• Nie Znaleziono Wyników

On his majesty's service : (Naokoło Afganistanu)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "On his majesty's service : (Naokoło Afganistanu)"

Copied!
233
0
0

Pełen tekst

(1)

ON HIS M AJESTYS SERVICE

c

%

% ■\

' 2

J i

s ? - 5

£

25U

(2)
(3)

M I E C Z Y S Ł A W S C H M I D T

ON H IS

MAJESTY’S SERVICE

i >

( N A O K O Ł O A F G A N I S T A N U ^

W A R S Z A W A , K S I Ę G A R N I A E. W E N D E i S - f c a P o z n a ń — F i s z e r i M a j e w s k i ; Ł ó d ź i K a t o w i c e — L u d w i k F i s z e r ;

T o r u ń i S i e d lc e — T o w a r z y s t w o W y d a w n i c z e „ I g n i s “

(4)

Odbiło w drukarni „ R o la “ ]. Buriana ul W arszawie, M azow iecka I I

1 9 2 5

(5)

M i e c z y s ł a w S c h m i d t Zdjęcie 1919 r.

(6)

s ? Û S lj ^Ki

(7)

DO C Z Y T E L N IK Ó W

P rzy stęp u jąc do opublikow ania pam iętników m o­

jej przym usowej podróży, czuję się w obowiązku za­

pewnić Czytelników, że w szystkie opisane przeze mnie sceny i zdarzenia faktycznie m iały m iejsce. Robię to dlatego, że niejednokrotnie, podczas opow iadania m o­

ich przygód spotykałem się z w ykrzyknikam i słucha­

czy: to niemożliwe, to nie do uwierzenia! i jeszcze z tego względu, że w ostatnich czasach ukazało się wiele egzotycznych opisów podróży, spłodzonych w fan tazji autorów , obrachow anych jedynie na sen­

sację i zaciekaw ienie czytelników. W szystkie wym ie­

nione przeze mnie nazw iska są autentyczne, nazwiska angielskich oficerów notow ane były w edług ich brzm ie­

nia, mogą się różnić od rzeczyw istych jedynie tylko pisownią.

O głaszając te pam iętniki, spełniam jednocześnie obietnicę, daną przeze mnie wszystkim towarzyszom podróży, którzy, m am nadzieję, są jeszcze żywi i k tó ­ rym caia ta podróż dziś musi się w ydaw ać jakim ś snem dręczącym , a niektóre jej przygody przygodam i z ty ­ siąca i jednej nocy.

M iecz. Schm idt 2 lutego, 1924 r.

(8)

TELEGRAM Z LONDYNU

Sekretarz stanu, lord Crew, na bankiecie w M inisterstwie Spraw In d y j, pow iedział: N iep rzy­

jaciel obwinia nas o to, ze w krótce staną na linji ognia, obok A nglików , H indusi, m y jeste śm y dum ­ ni z tego, poniew aż jesteśm y przekonani, i e nie­

przyjaciel otrzym a przed końcem w ojny kilka leki- c y j rycerskości i hum anitaryzm u.

PO W RÓT POLAKÓW Z INDYJ

Prowadzone od dłuższego czasu pertraktacje rządu R zeczypospolitej P olskiej z rządem W iel­

kiej B rytanji, celem osiągnięcia porozumienia w sprawie internowanych w obozach w Indjach obyw ateli polskich, doprow adziły do pom yślnego sku tku i pierw szy transport w ilości 26 osób p r z y ­ był ju ż do kraju, drugi je s t w drodze. W naj­

bliższym czasie prawdopodobnie powrócą do kraju w szyscy obyw atele R zeczyp o sp o litej P olskiej, internowani w Indjach. P rzy tej sposobności na­

leży podkreślić z w dzięcznością i uznaniem w y ­ soce hum anitarny sposób traktowania internowa­

nych w obozach w Indjach p rzez w ładze an g iel­

skie, które roztaczały nad nimi gorliwą opiekę.

P. A . T. („K urjer W arszaw ski" ) 14.IV.1921 r.

2

(9)

W S T Ę P

W ielka w ojna, rozpoczęta w imię spraw iedliw ości i kultury, zgładziła ze św iata dziesięć m iljonów ludz­

kich jednostek i pogrążyła w nędzy najbogatsze k ra je Europy. Prow adzona z niesłychaną zaciętością, ujaw ­ n iła okrutne zwierzęce instynkty, drzem iące w głębi c h arak teru naw et tych narodów , które szczyciły się do tąd sw oją k u ltu rą i cyw ilizacją. Nigdy może jeszcze w imię wielkich haseł hum anitaryzm u i spraw iedliw o­

ści nie popełniono tyle gwałtów, zbrodni i okrucieństw , jak podczas trw ania ostatniej wojny, i to nietylko na polach walki, ale i poza jej obrębem, n ad niebiorącym i czynnego udziału w w ojnie obywatelam i. W szystkie popełniane przestępstw a, poniew ieranie p raw jedno­

stek i całych grup społecznych tonęły, jak w m orzu, w chaosie wojennym , a ślady ich zacierano lub u sp ra­

w iedliw iano koniecznością w alki o lepszą przyszłość.

Jeżeli obwiniano się w zajem nie o popełnianie o k ru ­ cieństw, to często dlatego jedynie, aby znaleźć u sp ra ­ wiedliwienie d la swoich w łasnych przestępnych czy­

nów i zagłuszyć w łasne sumienie.

Zahartow aliśm y się przez la ta w ojny w tym chao­

sie zbrodni i zw yrodnienia. Przyzw yczailiśm y się do odczytyw ania opisów obcinania uszów, darcia lam pa­

sów ze skóry ludzkiej, przyw iązyw ania do słupów ko­

biet, z takiem uczuciem, jakby to były powieści z daw ­ no minionych czasów, nie z d a ją c sobie spraw y, że

(10)

w tych okrucieństw ach biorą, jeżeli nie czynny, to b ier­

ny udział, nasi bracia, mężowie, przyjaciele i znajom i.

W ojna się skończyła, narody w ytężają w szystkie siły dla ustanow ienia praw , gw arantujących spokój, ład i sprawiedliwość, jednocześnie lite ra tu ra pow ojenna każdego narodu przepełniona jest opisami bohaterskich epizodów w ojennych. W ychw alam y odwagę, poświę­

cenie i waleczność jednostek i całych grup, staw iając je za przykład przyszłym pokoleniom i jednocześnie pozostawiam y w cieniu okrutne stronice wojny. W tym podniosłym hymnie chw ały i zwycięstw giną jęki i cierpienia męczenników, ginie płacz m iljonów ofiar, krzyw dy, których odkupić niepodobna.

O ddając należną cześć odw adze i poświęceniu, nie zapom inajm y jednakże o tern, że z bohateram i powróci­

ła z pola w alki czereda szakali, tchórzów i szalbierzy, którzy dziś razem z nimi święcą niezasłużony trium f i korzystają z zasług tych, co polegli w okrutnych bojach.

O ddając hołd i uznanie cnocie i bohaterstw u, obowiązkiem jednocześnie jest piętnow ać w ystępki i przejaw y zwyrodnienia, popełniane w poczuciu bez­

karności przed praw em podczas trw ania wojny. P a ­ m iętajm y, że bohaterów praw dziw ych, pośw ięcających się dla lepszej przyszłości, los nie szczędził i pozostało ich przy życiu mało, a przez to m iędzy tymi, co po­

wrócili, zwiększył się procent okrutników, gwałcicieli i szalbierzy, którzy stan ą do pracy w raz z nami dla lepszego ju tra. Zam ykając oczy n a ich w ystępną p rze ­ szłość, będziemy odpow iedzialni za los nowych poko­

leń, które powołane są do nowej budowy, a które wzo­

row ać się będą na cnocie rzekom ych bohaterów.

Jeżeli hym ny n a cześć zwycięzców m ają być przykładem i kształcić nowe pokolenia, czyż nie wskazanem jest z jednakow ą siłą piętnow ać czyny, hańbiące szakali wojny.

(11)

Niech święcone dziś trium fy będą nietylko trium ­ fem zwycięzców, ale trium fem praw d y i spraw iedliw o­

ści przez uczczenie pam ięci niew innych ofiar, złożo­

nych na o łtarzu lepszej przyszłości.

W ojna okrutna i bezw zględna dla wroga, w zglę­

dem swoich, pomimo rygoru w ojennego i dyscypliny, w skutek rozluźnienia węzłów społecznych, jest pobła­

żliwa, z czego zawsze ko rzy stają naturjy podłe i n i­

kczemne. Okrucieństwo, kradzież, swawola, spekula­

cja święcą tam swoje trium fy i zaledw ie w nadzw y­

czajnych w ypadkach byw ają postaw ione pod pręgierz opinji publicznej i karane.

Po w ojnach pow stają m iljonowe fortuny, nędzarze s ta ją się m iljoneram i. Podczas w ojny giną bez wieści spokojni obyw atele z rąk niew ykrytych rozbójników, albo przez osobistą zem stę okrutników. Któż o tern nie wie, kto nie był tego św iadkiem ?

Niech więc nie unikną hańby ci, którzy przypasali miecze, aby dogodzić swoim w ystępnym instynktom , krzyw dzić i hańbić bezbronne ofiary. A takich był legjon, i z tego haniebnego legjonu większość pozo­

sta ła nietknięta i dziś jest m iędzy nami.

