• Nie Znaleziono Wyników

Z moich wspomnień. [Cz. 1], (Lata szkolne 1884-1902)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Z moich wspomnień. [Cz. 1], (Lata szkolne 1884-1902)"

Copied!
162
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

1 9 3 3

N A K Ł A D E M K S iĘ S A R N ! W. SW IĘC KI i S -k a CZĘSTOCHOWA, II AL.EJA Nr, 23

.

TELEFON 22-54

(6)
(7)

W

Z MO I C H W S P O M N I E Ń

(8)
(9)

Dr. STANISŁAW NOWAK

Z MOICH WSPOMNIEŃ

(LATA SZKOLNE: 1884— 1902)

N AKŁAD EM KSIĘG ARNI W. SWIĘCKI i S-ka, CZĘSTOCHOWA

1933

(10)

\ f r - H

V

Sff i

. i i

S O T ? f | /

DRUK. BR. SWIĘCKIEGO W CZĘSTOCHOWIE. III A LE JA Nr. 6 3

(11)

I

Ur odzi ł em się w d. 7 Marca 1874 r. w Łę c z y c y, w s t a r ym g r o d z i e P i a st o w s ki m, ongi stolicy u dz i e l nego ks i ę s t wa Ł ę c z y c ­ ki e go, później stolicy w oj e wó dz t wa , w mi eści e s ł y n n e m z p o d a ń o dj abl e Boruci e i z na n e m z rozl egł ych bagi en i błot, p o ł o ż o n e m n a d rzeką Bzurą. Rui ny z a mk u ł ę c z yc k i eg o i resztki mur ów o b r o n ny c h, w ś r od k u miasta, i wspani ał a archikolegjata r o ma ń s k a z XI wi eku w pobl i ski m Tumi e , k ol e b c e miasta, ś wi adczył y o d a w n e j ś wi e t n o ś c i gr odu.

Mój ojciec, ma g i s te r p r a wa i administracji Warszawski ej Szkoł y Gł ó w n e j , uczest ni k p ow s t a n i a r. 1863 w oddzi al e Ch mi e- l e ń s k i e g o , pr a cował w s ą d o wn i c t wi e , i po sk a s o wa n i u w r. 1876 s ą d ó w polskich, z a j mo wa ł aż do śmierci s t a no wi s ko pisarza h i p o ­ t e c z n e g o w Łę c z y c y. D o m mo ic h r odz i ców był u w aż a n y za ost oj ę pol skości w mieście, ojciec i ma tk a cieszyli się p o w s z e c h n y m s z a c u n k i em całej ludności.

Mo j e lata dzi eci nne s pę dz i ł e m w Ł ę c z y c y ; z aczął em się uczyć b a r dz o wcześnie, bo już w c z wa r ty m roku życia, nauka szła mi d o ś ć łat wo, s z y b k o n a br a ł e m z ami ł owani a d o książki i już w s z ó s t y m roku życia z ai nt er es o wał e m się o p o w i a d a n i a m i histo- r y c z n e mi i opi s a mi w y pr a w p o dr óżni cz yc h; „Ksi ęgę n a j z n a k o mi t ­ szych o d k r y ć g eo gr af i cznych “ Anczyca, p o z n a ł e m na wylot. Zac zą­

ł e m s zperać w bibljotece ojca, kt ór y za swoi ch akad e mi c k i c h

c z a s ó w s k u p y w a ł skrzętnie książki i miał ksi ę gozbi ór, liczący do

tys i ą c a t o m ó w , w y c i ąg a ł e m powi eści h i s t or yczne Kr as ze ws ki ego,

J e ż a , Ni emcewi c za , dzieła h i s t o r yc z n e Bar toszewicza; w e r t o w a łe m

zawzi ęci e B a n dt k i e g o „Dzieje Pol ski " i Thi er sa „Historję K o n s u ­

latu i C e s a r s t w a “ ; wy c i ąg a ł e m r óż ne stare podr ęczni ki historji

p o w s z e c h n e j , z k t ór yc h się uczyła mo j a mat ka, g d y była

na pensji. O ga r n ęł a mn i e ma n j a ukł adani a całych k o l u mn c h r o n o ­

logi cznyc h, w y pi sy wa ni a i mion król ów, papi eży, spi s ywa ni a

nazwi sk ma r s z a ł k ó w i g e ne ra ł ó w n ap ol e o ń s k i c h , r ys o wa ni a ma p

geo g r af ic z n y c h i ukł adani a w y k a z ó w miast, i t. d. T e r ozrywki .

(12)

kt ór e t r a k t o w a ł e m bar dzo powa ż ni e , n a u c z ył y mn i e p oc z ą t k ó w historji i geografji, lektura zaś na uc z ył a mn i e p r a k t y c zn yc h z a s a d ortografji polskiej.

W ó s m y m r oku życia mo j a idyl a hi s t o r yc z n o - geograficzna zost ał a z a mą c o n a k o n i e c z n oś c i ą r oz poc z ę c i a nauki j ęzyka r o s y j ­ skiego; przez długi czas nie m o g ł e m się p o g o d z i ć ż myśl ą, że nie b ę d ę się m ó g ł o d d a w a ć z d o t y c h c z a s o w ą s w o b o d ą o d c z y t y ­ wani u st ar ych p o d r ęc z n i k ów historji, ukł ada ni u tablic c h r o n ol o ­ gicznych i wt a pi ani u się w op i s y zwyci ęski ch bitew N a p o l e o na p o d M a r e ng o , Austerlitz, J e n ą lub Wa gr a m; b y ł y to m o j e u l ubi one r ozdziały z Thi ersa, do czyt ani a t y c h rozdzi ał ów dzieła, kt ór e t rakt ował y o kl ęskach woj sk n ap ol e o ń s k i c h , br a ł em się z p e w n ą niechęcią; wyr obi ł o się już w t e d y we mn i e p e w n e l e ge n d a r ne poj ę c i e o N a p o l e o n i e j a ko g e n j u s z u mili t arnym, kt ó r y nie m ó g ł b y ć n i g d y z wy c i ę ż o n y , nie lubiłem więc np. rozdziału o kl ęsce F r a nc uz ów p o d B ay l e n w Hiszpanji, o kl ęsce p o d Wat erl oo.

W y s z u k a ł e m star y t o m Bibljoteki War szawski ej z s z c z e g ó ł o wy m o p i s e m pr z e b i e g u bi t wy p o d Li pski em, wzruszała m n i e b ohat er s ka wal ka woj sk pol ski ch w czasie tej t r zydni owe j bi t wy N a r o d ó w i t ragi czny z g o n Ks. P o n i a t o w s ki e g o .

P r z y m u s o w a nauka j ę z y k a r o s y js k i e g o p o p s u ł a mi wszyst ki e szyki; mo i mi n a u c zyci el ami bywal i uczniowie s e mi n a r ju m n a u c z y ­ cielskiego w Ł ę c z y c y ; na moi ch k o r e p e t y t o r ó w pa t r z ał em z wiel­

kim sz a c u n k i em, jak na alfę i o m e g ę wszelkiej mądrości; w p r o ­ wadzali mn i e oni w ar kana wszelkich s u bt el noś ci ortografji rosyjskiej, p o p r a w n e g o wy ma wi a n i a słów r osyj ski ch, u cz y ł e m się g r ama t y k i rosyjskiej i p i s y w a ł e m r ó ż n e „ d y k t ó w k i “ .

Moj a m a t k a b y ł a o s o b ą bar dzo muz y k a l n ą , uk o ń c z y ł a W a r ­ szawski Inst yt ut Mu z y c zn y, była wielką wielbicielką Chopi na i ś wi e t n ą o d t wó rc z y n i ą j e g o ut wor ów, gr ywa ł a cał ymi wi eczorami mazurki, eti udy, scherza, preludja, p ol o n e z y . Wśl i zgi wał em się bar dzo częst o d o salonu, z asi a da ł e m w fotelu, a p o n i e w a ż salon był d u ż y i sł abo oświ e t l o n y , sie dzi ał e m w p ó ł zmr oku; wsł uchi ­ wał em się w t o n y u t w o ró w s z o p e no ws k i c h i s n u ł e m nić ma r ze ń, oczywi śc i e takich, do jakich m ó g ł być z do l n y o ś mi o lub dzi e wi ę ­ cioletni chłopiec; s t a wa ł y mi pr ze d o c z y m a pos t a c i e z c zasów n ap ol eo ń s k i c h , w o d z o wi e i gen e r a ł o wi e, obr az y bitew z tej epoki;

z t ych lat d z i ec i nnych p o z o s ta ł mi na całe życi e szczery i gł ęboki

kult dla Ch o p i n a i j e g o muzyki; w p óź ni e j sz yc h latach dźwięki

u t wo ró w s z o p e no w s ki c h p r z y p o m i n a ł y mi zawsze d o m rodzicielski,

(13)

7 sal on ze s t a r e mi me b l a mi i stary fortepian, na k t ó r y m g ry wa ł a matka; budzi ł y się we mni e ws po mn i e ni a moi ch lat dzi e c i n n y c h , p r ze d o c z y ma stawała mi ż y w o p o s t a ć matki. Oj ci ec b y ł zajęty p o cał ych dni ach pr acą biur ową. Urodził się w J ę d r z e j o w i e w ziemi Kieleckiej; st r a c i ws z y za m ł o d u rodzi ców swoich, w y ­ c h o w y w a ł się, p o d o p i e k ą s tar s zego r o d z e ń st w a , kt ór e d ba ł o o t o , by mł ods i bracia ot r zymal i w y ż s z e wykszt ał c eni e; b y ł to o k r e s reform Wi e l o p o l s k i e g o w p r zeddz i e ń wy b u ch u p ows t an i a 1863 r., mł odzi eż w s t ę p o w a ł a t ł umni e d o świ eżo otwartej Szkoł y Gł ó wn e j ; ojciec mój wst ąpi ł na wydzi ał p ra wn y, m ł o d s z y brat ojca na w y ­ dział lekarski; o b y d w a j ukończyli wyższe studja w tejże Szkole- J ę d r z e j ó w z n a j d ow a ł się w okol i cy objętej dzi ał ani ami w o j e n- nemi , mł o d z i e ż rzuciła się m a s o w o do s z e r e g ó w p o w s t a ń c z y c h , d o liczby ich należał i mój ojciec. Ojciec n i echęt ni e o p o w i a d a ł 0 s woi m udziale w po ws t a n i u; należał do p ok ol en i a , kt ó r e po b ol e s n y c h przej ści ach 1863 r., straciło wiarę w p o w o d z e n i e c zynu z br oj ne go.

