• Nie Znaleziono Wyników

Studiować śmierć

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Studiować śmierć"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Ewa Kuryluk

Studiować śmierć

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (45), 186-195

(2)

Ewa Kuryluk

Studiować śmierć

Study the irregular verb mourir — to die.

M. Lowry.

W raz z za ła m yw a n iem się w ia ry w po stęp pa- czy się obraz p rężn ej ludzkości ujarzm iającej przyro d ę i w y ru sza ją ­ cej na podbój w szechśw iata, a w yo b raźnię za jm u ją w iz je zd e w a ­ stow an ej pla n ety, cyw ilizacji ja ło w ej i sc h yłk o w e j. W okresie p o w o je n n y m p ro b lem em n u m e r je d e n b y ły dzieci, ich dorastanie i dojrzew anie, a m łodość w yd aw a ła się nie w ie k ie m , lecz honorową -funkcją społeczną. N astępnie zainteresow ano się śred nim i latam i człow ieka, w któ ry c h to m a ponoć m iejsce «k r y z y s środka życia». Dziś coraz częściej sły szy się o d ylem atach przem ijania i śm ierci. Ponad trzydzieści lat p o ko ju i p rzed łu żen ie lu dzkiego życia spra­ w iły , że starość stała się, ja k dotąd przede w s z y s tk im w krajach o stosunkow o w y so k ie j stopie życio w ej, p ierw szo p la n o w ym zagad­ n ien ie m społecznym , najbardziej d ra sty c zn ym tam , gdzie nastąpiło jednocześnie n a jw iększe rozbicie w ię zi rodzinnej, sąsiedzkiej i to ­ w a rzy skie j, a w ięc zabrakło sto su n kó w pozw alających przetrw a ć ty m , k tó rzy utracili zdolność sam odzielnej egzystencji.

T łu m y sta rych ludzi i ich m asow a eksterm in a cja to koszm a r p rze ­ śladujący bohatera film u A laina Resnaisa «Providence». F ikcja karm i się rzeczyw istością. W sposób o p ty m is ty c z n y m ożna jeszcze interpretow ać exodus najlep iej sy tu o w a n yc h e m e ry tó w E u ro p y Z a ­

chodniej czy A m e r y k i P ółnocnej u d ających się na Południe, p o ru ­ szających się w trum n op o d o bn ych «hotelach na kółkach» dookoła św iata czy p rzeb yw ają cych , ja k żona de G aulle’a, w lu ksu so w y c h

(3)

dom ach starców. A le są i inne zjaw iska. Co roku w okresie letnim , k ie d y w szy scy m uszą za w sze lk ą cenę w y jech a ć na urlop — w a ­ kacje przybierają ju ż n ie k ie d y k szta łt potlaczu — prasa odnotow uje w y p a d k i pozostaw ienia sta rych c zy u ło m n y c h człon kó w rodziny w barze p rzy szosie, nie m ów iąc ju ż o p o zb yw a n iu się w ten sposób liczn ych psów i kotów .

Starość i um ieranie — to p rzed m io t w p ro w a d zo n y do planu zajęć n ie k tó ry c h szkół am eryka ń skich . C hodzi o unaocznienie m ło d y m lu d zio m znaczenia eu fem istyczn eg o określenia «to pass aw ay», u ż y ­ w anego za zw ycza j zam iast czasow nika «to die», słow a-tabu. L ekcje o b ejm u ją w iz y ty w dom ach starców, w szpitalach, na cm entarzach i są podobno dla w ie lu uczniów , o beznanych głów nie z n ag łym i zgonam i w film a ch p rzyg o d o w ych i k ry m in a ln y c h , pierw szą k o n ­ fro ntacją z procesem przem ian, ja k im ulega lu d zk i organizm . T y m ­ czasem o potrzebie lek c ji pośw ięconych spraw om starości i śm ier­ ci — obok uśw iadam iania seksualnego — m ów i się i w n iek tó ryc h krajach europejskich. N ic dziw nego. Osiągając w y ższe stopnie c y ­ w iliza cji, czło w iek oducza się żyć i w łasną fizjologię zaczyna tra k ­ tow ać jako problem .

Z resztą zaznajom ienie się ze śm iercią, choćby w postaci odw iedza­ nia cm enta rzy, i d aw n iej uw ażano za dobrą szkołę życia. Z lubością p osługiw ali się obrazam i naturalnego rozkładu w celach d y d a k ty c z ­ n y c h barokow i poeci, a rtyści i kaznodzieje, że p rzyp o m n ę tu tylk o n a m iętn ą n e k ro filię A braham a a S ancta Clara, k tó ry w okresie m a so w ych epidem ii i d zikich w o je n starał się plastycznie ukazać sw o im słuchaczom m arność lu d zk ie j glin y i absurdalność ży w o ta — g d y b y zabrakło w ia ry w zbaw cę i nieśm iertelność.

