątą – przynajmniej ja.

Nas było 16, więc każda z nas miała inne zadanie. Nosiłam kilkakrotnie krótką broń, to przenosiłam w torebce. To broń przenosiłam dwa razy na Lubartowską, bo broń to przeważnie chłopcy jednak nosili, ale i my, dziewczyny też… Na Lubartowską dwa razy, częściej nosiłam na Sławinek właśnie po pracy, i dwa razy nosiłam na ulicę Dziesiątą, takie domki jednorodzinne były kolejarskie, to tam oddawałam, a tak to bibułę przeważnie się nosiło… Pod wskazany adres oczywiście. Miałyśmy ciągle spotkania, bo przecież wtedy było utrudnione jakieś spotkanie, bo nie było tych telefonów. Nikt nie miał telefonu, więc wtedy taką drogą pantoflową. Ta spotkała tą, to miała powiedziane, że pięć osób z naszej grupy miała zawiadomić, że jest spotkanie gdzieś tu i tu. I tak się to robiło. No i oczywiście spotkania były w domach prywatnych.

Dużo razy żeśmy się spotykali na ulicy Dziesiątej, w takim domu zaprzyjaźnionym tej naszej komendantki Staszki. I tam bardzo często były te spotkania. Były również spotkania na ulicy Zamojskiej, w tej kamienicy, gdzie jest apteka. Tam mieszkał chłopak zorganizowany i on miał bardzo duże mieszkanie i tam myśmy mieli często spotkania. I to były takie spotkania fingowane, jakieś tam wino na stole, kieliszki, coś, że w razie czego, to my się bawimy, tańczymy czy śpiewamy sobie.

Ja w ogóle się nie bałam. Ja nie wiem, człowiek w ogóle nie miał strachu żadnego…

Raz była taka śmieszna historia, bo kiedyś miałam przenieść broń, a już później to nawet korzystałam z tego, że mogli mi przynosić do sklepu te rzeczy, ze zgodą pani Stefy oczywiście, swojej szefowej. I jednego dnia właśnie, jakiś tam pistolet, krótką broń zapakowaną porządnie tak, przynieśli mi do sklepu, a miałam chłopaka takiego, który tam chodził, już czekał na mnie pod sklepem. I mówi: „To wiesz pójdziemy sobie tam do Saskiego Ogrodu na spacer”. Ja mówię: „Nie, ale ja muszę jeszcze gdzieś pójść na ulicę Lubartowską. Muszę gdzieś pójść”. No i miałam to w torebce, a był głupi zwyczaj dawniej, że chłopak chciał być taki szarmancki w stosunku do dziewczyny i brał jej torebkę i niósł torebkę damską. To teraz to jest śmieszne, ale tak było kiedyś. I on: „Daj, ja ci poniosę torebkę”. Ja mówię: „Nie chcę, po co. Daj mi spokój. Ja będę niosła”. Ale do tego doszło, że on w końcu niósł tę torebkę, przecież nie chciałam się z nim szarpać na ulicy. Oczywiście pod tym wskazanym adresem zabrałam od niego tą torebkę i zaniosłam. On poczekał na mnie na dole, ale on nie wiedział [co ja mam w torebce]. Absolutnie. Nie. Tak że to były takie komiczne też sytuacje niektóre.

(3)

Data i miejsce nagrania 2008-01-25, Lublin

Rozmawiał/a Tomasz Czajkowski

Transkrypcja Jakub Skowron

Redakcja Maria Radek

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Myśmy wozili to na Bonifraterską do pewnego mieszkania, do pewnego – jak to się mówi, takiego sklepienia, takiego jak przejście, tam ktoś to od nas przejmował i oni

Na drucie były ziemniaki przekładane boczkiem, słoniną, wkładało się w gorące i wyjmowało się chrupiące ziemniaczki, na które jeszcze w tej chwili ślinka leci. Pamiętam,

Słowa kluczowe Bychawa, PRL, cegielnia w Bychawie, strajk w cegielni w Bychawie, upaństwowienie cegielni w Bychawie, projekt Lubelskie cegielnie..

Ci kapo opowiadali raczej o wywózkach, to znaczy stamtąd wiem, że właśnie na tym Umschlagplatz oni się spotykali, stamtąd oni byli wszyscy powiadamiani przez jakieś tuby, że

To tylko można było napisać, bo nie było wolno pisać żadnej treści, tylko nazwiska, podpisać się, no ale to też już dużo dawało, bo jeżeli myśmy dostały powiedzmy

A ponieważ ja już należałam do AK, bo mój brat jak był w tym Kedywie, to nie dało się tego ukryć, i jakoś bardzo szybko wciągnęli mnie w tą organizację, to przypuszczałam,

Mój brat dołączył do oddziału Zapory zaraz po wyzwoleniu jeszcze, bo tak to należał do oddziału Szarugi, to był też taki znany, duży oddział partyzancki na

Oczywiście, interesowały się [zespołem, zjawiały się] na próbach, czasami wyjeżdżały z nami na występy poza Lublin, zdarzało się, że jechały za nami.. To były