• Nie Znaleziono Wyników

Indeks : pismo Uniwersytetu Opolskiego. 2000, nr 1 (18)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Indeks : pismo Uniwersytetu Opolskiego. 2000, nr 1 (18)"

Copied!
40
0
0

Pełen tekst

(1)

N R 1 (1 8 ) ISSN 1427-7506

luty 2000 cena 2,50 zł

Janusz Tazbir

HÔfïbris Causa

A X

i \ V |' i i i

s ;

W numerze m.in.

Sławek Wielicki Gutorow Podsiadło Kochan Kieraciński Zaczykiewicz

(2)

W tym numerze „In de ksu "

Kronika Uniwersytecka... 4

Gwiazda, której nie m a ... 6

Widziane z d a c h u ... 11

Nie tylko piram idy... 15

Powiedz to inaczej... 17

Lepsze góry niż budka z piw em ... 18

W kierunku nihilizm u... 21

Artysta czy straceniec?... 21

Co Oksana widziała po drugiej stronie lu stra ... 22

Perwersyjny ratunek teatru ... 24

O sztuce śmiechu i teatrze fruwającym... 24

Przemysław Rostropowicz... 27

Jacek G u to ro w ... 28

Paweł Schaeffer... 29

? ... 30

Prace polonistów opolskich... 32

Doctores Honoris Causa - Kalendarium Prom ocji 35 O Tazbirze powiedzieli... 36

Kto wykończył stołówkę?... 39

Wydawca: Uniwersytet Opolski, ul. Oleska 48, Opole, gmach główny U O , pok. 149, tel. 454-58-41 w. 2406.

Redaktor naczelny: Beata Zaremba-Lekki.

Zdjęcia: Jerzy Mokrzycki, Marek Sojka.

Projekt okładki: Aleksandra Janik.

Skład: Dariusz Olczyk.

Korekta: Jacek Serafin.

Druk: Drukarnia N O T . Reklama: tel. 0-606 723307.

„Bakszysz, b akszysz”, pierwsze słowo, które po­

witało nas zaraz po przylocie do Kairu. W ję zy k u arabskim oznacza: podziel się swoim majątkiem, a w e wszystkich innych językach świata, po prostu napiwek. "Żądają go prawie wszyscy, np. za to, że ci pomagają, pom im o twoich zapewnień, że tej pom o­

cy nie potrzebujesz. Potrzebujesz i koniec - jesteś w końcu turystą!

O podróży po Egipcie i Izraelu pisze Cezary Kochan na str. 15

M u zyka gra w m oim gabinecie p rzez cały czas.

Rolling Stonesi są według m nie najwięksi z naj­

większych, ale podoba m i się wiele rzeczy, np. ostat­

nia płyta D avida Bowie, słucham też sporo baroko­

wej m uzyki. W yobrażam sobie również, że powstał­

by ciekawy efekt m uzyczny, gdyby razem zagrali gitarzysta A h i n Lee z Ten Years A fter i M ozart na fortepianie. Wydaje m i się, że M ozart znalazłby się

w tej sytuacji doskonale.

Rozmowa z Tadeuszem Sławkiem, rektorem Uniwerstetu Śląskiego na str. 6

Uniwersytet potrzebuje starych murów, klim atu sięgającego średniowiecza - uważa rektor. - Potrze­

buje pięknych korytarzy, w nęk z rzeźbami, ładnych sklepień. Sala senatu nie m oże wyglądać ja k świetli­

ca, a gabinet rektora - ja k biuro. To prawda, rektor m oże urzędować na zydlu, p rzy meblach zrobionych ze sklejki, jednak zupełnie inna jest atmosfera, gdy ktoś odbiera doktorat honoris causa w pięknej sali.

O wizjach rektora U O Stanisława Nicieji pisze Piotr Kieraciński na str. 11

Swoją drogą czasem dobrze pow iedzieć partnero­

w i - wspinamy się na własną odpowiedzialność.

W gruncie rzeczy nie trzeba tego wcale mówić, bo każdy z nas o tym wie. Wiemy, że zdarzają się sytu­

acje ostateczne i że m usimy być na nieprzygotowani.

O górach opowiada alpinista, Krzysztof Wielicki na str. 18

Oprócz tego w numerze:

Teksty Jacka Podsiadły, Jacka Gutorowa, Przemysława Rostropowicza.

Laudacja i recenzje poświęcone doktorowi hono­

ris causa - Januszow i Tazbirowi.

Czytaj na str. 36

(3)

,< ł % \

andrzej czyczyło

^ŁO W Ną cp

WlfcM Cf SZCfóFZd,

MM I OD lY iy

i j f T ,

A

C Z Ą S Ą A /I/ i i j c

TYM T o u & v /

'Fito

Napisała o nas „Nowa Trybuna Opolska"

S De b iu t n a c z e l n e j „ In d e k s u

Lustro uczelni

kazał się najnowszy numer „In­

deksu” - pisma Uniwersytetu Opolskiego. Zmieniona szata gra­

ficzna, formuła atrakcyjniejsza od do­

tychczasowej, informacja, wywiad, re­

portaż, publicystyka, proza i poezja - w ten sposób zadebiutowała jako re­

daktor naczelna Beata Zaremba-Lek- ki. Do współpracy zaprosiła między innymi grafika Andrzeja Czyczylę i poetę Jacka Podsiadłę - autorów zna­

nych z łamów „Nowej Trybuny Opol­

skiej” oraz wykładowców uczelni. Na okładce - rektor UO profesor Stani­

sław S. Nicieja przed odremontowa­

nym po powodzi uniwersyteckim bu­

dynkiem przy ulicy Powstańców Ślą­

skich. W środku pisma Maciej Borkowski z Instytutu Śląskiego ba­

da historię tego obiektu, rektor składa oświadczenie na temat swojego lapi­

darium, Bogusław Wołoszański twier­

dzi, że wiek XXI będzie czasem dzia­

łania na rzecz dobra ludzkości, a pro­

fesor Joanna Rostropowicz zwierza się, że dziecko podarło jej ważny roz­

dział pracy doktorskiej. „Zależy nam na tym, by pismo było odzw iercie­

dleniem roli, jaką spełnia uniwersytet w lokalnej społeczności regionu - sku­

pienia wokół siebie tych wszystkich - także spoza uczelni - którzy mają, al­

bo przynajmniej wydaje im się, że ma­

ją coś światu i o świecie do zakomu­

nikowania”.

Pój

(4)

Kronika Uniwersytecka

25 stycznia. W ramach Złotej Serii Wykładów O tw ar­

tych wykład na Uniwersytecie Opolskim wygłosił minister Janusz Kułakowski, pełnomocnik rządu ds. negocjacji 0 członkowstwo Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Euro- pejeskiej. Tematem wykładu była istota negocjacji.

26 stycznia. Nastąpiło uroczyste otwarcie Villi Acadé­

mica - Ośrodka Konferencyjnego Uniwersytetu O pol­

skiego, wzięli w nich udział opolscy biznesmeni. Między innymi dzięki ich wsparciu Villa zapełnia się powoli pięk­

nymi przedmiotami na miarę standardu odnowionego po powodzi budynku. Jedną z pierwszych ozdób Villi okaza­

ła się rzeźba Ceres, którą pan N orbert Kwaśniok, syn po­

wstańca śląskiego, zakupił za 6 tys. złotych. Goście zwie­

dzili także nowy, budujący się akademik oraz remonto­

wany budynek poklasztorny przy placu Kopernika. Arcy­

biskup Alfons Nossol powiedział podczas tego spotkania, że wizje mają szanse się spełniać, jeśli towarzyszy im żmudna praca.

