• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 4 grudnia 191Ó

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 4 grudnia 191Ó"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

PR EN U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: rocznie rb. 8 , kw artalnie rb. 2.

Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr . rb. 5.

PRENUM EROW AĆ MOŻNA:

W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szech św iata'4 p rzyjm u je ze spraw am i redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y

6

do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.

A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A JSTs. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

D W U D Z I E S T O P I Ę C I O - L E C I E P R O F . N A P O L E O N A

C Y B U L S K IE G O .

W roku bieżącym upływ a 25 lat od chwili, kiedy na katedrę fizyologii w Uni- ’ wersytecie Jagiellońskim powołany zo­

stał młody uczony, prof. Napoleon Cy­

bulski. Wszechnica krakow ska w owym czasie zaczynała dopiero rozwijać się po długim bardzo okresie upadku, spowodo­

wanego przez ciężkie koleje losu, jakie przechodził cały naród. Pracownia prof.

Cybulskiego była jed n ą z pierwszych, gdzie rozpoczęto samodzielne, twórcze badania, prowadzone nietylko przez sa­

mego profesora ale i przez licznych ucz­

niów. W ciasnym lokalu w rzała dniem i nocą praca owocna, dotycząca przeróż­

nych zagadnień fizyologii; ciasnota i róż­

ne niewygody przeszkodą nie były, gdyż pracownia ożywiona była duchem p raw ­ dziwego badacza, umiejącego zawsze zna­

leść ciekawy tem at, zachęcić do pracy i dodać uczniom zapału i energii, której profesor posiadał i posiada zapasy wprost niewyczerpane. Po kilku wreszcie la­

tach spełniło się marzenie Cybulskiego;

w świeżo zbudowanem Collegium medi- cum pow stał obszerny i wygodny za­

kład fizyologii. W raz ze zmianą i ulep­

szeniem w arunków pracy zyskała ona na intensywności — najpiękniejsze badania ju bilata wyszły z tego nowego insty*

tutu.

Dziś po latach dwudziestu pięciu dzia­

łalności profesorskiej ju b ila t może cie­

szyć się licznym szeregiem uczniów, m o­

że się szczycić, że n au k a fizyologii, przez niego n a niwie polskiej zaszczepiona, przyjęła się tutaj, zyskując sobie coraz więcej adeptów; na ostatnim zjeździe międzynarodowym fizyologów było nas dziewięciu Polaków, a dwaj z nich tylko nie byli ani pośrednio, ani bezpośrednio uczniami prof. Cybulskiego.

Działalność naukow a ju b ila ta i jego uczniów skierow ana je s t na bad an ia fi­

zyczno - fizyologiczne. Pierw sza większa praca prof. Cybulskiego pod tytułem

„Badania nad prędkością ru ch u krwi z pomocą foto h em o tach o m etru“ przedsta­

wiona była w 1885 roku Akademii woj- skowo-lekarskiej w P ete rsb u rg u dla otrzy­

mania stopnia d oktora medycyny; w y ­ stępują w niej już cechy znamiennę

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

4 9 (14Ó7). Warszawa, dnia 4 grudnia 191Ó X X I X .

(2)

7?0 WSZECHSWIAT M 49 um ysłu Cybulskiego mianowicie zam iło­

wanie do metod fizycznych w fizyologii oraz nadzw yczajna pomysłowość wr do- świadczalnem rozwiązywaniu zagadnień.

F o toh em o tach om etr obmyślony przez Cy­

bulskiego j e s t do dziś najp ra k ty czn iej­

szym p rzy rząd e m do b a d a n ia prędkości krwi; polega n a zastosowaniu t. zw. r u ­ re k P ito ta i fotografowaniu wskazań m a­

n om etru różniczkowego. Zastosowanie fo­

tografii do badań samo przez się zasłu­

guje na uw agę, gdyż metodę tę w owym czasie zaledwie zaczęto wprowadzać do fizyologii. Zagadnienia hem odynam iki in ­ te re s u ją profesora ciągle, szczególniej w pierw szym okresie jego działalności naukow ej — ale jeszcze stosunkowo nie­

dawno z pracowni krakow skiej wyszła rozpraw a Kirkora, dotycząca krążenia w mięśniu czynnym. Najważniejsze i n a j­

liczniejsze je d n a k badania ju b ila ta doty­

czą elektrofizyologii. Przedew szystkiem bada on w pływ w yładow ań kondensato­

ra n a n erw y i mięśnie, opracowuje m e­

tody drażnienia i w yprow adza wniosek, że podrażnienie zależne j e s t głównie od energii rozbrojenia. Jednocześnie uczeń Zanietow ski zapomocą kondensatorów b a ­ da bliżej praw o Pfliigera i dokładniej określa pojęcie p rąd ó w słabych, średnich i silnych. Z pomocą również kondensa­

torów Beck b ad a pobudliwość różnych miejsc tegoż samego nerw u. Dalej r a ­ zem z Beckiem prof. Cybulski n a z a s a ­ dzie zm ian elek try czn y ch w korze mó­

zgowej próbuje badać zagadnienia loka- lizacyi — m eto d a t a nie j e s t dotychczas w y zyskana, zdaniem zaś mojem może ona znaleść zastosowanie bardzo szero­

kie i wszechstronne. W krótce potem myśl ju b ila ta zw raca się do zjaw isk elek­

try cz n y ch w nerw ach i m ięśn iach —po części razem z uczniami S o sn ow sk im Kirkorem, Borkowskim Cybulski bada zjaw isk a elektrotoniczne, przechodzenie w ah an ia wstecznego, wreszcie genezę prądów spoczynkow ych i czynnościo­

wych, w y stęp u jąc przeciw teoryi H er­

manna, k tó ra zasugestyonow ała całe pokolenie fizyologów. Bliższe streszczenie ty c h w sz y stk ich b adań zajęłoby nam zb y t wiele m iejsca — poprzestanę tylko

na zaznaczeniu, że niema obecnie takiej dziedziny w elektrofizyologii, gdzieby nie było znać twórczej ręki prof. Cybul­

skiego. Na tem je d n ak nie kończy się działalność ju b ilata; wespół z Szymono- wiczem bada czynności nadnercza, pierw ­ szy rozwiązuje tę zagadkę fizyologiczną.

Je s t to znowuż je d a a z prac torujących drogi nowym prądom i pojęciom fizyo- logicznym, mianowicie nauce o tak zwa- nem wydzielaniu w ewnętrznem i o che­

micznej korelacyi narządów.

Prócz tych badań zasadniczych prof.

Cybulski ogłasza jeszcze szereg innych drobniejszych o hypnotyzmie, o jadach norm alnych jelit i t. d., zajmuje się ró­

wnież działalnością społeczną, broni do­

puszczenia kobiet do studyów uniw ersy­

teckich, przyczynia się do założenia w Krakowie gim nazyum żeńskiego z pro­

gram em szkół męskich, pisze o reformie studyów lekarskich.

Działalność profesorska ju b ila ta zazna­

czyła się jeszcze w w ydaniu pięknego i jed yn eg o w literaturze polskiej pod­

ręcznika Fizyologii człowieka, i—co n a j­

w ażniejsza—w stworzeniu w Polsce szko­

ły fizyologicznej. Z uczniów ju b ilata prócz wyżej wspom nianych można w y ­ mienić jeszcze Rosnera, Maziarskiego, Pruszyńskiego, Sawickiego i t, d. Miej­

my nadzieję, że ta polska szkoła fizyo- logiczna rozrastać się będzie ciągle, i że wielu jeszcze polskich fizyologów będzie mogło czerpać naukę bezpośrednio od Mistrza.

J a n Sosnow ski.

F I L O G E N I A K O Ń C Z Y N K R Ę G O W C Ó W .

Zagadnienie pochodzenia parzystych kończyn u kręgowców dziś jeszcze żywo in teresu je ogół zoologów. Zaciekawienie to w zrasta raczej system atycznie od chwili, gdy w r. 1870 G egenbaur rozwi­

nął swe zapatry w an ia w formie ta k zw.

teoryi arch ip tery g iu m . Filogenetyczna

(3)

M 49

WSZECHSWIAT

771

zasada, k tó rą wygłosił wówczas, brzm ia­

ła, że „pas barkowy (albo też miednico­

wy) stanowi zmodyfikowaną parę łuków trzew io w y ch '.