W r. 1881, maj ąc 7 lat, b y ł e m po raz pi e r ws z y w Krakowi e;

zwi e dz a ł em z r odzicami Wawel , po d z i e mi a j e g o z g r ob a mi K r ó ­ lów Polskich, b y ł e m w Suki e nni ca ch, w kości e l e Marj acki m, na Skałce; s łu c ha łe m o p o w i a d a ń r odzi c ów o przeszłości Kr a kowa , 1 j eg o da wne j świet ności . Ki lk u d n i o wy p o b y t w Kr ak o wi e b ył w s t ę p e m do d ł u ż s z e g o p o b y t u w Kryni cy. Tutaj w Kr yni c y u s ł y s z a ł em n a r o d o w e pieśni polskie, g r y w a n e częs t o przez orkiestrę zd r o j o wą p o d ba t ut ą A. Wr oń s ki eg o , m a s z e r o w a ł e m nieraz w t akt mar sz a „Bart oszu, B a rt os z u ! 11. By ł y to dla mni e, m a ł e go chł opca, zupeł ni e n o we i ni e z wy k ł e rzeczy, świat n o w y c h wrażeń, kt ór e p o z o s ta wi ł y w pami ęci moj ej ni c zem niezatarte ślady.

W r. 1882, ba wi ąc u d z i a d k ó w moi ch w Sł upcy, tuż n a d ó w c z e s n ą gr ani cą r o s yj sk o - ni e mi e c k ą , p oj e c h a ł em z rodzi cami d o Gni ezna.

W r. 1883 p oj e c h a ł em z rodzi cami do Koł obr zega; ujrzałem

morze; wi edzi ał em z historji walk o brzegi Bał t yku, że K oł o b r z e ­

g i em władali nasi Bol e s ł awowi e, że b y ł on j e d n ą ze stolic d a w ­

ne g o P o m o r z a Po l sk i e g o , s p o d z i e w a ł e m się, że usł yszę w K o ł o ­

br zegu m o w ę pol ską, że zobaczę polskich r yba ków; s p ot k a ł o

mni e wielkie r oz czarowani e, pol skości ani śladu, l u d n o ś ć mi e j ­

s c ow a ni e mi ec ka , wszędzi e — du c h niemiecki; tutaj po raz

pi er wsz y us ł y s z a ł e m s k i e r o w a ny p o d moi m a d r e se m pogar dl i wy

epi t et „ P o l a c k e n 11, o d c zu ł e m odrazu ni enawi ść żywi oł u ni e mi e c ­

(14)

k i e g o d o N a r o du P o ls k i e g o , zrozumi ał e m, że ta o d wi e c z na walka Pol ski z Ni emc a mi trwa nieprzerwanie* do chwili obecnej .

W y j a z d y mo j e po za k o r d o n b y ł y n i e o c e n i o n ą ska r bni c ą n o w y c h wrażeń.

Rui ny z a mku ł ęc z y c k i eg o , p o d a n i a o Borucie, p o t ę ż n e mu r y T u m u s t an o wi ł y wd z ię c z ny t e ma t do p o g a w ę d e k o d a w n y c h dziejach; ni es t e t y, ówc z e ś ni t o w a r z y s z e moi ch z a ba w nie o k a z y ­ wali żadnej chęci d o zagł ębi ani a się w prz e s z ł oś ć dzi e j ową Ł ę ­ cz y c y i woleli się o d d a wa ć g r o m w pal a nt a lub w „ kl ipę “ . O kr a j oz n a ws t wi e nikt w t e d y nie myślał. My , za n a s z y c h m ł o d y c h lat, tyl ko w y j ą t k o w o mi e l i ś my m o ż n o ś ć usł yszeni a j a ki egoś o p o ­ wi adani a kr a j o z n a wc z e g o , a j e szc ze rzadziej ujrzenia w ł a s n e mi o c z y m a p a mi ą te k n a r o d o w y c h i z ab y t k ó w naszej a rchitektury, k a ż dy więc w y j a z d czy to d o Kr a kowa , czy d o G n i e z n a miał w y j ą t k o w ą wa r t oś ć dla n a s zy c h m ł o d o c i a n y c h serc i u m y s ł ó w .

Życi e s t ar sz e g o p o k o l en i a b y ł o b e z b a r w n e i j a ł o we i p r z y­

p o m i n a ł o „ Ł ż a w c e “ i „ K l e r y k o w y “ Ż e r oms ki e go. Kart y, od czasu do czasu za ba wa t ane c z na, raz na rok teatr ama t or ski , raz na mi esi ąc p r ób a Straży Og n i o w e j , raz na d wa lata — koncer t , ot o całe u r oz mai c eni e życia m i e s z ka ńc ów ówc z e s n e j Ł ę c z y c y . Ilość ur z ę d n i k ó w rosjan, choć cyf r owo niewielka, przygni at a ł a s w o j e m b e z c e r e m o n j a l n e m w c i s k a n i e m się do d o m ó w polskich życie t o ­ wa r zy s k i e wi ększości rodzin ur zę d n i c z y c h polskich; rodzi ny szczerze pol ski e w o b a wi e pr z ed tą inwazją wol ał y wyr z e ka ć się ws z e l k i e g o życia t o wa r z ys k i e g o lub też ograni czać je d o mi ni mum.

D o takich d o m ó w należał i d o m moi c h r odziców; kół k o bliższych z n a j o m y c h mo i c h r odz i c ów b y ł o niewielkie; zbi erano się na s k r o m n ą he r b a t k ę , cz a s e m na karty, później g d y ja i mój brat byl i ś my już nieco starsi, na s k r o m n y wi ecz or ek t ańcuj ący.

S t o s u n e k sfery urzędniczej d o i nnyc h s t a n ó w b y ł w y s o c e p r o t e k c j o n a l n y i d o ś ć l ek c e wa żą c y ; ur zę d n i c y uważali się za coś w yż sz e g o i u l e p i o n e go z lepszej gliny; liczono się j e dy ni e z n i e ­ kt ór ymi n ie mc a mi z Ł ę c z y c y i z p o bl i s ki ego mi ast a O z or ko wa , kt ór zy imponowa l i u r z ę dn i k om s wo i m maj ąt ki e m; rzemi eśl ni c y p o l s cy nie byli dop u s z c z a n i do życia t o wa r z y s k i e g o , brali n a t o ­ mi ast c z y n n y udział w Straży Ogni owe j ,

T ak i e m był o mo j e życie do r. 1884; w r oku t y m miał

nas t ą pi ć w m e m życiu wielki przewrót; u ko ń c z y ł e m 10 lat, r o ­

dzi ce pos t a n o wi li o d d a ć mni e d o g i m n a zj u m r z ą d o w e g o w W a r ­

s zawi e. Mi a ł em poz na ć n o w y i n ie z n a n y mi j eszcze świat,

(15)

9 z a p o zn a ć się z n o w y m i t owa r zy s z a mi nauki i zabawy. K o ń ­ cz y ł y się dni mojej s w o b o d y , o d t ą d mi ał em b y ć tyl ko g o śc i e m w Łę c z y c y. P o n i e wa ż b y ł e m z awsze d o ś ć wąt ł y i sł a bowi t y r o ­ dzi ce w t rosce o mo j e zdrowi e pos t a nowi l i w y n a j ąć dla mni e i dla m e g o m ł o d s z e g o brata mi es z ka ni e w War szawi e, mi el i śmy mi esz ka ć wraz z matką.

W ost at ni ch dni ach sierpnia 1884 r. p o j e c h a l i ś m y do W a r ­ s z a wy. W V g i mn a z j u m j e d n y m z nauczycieli był d a w n y kol ega i z n a j o my m e g o ojca ze S z k o ł y Gł ó wn e j , A d a m Masze wski ; za r a d ą więc j e go z os t a łe m za pi sa ny na listę k a n d y d a t ó w d o klasy w s t ę p ne j do Y g i mnazj um.

G i m n a z j u m mieściło się na rogu ulicy Mar sz ał kowski e j i Pi ę kne j , w w y n a j ę t y m d o m u; g d y m p o raz pi e r ws z y p r z e k r o­

cz y ł pr óg g i mn a z j u m, o g a r nę ł o m n i e ni emi ł e uczucie; b u d y n e k

s z k o l n y był z wy kł ą k a mi en i c ą wa r s z a ws k ą , zzewnątrz o d r ap a n ą ,

we w n ą t r z b r u d n ą i ponur ą; kor yt a r z e by ł y wąski e i ci emne, d r e w ­

ni ane s c h o d y — b r udne , b r a m a o d ul. Pi ęknej i p o d w ó r z e b ru d n e

i cuchnące. W kor yt a r z a ch p a no wa ł tłok i ścisk; na t warzach r o ­

d z ic ów c h ł o p có w ma l owa ł się ni epokój ; wszak o d wyni ku e g z a ­

minu zależał l os n i e j e d n e g o z t ych mal ców; rozmawiali oni ze

s o b ą po cichu, d o p y t u j ą c się, kto bę d z i e e g zami nował . Ch ł o p c y

byli nieśmiali i j a k b y oszoł omi e ni . B y ł o nas ze d wu st u k a n d y ­

d a t ó w , p r z y j ęt yc h zaś miało b y ć t ylko sześćdziesięciu. P o r oz -

m i e s z c z a n o na s w kilku klasach, mi el i śmy zdawać egz a mi n z religji,

z języka r o sy j s ki e go i z ar y t me t y k i . W i d o k nauczyci el i rosjan,

m ó w i ą c y c h po rosyj sku, d e t o n o w a ł mnie; mi e wa łe m już w d o m u

k o r e p e t y t o r ó w , uc z ę s z c za ł e m już n a w e t j e d e n rok d o pr ywa t ne j

s z k o ł y W i t a n o w s k i e g o w Ł ę cz y c y, w s z y s c y moi d o t y c h c za so wi

n a uc zyci el e byli to pol acy, z k t ó r y m i m ó wi ł o się po pol sku,

tutaj zaś m u s i a łe m sł uchać rosyj ski e j m o w y i w t y m ż e języku

o d p o w i a d a ć , co nie szło mi z b y t łatwo. Na p i s a l iś my d y k t a n d o

rosyj ski e , r ozwi ą zal i śmy kilka z a d a ń z ar y t me t y k i , przyszła kolej

na u s t n y egzamin; t rzeba był o prz e c z yt ać krót ki e o p owi a da ni e

w j ę zy k u r osyj ski m, zrobić g r a m a t y c z n y rozbiór zdania, z a ry t ­

m e t y k i o d p o wi e d z i e ć na kilka p y t a ń z tabliczki mnoż eni a; j e d y n ą

ulgę st a nowi ł e gz a m i n z religji; e g z a m i n a t o r e m był ks. P i e t r z y ­

kowski ; z mó wi ł e m pacierz, w y r e c y t o w a ł e m pięć pr zy k a z a ń k o ­

ś c i e l n y c h i si edm g r z ec hó w g ł ó w n y c h , i na t em się e gz a mi n

skończył ; w d wa dni później miała b y ć o g ł o s z o n a lista p r z y j ęt y c h

d o klasy wst ępne j .

