PR EN U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszaw ie: rocznie rb. 8 , kw artalnie rb. 2.
Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr . rb. 5.
PRENUM EROW AĆ MOŻNA:
W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szech św iata'4 p rzyjm u je ze spraw am i redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y
6
do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A JSTs. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .
D W U D Z I E S T O P I Ę C I O - L E C I E P R O F . N A P O L E O N A
C Y B U L S K IE G O .
W roku bieżącym upływ a 25 lat od chwili, kiedy na katedrę fizyologii w Uni- ’ wersytecie Jagiellońskim powołany zo
stał młody uczony, prof. Napoleon Cy
bulski. Wszechnica krakow ska w owym czasie zaczynała dopiero rozwijać się po długim bardzo okresie upadku, spowodo
wanego przez ciężkie koleje losu, jakie przechodził cały naród. Pracownia prof.
Cybulskiego była jed n ą z pierwszych, gdzie rozpoczęto samodzielne, twórcze badania, prowadzone nietylko przez sa
mego profesora ale i przez licznych ucz
niów. W ciasnym lokalu w rzała dniem i nocą praca owocna, dotycząca przeróż
nych zagadnień fizyologii; ciasnota i róż
ne niewygody przeszkodą nie były, gdyż pracownia ożywiona była duchem p raw dziwego badacza, umiejącego zawsze zna
leść ciekawy tem at, zachęcić do pracy i dodać uczniom zapału i energii, której profesor posiadał i posiada zapasy wprost niewyczerpane. Po kilku wreszcie la
tach spełniło się marzenie Cybulskiego;
w świeżo zbudowanem Collegium medi- cum pow stał obszerny i wygodny za
kład fizyologii. W raz ze zmianą i ulep
szeniem w arunków pracy zyskała ona na intensywności — najpiękniejsze badania ju bilata wyszły z tego nowego insty*
tutu.
Dziś po latach dwudziestu pięciu dzia
łalności profesorskiej ju b ila t może cie
szyć się licznym szeregiem uczniów, m o
że się szczycić, że n au k a fizyologii, przez niego n a niwie polskiej zaszczepiona, przyjęła się tutaj, zyskując sobie coraz więcej adeptów; na ostatnim zjeździe międzynarodowym fizyologów było nas dziewięciu Polaków, a dwaj z nich tylko nie byli ani pośrednio, ani bezpośrednio uczniami prof. Cybulskiego.
Działalność naukow a ju b ila ta i jego uczniów skierow ana je s t na bad an ia fi
zyczno - fizyologiczne. Pierw sza większa praca prof. Cybulskiego pod tytułem
„Badania nad prędkością ru ch u krwi z pomocą foto h em o tach o m etru“ przedsta
wiona była w 1885 roku Akademii woj- skowo-lekarskiej w P ete rsb u rg u dla otrzy
mania stopnia d oktora medycyny; w y stępują w niej już cechy znamiennę
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
4 9 (14Ó7). Warszawa, dnia 4 grudnia 191Ó X X I X .
7?0 WSZECHSWIAT M 49 um ysłu Cybulskiego mianowicie zam iło
wanie do metod fizycznych w fizyologii oraz nadzw yczajna pomysłowość wr do- świadczalnem rozwiązywaniu zagadnień.
F o toh em o tach om etr obmyślony przez Cy
bulskiego j e s t do dziś najp ra k ty czn iej
szym p rzy rząd e m do b a d a n ia prędkości krwi; polega n a zastosowaniu t. zw. r u re k P ito ta i fotografowaniu wskazań m a
n om etru różniczkowego. Zastosowanie fo
tografii do badań samo przez się zasłu
guje na uw agę, gdyż metodę tę w owym czasie zaledwie zaczęto wprowadzać do fizyologii. Zagadnienia hem odynam iki in te re s u ją profesora ciągle, szczególniej w pierw szym okresie jego działalności naukow ej — ale jeszcze stosunkowo nie
dawno z pracowni krakow skiej wyszła rozpraw a Kirkora, dotycząca krążenia w mięśniu czynnym. Najważniejsze i n a j
liczniejsze je d n a k badania ju b ila ta doty
czą elektrofizyologii. Przedew szystkiem bada on w pływ w yładow ań kondensato
ra n a n erw y i mięśnie, opracowuje m e
tody drażnienia i w yprow adza wniosek, że podrażnienie zależne j e s t głównie od energii rozbrojenia. Jednocześnie uczeń Zanietow ski zapomocą kondensatorów b a da bliżej praw o Pfliigera i dokładniej określa pojęcie p rąd ó w słabych, średnich i silnych. Z pomocą również kondensa
torów Beck b ad a pobudliwość różnych miejsc tegoż samego nerw u. Dalej r a zem z Beckiem prof. Cybulski n a z a s a dzie zm ian elek try czn y ch w korze mó
zgowej próbuje badać zagadnienia loka- lizacyi — m eto d a t a nie j e s t dotychczas w y zyskana, zdaniem zaś mojem może ona znaleść zastosowanie bardzo szero
kie i wszechstronne. W krótce potem myśl ju b ila ta zw raca się do zjaw isk elek
try cz n y ch w nerw ach i m ięśn iach —po części razem z uczniami S o sn ow sk im Kirkorem, Borkowskim Cybulski bada zjaw isk a elektrotoniczne, przechodzenie w ah an ia wstecznego, wreszcie genezę prądów spoczynkow ych i czynnościo
wych, w y stęp u jąc przeciw teoryi H er
manna, k tó ra zasugestyonow ała całe pokolenie fizyologów. Bliższe streszczenie ty c h w sz y stk ich b adań zajęłoby nam zb y t wiele m iejsca — poprzestanę tylko
na zaznaczeniu, że niema obecnie takiej dziedziny w elektrofizyologii, gdzieby nie było znać twórczej ręki prof. Cybul
skiego. Na tem je d n ak nie kończy się działalność ju b ilata; wespół z Szymono- wiczem bada czynności nadnercza, pierw szy rozwiązuje tę zagadkę fizyologiczną.