Takie przypuszczenie co do pochodze­

nia kończyn wywołało ogromne poru­

szenie umysłów i skłoniło wielu anato­

mów do gruntownej rewizyi poglądów Gegenbaura. To też druga teorya, którą pierwszej wkrótce przeciwstawiono, nosi cały szereg nazwisk badaczów i zwie się

„teoryą Thaschera, Mivarta, Balfoura, Dohrna, W idersh eim a“.

W myśl tej ostatniej przyjęto, że dwie kończyny powstały przez koncentracyę, ześrodkowanie szeregu metamerycznie ułożonych promieni szkieletowych, sze­

reg u metamerycznie ułożonych pączków mięśniowych i odpowiedniej ilości n e r ­ wów i naczyń, które do metameronów tych należały i wraz z mięśniami prze­

nik n ęły do pierwotnego fałdu skórnego.

Jednakże badania uczniów i zwolenni­

ków Gegenbaura, w szczególności Se- mona, Fiih rb rin gera i Brausa znów za­

początkowały ożywioną dyskusyę w tej sprawie i wywołały cały szereg nowych badań ze strony zwolenników teoryi fał­

dów skórnych.

Zasadnicze argum enty, na które powo­

łują się przeciwnicy, różnego są pocho­

dzenia. Dla pierwszych (Gegenbaur) de­

cydujące znaczenie zdają się mieć wy­

niki badań anatomo-porównawczych, d ru ­ dzy (Mivart, Balfour i inni) główne swe dowody czerpią z embryologii. Poza tem, obiedwie te teorye gorliwie poszu­

kują argum entów w paleontologii, czę­

stokroć — w najważniejszych przypad­

kach — bez skutku,

Pomijając badania wielu wcześniej­

szych uczonych, trzeba zaznaczyć, że Goodrich ju ż w roku 1906 dowiódł, że zarówno parzyste ja k i nieparzyste koń­

czyny żarłacza (Scyllium) rozwijają się w sposób identyczny, i są niezaprzecze- nie pochodzenia metamerycznego. Każdy bowiem mięsień prom ienisty zaopatrzony je s t w nerw , właściwy je d n e m u i temuż sam em u odcinkowi mięśniowemu.

W szystk ie płetwy podczas całego ich przebiegu rozwojowego pozostają na tych

miejscach, gdzie utworzyły się ich za­

wiązki. Przemieszczenie je s t tu tylko pozorne, wywołane przez koncentracyę.

W roku zeszłym Eryk Muller, dzięki swej wysokiej umiejętności technicznej, stwierdził, że splot przed i popachowy (plexus post- i praeaxialis) u A canthias nie istnieje zupełnie a był tylko w ytw o­

rem fantazyi Brausa, że spodouste (Se- lachii) nie posiadają również -splotu r a ­ mieniowego (pl. brachialis), k tó ry w y ­ stępuje dopiero u prapłućca (Ceratodus) i staje się już odtąd składnikiem ciała zarówno w szystkich wyższych kręgów*

ców j a k też i człowieka.

Takiego pnia nerwowego z pewnością pozbawione są spodouste, których ner*

wy, aż do ostatka zachowają swoję od­

cinkową (segmentalną) naturę.

Te właśnie badania Mullera, posiadają jeszcze i tę doniosłość, że zadają cios teoryi G egenbaura w to właśnie miej­

sce, które oddawna uchodziło za kam ień węgielny „teoryi archipterygium " i jej anatomo-porównawczych dowodów. Mul­

ler zwraca jeszcze uwagę na je d n ę s t r o ­ nę teoryi archipterygium, zapytując, czy dwurzędowa płetwa prapłućca (C erato­

dus) może być uważana za a rch ip tery ­ gium, t. j. za prototyp płetwy parzystej?

Zaleński i Semon postarali się dowieść, że parzyste płetwy prapłućca, w p rze­

ciwstawieniu do płetw innych ryb nie są pochodzenia odcinkowego (metame­

rycznego), t. j. tłumacząc rzecz bliżej, że na ich w yraźną odcinkowość (meta- meryczność) zdawna już wpłynęły zacie- mniająco zjawiska wtórnej natury,,

Z badań wspomnianych wyciągnąć n a ­ leży wniosek, że boczne promienie szkie­

letu pletwowego u prapłućca są u tw o ra ­ mi wtórnemi, które nie odpowiadają pro­

mieniom spodoustych. W ynika to z t e ­ go, że: l) ilość ty c h promieni nie odpo­

wiada ilości pączków mięśniowych, k t ó ­ re znajdują się w znacznie większej licz­

bie; 2) promienie te w y stęp u ją pojedyń- czo, n ig d y zaś wszystkie odrazu; 3) za­

wiązki ich zjawiają się znaczniej później,

niż oś główna, t. j. w formie wyrostków

tej ostatniej. E. Muller zwrócił uw agę

(4)

7?2 w s z e c h s W ia t M 49

n a to, że nerw y rdzeniowe u prapłućca leżą je d e n nad drugim i tworzą istotny splot ramieniowy, w tak i sposób j a k się to spotyka u w yższych kręgowców (spo- douste są pozbawione tego splotu).

W szystko to przemawia przeciw możli­

wości uznania p łetw y prapłućca za hy- potetyczną formę pierw otną a tem bar- dziej przeciw uw ażaniu jej za archipte- rygium .

Prapłuciec (Ceratodus) w ystępuje g e ­ netycznie dopiero w formacyi tryasowej;

o budowie zaś szk ieletu dewońskich ryb dwudysznych (Dipnoi) posiadamy nader niew y starczające wiadomości. Dodać n a ­ leży, że sami zwolennicy teo ry i archipte- ry g iu m przy zn ają otwarcie, że pochodze­

nie mięśni i nerwów kończyn parzy sty ch okazuje cechy odcinkowości (metamery- zacyi) przez sw ą w yraźną przynależność do ścianki ciała. Czy tedy kości muszą koniecznie posiadać inny rodowód? Na p ytan ie to teo ry a arch iptery g iu m nie zdołała dać odpowiedzi.

Odcinkowość mięśni, n e m ó w , tk a n ek kostnych a poniekąd n aw et naczyń (Mul­

ler) daje się stwierdzić z całą stanow ­ czością.

Nie możemy dziś powiedzieć, ja k i k ształt miał zawiązek płetw y u h ypote' tycznego przodka naszych ryb. N a jp r a ­ wdopodobniej je d n a k zbliżał się k ształ­

te m swym do bocznej fałdy skórnej, do której p rzeniknęły mięśnie, nerw y i za­

wiązki kostne.

Potw ierdzenie tego przypuszczenia z n a j­

dujem y w formach kopalnych (Cladose- lache, Climatius), szeroko rozpowszech­

nionych w epoce między w yższym Sylu- rem a niższym Dewonem.

Do obalenia teoryi arch ip teryg iu m przyczynił się też niemało K. Deriugin, k tó ry przez swe badanie n ad rozwojem płetw u ry b kościstych (Teleostei) roz­

szerzył poglądy E. Mullera, odnoszące się poprzednio tylko do spodoustych.

U Exocoetes i u Lophius Deriugin w i­

dział zawiązki fałd m ezoderm alnych ju ż w zgrubieniach somatopleury. U g a t u n ­ ków ty ch istn ieją dobrze rozwinięte p ą ­ czki mięśniowe, k tó re przy czy n iają się

do powstania kończyn w zupełnie takie) samej ilości j a k i odpowiednie nerwy rdzeniowe oraz zawiązki kostne. Meta- meryczność kończyn ryb kościstych w y ­ stępuje więc już zupełnie wyraźnie.

Pierw otny typ p łetw y parzystej ryb kościstych był czteropromienny. Rozwój filogenetyczny zredukował liczbę pro­

mieni, co D eriugin^w ykazał w badaniu Exocoetes.

Ryby kościste, skutkiem licznych przy­

stosowań i specyalizacyi narządów, w y­

przedziły znacznie inne ry b y (jakkolwiek znamy ju ż ry b y pełzające, skaczące i la ­ tające) i wykazały dobitnie, że i u nich ontogenia okazuje filogenetyczny rozwój kończyn parzystych.

