• Nie Znaleziono Wyników

Między ludźmi

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Między ludźmi"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Zofia Knychalska-Karwan

(2)

słuszna. Bo wiem, że do nauki trzeba być zapaleńcem. Tyle że wiem również, iż nie można jej poświęcić wszystkiego. Każdy ma prawo zakosztować życia do dna.

Teresa Bętkowska

Między ludźmi

Najpierw donośnie biłdzwonZygmunta, tyle że z archiwalnej taśmy. Później były wystąpienia - oficjalne i mniej oficjalne. Wszystkie jednak przypominały o dwustulet­

niej tradycjinauczaniastomatologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. I otym, żew tym długim przedziale czasu aż pół wieku (! ) przynależne jest Zofii Knychalskiej-Karwan.

Profesor,którawpisałasięwhistorięuczelni,wrozwój krakowskiej stomatologii.

Od jubileuszowych uroczystości - obchodzonych już w pozyskanym i rozbudowa­

nym gmachu po Wojskowej Szkole Chemicznej przy ulicy Montelupich - minęło po­ nad pięć lat.Możnaje zaliczyć do przeszłości.Mnie jednak wciąż brzmiąw uszach sło­

waSławomira Mrożka.Ten znakomitypisarzbowiemzmyśląo emerytowanejjużpani profesor pokusił się o dopisanie specjalnego wstępu do Księgi Mądrości, której frag­ ment odczytała wówczas aktorka teatru Ludowego, Katarzyna Tlałka-Majewska. Oto treśćowej wzruszającej dedykacji:

„Co to znaczy mądrość? Na to pytanie różne są odpowiedzi. Jedna z nich brzmi:

Mądrość to znaczy dobroć.

Dobroć można okazywać tylko w działaniu między ludźmi. W samotności, w od­ osobnieniu, człowiek nie jestani dobry,aniniedobry,ani mądry,aniniemądry.

Imponująca jest działalność naszej Jubilatki, trudno o życie bardziej wypełnione aktywnością wśród ludzii dla ludzi, życiewypełnione dobrocią, awięc mądrością”.

Z Kalisza do Krakowa

Luty 2006 roku. Na dworze poniżej dwudziestu stopni Celsjusza, siarczysty mróz maluje na szybach przedziwne obrazy. W niewielkim pokoiku, na pierwszym piętrze, po prawej stronie korytarza, oddanymdo wyłącznej dyspozycji pani profesor, znacznie cieplej - temperatura osiąga jakieś plus osiemnaście stopni Celsjusza i głośno warczy postawiony na stole nagrzewacz powietrza, który tę ciepłotę ma jeszcze choć trochę podwyższyć.

-Będzieprzeszkadzał w rozmowie?

(3)

206 Uczeni przed lustrem

-Trudno.Umówiłyśmysiępewnieza wcześnie, lepiej było sięspotkać w południe - zauważamnieśmiało, pocierając zmarznięte dłonie.

- Przyzwyczajenie. Każdego dniaprzychodzę tutaj na kwadrans przed dziewiątą ra­

no, a wychodzę około południa - mówi pogodnie pani profesor. I podaje filiżankę go­ rącej herbaty, zachęcając przy tym do skosztowania ciasteczek o wdzięcznej nazwie

„ptysiowesłomki”, które zdążyła kupić wcukierni przyulicy Stradomskiej - po drodze ze swojego wieżowca na osiedlu Podwawelskim („Mieszkam przy Komandosów od trzydziestu lat, z okna szóstego piętra widzę Wawel i Skałkę”) na ulicę Montelupich („Ach, jakprzykro przechodzić obokaresztu,patrzeć na zakratowane okna więzienia”).

Zofia Knychalska-Karwan, choć od kilkunastu lat nie majużna uczelni etatu, egzy­ stuje niby na marginesie- to jednak wcale niejestzmarginalizowana. Czasjej działal­ ności zawodowej i naukowejsię nie skończył. Pracuje intensywnie, wewrześniu wydała książkę Stomatologia wieku podeszłego. Oprócz przygotowywania nowych publikacji i przeglądania bieżącego piśmiennictwa naukowego, takżekonsultuje pacjentów. Cza­

sem doradza młodym dentystom. Jejwiedza na temat schorzeń jamy ustnej i przyzębia, próchnicy zębóworazgenetyki w odniesieniu do stomatologiijestbowiem nie do prze­ cenienia.