Je s t to znowuż je d a a z prac torujących drogi nowym prądom i pojęciom fizyo- logicznym, mianowicie nauce o tak zwa- nem wydzielaniu w ewnętrznem i o che
micznej korelacyi narządów.
Prócz tych badań zasadniczych prof.
Cybulski ogłasza jeszcze szereg innych drobniejszych o hypnotyzmie, o jadach norm alnych jelit i t. d., zajmuje się ró
wnież działalnością społeczną, broni do
puszczenia kobiet do studyów uniw ersy
teckich, przyczynia się do założenia w Krakowie gim nazyum żeńskiego z pro
gram em szkół męskich, pisze o reformie studyów lekarskich.
Działalność profesorska ju b ila ta zazna
czyła się jeszcze w w ydaniu pięknego i jed yn eg o w literaturze polskiej pod
ręcznika Fizyologii człowieka, i—co n a j
w ażniejsza—w stworzeniu w Polsce szko
ły fizyologicznej. Z uczniów ju b ilata prócz wyżej wspom nianych można w y mienić jeszcze Rosnera, Maziarskiego, Pruszyńskiego, Sawickiego i t, d. Miej
my nadzieję, że ta polska szkoła fizyo- logiczna rozrastać się będzie ciągle, i że wielu jeszcze polskich fizyologów będzie mogło czerpać naukę bezpośrednio od Mistrza.
J a n Sosnow ski.
F I L O G E N I A K O Ń C Z Y N K R Ę G O W C Ó W .
Zagadnienie pochodzenia parzystych kończyn u kręgowców dziś jeszcze żywo in teresu je ogół zoologów. Zaciekawienie to w zrasta raczej system atycznie od chwili, gdy w r. 1870 G egenbaur rozwi
nął swe zapatry w an ia w formie ta k zw.
teoryi arch ip tery g iu m . Filogenetyczna
M 49
WSZECHSWIAT
771zasada, k tó rą wygłosił wówczas, brzm ia
ła, że „pas barkowy (albo też miednico
wy) stanowi zmodyfikowaną parę łuków trzew io w y ch '.
Takie przypuszczenie co do pochodze
nia kończyn wywołało ogromne poru
szenie umysłów i skłoniło wielu anato
mów do gruntownej rewizyi poglądów Gegenbaura. To też druga teorya, którą pierwszej wkrótce przeciwstawiono, nosi cały szereg nazwisk badaczów i zwie się
„teoryą Thaschera, Mivarta, Balfoura, Dohrna, W idersh eim a“.
W myśl tej ostatniej przyjęto, że dwie kończyny powstały przez koncentracyę, ześrodkowanie szeregu metamerycznie ułożonych promieni szkieletowych, sze
reg u metamerycznie ułożonych pączków mięśniowych i odpowiedniej ilości n e r wów i naczyń, które do metameronów tych należały i wraz z mięśniami prze
nik n ęły do pierwotnego fałdu skórnego.
Jednakże badania uczniów i zwolenni
ków Gegenbaura, w szczególności Se- mona, Fiih rb rin gera i Brausa znów za
początkowały ożywioną dyskusyę w tej sprawie i wywołały cały szereg nowych badań ze strony zwolenników teoryi fał
dów skórnych.
Zasadnicze argum enty, na które powo
łują się przeciwnicy, różnego są pocho
dzenia. Dla pierwszych (Gegenbaur) de
cydujące znaczenie zdają się mieć wy
niki badań anatomo-porównawczych, d ru dzy (Mivart, Balfour i inni) główne swe dowody czerpią z embryologii. Poza tem, obiedwie te teorye gorliwie poszu
kują argum entów w paleontologii, czę
stokroć — w najważniejszych przypad
kach — bez skutku,
Pomijając badania wielu wcześniej
szych uczonych, trzeba zaznaczyć, że Goodrich ju ż w roku 1906 dowiódł, że zarówno parzyste ja k i nieparzyste koń
czyny żarłacza (Scyllium) rozwijają się w sposób identyczny, i są niezaprzecze- nie pochodzenia metamerycznego. Każdy bowiem mięsień prom ienisty zaopatrzony je s t w nerw , właściwy je d n e m u i temuż sam em u odcinkowi mięśniowemu.
W szystk ie płetwy podczas całego ich przebiegu rozwojowego pozostają na tych
miejscach, gdzie utworzyły się ich za
wiązki. Przemieszczenie je s t tu tylko pozorne, wywołane przez koncentracyę.