Po zebraniu naszkicowanych tu po­

krótce czterdziestoletnich badań nad fi­

logenią kończyn parzystych u kręgow ­ ców dają się również wyciągnąć wnioski o ogólnej doniosłości biologicznej.

Roli, k tó rą teorya G egenbaura odegrała w podjęciu i rozwiązaniu kw estyj po­

wyższych, nie wolno niedoceniać. Teorya archipterygium stała się ową pomocniczą, ściśle naukow ą hypotezą, k tó ra zrodziła b adania i Mmioski, stw ierdzając istotny stan rzeczy. Dziś je d n a k nie może już ona rościć pretensyj do wyjaśnienia nam ważnego zagadnienia o powstawaniu pa­

rzystych kończyn kręgowców, które wo­

bec rozwoju embryologii i anatomii po­

równawczej szukać musiało dróg nowych, Em bryologia zajęła to kierownicze s ta ­ nowisko, od którego spodziewać się moj żna najw ażniejszych prawd, ta k niezbęd­

nych dla utw ierdzenia system u gen ety ­ cznego.

Słuszną też uw agę robi Deriugin, mnie­

mając że „ogólny plan gm achu już is t­

nieje, a niezbędnemi okazują się nie przybudów ki nad facyatkam i lecz trwały, n a faktach wzniesiony fundament*1.

W budowę je g o najwięcej pracy wło­

żyć dziś należy.

D r , R y s z a r d B łę d o w sk i.

(5)

JMó 49 WSZECHSWIAT 773

M. P L A N C K prof. u n iw e r s y te tu b erliń sk ieg o .

F I Z Y K A N O W O C Z E S N A , A M E ­ C H A N I C Z N Y P O G L Ą D N A

P R Z Y R O D Ę .

(C iąg d alszy).

Jednakże, gdy bliżej przyjrzymy się sprawie, to okaże się, że trudności nie są usunięte lecz tylko odsunięte i to od­

sunięte w dziedzinę prawie niedostępną dla sprawdzenia doświadczalnego. Sam Hertz musiał to odczuwać, albowiem ja k to zaznaczył Helmholtz w przedmowie do pozostałej puścizny, nigdy nie spró­

bował naw et wskazać w określonym przypadku, jakiego to rodzaju są w pro­

wadzone przez niego ruchy niewidoczne oraz swoiste ich związki. I dziś jeszcze nie posunęliśmy się ani na k rok w tym kierunku. Przeciwnie, zobaczymy, że rozwój fizyki poszedł w tym czasie cał­

kiem innemi drogami, które daleko od­

biegają nie tylko od dróg Hertzowskich, lecz wogóle od całego mechanicznego sposobu pojmowania rzeczy. Albowiem właśnie wśród procesów fizycznych, zba­

d anych najdokładniej, znajduje się duża jeszcze g rupa takich, które przeprow a­

dzeniu mechanicznego poglądu n a p rzy ­ rodę przedstawiły opór, o ile się zdaje niepokonany.

Zwracam się odrazu do tego w bólach zrodzonego dziecka teoryi mechanicznej, jakiem j e s t eter świetlny. Usiłowania w ytłum aczenia fal św ietlnych ruchami jakiejś subtelnie podzielonej substancyi są ta k stare, ja k sama teorya undula- cyjna Huygensa; odpowiednio liczny i ró­

żnorodny j e s t poczet wyobrażeń, które wytworzono sobie z biegiem czasu o b u ­ dowie tego zagadkowego ośrodka. J e ­ żeli z jednej stro n y istnienie materyal- nego eteru świetlnego j e s t z pewnością postulatem poglądu mechanicznego — al­

bowiem gdzie je s t energia, tam, wedle poglądu tego, musi być i coś, co się po­

rusza — to z drugiej strony zachowanie się eteru dziwnie odbija od zachowania się wszystkich innych substancyj zna­

nych ju ż z powodu niezmiernie małej jego gęstości w porównaniu z olbrzymią sprężystością, ja k ą w arunkuje niesłycha­

na prędkość rozchodzenia się lal św ietl­

nych. Podług Huygensa, który fale świetlne uważał za fale podłużne, można było jeszcze pomyśleć sobie eter św ietl­

ny, jako bardzo subtelny gaz, ale po ba­

daniach Fresnela, który stwierdził z nie­

zbitą pewnością poprzeczność tych fal, trzeba było uznać eter za ciało stałe, al­

bowiem eter gazowy nie mógłby prze­

wodzić fal poprzecznych. Wprawdzie usiłowano niejednokrotnie w ytłum aczyć fale poprzeczne procesami analogicznemi z tarciem, które zachodzą, ja k wiadomo i w gazach, ale droga ta w ydaje się nie­

odpowiednią już dlatego, że w eterze wolnym nie zdołano wykazać ani pochła­

niania światła, ani zależności prędkości rozchodzenia się od barwy. To zmusiło do przyjęcia ciała stałego, k tó re posiada tę dziwną własność, że ciała niebieskie przechodzą przez nie, nie doznając ża­

dnego oporu, dającego się wykazać. Ale to był dopiero początek trudności. Każda próba zastosowania do eteru świetlnego równań teoryi sprężystości ciał stałych doprowadzała do postulatu fal podłuż­

nych, które w rzeczywistości nie istn ie­

ją, a przynajmniej nie mogły być odna­

lezione pomimo licznych usiłowań, czy­

nionych w w arunkach najrozmaiciej zm ienianych, a tym czasem od tych fal podłużnych można było się odczepić, j e ­ dynie przyjąw szy dla eteru świetlnego ściśliwość bądź nieskończenie małą, bądź też nieskończenie wielką. Ale n aw et w tedy niepodobieństwem okazało się w y ­ pełnić w sposób zadowalający w arunki graniczne n a powierzchni rozdzielającej dwa ośrodki różnorodne.

Nie będę tutaj przedstaw iał w szyst

kich różnorodnych mniej lub więce

skomplikowanych założeń, zapomocą któ

rych usiłowano przezwyciężyć te trudno

ści. W skażę tylko je d e n groźny sympto

mat, który zwykł towarzyszyć hypote

zom bezpłodnym, a k tó ry i w rozpatry

(6)

774 W SZECHSW IAT JS6 49

wanem zagadnieniu dał uczuć swoję obecność w sposób nieprzyjemny: mam n a myśli występowanie kontrowersyj fi­

zycznych, które wcale nie dają się roz­

strzy g n ąć w drodze pomiarów. Tu n ale­

ży przedew szystkiem słynna kontrow er- sya pomiędzy P resn elem a Neumannem, dotycząca zw iązku pomiędzy kierunkiem d rg ań św iatła spolaryzowanego prostoli­

niowo a płaszczyzną polaryzacyi. Nie wriem, czy możnaby wymienić inną dzie­

dzinę fizyki, w którejby o kwestyę, w gruncie rzeczy, zdaje się, nierozwią- żalną, toczyła się walka ta k zacięta, pro­

w adzona bronią najw yszukańszą, jakiej dostarczyć mogły arsen ały doświadcze­

nia i teoryi.

Dopiero z ukazaniem się elektrom a­

g netycznej teoryi św iatła walkę tę p r z e r ­ wano jak o pozbawioną z n a c z e n ia — j e ­ dnakże tylko dla tego poglądu, k tó ry za­

dowala się uważaniem światła za proces elektrodynam iczny. Albowiem problem at mechanicznego w ytłum aczenia fal św ietl­

nych pozostał nierozwiązany, odłożony do czasu rozwiązania problem atu daleko ogólniejszego, polegającego na sprowa­

dzeniu do ru ch u w szystkich procesów elektrom agnetycznych, zarówno sta ty c z ­ nych j a k dynam icznych. I w samej rz e ­ czy, z dalszym rozwojem elek tro d y n am i­

ki rosło zainteresow anie tem zagadnie­

niem wriększem. Usiłowano zbliżyć się do rozwiązania, wychodząc z rozważań ogólniejszych i posługując się potężniej­

szemu środkam i pomocniczemi, a z a ra ­ zem wzrosło znowu znaczenie eteru świetlnego: jeżeli bowiem dotąd był on tylko siedliskiem fal optycznych, to te ­ raz stał się podłożem całokształtu zja­

wisk elek trom agnetycznych, p rz y n a j­

mniej w czystej próżni.