Piętnow anie publiczne uzdrow i społeczeństw a i podniesie zasługi praw dziw ych bohaterów , k tó rzy po­

legli za św iętą spraw ę lepszej przyszłości.

Takie dążenie do uzdrow ienia opinji społecznej sta je się tern niezbędniejsze, że poziom m oralności po w ojnie obniżył się w p rzerażający sposób. P rzestęp ­ stw a popełniane przez oddzielne jednostki i grupy znajdow ały bardzo często uspraw iedliw ienie i tolero­

w ane były nietylko przez opinję społeczną, ale naw et przez w ładze, które w zrozum ieniu w swej bezsilności nie m ogły stosować należytych środków dla zw alcza­

nia objawów zwyrodnienia.

Je że li czyny nadużyć i okrucieństw a mogą być

(12)

poniekąd uspraw iedliw ione podczas zapam iętałej w a l­

ki na śmierć i życie, w chwili uniesienia, na linji ognia, to n a tyłach arm ji, z d ała od szału wojennego, popeł­

niane przez ludzi nie narażonych n a niebezpieczeń­

stw a, sytych, działających spokojnie i na chłodno, w prześw iadczeniu swojej bezkarności, są dowodem zw yrodnienia i b raku kultury.

W iele pisano o okrucieństw ach, popełnianych podczas w ojny przez narody, stojące n a niższym sto­

pniu rozw oju kultury. C ałe legendy k rążą o w yszuka­

nych znęcaniach się nad jeńcam i przez W ęgrów, T u r­

ków i zezwierzęcone tłum y bolszewickie. Skrom ne w ia­

domości dochodzą nas o tem, co się działo w w oj­

skach tych narodów, które szczycą się w yższą k u ltu ­ rą, uw ażają się za heroldów wzniosłych haseł sp ra ­ wiedliwości, poczucia honoru i obowiązku, i dziś, po skończonej wojnie światowej roszczą sobie praw o do przew odniczenia innym narodom , uw ażając je za niż­

sze od siebie rasow o i kulturalnie.

N ajbogatszą może litera tu rą , opisującą naduży­

cia i okrucieństw a nieprzyjaciół podczas trw ania w oj­

ny, jest lite ra tu ra angielska. O tem, co się działo w w ojskach angielskich i w k raja ch przez nie okupo­

wanych, z jakich jednostek s k ła d a ła się ta naprędce sform owana arm ja, nietylko my, ale i św iat cały m ało jest dotąd poinformowany.

Tupet, czelność, a naw et arogancja im ponująca w wielu w ypadkach w życiu pryw atnem popłaca czę­

sto więcej jeszcze n a szerokiej arenie św iatow ej. M a­

newr uciekającego rzezim ieszka, k tó ry w oła: „łapcie złodzieja", szeroko dziś jest stosow any i w życiu pu- blicznem, niestety, z wielkiem powodzeniem. N ikt mo­

że więcej, niż my, Polacy, nie odczuwa tej sm utnej praw dy tak często i tak dotkliwie.

(13)

W T U R K IE S T A N IE

W styczniu 1918 roku zaw arłem w B aku umowę z przedstaw icielam i C entralnego K om itetu Zreform o­

wanego Praw osław nego Synodu n a zorganizowanie fabrykacji świec kościelnych z w osku ziemnego („ozo- k iery tu ").

Do Lipca trw ały przedw stępne przygotow ania w Baku i A strachani i zakupyw anie surowego ma- terjału , którego dostarczały kopalnie na wyspie Cze- lekienie, położonej na m orzu K aspijskiem u brzegów P ersji.

Ukończywszy techniczne in stalacje fabryki w B a­

ku, i m ając już przystąpić do fabrykacji, w m iesiącu lipcu otrzym ałem wiadomość, że zakupiony przez nas wosk ziem ny został w drodze, p rzy transportow aniu z w yspy Czelekienu do Baku, zarekw irow any przez w ładze bolszewickie w K rasnow odzku w składach To­

w arzystw a Żeglugi „K aukaz i M erkury".

Krasnow odzk jest to m iasto portow e, położone u brzegów m orza Kaspijskiego w Z akaspijskim O krę­

gu Turkiestanu,

Zaniepokojony, zaw iadom iłem o tem telefonicznie C entralny K om itet Synodu i w krótce, w ostatnich dniach lipca, p rzy jech ał do B aku członek Kom itetu,

(14)

P rotojerej W adow, który przyw iózł od w ładz m o­

skiewskich rozporządzenie uwolnienia od rekw izy­

cji wosku, jako towaru, będącego w łasnością „Koope­

ratyw y W ierzących", dosłownie po rosyjsku „Koopie- ratiw a W ierujuszczich".

B yły to początki gospodarki bolszewickiej, i ta ­ kie nadzw yczajne dziwolągi by ły jeszcze niekiedy praktykow ane ze względów taktycznych. Liczono się jeszcze z prawosławiem.

Postanow iliśm y więc, otrzym aw szy takie przy ­ chylne rozporządzenie, niezwłocznie jechać do K ra- snowodzka, aby uwolnić tow ar od rekw izycji.

W yjazd z Baku, w którym rezydow ał wówczas przysłany z M oskwy pełnom ocny kom isarz na K raj Zakaukaski Szaumian, był wzbroniony.

Otrzym awszy z wielkiemi trudnościam i pozwole­

nie na w yjazd, w yjechałem dnia 31 łipca z Baku na statku „Korniłow", w tow arzystw ie W adow a i handlo­

wego przedstaw iciela Synodu, szw ajcarskiego obywa­

tela R. Stum pa, do K rasnow odzka.

Przypuszczaliśm y, w yjeżdżając, że cała podróż nasza potrw a zaledw ie kilka dni, gdyż droga z Baku do K rasnow odzka trw a 18 godzin, a statk i m iędzy Baku i Krasnow odzkiem kursow ały codziennie. Stum p i W adow zabrali klucze od swojego m ieszkania, a ja nie pożegnałem się naw et ze sw oją rodziną, uw aża­

jąc podróż za zw ykłą przejażdżkę, jak ą często w in­

teresach odbywałem.

Portow e m iasto K rasnow odzk liczy zaledw ie p a ­ rę tysięcy mieszkańców, przew ażnie urzędników i ro­

botników kolejowych. J e s t to początkow a sta c ja Środ­

kow o-A zjatyckiej Dr, Żel,, prow adzącej w zdłuż granic P e rsji przez bezludne stepy T urkiestanu do B uchary i dalej do Taszkientu. Położone jest ono na skalistem

(15)

brzegu m orza, pozbawione słodkiej wody i roślinności i otoczone am fiteatrem skał alabastrow ych.

P obyt w niem w letnie upalne m iesiące jest p raw ­ dziwą m ęczarnią. Po godzinie 12-ej w południe życie w mieście zam iera, sklepy są pozam ykane; ulice są p o ­ k ry te grubą w arstw ą m iałkiego jak puder, szaro-żół- taw ego pyłu, k tóry przy każ dem stąpnięciu unosi się kłębam i w najcichszą pogodę. Ponieważ całe lato by­

w a bezdżdżyste, m ury domów ro zp a lają się podczas dnia od prom ieni słonecznych i tem p eratu ra m ieszkań w nocy jest w yższa od tem p eratu ry zew nętrznej. Do m ieszkania wchodzi się z wrażeniem , jakby się w cho­

dziło do pieca chlebowego.

Po przyjeździe do K rasnow odzka, około godz. 4-ej popoł, udaliśm y się do prezesa t. zw. „K om itetu W y­

konawczego", niejakiego K uhna, którego znałem przedtem osobiście jako funkcjonarjusza Dr. Żel.

J a k się okazało, przyjechaliśm y w chwili p rze ­ w rotu politycznego w Z akaspijskim K raju . P rz ed p a ­ ru dniami zabity został kom isarz Frołow i w A schaba- dzie utw orzył się nowy rz ą d rew olucyjny, k tóry nosił oficjalny ty tu ł „Staczecznyj K om itiet“ , a którego przedstaw icielem na m iasto K rasnow odzk był w łaśnie

„tow ariszcz" Kuhn.

Pow inszowawszy zaszczytnego stanow iska p, Kuh- nowi, zawiadom iłem go o celu naszego przyjazdu.

O trzym ałem obietnicę załatw ienia naszej spraw y dnia następnego, i udaliśm y się na spoczynek do hotelu, w którym spędziliśm y bezsenną, duszną noc.

N a drugi dzień P rotojerej W adow zachorow ał na krw aw ą d y senterję i w obawie gorszych następstw , nie będąc w stanie przenosić upału, odjechał statkiem do A strachani, pozostaw iając nam potrzebne doku­

m enty i prosząc, abyśm y załatw ili spraw ę bez niego.

(16)

Przez dwa dni następne wyczekiw aliśm y w biu­

rze K om itetu na tow arzysza K uhna, k tó ry zjaw iał się na białym koniu, otoczony przyboczną strażą, zeska­

kiw ał z rum aka, ginął w zam kniętym gabinecie, i po chwili wychodząc w temż?. otoczeniu, dosiadał znów rum aka i znikał nam z oczu.