W roku zeszłym Eryk Muller, dzięki swej wysokiej umiejętności technicznej, stwierdził, że splot przed i popachowy (plexus post- i praeaxialis) u A canthias nie istnieje zupełnie a był tylko w ytw o
rem fantazyi Brausa, że spodouste (Se- lachii) nie posiadają również -splotu r a mieniowego (pl. brachialis), k tó ry w y stępuje dopiero u prapłućca (Ceratodus) i staje się już odtąd składnikiem ciała zarówno w szystkich wyższych kręgów*
ców j a k też i człowieka.
Takiego pnia nerwowego z pewnością pozbawione są spodouste, których ner*
wy, aż do ostatka zachowają swoję od
cinkową (segmentalną) naturę.
Te właśnie badania Mullera, posiadają jeszcze i tę doniosłość, że zadają cios teoryi G egenbaura w to właśnie miej
sce, które oddawna uchodziło za kam ień węgielny „teoryi archipterygium " i jej anatomo-porównawczych dowodów. Mul
ler zwraca jeszcze uwagę na je d n ę s t r o nę teoryi archipterygium, zapytując, czy dwurzędowa płetwa prapłućca (C erato
dus) może być uważana za a rch ip tery gium, t. j. za prototyp płetwy parzystej?
Zaleński i Semon postarali się dowieść, że parzyste płetwy prapłućca, w p rze
ciwstawieniu do płetw innych ryb nie są pochodzenia odcinkowego (metame
rycznego), t. j. tłumacząc rzecz bliżej, że na ich w yraźną odcinkowość (meta- meryczność) zdawna już wpłynęły zacie- mniająco zjawiska wtórnej natury,,
Z badań wspomnianych wyciągnąć n a leży wniosek, że boczne promienie szkie
letu pletwowego u prapłućca są u tw o ra mi wtórnemi, które nie odpowiadają pro
mieniom spodoustych. W ynika to z t e go, że: l) ilość ty c h promieni nie odpo
wiada ilości pączków mięśniowych, k t ó re znajdują się w znacznie większej licz
bie; 2) promienie te w y stęp u ją pojedyń- czo, n ig d y zaś wszystkie odrazu; 3) za
wiązki ich zjawiają się znaczniej później,
niż oś główna, t. j. w formie wyrostków
tej ostatniej. E. Muller zwrócił uw agę
7?2 w s z e c h s W ia t M 49
n a to, że nerw y rdzeniowe u prapłućca leżą je d e n nad drugim i tworzą istotny splot ramieniowy, w tak i sposób j a k się to spotyka u w yższych kręgowców (spo- douste są pozbawione tego splotu).
W szystko to przemawia przeciw możli
wości uznania p łetw y prapłućca za hy- potetyczną formę pierw otną a tem bar- dziej przeciw uw ażaniu jej za archipte- rygium .
Prapłuciec (Ceratodus) w ystępuje g e netycznie dopiero w formacyi tryasowej;
o budowie zaś szk ieletu dewońskich ryb dwudysznych (Dipnoi) posiadamy nader niew y starczające wiadomości. Dodać n a leży, że sami zwolennicy teo ry i archipte- ry g iu m przy zn ają otwarcie, że pochodze
nie mięśni i nerwów kończyn parzy sty ch okazuje cechy odcinkowości (metamery- zacyi) przez sw ą w yraźną przynależność do ścianki ciała. Czy tedy kości muszą koniecznie posiadać inny rodowód? Na p ytan ie to teo ry a arch iptery g iu m nie zdołała dać odpowiedzi.
Odcinkowość mięśni, n e m ó w , tk a n ek kostnych a poniekąd n aw et naczyń (Mul
ler) daje się stwierdzić z całą stanow czością.
Nie możemy dziś powiedzieć, ja k i k ształt miał zawiązek płetw y u h ypote' tycznego przodka naszych ryb. N a jp r a wdopodobniej je d n a k zbliżał się k ształ
te m swym do bocznej fałdy skórnej, do której p rzeniknęły mięśnie, nerw y i za
wiązki kostne.
Potw ierdzenie tego przypuszczenia z n a j
dujem y w formach kopalnych (Cladose- lache, Climatius), szeroko rozpowszech
nionych w epoce między w yższym Sylu- rem a niższym Dewonem.
Do obalenia teoryi arch ip teryg iu m przyczynił się też niemało K. Deriugin, k tó ry przez swe badanie n ad rozwojem płetw u ry b kościstych (Teleostei) roz
szerzył poglądy E. Mullera, odnoszące się poprzednio tylko do spodoustych.
U Exocoetes i u Lophius Deriugin w i
dział zawiązki fałd m ezoderm alnych ju ż w zgrubieniach somatopleury. U g a t u n ków ty ch istn ieją dobrze rozwinięte p ą czki mięśniowe, k tó re przy czy n iają się
do powstania kończyn w zupełnie takie) samej ilości j a k i odpowiednie nerwy rdzeniowe oraz zawiązki kostne. Meta- meryczność kończyn ryb kościstych w y stępuje więc już zupełnie wyraźnie.
Pierw otny typ p łetw y parzystej ryb kościstych był czteropromienny. Rozwój filogenetyczny zredukował liczbę pro
mieni, co D eriugin^w ykazał w badaniu Exocoetes.