W szystk o atoli napróżno! E te r ś w ie tl­

n y zadrwił raz jeszcze ze wszelkich u s i­

łowań, skiero w an y ch do pojęcia go w spo­

sób mechaniczny. To tylko zdawało się zrozumiałem, że energie elektryczna i m a ­ g n ety czn a znajdują się w pew nem zn a­

czeniu, w ta k ie m samem do siebie prze­

ciwieństwie, j a k energie cynetyczna i po- tencyalna, i p rzedew szystkiem nasuwało się pytanie, czy ja k o cy netyczną u w a .

żać należy energię elektryczną, czy też magnetyczną. Pierwszy pogląd dopro­

wadziłby w optyce do teoryi Presnela, drugi —■ do teoryi Neumanna. Ale na­

dzieja, że teraz wprowadzenie właściwo­

ści pól statycznych i stacyonarnych do­

starczy punktów oparcia, niezbędnych do rozstrzygnięcia, które niemożliwe było w dziedzinie optyki, nie ziściła się b y ­ najmniej. Przeciwnie, wprowadzenie tych właściwości zwiększyło tylko trudności w znacznej mierze. W yczerpano wszel­

kie możliwe propozycye i kombinacye, aby zgłębić budowę eteru świetlnego, przyczem najwyższą czynność w tym k ieru n k u z pomiędzy wielkich fizyków rozwijał aż do końca swego żywota lord Kelyin. Okazało się rzeczą niemożliwą wyprowadzić procesy elektrodynamiczne w eterze wolnym z jednolitej hypotezy mechanicznej, gdy tymczasem te same procesy z przedziwną prostotą dają się przedstawić zapomocą rów nań różniczko­

wych Maxwella i H ertza i to z dokład­

nością, sięgającą wszystkich kwestyj szczegółowych. A zatem same prawa znane były aż do najdrobniejszych szcze­

gólików, tylko mechaniczne tłumaczenie tych prostych praw zawiodło całkowicie i ostatecznie. Przynajm niej sądzę,^ że w kołach fizyków nie spotkam się z żad­

nym poważnym zarzutem, gdy powiem, streszczając się, że przypuszczenie o ści­

słej słuszności prostych równań różnicz­

kowych Muxwella i Hertza dla procesów elektrodynam icznych w eterze czystym wyłącza możliwość ich wytłumaczenia mechanicznego. Że Maxwell pierwotnie doszedł do j ó w n a ń swoich zapomocą w y­

obrażeń mechanicznych, to nie zmienia, oczywiście, w niczem samej sprawy. Nie poraź pierwszy zdarzyłoby się, że ściśle słuszny w ynik otrzym any został w dro­

dze skojarzeń niezupełnie w ystarczają­

cych. Kto chce dzisiaj utrzym ać m echa­

niczne pojmowanie procesów elektrody­

namicznych w eterze wolnym, ten musi

uznać rów nania Maxwella i Hertza za

niezupełnie ścisłe i nadać im większą

dokładność przez dołączenie pewnych

wyrazów niższego rzędu. Przeciwko

Uprawnieniu takiego stanow iska nie nio-

(7)

WSZECHS W IAT 775

żna, z pewnością, nic powiedzieć z góry, i otwiera się tu jeszcze szerokie pole dia spekulacyi wszelkiego rodzaju, ale z d ru ­ giej stron y trzeba zwrócić uwagę na to, że ugruntow anie tego stanowiska może nastąpić tylko na drodze doświadczal­

nej, wszelka zaś próba w tym k ie ru n k u skończyć się łatwo może tem, że do m nóstw a napróżno poobmyślanych w tym celu doświadczeń dołączy się jeszcze j e ­ dno. O tego rodzaju doświadczeniach mówiłem już; o jednem tylko nie wspo­

mniałem, a j e s t ono najważniejsze ze wszystkich, ponieważ znaczenie jego zu­

pełnie nie zależy od żadnych bliższych przypuszczeń o naturze eteru świetlnego.

Można myśleć, co się podoba, o budo­

wie eteru świetlnego, można go uważać za ciągły lub nieciągły, za złożony z „ato­

mów e te ru “ lub z „neutronów ”, zawsze je d n a k trzeba się zmierzyć z pytaniem, czy podczas ruchu ciała przezroczystego, ete r świetlny, który w niem się znajdu­

je, byw a zabierany przez poruszające się ciało, czy też eter ten podczas ruchu ciała pozostaje w spoczynku całkowicie lub częściowo. Na to pytanie można od­

powiedzieć z pewnością, że w każdym razie eter świetlny nie zawsze byw a z a ­ bierany całkowicie przez poruszające się ciało, a często nie bywa zabierany wcale.

Albowiem w poruszającym się gazie, np.

w poruszającem się powietrzu, światło rozchodzi się z prędkością, która, jak dale­

ko sięga dokładność pomiarów, nie zale­

ży od prędkości gazu, t. j. jeśli się tak w yrazić można światło rozchodzi się z j e ­ dnakową prędkością z w iatrem i przeciw wiatrowi. Dowiódł tego już w połowie ubiegłego wieku Pizeau subtelnemi do­

świadczeniami interferencyjnemu. A za­

tem musimy sobie wyobrazić, że eter, w którym rozchodzą się fale świetlne nie ulega w stopniu d o strzegalnym w p ły ­ wowi poruszającego się powietrza, lecz pozostaje w spoczynku, gdy powietrze to przezeń przechodzi. Jeżeli je d n a k tak jest, to n asu w a się z kolei pytanie: z ja k w ielką p ręd k o ścią powietrze atm osfery­

czne przechodzi przez eter?

J e s t to pytanie, na k tó r e dotąd ani w je d n y m przypadku, żaden pomiar nie

dał odpowiedzi. Powietrze atmosferycz­

ne, które otacza ziemię, naogół uczestn i­

czy w ruchu ziemi, t. j. porusza się względem słońca z prędkością 30 kilo­

metrów na sekundę, zmieniając swój k ie­

ru n ek w sposób ciągły zależnie od pory roku. A chociaż prędkość ta stanowi z a ­ ledwie je d n ę dziesięciotysiączną część prędkości światła, to jed n ak można ob- myśleć takie doświadczenia optyczne, które na podstawie wszystkiego, co wie­

my z tej dziedziny, powinnyby pozwolić zmierzyć prędkość tego rzędu. Badania, dotyczące pomiaru prędkości ruchu zie­

mi względem eteru świetlnego zajmują wiele stronic w rocznikach fizyki, ale cała pomysłowość badaczów, cała sztuka ekspery m en talna rozbiły się o upór fak­

tów. Przyroda pozostała niemą i odm ó­

wiła odpowiedzi. Nie zdołano nigdzie w ykryć śladu w pływ u ruchu ziemi na procesy optyczne w obrębie naszej atm o ­ sfery. Najbardziej uderzający je s t pod ty m względem w ynik pewnego doświad­

czenia A. Michelsona, w którem poró­

w nywane było rozchodzenie się światła w k ieru n k u ruchu ziemi z rozchodzeniem się w k ierun k u poprzecznym. W do­

świadczeniu tem zależności zasadnicze p rzed staw iają się ta k niezwykle prosto, a metoda pomiaru j e s t ta k niesłychanie czuła, że wpływ ruchu ziemi musiałby uw ydatnić się z całą wyrazistością. T y m ­ czasem s k u tek poszukiwany nie w y s tą ­ pił wcale.

Wobec położenia rzeczy, ta k niezw y ­ kle trudnego i zagadkowego, w jakiem znalazła się fizyka teoretyczna, nasunąć się musi pytanie, czy nie byłoby lepiej spojrzeć raz na problemat eteru ś w ie tl­

nego z całkiem innej strony. A gdy b y też niepowodzenie w szystkich doświad­

czeń, opartych na mechanicznych w ła­

snościach eteru miało ja k ą ś przyczynę zasadniczą? Gdyby w szystkie wyżej roz­

patrzone pytania, dotyczące budowy, g ę ­ stości, własności sprężystych eteru, da- lej — jego fal podłużnych, związku p rę d ­ kości e te ru z płaszczyzną polaryzacyi, prędkości atmosfery ziemskiej względem eteru nie miały żadnego znaczenia fizy­

cznego? W takim razie usiłowania roz­

(8)

776 WSZECHSWIAT JM® 49

wiązania ty c h zagadnień należałoby umieścić na tym samym poziomie, co usiłowania sporządzenia perpetuum m o­

bile. Tym sposobem dochodzimy tu taj do rozstrzygającego punktu zwrotnego.