Terazuwaga uczonej,która wiele badań poświęciła też leukoplakii będącej najczęst­

szym stanem przedrakowym jamy ustnej (jako pierwsza w Polsce poszerzyła diagnosty­

kę tego schorzenia międzyinnymio cytologię, oznaczenie DNA wjądrze komórek) jest również skupiona na tradycji i historii Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego, które działa już od sześćdziesięciulat; zbiera iopracowuje materiały źródłowe, na kom­

puterzepiszemonografię.

-Urodziła się pani wKaliszu, tam zastała panią hitlerowskawojna -wtrącam.

- Tak. Zastała i zupełnie odmieniła mojeżycie. W Krakowie wszystko musiałam za­ czynać od zera. Absolutnieod zera - profesor ostatnie zdanie podkreśla z mocą. Nie ukrywaprzecież, że w młodości została sama.Samiuteńka!Starszy brat został rozstrze­ lanywczasie wojny- bo działałw Armii Krajowej. Młodszy - zagrożonytym samym - zdołał opuścić kraj, znalazł się później w Ameryce. Mima też stanowczo zawcześnie umarła...

-Miałapanikontakt z bratem w USA?

- Byłam z synem na jego pogrzebie w 1974 roku- odpowiadapani profesor.Potem jej pamięć przywołuje owe czasy, w których za bilet lotniczy trzeba było potwornie dużo zapłacić; aby zmniejszyć koszty przelotu,zdecydowała sięwzatrzymać w Stanach Zjednoczonych ponad dwadzieścia jeden dni.

Przypadek

Po ukończeniu, pod okiem sióstr nazaretanek, pierwszej klasyliceum ogólnokształ­

cącegow Kaliszu energiczna, niespełna siedemnastoletnia dziewczynapostanowiła się zadomowićw Krakowie. To miasto rzeczywiście zapoczątkowało nowy etap w życiu Zofii Knychalskiej. Marzyła o dalszej edukacji - o studiowaniu filologii francuskiej.

Język mieszkańców znad Sekwany zachwycił ją na długo przed wojną. I to do tego stopnia, że chciała nie tylkoperfekcyjnie go opanować,alei zgłębiać jegotajniki. Zapi­ sała się więc od razu na tajne komplety, uczyła się pilnie i zdałamaturę. Później, także

(4)

na tajnych kompletach, rozpoczęłastudia.Tyle że nie - jakmarzyła- na filologii, a... na medycynie. Powyzwoleniu spod okupacji niemieckiej została przyjęta na Wydział Le­ karski Uniwersytetu Jagiellońskiego, zaczęła też równocześnie kształcić się w Studium Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Efekt? Dwa fakultety. I dyplom lekarza medycynyuzyskanyw 1949 roku oraz tytułmagistra wychowania fizycznego obronionyrok później...

- Medycyna to przypadek?!- pytamzaintrygowana zmianą decyzji młodej wówczas pannicy.

Czysty przypadek. Żeby się utrzymać w Krakowie, mieć choćby na czarny chleb, skrypty do nauki i opłacenie kąta w wynajętej suterenie lub jakiejkolwiek kwaterze, Zofiazaczęłaszukać pracy. I znalazła ją. Przy ulicy Studenckiej, w prywatnym gabinecie stomatologicznym. Chlebodawczynizatrudniła ją wcharakterze pomocy dentystycznej.

Praca jednak bardzo jąwciągnęła, obudziła wniej też medyczne zainteresowania...

- Jedendzień zczasówmojegozatrudnienia w tym gabinecie -mówi - szczególnie zapadł mi wpamięci. Był to 18 stycznia 1945 roku. Zarejestrowałam akuratpacjentkę, poprosiłam, aby chwileczkę poczekała, a sama, mimochodem, wyjrzałam przez okno.