27 stycznia. Obradował Senat Uniwersytetu Opolskie­

go. Nie tylko ze względu na miejsce obrad (Villa Académi­

ca) było to posiedzenie uroczyste. Rektor Stanisław Nicieja złożył gratulacje trzem nowym paniom profesor - Czesła­

wie Rosik - Dulewskiej, Stanisławie Sokołowskiej i Joannie Rostropowicz. Podczas obrad senatu poruszono także tzw.

robocze tematy. Zbigniew Zuchewicz, przewodniczący Sa­

morządu Studenckiego, przedstawił działalność samorządu, podjęto także uchwałę w sprawie przyznania doktoratu ho­

noris causa prof. Januszowi Tazbirowi.

15 luty. W Villi Académica odbyła się promocja serii publikacji ks. prałata Stefana Baldego poświęconych Jano­

wi Dobremu i księstwu opolsko-raciborskiemu.

Informacje inne.

Biblioteka Główna została wyposażona w klimatyzację 1 systemy wentylujące. Inwestycję sfinansowała Fundacja Nauki Polskiej, a pieniądze przekazane zostały w ramach dotacji popowodziowej „Subin Powódź 98”. Zainstalowa­

ne agregaty wentylacyjne i klimatyzatory umożliwiają bez­

pieczne przechowywanie zbiorów w magazynach biblio­

tecznych, gdzie utrzymuje się stałą temperatura i wilgoć.

Zainstalowany automatyczny system sterowania klimaty­

zatorami stwarza odpowiednie warunki pracy biblioteka­

rzom i czytelnikom. System ten należy do najnowocze­

śniejszych.

10 marca. Ten dzień uznawany jest za najważnieszy w dziejach Uniwersytetu Opolskiego. 10 marca 1994 roku na mocy ustawy Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej Wyższa Szkoła Pedagogiczna w C>polu podniesiona została do ran­

gi uniwersytetu. Stało się to między innymi dzięki

Norbert Kwaśniok uważa za Goethem, że piękno jest niezbędne człowiekowi do życia. Pan Norbert z zawodu jest kupcem, z zamiłowania historykiem i piewcą piękna.

29 stycznia - 3 luty. Rektor Stanisław Nicie­

ja gościł w Paryżu na zaproszenie dyrektora Pol­

skiej Stacji PAN. Tam spotkał się między innymi z Jerzym Giedroyciem, redaktorem naczelnym

„Kultury”, i Zofią Herz, czołową postacią Maisons - Lafitte. W Polskiej Stacji P A N rektor wygłosił wykład na temat obecności Lwowa w kulturze europejskiej.

(5)

Jednym z wielu gości Uniwersytetu Opolskiego był Ry- szyrd Kapuściński.

arcybiskupowi Alfonsowi Nossolowi, który stanął na cze­

le tzw. komitetu brzeskiego, zabiegającego o powołanie Uniwersytetu Opolskiego. Uniwersytet Opolski powstał poprzez połączenie Wyższej Szkoły Pedagogicznej i opol­

skiej Filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pierw­

szymi rektorami U O byli prof. Jerzy Pośpiech i prof.

Franciszek Marek. Opole jest jednym z dziesięciu miast Polski, które posiada i uniwersytet, i politechnikę. W mo­

mencie utworzenia uniwersytetu społeczność uniwersytec­

ka liczyła około 10 tysięcy osób, po czterech latach liczba ta powiększona została o połowę. Wśród prawie 1500 pra­

cowników U O 190 jest zatrudnionych na stanowisku pro­

fesora. Pracownicy uczelni rocznie realizują kilkadziesięt grantów Komitetu Badań Naukowych. Uniwersytet współpracuje z zagranicznymi ośrodkami naukowymi w Europie, Stanach Zjednoczonych, a także Azji. W ra­

mach programów Tempus U O współpracuje z Uniwersy­

tetami a Anglii, Francji, Holandii, Szwecji i Włoszech. Co roku odbywa się na U O kilkadziesiąt konferencji, sympo­

zjów, sesji naukowych. Dużą popularnością cieszą się spo­

tkania z wybitnymi postaciami życia naukowego i arty­

stycznego w ramach Złotej Serii W ykładów Otwartych.

Gośćmi złotej serii byli między innymi Wiesław Myśliw­

ski, Tadeusz Sławek, Olga Tokarczuk, Zdzisław Najder, Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Szacki, Ryszard Kapuściński, Janusz Kułakowski.

Do ważniejszych zrealizowanych inwestycji UO należy

wyrem ontowanie willi na Pasiece.

Obecnie mieści się tam ośrodek konferencyjny uniwersytetu - Villa Académica.

(6)

GOSC INDEKSU

Z Tadeuszem Sławkiem, rektorem Uniwersytetu Śląskiego rozmawiają Beata Zaremba i Jacek Podsiadło

Gwiazda, której nie ma

Marzy mi się taki uniwersytet, gdzie profesor m ówiłby:

A dzisiaj mam w ykład o egzystencjalizmie, to biorę na zajęcia pianistę, który będzie grał jak George Shearing i saksofonistę grającego jak Charlie Parker.

B.Z. Znajdujemy się w Pana gabinecie.

Zgodnie z moimi oczekiwaniami wyniesiony­

mi z opowieści o Panu muzyka gra - tym ra­

zem będziemy słuchać Rolling Stonesów?

Wyłączyć?

B.Z. N ie, nie, m oże zostać.

Muzyka gra w moim gabinecie na przez cały czas. Rolling Stonesi są według mnie najwięksi z największych, ale podoba mi się wiele rzeczy, np.ostatnia płyta Davida Bowie, słucham też sporo barokowej muzyki. Wyobrażam sobie również, że powstałby ciekawy efekt muzyczny, gdyby razem zagrali gitarzysta Alvin Lee z Ten Years After i M ozart na fortepianie. Wydaje mi się, że Mozart znalazłby się w tej sytuacji dosko­

nale. Z polskich zespołów bardzo cenię sobie stare SBB i Voo Voo, które gra inteligentną m u­

zykę. Natomiast zdecydowanie nie lubię i nie słucham techno.

B.Z. Jest Pan dość niekonwencjonalnym rektorem

W jakim sensie?

B.Z. Najogólniej rzecz ujmując w takim sensie, że trudno pana podejrzewać o techno- kratyzm, choć sprawuje Pan funkcję, która mogłaby takiej postawie służyć. Zadziwiające dla mnie jest to, że w zwyczajowych rektor­

skich przemówieniach widać troskę, by za­

wsze być sobą i mówić rzeczy ważne - sporo w Pana oficjalnych wypowiedziach cytatów z wielkich myślicieli, by wspomnieć choćby Simone Weil czy Nietzschego.