(16)

Ch o ć mo j e pi er wsze zet kni ęci e się z r os y j s k i e m g i m n a z j u m nie b y ł o dla mni e z by t miłe, d r ż a ł e m z n i e p ew n o ś c i , czy z o s t a n ę przyjęty. M u n d u r e k uczni owski , c zapka i płaszcz uczni owski n ę ­ ciły mni e, zresztą b y ł b y to cios dla moj ej ambicji, g d y b y m n i e miał zost ać p rz y j ę t y do gi mna z j um; w Ł ę c z y c y s p o g l ą d a ł e m z awsze z zazdrości ą i z wielkim sza c u n k i e m na st a r szych moi ch t o wa r zy s zy zabaw, k t ór z y już uczęszczali d o gi mn a z j u m i p r z y­

jeżdżali d o Ł ę c z y c y na święta lub na wakacje; chci ał em im dor ó wn a ć .

W kilka dni po egz ami ni e w y w i e s z o n o listę chłopców,, kt órzy zostali przyjęci d o kl asy wst ępnej ; ku wielkiej mojej radości:

w y c z y t a ł em i mo j e naz wisko; z o s t ał e m więc uc z ni em gi mnazj um.

Rodzice wynajęli mi es z ka ni e w pobliskiej k ami e ni cy, vis a vis g i mnaz j um, a p o n i e w a ż lekcje miały się r o z p o c z ą ć d opi e r o za kilka dni, wr óc i ł em jeszcze z r odzi cami d o Ł ę c z yc y, gdzi e z d u m ą p a r a d o w a ł e m w ubiorze uc zni owski m, jak młodzi eni ec, kt ó r y już m o że z g ó r y s po g l ą da ć na s k r o m n e m u r y mał omi ej s k i e i na d a w ­ nyc h ws p ół u c z e st n i k ó w gr y w pal ant a i w „klipę". W kilka dni później wy j e c h ał e m z Ł ę c z y c y z m a t k ą i z m ł o d s z y m bratem,, któr y miał się uczyć w d o m u i pr zy s p a sa bi a ć do e g z a mi n u w n a s t ę p n y m roku; narazie o p u s z c z a ł e m Ł ę c z yc ę bez wi ę ks z e g o żalu, obi ecuj ąc sobi e przyj azd d o r o d z i n ne go miasta na ś wi ę ta Bo że g o Narodz eni a.

II.

Pi ą t e g i mn a z j um miało w o w y m czasie markę najmniej;

zr us y f ik o wa n e g o i najmniej rusyf i kuj ąc ego g i mn a z j u m w W a r s z a ­ wie. D y r e k t o r e m j e g o był Kańskij, z p oc ho dz e n i a czech, mówi ąc y po r os yj sku z czeska, ż o n a t y z b o g a t ą r o s y j s ką „ k u p c z y c h ą “ , człowiek p o d w z gl ę d e m n a r o d o w o ś c i o w y m d o ś ć o b o j ę tn y , co ze st a n o wi sk a p o l s k i e g o uchodzi ł o w t e d y za rzecz ba r dzo d o d a t ni ą;

nauczycieli p o l a k ó w był o w g i mn a zj u m j eszc ze spor o, zawi er ał em z nimi z na j o mo ść w mi arę t e go, jak p r z e c hodz i ł em do wy ż s z y c h klas; narazie obijały się j e d y n i e o m o j e uszy ich nazwiska;

w liczbie nauczycieli p o l a k ó w byli nauczyci el e j ęz y k ó w s t a r oż yt ­ nyc h, Kreczmar, Mas z ews ki , Radliński, Chanecki , nauczyci el j ę z y k a f ra n c u s k i e g o — Appel, j ęzyka po l sk i e g o — W o j n o , m a t e m a t y k i

— Chr omi ński , później Poz na ńs ki , prefekt ami byli ks. Brzeski

i ks. Pi et r zykowski .

(17)

11 W s t ę p n a klasa była b a r dz o liczna, by ł o nas w klasie 73 uczniów; w tak licznym z es po l e nie b y ł o m o w y o nor ma l nej nauce, ni e wi em więc cze mu to z awdz i ęczał em, że z os t a ł e m p r y ­ m u s e m. P i er ws z y rok m o j e g o p o b y t u w g i mn a z j u m pr z e s z e dł mi bezbarwni e. Na u k a w g i mn a z j um była p r o w a d z o n a m e t o d ą p a ­ mięciową; uc z yl i ś my się na pa mi ę ć wi erszy pol ski ch i rosyjskich, pi saliśmy d y k t a n d a , uc z yl i ś my się na pa mi ę ć k at e chi z mu, m i e w a ­ liśmy l ekcje kaligrafji rosyjskiej t. zw. „ c z y s t o pi s a nj a “ , k t ór ą ś m y nazywali „ c z y s t o m a r a n j e m “ ; n a uka był a sucha, n u d n a , nie był o ż a d n yc h p ok a z ó w, ż a d n y c h wyci eczek, ż ad n y c h ćwi czeń g i m n a ­ st y c z n y c h , i j e d y n e m u r o z ma i ce n i em p o b y t u w szkole był y p ó ł ­ g o d z i n n e p a uz y, w czasie k t ór yc h s p ę dz a l i ś my czas we s o ł o na wielkim s ą s i e d n i m placu, w y n a j m o w a n y m przez gi mnaz j um; tam gr ywa l i ś my w palanta, w „ e k s t r ę 11 (gra w piłkę), w zimie zaś t o c z y l iś my zażarte walki na śnieżki.

W p i e r w s z y m r oku m o j e g o p o b y t u w g i mn a z j u m nie z da ­ w a ł e m sobi e j eszcze d o k ł a d n i e s p r a wy z t endencj i rusyfikacyj- ny c h szkoły, c hoć zaz na cz yć muszę, że nie o d c zu wa li ś my wiel­

kiego naci sku ze s t r on y n a sz yc h nauczycieli rosjan; uc zni owi e rozmawiali s w o b o d n i e ze s o b ą p o pol sku, w o g ó l e piąte g i m n a ­ zjum miało markę zakł adu d o ś ć t ol er an c y j n e g o p o d wz gl ęd e m n a r o d o w y m , oczywi ści e w p o r ó w n a n i u z i nne mi gi mnazj a mi rzą- dowe mi .

U c z ył e m się nieźle, p r ze c h o d z i ł e m z klasy do klasy bez z a t r z y my wa n i a się; s t o p n i o w o p o z n a w a ł e m prawi e wsz yst ki ch nauczycieli gi mna zj um. O d y r e k t o r ze Ka ń s k i m w s p o m i n a ł e m już wyżej, był d y r e k t o r e m przez cały czas m e g o p o b y t u w gi mna zj um;

był k l as y k i e m i uczył greki i łaciny; bliżej z e tk n ą łe m się z nim d op i e r o w 7 klasie, b y ł w t e d y w y c h o w a w c ą naszej klasy i w y ­ kładał łacinę. O b o wi ą z k i d yr e k t o r sk i e nie poz wa l a ł y mu na z byt gor l i we o p i e k o w a ni e się naszą kl asą i na z b y t p u n k t u a l n e r o z p o ­ c zy n a n i e lekcji, tak że nieraz lekcja nie trwała dłużej jak 1 5 —20 minut; b y w a l i ś my z t e g o bar dzo zadowol eni , bo a l bo ś m y p r ze ­ znaczali w o ln y czas na odr abi a ni e i nnych lekcji, lub też ur zą ­ dzal i śmy w klasie różne g r y i zabawy, hał asuj ąc niemiłosiernie;

dyr e kt or , u s ły s z a ws zy ni eludzkie hał asy, pr zybi e ga ł na lekcję.