B ra k ie m tejże w ia ry — laicyzacją i m aterializacją w spółczesnego życia — tłu m a czy w ielu socjologów, psychologów , filozo fów i oczy­ w iście teologów dzisiejszą tabuizację śm ierci, uw ażaną p rzez nich za jed e n zaledw ie z objaw ów negow ania naturalnego cy klu . Tracąc w y m ia r m e ta fiz y c z n y i oddalając się od przyro d y, czło w iek ulega złu d ze n iu nadczłow ieczeństw a, zdaje się zapom inać o biologicznych uw arun kow aniach, zaczyna odbierać siebie samego jako m aszynę, którą zaw sze m ożna naprawić. Im w ię k s z y postęp m e d y c y n y i fa r­ m a c e u ty k i, ty m tru d n ie j pogodzić się z nieuleczalnością n iek tó ryc h chorób i ze świadom ością n iechybnego końca. P rzeciw ko odporności fiz y c zn e j i psych iczn ej obraca się nadm ierna higiena. Z e sto ickim sp o k o je m ż y je raczej ten, kto pam ięta, że życie je s t w ogóle n ie ­

(4)

P R Z E C H A D Z K I 188

zdro w e, a śm ierć niep rzew id zia ln a i nieunikniona. D la tego, kto stara sią ż y ć «zd ro w o », stosując się do n a jn o w szyc h zaleceń, do o w y c h n ieko ń czą cych się zm ie n n y c h sugestii rozpo w szechnianych p rze z «m ass-m edia», w łasna starość, ten stan, o k tó r y m P rou st pisał, że n ik t z nas nie p o tra fił go sobie w yobrazić, staje się szczególnie tru d n a do zaakceptow ania.

S ło w e m tab u je s t nie ty lk o śm ierć. Tabu to rak, a w n ie k tó ry c h środow iskach w ogóle choroba. C horych coraz d okła dn iej separuje się od zd ro w ych , cięższe p rzy p a d k i od lżejszych . S k r zę tn ie izolując cierpienie, sk a zu je się lu d zi w stanach g ranicznych na zu p ełn e osa­ m o tn ien ie , na w eg eta cję w s te ry ln y c h p o jem n ika ch pod kontrolą apa ratu ry, od k tó re j w łaściw ego fu n kcjo n o w a n ia za leży każda chw ila życia. N ie k ie d y u m iera się z pow odu aw arii lub dlatego, że zd e c y ­ dow ano się aparat w yłą czyć. C zy w ogóle i k ie d y w olno w y łą c zy ć m aszynę? C zy m a się praw o uzależniać od n iej ży cie człow ieka, red u ko w a ć do m in im u m bądź całkow icie unicestw iać m o m e n t agonii? Część z ty c h , k tó r z y p rze ży li śm ierć kliniczną, m niem a, że zachow ali pa m ięć o ty m stanie, a ich opisy w y k a z u ją zbieżności. P ow tarza się w n ich m o ty w w ych o d zen ia z ciała i unoszenia się ponad nie, oglą­ dania w ła sn e j p o w ło ki z zew n ą trz, z góry. B y ć m oże są to po prostu p ro je k c je w yrażają ce n ie u c h w y tn e doznania w ste re o ty p o w y sposób. K u ta k ie m u p rzyp u szc zen iu skłania sporo p la sty c zn y c h dzieł stw o ­ rzo n yc h p rze z n ied oszłych n ieb o szczykó w i p u b lik o w a n y c h n a jczę ­ ściej w pism ach o zab a rw ien iu re lig ijn y m . O brazy i r y su n k i w y o b ra ­ żają na różne sposoby duszę ja ko n iem aterialną istotę, która w m o ­ m en cie śm ierci opuszcza cielesną p ow łokę. J a k b y nie było — w agę tego jednorazow ego p rzeżycia tru d n o przeceniać i trzeba się chyba zgodzić, że k a ż d y m a doń prawo.