Urząd, który mi powierzono staram się pełnić nie zapominając jednocześnie tego obszaru, z którego przyszedłem, to znaczy nie zapomina­

jąc, że podstawowym obowiązkiem człowieka jest refleksja. Staram się pełnić swoją funcję re­

fleksyjnie, natomiast pewna doza technokratycz- ności na pewno się w moją działalność wkrada, ponieważ sprawowanie funkcji rektora wiąże się z podejmowaniem decyzji finansowych, perso­

nalnych, administracyjnych. Ale mimo wszystko uważam, że uniwersytet jest taką specyficzną

„firmą”, która ułatwia to, co pani ogólnie, ale cie­

pło nazywa byciem sobą. Z jednej strony uniwer­

sytet jest instytucją bardzo dużą - UŚ łącznie ze studentami obsługuje 40 tysięcy osób, czyli pod­

pada pod wszystkie restrykcje odpowiedzialnego zarządzania, z drugiej strony jest instytucją, któ­

rą - mam nadzieję - nie da się zarządzać w spo­

sób ściśle technokratyczny i menagerski. Innymi słowy uniwersytet nie może sobie pozwolić na ignorowanie sytuacji rynkowej, ale w osteczności nie może być rozliczany wyłącznie na podstawie tego, czy przynosi zyski, czy straty. Mam wraże­

nie, że z tego powodu istnieje na uniwersytecie przestrzeń do bycia sobą.

B.Z. Dosyć ciepło mówi Pan o uniwersyte­

cie, jest Pan nawet autorem twierdzenia, że uniwersytet jest od tego, by chronić to, co kruche. Co jest „kruche”?

To pojęcie można rozpatrywać na wielu płasz­

czyznach. Po pierwsze mam na myśli - kruchość czy dopełniając to pojęcie - „nierynkowość” nie­

których dyscyplin naukowych takich jak filololo- gia klasyczna, fizyka, filozofia, bez których trud­

no sobie wyobrazić jakikolwiek uniwersytet.

Moim zdaniem nie należy szafować określeniem, że ta lub inna dyscyplina jest „nierynkowa”. Po­

zornie czysto teoretyczna praca w laboratorium może po jakimś czasie przynieść efekty o wielkim praktycznym znaczeniu. Inne rozumienie kru­

chości wiąże się z moim przekonaniem, że na uniwersytecie powinni znajdować miejsce ludzie niepokorni, głoszący własne sądy. Uniwersytet jest miejscem dla pewnej ekscentryczności, jeżeli to słowo rozumieć dosłownie czyli jako przeby­

wanie poza centrum. Uniwersytet jest także miej­

scem dobrej mowy - co też wiąże się z pojęciem kruchości. Często jest bezbronny, ponieważ jest miejscem czystej refleksji, która - mam nadzieję - jest społeczeństwu niezbędna. Mam nadzieję również, że dzięki tej refleksji społeczeństwo mo­

że funkcjonować w godny, ludzki sposób.

J.P. Przy bardzo różnych okazjach przy­

wołuje Pan kilka „dobrych na wszystko” po­

staci, takich jak Nietzsche, Thoreau, D erri­

da... To wyłcznie intelektualna fascynacja, czy może myśli takich facetów przekładają się na Pańskie codzienne doświadczenia, jakiego­

kolwiek rodzaju?

N ie jest to wyłącznie chłodna fascynacja, „pa­

trzenie chłodnym okiem Kaina”, jak to gdzieś ładnie napisał Levinas. Z drugiej strony nie m o­

gę zgłaszać pretensji, że oto chcę być wiernym naśladowcą kogokolwiek, bo to by była dzieci­

nada. W tego typu osobowościach - a dodałbym tu jeszcze z moich ulubieńców Blake'a i wielkie­

(7)

go samotnika Jeffersa - pociąga mnie m. in. ich filozofia działania na własną odpowiedzialność i własny rachunek. Każdy z nich wzdragałby się bardzo głęboko, może nawet czasem za głęboko, na myśl o utożsamieniu się z jakkolwiek organi­

zacją, partią czy ugrupowaniem. Należy zawsze zachować taki dystans, który pozwoli człowie­

kowi zrobić krok wstecz i powiedzieć: to nie oni, to ja jestem odpowiedzialny za to czy tamto, nie mogę się nimi zasłonić. N a dobrą sprawę w osta­

tecznym rozrachunku zawsze jesteśmy samotni.

Jest przecież świetne powiedzenie Nietzschego, że człowiek partyjny się nie uczy, człowiek par­

tyjny wie. O tóż ja jestem właśnie człowiekiem, który n i e wie. I od tych ludzi nauczyłem się te­

go, że twórczą postawą i początkiem dobrej dro­

gi jest powiedzieć: nie wiem. Zaś człowiek silnie związany z jakąś partią czy lobby jest wyposaża­

ny w przekonanie: my wiemy. A to jest na dłuższą metę zabójcze, co widać choćby w pol­

skim życiu politycznym tak cierpiącym na brak indywidualności, prawda?

B.Z. Mam wrażenie, że Pan o swojej indy­

widualności chętnie zaświadcza. By daleko nie sięgać, w eseju o Thoreau (zam ieszczo­

nym w T ygodniku P ow szechnym - red.), pi­

sze Pan chyba o sobie.

- (śmiech) Pewnie tak jak każdy, opowiadam o sobie.

J.P. Thoreau jest dla Pana interesujący tyl­

ko jako poeta-filozof, czy również jako kry­

tyk społeczny i działacz polityczny? Czy np.

cała ta formuła obywatelskiego nieposłuszeń­

stwa wydaje się Panu nośna?

- Muszę przyznać, że mniej. Oczywiście koncepcja obywatelskiego nieposłuszeństwa jest ciekawa, nie wiem zresztą, czy państwo zwróci­

liście uwagę, że kiedy pięć, sześć lat temu nagle pojawiła się idea odm owy płacenia podatku, nie pamiętam już, jakiego...

J.P. Chyba chodziło o pomysł wprowadze­

nia pogłównego...

- Może, w każdym razie natychmiast ekshu­

mowano wtedy Thoreau jako patrona tej akcji.

Ale i tak ten esej „Civil Disobedience” jest nie dość popularny, a na pewno w art lektury. Jed­

nak mnie generalnie Thoreau fascynuje jako fi­

lozof, czy raczej etyk, który buduje swoją kon­

cepcję wokół skupiającego moją uwagę od lat pojęcia przyjaźni. O n jest głębokim filozofem przyjaźni, chyba najgłębszym, jakiego znam.

Dotyczące przyjaźni fragmenty książki „Ty­

dzień na rzece Concord i M errimack”, to myśli godne postawienia obok Arystotelesa „O przy­

jaźni” czy innych wielkich esejów o przyjaźni.

J.P. N a przykład Emersona.

- Chociażby. A inny Thoreau, jaki mnie fa­

scynuje, to Thoreau opisywacz przyrody. Z tym, że mniej zajmuje mnie sam opis, niż pewien ro­

dzaj minimalizmu filozoficznego i intelektualnej

ascezy. Bo on formułuje projekt fundamentalny, ale w zasadzie dostępny dla każdego, kto zechce poświęcić mu trochę uwagi. Mówi mniej więcej tak: na dobrą sprawę prześladujące nas na co dzień pytania typu „dlaczego jestem”, wielkie fi­

lozoficzne pytania, będą zawsze pytaniami bez odpowiedzi. Natomiast pytanie, na które m o ż e m y spróbować dać odpowiedź, jest przez ludzi niezauważane, a brzmi „ g d z i e je­

stem”. Zdaniem Thoreau nie zwracamy uwagi na pewną podstawową wartość, stanowioną przez miejsce, w którym jesteśmy. O n chce człowieka umiejscowić. Proszę pamiętać, że oprócz „Wal- den” i „Obywatelskiego nieposłuszeństwa”, z którymi się go zwykle utożsamia, zostawił po sobie interesujące eseje o wędrówkach po Cape Cod, po lasach Maine, a przede wszystkim 14 to­

mów dzienników, które są lekturą absolutnie fa­

scynującą.