W odczycie królewieckim, o k tóry m wspomniałem n a początku, Helmholtz po­

w iada ze szczególnym naciskiem, że pierwszym krokiem do odkrycia zasady zachowania energii było zjawienie się pytania: ja k ie zależności zachodzić m u ­ szą pomiędzy siłami przyrody, jeżeli ma być niemożliwe sporządzenie perpetuum mobile? Podobnież, można twierdzić z z u ­ pełną słusznością, że pierw szy krok do odkrycia zasady w zględności zbiega się z pytaniem: ja k ie związki zachodzić m u ­ szą pomiędzy siłami przyrody, jeżeli nie­

możliwością ma być w ykazanie w eterze ja k ic h k o lw ie k własności m ateryalnych?

A jeżeli fale św ietlne rozchodzą się w przestrzeni bez udziału jakiegokolw iek podłoża m ateryalnego? W takim razie, oczywiście, prędkość ciała poruszanego względem eteru nie dałaby się wcale zdefiniować, a ^ i ę c i zmierzyć.

Nie potrzebuję zapewne kłaść nacisku n a to, że z poglądem powyższym m e ch a­

niczny pogląd na przyrodę pogodzić się nie daje. Ktd więc uważa m echaniczny pogląd n a przyrodę za postulat fizyczne­

go sposobu myślenia, tego n igdy nie za­

dowoli teo ry a względności. Kto atoli po­

siada sąd wolniejszy, te n zap y ta naprzód, dokąd prowadzi nas owa zasada. Otóż, przedew szystkiem , rozumie się samo przez się, że podane wyżej czysto n eg a­

ty w n e sformułowanie nowej zasady w te ­ dy dopiero n ab iera płodnej treści, gdy je oprzemy n a ja k ie jś podstawie pozy­

tyw nej, wziętej z doświadczenia, a do tego celu nadają się najlepiej w sp om in a­

ne już rów nania procesów elek tro d y n a­

micznych w eterze wolnym (Max\vella i Hertza) albo, j a k się teraz mówi ś c i­

ślej, w czystej próżni. Albowiem z po­

między w sz ystk ich ośrodków próżnia j e s t ośrodkiem możliwie najprostszym , a w całej fizyce, jeżeli pominiem y z a s a ­ dy ogólne, nie znam y zależności, które- b y dotyczyły procesów ta k subtelnych

i zdaw ały się iścić się ta k dokładnie ja k powyższe równania.

Nowa atoli prawda musi zawsze w al­

czyć z początku z pewnemi trudnościa­

mi, w przeciw nym bowiem razie byłaby odkryta znacznie wcześniej. Gdy chodzi o teoryę względności, główna trudność leży w pewnej daleko sięgającej, rzec można nawet, wprost rewolucyjnej kon- sekwencyi, do której zmusza ona w za ­ kresie pojęcia czasu. Ten p u n k t k a r d y ­ nalny pozwolę sobie wyjaśnić bliżej na przykładzie konkretnym .

Wedle zasady względności, je s t rzeczą całkiem niemożliwą w naszym układzie słonecznym wykazać wspólną prędkość stałą w szystkich jego części składowych zapomocą pomiarów, dokonywanych w ob­

rębie tego układu. Taka prędkość, cho­

ciażby największa, nie może więc w ża­

den sposób ujawnić się w działaniach w ew nątrz układu. Astronom zdaje sobie z łatwością spraw ę ze słuszności tego twierdzenia, ale i fizyk powinien przejąć się przekonaniem o jego prawdziwości.

Otóż, wiadomo każdemu w ykształcone­

mu człowiekowi, że g dy obserwujemy ja k ieś szczególne zjawisko np. na słoń-!

cu, zjawisko to nie zachodzi w tej s a ­ mej chwili, w której dostrzegam y je z ziemi, lecz że pomiędzy zdarzeniem a obserwacyą upływa pewien czas, mia­

nowicie, czas, jakiego potrzeba, by św ia­

tło dostało się ze słońca na ziemię.

W założeniu, że słońce i ziemia są w spo­

czynku — ruch ziemi dokoła słońca mo­

żemy tu w zupełności pominąć — czas ten wynosi około 8 minut. Jeżeli je d n ak słońce i ziemia poruszają się z prędko­

ścią wspólną np. w kierun k u od ziemi ku słońcu, tale, iż ziemia porusza się ku słońcu, słońce zaś z tą samą prędkością od ziemi, to czas ten będzie krótszy.

Albowiem lala świetlna, która w c h ara k ­ terze posłańca niesie wiadomość o zda­

rzeniach ze słońca na ziemię, opuściwszy

słońce, przebiega przestrzeń kosmiczną

z prędkością św iatła niezależną od ruchu

słońca, ziemia zaś biegnie na spotkanie

tego posłańca, a więc napotka go fak ty ­

cznie wcześniej, niżby napotkała go w ta ­

kim razie, gdyby nieruchoma oczekiwała

(9)

M 49 WSZBCHSWIAT 0 * 8 ^ ^ 7 7 7

■'lllłw na jego przybycie. I odwrotnie, jeżeli zie­

mia porusza się od słońca, słońce zaś po­

suw a się za nią, pozostając w odległości niezmiennej, to czas pomiędzy zdarze­

niem a obserwacyą wydłuży się.

Jeżeli więc zapytamy: ile czasu upły­

wa „w rzeczywistości” pomiędzy zdarze­

niem na słońcu a obserwacyą na ziemi, to pytanie to j e s t równoznaczne z p y ta ­ niem: ja k a je s t rzeczywista prędkość słońca i ziemi? A ponieważ to ostatnie py­

tanie nie posiada, wedle zasady względ­

ności, żadnego fizycznego znaczenia, prze­

to i pierwsze pytanie mieć go nie może, innemi słowy, podanie czasu posiada w fizyce dopiero w ted y określone zn a­

czenie, gdy uwzględniony je s t stan p r ę d ­ kości obserwatora, dla którego prędkość ta ma się iścić.

W niosek powyższy, wedle którego pe­

wien dany czas, podobnie j a k i pewna d an a prędkość, mają znaczenie tylko względne, wedle którego więc w dwu niezależnych od siebie zdarzeniach, za­

chodzących w dwu miejscach, pojęcia

„wcześniej14 i „później11 mogą dla dwu różnych obserwatorów wprost uledz od­

wróceniu, j e s t dla spostrzegania zmysło­

wego czemś całkiem potwornem, a na­

w et czemś wprost nie do przyjęcia, ale nie je s t może trudniejszy do pojęcia, ani­

żeli przed 500 laty było twierdzenie, że kierunek, który nazywam y pionowym, nie j e s t bezwzględnie stały, lecz w cią­

gu 24 godzin zatacza w przestrzeni po­

wierzchnię stożkową. W ym aganie zrozu­

miałości zmysłowej, aczkolwiek w wielu razach uprawnione, może w pew nych okolicznościach, zwłaszcza wobec przeni­

kania do wiedzy nowych wielkich idei, stać się hamulcem bardzo szkodliwym.

Zapewne, wiele płodnych idei fizycznych wyrosło na gruncie spostrzegania zm y­

słowego, ale zdarzały się zawsze i takie (i to nie najgorsze), które m usiały zdo­

bywać sobie stanowisko w drodze walki z tradycyjnem spostrzeganiem zmysło- wem.

Każdy z nas przypomina sobie z pe­

wnością trudność, ja k ą n ap o tyk ała dzie­

cięca jeg o zdolność spostrzegawcza, gdy zmuszony był poraź pierwszy wyobrązić

sobie, że istnieją na kuli ziemskiej lu ­ dzie, zwróceni do nas nogami, i że lu ­ dziska ci chodzą sobie swobodnie z ta k ą samą, j a k my łatwością, nie odpadając od kuli i naw et nie ulegając żadnym p rzykrym uderzeniom krwi do głowy.