W p i e r ws zych latach m e g o p o b y t u w szkole i n s p e k t o r e m był

Ge j ewskij, k t ó r e g o zna ł em niewiele, g d y ż z e t k n ą ł em się z nim

t ylko w trzeciej klasie, wy k ł a d a ł n a m historję st ar oż y t ną ze s ł y n ­

n e g o podr ę c z n i k a Iłowajskiego. Po l a k ó w nie lubił, zwracał baczną

(18)

uw a gę na t. zw. „ u d a r e n j a “ ( a k c e n t y ) w m o wi e rosyjskiej i za złe „ ud a r e n j a “ stawiał n i e d os t a t e c zn e n o t y z historji. P r z y p o m i n a m sobi e takie zdarzenie, g d y j e d e n z ko l e g ó w, wyda j ą c lekcję i m ó ­ wiąc o wzięciu Krezusa d o niewoli przez Cyr us a , ws p om n i a ł 0 o k r z yku Krezusa „ O Sol oni e! 11; po r os yj s ku należało powiedzieć:

„ Sół on! 11 z a k c e n t e m na pierwszej sylabie, t y m c z a s e m kol e g a mój rzekł „ S o ł ó n 11 z a k c e n t e m na drugiej sylabie, co znaczy po r osyj sku „słony*1; Gej ewskij zerwał się z ka t edr y, pa r s kną ł ś m i e ­ c h e m i, zanim m o g l i ś m y się zor j e n t o wa ć , o co idzie, zaczął sobi e d wo r o w a ć z n as z e g o „p o l s k a wo w o s p i t a n j a 11 ( wy c h o wa n i a ) 1 braku w p r a w y w j ę z yk u r os yj s ki m. N a s t ę p c ą j e g o był S t e f an o­

wicz, z w a ny „ C y k l o p e m 11, g d y ż miał j e dn o oko sztuczne; p o c h o ­ dził z dyr ekt or ski ej rodzi ny, j e d no c ze ś n i e kilku St e f a nowi c z ów by ł o d y r e kt o r a mi w i nnyc h gi mna z j ac h warszawski ch. St ef anowi cz był zaci ę t ym rusyf i kat or e m; m a ł o m ó w n y , z awsz e p o w a ż n y , zg r y ź ­ liwy, nie cieszył się s y m p a t j ą uczniów, którzy i ns t y nk t o wn i e w y ­ czuwali w nim s w e g o wroga. J a mi ał em z nim d w u k r ot n i e zajścia;

raz za r o z m o w ę po p ol s ku z k o l e gą na korytar zu; b y ł e m wówc z a s w 6 klasie; St ef anowi cz w y r ó s ł j a kb y z p o d ziemi i pyt a j ą c mnie się, czy jest mi w i a d o m e m , że w mur a ch gi mna z j a l nyc h ni ewol no ro z ma wi a ć po pol sku, zagroził mi s u r o w ą karą; p on i e wa ż j ed n a k kolega, z k t ó r y m roz ma wi a ł em, był s y n e m nauczyci el a religji żydows ki ej , Ałapina i ten mus i a ł by być r ówni eż ukar any, s k o ń ­ czyło się n a t. zw. „ w y g o w o r z e 11 ( wy mó w c e ) . P o raz drugi, g d y m b ył uczni e m 8 kl a sy s p ot k a ł mn i e wi ec z o r e m na dwor cu k o l e j o ­ wy m, c zekał em na pr zyj azd ojca, a z a znaczyć muszę , że uczni om n i ewol no był o chodzi ć na d w o rz e c bez s pe c j al n e g o k a ż d o r a z o w eg o zezwolenia; s p o t k ał a mn i e kara w pos t a c i 4 ze spr awowani a.

St efanowi cz wy k ł a d a ł kilka lat z rzędu historję n o w o ż y t n ą i historję Rosji; był b a r dz o mści wy; maj ąc urazę do j e d n e g o z moich k o l e g ów w 8 klasie Kr z y mu sk i e g o , s k o r zy s t ał z j ego l apsus linguae, g d y Kr z ymuski , w y d a j ą c lekcję z historji Rosji, wyraził się, że po śmierci Al e k s a n d r a II, był „izbran na p r e s t o ł 11 (był w y b r a ny na tron) Al e ks a nd e r III. S t ef a nowi c z zaczerwienił się, zawrzał g ni e we m, pos t a wi ł K r z y m u s k i e mu pał kę i nie dopuś c i ł go d o e g z a mi n u mat ur al nego. Nieraz na lekcjach historji p o w s z e c h ­ ne], czynił różne złośliwe uwagi p o d a d r e s e m pa pi e ż y i katoli­

cyzmu, gromi ł j ezui t ów i inkwizycję. G d y była m o w a o róż nych

epi zoda c h z dziejów Polski, b y wa ł bardziej powśc i ągl i wy; liczył

się z tem, że uczni owi e 6, 7 i 8 kl asy byli już u ś wi a d o mi e n i p o d

(19)

13 w zg l ę de m n a r o d o w y m , . że m ó g ł b y się narazić na jaki niemiły i nc yde nt ; g d y zaś był a m o w a o s p r a w a c h religijnych, liczył na w o l n o m y ś l n o ś ć uczniów, że z b y t d o serca nie b ę d ą brali j e g o cierpkich uwag; d o m y s ł y j e g o b y ł y d o ś ć trafne, g d y ż pe wi en i n d y f e r e nt y z m religijny, był wó wc z a s w mo d z i e wś r ód uczniów;

p o m i m o j e dn a k naszej w o l n o m y ś l n o ś c i n i e j e d ne go z na s bol ał y złośliwe wycieczki St ef anowi cza p o d a d r e s e m kościoła katolickiego, jak np. g d y mó wi ł o Lutr ze i g d y t ł ó ma c z ył o d s z c z ep i e ń s t wo j eg o s p r ze d a ż ą o d p u s t ó w i p o w i e d z e n i e m Tetzla, że „jeszcze p i e ­ ni ądz nie dol eci do d n a s k a r b o n y , g d y d u s z a bę dz i e już w raju".

W ś r ó d p o z o s t a ł y c h nauczycieli rosj an trafiały się na j r o z ­ ma i t sze t y py , p o cz ą w s z y od n i e s y m p a t y c z n y c h i z tr udności ą u k r yw a j ą c y c h s wą ni enawi ść d o ws z y s t k i e g o co pol ski e, a s k o ń ­ cz yw s z y na j e d n o s t k a c h wzgl ędni e ludzkich, jak np. Gałuszkiewicz, j e de n z nauczycieli j ę z yka r os yj s ki e go. Na d o br o nauczycieli r osj an w okr esi e lat 1884 — 1893, g d y m był uc zni em 5 g i m ­

n a z j u m m o g ę powi edzi eć, że starali się oni u t r z y m y w a ć choć poz or ni e na p e w n y m p o z i o mi e pr z yzwoi t ości politycznej, co zdaje się, b y ł o s p o w o d o w a n e t r zema okolicznościami; o b ec n o ś c i ą kilku nauczycieli po l ak ó w, ludzi g o d n y c h n aj wy żs z e g o szacunku, w zg l ę dn ą apol i t yc z noś c i ą d yr e kt or a , i p e w n ą t r a dyc j ą 5 g i mnazj um, ws z y s c y więc, choć t r oc hę , udawal i „liberałów".

P r ze c h o d z ą c d o w s p o m n i e ń o nauczyci el ach polakach, zacznę o d c złowieka ni esł ychanej zacności i wielkiej skr omn o ś c i , o d Au g u s ta Kre c z ma ra . U r o d z o n y w r. 1843 w gub. Archangielskiej, na dalekiej P ó ł n o c y Rosji, w y ch ow a n i e c wydzi ał u filologicznego Szkoł y Gł ó wn e j , b y ł ś w i e t n y m z na wc ą świata k la s yc z n e g o , z n a wc ą greki i łaciny. Cz ł owi e k t en n a w s kr oś d ob r y, cichy i s po k o j n y , wzbudzał wś r ó d uc zni ów bezg r a n i czn y s z a c u n e k i wielką miłość;

dr ob n y , szczupły, n i e p oz or ny , n a z y w a n y z t eg o p o w o d u przez

uczni ów żartobliwie „ k o m a r e m " , potrafił dzięki p o wa d z e swojej,

dzięki n i es ł ychanej pr a woś c i s w e g o charakteru, dzięki z naj omoś ci

w y k ł a d a n y c h p r z e dm i o t ó w u t r zy ma ć w ryzie ni esforną nieraz

g r o m a d ę uczniów; b ył s u r owy , lecz spr awi edl i wy; na lekcjach

j e g o b y ł o cicho, j a k b y ma k i e m zasiał, sł ychać b y ł o tyl ko cichy

i nieraz zgryźliwy głos „ koma r a " . W y k ł a d j e g o b y ł wpr awdz i e

su c h y i nieraz n a we t n u dny; bł ys kot l i woś c i ą w y m o w y Kr ec zma r

nie grzeszył, ws z y s c y uczni owi e słuchali go jednak: z. u w a gą

i lekcje j e go traktowali z całą powa gą . J a k o wyraz s z a c unku dla

j e g o o s o b y utarł się zwyczaj, że mat urzyści or ygi na ł fotografji

(20)

zbiorowej ofiarowywali Kr e czma rowi , jako n aj g o d n i e j s z e m u z ca ­ ł ego gr on a na uc z yc i el s ki ego. Kr ec z ma r t r z yma ł się nieco na uboczu i pozor ni e nie miał bliższego k o n t a k t u z ż y c i e m u czni ows ki em, gor zał o w nim j e d n a k i biło wielkie serce.

An ty te zą Kr e czmara b y ł j eg o r ówieśnik, A d a m Maszewski , równi eż kl asyk i r ówni eż w y c h o wa n i e c S z koł y Gł ó wn e j , u r o d z on y w r. 1844. Na dz wyc z a j zdol ny, ś w i e t n y m ó w c a , wł a da ją c y w s p a ­ niale ni et yl ko m o w ą pol ską, lecz i rosyj ską, był p r a w d z i w y m mistrzem słowa; umiał gł os swój m o d u l o w a ć , ł at wo się zapalał i unosił. Mi ał on s w o j ą m ł o d o ś ć „gó r ną i c h m u r n ą " , p o d o b n o za mł o du p i s ywa ł wiersze, b ył t ł o m a c z e m na j ę z y k polski „ O b r o n y Sokr a t es a " Pl at ona , w yd a n e j przez Ka s ę im. Mi a n ow s k i e g o . J ę z y k t ł o ma c z e n i a był p i ę kny, n i es t e t y uc z n i o wi e robili z t e g o t ł oma - czenia „klucz", g d y st udj owal i „ O b r o n ę S o k r a t e s a " w orygi nal e greckim, t łó ma c z ą c ją z p ol s k i e go na r osyjski. Ma sz e w s k i w ś c ie ­ kał się o t o ; n i e k i e dy j e dn a k w p r zy s t ę pi e d o br e g o h u m o r u mówi ł uczni om, g d y t ł óma c z yl i n a lekcji o r ygi na ł na j ę z y k rosyjski, k ub e k w k u b e k p o d ł u g j eg o p o l s k i e go tł oma czeni a: „Nie dla was, osły, t ł ó m a c z ył e m dzi eł o to na j ęz y k polski".