J.P. To będzie Pan miał co tłumaczyć.

- N a razie cieszmy się nowym wydaniem

„Walden”.

(8)

Należy zawsze zachować taki dystans, który pozwoli człowiekowi zrobić krok wstecz i powiedzieć: to nie oni, to ja jestem odpowiedzialny za to czy tam to.

B.Z. Mam wrażenie, że sporo w Pana my­

śleniu stoicyzmu. Zachowując wszelkie pro­

porcje porównam Pana do Marka Aureliusza.

Tak, jak w przypadku wielkiego stoika, piasto­

wane stanowisko jest chyba jakąś szkolą życia.

Może nawet gdyby nie ta posada, to Pana po­

glądy mogłyby się nie narodzić. Czego Pana ten urząd nauczył, jakich złudzeń pozbawił?

N a pewno kierowanie uniwersytetem jest wyzwaniem. N a dobrą sprawę chyba każde za­

rządzanie niemal z dnia na dzień potrafi czło­

wieka postawić przed nowymi sytuacjami, 0 których wiedzę trzeba zdobywać od początku.

To niewątpliwie zmusza do tzw. pracy nad so­

bą. Pozostaje tylko pytanie do jakiego stopnia kiedyś ta praca się przyda. W mojej sytuacji pewnie sporo wiedzy dotyczącej konkretnych spraw odejdzie w niepamięć.

B.Z. A co pozostanie?

To, co zostajeą zawsze zależy od tego, skąd się przyszło. Szczęśliwym zbiegiem okoliczno­

ści dane mi było należeć do pokolenia lat 60- tych, które wyrastało w bardzo specyficznej aurze. M ówiło się wtedy, że nie należy ufać in­

stytucjom, że na ogół są to twory, które w ym y­

ślono po to, żeby ograniczać człowiekowi jego już i tak wątłą swobodę. Wydaje mi się, że p o ­ kolenie, które tak mówiło, a dziś pełni służbę na wysokich stanowiskach, chyba potrafiło w jakiejś mierze zmienić w izerunek urzędów 1 pokazać, że choć muszą one zachować spój­

ność i surowość, to jednak mogą mieć ludzkie oblicze i nie muszą być bezdusznymi organiza­

cjami. A wracając do pytania: czego ja się na­

uczyłem przy okazji rektorowania? Chyba zdystansowanego sposobu patrzenia na ludzi.

Zawsze zresztą podchodziłem z wielką rezerwą

do postawy wyrażającej się w stwierdzeniu, że człowiek jest miarą wszechrzeczy. Z wielkim ciepłem myślałem o Jonathanie Swifcie, który specjalizował się w ukazyw aniu ciemnych stron człowieka, dalekich od tego, by czynić nas miarą czegokolwiek. W ydaje mi się, że ta­

kie podejście chroni od rozczarow ań, a funkcja rektora niewątpliwie nauczyła mnie radzić so­

bie z tym, iż ludzkie zachowania w dużęj mie­

rze zależą od sytuacji. Człowiek jest inny, gdy rozmawia z kimś prywatnie, a inny, gdy kon­

takt ma charakter oficjalny. Ta w iedza nauczy­

ła mnie ograniczonego zaufania, które jest dla mnie wezwaniem do większej samodzielności i niezależności.

B.Z. A co z ufnością - Thoreau napisał, że większość ludzi prowadzi życie w cichej roz­

paczy i że przeciwwagą dla niej jest trwanie w ufności. Zakładając, że Thoreau to w pew­

nym sensie Pan, proszę powiedzieć, w czym lokuje Pan swoją ufność?

Thoreau odkrył wielką prawdę mówiącą, że większość z nas żyje w cichej rozpaczy. N ie jest to rozpacz, która polega na tym, że wyrywam y sobie włosy z głowy, albo gotowi do skoku sta­

jemy na parapecie okna. Może nawet słowo

„rozpacz” jest za duże, ale wszyscy znam y te stany, kiedy budzimy się rano i otwieramy oczy z pewnym wahaniem.Thoreau bardzo ładnie to zdiagnozował i pokazał wyjście z sytuacji. M ó­

wi o ufności. Ja bym powiedział: ufności bez - nadziei. Trzeba być ufnym, a ufność rozumiem jako synonim otwarcia, nie można jednak być ufnym z nadzieją, że np.drugi człowiek spełni wszystkie nasze oczekiwania. Rektorowanie da­

ło mi sposobność oparcia sie na kilku wspania­

(9)

łych osobach, oddanych Uniwersytetowi bez reszty, od których wiele się nauczyłem.

J.P. Ładnie, pięknie, ale czy rektorowanie w żaden sposób Pana nie wyjaławia? Przypo­

mina mi się diagnoza „melancholii szkola- rzy”, jaką postawił tłum aczony przez Pana Robert Burton. Miała ta przypadłość wyni­

kać z siedzącego trybu życia, braku ruchu i nadmiaru studiów. N ie grozi Panu atak me­

lancholii tego rodzaju?

- Trochę pewnie tak. Natomiast sądząc po re­

akcji mojego otoczenia, które na pytanie o osobę rektora odpowiada najczęściej, cytuję, „Gdzieś biega”, to może grozi mi w stopniu mniejszym niż innym kolegom? Staram się jakoś trzymać formę fizyczną i psychiczną, a skoro zahaczamy o N ie­

tzschego, to przyznam, że często cytuję studen­

tom rozbawiającą ich, ale jednak głęboką prawdę z „Ecce homo”, że nie należy wierzyć żadnej my­

śli przychodzącej nam do głowy, kiedy siedzimy.

Dobre myśli pochodzą z nóg, z mięśni, a nie z gło­

wy. Jak to on powiadał, siedzący tryb życia jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Więc staram się przed tą „melancholią” bronić, choć do pewnego stopnia jest ona nieunikniona.

J.P. W każdym razie nie roztył się Pan, jak widzimy...

B.Z. Wracając do Pana ekscentryczności, znany jest Pan z tego, że od 23 lat występuje Pan na scenie z kontrabasistą Bogdanem Mi­

zerskim. Recytuje Pan swoje eseje, utwory ulubionych poetów. Dlaczego Pan to robi?

O dpowiedź jest bardzo krótka i banalna - za­

wsze interesowała mnie symbioza słowa z muzy­

ką, a poza tym jestem niespełnionym muzykiem.

Jeszcze zanim poznałem Bogdana Mizerskiego, kiedy tak trudno było o płyty, to z kolegami upowszechniałem wiedzę o Doorsach, Beatle­

sach, jeździliśmy po różnych klubach. Wspomi­

nam to z niezwykłą sympatią, jeszcze dzisiaj zda­

rza mi się spotkać ludzi na tzw. stanowiskach, którzy pamiętają tę naszą objazdową działalność.