Z tra d y c ji p o stfre u d o w sk ie j w y w o d zi się opinia, że spychając cier­ p ienie i śm ierć na k ra w ę d ź św iadom ości i na m argines codziennego życia , czło w ie k narusza w łasną w e w n ę trzn ą rów now agę. K o re lu je się te ż bra k w spółczucia dla naturalnego cierpienia, obojętność w sto su n k u do lu d zi słabych, u ło m n y c h czy sta rych z potrzebą «sil­ n y c h w zru szeń » , z n a d m ie rn y m zain teresow aniem ro zm a ity m i fo r ­ m a m i przem o cy. W m ło d zieżo w ej — i nie ty lk o m ło d zieżo w ej — krw io żerczo ści w id zi się «podszew kę» w y so k o ro zw in ię tej p o ko jo w ej cyw iliza cji, w k tó re j n a m iętności k u m u lu ją się, m ia st w y ła d o w y ­ w ać. A r g u m e n tu je się, chyb a słusznie, że św iat zm ie n ił się k r a ń ­ cowo, a c zło w ie k nieznacznie. Lud zko ść, tkw ią cą sw o im i ro zm a ity m i

(5)

pasjam i w epoce ja skin io w ej, sfru stro w ała zam iana m aczugi na t e ­ lew izor. K to nie ogląda d zikich łow ów , śni o n ich p rzy n a jm n ie j lub organizuje pseudopolow anie w e w ła sn y m zakresie.

J a k w te j sytu a cji interp reto w a ć działalność ludzi, u w a ża jących się i u w ażan ych za a rtystó w , k tó rzy cierpienie, rozkład i śm ierć d e ­ m o n stru ją bezpośrednio i nam acalnie, często na w ła sn y m ciele? C zy stanow ią aw angardę obnażającą patologię naszego czasu, a ty m sa m y m przeciw działają tabuizacji życia i śmierci? C zy te ż ich e k sce­ sy uznać trzeba za jeszcze jed e n sy m p to m zw yrodnien ia , ja k ie m u ulega dziś człow iek? (W m om encie, g d y piszę te słowa, radio nadaje w y p o w ie d ź jednego z nich: dał się zalutow ać na k ilk a godzin w p u sz­ t ę i tw ierd zi, że g d y b y V a n Gogh ż y ł teraz, jego n a jw ię k s z y m osiągnięciem a r ty s ty c z n y m b y ło b y obcięcie sobie ucha).

Ucho V an Gogha tra k tu je się nie od dziś ja ko sym b o l p o k r e w ie ń ­ stw a m ię d zy sztu k ą a obłędem , m ię d z y a k te m tw ó rc zy m a cierpie­ n ie m i autodestrukcją. W h eroiczno-tragicznych m itologiach a r ty ­ s ty c zn y c h stw orzenie dzieła rów na się bolesnem u porodow i, a za w yd a n ie na św ia t owocu p ra w d ziw ie genialnego płaci się życiem . Przenośnia ta pod w ielom a w zg lęd a m i zdaje się odpowiadać p ra w ­ dzie. Jeśli pew nego dnia p o zn a m y lepiej fu n kcjo n o w a n ie m ózgu, s y ste m u nerw ow ego i p rzem ia n y m aterii, okaże się m oże, że p ro ­ d ukcja a rty styc zn a je st procesem ąuasi-patologicznym , choć choroba ta p ew n e osobniki u trz y m u je p rzy życiu.

A rty śc i cierpią z w y k le — i pragną cierpieć. Chcą u c zestn ic zy ć w ko nw ulsjach czasu, w k tó r y m p rzyszło im żyć, odrzucają spokój i dobrobyt na rzecz p ry w a tn e j apokalipsy. D otychczasow a historia s z tu k i trakto w ała tę p otrzebę m artyrologii i sam ozagłady jako z ja ­ w isko to w arzyszące twórczości. Dopiero niedaw no za tw órczość a rtystyczn ą zaczęto uważać rów nież, a n a w e t w yłącznie, sam e f e ­ n o m e n y — rozm aite fo rm y zadaw ania sobie bólu, e k sp e r y m e n to ­ w ania z w łasną fizy c zn ą w ytrzym a ło ścią na w zó r fa kiró w , aż po sam obójstw a.

«Sinken», słowo oznaczające opadanie, zapadanie się, spadanie, p o ­ grążenie, tonięcie, je s t najczęściej sp o ty k a n y m czasow nikiem w w ie r ­ szach Georga Trakla. N iem al rów nie często w y s tę p u je «fallen» (padać, upadać, polec). O bu słów u ży w a poeta ja ko sy n o n im u cza­ so w nika «sterben» (umierać). U m ierać zna czy spadać, a w stanie u p a d ku , organicznego rozkładu i d u chow ej degradacji, zn a jd u je się i człow iek, i natura.