Ryby kościste, skutkiem licznych przy
stosowań i specyalizacyi narządów, w y
przedziły znacznie inne ry b y (jakkolwiek znamy ju ż ry b y pełzające, skaczące i la tające) i wykazały dobitnie, że i u nich ontogenia okazuje filogenetyczny rozwój kończyn parzystych.
Po zebraniu naszkicowanych tu po
krótce czterdziestoletnich badań nad fi
logenią kończyn parzystych u kręgow ców dają się również wyciągnąć wnioski o ogólnej doniosłości biologicznej.
Roli, k tó rą teorya G egenbaura odegrała w podjęciu i rozwiązaniu kw estyj po
wyższych, nie wolno niedoceniać. Teorya archipterygium stała się ową pomocniczą, ściśle naukow ą hypotezą, k tó ra zrodziła b adania i Mmioski, stw ierdzając istotny stan rzeczy. Dziś je d n a k nie może już ona rościć pretensyj do wyjaśnienia nam ważnego zagadnienia o powstawaniu pa
rzystych kończyn kręgowców, które wo
bec rozwoju embryologii i anatomii po
równawczej szukać musiało dróg nowych, Em bryologia zajęła to kierownicze s ta nowisko, od którego spodziewać się moj żna najw ażniejszych prawd, ta k niezbęd
nych dla utw ierdzenia system u gen ety cznego.
Słuszną też uw agę robi Deriugin, mnie
mając że „ogólny plan gm achu już is t
nieje, a niezbędnemi okazują się nie przybudów ki nad facyatkam i lecz trwały, n a faktach wzniesiony fundament*1.
W budowę je g o najwięcej pracy wło
żyć dziś należy.
D r , R y s z a r d B łę d o w sk i.
JMó 49 WSZECHSWIAT 773
M. P L A N C K prof. u n iw e r s y te tu b erliń sk ieg o .
F I Z Y K A N O W O C Z E S N A , A M E C H A N I C Z N Y P O G L Ą D N A
P R Z Y R O D Ę .
(C iąg d alszy).
Jednakże, gdy bliżej przyjrzymy się sprawie, to okaże się, że trudności nie są usunięte lecz tylko odsunięte i to od
sunięte w dziedzinę prawie niedostępną dla sprawdzenia doświadczalnego. Sam Hertz musiał to odczuwać, albowiem ja k to zaznaczył Helmholtz w przedmowie do pozostałej puścizny, nigdy nie spró
bował naw et wskazać w określonym przypadku, jakiego to rodzaju są w pro
wadzone przez niego ruchy niewidoczne oraz swoiste ich związki. I dziś jeszcze nie posunęliśmy się ani na k rok w tym kierunku. Przeciwnie, zobaczymy, że rozwój fizyki poszedł w tym czasie cał
kiem innemi drogami, które daleko od
biegają nie tylko od dróg Hertzowskich, lecz wogóle od całego mechanicznego sposobu pojmowania rzeczy. Albowiem właśnie wśród procesów fizycznych, zba
d anych najdokładniej, znajduje się duża jeszcze g rupa takich, które przeprow a
dzeniu mechanicznego poglądu n a p rzy rodę przedstawiły opór, o ile się zdaje niepokonany.
Zwracam się odrazu do tego w bólach zrodzonego dziecka teoryi mechanicznej, jakiem j e s t eter świetlny. Usiłowania w ytłum aczenia fal św ietlnych ruchami jakiejś subtelnie podzielonej substancyi są ta k stare, ja k sama teorya undula- cyjna Huygensa; odpowiednio liczny i ró
żnorodny j e s t poczet wyobrażeń, które wytworzono sobie z biegiem czasu o b u dowie tego zagadkowego ośrodka. J e żeli z jednej stro n y istnienie materyal- nego eteru świetlnego j e s t z pewnością postulatem poglądu mechanicznego — al
bowiem gdzie je s t energia, tam, wedle poglądu tego, musi być i coś, co się po
rusza — to z drugiej strony zachowanie się eteru dziwnie odbija od zachowania się wszystkich innych substancyj zna
nych ju ż z powodu niezmiernie małej jego gęstości w porównaniu z olbrzymią sprężystością, ja k ą w arunkuje niesłycha
na prędkość rozchodzenia się lal św ietl
nych. Podług Huygensa, który fale świetlne uważał za fale podłużne, można było jeszcze pomyśleć sobie eter św ietl
ny, jako bardzo subtelny gaz, ale po ba
daniach Fresnela, który stwierdził z nie
zbitą pewnością poprzeczność tych fal, trzeba było uznać eter za ciało stałe, al
bowiem eter gazowy nie mógłby prze
wodzić fal poprzecznych. Wprawdzie usiłowano niejednokrotnie w ytłum aczyć fale poprzeczne procesami analogicznemi z tarciem, które zachodzą, ja k wiadomo i w gazach, ale droga ta w ydaje się nie
odpowiednią już dlatego, że w eterze wolnym nie zdołano wykazać ani pochła
niania światła, ani zależności prędkości rozchodzenia się od barwy. To zmusiło do przyjęcia ciała stałego, k tó re posiada tę dziwną własność, że ciała niebieskie przechodzą przez nie, nie doznając ża
dnego oporu, dającego się wykazać. Ale to był dopiero początek trudności. Każda próba zastosowania do eteru świetlnego równań teoryi sprężystości ciał stałych doprowadzała do postulatu fal podłuż
nych, które w rzeczywistości nie istn ie
ją, a przynajmniej nie mogły być odna
lezione pomimo licznych usiłowań, czy
nionych w w arunkach najrozmaiciej zm ienianych, a tym czasem od tych fal podłużnych można było się odczepić, j e dynie przyjąw szy dla eteru świetlnego ściśliwość bądź nieskończenie małą, bądź też nieskończenie wielką. Ale n aw et w tedy niepodobieństwem okazało się w y pełnić w sposób zadowalający w arunki graniczne n a powierzchni rozdzielającej dwa ośrodki różnorodne.