A jed n ak , ktoby dzisiaj chciał brak bez­

pośredniej zrozumiałości podać jako za­

r zu t rzeczowy przeciwko względnemu c h arak teru wszystkich kierunków p rze­

strzennych, ten poprostu ośmieszyłby się gruntownie. Nie śmiałbym twierdzić że za lat 500 nie ulegnie tak iem u samemu losowi każdy, kto zechce powątpiewać o względnym charakterze czasu.

Tłum. S. B.

(Dok. nast.).

G. H A B E R L A N D T .

Ż Y C I E Z M Y S Ł O W E R O Ś L IN .

(D o k o ń czen ie).

W ażnym postępem w dziedzinie poszu­

kiwań nad fizyologią zmysłów było dzieło Karola D arwina z 1880 roku, tra k tu ją c e o zdolnościach ruchu u roślin. W dziele tem, zawierającem nowe p u nk ty widze­

nia Darwin poruszył przedewszystkiem zagadnienie rozgraniczenia w roślinach rozdziału przestrzeniowego, istn iejące­

go pomiędzy miejscem przyjęcia bodź­

ca a miejscem ruchu, oddziaływającego na bodziec. U siłuje on dowieść, że t y l ­ ko koniuszek korzenia posiada zdolność odczuwania kierunku siły ciążenia, a s k r ę ­ cenie geotropiczne n astępuje w wyżej położonej sferze wzrostu. Również tylko wierzchołek pochwy liścieniowej wielu traw posiada narząd wrażliwy na św ia­

tło, a skręcenie heliotropiczne następuje znacznie niżej. Dowodzenie D arw ina nie było je d n ak bez zarzutu i zwolennicy mechanicznego sposobu wyjaśnienia geo- tropizmu i heliotropizmu uzbrajali się do ostatniej wycieczki z zagrożonego s ta n o ­ wiska. Kierowali się oni trafnem p rze­

konaniem, że jeżeli u roślin, podobnie

(10)

7 7 8

WSZECHSWIAT

JSIs 49

ja k u zwierząt, miejsce przyjmowania podrażnień je s t różne od miejsca oddzia­

ływania, to wszelkie próby mechaniczne­

go w yjaśnienia ty ch zjawisk są z góry wykluczone. O statni ten spor został roz­

strz y g n ięty na korzyść Darwina; przy­

puszczenia jego doznały potwierdzenia ze strony badań późniejszych.

Odkrycia Darwina wyłoniły dwa nowe zagadnienia, k tó ry ch rozwiązanie miało wielkie znaczenie dla „uzwierzęcenia“ r o ­ śliny, ja k się w yrażał znakom ity botanik i fizyolog au stry ac k i Franciszek U nger 1).

Naprzód poruszono zagadnienie przewod­

n ictw a podrażnień czyli krótko mówiąc

„zagadnienie nerwów". Jak iem i droga­

mi rozprzestrzeniają się podrażnienia w y­

wołano przez czynniki zewnętrzne, jeżeli miejsce przyjm ow ania bodźca i oddzia­

ływania n a ń są przestrzennie różne. Od­

powiedź n a to pytan ie była podana ju ż w tym czasie, kiedy Darwin ogłosił swo­

j e dzieło o ruchach roślin. Na krótko przedtem E d w ard Tangl w ykrył d e lik a t­

ne włókna plazmatyczne, łączące zarodzi sąsiednich komórek w tk a n k a c h organi­

zmu roślinnego; za pośrednictw em tych włókien przenoszą się wszelkie podraż­

nienia poprzez ścianki drzewnikowe z ko­

mórki do komórki.

D rugie określenie dotyczyło arystote- lesowskiego określenia rośliny i zwierzę­

cia. Jak o główny dowód, przem aw iający za brakiem zdolności roślin do odczuwa­

nia, A rystoteles p rzytaczał brak zmysłów.

Rozróżnianie to zachowano n aw et i wte- dy, gdy fizyologiczne podobieństwo p o ­ między zdolnościami zmysłowemi zw ie­

rząt a roślin nie ulegało najmniejszej wątpliwości. W porów naniu ze zwierzę­

ciem i je g o narządam i zmysłowemi r o ­ ślina posiada tylko wrażliwość rozpro- szon;}; b rak jej anatomicznie i histologi­

cznie wykształconych narządów do lo ­ kalnego przyjm ow ania podrażnień. Z po­

wodu bezwładności, właściwej tysiąco- letnim poglądom, przeniesiono rozróżnia­

nie między zwierzęciem a rośliną do za­

kresu anatomii i histologii. Spostrzeże­

nia zaś, przemawiające przeciw tym po­

glądom, j a k wykrycie szczecinek czu­

łych u Dionea przez E dw ardsa 1804 ro­

ku, lub czułych rożków w kw iatach Ca- tasetu m 1861 r. przez Darwina, ignoro­

wano, zaprzeczano dokładności badań, lub zjawiska podobne zaliczano do n ie­

pojętych osobliwoścń

Taki był ogólny stan poglądów, kiedy przed dziesięciu laty przystąpiłem do bliższego zbadania zagadnień lokalizacyi.

Zachęcony odkryciami D arwina postano­

wiłem przedewszystkiem rozstrzygnąć p y ­ tanie, czy roślina posiada narządy zmy­

słów. W badaniach swych zastosowałem wyłącznie zasady anatomii flzyologicz- nej, stworzonej przez mego nauczyciela Schw endenera i przeze mnie. Nie było żadnej podstawy do powątpiewania, że i w zjawiskach przyjmowania bodźców istnieje taż sam a zgodność pomiędzy kształtem a czynnością, zgodność, w ła ­ ściwa w szystkim przejawom rośliny.

Naprzód należało zbadać anatomicznie i fizyologicznie narządy zmysłów, przy­

stosowane do przyjm owania podrażnień mechanicznych, odpowiadających zwie­

rzęcym organom dotyku x). Na czułych liściach, pręcikach, płatkach i innych częściach kwiatu, na narządach c h w y t­

nych wielu roślin owadożernych, ja k ró­

wnież n a wąsach czepnych roślin p n ą ­ cych się udało się stwierdzić istnienie histologicznie ukształconych narządów zmysłów, wyszukiwanie ich ułatwiła zna­

cznie ta okoliczność, że w ystępują one w tych miejscach danego narządu, gdzie podrażnienie odbywa się w sposób n a t u ­ ralny. Wyzwolenie odpowiedniego ruchu przez bodziec je s t połączone zazwyczaj z pew ną korzyścią biologiczną, czy to będzie nagłe pochylenie się liścia, aby spędzić wdrapującego się szkodnika, czy też schw ytanie owada służącego za po­

karm, lub pośredniczącego w zapłodnie­

■) F ra n z U n g e r , D ie P fia n z e im M om en ta i ) G.TIaTberlandfc. S in n e so r g a n e im P fla n z e n -

d er T ie r w e r d n n g , W ie d e ń 1813. B a d a n ia d o ty - r e ij h zur P e r z e p tio n m c o h m is c h e r P e iz e . L ip sk

c z ą c e p o w s ta w a n ia , p ły w e k u Y a u ch eria . 2 w y d a n ie , 1906 r.

(11)

JSfo 49 WSZECHSWIAT

niu krzyżowem. Obok całej różnorodno­

ści w szczegółach budowy można do- strzedz pewną ogólną zasadę w u k ształ­

towaniu brodawek i por dotykowych, ja k również różnych rodzajów czułych w ło s­

ków i szczecinek wy stępujących u wielu roślin; zawsze chodzi o to, ażeby przez odpowiednie urządzenie możliwie ułatwić nagłe zniekształcenie zarodzi, potrzebne do wywołania podrażnień, spotęgować je i skierować możliwie największą część ogólnego natężenia bodźca na czułe m iej­

sce. Również udało się w ykryć szcze­

gólne narządy, oddziaływające na p odra­

żnienie, wywołane przez siłę ciężkości; w y ­ nikiem poszukiwań w tym kierun k u była teorya statolitów geotropiźmu roślinne­

go, ugruntow ana przeze mnie i B. Ne - meca x).

Już przed stu laty K nigt dowiódł do­

świadczalnie zapomocą maszyny ro tac y j­

nej, że siła ciężkości może być zastąpio­

na w swem fizyologiczncm działaniu siłą odśrodkową, czyli, że podrażnienie geo- tropiczne polega na działaniu ciężkości.