Ma sz ew s k i s t o s o wa ł d o ś ć or yg i n a l n ą m e t o d ę w y k ł a du s zkol ­ nego, kt óra w czasach dzi si e j sz ych w y d a ł a b y się w s p ó ł c z e s n y m p e d a g o g o m g o d n ą n a j w y ż s z e g o pot ępi eni a, j ako ur ągaj ąc ą ws z e l ­ kim z a s a d o m ws p ó ł c z e s n e j p e da g o g i ki . W y k ł a d M a s z e w s k i e g o był do p e w n e g o s t o p n i a s u r o g at e m u n i w e r s y t e c ki e g o wy k ł a d u , b a r dz o e f e k t o w n y m i b a r dz o c ie k a w y m dla uczniów. Pr z ez całą g od z i n ę l ek c y j n ą o d p o w i a d a ł tyl ko j e d e n uczeń, dla k t ó r e go lekcja była i s t ot ną katuszą, po przejściu zato t e go „piekła d an t ej s k i e g o "

raz na kwartał, m ó g ł on sł uchać przez sz e r e g t y g o d n i bardzo i nt e r e s uj ą c ych w y w o d ó w M a sz ew s k i e g o, kt ó r y każąc uczniowi t ł ó ma c z yć np. P l at on a lub T u c y d y d e s a , pr zy lada s p o s o b n o ś c i w p a d a ł w ferwor, z a po mi n a ł o t em, że ma pr z e d s o b ą uczni ów gi mnaz j um, z a p o mi n a ł o n i e sz cz ę s n y m s kazańcu, s t oj ą cy m na śr odku klasy przy kat edrze, i r o z po c z yn a ł wykł ad, w kt ó r y wl e­

wał całą s wo j ą duszę; mó wi ł więc o filozofji greckiej, poruszaj ąc nieraz takie za ga dni eni a, jak zaga d n i e n i e n aj wy żs ze g o dobr a i najwyższej c not y, m ó w i ł o Pl at oni e, k tó r eg o był g o r ą c y m wiel­

bicielem, pr zechodzi ł do c zasów n o w yc h , zatrącając nieraz

o wieszczów na s z yc h, o Mickiewicza, w y p o w i a da ł całe zdania

po polsku, c yt o wa ł urywki z p o e t ó w poiskich, m ó w i ł o pot rzebi e

umi ł owani a wi edzy, natrząsał się z r óż nyc h ni e uków, czyniąc

(21)

15 n i e d w u z n a c z n e aluzje do nauczycieli rosjan, do r ó ż ny ch „Sinaj- :skich et tutti q u a n t i “ (Sinajskij b y ł a u t o r em lichego sł owni ka g r e c ko - r o s y j s k i e go , z k tó r e g o sobi e stale Ma s z e ws k i podrwi wał );

oc z y wi ś c i e nie obe s z ł o się n i g d y bez kilku s o c z y s t y c h e pi te t ów p o d a d r es e m kl asy i ucz ni ów, k t ó ry c h miał za i gn o r an t ó w, a n a j ­ więcej d os t a wa ł o się zawsze t e mu , kt ó r y stał przy ka t edrze, bez k i l ka kr ot ne go uder zeni a pi ęści ą w ka t edr ę , g d y mu się zdawał o, że klasa słucha go n i ez b y t uważnie, lub też, g d y na na gł e z a p y ­ t a n i e j e g o s k i e r o w a n e do ni e sz częśni ka s t o j ą c e go pr zy katedrze, ten mu w o d p o w i e dz i wzruszył r a mi o n a mi lub też pal nął jakieś gł u p s t wo . T a k pr zechodzi ł a lekcja, rozlegał się d z w o n e k , a M a ­ szewski j eszc ze wykładał.

J e d n ą cec hę c h a r ak te ry s t y c z n ą i z na m i e nn ą mo ż na był o w y c z uć w p r z e mó wi en i a ch M a sz e w s k i e g o , p e w n ą p o g a r d ę dla nauczycieli r osj an, k t ór yc h uważał za ni euków. G d y Ma s z e ws ki mówi ł , milczenie zalegało całą klasę; uc z ni om i m p o n o w a ł j ego

•sposób m ó w i en i a i j e g o e l okwencj a, n a s t ę p n i e b y ł y to b ą d ź co bą d ź dla uczni ów t e m a t y n o w e i ni e z na ne , o d r y w a j ą c e ich od s u c h e g o i n u d n e g o bakal arst wa, budzi ł y n o w e myśl i i refleksje, na k o n i e c w y k ł a d M a s z e w s k i e g o d a wa ł gwar ancj ę, że godz i na l e kc yj na przejdzie s p o k o j n i e i n i k o mu z uczni ów nie grozi dwójka.

A j e d n a k Ma sz e ws k i nie cieszył się z by t ni ą s y m p a t j ą uczniów;

s ł u c h a n o go, lecz nie l ubi ano go; b y ł d u m n y , n i e p r z ys t ę p ny , t r ak t owa ł wszyst ki c h z góry; zresztą, b y ć może, do małej j ego p o p u l a r n o ś c i mo g ła się p r zyczyni ć i ta okol i czność, że mł odzi eż sz kol na wy ż s z y c h klas, z o r g a ni z ow a n a w kół ka c h k o n s p i r a c y j n y c h, h o ł d ow a ł a zupe ł ni e i n n ym p r ą d o m s p o ł e c z n y m i p ol it yc z nym, niż te, wyr a zi ci e l em k tó r yc h mienił się b y ć Ma s z e ws k i . Ni gd y t eż nie do s z ł o do ż a d n e g o zbliżenia m i ę d z y mł od z ie żą i Ma s z e w- skim; w k a ż d y m razie b ył to u m y s ł ni ezwykł y, k t ó r y się z ma r ­ n ow ał , pracując w czasach a n o r m a l n y c h i n i e z dr ow y c h p o d wz gl ę de m p o l i t yc z n y m i n a r o d o w y m , i k t ó r eg o wa l or y da j ą się oc en i ć d o pi e r o później w p e r s p e k t y w i e czasu, g d y s t os unki s zk o l n e m o ż n a o ma wi ać nie p o d k ą t e m chwili bieżącej, pełnej g o r ąc y c h s kr zy ż o wa ń s z pa dy , lecz na c h ł o d no s u b specie aeternitatis.

Mo j e pi er wsz e zet kni ęci e się z M a s z e ws k i m nie należało

d o miłych; b y ł e m uczni em klasy czwartej, g d y Ma s z e ws k i objął

kl asę tę, j ako w y c h o w a w c a i w y k ł a d o w c a greki; n a uka greki

r oz po c zy n a ła się wó w c z a s w klasie trzeciej; w klasie tej wy k ł a d a ł

(22)

n a m gr ekę j e d e n z nauczycieli rosjan, kl a syk mi n o r um g e n t i u m , niejaki Ro żdes t wi e ns ki j ; w 4 klasie d o s t a l i ś m y się d o łap M a ­ s z e ws ki eg o i t en zaczął się znęca ć n a d n a mi w s p o s ó b n i e m i ł o ­ sierny; g d y m więc po raz pi er ws z y znalazł się pr zed j ego obli­

czem, ten mni e z p u n k t u zbeształ, nie dał mi przyj ść d o s ł owa, i pos t a wi ł mi s t o p i e ń n i e d o s t a t e c z ny .

Trz e c i m z p l e j a d y nauczycieli p o l a kó w był Karol Ap p e l , u r o d z o n y w r. 1857, w y bi t n y lingwista, póź n i ej s z y pr of esor U n i ­ w e r s y t e t u W a r s z a w s k i e g o za cza sów pol s ki ch ( o d r. 1919).

Appel wy k ł a d a ł j ę z y k francuski, kt ór y znał świetnie, j a k k ol ­ wiek wł aści wi e był pol onistą; wz g l ę d y po l i t y c z n e uni emożl i wi ał y m u objęcie wy k ł a d u j ęzyka pol s ki ego, p o d t y m w z g l ę d e m p o ­ dzielał los prof. K r yń s k i e go , z n a n e g o l i ngwisty i pol oni s t y, kt ór y w o w y m czasie w yk ł a d a ł j ę z y k f r ancuski w II r z ą do we m g i m n a ­ zjum w Warszawi e. Prof. Ap p e l p o d wi e l oma wz g l ę d a mi p r z y p o j mi nął Kreczmara; z awsze p o w a ż n y , s t araj ący się w y kł a d swój p r owadzi ć w s p o s ó b n a u k o w y , b a r dz o s ur o w y i bar dz o w y m a g a ­ jący, umiał wzbudzić ku sobi e wielki szacunek; c h o ć b ył n a p o z ó r zi mny i ba r dz o z amk n i ę ty w sobie, umiał zj ednać s o b i e serca mł odzi eży, która o d g a d y w a ł a w nim s w e g o przyjaciela; mł odz i eż ceniła go b a r dz o za j e go wi edzę i widziała w nim męża nauki, k tó r e m u j e d yn i e los nie pozwol i ł p r ac o w a ć w s p o s ó b bardziej dla ni ego g o d n y i bardziej dla kraju p o ż y t e c z n y .

Serce mł od z ie ży pos i adł cał kowi ci e E d w a r d Po z n a ńs k i , nauczyci el m a te ma ty k i ; on j e d y n y z nauczycieli p o l a k ó w ut rz y ­ m y w a ł s t o s un k i z mł o d z i e ż ą s zkol ną p o z a mur ami gimnazjum*

od wi e d z a ł uczniów, i n t er e s o wa ł się działalnością kół ek uc z ni ow­

skich i bibljoteki uczniowskiej. Czł owi ek w y s o c e kultural ny, pr awd z i wy d że n t e l me n , umi a ł sobi e zaskarbić zaufanie mł odz i eży.