Nie będę tutaj przedstaw iał w szyst
kich różnorodnych mniej lub więce
skomplikowanych założeń, zapomocą któ
rych usiłowano przezwyciężyć te trudno
ści. W skażę tylko je d e n groźny sympto
mat, który zwykł towarzyszyć hypote
zom bezpłodnym, a k tó ry i w rozpatry
774 W SZECHSW IAT JS6 49
wanem zagadnieniu dał uczuć swoję obecność w sposób nieprzyjemny: mam n a myśli występowanie kontrowersyj fi
zycznych, które wcale nie dają się roz
strzy g n ąć w drodze pomiarów. Tu n ale
ży przedew szystkiem słynna kontrow er- sya pomiędzy P resn elem a Neumannem, dotycząca zw iązku pomiędzy kierunkiem d rg ań św iatła spolaryzowanego prostoli
niowo a płaszczyzną polaryzacyi. Nie wriem, czy możnaby wymienić inną dzie
dzinę fizyki, w którejby o kwestyę, w gruncie rzeczy, zdaje się, nierozwią- żalną, toczyła się walka ta k zacięta, pro
w adzona bronią najw yszukańszą, jakiej dostarczyć mogły arsen ały doświadcze
nia i teoryi.
Dopiero z ukazaniem się elektrom a
g netycznej teoryi św iatła walkę tę p r z e r wano jak o pozbawioną z n a c z e n ia — j e dnakże tylko dla tego poglądu, k tó ry za
dowala się uważaniem światła za proces elektrodynam iczny. Albowiem problem at mechanicznego w ytłum aczenia fal św ietl
nych pozostał nierozwiązany, odłożony do czasu rozwiązania problem atu daleko ogólniejszego, polegającego na sprowa
dzeniu do ru ch u w szystkich procesów elektrom agnetycznych, zarówno sta ty c z nych j a k dynam icznych. I w samej rz e czy, z dalszym rozwojem elek tro d y n am i
ki rosło zainteresow anie tem zagadnie
niem wriększem. Usiłowano zbliżyć się do rozwiązania, wychodząc z rozważań ogólniejszych i posługując się potężniej
szemu środkam i pomocniczemi, a z a ra zem wzrosło znowu znaczenie eteru świetlnego: jeżeli bowiem dotąd był on tylko siedliskiem fal optycznych, to te raz stał się podłożem całokształtu zja
wisk elek trom agnetycznych, p rz y n a j
mniej w czystej próżni.
W szystk o atoli napróżno! E te r ś w ie tl
n y zadrwił raz jeszcze ze wszelkich u s i
łowań, skiero w an y ch do pojęcia go w spo
sób mechaniczny. To tylko zdawało się zrozumiałem, że energie elektryczna i m a g n ety czn a znajdują się w pew nem zn a
czeniu, w ta k ie m samem do siebie prze
ciwieństwie, j a k energie cynetyczna i po- tencyalna, i p rzedew szystkiem nasuwało się pytanie, czy ja k o cy netyczną u w a .
żać należy energię elektryczną, czy też magnetyczną. Pierwszy pogląd dopro
wadziłby w optyce do teoryi Presnela, drugi —■ do teoryi Neumanna. Ale na
dzieja, że teraz wprowadzenie właściwo
ści pól statycznych i stacyonarnych do
starczy punktów oparcia, niezbędnych do rozstrzygnięcia, które niemożliwe było w dziedzinie optyki, nie ziściła się b y najmniej. Przeciwnie, wprowadzenie tych właściwości zwiększyło tylko trudności w znacznej mierze. W yczerpano wszel
kie możliwe propozycye i kombinacye, aby zgłębić budowę eteru świetlnego, przyczem najwyższą czynność w tym k ieru n k u z pomiędzy wielkich fizyków rozwijał aż do końca swego żywota lord Kelyin. Okazało się rzeczą niemożliwą wyprowadzić procesy elektrodynamiczne w eterze wolnym z jednolitej hypotezy mechanicznej, gdy tymczasem te same procesy z przedziwną prostotą dają się przedstawić zapomocą rów nań różniczko
wych Maxwella i H ertza i to z dokład
nością, sięgającą wszystkich kwestyj szczegółowych. A zatem same prawa znane były aż do najdrobniejszych szcze
gólików, tylko mechaniczne tłumaczenie tych prostych praw zawiodło całkowicie i ostatecznie. Przynajm niej sądzę,^ że w kołach fizyków nie spotkam się z żad
nym poważnym zarzutem, gdy powiem, streszczając się, że przypuszczenie o ści
słej słuszności prostych równań różnicz
kowych Muxwella i Hertza dla procesów elektrodynam icznych w eterze czystym wyłącza możliwość ich wytłumaczenia mechanicznego. Że Maxwell pierwotnie doszedł do j ó w n a ń swoich zapomocą w y