Na ulicy stałokilkaniemieckich ciężarówek. Nagle zawył alarm.„Uciekajmydo schro­ nu!” -krzyknęła wpanice pacjentka.Przed straszliwym łubuduzdążyłam tylko wyjąkać:

„Czy warto?!”. Za to „warto” później nieźle mi się oberwało od pracodawczymi. Jedna z bomb zrzuconych z ruskich samolotów trafiłabowiem i całkowiciezburzyła sąsiadujący z nami budynek,a w naszejkamienicy(podnumerem dziewiątym) powypadaływszystkie szyby, ze ścian pospadały obrazy, a meble pokryły się grubą warstwą pyłu. Pozostałe bomby spadływtedy też w sąsiedztwie- naulicę Krupniczą iKapucyńską.

Drugi dom

StomatologiazaczęłaZofię wciągać coraz bardziej. I ta podpatrywana w gabinecie dentystycznymna ulicy Studenckiej. I ta,z którązetknęła sięjużjako studentka medy­

cyny- wolontariuszka wUniwersyteckiej Klinice Stomatologicznej.

- Odrodzenie krakowskiej stomatologii wokresie powojennym wiązało się z ulicą Smoleńsk. Już jedenaściedni powyzwoleniu, 11 lutego 1945roku, w miejsce istniejące­

go w czasie wojny ambulatorium niemieckiej policji, w prymitywnych warunkach i zdewastowanych pomieszczeniach zostało uruchomione przez doktora Sieppla am­ bulatorium stomatologiczne. Skromnysprzęt uzupełniano, zbierając go z poniemiec­ kich gabinetów - kompletowano urządzenia, narzędzia, leki i książki dla powstającej biblioteki. Do organizowanego po wojennej przerwie Instytutu Stomatologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego (przemianowanegow październiku 1945 na Klinikę Sto­ matologiczną) natychmiast zaczęli się zgłaszać słuchacze między innymi z Warszaw­

skiej Akademii Stomatologicznej, również lekarze, absolwenci i studenci medycyny z Krakowa, którzy pragnęli się specjalizować w dziedzinie stomatologii. Wśród tych studentów zapaleńców, którzy w rok pootwarciu pojawili się naulicy Smoleńsk, byłam ija - z dumą mówi pani profesor, od 1950 roku asystentka wZakładzie Stomatologii Zachowawczej AkademiiMedycznej, w latach 1978-1992kierownik Katedry i Zakładu Stomatologii Zachowawczej,a dziś członek wielumiędzynarodowych ipolskich stowa­

rzyszeń naukowych, promotorka kilkunastu rozprawdoktorskich, autorkai współau­

(5)

208 Uczeni przed lustrem

torka wielu podręcznikówimonografii, a takżeprac naukowych. Przedewszystkimzaś nieoceniony nauczycielwielu pokoleń stomatologów, dydaktyk najwyższej klasy!

Ciekawość, pragnienie zdobywania wiedzy, entuzjazm, pasja, ambicja i niespożyta energia - to cechy charakterystyczne dlamłodego pokolenia, które po wojennej burzy tworzyło „nowe”. Zofia Knychalska-Karwan nie ukrywa, że klinice poświęcała mnó­ stwoczasu.W pracy znajdowałasensżycia.A że praca nie była łatwa? Wiadomo -stary sprzęt, prymitywne wiertarki(najczęściejnożne), ubogie zestawy instrumentów denty­ stycznych, brakimateriałowe i tympodobne problemy.

- A sport?- pytam, bo wiem o jeszcze jednej pasjimojej rozmówczyni. O tym, że oprócz kliniki jej domem była też... przystań wioślarska przy ulicy Kościuszki. Tam przecież poznała swojego przyszłego męża Adama, ekonomistę z wykształcenia, który później został nawet przewodniczącym Okręgowego Związku Towarzystw Wioślar­

skich w Krakowie. Tam zaprzyjaźniłasię z całą „rodzinąwodniaków” zAkademickiego ZrzeszeniaSportowego i razem z nią, łodziamiczykajakami, prawie każdego wieczora lub popołudnia, przemierzała kilometry Wisły. Albo też częstowyprawiała się nażagle po odległychod Krakowa jeziorach...