W biurze K om itetu poradzono nam, abyśm y nie tracili czasu napróżno, oczekując n a au djencję, ale udali się do centralnej w ładzy w A schabadzie, która jedynie m a praw o zdjęcia sekw estru, i bez pozwolenia której p, Kuhn, pomimo że obiecał, nic d la nas nie będzie mógł uczynić. Postanow iliśm y więc jechać 2-go sierpnia o godz. 4-ej pp.

W yjechaliśm y z K rasnow odzka, i n a drugi dzień w południe przybyliśm y do A schabadu.

M iasto A schabad zbudow ane jest w odległości kilkunastu kilom etrów od granicy P ersji, pośród bez­

ludnej pustyni. O taczają je bezwodne, w ypalone od słońca stepy, w których koczują zimową po rą plem io­

na turkm eńskie. Ludność A schabadu, oprócz niew iel­

kiej ilości kupców O rm ian i Turkm enów , sk ład a się przew ażnie z urzędników , funkcjonarjuszy i robotni­

ków kolejowych. W nim mieści się główny zarząd Zakaspijskiej Dr. Żel. Za carskich czasów w nim kon­

centrow ały się naczelne cywilne i w ojskowe w ładze Zakaspijskiego Okręgu i s ta ł liczny garnizon w ojska.

M iasto to było mi dobrze znane, byw ałem w niem często przedtem w spraw ach przem ysłow o-handlo­

wych, jako dyrektor kopalni naftowo-ozokierytow ych n a wyspie Czelekienie, następnie n aw et jako p rz e d ­ staw iciel w ładzy, ponieważ za rządów K iereńskiego mianowany zostałem Kom isarzem Przem ysłow ego R e­

jonu Zakaspijskiego Okręgu.

P odróż z K rasnow odzka do A schabadu w letnich m iesiącach odbywa się w w agonach o zam kniętych

(17)

szczelnie podw ójnych oknach, podczas podzw rotniko­

wego upału, dla zapobieżenia przedostaw ania się do wagonu gryzącego, m iałkiego pyłu, k tó ry cały czas w ciągu podróży unosi się z rozpalonej powierzchni stepu, osiada na ubraniu i ciele i przenika w e w szyst­

kie szczeliny, dostaj ąc się naw et do szczelnie zam knię- iych walizek.

Zakurzeni i zmęczeni upałem i podróżą, postano­

wiliśm y po przybyciu do A schabadu o 4-ej godz, po- poł. resztę dnia poświęcić n a odpoczynek i przy p ro ­ w adzenie siebie i naszych rzeczy do prządku, a do­

piero na drugi dzień rozpocząć odpow iednie staran ia w naszej spraw ie.

Zatrzym aliśm y się w śródm ieściu, w znanym mi najstarszym i najprzyzw oitszym hotelu. O d kom isjo- n e ra hotelowego, k tóry okazał się Polakiem , byłym szeregowcem w ojsk rosyjskich, dow iedziałem się, że w A schabadzie od kilku dni utw orzył się nowy rząd, złożony przew ażnie z kolejarzy, n a którego czele stoi kom isarz, m aszynista dr. żel., niejaki Funtikow-

N a drugi dzień rano pojechałem do gmachu, gdzie rezydow ał K om itet, aby poprosić o a u d jen cję u komi­

sarza Funtikow a, zostaw iw szy S tum pa w hotelu. F un- tikow p rz y ją ł mnie przychylnie, w ysłuchał o co mi chodzi, ale, jak zauw ażyłem , widocznie nie zdaw ał sobie n arazie soraw y, jak to należy form alnie z a ła ­ twić, jakie i komu w ydać odpowiednie zarządzenia.

Obiecał więc w yznaczyć jednego z członków K om itetu dla załatw ienia form alności tegoż dnia popołudniu.

Ucieszony powodzeniem powróciłem do hotelu i w n a j­

lepszych hum orach zasiedliśm y ze Stum pem do obia­

du, na zew nętrznej galerji hotelu, wychodzącej na ogródek.

Dzień był nadzw yczaj upalny- Cisza panow ała taka, że liście n a drzew ach akacji zw ieszały się nie­

(18)

ruchomo. Hotel był praw ie pusty. M ieszkało w nim kilku zaledw ie pasażerów, oczekujących na otwarcie przerw anej kom unikacji z B ucharą i Taszkientem .

W spom inając dziś w szystkie te przygody, jakie mnie od tego dnia spotkały, nie mogę przem ilczeć drobnego epizodu, który powinienem był uw ażać za złowrogą przepow iednię dalszych moich losów.

Podczas obiadu na środek ogródka sp ad ły dwa gołębie i poczęły zbierać rozsypane okruchy. Placyk naokoło był pusty i nie w idzieliśm y prócz nich ża­

dnego żywego stw orzenia. Gołębie zachow yw ały się spokojnie, w yszukując ziarna z w łaściw ą im zwinno­

ścią i wdziękiem, gdy w tem przyczajony niepostrze­

żenie kot w ykonał nadzw yczajny skok i porw ał w n a ­ szych oczach jednego z gołębi. Było to tak nagłe i nieo­

czekiwane, że w pierw szej chwili nie mogłem się zo- rjentow ać, co się właściwie stało. C zarny trzepoczący skrzydłam i gołąb w raz z czarnym , trzym ającym go w swym pysku kotem tw orzyli jakby jedną całość jakiegoś nieznanego, skrzydlatego potw ora.

Rzuciliśm y się na ratunek ofiary. N a wszczęty przez nas hałas wybiegł służący z kijem , jednakże drapieżnik, choć w strachu o w łasną skórę, nie w y­

puszcza 1 z pyska ofiary, k tó ra trzepocząc skrzydłam i, u tru d n iała mu ucieczkę. Pomimo naszej pogoni, ry ­ zykując w paść pod raz y kijów, przem knął się zwin­

nie mimo nas, w padł przez m ałe okienko do piwnicy i zniknął w labiryncie k o ry tarzy piwnicznych, uno­

sząc sw oją zdobycz.

Polując często na K aukazie, byw ałem świadkiem dowodów śmiałości i zręczności różnego ro d zaju d ra ­ pieżników, ale ten zuchw ały nap ad w śród białego dnia, na otw artym placu, w ykonany z tak ą nadzw yczajną zręcznością i śmiałością, o kilka kroków od nas, w p ra ­

(19)

wił nas w zdum ienie i zarazem w yw arł przygnębiają­

ce w rażenie.

Drobny ten pozornie epizod w yw arł na m nie dzi­

wnie przygnębiający wpływ. Nie dokończywszy obiadu, postanow iłem wypocząć, i prosiłem Stum pa, aby pojechał beze mnie do Kom itetu, a w razie gdyby zaszła potrzeba m ojej obecności, zaw ezw ał mnie przez telefon.

W kilkanaście m inut po jego odjeździe zaw ezw a­

no mnie do telefonu, przez k tó ry Stum p jakim ś w y­

raźnie zmienionym, przyciszonym głosem w zyw ał mnie, abym natychm iast przyjechał. W yjechałem nie­

zwłocznie i zastałem Stum pa w dużej poczekalni, przez k tó rą przebiegali w różnych kierunkach „tow arzysze", stojącego pośrodku ze zm ienioną tw arzą i wypiekami n a policzkach. Nie zdążyłem , podszedłszy do niego, zapytać, jak stoi spraw a, kiedy usłyszałem wym ó­

wione szeptem słowa: „Jestem aresztow any“.

Będąc otrzaskanym z rozm aitem i niespodziankam i za rządów rew olucyjnych, pomimo całego tragizm u w głosie Stum pa, ani na chwilę nie w ziąłem tego na ser jo, będąc przekonany, że potrafię bez trudności w y­

jaśnić nieporozumienie. Przyszło mi na myśl, że p rzy ­ czyną p o d ejrzenia i aresztow ania b ył zew nętrzny w y­

gląd Stum pa, wygolonego cudzoziemca, w sportowem ubraniu, typ w A schabadzie rzadki i zw racający uwagę.

Niezwłocznie udałem się do następnego pokoju, prosząc o zam eldow anie mnie prezesow i K om itetu Fun- tikowowi. Pomimo nalegania z m ojej strony i ośw iad­

czenia, że chcę się widzieć w spraw ie niecierpiącej zwłoki, powiedziano mi, że Funtikow p rzyjąć mnie nie może, ponieważ rozm aw ia z angielskim oficerem O obecności Anglików w A schabadzie usłyszałem w te­

dy pierw szy raz, nie z d ając sobie spraw y, ja k ą oni

(20)

odgryw ają rolę w A schabadzie i o czem mogą konfe­

row ać z Prezesem K om itetu. Pow róciłem do Stum pa i postanow iliśm y czekać na w yjście z gabinetu Fun- tikowa, aby osobiście z nim w yjaśnić spraw ę.

Po niejakim czasie podszedł do nas jakiś „tow a­

rzysz“, m ianujący się kom isarzem milicji, i oświadczył, że m a polecenie zrobić u nas rew izję w hotelu. N a­

tychm iast chętnie udaliśm y się z nim piechotą. U w yj­

ścia z gm achu przyłączyło się do nas jeszcze dwóch

„tow arzyszy", z których jeden, jak się okazało, był członkiem, a drugi funkcjonarjuszem K om itetu. R e­

w izja w hotelu trw ała zaledw ie parę m inut ze wzglę­

du na skrom ną zaw artość naszych walizek, ponieważ w ybierając się w drogę zaledw ie na kilka dni, wzię­

liśmy z sobą jedynie po parę sztuk bielizny i podróżne przybory toaletow e. Podczas rew izji staraliśm y się objaśnić cel naszego przybycia do A schabadu, p rze d ­ staw iliśm y kw ity n a wosk ziemny, przechow yw any w składach T ow arzystw a Żeglugi „K aukaz i M erku­

ry", pełnom ocnictw a Praw osław nego Synodu i pasz­

p orty nasze, w ydane na imię szw ajcarskiego i polskie­

go obyw atela.