W 1977 roku poznałem Bogdana Mizerskiego, który wówczas miał zespół O rators Magie. Zda­

rzyło nam się z Bogdanem nagrać i kasetę, i pły­

tę, teraz przygotowujemy się do następnej pro­

dukcji, ale oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to jest cicha działalność, dziejąca się na uboczu.

Bardzo nas ona jednak satysfakcjonuje.

B.Z. Um ie Pan na czymś grać?

Niestety, nie. Mam o to do siebie ogromne pretensje, gdybym mógł coś w życiu zmienić, to właśnie nauczyłbym się grać. Niekoniecznie musiałbym być wirtuozem, ale „poruszać się”

na jakimś instrumencie bardzo bym chciał. Poza tym marzy mi się taki uniwersytet, gdzie profe­

sor mówiłby: A dzisiaj mam wykład o egzysten- cjalizmie, to biorę na zajęcia pianistę, który bę­

dzie grał jak George Shearing i saksofonistę gra­

jącego jak Charlie Parker.

J.P. A jak dobiera Pan autorów, których Pan tłumaczy? Czy to kwestia społecznego bądź innego zamówienia? O Jeffersie i Tho- reau nie mówimy, bo to oczywisty wybór

„z potrzeby serca”.

- Nie, nigdy nie tłumaczyłem niczego na za­

mówienie, co zresztą nie wynika z jakiejś samo­

dzielności, tylko ze zwykłego braku zamówień.

Jednak to wszystko fascynacje; najpierw była wielka fascynacja kimś, kogo pewnie nie tłuma­

czyłem najlepiej, uczciwie przyznaję, ale to ogromnej siły poeta, mianowicie Ted Hughes. Za­

częło się od niego i poetów zupełnie innej branży, chodzi o ten pop z Liverpoolu, a więc Adriana H ennego, Rogera McGougha i Briana Pattena...

J.P. To daleko Pan od nich odszedł!

- N o właśnie, stylistyka pop skończyła się dość szybko a potem to już zajął mnie Jeffers, którego rzeczywiście tłumaczyłem bardzo dużo. Ja to tłu­

maczę w pewnym sensie do szuflady, bo wpraw­

dzie wszystkie wielkie, narracyjne poematy Jeffer- są jakie przełożyłem, graliśmy wielokrotnie z Bog­

danem w cyklu naszych jeffersowskich koncertów, ale w druku nie ukazało się z tego nic poza „Dere­

szem”, który to tekst opublikowała „Literatura na Świecie” lat temu, ojej, chyba z dziesięć już! Jakoś tak nie dbam o te przekłady, właściwie chciałbym mieć tyle czasu, żeby móc zebrać je i wydać, z dru­

giej strony pytanie, kto chciałby to wydać, bo to wszystko takie długie... W każdym razie chcę po­

wiedzieć, że Jeffers to poeta, który fantastycznie opowiada, nie tracąc nic z frazy poetyckiej jest nie­

zrównanym narratorem i te jego teksty znakomicie się nadają do prezentacji publicznej, ponieważ pu­

bliczność jest przykuta niezwykłą akcją która tam się rozgrywa. Zawsze jest taka mroczną posępna i wyobrażam sobie, że gdyby ktoś wierzył w wę­

drówkę dusz, to mógłby uznać Jeffersa za wciele­

nie greckiego tragika pokroju Eurypidesa czy Sofo- klesą bo to są przecież wielkie antyczne tragedie, tylko wyrzucone na surową ziemię Kalifornii sma­

ganą oceanem i wiatrem. Zawsze są zlepione z ko­

ści, krwi, spermy i innych „płynów naturalnych”...

Czasem ludzie tak siedzą godzinę i to jest niezwy­

kłe, że ktoś potrafią dziś w skupieniu słuchać przez godzinę poezji, co zresztą nie jest żadną moją za­

sługą ale on faktycznie potrafi tak wspaniale opo­

wiadać... Mimo, że odludek i mizantrop! To ja dzięki niemu nadrabiam pewne swoje braki, bo chyba każdy tłumaczy autora mającego cechy, ja­

kich jemu samemu brakuje. A ja jestem kiepskim opowiadaczem.

J.P. Widziałem Pana kiedyś w akcji z Bog­

danem Mizerskim i tekstami Jeffersa i rze­

czywiście dobrze się tego słuchało jako takie­

go, za przeproszeniem, m ontażu poetycko- muzycznego.

- Tak! O n tak pięknie niesie i kołysze...

J.P. Ale jak literacka publiczność odbiera Derridę i te „eseje na głos i kontrabas”

Nauczyciel zawsze zostaje z pustymi rękam i. Malarz ma obraz, poeta ma wiersz, nauczyciel de facto nie ma nic, i chw ała Bogu! Dziwny i fascynujcy twór:

nauczyciel.

(10)

Z w ielkim ciepłem myślałem o Jonathanie Swifcie, który specjalizował się w ukazywaniu ciemnych stron człowieka, dalekich od tego, by czynić nas m iarą czegokolwiek.

z „De-konstrukcji”, bo to chyba innego ro­

dzaju przekaz?

- Dobre pytanie, ale odpowiedź na tę wtpli- wość będzie łatwa {grzebie w papierach)...

O, jest. Dostałem niedawno bardzo miłą pocz­

tówkę od nieznajomego. „Bardzo podobał mi się Pana koncert w krypcie Katedry w 97 roku.

Zresztą dopiero niedawno go zrozumiałem.

D o mojej kolekcji płyt „De-konstrukcje” do­

łączyły kilka miesięcy temu. Ponieważ nie mam odtwarzacza dopiero wczoraj przesłuchałem płytę gościnnie na komputerze i również wywar­

ła na mnie wrażenie. Dziękuję serdecznie, po­

zdrawiam i gratuluję normalności”, ha ha ha!

N o. Chętnie bym odpisał Panu Grzegorzowi, ale nie podał adresu. W każdym razie, jak widać, odbiór „De-konstrukcji” jest raczej życzliwy, zresztą myślę, że derridiańskie zabiegi bardzo się do takich prezentacji nadają, także ze względu na to, że on i językowo potrafi być bardzo atrakcyj­

ny. Poza tym dekonstrukcja jako rodzaj myśle­

nia głęboko zakorzeniony w poczuciu - tylko proszę traktować to pojęcie filozoficznie - g r y , bardzo sprzyja tego rodzaju procedurom. Ale z pewnością są to rzeczy, jakie można robić tyl­

ko od czasu do czasu, w niewielkim gronie i z przeświadczeniem, że nie są skazane na wiel­

kie powodzenie.

J.P. Pan chyba lubi „niewielkie grona”?

- Lubię, tak...

J.P. Bo z jednej strony jest Pan taki

„wszechobecny”, działa aktywnie jako rektor, publikuje książki z zakresu filozofii czy se­

miotyki, płyty, Pańskie tłumaczenia łatwo znaleźć w prasie literackiej...

- Wszechobecny? Tu pan łaskawie przesadził.

J.P.: ...ale właśnie z drugiej strony nie jest Pan nigdzie nadobecny. N ie wykształcił Pan własnej szkoły czy szkółki przekładu, jak Ba­

rańczak albo Sosnowski i w ogóle krąg obec­

nej „Literatury na Swiecie”, nie jest Pan gwiazdą sceny literacko-muzycznej jak Lau- rie Anderson albo „Świetliki”...