Znaki czasu

- To wszystko przeszłość. Mąż nie żyje,dwaj synowie dorośli, czwórkawnuków już na studiach. Ale przyznam się tu do czegoś, co wywołuje mój smutek. Z łezką w oku patrzęteraz codziennie, wdrodze dopracy,na Wisłę.Nie pływająjuż poniej dziesiątki łodzi, nasza przystań została zamienionaw jakąś hurtownię...

Zmiany to znak czasu. Klinika Stomatologiczna - zanim znalazła swe miejsce na ulicy Montelupich - najpierw mieściła się w kilku pokoikach mieszkalnych przy ulicy Smoleńsk 25. Później zaczęła ichanektować coraz więcej, a poszczególnezakłady prze­ nosić i do nowych lokali na terenie miasta - na ulice Lubicz 34, Kopernika26, Syro­

komli10.

-Stomatologiaprzez długie lata miała problemy z pomieszczeniami, ale ijaprzeży­ łam w Krakowie gehennę związaną z mieszkaniem... - pani profesor zawiesza głos.

Wahasię: mówić więcej-niemówić?

Wrażliwa z natury, ale i dzielna dziewczyna zakosztowałasmaku tułaczki po wy­ najmowanych kwaterach. Tę przerwało dopiero posiadanie indeksu UniwersytetuJa­

giellońskiego.Zamieszkała w żeńskim akademiku. W „Jedności”-bo tak nazywała się wówczas„Nawojka”. Tyle żei tam, na początkujej działania, niebyłoluksusów,a sroga zima studentkom mocnodawałasięwe znaki.Na całeszczęścieżyczliwydla nich por­

tier odwiedzał sąsiednie domy, odzyskiwał rozkradzionew czasie wojny łóżka i pod­ mieniał jezwiązkami wcześniej nawiezionej słomy.

- Miałam w pokoju koleżankę, Felicję Reczyńską-Pietraszek (później znana kon­ sultantka od cukrzycy; w minionym roku odznaczoną Oficerskim Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski), zktórązaprzyjaźniłam się, ita przyjaźńtrwa! Jestem chrzestną jej syna, Władzia, który mieszka w Danii. Z Felicjąspotykamysię do dzisiaj - nagła zmia­ na wątku dowodzi, że uskarżanie sięnieleży wnaturze mojej rozmówczyni. Woli mó­ wićoludziach, z którymi los jąszczęśliwiei na długo związał...

(6)

Przyjaźń

-Podobnoi ze StanisławemLemem panistudiowała?

- Tak. Na moimroku, pierwszym powojennym, było nas bardzo dużo. I co charak­ terystyczne: byliśmy w różnym wieku. Wojna bowiem wymusiła na wielu ludziach przerwę w edukacji albo uniemożliwiła jej wcześniejsze podjęcie. A skoro pyta pani oprzyjaźnie, które trwały latami albo i jeszcze trwają, to z nimi jest tak: bardzo ser­ decznie przyjaźniłam się z nieżyjącym już Jasiem Deszczem, który szefował „Bratnia­ kowi” (jego zastępcą był Karol Wojtyła), a później okazałsię cenionym chirurgiem, także zjego żoną - lekarką; silnewięzykoleżeńskie łączą mnie wciążzBasią Tobiczyk- -Pilchową, która choćmedycynękończyła naŚląsku, to Studium Wychowania Fizycz­ nego właśnie w Krakowie. Basia -jako internista ikardiolog- pracowała w Murckach, później wKopalni „Siersza” i na Śląsku. Teraz w każdy poniedziałek ucinamy sobie prawie godzinną telefoniczną pogawędkę. O wielkiej przyjaźnimogęteż mówić w od­ niesieniu do lekarek: Walentyny Buszyńskiej-Wiszniewskiej i Aliny Borkackiej. Podob­ niejak doWandziZałuskiej, anglistkiz wykształcenia,która związała sięz filharmoni­

kami i jako chórzystka objechała prawie cały świat. Nota bene jestem chrzestną córki Wandy- Marysi mieszkającej wKrakowie.