Dowody te zachw iały widocznie w rew identach podejrzenie co do naszej politycznej niepraw om yślno- ści, albowiem, po krótkiej naradzie m iędzy sobą, po­

zostaw ili nas w spokoju, opuścili nasz num er i prosili, abyśm y przybyli za godzinę do gmachu K om itetu dla ostatecznego w yjaśnienia nieporozumienia.

U w ażając incydent za zlikwidowany, spokojni o swój los, udaliśm y się po upływ ie godziny do K o­

m itetu. Po przybyciu n a m iejsce kom isarz milicji, k tó ­ ry dokonywał rew izji w hotelu, poprosił nas u p rze j­

mie, abyśmy się z nim udali do jego biura. Szliśmy swobodnie we trzech przez ulicę A schabadu, prow a­

dząc rozmowę w żartobliw ym tonie, uw ażając całe

(21)

zajście za nieporozumienie, które się już w yjaśniło i które może naw et przyśpieszy załatw ienie spraw y, dla której przybyliśm y do A schabadu. U w ejścia do gmachu kom isarz milicji, k tóry przedstaw ił się nam jako M akarenko, poprosił nas, abyśm y poczekali na niego, gdyż musi n a chwilę odejść. W szedłszy do po­

koju zastaliśm y tam cztery nieznajom e osoby, n a le ­ żące, jak m ożna było zauw ażyć z ubioru i zachow a­

nia się do klasy inteligentnej. Spoglądaliśm y na sie­

bie z ciekawością i z zainteresow aniem . J a k się póź­

niej okazało, byli to przyszli tow arzysze naszej nie­

doli: szwedzki obyw atel Turm uren, z zawodu m asaży­

sta i zarazem iunkcjonarjusz tow arzystw a Braci Nobel w Baku, W agner, niem iecki poddany, stu d e n t m edy­

cyny, funkcjonarjusz niemieckiego Czerwonego K rzy­

ża, Kowenko, były rosyjski oficer aw iacji, ran n y na dźwińskim froncie, u d ający się na posadę do Banku M iędzynarodow ego w B ucharze i Sm utny, by ły pod­

porucznik arm ji au strjack iej, jeniec w ojenny, wzięty do niewoli przez w ojska rosyjskie. M akarenko zjaw ił się w krótce i ośw iadczył nam wszystkim niespodzie­

wanie, iż na żądanie w ładz angielskich jesteśm y a re ­ sztowani.

O egzystencji angielskich w ładz w A schabadzie nic dotąd nie wiedzieliśmy, niepodobna było zrozu­

mieć, jaki stosunek mógł egzystować m iędzy w ładzą kulturalnych Anglików, a rządem pom ocnika m aszy­

nisty Funtikow a. K ażdy z nas z radością w itałby w ła­

dze angielskie w tym dzikim k raju , rep rezen tu jące ła d i spraw iedliw ość pośród chaosu i bezpraw ia. B y­

liśmy więc mocno przekonani, iż w ystaw iony powód naszego aresztow ania był zmyślony, w celu uniknię­

cia tłum aczenia i uspraw iedliw iania się z popełnione­

go nad nam i gw ałtu. Przychodziło mi n a myśl, że p a ­ dliśm y ofiarą jakiejś fałszyw ej denuncjacji, nie tra ­

(22)

ciłem jednak i teraz jeszcze nadziei, że cała spraw a w yjaśni się w krótce. Rachow ałem na to, że mam w As- chabadzie w różnych sferach w ielu znajom ych, na k tó ­ rych mogłem się powołać i na któriych pomoc m iałem praw o liczyć.

Po w ysłuchaniu oświadczenia M akarenki o na- szem aresztow aniu pozostaw aliśm y w pokoju niezam- kniętym bez konwoju. Znając m iasto i m ając znajo­

m ych w śród m iejscowej wpływowej ludności turkm eń- skiej, mogłem bez ryzyka opuścić gmach m ilicji i szu­

kać bezpiecznego schronienia. Nie zrobiłem tego jed y ­ nie ze względu na tow arzysza podróży Stum pa, który beze mnie straciłby głowę i gotów był narazić się na większe niebezpieczeństwo.

Koło godz. 6-ej wieczorem w yruszyliśm y w raz z czterem a nowymi znajom ymi, bez konwoju, w tow a­

rzystw ie jedynie kom isarza M akarenki, na miasto, w nadziei, że zatrzy m ają nas do ju tra w odpowiedniem przyzw oitem pom ieszczeniu dla spraw dzenia doku­

mentów i w ysłuchania naszych w yjaśnień. U pew niła mnie w tern przypuszczeniu ta okoliczność, że kiero­

w aliśm y się nie w stronę więzienia, lecz w stronę dw or­

ca kolejowego. Przechodząc przez salę poczekalni 2-ej k lasy zaproponow aliśm y uprzejm ie kom isarzowi by z ja d ł z nami kolację, na co on chętnie się zgodził. Z a­

siedliśm y w spólnie przy stole. M akarenko podczas ko­

lacji w yrażał nam współczucie i zw alał całą winę za nasze aresztow anie na w ładze angielskie, przytem za­

wiadomił nas, że w A schabadzie przebyw ają przebrani po cywilnem u oficerowie arm ji angielskiej, któ ra stoi n a granicy P ersji.

Pomimo całej, jak się nam zdaw ało, szczerości Makanenki, nie p otrafił on jednakże nas przekonać o udziale Anglików w naszem aresztow aniu, gdyż sa­

ma myśl o w spółdziałaniu angielskich w ładz z grupą

(23)

samozwańców i w archołów politycznych z pomocni­

kiem m aszynisty Funtikow ym n a czele w ydaw ała się nam absurdem .

Podczas kolacji podeszło do mnie kilku znajo­

mych chanów turkm eńskich i kiedy im powiedziałem , że jestem aresztow any, n a jp rzó d uw ażali to za żart, a później w yrazili swoje oburzenie. Uspokoiłem ich, obiecując, że ju tro zobaczymy się w hotelu. N iestety, nie przew idyw ałem dalszych losów, których sm utną przepow iednią było niezw ykłe spotkanie się z c z ar­

nym drapieżnikiem .

Z dw orca skierow aliśm y się n a nieznaną mi ulicę w zdłuż p lan tu kolei i niezadługo zatrzym aliśm y się przed niewielkim parterow ym budynkiem , przeznaczo­

nym dawniej na dyżury dla kolejow ych konduktorów . Pierw sze w rażenie było dodatnie, nie do więzie­

nia nas przecież zam ykają! K rótka jednakże b y ła n a ­ sza radość, u w ejścia zastaliśm y w artę z „wolnych to­

w arzyszy", uzbrojoną w karabiny, nagany i inne n a ­ rzędzia śmierci. Po w ejściu do w n ętrza znaleźliśm y się w obszernej kordegardzie, pośrodku której sta ł duży stół i ław y, n a nich zaś siedziała straż w najróżno­

rodniejszych pozach, kostjum ach i uzbrojeniach.

T en typ więzień prowizorycznych, urządzanych stale w oddalonych punktach m iast, n ależał do n a j­

niebezpieczniejszych w owych czasach. Przeznaczony on był dla najcięższych przestępców politycznych i zamknięcie w nim oznaczało, że los więźniów był już zdecydow any.

P o zam knięciu za nami drzw i przez w artę, ko­

m isarz M akarenko nagle zmienił ton i rozkazał nam natychm iast oddać w szystkie pieniądze i kosztowności pd groźbą surowej k a ry i rozebrania nas do naga.

Pierw szy raz dopiero od m om entu aresztow ania zro­

zum iałem , że spraw a p rzyjm uje zatrw ażający obrót.

(24)

Odebranie przez kom isarza rew olucyjnego, k tóry lada chw ila mógł zginąć, lub w yjechać niewiadomo dokąd, kosztowności i pieniędzy, wobec nieznanych, w ypad­

kowo reprezentujących straż tow arzyszy, rozstrzyga­

ło nasz los. Zrozumiałem, że od chwili pozbawienia nas pieniędzy i kosztowności staw aliśm y się samo przez się już przestępcam i. M yśl ta ja k błyskaw ica przebiegła mi przez głowę. T rzeba było natychm iast znaleźć jakąś radę, zdobyć się na w ysiłek, aby nie dać zapaść fatalnej klam ce. Trudność położenia polegała jednak na tem, że nie znaliśm y się, byliśm y, że tak powiem, każdy z innej wsi. Nie wiedziałem , z kim m am do czynienia, oprócz natu raln ie jednego Stum pa, na którego w podobnym w ypadku także liczyć nie m o­

głem. O zorganizow aniu p ro testu i oporu nie mogło być mowy wobec niepewności, kim są i jak się zacho­

w a ją nieznajom i, a naw et sam Stum p, k tóry nigdy w podobnych opałach się nie znajdow ał. C ałe więc m oje doświadczenie i energja, które mnie otrzaskane­

go w życiu z niem niej krytycznem i sytuacjam i n ieje­

dnokrotnie ratow ały, były sparaliżow ane.