Z wa ny pouf a l e „ E d z i e m “ , b y ł bar dz o d o b r y m n a uc z y c i el e m m a ­ t e ma t yki , w y ma g a ł o d u c z n i ó w . pr a cy, na lekcjach potrafił b y ć s u r o w y m , u m i a ł n a w e t skarcić, ale czynił to zawsze w s p o s ó b bar dz o p o w a ż n y i bar dz o kulturalny. Ni e s t et y, czuł on się ni e­

swo j o w g i mnazj um; rosjanie patrzyli na n i e g o p o d e j r zl iwe m

oki em, porzucił więc g i mn a z j u m ku wi el ki emu żalowi mł odzi eży

szkolnej; był e m wó wc za s uc z ni e m 7 klasy. Nie z apomni ał j e d n a k

0 swoi ch uczniach i g d y ś m y w rok później kończyl i gi mn a z j u m

1 udali się na Ms z ę Św, do n a sz e g o st ał ego kośc i oł a gi mnazj a l ­

n eg o św. Pi ot r a i św. P a wł a na Ko s z yk a ch , p r zy s z e d ł na n a b o ­

że ń s t w o , i po n a b o ż eń s t w i e rozmawi ał z nami dł ugo na cme nt a r z u

(23)

17 k o ś ci e l n y m, skł adaj ąc n a m s e r d e c z n e życzenia: p r z y p o m i n a m sobi e, że zwrócił się do mn i e s pec j al ni e z p o d z i ę k o w a n i e m za to, ż e m rozwiązał cel uj ąco zadani e m e t e m a t y c z n e na e g z a mi n i e m a t u r a l ­ n y m , ż e m p o m ó g ł kilku k o l e g o m i ż e m p o d t r z y m a ł h o n o r klasy.

Wi dzi ał em go w t e d y p o raz ost at ni w m e m życiu, l osy rzuciły mni e na kilka lat d o Rosji i straciłem g o z oczu.

C h c i a ł b y m j eszcze w s p o m n i e ć o g r ot e s ko we j pos t a c i n a u ­ czyciela j ę z y k a ni e mi e c ki e go v o n Bocka. Wy s o k i , chu d y , ł y s y , z t warzą p e ł n ą zmar szczek, s p ę d z a j ą c y całe n o c e p o k n a j pa c h i bilardach, mówi ł źle p o r o s y j s k u ( po pol s k u lepiej) i był p r z e d ­ m i o t e m żar t ów i figlów uczni owski ch. Na l ekcjach j e g o był o z a ws z e g w a r n o i we soł o; v. B o c k starał się wsz ys t ki c h p r z ek r z y­

czeć, lecz to mu się rza dko u d a wa ł o . Idąc d o klasy i b ę d ą c j eszcze w ko r yt ar zu woł ał bar dzo częst o d o n o ś n y m g ł o s e m „ t i sz e“

(ciszej), i p o wt ar z a ł ten o k r z yk aż d o chwili, g d y zasiadał na kat edrze. Ni ek i e d y uczniowie, chcąc z ni e g o zażart ować, sł ysząc j eg o g ł o s na koryt arz u, siadali ci chut ko, jak trusie; v Bo c k w mni e ma n i u , że w klasie p a nu j e hałas, wc hodzi ł do klasy, w o ­ łając „ t i sze“ i widząc,- że uczni owi e si e dz ą zupeł ni e cicho, st awał zdzi wi ony na ś r od k u klasy; po chwili rozlegał się o g ó l n y z t r u ­ d e m t ł u m i o n y ś mi ec h uczniów. W gr unci e r zeczy miał on niezłe s er ce i ł at wo wy b a c z a ł ws z ys t ki e p s o t y i figle. R o s y j s k i m j ę z y ­ kiem wł adał bardzo słabo, co pr o wa d z i ł o nieraz d o h u m o r y s t y c z ­ nyc h qui pro quo; n i ek ie dy r o z wś c i e c zo n y p i e k i el n y m h ał a s e m w klasie, walił pi ęści ą w k a te d r ę i za pi sywa ł uczni ów do dziennika,, p od a j ą c w ś m i e s z ny s p o s ó b p o w o d y kwalif ikowania do kozy, jak np. za „krowożadriuju d i e r z o s t “ (krwi oż er czą hardość).

C h a r a k t e r y s t y c zn ą p os ta c i ą w g i mn a z j um był stary pedel On uf r y, u wi e c z n i o n y w wierszu G us t a w a Da n i ł o ws k i e g o „ P a n J a c e n t y 11.

Wz r o s t w y s ok i i wąs kręty, Trzy na s z ywki na rę ka wi e W s z y s t k i m z n an y p a n J a c e n t y Gi mn a z j al n y stróż w War sza wi e.

Stary Mi koł aj ewski żołnierz, wys oki , ba r c z ys t y, zawsze w y ­ p r o s t o w a n y i za ws z e rzeźki; miał j e d n ą wa d ę , był st a ł y m g o śc i e m w pobl iskich szyneczkach. Nieraz w d a wa ł się w r o z m o w y z u cz ­ ni ami i w p r zy s t ęp i e szczerości zwierzał się im z gr z e c hów swej, mł odości .

Z m o i c h w s p o m n i e ń . 2

(24)

Uc z n i o m c za s e m , ki e d y w werwie O p o w i a d a marsze, bit wy,

J a k z W ę g r a m i stał w rezerwie J ę k pr z e r ywa ł mu modl i t wy.

W g i mn a z j u m był p e d l e m o d wielu już lat, był czas, że bywał i kal efakt or em, w y m i e r z a j ą c y m uc z ni om po o j c o ws k u ffózgi, był ż yw ą k ro n i k ą gi mnaz j um; uczniowie lubili go, choć on nieraz gd e r a ł na nich i st r of owa ł ich.

A za j e g o to pami ę ci

Wi el u przeszło, t y c h berbeci...

Z nich d o kt o r z y , już studenci...

Strach, jak s zy b k o t en czas leci.

O t ni e j e de n, j a k b y wczora, Brał za zbyt ki tutaj cięgi, A dziś — t yt uł m a d o kt o r a 1 pi suj e m ą d r e księgi.

T o też nieraz, k i e d y n o wa Gwi a z da błyśnie, star y d u mn i e ,

• T o mój, mówi , t ęga głowa!

Nieraz w kozie siedział u mnie.

O n to wy dz wa ni a ł n a m kilkanaści e razy dzi enni e śpi esząc ni e r a z z pobl i s ki ego s z ynecz ka , b y się nie spóźni ć z w y d z w o n i e ­ n i e m k o ńc a lekcji, on to nosił klucze o d klas i z a m y ka ł ucznia- k ó w w kozie, on to d o d a w a ł o t u c h y u c z n i om pr ze d egza mi nami , o n to witał n o w o w s t ę p u j ą c y c h do gi mn a z j u m i żegnał ich, g d y ę t r z y m y w a l i mat urę.

Bo J a c e n t y ws z y s t k i e s p r a wy Szkoł y ż y w e m s er ce m dzieli Wk r ót c e , pa n i e mój ł a s k a wy

E g z a m i n a b ę d z i e m mieli.

C h ł o p c y — mó wi — egzamina!

Dalej, ost r o — na pazury!

T o nie żart y i nie kpi na T rz e b a d o b r e mieć cenzury!

Życi e k o l eż e ń s k i e wci ągał o m n i e s t o p n i o w o w swe rami ona,

u c z y ł e m się żyć ż y c ie m p o d w ó j n e m ; i nne b y ł o życie oficjalne,

w mur a c h gi mn a z j a l n y c h , gdzi e t rzeba b y ł o się ma sk ow a ć , i nne

(25)

19 był o życie po za mu r ami gi mn a z j um, w d o m u rodzicielskim i w g r oni e k o l e ż e ń s k i e m. ' W g i mn a z j u m uc z yl i ś my się „ b yl i n “ rosyjskich, literatury rosyjskiej z p o d r ę c z n i k a G a ła c h o wa , w y k u ­ wal i śmy u t wo r y Di erżawina, Ż uk ow s k i e g o , P u s z k i n a , uc zyliśmy się historji z p o dr ęc zni ka I łowajskiego, geografji Rosji, tutaj czy- , t aliśmy Mickiewicza, Sienkiewicza, Prusa, w wy ż s z y c h klasach s t u d j owa l i ś my e k o n o m j ę pol i t yc zną, soc j ol ogj ę, filozofję, nauki p r zyr odni cz e, p s y c h o l o g j ę etc.

P a m i ę t a m tę chwilę, g d y b ę dą c d op i e r o uc zni em pierwszej klasy, wziąłem po raz pi e r ws z y do ręki „ Pa n a T a d e u s z a " , z j a ­ ki em p r z ej ęci em c zy t a ł e m u s t ę py , opi s uj ą c e walkę szlachty z j e gr a mi rosyj ski mi , ślub T a d e u s z a z Zosią, gr ę J a n k l a na c y m ­ bałach; ileż to razy br ał em d o ręki p o e m a t n a s z eg o wieszcza i ileż to razy o d c z y t y w a ł e m ni e kt ór e rozdziały.

E p o p e j a N a p o l e o ńs k a , kt ór ą z na ł e m d o t y c h c z a s z s uc h y c h , ' dzieł Thi ersa, po p r ze czyt ani u P a n a T a d e u s z a przest ał a b y ć dla mni e kroni kar ski m r e ge s t r e m na zwi sk g e n e r a ł ó w i w y k a z e m bitew i nabrał a dla mni e j ak i e g o ś n o w e g o blasku; zr ozumi a ł em, że dla Polski i dla P o l a kó w był a ona ż y w ą cząst ką d u sz y polskiej!

P o d w p ł y w e m „ P a na T a d e u s z a 11 zabiło we mn i e żywiej serce polskie! Re s z t y d o k o n a ł o ar c ydzi e ł o Si enki ewi cza „ O g n i e m i M i e ­ c z e m 11! P o w i e ś ć tę literalnie „ p o łk n ą łe m" ! Dzieł t ych nikt mi nie narzucał, l g n ął e m d o nich cał e m sercem! Na czyt ani e ich mi a łe m z awsz e czas!