obrażeń mechanicznych, to nie zmienia, oczywiście, w niczem samej sprawy. Nie poraź pierwszy zdarzyłoby się, że ściśle słuszny w ynik otrzym any został w dro
dze skojarzeń niezupełnie w ystarczają
cych. Kto chce dzisiaj utrzym ać m echa
niczne pojmowanie procesów elektrody
namicznych w eterze wolnym, ten musi
uznać rów nania Maxwella i Hertza za
niezupełnie ścisłe i nadać im większą
dokładność przez dołączenie pewnych
wyrazów niższego rzędu. Przeciwko
Uprawnieniu takiego stanow iska nie nio-
WSZECHS W IAT 775
żna, z pewnością, nic powiedzieć z góry, i otwiera się tu jeszcze szerokie pole dia spekulacyi wszelkiego rodzaju, ale z d ru giej stron y trzeba zwrócić uwagę na to, że ugruntow anie tego stanowiska może nastąpić tylko na drodze doświadczal
nej, wszelka zaś próba w tym k ie ru n k u skończyć się łatwo może tem, że do m nóstw a napróżno poobmyślanych w tym celu doświadczeń dołączy się jeszcze j e dno. O tego rodzaju doświadczeniach mówiłem już; o jednem tylko nie wspo
mniałem, a j e s t ono najważniejsze ze wszystkich, ponieważ znaczenie jego zu
pełnie nie zależy od żadnych bliższych przypuszczeń o naturze eteru świetlnego.
Można myśleć, co się podoba, o budo
wie eteru świetlnego, można go uważać za ciągły lub nieciągły, za złożony z „ato
mów e te ru “ lub z „neutronów ”, zawsze je d n a k trzeba się zmierzyć z pytaniem, czy podczas ruchu ciała przezroczystego, ete r świetlny, który w niem się znajdu
je, byw a zabierany przez poruszające się ciało, czy też eter ten podczas ruchu ciała pozostaje w spoczynku całkowicie lub częściowo. Na to pytanie można od
powiedzieć z pewnością, że w każdym razie eter świetlny nie zawsze byw a z a bierany całkowicie przez poruszające się ciało, a często nie bywa zabierany wcale.
Albowiem w poruszającym się gazie, np.
w poruszającem się powietrzu, światło rozchodzi się z prędkością, która, jak dale
ko sięga dokładność pomiarów, nie zale
ży od prędkości gazu, t. j. jeśli się tak w yrazić można światło rozchodzi się z j e dnakową prędkością z w iatrem i przeciw wiatrowi. Dowiódł tego już w połowie ubiegłego wieku Pizeau subtelnemi do
świadczeniami interferencyjnemu. A za
tem musimy sobie wyobrazić, że eter, w którym rozchodzą się fale świetlne nie ulega w stopniu d o strzegalnym w p ły wowi poruszającego się powietrza, lecz pozostaje w spoczynku, gdy powietrze to przezeń przechodzi. Jeżeli je d n a k tak jest, to n asu w a się z kolei pytanie: z ja k w ielką p ręd k o ścią powietrze atm osfery
czne przechodzi przez eter?
J e s t to pytanie, na k tó r e dotąd ani w je d n y m przypadku, żaden pomiar nie
dał odpowiedzi. Powietrze atmosferycz
ne, które otacza ziemię, naogół uczestn i
czy w ruchu ziemi, t. j. porusza się względem słońca z prędkością 30 kilo
metrów na sekundę, zmieniając swój k ie
ru n ek w sposób ciągły zależnie od pory roku. A chociaż prędkość ta stanowi z a ledwie je d n ę dziesięciotysiączną część prędkości światła, to jed n ak można ob- myśleć takie doświadczenia optyczne, które na podstawie wszystkiego, co wie
my z tej dziedziny, powinnyby pozwolić zmierzyć prędkość tego rzędu. Badania, dotyczące pomiaru prędkości ruchu zie
mi względem eteru świetlnego zajmują wiele stronic w rocznikach fizyki, ale cała pomysłowość badaczów, cała sztuka ekspery m en talna rozbiły się o upór fak
tów. Przyroda pozostała niemą i odm ó
wiła odpowiedzi. Nie zdołano nigdzie w ykryć śladu w pływ u ruchu ziemi na procesy optyczne w obrębie naszej atm o sfery. Najbardziej uderzający je s t pod ty m względem w ynik pewnego doświad
czenia A. Michelsona, w którem poró
w nywane było rozchodzenie się światła w k ieru n k u ruchu ziemi z rozchodzeniem się w k ierun k u poprzecznym. W do
świadczeniu tem zależności zasadnicze p rzed staw iają się ta k niezwykle prosto, a metoda pomiaru j e s t ta k niesłychanie czuła, że wpływ ruchu ziemi musiałby uw ydatnić się z całą wyrazistością. T y m czasem s k u tek poszukiwany nie w y s tą pił wcale.