- Staram się być obecny w różnych dyscypli­

nach, ale w końcu przede wszystkim jestem na­

uczycielem. Inne zajęcia również są dla mnie ważne, choćby jako inspiracje do pracy ze stu­

dentami. Ciągle wracamy do tych ludzi, których pan przedtem wywołał, a przecież to oni, choć mistrzowie, mówili, że nie należy mieć uczniów, bo jedyne, co należałoby uczniowi naprawdę po­

wiedzieć, to: „A nie zawracaj ty sobie mną gło­

wy! Znajdź własną drogę”. A przekłady czy własną twórczość Sosnowskiego cenię sobie nie­

zwykle wysoko, ten tom „Nouvelles impressions d'Amerique” bardzo długo mi już towarzyszy.

Dla Barańczaka miałem nawet przyjemność pi­

sać recenzję, kiedy odbierał tutaj honoris causa, więc doskonałość obu kolegów jest dla mnie nie­

kwestionowana, ale myślę, że... jesteśmy inni!

B.Z.: N o właśnie, skoro jesteśmy przy re­

cenzjach, laudacjach i uroczyściach uniwer­

syteckich. Jak pan się czuje w todze, w „gro­

nostajach”, w całym tym rektorskim rynsz­

tunku. Czy ta - mówiąc dosadnie - przebie­

ranka - Pana nie deprymuje?

- Odnoszę się do niej z całą sympatią.

W świecie, który tak gwałtownie powszednieje, takie drobne rytuały są potrzebne

J.P.: A czy w warunkach polskiego szkol­

nictwa nauczyciel m oże być jeszcze mistrzem dla uczniów, jak Pan sądzi?

- Może, pod warunkiem, że taki m istrz miałby odwagę powiedzieć, że nie jest m i­

strzem, co najwyżej wicemistrzem. O becna sy­

tuacja wydaje mi się o tyle niebezpieczna, że z pozoru m istrzów ci jest pod dostatkiem , ale w gruncie rzeczy mamy tylko gotowe wzory, takie modele do powielania, mówiące: jak bę­

dziesz taki jak ja, to też będziesz m iał to i to, takie powodzenie etc. M amy taką sztancę

„człowieka sukcesu”. Ja nie lubię tego słowa, ponieważ myślę, że słowo „sukces” okupuje tylko klęski poniesione na innych polach. Jeśli ktoś mówi „odniosłem sukces”, to znaczy, że skrzętnie ukryw a rejestr dw ustu porażek o d ­ niesionych gdzie indziej, i to, podejrzewam, w ważniejszych dziedzinach życia. Dlatego prawdziwy autorytet nigdy, myślę, nie odniesie sukcesu np. w środkach masowego przekazu, bo te opierają się na gotow ych w zorach. Pozo­

staje tylko pytanie, na które pewnie tu nie o d ­ powiemy: czy autorytetów nie ma, bo...

J.P: ...się nie urodziły...

-...bo się nie urodziły, bo czasy im nie sprzy­

jają, czy może w ogóle nie ma potrzeby autory­

tetów? Ale to byłby temat na całą osobną roz­

mowę.

J.P.: Może gdyby nauczyciel m iał nie pięć­

dziesięciu czy pięciuset, ale pięciu uczniów, by­

łoby mu łatwiej stanowić dla nich autorytet?

- Nooo... Pewnie tak. Jeden z uroków zawo­

du nauczyciela polega na tym, że pan nigdy do końca nie wie, jakie ziarno pan zasiał. C zy z tych, powiedzmy, dziesięciu tysięcy ludzi, z ja­

kimi zetknął się pan w życiu jako nauczyciel, kilkuset nie powie w jakimś trudnym momencie życia: o, tamten nauczyciel coś takiego mi po­

wiedział czy pokazał, co mi teraz pomogło, coś uruchomiło... Może pan wrócić do nich po dwudziestu latach, kiedy już nie będzie pana wśród żywych. To trochę tak jak z gwiazdą; ona świeci, ale kiedy widzimy jej światło, to może już jej nie ma? Profesja wielkiej niewiadomej.

Nauczyciel zawsze zostaje z pustymi rękami.

Malarz ma obraz, poeta ma wiersz, nauczyciel de facto nie ma nic, i chwała Bogu! Dziw ny i fa­

scynujący twór: nauczyciel.

(11)

S tu d e n c i m a ją p r a w o d o p ię k n e g o u n iw e rs y te tu , d o o d p o w ie d n ie j d la te j in s ty tu c ji, s z a c o w n e j a tm o s fe ry , d o k o n ty n u o w a n ia s ta re j a k a d e m ic k ie j tra d y c ji.

Widziane z dachu

Piotr Kieraciński

Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Opolu utw o­

rzono w 1954 r. W tedy też powstały budynki uczelni, w tym obecny gmach rektoratu Uniwer­

sytetu Opolskiego. Architektura nie wyróżniają­

ca się wśród masy blokowisk z tamtego okresu.

Między budynkami uczelni stało mnóstwo bara­

ków, składowisk gratów. Place i skwerki zanie­

dbane, zarośnięte na poły zdziczałymi krzakami.

Pod same drzwi głównego wejścia do rektoratu można było podjechać samochodem po wyasfal­

towanym placyku. - Czy tak powinien wyglądać uniwersytet? - zapytał sam siebie prof. Stanisław Nicieja, gdy został rektorem. N a pierwsze posie­

dzenie zaprosił senatorów Uniwersytetu O pol­

skiego do zrujnowanego budynku poszpitalnego, znajdującego się w najwyższym punkcie miasta.

Przerwany egzam in

Najstarszym obiektem stojącym w tym miej­

scu jest tzw. kaplica św. Wojciecha. Być może przebywał on w Opolu podczas swoich podróży do Polski. 400 lat temu dominikanie dostali zie­

mię na wzgórzu, dziś znajduje się ono w samym centrum miasta. Postawili tam ogromny budynek klasztorny oraz kościół. Klasztor został zsekula- ryzowany przez Prusaków, zakonników wypę­

dzono. Przez jakiś czas budowla stała pusta. Po­

tem, z inicjatywy miejscowego proboszcza ewan­

gelickiego Alojzego Gertha, urządzono w po- klasztornych budynkach szpital. N a początku lat 90. w Opolu oddano do użytku nowy szpital wo­

jewódzki. Stare gmaszysko znów zostało opusz­

czone i popadało w coraz większą ruinę.

Po 1989 r. szkoły wyższe w całym kraju dosta­

wały budynki popartyjne. Podobnie było w O po­

lu. Zwłaszcza WSP, która pretendowała już do miana uniwersytetu, miała być beneficjantem tej akcji. Wojewoda pozostawił do dyspozycji U O także zrujnowany budynek poklasztomy odpada­

jące tynki, zniszczone schody, stare, okazałe refek­

tarze, podzielone na maleńkie salki, ściany z dykty i obskurne drzwi. Na dachu papa i rozwalająca się instalacja odgromowa. A dookoła widok, jakiego w Opolu skądinąd nie uświadczysz. Jednak senat postanowił przejąć ten obiekt na potrzeby uczelni.