W idząc gotowość w szystkich do opróżniania swoich kieszeni dobrowolnie, chcąc choć odwlec osta­

tni moment, aby obm yśleć p lan działania, zwróciłem się do M akarenki z uwagą, że niem a n a stole papieru i atram entu, które będą potrzebne przy w ydaw aniu kwitów. M akarenko, zm ierzyw szy m nie szyderczym wzrokiem, odpow iedział, że kw ity będą w ydane po przeliczeniu gotówki i odebraniu kosztowności.

Mój p ro test spraw ił ten skutek przynajm niej, że pieniądze oddaw ane przez każdego z nas b y ły liczo­

ne i u k ładane oddzielnie, w oczekiwaniu, jakby się zdaw ało, pokwitowań. J a posiadałem p rzy sobie około p ó łto ra tysiąca rubli, lecz postanow iłem ich nie od­

dawać, zręcznie natychm iast ukryw szy. Zanim zdąży­

(25)

łem się porozum ieć ze Stum pem , ten ostentacyjnie w yciągnął z tylnej kieszeni spodni pięćdziesiąt pięć tysięcy rubli i im ponującym gestem w ręczył je M a- karence.

O bserwow ałem w tej chwili tw arz M akarenki i poczułem, że los mój i S tum pa od tego m om entu został zdecydow any. W łaściciele pięćdziesięciu pię­

ciu tysięcy rubli, które znalazły się w kieszeni komi­

sarza, nie mogli od tej chwili liczyć na uniewinnienie.

Oddaw ano pieniądze pokolei. O statnia kolej by­

ła m oja; w yjąłem z bocznej kieszeni dw adzieścia pięć rubli, oświadczywszy, że więcej nie posiadam i d ołą­

czyłem je do ogólnej sumy przeszłe siedem dziesięciu tysięcy, odebranych od nas wszystkich.

Trudno było przypuścić, że człowiek w podróży może posiadać tak m ałą sumę jak ą przedstaw iłem , należało mnie więc zrewidować. M akarenko jednak zadowolił się m ojem oświadczeniem i pozostaw ił mnie w spokoju. F a k t ten przekonał m nie ostatecznie, że m am y do czynienia z b an d y tą samozwańcem, działa­

jącym w tym w ypadku n a w łasną rękę pod płaszczy­

kiem w ładzy. Oszołomiony tak wielkim nieoczekiw a­

nym połowem, chciał on uniknąć wszelkich kom plika- cyj i czując, że we mnie może znaleźć opór, zrezygno­

w ał z reszty zdobyczy.

Czekałem na ostatni m oment cerem onji w ydaw a­

nia kwitów, nie spuszczając oka z M akarenki, który widocznie u nikał mego wzroku. Pow staw szy z ławy, zgarnął drżącem i rękam i pieniądze i oświadczył, że z powodu spóźnionej pory kw ity będą w ydane jutro.

Tw arz jego i ruchy w ykazyw ały silne podniecenie, widocznem było, że pragnie jak najrychlej znaleźć się poza obrębem więzienia, aby być pew nym tak obfitej i łatw ej zdobyczy.. Może obaw iał się, że n ad ejdzie jaki inny dygnitarz kom itetu i on będzie zmuszony po­

(26)

dzielić się z nim swoim łupem . T ak mu było spieszno, że zapom niał odebrać kosztowności, pozostaw iając nam zegarki, pierścionki i inne drobiazgi.

N astąpiła cerem onja odprow adzania nas do cel, C zterech nowych naszych znajom ych wprow adzono do obszernej celi, drzwiami, wychodzącem i n a k o rd e­

gardę, mnie ze Stum pem poprow adzono przez kory­

ta rz i zam knięto w ciem nej, podłużnej celi, w rogu budynku. O sw ajając się z ciemnością, poczęliśm y po- omacku szukać tapczanów , aby usiadłszy, wypocząć i zebrać m yśli po tych nieoczekiw anych przejściach.

Przekonaliśm y się jednak, że zam knięto nas w czte­

rech gołych ścianach, bez żadnego sprzętu, pod noga­

mi tylko czuliśm y jakieś tw arde przedm ioty i papie­

ry, co dowodziło, że cela b yła przedtem zam ieszkała i nieuprzątnięta. P rz y św ietle zapałek odrzuciliśm y grubsze śmiecie w k ą t i wyciągnęliśm y się n a podło­

dze, postanow iw szy czuwać całą noc. M uszę wspom ­ nieć, że w yszliśm y z dom u w lekkich, letnich kostju- m ach, nie m ieliśm y więc możności naw et z w łasnych u brań zaim prowizować podparcia pod głowę.

Pomimo tego, że po w szystkiem co zaszło, p rze­

konanie m oje o prędkiem , pom yślnem rozw iązaniu n a­

szego losu zostało zachwiane, starałem się, jak mo­

głem, uspokoić Stum pa, k tó ry uw ażał się już za s tra ­ conego i w ypow iadał coraz straszniejsze przypusz­

czenia. Pozostaw szy sam z m yślam i obok chrapiącego n a całe więzienie Stum pa, k tó ry w reszcie ze znużenia usnął, starałem się n a chłodno zdać sobie spraw ę z po­

łożenia. Rozum iałem , że z rew olucyjnego więzienia, tam, gdzie los więźniów zależny jest od w ypadku, a l­

bo, co gorsza, od osobistych względów bezpośredniej w ładzy, są tylko dwie drogi: na wolność, albo na tam ­ ten świat. Jakkolw iek okoliczności, tow arzyszące n a ­ szem u aresztow aniu: rozkaz, pochodzący niewiadomo

(27)

od kogo, odmowa w ysłuchania zeznań, grabież pienię­

dzy, it.d,, w skazyw ały, że idziem y raczej w tym drugim kierunku, nie mogłem jednak uwierzyć, aby odważono się zlikwidować tak śmiało Stum pa, szw ajcarskiego obywatela, i mnie, człowieka powszechnie w tym k ra ju znanego, posiadającego szerokie stosunki i znajomości, i którem u żadnej w iny zarzucić nie było można. J e ­ dnocześnie pocieszałem się, że jeżeli za carskich rz ą ­ dów, będąc rzeczywiście winnym, p o traiiłem kilka­

krotnie wydobyć się z sytuacji, zagrażającej mi karą śmierci, to teraz, będąc niewinnym, potrafię się p rze ­ cież uspraw iedliw ić.

Rozum iałem jednakże, że najw ażniejszem z a d a ­ niem w całej tej spraw ie było znaleźć w ątek, odga­

dnąć, jak a była bezpośrednia przyczyna naszego a re ­ sztowania, kto powziął tak nagle tę m yśl po mojem rannem widzeniu się z Funtikow ym , lecz wobec roz­

w iązania tej zagadki byłem całkowicie bezradny. Fun- tikow, bezw ątpienia, chociaż przedtem nie znał mnie osobiście, słyszał jednakże o mnie, choćby z rozpo­

rządzenia o m ianowaniu mnie przez rzą d Kiereńskiego kom isarzem Przem ysłow ego R ejonu Zakaspijskiego Okręgu, które było rozesłane w swoim czasie do wszystkich instytucyj, opublikow ane i w ydrukow ane we wszystkich gazetach. D ecydując się na taki krok, m usiał być do tego przez kogoś zniewolony, ale przez kogo? M yśl m oja pracow ała przez całą noc, to do­

d ając mi energji, to m alując beznadziejność wszelkich wysiłków wobec tej niew idzialnej siły, k tó ra rozpo­

rzą d z a ła w tak niespodziew any i okrutny sposób mo­

im losem. Zmęczony i w yczerpany myślami, leżałem na podłodze, nie będąc w stanie zasnąć.

Pierw sze prom ienie świtu, przedostaw szy się przez okno, zam iast w lać w nas otuchę, pow iększyły grozę położenia. U jrzałem na ścianach celi ślady

(28)

krwi, k tó ra pochodziła widocznie z obfitych strum ieni kaleczonego ciała, a obok rysy, najw idoczniej od ostrzy bagnetów. B rudna podłoga w różnych m iej­

scach była zakrw aw iona, w kącie leżały nagrom adzo­

ne ogryzki chleba, papiery, potłuczone butelki i b ru ­ dne zakrw aw ione kaw ały łachm anów. O panow ało mnie uczucie jak iejś niemocy i pierw szy raz poczu­

łem, że jestem najzupełniej bezsilny, i że dzieje się coś takiego, co uchodzi z pod m ojej orjentacji, że lo­

sem moim k ieruje jakaś niew idzialna siła, z k tó rą w alczyć nie m am sposobu, gdyż nie wiem, skąd się przybliża, A ni n a chwilę jednak nie pom yślałem 0 A nglikach.

Rozpoczynał się dzień. Siedząc n a podłodze, czekaliśm y, co on nam przyniesie, w nadziei, że w tern położeniu długo pozostaw ać nie będziem y i bądź co bądź musi nastąp ić jakiś nowy zw rot w naszym lo­

sie. Z askrzypiał zamek i w drzw iach uk azał się z k a ­ rabinem w ręku. uzbrojony od stóp do głowy dozorca.