(6)

P R Z E C H A D Z K I 190

Jako «fall pieces» (sztu k i u p a d ku albo o u p a d ku) określał n iektóre ze sw oich działań (a rty sty c zn yc h ) Bas Jan A der. «The B ro ken Fall G eom etrical» polegał na u sta w ien iu się a r ty s ty na drodze prow a­ dzącej do latarni m o rsk ie j w W est Capella, w ielo kro tn ie m alow anej p rzez M ondriana, obok drew nianego kozła, a następnie oparciu się o niego i u p a d k u w ra z z nim . « G eom etryczność» w y n ik a ła z dokład­ nego obliczenia czasu przeznaczonego na upadek. «B roken Fall Or­ ganic» zw ało się zw isan ie a r ty s ty na je d n e j ręce z gałęzi drzew a stojącego nad n ie w ie lk im kanałem ta k długo, na ile starczyło m u sił; im p e t u p a d k u zm n iejsza ł («łamał») rosnący w pobliżu krzak. N a okres, w k tó r y m uw aga a r ty s ty koncentrow ała się na rozm a itych form ach i znaczeniach spadania, przypadają przygotow ania do ostat­ niego p ro je k tu , za tytuło w a n eg o «In Search of the M iraculous». Jego realizację rozpoczął Bas Jan A d e r 9 lipca 1975 r., w yru sza ją c ze Stage H arbour w M assachusetts p ięc io m e tro w ym ja ch te m bez m o ­ to ru z zam ia rem przeżeglow ania A tla n ty k u i w ylądow a n ia w L and ’s End, A nglia. Z w y p o w ie d zi M ary S u e A d e r w y n ik a , że b y ł on w peł­ n i p rzek o n a n y o m ożliw ości zrealizow ania sw ojego planu, a p rzy okazji m iał n a w e t zam iar pobić reko rd na te j trasie, którą w po je­ d y n k ę p rze b y ł ju ż ktoś przed n im w 78 dni, ty le że nieco w iększą, sześciom etrow ą łodzią.

J a k m ożna było się spodziewać, Bas Jan A d e r zaginął bez śladu. M ary S u e A d e r ostro p rzeciw staw ia się sugestiom , ja ko b y jego za ­ m iarem b yło w yko n a n ie «sztuki ostatecznego upadku» («the u lti­ m ate piece»). P odkreśla też, że p rzez w iele m iesięcy nie chciano zaakceptow ać jego śm ierci: «Jego studenci nie potrafili pogodzić się z nią i w yobrażali sobie najrozm aitsze rozwiązania, m iesiącam i k rą ży ły pogłoski, że je st cały i zdrów».

W iadom ość o śm ierci A d era ogłosiły pism a a rtystyczn e. D oczekała się w ielu k o m e n ta rzy i posłużyła do rozw ażań, czy zabijając się w ram ach s z tu k i a rtysta składa siebie4 w ofierze, czy m a to sens itp. Z łożenie p rzez a rty stę życia na ołtarzu s ztu k i to zjaw isko , któ re społeczeństw o dotąd akceptow ało, a n a w e t poważało. O bcując z m u ­ zam i sub specie aeternitatis, artysta m iał prawo, a n a w e t po w in ien b y ł p rzym iera ć głodem na poddaszu. T ym cza sem jed n a k w y k r u s z y ły się r e k w iz y ty — m u zy , ołtarz, głód — a dom y b u d u je się b ez pod­ daszy. W sy ste m ie «w ellfare state» każdy, a w ięc i artysta, jako ś sobie e g zystu je ; nikogo nie obchodzą jego w z lo ty i upadki. C zy żb y

(7)

stąd w łaśnie brała się chęć zw rócenia na siebie uw agi desperackim i czynam i? N ie potrafię na to odpow iedzieć.

Ś m ierć Basa Jana A dera tk w i w te j sam ej iry tu ją c e j pu stce p ure- -nonsensu co jego «fall-pieces», a m y ś li się o n iej z p oczuciem po­ dobnej bezradności, ja ka ogarnia n ie k ie d y w teatrze absurdu: oto zm aterializo w a na «Fin de partie» B e c ke tta , nie koniec, lecz w sze c h ­ obecna nicość.