Wobec położenia rzeczy, ta k niezw y kle trudnego i zagadkowego, w jakiem znalazła się fizyka teoretyczna, nasunąć się musi pytanie, czy nie byłoby lepiej spojrzeć raz na problemat eteru ś w ie tl
nego z całkiem innej strony. A gdy b y też niepowodzenie w szystkich doświad
czeń, opartych na mechanicznych w ła
snościach eteru miało ja k ą ś przyczynę zasadniczą? Gdyby w szystkie wyżej roz
patrzone pytania, dotyczące budowy, g ę stości, własności sprężystych eteru, da- lej — jego fal podłużnych, związku p rę d kości e te ru z płaszczyzną polaryzacyi, prędkości atmosfery ziemskiej względem eteru nie miały żadnego znaczenia fizy
cznego? W takim razie usiłowania roz
776 WSZECHSWIAT JM® 49
wiązania ty c h zagadnień należałoby umieścić na tym samym poziomie, co usiłowania sporządzenia perpetuum m o
bile. Tym sposobem dochodzimy tu taj do rozstrzygającego punktu zwrotnego.
W odczycie królewieckim, o k tóry m wspomniałem n a początku, Helmholtz po
w iada ze szczególnym naciskiem, że pierwszym krokiem do odkrycia zasady zachowania energii było zjawienie się pytania: ja k ie zależności zachodzić m u szą pomiędzy siłami przyrody, jeżeli ma być niemożliwe sporządzenie perpetuum mobile? Podobnież, można twierdzić z z u pełną słusznością, że pierw szy krok do odkrycia zasady w zględności zbiega się z pytaniem: ja k ie związki zachodzić m u szą pomiędzy siłami przyrody, jeżeli nie
możliwością ma być w ykazanie w eterze ja k ic h k o lw ie k własności m ateryalnych?
A jeżeli fale św ietlne rozchodzą się w przestrzeni bez udziału jakiegokolw iek podłoża m ateryalnego? W takim razie, oczywiście, prędkość ciała poruszanego względem eteru nie dałaby się wcale zdefiniować, a ^ i ę c i zmierzyć.
Nie potrzebuję zapewne kłaść nacisku n a to, że z poglądem powyższym m e ch a
niczny pogląd na przyrodę pogodzić się nie daje. Ktd więc uważa m echaniczny pogląd n a przyrodę za postulat fizyczne
go sposobu myślenia, tego n igdy nie za
dowoli teo ry a względności. Kto atoli po
siada sąd wolniejszy, te n zap y ta naprzód, dokąd prowadzi nas owa zasada. Otóż, przedew szystkiem , rozumie się samo przez się, że podane wyżej czysto n eg a
ty w n e sformułowanie nowej zasady w te dy dopiero n ab iera płodnej treści, gdy je oprzemy n a ja k ie jś podstawie pozy
tyw nej, wziętej z doświadczenia, a do tego celu nadają się najlepiej w sp om in a
ne już rów nania procesów elek tro d y n a
micznych w eterze wolnym (Max\vella i Hertza) albo, j a k się teraz mówi ś c i
ślej, w czystej próżni. Albowiem z po
między w sz ystk ich ośrodków próżnia j e s t ośrodkiem możliwie najprostszym , a w całej fizyce, jeżeli pominiem y z a s a dy ogólne, nie znam y zależności, które- b y dotyczyły procesów ta k subtelnych
i zdaw ały się iścić się ta k dokładnie ja k powyższe równania.
Nowa atoli prawda musi zawsze w al
czyć z początku z pewnemi trudnościa
mi, w przeciw nym bowiem razie byłaby odkryta znacznie wcześniej. Gdy chodzi o teoryę względności, główna trudność leży w pewnej daleko sięgającej, rzec można nawet, wprost rewolucyjnej kon- sekwencyi, do której zmusza ona w za kresie pojęcia czasu. Ten p u n k t k a r d y nalny pozwolę sobie wyjaśnić bliżej na przykładzie konkretnym .
Wedle zasady względności, je s t rzeczą całkiem niemożliwą w naszym układzie słonecznym wykazać wspólną prędkość stałą w szystkich jego części składowych zapomocą pomiarów, dokonywanych w ob
rębie tego układu. Taka prędkość, cho
ciażby największa, nie może więc w ża
den sposób ujawnić się w działaniach w ew nątrz układu. Astronom zdaje sobie z łatwością spraw ę ze słuszności tego twierdzenia, ale i fizyk powinien przejąć się przekonaniem o jego prawdziwości.
Otóż, wiadomo każdemu w ykształcone
mu człowiekowi, że g dy obserwujemy ja k ieś szczególne zjawisko np. na słoń-!
cu, zjawisko to nie zachodzi w tej s a mej chwili, w której dostrzegam y je z ziemi, lecz że pomiędzy zdarzeniem a obserwacyą upływa pewien czas, mia
nowicie, czas, jakiego potrzeba, by św ia
tło dostało się ze słońca na ziemię.
W założeniu, że słońce i ziemia są w spo
czynku — ruch ziemi dokoła słońca mo
żemy tu w zupełności pominąć — czas ten wynosi około 8 minut. Jeżeli je d n ak słońce i ziemia poruszają się z prędko
ścią wspólną np. w kierun k u od ziemi ku słońcu, tale, iż ziemia porusza się ku słońcu, słońce zaś z tą samą prędkością od ziemi, to czas ten będzie krótszy.