Przyjaźń dla profesor Knychalskiej-Karwan ma wielką wartość. Nie zżyma się wcale, gdy co wtorekmusi iść na pocztę i priorytetem wysłać do Teresy Ciecierskiej- -Szabuniewicz list napisany dzień wcześniej - bo jeżeli tego nie zrobi, to z całą pew­ nością we środęw słuchawceusłyszy: „Zosiu, cosię stało?!”. Samazresztą też niecier­

pliwe oczekuje na listy z Gdańska, które regularnie śle do niej koleżanka nie ze stu­

diówmedycznych, a wychowania fizycznego.

-Mało kto już dziś pisze listy, wygodniejsze są e-maile - zauważam.

- Och, nieee! Jestem tradycjonalistką. I choć posługuję się komputerem, Interne­ tem, to jednak z Teresą korespondujemyjak przedlaty. Dawniej zresztąjeździłamteż do niej nawakacje, codziennie rankiem przez godzinę pływałyśmy w zimnym Bałtyku.

Teraz? Odwiedziłam jąw listopadzieubiegłego roku,pewnie odwiedzę jeszcze zakilka miesięcy,jaksynznów pojedzie tam autem - dopowiada.

Owoce mądrości

SławomirMrożekprzedpięcioma laty tak jejnapisał: „Dobroćmożna okazywać tyl­

ko w działaniu między ludźmi. W samotności, w odosobnieniu człowiek nie jest ani dobry, ani niedobry,ani mądry,ani niemądry”. Do tej filozoficznej myśli dodał jeszcze spostrzeżenie, że trudno o życie bardziej wypełnione aktywnością wśród ludzi i dla ludzi niżżycieprofesor Zofii Knychalskiej-Karwan.

-Kto był pani nauczycielem?

- Po moich opowieściach z przeszłości byłoby dobrze zacytować Ewę Glińską:

„Wspomnienia żyją dopóty, dopóki do nich wracamy” - zauważa pani profesor.

- Dlatego muszę tu oddać honor mojemu mistrzowi, Ludwikowi Siepplowi. On bo­ wiem przyjął mnie do kliniki, on zaszczepił zamiłowanie do nauk stomatologicznych;

ten niesłychanie życzliwy ludziom człowiek natychmiast po wyzwoleniu - a trzeba

(7)

210 Uczeni przed lustrem

przypomnieć, że 6 listopada 1939 roku aresztowano go w gmachu Collegium Novum wraz z stu osiemdziesięcioma trzema pracownikami naukowymi Uniwersytetu Jagiel­ lońskiego oraz AkademiiGórniczo-Hutniczej,że był więzionyw Krakowie, Wrocławiu, Sachsenhausen i Dachau - zakasał jednak rękawy i stworzył podwaliny krakowskiej stomatologii w okresie powojennym.

Ludwik Sieppl, promotor rozprawy doktorskiej mojej rozmówczyni, niejest jejje­

dynym mistrzem. Do ichgronazalicza teżKazimierzaDominika,absolwentawarszaw­

skiej Akademii Stomatologicznej. Lekarza, który już w lutym 1945 roku zgłosił się do pracy w organizowanymInstytucie Stomatologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, a póź­ niej wyróżniałsięjako naukowiec i dydaktyk. Aprzede wszystkim cieszył się autoryte­

tem w ortopedii szczękowej. Profesor Kazimierz Dominik był ostatnim prezesem przedwojennej Okręgowej Izby Lekarsko-Dentystycznej, a w latach osiemdziesiątych zaangażował się w reaktywowanie izb lekarskich.

- Moim trzecim nauczycielem-mistrzem - aż przez dwadzieścia siedem lat! - był profesor Józef Wodniecki. Człowiek, który dobro chorego i postępowanie w duchu wysoko pojętej etyki lekarskiej stawiał zawsze na pierwszym miejscu - tak profesor Knychalska-Karwan mówi o cenionym wychowawcy wielu pokoleń stomatologów, a równocześnie autorze oryginalnych tematycznie prac naukowych oraz bogatych tre­ ściowo i pisanych nienagannąpolszczyzną podręczników.