Pozbaw ione spektakularności, działalność i śm ierć holenderskiego a r ty s ty są n ie z b y t ch a ra kte rystyc zn e dla ruchu, którego p rzed sta ­ w iciele starają się o w idoczność i nam acalność cierpienia — o to, b y rzeczyw iście p łyn ęła krew . K o n ty n u u ją pod ty m w zg lę d e m idee p rekurso ró w i ja k dotąd najb a rdziej sk ra jn y c h w y zn a w c ó w « sztu ki życia», z k tó r y c h w szy scy są (lub byli) w ie d e ń czy k a m i. (P rzy okazji w arto b y się zastanow ić, dlaczego a k u ra t w W ied n iu śm ierć ta k sil­ nie r z u tu je na życie, dlaczego w ięcej ta m sam obójstw n iż w in n yc h stolicach E u ro p y — sta ty sty c zn ie na dru g im m iejscu zn a jd u je się B ud ap eszt — i w ięcej specjalistów od a u to d estrukcji, z psychiatrą R in g iem na czele, z w a n y m popularnie «Selbstm ordringl»).

M inęło ju ż ponad dw adzieścia lat od p ierw szych a kcji H erm anna Nitscha, p rze ry w a n y c h często in te rw e n c ją policji, otoczonych aurą skandalu i szczególnie popularn ych w e W łoszech. Zabija on na oczach w id zó w ja gnięta i św inie, ćw ia rtu je je i k r z y ż u je , w n ętrzn o ści rzuca na nagie ciała sw oich pom ocników , przyb iera ją cych z w y k le pozycje u k rzy żo w a n y c h , i na zebranych, na k rzy że , m onstrancje i inne p rzed m io ty ku lto w e; rozlew a dookoła k u b ły krw i, k tó re j krzep n ięciu zapobiegają dodane chem ikalia. P odobnych przedstaw ień, m a ją cych naw iązyw ać do p reh isto ryczn ych orgii i m isteriów , odbyło się ju ż około 70; nie zrealizow ał N itsch dotąd sw ojego najw iększego planu, sześciodniow ego festiw a lu , mającego stać się «gloryfikacją życia, w sp a n ia łym św iętem », k tó r y m czło w iek zaakceptow ałby św iat ze w s z y s tk im i skrajnościam i, z ekstazą i okru cień stw em śm ierci, i po­ jął w sposób «bezw zg lęd n y sw oją zm ysłow ość».

N itsch pragnie spowodow ać regresję, w rócić do p ierw o tn e j ciele­ sności, m ięsa, do n a tu ry to u t court. Ma się to odbyć p rzy pom ocy surowego m ięsa, ciepłych kiszek, za k rw a w io n y ch e k sk re m e n tó w , le t­ niej k rw i i w o d y — w nadziei, że człow ieczeństw o odrodzi się w ja t­ ce. Oglądane na zdjęciach «m ięsne realizacje» N itscha p rzyw o d zą na m y śl n iek tó re w czesne obrazy Bacona. K r y ty c y i te o re ty c y ruchu,

(8)

P R Z E C H A D Z K I 192

np. P e te r W eibel, dopatrują się w ty m babraniu się w k rw i i w n ę tr z ­ nościach pow iązań z ta sz y z m e m , ze zm y s ło w y m sto su n k ie m do fa r ­ b y, ja k im odznaczało się m alarstw o Pollocka. P r z y o ka zji chętnie w y k a zu ją , że w ie d e ń czy c y przen ieśli na w łasne ciało na jw cześn iej to, co gdzie in d ziej m iało jeszcze m iejsce w k o n w en cjo n a ln ej sztuce. G dy George Segal zaczął odlew ać z gipsu białe postacie ja k b y za ­ bandażow anych ludzi, G ü n ter B ru s w y sze d ł w 1965 r. obandażo­ w a n y i pom alow any białą farbą na w iedeńską ulicę. W 1961 r. R auschenberg p rzekreślił sw ó j obraz «W ędro w iec», p rzed sta w ia jący białe krzesło i białe płótno. W tr z y lata p óźniej B ru s usiadł na k rze ś­ le sto ją c y m przed b ia ły m p łó tn e m i czarną krechą p rzejechał sw oje ciało. A g d y Luigi Fontana rozciął obraz, B rus i Schw arzko g ler, k tó r y p ó źn iej p opełnił sam obójstw o, przecięli w łasną skórę. W odróżnie­ n iu od rzezi N itscha, a sp e kt e ste ty c zn y ty c h ostatnich działań je s t dość zna czn y. I to znalazło naśladow ców. Tnąc skórę na ra m ieniu na k r z y ż Gina Pane e fe k to w n ie ko ń czy akcję, w k tó re j czerw o n y k r zy ż , ja ko geom etryczna fo rm a i sym b o liczn y zn ak, pojaw ia się w ielo kro tn ie.