W g i mn a z j u m u c z on o nas j ę z yka po l s k i e g o , lecz cóż to b y ­ ła za nauka! l ekcj e j ę z yka p ol s k i e go u w a ż a n e by ł y przez wł adze r osyj ski e j a ko n a d o b o w i ą z k o w e , w dzi e n n i k a c h u r z ę d o w y c h figu- i r owa ł y o n e j#ko lekcje „ t u z ie mn a wo j az yka" ( języka mi e j s cowe go) ; n a lekcje j ę z yka p o l sk i e g o p r ze z n a cz a n e b y ł y zazwyczaj albo g o d z i n y r a n n e p r z e d lekcjami, lub też o s t at n i e p o lekcjach;

nie mi e l i śmy ż a d ny c h p od r ę cz n i k ó w , nie u c z y l i ś my się pr a wi e g r ama t y k i , literatury niewiele, z n o t a t e k d y k t o w a n y c h n a m przez n a uc zyci el a j ęz yka po l s k i eg o prof. Woj nę . Cz yt a n i e w klasie u t w o r ó w n as z y c h wi esz czów u w a ż a n e b y ł o przez wł adze r osyj ski e za rzecz ni e be z p i e cz ną dla s p o k o j u p a ń s t w o w e g o , bo nuż p r zys zł aby o c ho t a czyt ać „ Re d u t ę O r d o n a " lub III cz ęść „ Dz ia dó w" , a n a ­ wet „ P a n T a d e u s z " m ó g ł b y n i e p o t r ze b n i e rozpalić m ł o de u m y s ł y i s er ca ucz ni ów, dość, że co d o lektury polskiej, p o z o s ta wi e n i b y l i ś my s a m y m sobi e; na nas s a m y c h ciążył o b o wi ą z e k u z up e ł­

ni ani a b r a k ó w na pol u z na j o mo ś c i literatury polskiej, j ęz yka

(26)

po l s k i eg o , historji polskiej i geografji; c zyni l i śmy t o samorzutnie,,, j edni lepiej, d r u dz y gorzej; praca nasza na t e m polu nie była s y s t e m a t y c z n a , nie był a opa r t a na ż a d n y c h m e t o d a c h p e d a g o ­ g i cznych, k i e r o wa l i ś my się j e d y n i e w e w n ę t r z n y m n a k a z e m du c h a n a s z e g o i i n s t y n k t e m s a m o z a c h o w a w c z y m , kt ó r y mówi ł n a m, że:

mł odzi eż p o l s ka musi znać wł a sn ą literaturę, mu s i d o b r z e władać;

m o w ą ojczystą, pisać ortograficznie po pol sku, że to j e st o b o ­ wiązek, o d k t ó r eg o nikt z nas nie m o ż e się uchylić, bo t ego w y m a g a int eres i d o b r o Polski.

U c z yl i ś m y się w g i mn az j u m k l as ycznem; pomi j a j ą c więc:

n a u k ę j ę z yk a r os y j sk i e g o , osią nauki szkolne] b y ł y języki s t a r o­

żyt ne, cz yt ani e w or yg i n a l e a ut or ów ł acińskich i greckich, za z n a ­ j ami a ni e się, wp r awd z ie w bar dz o s k r o m n y m zakresie, z kul t urą s t ar ożyt nej Grecji i Rzymu. Świ at s t a r o ż y t n y nie zadawal ni ał nas j e d n a k , w y d a w a ł się on n a m z b y t odl egł y, nie m a j ą c y nic w s p ó l ­ n e g o z z ag a d n i e n i ami chwili bieżącej. Historji uczyli wył ącz ni e rosjanie, g d y ż n a u c z yc i e l o m p o l a k o m w ł ad z e r os yj s ki e nie p o ­ zwalały w y k ł a d a ć ani historji, ani geografji; był a t o d o m e n a nau- uczycieli rosjan; wł adze ros yj s ki e o b a wi a ł y się, że p ol a c y mogl i by;

p r owa dz i ć w yk ł a d w d u c hu polskim.

Na l ekcjach historji i geografji s t a r an o się jak najmniej p or us z a ć z a g a dn i e ń u s t r oj owy c h , s p o ł e c z n y c h, nie m ó w i o n o nic 0 ust roj ach k o n s t y t u c y j n y c h , o roli p a r l a me nt ó w, o r uc ha c h s p o ­ ł ec z nyc h, pr zy n a u c e geografji p o m i j a n o z a g a d n i en i a g o s podar cze*

j e d n e m s ł o w e m t e n d e n c j ą wy k ł a d u b y ł o p o mi ja n i e mi l cze ni em t e g o w s z y s t k i e g o , co m o g ł o b y zachęcić mł o d z i e ż do z a i n t e r e so ­ wani a się w s p ó ł c z e s n e m życ i e m p o li t yc z n e m i spo ł e c z n e m.

P r z y r o d y nie u c z o n o nas zupełnie, na u k a fizyki miała zakres b ar dz o o g r ani c zony, g ab i n e t fizyczny b y ł ubogi, skł adał się ze st arych z ak ur z o ny c h gr a t ów, d o ś w i a dc z e n i a fizyczne b y ł y w y k o ­ n y w a n e rz adko i zazwyczaj się nie uda wa ł y.

R y s u n k ó w n a s nie uc z ono; lekcje śp i e wu by ł y n a d o b o w i ą z ­ k o we i k a ż dy z nas, jak mógł, to się z nich wykręcał.

S p r awa w y c h o w a n i a fizycznego mł o d z i e ż y szkolnej b y ł a w z up e ł n e m zani edbani u; o s por t ac h nie był o m o wy ; ślizgawka b ył a j e d y n ą r o z r y w k ą sp o r to wą , up r awi an ą przez uczniów;

w os t a t ni ch latach m o j e g o p o b y t u w g i mn a z j u m zjawił się rower 1 s p o r t kolarski.

Mł o d z i e ż nie p o s i a d a ł a ż a d n y c h kół e k s p o r to w y c h , nie mi ał a

n a w e t ż a d ny c h z a mi ło wa ń w t ym kierunku, zresztą wł adze rosyj--

(27)

21 skie pa t rz a ł y k r z y w e m o ki e m na wszelkie ćwi cze ni a s p o r to we , obawi aj ąc się, że s t o w a r z ys z e n i a s p o r t o w e m o g ł y b y się stać ł at wo z a wi ąz k i em kó ł e k o cha r a kt e rz e militarnym.

P a l a n t i różne g r y w piłkę jak extra, b y ł y j e d y n e m i z a b a ­ wa mi mł o d z i e ż y szkolnej, ma ją c e mi p e wi en charakt er g ry r u­

chowej . Bo i s k ż a dn yc h nie b y ł o , t rzeba więc b y ł o a lbo chodzić na plac Uj a zdowski , lub t eż pr ze k r ad ać się przez p a rk a n y na place n i e za b u d o wa n e . C o p r a w d a mł o d z i e ż szkol na nie zdradzała wt e d y żadnej chęci d o s p o r t ó w, pr zeciwnie na we t , o d n o s ił a się l e kc e wa żą c o do t ych nielicznych ko l eg ó w, kt ó r zy się za jmowali s p o r t e m; byli to p r ze wa ż n i e ucz ni owi e z bardziej z a m o ż n y c h

■domów, s p o r t y więc z y s k a ł y sobi e m i an o pańskiej z ab a wy , n i e ­ g o d n e j dla p r a wd z i w y c h i s z c z e r ych d e m o k r a t ó w .

W r. 1889 z ost a ł a w p r o w a d z o n a do p r o g r a m ó w g i mn a z j a l ­ n y c h n a ńka g i mn as ty k i , p o j ę ta j e d n a k w s p o s ó b d o ś ć swoi st y.

Lekcj e g i m n a s t y k i objęli oficerowie r os yj s c y, kt ó r zy zaczęli nas uczyć m u s t r y wo j s k o we j ; k a ż dy z nich mi ał d o p o m o c y d o b o s z a, kt ó r y p o dc z a s lekcji bębni ł na bę bni e , wybi j aj ąc n a m takt przy r óż nyc h ewol ucj ac h wo j s k ow y c h. W p i er ws z ym r oku ćwiczeń d a n o n a m d r e w n i a n e ka r abi ny, w n a s t ę p n y m już j e dn a k roku ikarabinki gdzi eś się ulotniły, wi doc z ni e u z na no za rzecz n i e be z ­ p i e c z n ą , b y mł o d z i e ż szkolna na uc z ył a się wł a dać i m a n i p u l o wa ć

n a we t d r e w n i a n y m k a r a bi nki e m, i mi t u j ą c y m p r aw d z i w y karabin, i p o z na ć d o k ł a d n i e części s k ł a d ow e t e g o r odzaj u broni; o d t ą d m a s z e r o w a l i ś m y bez broni; n a t o m i a s t n a u c z o n o nas, w jaki s p o ­ s ó b m a m y o d p o w i a d a ć p o w o j s k o w e m u na r ó żn e g o rodzaju powi t ani a i p r z em ó wi e n i a n a sz yc h pr z e ł oż o n y c h ; n a u c z y l i ś m y się więc w y kr zy ki wa ć „zdrawie żeł a j e m. . . “ , „r ady s t a r a t s i a “ , „szczast- liwo o s t a w a t s i a “ i t. d. Lekcj e g i mn a st y k i miały więc bardzo o r y gi n a l n y charakter; pr zez całą g od z i n ę r ozlegały się mi ar owe ude r z eni a b ę b n a i g ł o s y k o m e n d y rosyjskiej; „ s m i r n o “, „s z a gom m a r s z “ etc; chodzi l i śmy d wó j k a mi , czwórkami , r obiliśmy „piere- kliczki, pierwyj, w t o r o j “ i t. d. i t. d. P o n i e w a ż lekcje te o d b y ­ wał y się na p od w ó r z u sz kol ne m. o t o c z o n e m z e ws z ą d murami , wa r kot b ę b n a rozlewał się s t e n t o r o w y m g ł o s e m w e wszyst ki ch klasaeh g i mn a z j u m, i był bar dz o o d p o w i e d n i m a k o m p a n j a m e n t e m dla n i e kt ó r yc h lekcji, jak np. dla lekcji j ę z yka r os y j s k i e g o i .hi­

storji Rosji, lub też rażącą d y s h a r m o n j ą dla i nnyc h lekcji, jak

<np. lekcji Kr ec zma ra lub P o z n a ńs k i e g o.