Z rektorem Nicieją wdrapujemy się na dach budynku. Nogi plączą się między drutami pióru-

(12)

Podczas egzaminu u prof. Niciei nie wystarczy znać przedm iot w ykładu. Trzeba jeszcze błysnąć wiedzą w zakresie historii sztuki. - Nicieja pyta o architekturę Opola - powtarzają sobie studenci i szukają w przewodnikach, które z opolskich budowli mają cechy najważniejszych stylów architektonicznych.

nochronu. Niemal na wysokości naszych oczu barokowa wieża sąsiadującego z dawnym klasz­

torem kościoła. - To może być kiedyś nasz ko­

ściół akademicki - mówi rektor UO. Gdy w przyszłości, jak marzy prof. Nicieja, odrestau­

rowany poklasztomy budynek stanie się centrum uczelni i siedzibą rektora, kościół stojący ściana w ścianę z rektoratem mógłby pełnić funkcję ko­

ścioła akademickiego.

Skąd ta nagła chęć remontowania porzucone­

go przez służbę zdrowia obiektu? Wiele wyjaśnia krążąca wśród studentów U O anegdota. Podczas egzaminu u prof. Niciei nie wystarczy znać przedmiot wykładu. Trzeba jeszcze błysnąć wie­

dzą w zakresie historii sztuki. - Nicieja pyta o ar­

chitekturę Opola - powtarzają sobie studenci i szukają w przewodnikach, które z opolskich budowli mają cechy najważniejszych stylów ar­

chitektonicznych. Opowiadają sobie historię, jak profesor zapytał jednego studenta o budynek se­

cesyjny, a gdy ten - mieszkaniec Opola - nie po­

trafił wskazać w swoim rodzinnym mieście ani jednego obiektu z epoki, przerwał egzamin. Ka­

zał studentowi iść na spacer, znaleźć secesyjną budowlę i dopiero wtedy wrócić do sali egzami­

nacyjnej. Prof. Nicieja pamięta to wydarzenie. - To prawda. Nie wyobrażam sobie, żeby student opolskiej uczelni nie znał najważniejszych bu­

dynków z różnych epok, znajdujących się w tym mieście. A secesję szczególnie lubię - mówi.

Szansa dla Opola

- Proszę się rozejrzeć dookoła - rektor Nicie­

ja zatacza ręką krąg. - Widać stąd całe Opole.

Tuż obok znajduje się jeden z najstarszych opol­

skich kościołów, a na prawo od niego piękny bu­

dynek gimnazjum, do którego uczęszczał Jan Ka­

sprowicz. Tam widzimy ratusz w stylu florenc­

kim - w linii prostej to tylko 500 metrów, obok renesansowa wieża kościoła franciszkanów. Ta budowla z czerwonej cegły to Wieża Piastowska - był tam kiedyś zamek piastowski. Dalej mamy dach amfiteatru, neogotycką katedrę opolską. Jest wieczór i z tej właśnie strony dobiega dźwięk dzwonów. - Tam widać kościół w Szczepanowi- cach, dalej kościół w Winowie. Plany są ogrom­

ne. - Dokładnie w tym miejscu, na dachu - snu­

je swoją opowieść prof. Nicieja - zbudujemy au­

lę na 400 miejsc. Będzie ona przeszklona i tę pa­

noramę, którą teraz podziwiamy, będzie można oglądać podczas wszystkich dużych uroczystości uniwersyteckich. Ścianki, którymi poprzedziela­

no wielkie refektarze i sale klasztoru, zostały już wyburzone. Piękne audytoria uniwersyteckie mają nosić imiona miast śląskich. Będzie sala brzeska, nyska i opolska, a w każdej panorama odpowiedniego miasta, wzorowana na słynnych XVTII-wiecznych panoramach Wernera.

Koszt odnowienia tak dużego obiektu oceniany jest na 30 min nowych zł (300 mld starych zł). Na razie uczelnia dysponuje kwotą 8 min zł, za którą wykonano jedno ze skrzydeł. Zapewne już w przyszłym roku wprowadzą się tam filologie germańska, angielska i romańska. Rozpisano już przetarg na remont i adaptacje kolejnych skrzydeł budynku. Ma tam znaleźć siedzibę m.in. rektorat U O . - To będzie budynek na miarę Pałacu Kazi­

mierzowskiego - marzy rektor Nicieja. Młode uczelnie zazwyczaj budowane są na obrzeżach miast. Tak np. jest w przypadku Olsztyna oraz bydgoskiej A TK Tylko stare uniwersytety mają siedziby w centrum miast. - Ten gmach jest szan­

są dla Uniwersytetu Opolskiego - uważa rektor.

Uniwersytet jest natomiast szansą dla Opola. Mia­

sto nigdy nie miało wielkiego, kluczowego znacze­

nia gospodarczego. W swej historii pełniło raczej rolę centrum administracyjnego. Teraz, gdy zamy­

kane są opolskie cementownie, edukacja to jedyna szansa tego miasta. Jak potężną jednostką gospo­

darczą jest uczelnia świadczy fakt, iż zatrudnia ona 1,5 tys. pracowników, których miesięczne wyna­

grodzenia pochłaniają 50 mld st. zł. Te pieniądze wydawane są głównie na miejscu, w Opolu. N a­

pędzają koniunkturę gospodarczą regionu.

Kontekst k u ltu ro w y

Gdy wychodzimy z podominikańskiego bu­

dynku, rektor pokazuje mi wnęki po zamurowa­

nych oknach. - To idealne miejsce na płaskorzeźby - mówi. - Pomniki muszą być z ludźmi. Dzieła sztuki powinny być tam, gdzie przemieścił się szlak ludzkich wędrówek. Nie mogą niszczeć w chasz­

czach tylko dlatego, że ktoś uważa, iż nie należy zmieniać kontekstu kulturowego. Przykładów niszczenia bezcennych obiektów na Śląsku jest mnóstwo. N ikt nie interesuje się rzeźbami ze zdro­

jowego parku w podopolskim Pokoju, dawnym Karlsruhe - w czasach niemieckich było tam zna­

komicie prosperujące uzdrowisko z pięknym par­

kiem. Dziś teren dawnego parku podlega zarządo­

wi lasów państwowych, a rzeźby przedstawiające bóstwa antyczne niszczeją. Podobnie w Kosicach niedaleko Grotkowa rozsypuje się wspaniały pałac i ogrodowe rzeźby. Czy tak powinno wyglądać nieingerowanie w kontekst kulturowy?

Rektor ma nadzieję, że uda mu się znaleźć miej­

sce na terenie uniwersytetu przynajmniej dla nie­

których niszczejących rzeźb. - Dodadzą tej mło­

dej uczelni splendoru - mówi. - W pobliżu pięk­

nego pomnika można postawić ławkę. Z pewno­

ścią wkrótce stanie się miejscem spotkań młodzie­

ży. Ludzie gamą się do miejsc pięknych, a uniwersytet powinien dawać szansę obcowania z pięknem i tego obcowania uczyć. N a razie uda­

ło się uporządkować okolicę obecnego rektoratu.

Przed budynkiem stanęła rzeźba zupełnie współ­

czesna. Natomiast na wewnętrznym dziedzińcu -

(13)

piękna figura św. Jana Nepomucena z 1702 r. ura­

towana po powodzi sprzed 2 lat. Stała na poboczu drogi do połowy zakopana w mule naniesionym przez wodę. Konserwacja posągu kosztowała 30 tys. zł. Znaleźli się sponsorzy, którzy wyłożyli te pieniądze. Ich dzieło upamiętnia metalowa tablicz­

ka, umieszczona w dolnej części cokołu.