Par excellen ce e ste tyc zn e są przedstaw ienia M arin y A b ram ovic i TJlaya, p ię k n y c h i m ło d ych. Z a n im się spotkali, on b y ł tra n sw e ­ stytą , ona zaś działała ta k ry zy k o w n ie , że, ja k sam a tw ierd zi, do­ p ro w ad ziło b y ją to w c ze śn ie j czy później do zg u b y. U ratowana d zię k i m iłości, A b ra m o vic e k sp e ry m e n tu je odtąd na w ła sn y m ciele w spólnie z U layem , u n ika ją c je d n a k rzeczyw isteg o n ieb ezp ieczeń ­ stw a. P o ka zy te j pary zasadzają się zaw sze na sy m e trii. Z w iązani w łosam i pozostają godzinam i bez ruchu, na p rzem ia n biją się po tw a rzy c zy z rozbiegu uderzają o m u r — zaw sze jedn ako w o na biało ubrani lub nadzy. Podczas przed staw ienia za tytu łow anego «Ce­ sarskie cięcie», któ re odbyło się podczas m iędzynarodow ego fe s ti­ w a lu P erform ance A r t w W ied n iu w k w ie tn iu 1978 r., A b ra m o vic i U lay sprzęgli się w h iszp a ń skiej szkole ja zd y z koniem , k tó r y poruszając się odryw ał ich i zbliżał k u sobie. «Nie m a m nic do p o ­ w iedzenia», w y k r z y k iw a ła co p ew ien czas M arina, na co Ulay od ­ k r z y k iw a ł «zapytaj kogoś».

A b ra m o vic zdaje sobie spraw ę, że je j akcje szo kują publiczność nie obecnością ry zy k a , lecz jego złu d zen iem . «Tacy artyści ja k ja i U lay dalecy są od p ra w d ziw y c h zagrożeń — powiada. — Znacznie b liże j ciała i praw dziw ego n ieb ezp ieczeń stw a są ludzie ży ją c y na wsi. M y, m ie szk a ń c y m iast, chronieni p rzez odzież, d om y, ła zien ki z ciepłą

(9)

wodą, je ste śm y ta k u szczeln ien i, że u n iem ożliw ia to w łaściw ie k o n ­

ta k t z przyrodą». ,

A b ra m o vic su g eru je, że je j działanie w y w o d zi się z oddalenia — od p rzy ro d y i w ła sn e j fizjologii. T ej ostatniej doznaje się je d y n ie w ysta w ia ją c ją na próbę: «G dy zb liżam się do granic w y tr z y m a ­ łości — pow iada a r ty s tk a — czu ję się straszliw ie żyw a».

W szy sc y praw ie artyści zaangażow ani w «perform ance art», a w ięc nie w tw o rzen ie o b iektó w , lecz w działania, prow adzą k u g la rski try b życia — od p o k a zu do pokazu, z festiw a lu na festiw a l, z m ie j­ sca na miejs-ce. J e d n a k w ę d ro w n y c h cyrkow ców n a jb ardziej p r z y ­ pom inają ci spośród nich, k tó ry c h a kty w n o ść zaw iera m o m e n t oso­ bistego ry zy k a . Z dają się oni powracać do w y m ie ra ją c e j tra d y c ji s z tu k i ja rm a rczn ej, b ła ze ń sk ie j i podw órkow ej, która b yła k ie d y ś przeciw sta w ien iem «w yższej» k u ltu r y — obrazu sztalugow ego i B eethovena.

K arlow i W allendzie, zn a n e m u akrobacie, k tó ry miesiąc w cześn iej zabił się spadając z lin y, zaded yko w ał sw oje przedstaw ienie na w ie d e ń sk im fe stiw a lu C harlem agne Palestine. W p ierw sze j części p o kazu a rtysta szedł po szn u rze u ło żo n y m na ziem i, nie w id ząc go w p a n u ją cym m ro k u , lecz jed y n ie w yczu w a ją c pod stopam i; w r ę ­ kach trzy m a ł zapalone św iece. Poruszał się pow oli i m a m ro ta ł pod nosem , a gdy św iece w y p a liły się, upadł na ziem ię. W yd a ją c nadal g łuche psalm odyczne odgłosy, a rtysta zaczął następnie uderzać w ich ta k t w kla w isze fo rtep ia n u , jedn o sta jnie ja k w m o d litw ie. U życie tego in stru m e n tu kla sy c zn ej m u z y k i w je j w ie d e ń sk im c e n tru m do ew okacji p ra m u z y k i synagog i m eczetó w spow odow ało n iech ętn e szem ranie w śród słuchaczy i przerw anie sp ekta klu .