W ypuszczono nas n a korytarz, gdzie um yliśm y się w w iadrze i zrobiliśm y prow izoryczną toaletę. Ponie­

w aż nie naglono nas do pow rotu, starałem się rozej­

rzeć w otoczeniu. S traż, sk ła d a jąc a się z now oprzy­

byłych, n a zm ianę nocnych tow arzyszy, kolejarzy 1 dzikich, stepow ych Turkm enów, okazała się dość ła ­ godną. W zbudziliśm y ogólne zainteresow anie, jako nowi, nieznani ludzie w A schabadzie, szczególnie zaś zw racała uw agę m oja osoba, widocznie ze w zględu na mój starszy wiek i zew nętrzną podstaw ę, jestem b o ­ wiem wysokiego w zrostu.

Szczere i proste nasze opowiadanie o tem, co nas skłoniło do p rzy jazd u do A schabadu, wzbudziło zau­

fanie straży. Byli to robotnicy kolejowi, nie zarażeni jeszcze bandytyzm em bolszewickim, k tó ry w owe cza­

sy zaczął się dopiero szerzyć. W spółczucie dla nas

(29)

oraz k ry ty k a obecnego rz ą d u w ypow iadane były w rozmowie półsłówkam i, widocznem było, że „tow a­

rzysze" w zajem nie sobie nie dow ierzają i pozornie sta ra ją się zachować lojalność w zględem w ładzy i stosować przepisany rygor w zględem nas. Pozwo­

lono spacerow ać nam w k o rytarzu i kordegardzie, z zastrzeżeniem , że w razie nad ejścia M akarenki m a­

m y natychm iast rozejść się do cel.

W południe zasiedliśm y do obiadu przy ogólnym stole. Obiad przyniesiono w kotle, ale dla każdego z nas były przygotow ane łyżki i talerze. Do stołu, oprócz wyżej wymienionych, aresztow anych razem z nami osób, zasiadło jeszcze trzech więźniów, m ie­

szkańców A schabadu, byli to: O rm ianin A runow, m iejscowy Turkm en K ulijew , robotnik kolejow y, to ­ k arz Fiłonow. O d nich dopiero dowiedzieliśm y się, co się dzieje obecnie w A schabadzie i w czyich rękach spoczywa dalszy nas los. W yczerpujących inform acyj udzielił nam A runow, znający doskonale stosunki aschabadzkie, jako sta ły m ieszkaniec tego m iasta.

Z opowiadań jego dowiedzieliśmy się, że kilkanaście dni tem u został zabity niejaki Frołow , prezes Komi­

te tu W ykonawczego i zarazem konduktor dr. żel. Po zabiciu jego utw orzył się nowy rzą d pod nazw ą:

„Staczecznyj K om itiet". M aszynista Funtikow jest d la pozoru tylko prezesem kom itetu wykonawczego, w rzeczywistości za jego plecam i k ieru ją w szystkiem : D orer, pomocnik rad c y praw nego Zakasp. Dr, Żel., T atarynow , kontroler tejże drogi i niejaki Orpel, Po­

lak, naczelnik t. zw. „K ontrrazw iedki". R ozpytując się dalej, dow iedziałem się, że jednym z kom isarzy jest k apitan K arpiński, były naczelnik krasnow odz- kiego powiatu. N ajw ażniejszą jednak z zakom uniko­

w anych nam wiadomości była ta, że A nglicy rzeczy­

wiście stoją na granicy P ersji. Oficerowie angielscy,

(30)

przebrani po cywilnemu, przebyw ają w A schabadzie, i prow adzą p e rtra k ta c je z D orerem i Tatarynow em , w spraw ie zajęcia A schabadu przez angielskie wojska, przyczem, aby uzyskać sym patję m iejscowej ludności, ro zd ają grube sumy pieniężne. D alej dowiedzieliśmy się, że w ojsko i ludność rosyjska nie chce dopuścić Anglików do zaw ładnięcia A schabadem i Bucharą, i z tego powodu n a granicy B uchary toczą się walki.

W A schabadzie w ojska niema, pom agają Anglikom tylko ochotnicy, przew ażnie Orm ianie, W ysłuchaw ­ szy historji naszego aresztow ania, A runow zapew nił nas, że areszt b ył skutkiem denuncjacji, i że szpiegiem angielskim, w skazującym niebezpiecznych jakoby dla Anglików ludzi, jest niejaki Sironians, syn w łaści­

ciela hotelu, k tó ry za każdego wskazanego przestępcę pobiera wysokie w ynagrodzenie od sztabu angielskiego.

W ysłuchaw szy tego wszystkiego, pogodziliśm y się z m yślą, że los nasz może rzeczywiście zależy od w ładz angielskich. To nas trochę uspokoiło. N ieprzy­

jem ne natom iast w rażenie w yw arła na nas wiadomość, że kilka dni tem u z celi, któ rą zajm ow aliśm y ze Stum - pem, wywieziono w nocy siedem osób, i rozstrzelano bez śladu. Byli to: M aliboszko, Tejlin, Żytnikow, B at- minow, R udyj, Pietrosow i m iędzy nimi adw okat, r a d ­ ca praw ny dr. żel., Rozanow. Skorzystaw szy z w szyst­

kich tych inform acyj, postanow iłem , nie tracąc czasu, przedsięw ziąć odpowiednie kroki. D erera, T ataryno- w a i K arpińskiego znałem osobiście. Pozwolę sobie o każdym z nich wspomnieć tu poszczególnie. Dore- rów było dwóch w A schabadzie, oba dwaj byli p raw ­ nikam i i dodaw ali do swego nazw iska nieoficjalnie

„graf“. Starszy, kaleka, kulaw y, początkowo był po­

mocnikiem p ro k u rato ra i jednym z najw ierniejszych sług carskich, następnie przeszedł do adw okatury, zrobił się „czerwonym " i po w ygłoszeniu rew olucyj­

(31)

nej mowy został m ianow any przez Kiereńskiego ko­

m isarzem n a cały K raj Zakaspijski. Nie orjen tu jąc się w położeniu, zaszedł za daleko na lewo, i, gdy chciał się zatrzym ać, z a p lą ta ł się i został zabity przez tłum „za sabotaż“ parę miesięcy temu, w Taszkiencie, podczas w ygłaszania jednej ze swoich kwiecistych mów. M łodszy b ra t jego zajm ow ał stanowisko radcy praw nego w zarządzie dr. żel. w A schabadzie. M iał on podobno za sobą przeszłość rew olucyjną. Znałem go osobiście, w idziałem go na zjeździe w Taszkiencie w roli trybuna rew olucyjnego, gdzie prezydow ał w „R adzie delegatów żołnierzy i robotników" w spól­

nie z niejakim B rojdą. Elegancki, wym uskany, z gołą szyją, w kołnierzyku a la bébé, w ygłaszał piorunu­

jące mowy rew olucyjne, które jak w szystkie w po­

czątkach ruchu rew olucyjnego by ły zbiorem ogólni­

ków i frazesów, obrachow ane na rozkołysanie mas, zyskanie popularności i przeciw staw ianie się w szyst­

kiemu, co w yrażało jakąkolw iek w ładzę i porządek.

Zrobił on na mnie wówczas w rażenie w yrachowanego karjerow icza rew olucyjnego, demagoga, nie zd a ją c e ­ go sobie spraw y z tego, dokąd go zaprow adzą jego słowa.

K ap itan K arpiński, pochodzenia polskiego, jak sam o sobie mówił, był to typ bardzo rozpow szech­

niony w Rosji P olaka-karjerow icza. M ając n a sobie piętno polskości, za carskich rządów z trudnością do­

b ija ł się stanow iska w adm inistracji. Sprytny, u k ła ­ dny i przebiegły, um iał po wybuchu rew olucji, u trz y ­ mać się w dalszym ciągu n a powierzchni, dzięki Do- rerowi, k tó ry w nim odczuw ał pokrew ną naturę, i k tó ­ rem u był potrzebny. R az nabraw szy rozpędu, trz y ­ m ał się dalej na falach rew olucyjnych.

T atarynow , kontroler dr. żel., m ieszkający p rz e d ­ tem w Krasnowodzku, b y ła to szara osobistość, która,

(32)

jak w ielu innych, p łynęła z prądem chwili, nie zdając sobie spraw y z położenia. Znałem go również i w po­

czątkach przew rotu; okazałem m u kiedyś usługę, po­

godziwszy go podczas m ojej bytności w K rasnow odzku z prezesem kom itetu zorganizowanego początkowo po przew rocie Kiereńskiego.

Postanow iłem więc niezwłocznie zwrócić się do nich bezpośrednio. A runow a odw iedzała codziennie m ałoletnia siostra, k tó ra przynosiła m u obiad. Przez nią w ysłałem listy do T atarynow a, D orera i K arpiń­

skiego, dołączyw szy do nich jeszcze listy do red ak to ra m iejscowej gazety „Gołos A zji" i do Domu Polskiego.