(28)

Nasi nauczyci el e, oficerowie r o s y j s c y nie przej mowal i s i ę • zbyt ni o s w oj e mi lekcjami, w d a w a l i ' s i ę z nami w r ó ż n e p o g a w ę dk i i g d y b y nie cz uj ne o ko „ Cy k l o p a " St e fanowi cza, kt ór y bar dzo częst o wy g l ą d a ł z o k n a na p od wó r z e , lekcje g i mn a s t y k i ogr ani ­ c za ł yby się do b ę b n i en i a i do r o z m ó w e k z oficerami.

Raz na rok ur zą d z a n o t. zw. „ p r o g u ł k ę “ , to znac zy w y ­ cieczkę. „ P r o g u ł k a “ pol egał a na t em, że w s z ys c y uczni owi e z g i m n a z j u m p o d d o w ó d z t w e m oficera, p r o w a d z ą c e g o l ekcje gi mnas t yki , wraz z ca ł y m p e r s o n e l e m naucz yci el s ki m, udawali się na cały dzi eń do obo z u j e d n e g o z p u ł k ó w k o n s y s t u j ą c y c h w Warsza wi e. P o n i e w a ż nasz inst r ukt or w o j s k o w y b y ł oficerem t. zw. puł k u pr us k i e g o gwardj i pi echot y, s t a c j o n o w a n e g o w o b o ­ zie na pol ach m o k o t o w s k i c h , wy ci e czka ki erował a się d o obozu t e g o ż pułku. Uc z e st n i c z y łe m t ylko w jednej takiej wycieczce,, w r. 1891 b ę d ą c uczni em 6 klasy, z n a st ę pn e j wycieczki drap- ną ł e m d o d o m u .

Zbiórka o d b ył a się zrana w g i mnaz j um; u s t a wi o n o nas, kl asami na ul. Pi ę kne j , p o c z e m wy r us zy l i ś m y ma r szem; na czele szła orkiestra p u ł k o w a pu ł ku .pruskiego, która wy gr yw a ł a różne:

mar sze w o j s k o we , n a s t ę p ni e szli uczniowie klasami, przy nich.

dyr e kt or , i n s p e kt o r i w s z y s c y nauczyci el e. N a p r z ó d ski e r owa n o nas p rz e d oblicze w s z e c h w ł a d n e g o wó wc z a s Apucht i na, kuratora Warsz. O k r ę g u n a u k o w e g o , na dziedziniec Uni we r s yt e t u; s t anęl i ś my pr zed d o m e m zarządu kur a t or j um s zkol ne go, t am u s t a wi o n o nas szer egami , na czele s t anął d y r e k t o r g i mn a z j u m w ot oc zeni u n a u ­ czycieli; oficer z a k o m e n d e r o w a ł „ s m i r n o “ . Apuc ht i n wy s z e d ł na dziedziniec, pr zywi t ał się z d y r e k t o r e m, p o c z e m powi t a ł nas s ł o wa mi „zdi ast wuj t i e r e b i a t a “; o d p o w i e d ź wi nna był a • brzmieć:,

„zdrawje ż eł aj e m wa s z e p r e w o s c h o d i t e l s t w o “ ; t y m c z a s e m , o zgrozo,, o g ó l n e mi lczenie uczni ów b y ł o o d p o w i e d z i ą na powi t ani e, jeden;, tyl ko g ł o s o d e zw a ł się „szczastliwo o s t aw a ts i a ", co znaczyło,

„szczęśliwej dr ogi " . Na takie di ct um ws zys t ki c h n a s z y c h zwierzch­

ników o g a r nę ł a konst er nac j a; Apucht i n zbladł, więcej już się nic d o nas nie ode z wa ł , p o ż e gn a ł się z d y r e k t o r e m i p o s z e d ł do-

d o mu .

Rozl egł a się k o m e n d a oficera, m u z y k a zagrała mar sza

i ruszyl i śmy do l et ni ego o b o z u pułku. P u ł k s t a c j o n o wa ł na polu

m o k o t o w s k i e m w nami ot ach; w klubie oficerskim uwijały się już

ż o n y oficerów i ż on y nauczycieli rosjan; ur z ą d z o n o przyjęcie dla

d y r e kt o r a i nauczycieli; dla uczni ów był y p rz yg o t o w a n e różne:

(29)

23 n a po j e c h ł o d z ą c e ( był to upal ny dzi eń w k o ń c u maja), k a n a p k i etc. Ucz ni owi e st a r szych klas, kor z yst aj ą c ze s p os o b n oś ci , ur zą­

dzili s o b i e zebranie. O b ó z z a j mo w a ł d uż y obszar, o d d a l i l i ś m y się więc o d klubu oficerskiego, gdzi e się bawili i gdz i e s o b i e popijali nasi p e d a g o d z y rosjanie, i p o ł o ż y l i ś m y się na t rawie.

K a ż dy z nas posilał się t em, co pr z yni ós ł ze s o b ą z d o m u . Z a b a wa nasza miała [ pe wne b a r dz o c h a ra k t e r y s t y c z n e m o m e n t y ; p r z e d e w s z y s t k i e m p o s t a n o w i l i ś m y zrobić „ p o w i e t r z ó w k ę “ kilku uc z ni om st a r s z yc h klas, kt ór zy byli na i nde ks i e kol eż e ńs ki m.

P o d e s z l i ś m y d o nich, p r zewr óc i l i ś my ich zni ena c ka na t r awę i ka ż d y z nas dał im p o j e d n e m uderze ni u; u wa ż a l i ś my t o za karę na jaką zasłużyli, za wyr a z naszej dla nich p o g a r d y . Z a ­ p e w n e , że t e g o r odzaj u s a m o s ą d uc z n i ows k i n i ezupeł ni e był wł aściwy, ale wó w c z a s nie z a s t a n a wi a li ś my się na t em, czy t e g o rodza j u m e t o d y kar ceni a są d o p u s z c z a l n e , d o ś ć , że b y l i ś my t e g o zdania, że t a ka kara będzi e n a j o d p o w i e d n i e j s z y m s p o s o b e m w y ­ rażenia im n a s z e g o o nich zdania.

N a s t ę p n i e p o s t a n o w i l i ś m y urządzić o wa c j ę t y m n au c z y c i e ­ lom, dla k t ó ry c h żywi li ś my wielki s z acunek. U d a ł o n a m się s k o m u n i k o w a ć z prof. Kr e c zma re m, ' w y wa b i l i ś m y go z klubu,:

g dzi e n a p e w n o nie czuł się dobr ze, i p op ro s i li ś my go, b y w y ­ pr owadzi ł prof. Appl a, prof. P o z n a ń s k i e g o i prof. Woj nę . Wyszli oni niby na p r z e c h a dz k ę po obo z i e i pode s z l i d o nas, o t o c z y ­ liśmy ich na t yc hmi a s t , i u f o r mo wa l i ś m y wielkie koł o, podr zu c a j ą c czapki do góry. Był a to pr a wd z i wa p i e ś ń be z słów; n a uc z y c ie l o m n a s z y m z a bł ys ł y łzy w oczach, nic się do nas nie odezwali, k a ż d e g o z na s uściskali i powrócili d o klubu. S c e n a ta i dziś j eszcze t kwi mi ż y w o w pamięci; n i e wo l n o n a m b y ł o bez n a r a ­ żania na p r z y k r o ś ć n a sz yc h u k o c h a n y c h p r z e w o d n i k ó w uczcić ich w i n n y s po só b . Na p o z os t a ł y c h n a sz yc h naucz yc i el ach p o s t a ­ nowi li ś my się zemśc i ć i z e m s t ą n a sz ą w y k o n a l i ś m y w s p o s ó b nas t ęp u j ąc y . Wi ec z o r em, ki e d y się już ści e mni ł o i ki e d y nasi nauczyci el e byli już w d o b r y c h hu mo r a c h , p o d e s z l i ś m y p o d kl ub i zaczęl i ś my śpi ewa ć po polsku. W y s z e d ł nasz miły „ C y k l o p “ Stefanowicz, kilku nauczyci el i rosjan, ich żo n y , kilku oficerów, i zaczęli n a m bić br a wo. W ó w c z a s j a k b y na k o m e n d ę z a ś p i e w a ­ liśmy p op u l a r n ą w t e d y p i o s e n k ę „Dalej, dalej pol ski e p l e mi ę z ref r e ne m „A psi s y n a Ap u c h t i na wal p o mordzi e, wai!“;

i ta p i o se nk a spot ka ł a się r ówni e ż z b r a w e m n as z y c h w y c h o ­

w aw c ó w i ich żon. Scena był a kapitalna, jak pijani na u c z y c i el e

Cytaty

Powiązane dokumenty

W czytance tej zoba czy ły dzieci jak w ielka jest miłość rodziców do rodzinnego

maty te zaczynają różnić się między sobą, gdyż otrzymują więcej szczegółowych cech, np. Schematy rysunkowe tego samego dziecka są bardzo do siebie podobne;

kiego narodu. Tworzymy sztuczne demony, nie licząc się z tem, że z rozbudzeniem takich uczuć trzeba być bardzo ostrożnym. Gdy małych przeciwników rozed- niemy i

Dwór w Boczkach, w którym 16 stycznia 1847 roku urodził się Marceli Nencki, nie przedstawiał się zbyt im- ponująco: był to niewielki i nieforemny budynek, otoczony

Po rewolucji ostatniej polskiej udał się do Lwowa [w] Galicji Wschodniej, gdzie przez lat kilka tak przy teatrze tamecznym, jako i po pensjonach sposobił i uczył młodzież

Zastanów się wspólnie z ucznia- mi, co się dzieje, gdy członkowie rodziny nie wywiązują się ze swoich obowiązków oraz w sytuacji, gdy prawa któregoś z członków rodziny

prosi uczniów, by przygotowali przybory potrzebne do wykonania przybornika na szkolne kredki i ołówki (rysunek). Pokazuje kolejne materiały i nazywa je: rolka, papier,

wszy rzut oka robił wrażenie człowieka nieco sztywnego i mało przystępnego; trzymał się zawsze prosto, ruchy miał mało elastyczne, tak że nieraz żartowano