Albowiem lala świetlna, która w c h ara k terze posłańca niesie wiadomość o zda
rzeniach ze słońca na ziemię, opuściwszy
słońce, przebiega przestrzeń kosmiczną
z prędkością św iatła niezależną od ruchu
słońca, ziemia zaś biegnie na spotkanie
tego posłańca, a więc napotka go fak ty
cznie wcześniej, niżby napotkała go w ta
kim razie, gdyby nieruchoma oczekiwała
M 49 WSZBCHSWIAT 0 * 8 ^ ^ 7 7 7
■'lllłw na jego przybycie. I odwrotnie, jeżeli zie
mia porusza się od słońca, słońce zaś po
suw a się za nią, pozostając w odległości niezmiennej, to czas pomiędzy zdarze
niem a obserwacyą wydłuży się.
Jeżeli więc zapytamy: ile czasu upły
wa „w rzeczywistości” pomiędzy zdarze
niem na słońcu a obserwacyą na ziemi, to pytanie to j e s t równoznaczne z p y ta niem: ja k a je s t rzeczywista prędkość słońca i ziemi? A ponieważ to ostatnie py
tanie nie posiada, wedle zasady względ
ności, żadnego fizycznego znaczenia, prze
to i pierwsze pytanie mieć go nie może, innemi słowy, podanie czasu posiada w fizyce dopiero w ted y określone zn a
czenie, gdy uwzględniony je s t stan p r ę d kości obserwatora, dla którego prędkość ta ma się iścić.
W niosek powyższy, wedle którego pe
wien dany czas, podobnie j a k i pewna d an a prędkość, mają znaczenie tylko względne, wedle którego więc w dwu niezależnych od siebie zdarzeniach, za
chodzących w dwu miejscach, pojęcia
„wcześniej14 i „później11 mogą dla dwu różnych obserwatorów wprost uledz od
wróceniu, j e s t dla spostrzegania zmysło
wego czemś całkiem potwornem, a na
w et czemś wprost nie do przyjęcia, ale nie je s t może trudniejszy do pojęcia, ani
żeli przed 500 laty było twierdzenie, że kierunek, który nazywam y pionowym, nie j e s t bezwzględnie stały, lecz w cią
gu 24 godzin zatacza w przestrzeni po
wierzchnię stożkową. W ym aganie zrozu
miałości zmysłowej, aczkolwiek w wielu razach uprawnione, może w pew nych okolicznościach, zwłaszcza wobec przeni
kania do wiedzy nowych wielkich idei, stać się hamulcem bardzo szkodliwym.
Zapewne, wiele płodnych idei fizycznych wyrosło na gruncie spostrzegania zm y
słowego, ale zdarzały się zawsze i takie (i to nie najgorsze), które m usiały zdo
bywać sobie stanowisko w drodze walki z tradycyjnem spostrzeganiem zmysło- wem.
Każdy z nas przypomina sobie z pe
wnością trudność, ja k ą n ap o tyk ała dzie
cięca jeg o zdolność spostrzegawcza, gdy zmuszony był poraź pierwszy wyobrązić
sobie, że istnieją na kuli ziemskiej lu dzie, zwróceni do nas nogami, i że lu dziska ci chodzą sobie swobodnie z ta k ą samą, j a k my łatwością, nie odpadając od kuli i naw et nie ulegając żadnym p rzykrym uderzeniom krwi do głowy.
A jed n ak , ktoby dzisiaj chciał brak bez
pośredniej zrozumiałości podać jako za
r zu t rzeczowy przeciwko względnemu c h arak teru wszystkich kierunków p rze
strzennych, ten poprostu ośmieszyłby się gruntownie. Nie śmiałbym twierdzić że za lat 500 nie ulegnie tak iem u samemu losowi każdy, kto zechce powątpiewać o względnym charakterze czasu.
Tłum. S. B.
(Dok. nast.).
G. H A B E R L A N D T .
Ż Y C I E Z M Y S Ł O W E R O Ś L IN .
(D o k o ń czen ie).
W ażnym postępem w dziedzinie poszu
kiwań nad fizyologią zmysłów było dzieło Karola D arwina z 1880 roku, tra k tu ją c e o zdolnościach ruchu u roślin. W dziele tem, zawierającem nowe p u nk ty widze
nia Darwin poruszył przedewszystkiem zagadnienie rozgraniczenia w roślinach rozdziału przestrzeniowego, istn iejące
go pomiędzy miejscem przyjęcia bodź
ca a miejscem ruchu, oddziaływającego na bodziec. U siłuje on dowieść, że t y l ko koniuszek korzenia posiada zdolność odczuwania kierunku siły ciążenia, a s k r ę cenie geotropiczne n astępuje w wyżej położonej sferze wzrostu. Również tylko wierzchołek pochwy liścieniowej wielu traw posiada narząd wrażliwy na św ia
tło, a skręcenie heliotropiczne następuje znacznie niżej. Dowodzenie D arw ina nie było je d n ak bez zarzutu i zwolennicy mechanicznego sposobu wyjaśnienia geo- tropizmu i heliotropizmu uzbrajali się do ostatniej wycieczki z zagrożonego s ta n o wiska. Kierowali się oni trafnem p rze
konaniem, że jeżeli u roślin, podobnie
7 7 8