W listach tych opisałem szczegółowo cel m ojego przy ­ bycia do A schabadu ze Stumpem , nasze obecne poło­

żenie i prosiłem o jak najrychlejsza pomoc. A ni na chwilę nie w ątpiłem , że listy m oje odniosą pożądany skutek. N a drugi dzień dow iedziałem się, że w nowym rządzie pełni jakieś obowiązki niejaki pan Pietrażycki, były prokurator. Pow odując się dźwiękiem tego zna­

nego nazw iska napisałem również do niego list. C ztery dni oczekiwałem na odpowiedź napróżno. N a piąty dzień zjaw ił się do więzienia M akarenko, w yw ołał mnie i pokazał mi list, pisany przeze mnie do Pietrażyckie- go, przyczem oświadczył, że p ro k u rato r odesłał mu list, w yrażając jednocześnie naganę za to, że więźnio­

wie są źle strzeżeni i w y sy łają listy drogą pryw atną.

Jednocześnie M akarenko zakom unikował, że otrzy­

m ał polecenie w ym ierzenia mnie oraz straży k a ry dy­

scyplinarnej.

Byłem oszołomiony. W liście do Pietrażyckiego nie szczędziłem M akarenki, opisując mu scenę o b ra ­ bowania nas z pieniędzy i niew ydania kwitów. C zeka­

łem w m ilczeniu na to, co nastąpi dalej, ale więcej jeszcze niepokoiła mnie myśl, jak a k a ra wym ierzona będzie niewinnej straży, M akarenko okazał się

(33)

jednakże w spaniałom yślnie jszym od p ro k u rato ra i oświadczył, że przebacza mi winę, ale zarazem ostrzega, żeby zaniechać w szelkich skarg, bo one je­

mu nic nie zaszkodzą, a mnie n a ra ż ą n a wielkie przykrości.

Pomimo łaskawego obejścia się ze m ną nie byłem w stanie zdobyć się n a podziękow anie za w spaniało­

m yślność. W ysłuchałem w yroku w milczeniu, nie powiedziawszy nic na swoje uspraw iedliw ienie. Zro­

biwszy odpowiednie napom nienie straży, aby stoso­

w ała ścisły rygor, M akarenko opuścił więzienie. To b y ła jedyna odpowiedź, jaką n a m oje listy otrzy­

m ałem.

Położenie staw ało się beznadziejne. Je d y n y człowiek, k tóry przyszedł mnie odwiedzić przez ten czas, był kom isjoner z hotelu, w którym zatrzy m a­

liśmy się. Dowiedziawszy się o naszym sm utnym lo­

sie, przyniósł nam nasze w alizki, pomimo p ro testu w łaściciela hotelu. J a k się później okazało, angiel­

skie w ładze m iały w pływ na przekupionych przez nich członków rząd u i tak steroryzow ały ludność, że każdy lękał się najm niejszego pozoru, aby nie być aresztow a­

nym i w ysłanym z A schabadu niewiadom o dokąd, na rozkaz angielskich oficerów. Ci zaś, nie znając ani języka, ani ludzi, ani w arunków miejscowych, działali naoślep, kierując się wskazówkam i różnych, będących u nich na żołdzie m iejscowych szantażystów , pobiera- j ących za każdego wskazanego przez nich niebezpiecz­

nego jakoby pod względem politycznym przestępcę sowite w ynagrodzenie.

Straciw szy n adzieję na pomoc z zew nątrz i na rozpatrzenie naszej spiiawy przez w ładze miejscowe, zrezygnow aliśm y z dalszych kroków w tym kierunku i pogodziliśm y się z m yślą, że los nasz zależy od w ładz angielskich. M yśl ta bynajm niej nas nie niepokoiła,

(34)

Oczekiwaliśm y bowiem od tych w ładz spraw iedliw e­

go i rzeczowego rozpatrzenia naszej spraw y, po któ- rem m usiało nastąpić nasze uwolnienie, Stum p w ła ­ dał doskonale językiem angielskim, długo bowiem przebyw ał w A ngłji, m ieliśm y więc możność porozu­

m iewania się bez tłum acza.

R ygor w ięzienny nie był uciążliwy. W artow nicy odnosili się do nas z życzliwością i z zaufaniem , po­

zw alając nam w ciągu dnia swobodnie spacerow ać po dziedzińcu i korytarzu. Karmiono nas, ja k n a owe głodne czasy, obficie. Z dnia na dzień oczekiwaliśmy w ezw ania w celu zbadania nas przez w ładze angiel­

skie. Dziesiątego sierpnia rano uprzedzono mnie i Stum pa, że udam y się n a śledztwo, O godz, 1-ej po poł., pod zbrojną eskortą poprow adzono nas do jakie­

goś leżącego w pobliżu budynku. W obszernym pokoju zastaliśm y svm patycznej powierzchowności staruszka, który ośw iadczył nam, że m a przeprow adzić badanie z polecenia C entralnego K om itetu. W yjaniliśm y na row o jak najszczegółow iej przyczyny i cel naszego przybycia do A schabadu, przedstaw iliśm y nasze pasz­

p o rty i dokum enty w nadziei, że nareszcie n astąp i m om ent naszego uwolnienia. Inkw irent nasz, któńyr jak się okazało, był za carskich rządów urzędnikiem p rzy sądzie w ojennym w A schabadzie, obeznany był z procedurą zapisyw ania zeznań i sumiennie w szyst­

ko notował. W ykonyw ał to jednak z jakąś dziwną a p a tją i widocznem było, że cały ten proces nic go nie obchodzi. Nie zadaw ał nam ze swej strony żadnych pytań i n a w szystko potakiw ał głową.

Po skończonem zeznaniu, podpisaw szy się pod sporządzonym protokółem , zapytałem go, czy po tem wszystkiem, co od nas usłyszał, przekonał się o naszej niewiności i czy możemy rachow ać n a jego przychylną opinję. Złożywszy p ap iery do teczki i zapaliw szy p a ­

(35)

pierosa, którym go poczęstowałem , odrzekł z pewnem zakłopotaniem , jakby uspraw iedliw iając się:

— J a , osobiście, ani zaszkodzić, ani pomóc p a ­ nom nie mogę, w ypełniam jedynie form alność, k tó rą mi nakazano, los panów zależy od w ładz angielskich, które czytać tego, co ja tu napisałem , nie będą. A ngli­

cy zażądali od naszych w ładz, aby w ydały panów, lecz w jakim celu, tego nie wiem.

W oczach jego m alow ała się ta k a niekłam ana życzliwość i współczucie, że tru d n o było pow ątpiew ać o praw dziw ości jego słów. Pożegnaliśm y się uściśnię- ciem rą k i w róciliśm y przygnębieni tym nowym zawo­

dem do więzienia.

Pow lokły się długie dni oczekiwania n a in te r­

w encję w ładz angielskich, w której pokładaliśm y całą nadzieję. N a drugi dzień przyprow adzono jeszcze je ­ dnego więźnia. Był nim Poznańczyk, internow any w A schabadzie n a początku w ojny przez w ładze ro­

syjskie. Zajm ow ał on tam dosyć znaczne, jak na owe czasy, stanowisko, był m ianowany prezesem jak iejś k a ­ sy czy banku współdzielczego. On również, jak i my, nie um iał sobie w ytłum aczyć powodu swego areszto­

wania, Był lojalnym obywatelem, zam ieszkującym w A schabadzie od czasu wybuchu w ojny i nie poczuwał się do żadnej winy.

Szesnastego sierpnia popcłudniu zjaw ił się M a- karenko. Zachowanie się jego było nacechow ane ja ­ kąś nadzw yczajną życzliwością, k tó ra odrazu w ydała nam się niezm iernie podejrzaną. D opytyw ał się o n a ­ sze zdrowie, ubolew ał nad naszym losem, d ając jedno­

cześnie do zrozum ienia, że grozi nam jakieś niebez­

pieczeństwo, Porozum iaw szy się ze wszystkim i, od­

w ołał dwóch z nas, Kowenkę i Smutnego, i pod w iel­

kim sekretem w formie ostrzeżenia zakomunikował, że lad a dzień możemy być narażeni n a wym ordow a-

(36)

t i e nas przez pow racających z frontu żołnierzy, dzię­

ki bliskości naszego w ięzienia od dworca. N a obronę straży liczyć nie można, ponieważ jest nieliczna i nie­

m a dyscypliny. K om unikując o tem, w yraził się, że jedyny sposób ocalenia byłoby przeniesienie nas do centralnego więzienia, leżącego zdała od linji kolejo­

wej i dobrze strzeżonego.

T rzeba było coś zdecydow ać. Je d y n ą osobą, do której mogliśmy się zwrócić o pomoc i ratunek, był sam M akarenko. Porozum ieliśm y się m iędzy sobą i, nie mogąc go prosić o pomoc otw arcie wobec straży, poleciliśm y tym dwóm, których obdarzył zaufaniem , w ejść z nim w układy. Za uskutecznienie naszej przeprow adzki przyrzekliśm y w ynagrodzić go sowi­

cie, proponując w dobrej w ierze, aby niezwłocznie z sum, znajdujących się u niego w depozycie, w yna­

grodził siebie, w edług w łasnego uznania, M akaren­

ko przyrzekł nam sw oją pomoc i od w ynagrodzenia się nie odm aw iał, odrzekł jednak ze smutkiem, że z sum, k tóre od nas odebrał, czerpać nie może, zaś przed przetranzlokow aniem nas do głównego w ięzienia trz e ­ ba koniecznie dać łapów kę intendentow i, bez czego nic się nie da zrobić.