Szczególnem je s t to, że ten sam przez się zrozumiały wniosek nie był począt­

kowo uwzględniony przez fizyologów-bo- taników. Dopiero fizyologia zmysłów człowieka i zwierząt zwróciła na to u w a ­ gę. Przed 35-ciu laty E rnest Mach a p ó ­ źniej B reuer wystąpili z hypotezą, że t. zw. kamienie słuchowe w przedsionku ucha ludzkiego, wywierając nacisk w pe­

w nym kierunku, pośredniczą w odczu­

waniu położenia organizmu. W związku z tem Breuer wypowiedział przypuszcze­

nie, że organy słuchowe zwierząt niż­

szych, wraz z ich otolitami są przede-

!) G. H ab erlan d t, U eb er P e r z e p tio n dos g e o - tr o p is c h e n R e iz e s . B o rich te der d eu tsch . b o t G e se llsc h a ft, 18 t. 1900 r.

T en że. Zur S ta to lite n th e o r ie d e s G eotropi- sin u s, Jah rb . fur W is s. B o t. 1903 r., 38 t.

T e n ż e . B e m c r k u n g e n zur S ta to llth o n th e o r ie Jahrb. f. W iss. B o t.

42 t., 1905 r.

B. N e m e c . U ber d ie A rt der W a h rn eh m u n g der S c h w e r k r a ftr e iz e s boi don P fia n z e n , B erich - t e der d e u tsc h . b o t. G e se llsc h a ft, 18 t. 1900 rok.

T en że. U ber W a h rn eh m u n g d es S c h w e r k r a ft­

r e iz e s b ei d en P fia n z e n . Jah rb . f. W iss. B o t.

36 t., 1901 r.

wszystkiem narządami umożliwiającemi powstawanie wrażeń ruchu i zmian po­

łożenia. Przypuszczenia te potwierdziły późniejsze badania i dzisiaj na wniosek Verworna mówimy o statolitach i stato- cystach zamiast o otolitach i otocystach.

Dla psychologii badań w dziedzinie fi­

zyologii roślin nie je s t bez znaczenia to dziwne skojarzenie, że wpierw w ykryto właściwe znaczenie domniemanych o rg a­

nów słuchu u zwierząt niższych, nim fi­

zyologia roślin zdołała wyjaśnić w ja k i sposób wierzchołek jodły rośnie w górę i to zawsze dokładnie w kierunku pio­

nowym.

W rzeczywistości i w geotropicznych narządach roślin udało się stw ierdzić obecność statolitów. W ystępują one tu w pewnych komórkach lub połączeniach komórek, ja k o nadzwyczaj ruchliwe ziarn ­ ka krochmalu, które przez ciśnienie na czułe błonki zarodzi umożliwiają roślinie oryentowanie się co do kierunku działa­

nia siły ciężkości. W korzeniu koniusz- czek, a w łodydze pochwa skrobiowa składają się z licznych statocytów i są właśnie takiemi narządami zmysłów, od- działywającemi na siłę ciężkości.

Wreszcie zbadano anatomicznie i do­

świadczalnie narządy percepcyi wrażeń świetlnych u roślin. Oddawna już w y ­ powiedziano przypuszczenie, że ta k zw a­

na plamka oczna roślin niższych posiada prawdopodobnie pewien związek z po­

bieraniem wrażeń świetlnych. Mnie cho­

dziło szczególnie o analogiczne narządy roślin wyższych, szczególniej liście *).

Dawno ju ż zauważono, że typowy liść ustaw ia się swą powierzchnią zazwyczaj prostopadle do k ieru n k u światła, ponie­

waż w tedy otrzym uje najw iększą ilość światła i asymiluje najsilniej. Blaszka liściowa posiada zdolność dokładnego od­

czuwania kieru n k u padających promieni świetlnych i w zależności od tego może

!) G. H a b erla n d t, D ie P e r z e p tio n d e s L ic h - tr e iz e s d u rch das L a u b b la tt. B e r ic h te der d eu tsch . bot. G e s e lls c h a ft, 22 to m , zo sz. 2, 1904 r.

H ab erlan d t. D ie L ic h ts in n e so r g a n e d er L aub-

b la tter. L ip sk , 1905 r.

(12)

780 WSZECHS WIAT

kierować szypułką wraz z jej kolankami.

Jak o narząd percepcyi wrażeń świetlnych działa gó rn y n ask ó rek liścia. Najrozma­

itsze urządzenia, przedew szystkiem łu ­ kow ate uw ypuklenie ścianek kom órko­

wych, tw orzących w taki sposób soczew­

ki zbierające, w aru n k u ją prawidłowość stosunków oświetlenia ścianek zew nętrz­

nych, p okrytych błonką plazmy wrażli­

wej n a bodźce świetlne. Jeżeli promie­

nie świetlne padają ukośnie, warunki oświetlenia są natu ra ln ie inne, niż w r a ­ zie pionowego działania światła. W taki sposób liść rozporządza pewnemi środ­

kami, u łatw iającem i mu oryentowanie się co do k ie ru n k u padającego światła.

U wielu roślin nie cala powierzchnia n a ­ sk ó rk a j e s t wrażliwa na światło; istnieją w ted y anatomicznie i fizyólogicznie um iej­

scowione n arzą d y percepcyi świetlnej.

N arządy zmysłowe roślin są ciekawe ze względu na duże podobieństwa do n a ­ rządów zm ysłowych zwierząt. Tu i tam są jednakow o decydujące zasady budo­

w y i w tak i sposób pow stają kształty zbliżone. I w rzeczywistości inaczej być nie może, bo przecież działają tu na w ra­

żliwą zaródź je d n ak o w e bodźce zew n ętrz­

ne. Co zaś podobnie je s t ukształtow ane i w ykonyw a podobno czynności, powinno być jednakow o nazwane. Dopóki więc zoolog i fizyolog mówi o organach zm y ­ słów bez bliższego określenia zjawisk psychicznych, w yzw alanych przez nie u zw ierząt niższych, dopóty i botanik winien zachować nazwę podobną. Będzie to dla niego tylko k rótkiem w yrażeniem jednorodności w przyjm owaniu bodźców św iata zew nętrznego przez zwierzęta i rośliny. Fizyolog porównawczy powi­

nien u p atry w ać w organach zmysłów tylko narządy wyzwalające pewne ruchy.

Więcej dostrzedz nie możemy *)•

Po stw ierdzeniu tego mógłbym zakoń­

czyć swój w ykład i jak o fizyolog winie- nem to zrobić. Niech mi je d n a k będzie wolno poruszyć tu jeszcze jedno zagad-

!) G. H a b erla n d t. U b e r d en B e g r iff „Sinnes- o r g a n “ in der T ier u n d P fia n z e n p h y s io lo g ie , B io lo g . C en tra llb la tt, 15 t.,_ M 12.

JMó 49

nienie, związane bardzo z tem, co wyżej powiedziałem, a które obecnie w szer­

szych kołach uczonych je s t żywo roz­

trząsane: mianowicie zagadnienie, czy u roślin za pośrednictwem narządów zmysłowych pow stają również procesy psychiczne, wrażenia w znaczeniu psy- chologicznem. P ytanie to łączy się z mo­

żliwością psychologii roślinnej. Nie m o ­ gę zgodzić się z badaczami, którzy tego rodzaju pytania uważają zgóry za nie- podlegające dyskusyi. W nauce pow in­

no się mówić o każdem zagadnieniu, gdyż b rak uprzedzeń polega na braku przesądów. Od czasów Arystotelesa py­

tania co do życia psychicznego roślin ciągle były poruszane. Nie będę tu m ó­

wił o przesadnych poglądach takiego Percivala, Sm itha łub Martiusa, którzy wiele rozprawiali o nieśmiertelności d u ­ szy roślinnej. Również dzieło Teodora Fechn era „N anna“, pełne analogij i po­

etyckich porównań, przeplecionych idea­

mi naukowemi, zasługuje tylko na n a ­ pomknienie. Szczególną doniosłość w tej sprawie posiadają poglądy jednego z n a j ­ głębszych botaników i biologów 19-go stulecia, Karola Nagelego, k tó ry w zn a ­ komitym odczycie „O granicach pozna­

nia przyrodniczego11, opierając się na te ­ oryi rozwoju przypisywał roślinom czu­

cie w znaczeniu psychologicznem. Ró­

wnież i Pfeffer ^ wyraźnie zaznaczył, że dla roślin i zwierząt niższych, o ile mo­

gą one posiadać jakiekolw iek w łaściwo­

ści psychiczne, zagadnienie może być rozstrzygnięte w jednakow y sposób.