Dwa oblicza sportu

„Uszkodzenia sportowe szczęk i zębów” to tytuł pracy doktorskiej obronionej w 1951 roku. Pracy, która wymagała od doktorantki przebadaniaokoło czterech tysięcy osób, u których wykryto urazy doznane podczas uprawiania sportu. Czyż temat roz­

prawynie podpowiada, żewcześniewykrystalizowało sięu Zofii Knychalskiej-Karwan zamiłowaniedoleczeniazębów, ale równieżi do medycyny sportowej?

- Przez ćwierć wieku pracowałam jako lekarz ogólny w Wojewódzkiej Poradni Sportowo-Lekarskiej kierowanej najpierw przez profesora Stanisława Grochmala, apóźniej przez docenta Jerzego Jedlińskiego. Pracę tam podjęłam zaraz po studiach;

dziś ubolewam, że tak potrzebną poradnię w 1993 roku bezpardonowo zamknięto, zmarnowano jej bogate archiwum i bibliotekę - informuje, gdy podejmujemy nowy wątek w naszejrozmowie: osporcie. O dwóch jego obliczach.

Dla pani profesor sport to nie teoria, to także praktyka. Choć nie wyczynowo, azwyczajnie, amatorsko - tojednakprzez długie lata uprawiała wiele jego dyscyplin.

Oprócz wioślarstwa i żeglarstwa, pływaniakraulem czy żabką podużychakwenach, ko­

chałateż turystykę górską i narciarstwo. Każda wolna chwila była dla niej wyzwaniem.

„Jedziemy w góry!” - skrzykiwaławsobotynajbliższych lub przyjaciół. I pakowała plecak, wsiadała w nocnypociąg, by raniutko, skoro świt wyruszyć na turystyczne szlaki. A te najczęściej wybierała w Tatrach, Beskidach, Sudetach, rzadziej w Bieszczadach. O mniej i bardziejzabawnych przygodachmogłaby zresztą opowiadaćgodzinami...

- Teraz jestem związana z kołem seniorów, co znaczy, że sport tak zupełnie nie oddaliłsięodemnie - uśmiechającsię tajemniczo, kończy opowieścio Czarnej Hań­ czy, o eskapadach w góry, o zgranej paczce wędrowników. Ja tymczasem spoglądam w swoje notatki. Zaznaczyłam w nich wcześniej, że profesor poświęciła trzydzieści

(8)

publikacji medycynie sportowej, przedstawiła w nich między innymi te obrażenia w obrębie jamy ustnej, które mogą być następstwem urazów w różnych dyscyplinach sportowych. Zawarłam w swoich zapiskach także informacje o tym, że wiedzę na temat stomatologii i medycyny sportowej Zofia Knychalska-Karwan poszerzała na stażach naukowych wośrodkach uniwersyteckich w Kopenhadze, Genewie, Pradze, Paryżu,Wiirzburgu.Lichtensteinie.

-Agdzie maswoje początki tenpanientuzjazm do sportu, do pływania? - pytam.

-Chyba w genach. Ojciecmój też niewyobrażał sobie życiabez wioślarstwa czy ka­

jakowania. Nie miał jednak okazji sam wprowadzić mnie w żadną ztych dyscyplin.

Towarzyszka życia

„Ostoja życia stomatologicznego” - tak mówi sięostarszej, nienagannie ubranej si­

wej pani, która codziennie rano otwiera swój maleńki pokoik na pierwszym piętrze gmachu, przy ulicy Montelupich, iznika w nim na parę godzin,byzatopićsięwpracy.

- Mamtaki zwyczaj, że gdy wychodzę z pokoju, to zostawiam na drzwiach kartkę, na której jest napisane, gdzie poszłam ikiedy wrócę. Kilkadni temu o tej kartce zapo­

mniałam, na dodatek w bibliotece też się zasiedziałam. Wracam do siebie - a tu na korytarzu dziwnyraban! Okazuje się, że... wszyscy mnieszukają. „Pani profesor,co się z panią stało?!”. Cóż,wstyd mnie ogarnął. Przeprosiłam.Muszę się poprawić...