- Każdy ma w sobie taką ładną cechę próżno­

ści, która każe mu zostawiać ślady swojej tw ór­

czej działalności - mówi prof. Nicieja. To stwa­

rza szansę, że znajdą się także sponsorzy, którzy zechcą zapłacić za renowację innych niszczeją­

cych pomników, aby uwiecznić swoje imię dla potomności. Jednym z najcenniejszych jest słup graniczny księstwa biskupiego Nysko-Grotkow- skiego z 1609 r. z płaskorzeźbą pastorału. Wycią­

gnięty z jeziora, ma w przyszłości zdobić jeden ze skwerów przy Zamku w Kamieniu Śląskim. - Trzy takie słupy są w muzeum w Nysie. Nie każ­

dy student tam trafi. Niech więc na miejscu zo­

baczy, jak niegdyś oznaczano granice. To ma przecież nie tylko wymiar estetyczny, ale także edukacyjny - mówi prof. Nicieja.

Świątynia nauki

- Uniwersytet potrzebuje starych murów, kli­

matu sięgającego średniowiecza - uważa rektor. - Potrzebuje pięknych korytarzy, wnęk z rzeźbami, ładnych sklepień. Sala senatu nie może wyglądać jak świetlica, a gabinet rektora - jak biuro. To prawda, rektor może urzędować na zydlu, przy meblach zrobionych ze sklejki, jednak zupełnie inna jest atmosfera, gdy ktoś odbiera doktorat ho­

noris causa w pięknej sali, gdzie na ścianach wiszą stare obrazy, stoją rzeźby, jest piękny żyrandol.

Studenci mają prawo do pięknego uniwersytetu, do odpowiedniej dla tej instytucji, szacownej at­

mosfery, do kontynuowania starej akademickiej tradycji. - Musimy im to zapewnić - mówi prof.

Nicieja. - Ten nowy budynek da uczelni patynę, poczucie, że uniwersytet jest świątynią nauki.

Kiedy prof. Stanisław Kolbuszewski, autor znakomitych książek o modernizmie i Wyspiań­

skim, był rektorem opolskiej WSP w latach 1956- 59, wprowadził zwyczaj kupowania do pomiesz­

czeń dziekańskich i do rektoratu starych, stylo­

wych mebli. Uważał, że wnętrza, w których urzędują dziekani i rektorzy, w których odbywa­

ją się uroczystości akademickie, muszą mieć du­

cha historii. - Zostało nam z tego okresu trochę starych mebli. G dy już będziemy mieli na nie miejsce, odrestaurujemy je i wstawimy do przy­

gotowanych wnętrz - mówi obecny rektor UO.

Prof. Kolbuszewski jako pierwszy wprowadził gronostaje i ceremoniał akademicki do opolskiej WSP. Gdy komunistyczna prasa pisała: „Nie chcemy burżuazyjnych przebierańców w szkole kadrowej”, odpowiadał, że dla niego ważna jest europejska tradycja akademicka, a nie opinie i dy­

rektywy towarzyszy z komitetu wojewódzkiego.

W prowadził wiele obyczajów akademickich tak­

że do życia studenckiego.

Uniwersytet w C>polu posiada także inne sta­

re budowle. Oprócz opisanego budynku podo- minikańskiego, remontowana jest - zniszczona podczas powodzi - willa opolskiego fabrykanta, właściciela cementowni. Będzie ona dostosowana technicznie do wymogów współczesnej nauki, ale architektura, w tym piękny dach z wieżyczką, zostanie zachowana. Odnawiany jest też zamek Hochbergów, a wcześniej Czeczotów, w pobli­

skiej Dąbrowie Niemodlińskiej. D o tej pory słu­

żył tylko studentom zaocznym, teraz ma być le­

piej wykorzystany. Uniwersytet musi być nowo­

czesny, ale ta nowoczesność musi pamiętać o sza­

cownej, średniowiecza sięgającej, tradycji uni­

wersytetów europejskich.

- To jest moment, w którym określamy kształt tej uczelni na przyszłe sto lat - mówi prof.

Nicieja. - Musi to być dobra forma, zachęcająca do studiowania i badań, gwarantująca odpowied­

nią atmosferę i otoczenie estetyczne.

Teksty przedrukowany z „Forum Akademickiego”.

(14)

BANK OCHRONY ŚRODOWISKA S.A.

ODDZIAŁ W OPOLU

Oferuje pracownikom i studentom Uniwersytetu Opolskiego:

□ prowadzenie rachunków bieżących Złotowych, walutowych oraz osobistych ROR

□ rachunki i kredyty studenckie

□ w ydaw anie kart płatniczych M asterC ard i PolCard

□ kredyty hipoteczne dla osób fizycznych ze spłatą do 1 5 lat, o p ro cen to w an e 1 9 % *

□ kredyty na zakup urządzeń energooszczędnych

□ kredyty proekologiczne (o grzew an ie olejow e, g azo w e, e le k try c z n e )**

□ pożyczki go tó w ko w e dla ludności o pro centow ane od 1 9 ,5 %

□ teleserw is (inform acja na te m a t pełnej oferty banku p rzez 24h )

□ b an ko m at na Dw orcu PKP Opole-Gtówne

* proste procedury, wymagany udział wtasny kredytobiorcy nie mniejszy niż 25% kosztu inwestycji

** oprocentowanie od 9% w skali roku

Zapraszamy do siedziby BOŚ S.A. Oddział w Opolu

45-018 Opole, ul. Krakowska 53,

tel. (+48 77) 4566413, 4566414, fax (+48 77) 4566415, teleserwis 4546073.

Cytaty

Powiązane dokumenty

2 A. To jest bardzo trafne spostrzeżenie córki, ponieważ mając okazję być w towarzystwie pani Ireny, czułam szczególne emocje, kiedy wspominała swojego mę- ża. Cieszyła

I tak na przykład, żeby zdobyć informację dotyczącą wielkości dobowych opadów, stanów wody lub przepływów (o te szczegól- nie jest trudno), jakie występowały w

Już po raz trzeci w auli Liceum Ogólnokształcącego nr 3 w Opolu odbyła się konferencja naukowo- dydaktyczna organizowana przez studentów działających w ramach Kliniki Prawa

gę zwieńczoną majestatycznym ty- tułem: uniwersytet. Szczegółowo, niemal dzień po dniu, opisuje ten szlak prof. Ma- ria Nowakowska wspólnie z profe- sorami: Krystyną

Wydaje się, że trzeba wejść na drogę wiodącą do uniwersytetu w Opolu - jednej, silnej, realizującej potrzeby regionu uczelni i placówki badawczej, oraz

W obecnym roku Opole znalazło się wśród 100 miast w Polsce najwięcej inwestujących - udział Uniwersytetu Opolskiego w inwestycjach jest akcentem

Potem już na jawie ujrzałam, że poemat jest jednym wielkim hymnem pochwalnym na cześć króla, że jest również satyrą na ówczesne postacie związane z

tach 1990-91), a od 1992 roku nazwa jego ugruntowała się i od tego czasu organizowany jest corocznie jako..