H ultaj te n widocznie podejrzew ał, że posiadam y jeszcze gotówkę. Nie było czasu do nam ysłu, Z dnia n a dzień oczekiwano pow rotu rozbitych przez w ojska taszkienckie oddziałów angielsko-aschabadzkich. Ze­

braliśm y m iędzy sobą, co kto m iał, nie pam iętam już jak ą sumę, coś około dwóch tysięcy rubli i w ręczyli­

śmy M akarence. W ziąw szy od nas pieniądze, poże­

gnał się z nam i niezwłocznie, zapew niając, że się u d a je w prost do in ten d en ta i przyrzekł, że n a z aju trz napew no będziem y już bezpieczni za m uram i c e n tral­

nego więzienia.

N astępny dzień przeszedł w trwożliwem oczeki­

(37)

waniu, M akarenko nie zjaw ił się, n a sta ła trw ożna noc, k tó rą spędziłem bezsennie. N aprężony słuch w śród ci­

szy nocnej łowił oddalone dźwięki i szmery, podnie­

cona w yobraźnia potęgow ała je, u p a tru jąc w nich zbliżające się niebezpieczeństwo. K ażdy dolatujący przez otw arte okno odgłos dalekich kroków zdaw ał się być krokiem kolum ny żołnierzy, każdy donośniej - szy głos ze strony uśpionego m iasta, lub ze stepów, to­

nących w ciszy nocnej, zdaw ał się być krzykiem ofiary, w ołającej o pomoc. N ad samem ranem , już kiedy brzask pierw szy oświecił okna, w yczerpany czuw a­

niem i nerwowem naprężeniem , w yciągnąłem się na podłodze i zasnąłem ,

Ośm nastego sierpnia spotkaliśm y się wszyscy p rzy wspólnem śniadaniu. Zaniepokojeni nieobecno­

ścią M akarenki, w ypow iadaliśm y różne przypuszcze­

nia. K toś w yraził podejrzenie, że on zm yślił całą hi- sto rję o grożącem nam niebezpieczeństwie, aby w yłu­

dzić od nas resztę pieniędzy. Pomimo całego w strętu do tego człow ieka nie byłem w stanie w to uwierzyć, Zdaw ało mi się, że n a podobny podstęp mógł się chy­

ba zdobyć jakiś w yrafinow any nikczemnik, z typów opisywanych w sensacyjnych rom ansach krym inal­

nych. M ając p rzy k ła d jego pew nej, bądź co bądź, wspaniałom yślności w histopji z moim listem, o m ało naw et nie stanąłem w jego obronie, N iestety, nie p rze ­ czuwałem, że dzień ten m iał stać się w m ojej psychice przełomowym, że od tego dnia rzeczywistość poczęła przeczyć wszelkiej logice i rozum owaniu i, aby nie śnić n a jawie, nie brać rzeczywistości za fantazję, zmuszony byłem uporczywie, aż do otrzeźwienia, po­

w tarzać sobie głęboką przestrogę „nihil adm irari".

Tegoż dnia, w cichy u p alny wieczór siedzieliśm y grupam i, rozm aw iając n a dziedzińcu więziennym. P o­

zostawienie nas n adal w tym czasowem więzieniu,

(38)

nieobecność M akarenki przez cały dzień w zbudzały w nas coraz większe niezapokojenie. Rozmowy się nie w iązały i czuliśmy, że każdy z nas ukryw a swoje myśli przed drugim, sta ra ją c się nie okazyw ać zew nętrznie trwożliwego nastroju. O godzinie 8-ej wieczorem, u k azała się w cieniu alei, prow adzącej z m iasta, figu­

ra M akarenki, którą, pomimo zmroku, przeczuliśm y i poznaliśm y z d a ła odrazu. O krążyw szy go w dzie­

dzińcu, weszliśm y razem z nim do kordegardy, W i- docznem było, że był on mocno podniecony i czuć było od niego wódkę. S ta ra ją c się być przesadnie u p rze j­

mym, ośw iadczył nam, że nie potrzebujem y się dziś niczego obawiać, albowiem w nocy będziem y wyw ie­

zieni pociągiem na badanie przez w ładze angielskie, a po powrocie b ędą już gotowe cele w nowem więzie­

niu, dokąd nas przeprow adzą.

Pomimo całego usiłow ania z jego strony, by nadać szczery i dobroduszny c h a ra k te r swojem u przem ówie­

niu, wyczuliśm y natychm iast fałsz i grożące nam nowe jakieś niespodziew ane niebezpieczeństwo. Nie mogli­

śmy uwierzyć, ażeby w ładze angielskie więźniów, k tó­

rych nie w idziały n a oczy, wywoziły w step na jakąś odległą stacyjkę kolejow ą w nocy dla badania. J e d n o ­ m yślnie zdecydow aliśm y, że w yprow adzono nas na śmierć. W tern przekonaniu u tw ierdziła nas jeszcze ta okoliczność, że M akarenko nam aw iał nas, abyśm y nie brali z sobą żadnych rzeczy, gdyż jiitro n a jd a lej w ró­

cimy.

P odły ten człowiek m ógł nam w prost nie pozwo­

lić zabrać z sobą naszych walizek, byliśm y przecież całkowicie w jego w ładzy, widocznie jed n ak zajęcza jego dusza, popełniw szy tyle podłości w zględem nas, nie m iała już tym razem odwagi. Był to jeszcze po­

c zątkujący bandyta, k tó ry nie zdążył nabrać rozpędu.

Nie było czasu do stracenia. Rozeszliśm y się

(39)

Turkmeni lomudziprzed kibitw Turkiestanie

(40)
(41)

szybko do cel, ażeby się naradzić. Postanow iliśm y za­

brać rzeczy, by nie dać się jeszcze raz obłowić M aka- rence naszym kosztem ; woleliśmy raczej, aby rzeczy nasze dostały się w ręce naszych egzekutorów , może uczciwszych od tego przebiegłego h u ltaja. J a zdąży­

łem nieom al pociemku, przy św ietle zap ałek napisać k a rtk ę do rodziny z pożegnaniem i w ręczyłem ją przez okienko we drzw iach Arunowowi, z prośbą przesłania jej w razie możności do Baku.

P rzeszła ciężka godzina oczekiwania. M ilczeli­

śmy, zajęci każdy swemi m yślam i w przew idyw aniu ostatecznego rozw iązania. Surowe ale zarazem w spółczujące tw arze straży m ów iły w yraźnie, że los nasz został bezpow rotnie zdecydow any.

— Nie w ierzcie M akarence — szeptali, — wy tu już nie wrócicie, m y wiemy, że w nocy w asze cele m ają zająć inni.

Czekaliśm y. Około 10-ej wieczorem usłyszeliśm y m iarow y krok zbrojnego oddziału. B yła to t, zw. „wol­

na d ru ży n a”, złożona z Orm ian, pom iędzy którym i było zaledw ie kilku R osjan. S k ła d ała się ona z dw u­

dziestu ludzi. Orm ianie, w edług swego zw yczaju, byli poobwieszani bronią nakrzyż, przez plecy i koło bio­

der, obandażow ani pasam i, pełnem i nabojów , oprócz karabinów u boku każdego w isiał rew olw er dużego k a ­ libru i błyszczące, kaukaskie kindżały. Po z ałatw ie­

niu cerem onji przekazania nas now oprzybyłej druży­

nie przez straż więzienną, bez żadnych dokum entów piśmiennych, dzika ta banda, policzywszy nas zale­

dwie palcam i, okrążyła nas ze wszech stron, i pom a­

szerow aliśm y w śród ciem nej nocy, niosąc nasze w a ­ lizki w ręku, w stronę p lan tu kolejowego.

W yszedłszy za m iasto, skierow aliśm y się w zdłuż szyn. Noc była ciem na; nie znając drogi, potykaliśm y się często, n a tra fia ją c na nierówności i różne przeszko­

Cytaty

Powiązane dokumenty

B anach, Sur les operations dans les ensembles abstraits et leur application uax equations intógrales,

Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że te trzy niezależne od siebie zjawiska będą posiadały choć jeden wspólny moment trwania.. Przy rozwiązywaniu tego zagadnienia

Przerwy w trakcie nauki nie mogą jednak być zbyt długie (10-15min.), aby dziecko nie zapomniało przez ten czas, czego się nauczyło. Z drugiej zaś strony nie należy

(…) Nie mamy stenogramu jego płomiennej mowy, tylko kronikarskie relacje z drugiej ręki. Historyk krucjat Steve Runciman streszcza ją tak:”Zaczął od zwrócenia uwagi

Najwyżej w wynikach wyszukiwania Google umieszcza profile zamieszczone w serwisach typu GoldenLine – dlatego właśnie to na nich warto się skupić. Think outside of

wróg był oskrzydlony, armie czerwone bijące się pod Warszawą były już odcięte, okrążone przez armie polskie - i wtedy zaczęła się paniczna ucieczka, odwrót -

– Zakładając, że podane numery faktycznie odpowiadają kolejności powstawania linexów, a za to mogę ręczyć, gdyż sam zgromadziłem w tym zakresie odpowiednie

Pawliszczew nigdy nie jeździł do Paryża po żadne przystojne guwernantki, to znowu potwarz. Według mego zdania, zostało wydane na mnie o wiele mniej niż dziesięć tysięcy,