W szystkie je d n ak próby uzasadnienia psychologii roślin, dokonane w ostatnim dziesiątku lat, zrażają trzeźwo patrzących badaczów tem, że całe zagadnienie bez w yraźnych ku tem u podstaw bywa prze­

noszone w dziedzinę teleologicznego spo­

sobu myślenia 2). Najrozmaitsze samo-

J) W . P fetfer. D ie B e iz b a r k e it der P fia n - zen, V erh an d l. der g e s . d e u ts c h e r N a tu rfo rsch er u nd A r z te . 1895 r.

2) A. P a u ly . D a r w in ism u s u n d L am arkism us.

E n tw u r f e in e r p s y c h o lo g isc h e u T e le o lo g ie . M o­

nachium , 1905 r. ,

(13)

M 49 WSZECHSWIAT 781

regulacye organizmów, zjawiska czysto fizyologiczne, ja k i kształty morfologicz­

ne są wyjaśniane przez analogię ze św ia­

domą działalnością człowieka. Poglądy te u p atru ją w roślinie, obecność zdolno­

ści psychicznych, które wychodzą daleko poza zakres czuć pierwotnych: roślina posiada wyobraźnię, zdolność wniosko­

wania i pewien zapas wiadomości, je- dnem słowem może wykonywać pewne czynności umysłowe; ma ona świadomość rozm aitych środków chemicznych i fizy­

cznych, może je zastosować do w ykona­

n ia pew nych celowych procesów i co więcej, rozporządza tem i środkami jak myślący człowiek swemi narzędziami i maszynami. Te dosyć dziwaczne tw ier­

dzenia mogą wywołać niesmak n-awet ze stro n y nieuprzedzonych badaczów. Zwo­

lennicy takich poglądów w padają conaj- mniej w taki błąd, ja k i swego czasu popełnił wysoce zasłużony Ehrenberg, kiedy w organiźmie jednokomórkowych wymoczków szukał tych samych narzą­

dów i ich połączeń, które posiada zwie­

rzę wysoko uorganizowane. Jeżeli wszel­

kie próby u g runtow ania psychologii ro ­ ślin na manowcach celowości z góry n a ­ leży uważać za chybione, to jed n ak ist­

nieje jeszcze jedno wyjście, posiadające większe widoki naukowe. Znany je s t cały szereg zjawisk zmysłowo fizyologi- cznych rośliny zupełnie podobnych do zmysłowo psychologicznych przejawów człowieka. Już dawniej Pfeffer stw ier­

d z i ł 1), że procesy chem otaktyćzne u bak­

teryj i ciałek nasiennych paproci podle­

g ają t. zw. psychofizycznemu prawu W e­

bera, co też późniejsze badania potw ier­

dziły dla ruchów geotropicznych i helio- tropicznych. Również Pfeffer zwrócił uwagę na zadziwiającą zgodność wrażli­

wości dotykowej wąsów czepnych i skó­

E . F ran ce. P fla n z e n p s y c Ł o lo g ie , 1908 rok, S tu ttg a r t.

A d . W a g n er. D er n eu e K urs in der B io lo ­ g ie , S tu ttg a r t, 1907 r.

*) W. P feffer. L o k o m o to risclie R ic litu n g sb e - w e g u n g e n durch c h e m isc h e I i e iz e .—U n tersu - ch u n g e n aus b ota n isch en I n s t it u t zu T iib in gen t, 1, 395 str,, 1884 r,

ry ludzkiej *). Niedawno wreszcie udało się dowieść prawa Talbota, stw ierdzo­

nego dla oka ludzkiego, j a k również i dla zjaw isk heliotropizmu u roślin 2).

Należy przypuszczać, że stopniowo uda się w ykryć niejednę jeszcze zgodność tego rodzaju i bez przesady można po­

wiedzieć, że w każdym podręczniku p s y ­ chologii zmysłów człowieka znajdziemy szereg zagadnień, posiadających wielką wartość i dla fizyologii zmysłów u r o ­ ślin. Prawdopodobnie w niedalekiej p rzy ­ szłości treść obu tych umiejętności nie będzie się różniła w rzeczach zasadni­

czych. Musimy się zadowolić wykryciem takiej zgodności w prawidłowym prze­

biegu zjawisk życia. Wiedza przyrodni­

cza nie potrzebuje i nie potrafi dokonać więcej. Nie spekulacya może nam w y­

kryć isto tną harmonię w życiu organi­

zmów, ale tylko ścisłe i naukowe b a ­ danie.

Tłum. T. Kołodziejczyk.

Kalendarzyk astronomiczny na grudzień r . b.

M erk ury 2 4 - g o b ęd zie w n a jw ię k s z e m o d ­ c h y l e n i u w sohod n iera od sło ń ca , ale s k u t ­ k iem s w e g o n is k ie g o p o ło że n ia na sferze to- nąd b ęd zie w b la s k a c h z o r z y w ie c z o r n e j.

W e n u s p rzeszła j u ż n a le w ą str o n ę s ł o ń ­ ca, le c z j e s t j e s z c z e n iew id zialn a. D o p ie r o w s t y c z n i u z a c zn ie u k a z y w a d się ja k o g w i a ­ zda w iec zo r n a .

Mars w s c h o d z i na k r ó t k o p rze d ś w it e m , n a p o łu d n .- w sc h o d z ie ; p la n e ta ta, o w y r a ź ­ n ie c z e r w o n e m za b a r w ie n iu , p o r u s z a s ię na n ieb ie r u c h e m p r o s t y m , p r z e c h o d z ą c z g w i a ­ zd ozb ioru W a g do N ie d ź w ia d k a .

J o w i s z ś w i e c i r ó w n ie ż d opiero nad ra n em , u k a z u j ą c s ię na n ie b ie ok oło g o d z . 4-ej r a ­ n o na p o c z ą t k u m iesią ca , i ok o ło g o d z . 3- e j— w k o ń c u . P o sia d a w y r a ź n y ru ch n a w s c h ó d w e w s c h o d n ic h c z ę ś c ia c h g w i a z d o ­ zb ior u P a n n y .

!) W . P feffer. Zur K e n n tn iss d er K on tak t*

reize, ta m że I t., 483 str.

a) A . N a th a n so n i P rin g sh eim . TJber die Sum*

m a tio n in te r m ittie r e n d e r L ic h tr e iz e . Jahrb. i;,

w iss. B o t. 45 tom , 1907 r,

Cytaty

Powiązane dokumenty

o zmianie niektórych ustaw w celu ograniczenia obciążeń regulacyjnych (Dz. 6, przed dniem rozpoczęcia wykonywania działalności gospodarczej wskazanej we wpisie Centralnej Ewidencji

Wykreśl wyrazy, które nie powinny znaleźć się w zdaniu.. Mama przyniosła do domu

Punkty przyznaje się za każdą poprawną merytorycznie odpowiedź, nawet, jeśli nie została uwzględniona w schemacie (decyzję w tym zakresie ostatecznie podejmuje

Stano- wisko pracy u¿ytkownika, który podczas normalnej pracy z komputerem przewa¿nie ko- rzysta z dokumentów, powinno zatem byæ wyposa¿one w uchwyt na dokument.. Stosowanie uchwytu

Opinia dotyczy kwestii, która  wykracza poza zakres zadania.  .. 1-10  Należy odtworzyć oryginalne  szyldy i zachować

Jak wynika ze statystyk GUS, nasze społeczeństwo się starzeje i coraz więcej osób będzie uzyski- wać świadczenia emerytalne, na- tomiast odprowadzających skład- ki będzie

NNiiee pprrzzyy-- jjęęttoo uucchhwwaałł ddoottyycczząąccyycchh sspprraaww oossoo-- bboowwyycchh,, m m..iinn..:: pprrzzyyzznnaanniiaa pprraaww wwyykkoonnyywwaanniiaa

osób na terenie Żoliborza, Bielan i Łomianek, jest dowo- dem na to, że właściwa organizacja pracy i sprawny zespół osiągający dobre efekty może skutecznie działać w modelu