Skromna, cicha, pogodna. I bardzo szanowana.Takmożna powiedzieć o kobiecie, którą także studencilubili. Ba, i teraz lubią. Bo choć wieść gminna niesie, że jako na­

uczyciel akademicki była bardzo wymagająca, niemal godzinę każdego delikwenta eg­ zaminowała (trzeba było odpowiedzieć na siedem pytań z zestawu), to jednak przy pierwszym podejściu żadnemu nie wpisywała niedostatecznej oceny do indeksu. Co najwyżej odsyłała niedouczonego żaka do gruntownego powtórzenia materiału, do opanowaniawiedzy niezbędnej dlalekarza.

- Nie rozumiem, jak to się dzieje, żeczasem aż siedemdziesiąt procent studentów oblewa egzamin. Studenci winni czy wykładowca?-pytanie zostaje zawieszone, rozwa­

żańna ten temat profesor niepodejmuje. Woliporozmawiać okoncertach wfilharmo­

nii, na które do niedawna chodziła w każdy piątek. Albo o teatrze,któregojestwielbi­ cielką („W studenckich czasach miałam nawet swoje miejsce w Teatrze Słowackiego - na jaskółce”). I jeszcze o... Napoleonie; biografia wodza frapuje ją tak bardzo, że wdomowej bibliotece sporomiejsca zajmują książki poświęcone właśnie Francuzowi.

Jeśli pani profesor sama jestwiernadewizie:Nulla diessine linea,czy niema prawa wymagać od innych, aby nie tracili dnia bezowocnie? W Księdze Mądrości - której odczytanie na jej jubileuszu półwiecza pracy naukowo-dydaktycznej w krakowskiej uczelni poprzedziła dedykacja Sławomira Mrożka - jest napisane: „Wiedza wyprzedza znaki i cuda, następstwa chwil i czasów. Postanowiłem więc wziąć ją za towarzyszkę życia, wiedząc, że mi będzie doradczynią w pomyślności, a w troskach i wsmutku po­ ciechą”.

Cóż, mam prawosądzić, że profesor doktor habilitowany StanisławMajewski,dy­

rektor Instytutu Stomatologii (pewniei studentpani profesor), trafnie dobrał słowado osoby, z którą pracowałlatamii nadal współpracuje...

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przykazania i słowo objawione przez Boga służą do tego, abyśmy znaleźli się w niebie, ale co jest ważne, są zgodne z naturą człowieka.. Toteż pisząc, że homoseksualizm

Jak więc widzimy, przyjmując założenia poczynione przez Witwickiego nie można odwoływać się do psychologicznej zasady sprzeczności w przypadku równoczesnego istnienia (w tym

P odczas zajêæ z technologii betonu, prefabrykacji i innych pokrewnych dziedzin, traktowaliœmy beton prawie wy³¹cz- nie jako materia³ konstrukcyjny, od którego wymagaliœmy

kwestii pomagania Żydom, coraz silniej podważają ten stereotypowy, zmitologizowany obraz„. Niniejsza książka jest próbą nowego spojrzenia na zagadnienie reakcji

Prawa zaś sprzeczności nie uważa za prawo naczelne dlatego, że żadne zdanie modalne nie jest według tego autora zdaniem naczelnym, gdyż zawarte jest w nim zdanie

Zasadniczo rzecz biorąc, współczesna praktyka projektowa w wymiarze designu doświadczeń została sprowadzona do totalitaryzmu semantyk, przeciwko któremu trudno się buntować,

(cisza) Chy a tak, hy a jakoś tak. Wszystko jest iekawe. Ale powiedz i, jaka jest z kolei, to oże dziw ie za rz ieć, ale jaka jest w dotyku dziel i a, w której ieszkasz? I to

Le Onarda Medica zajmuje się promocją oraz dys- trybucją kosmetyków niszowych marek premium oraz suplementów diety najwyższej jakości o medycznym składzie?. To pomysł