M otto tegorocznego w eneckiego biennale brzm iało «od n a tu ry do s z tu k i — od s z tu k i do n a tury». Zgodnie z zapow iedzią w ysta w io n o w ogrodach nad laguną sztu k ę i naturę, o b iek ty sygnow ane n a zw i­ s k a m i a rtystó w z je d n e j, sporo kam ieni, tra w y , zw ie rzą t i lu d zi z d ru giej strony. Co p e w ie n czas zm uszano żyw eg o b y k a do w ejścia na d rew n ia n y podest obciągnięty łaciatą skórą i udający kro w i zad; sym b oliczn ą m a n ifesta cję ste ry ln e j kopulacji w y m y ś lił W łoch A n ­ tonio Paradiso. W p rzek szta łc o n y m na dw upoziom ow ą łąkę p a w i­ lonie izra elskim M enashe K a d ishm a n w ypasał p ra w d ziw e ow ce a K r ijn G iezen z H olandii siedział w charakterze ryb a ka w nam iocie, oprawiając, sm ażąc i rozdając przechodzącym św ieże ry b y.

M iejscam i kom iczne, m iejscam i k a ryka tu ra ln e i uderzające n a iw ­

(10)

P R Z E C H A D Z K I 194

nością, biennale stanow iło z pew nością sig n u m tem poris, ukazując rosnące pragnienie p o w ro tu do zn iszczonej i n iem a l bezpow rotnie utraconej przyro d y. P o d ejm o w a n y ju ż w ielo kro tn ie w historii ludz­ kości «retour à la nature» zaw sze grzeszył śm iesznością. Powrót u s c h y łk u X X w., ze sw o im stło czen iem gestów bolesnych i bezsil­ n ych, bard ziej przyg n ębia n iż bawi.

Zagrożony transform acją w robota, człow iek zaczyna pilnie studio­ w ać sw oje biologiczne istn ien ie, zachw yca go fu n kc jo n o w a n ie orga­ n izm u i c y kl, ja kie m u podlega (w sp om n ę tu ty lk o o zalew ie publi­ kacji tra k tu ją c y c h np. o cudzie m enstruacji), pragnie się dotykać, obnażać, kaleczyć, chce cierpieć i w łasnoręcznie zadaw ać sobie cier­ pienie — n a w e t czasow nik «umierać» stara się odm ieniać na­ praw dę.

T ym cza sem jed n a k w łaśnie artyści pragnący w yrażać się najbardziej naturalnie i bezpośrednio uzależniają się m a k sy m a ln ie od tech n icz­ nego zaplecza w łasn ej epoki. «Perform ance a r t» je s t nie do p o m y ­ ślenia bez ta n iej i łatw o do stęp nej aparatury, pozw alającej m o m e n ­ talnie zapisać i o d tw o rzyć obraz i d źw ięk. A b ra m o vic i TJlay siedzą godzinam i zw iązani w łosam i, ale ich cierpienie u trw a la kam era v i ­ deo. Po św iecie rozchodzi się fotografia płaczącego Jana Basa A dera, ta k samo ja k zdjęcie pasterza i owiec z biennale. O braz czy rzeźba mogą jeszcze gdzieś istnieć zapoznane, działania nie ob yw ają się praw ie n ig d y bez d o ku m en ta cji i rozpow szechnienia.

«Samo życie» ko n su m u je się w postaci k o n serw y, w izu a ln e j czy a k u sty c zn e j nam iastki, a w ięc w te j sam ej sztu c zn e j form ie, p rze ­ ciw ko k tó re j obracało się pierw o tn e działanie. W k o n sek w en c ji ozna­ cza to zaw sze m n ie j lub bardziej św iadom e podporządkow anie spontaniczności tec h n iczn y m w y m o g o m środka przekazu, c h w y to m m a chin y re kla m o w e j i fu n kc jo n o w a n iu m iędzynarodow ego r y n k u , k tó ry rów n ie dobrze h a n dluje naturą, co sztu ką . P aradoksy o ryg i­ n a ln ej tw órczości w dobie tech n iczn ej rep ro d u kcji tu rysu ją się m o ­ że szczególnie ostro.

R e zu lta t d u ch o w ych cierpień V an Gogha u trw a lił jego a uto p o rtret z obandażowaną tw arzą. G dy dziś artyści tną się, w ieszają, rażą prądem i leżą na szkle, ogląda ich grupa w ta jem n iczo n ych . Do szerszych kręg ó w ich p eryp e tie docierają ju ż odpow iednio sprepa­ row ane — p rzez prasę, fotografię, film . Z ależnie od potrzeb w y ­ biera się u jęcie n iew in n e lub obsceniczne, gest p ro te stu albo ugody, słow o «miłość» albo słowo «śmierć» — jedno i drugie w y r w a n e

(11)

z ko n tekstu . A r ty ś c i ani na chw ilę nie zapom inają o ty m podczas sw oich sp ektakli. S tą d sztuczność tam , gdzie m iała być naturalność, pantom im a zam iast p ró b y sił, tea tr zam iast m iste riu m , o stenta cyj- ność w m o m en ta ch w y m a g a ją cych ciszy i skupienia. W b rew pozorom ten rodzaj szu k i nie d o tyk a n a w e t tego, co p re ze n tu je «in vivo». P ublicznie eksponow ane, w ielo kro tn ie pow tarzane, film o w a n e i w y ­ św ietlane, cierpienie ko stn ieje na oczach w idzów , oddala się i od­ realnia.

Jedną z w łasności zm y sło w e j p ercepcji człow ieka je s t je j podpo­ rządkow anie pam ięci, skojarzeniom , w yobraźni. D ystans m oże b yć ty m , co p rzybliża , bliskość ty m , co odsuwa. K re w w id zi się lepiej zakrzepłą w o rna m en t na śred n io w ieczn ym k rzy żu , n iż g dy leje się «hic et nunc».

C zy śm ierć objaw ia się w b ły s k u noża oddzielającego głow ę od t u ­ łowia? Tak, ale ty lk o w te d y , g dy je s t to nasza w łasna głowa. S e ­ paracja g ło w y obcej śm ierć spłaszcza do pokazu.

Bibliografia

«Flash Art» luty—kwiecień 1978 nr 80—81 (Mediolan), numer zatytułowany

«Danger in Art».

«Fetisch Jugend — Tabu Tod». Katalog wydany z okazji wystawy o tym

samym tytule w Städtisches Museum Leverkusen, Schloss Morsbroich, 26 ma­ ja—16 lipca 1972 r.

«Bas Jan A d e r: In Search of the Miraculous. A telephone conversation with Mary Sue Ader by Lisa Bear and Willoughby Sharp Los Angeles, May 27th, 1976». Avalanche» 1976 nr 13. «Kunstforum International» Vol. 27 1978 nr 3

(Mainz), numer zatytułowany «Kunst als sozialer Prozess».

Hermann Nitsch, ulotka wydana z okazji «Internationales Performance Fe­ stival 1978», Wiedeń, 21—30 kwietnia 1978 r.

«Abram ović-U lay», fragmenty rozmowy Mariny Abramowić i Ulaya z Heidi Grundmann. Wiedeń, 15 kwietnia 1978 r., «Kunstforum International», numer zatytułowany «Künstlerchen».

Cytaty

Powiązane dokumenty

Uczniowie dochodzą do wniosku, że nie znają jeszcze pisanej literki d, więc nauczyciel demonstruje pisane d na kartoniku, a następnie demonstruje pisownię tej litery na

Skądinąd, między innymi z tego właśnie powodu teoria psychoterapii nie może powstać ani na gruncie filozofii, ani psychologii (co oczywiście nie oznacza, że twórcami

W instytucjach, w których kompetencje uczestników instytucji są równorzędne z wymaganymi kompetencjami uczestników projektu, powinny być stosowane formy

Dwór w Boczkach, w którym 16 stycznia 1847 roku urodził się Marceli Nencki, nie przedstawiał się zbyt im- ponująco: był to niewielki i nieforemny budynek, otoczony

Modelowanie pakietu blach elektrotechnicznych, jako bryły o przewodności cieplnej określonej w wyniku kalibracji, przeprowadzonej w oparciu o wyniki eksperymentu,

Koncepcja płatów i korytarzy znana także jako model płat-korytarz-matryca wprowadzona została do badań krajobrazowych przez ekologów (Forman i Godron 1986) , i rozwijana

W Domu dziennym Olgi Tokarczuk akcja umiejscowiona jest bowiem w Pietnie, zaś w Domu Małgorzaty w Mieście (pisanym właśnie tak – wiel- ką literą) nad Zimnym

21 listopada 2013 r w siedzibie szkoły odbyły się Szkolne Targi 2.0, podczas których nauczyciele wraz z uczniami przygotowali stoiska, na których przedstawili ćwiczenia i