SPOR GALICYI I WĘGIER
M ORSKIE OKO
NAPISAŁ WSKUTEK POLECENIA STAŁEJ KOMISYI NAD SPRAWĄ TĄ CZUWAJĄCEJ
p R p T A N I S Ł A W ^ R O B L E W S K I .
2383
•. *
KRAKÓW,
' NAKŁADEM TOWARZYSTWA TATRZAŃSKIEGO.
■ 1902.
SPOR GALICYI I WEGIER
O M ORSKIE OKO
NAPISAŁ WSKUTEK POLECENIA STAŁEJ KOMISYI NAD SPRAW Ą TĄ CZUWAJĄCEJ
T A N I S Ł A W y ^ R Ó B L E W S K I .
Z B IB L IO T E K I Dra FRANCISZKA UHORCZ?
25 83
KRAKÓW,
NAKŁADEM TOWARZYSTWA TATRZAŃSKIEGO.
1902.
NBU3TEKA
U M C S
LUBLIN
KRAKÓW. — DRUK W. U ANC ZYC AI SPÓŁKI.
działo się społeczeństwo polskie o groźbie wiszą
cej nad drogim mu kawałkiem ziemi. Spór gra
niczny z Węgrami o Morskie Oko, ukryty po
przednio w aktach urzędowych i władzom tylko znany, wyszedł w tym czasie na światło, a dzięki kilku ludziom, którzy od początku zrozumieli wielkość niebezpieczeństwa, stał się odraz u i do
tąd nie przestał być przedmiotem bardzo żywo ogół obchodzącym. To było potrzebnem. Prawda, że i dziś jeszcze sprawa nie wygrana, ale wobec energii i przeważnego wpływu Węgier wątpić nie można, że dziś zabór Morskiego Oka byłby już faktem dokonanym, gdyby nie ten żywy współudział całego narodu polskiego. Że doda
tniego rezultatu dotąd nie ma, w tern nic dzi
wnego. Galicya i Węgry są częściami jednej monarchii, a zatem sprawę można było załatwić tylko w drodze polubownej. Otóż w r. 1896 udało się uzyskać zgodę Węgier na sąd polu
bowny, ale przez to właśnie sprawa weszła
w taki okres, że trudno ją posunąć naprzód bez dobrej woli Węgier. Koniecznem jest porozu
mienie się co do składu sądu i co do kosztów postępowania, a Węgry nie okazywały tej do
brej woli aż do ostatnich niemal czasów. W każ
dym jednak razie jest rzeczą zupełnie pewną, że tylko przez pomyślny wyrok tego sądu po
lubownego może Galicya odeprzeć uroszczenia węgierskie. Społeczeństwo polskie nie powinno przeto sprawy zaniedbywać, bo wytrwała czuj
ność z jego strony, to najlepszy środek przeciw przewłoce. Prawda, że niewiadomo, jaki będzie wyrok, bo wynik każdego procesu jest niepewny.
Mimo tego jednak dążyć należy do przyspieszenia postępowania, bo dowodów za sobą przemawia
jących ma Galicya nie mało. Krótkie ich zesta
wienie przekona każdego nieuprzedzonego, że Polacy nie bez podstawy wierzą w swe prawa, i że tylko w ich obronie walczą, a więc w tej walce ustawać nie powinni.
Już samo porównanie sposobu, w jaki do
tychczas prowadzono spór z obu stron, każę przypuszczać, że słuszność jest po polskiej stro
nie. Zazwyczaj w sporach tak wątpliwych, jak wszystkie spory graniczne, przeciwnicy na wy
ścigi spieszą z dowodami; Węgrzy natomiast w sprawie Morskiego Oka powołują , się stale na takie okoliczności, których dowodami nazwać nie można, a których przytaczanie dowodzi tylko lekceważenia przeciwnika. W sporze o granicę
k r a j u układy między właścicielami gruntów pogranicznych nie mogą mieć żadnego znacze
nia; mimo tego między «dowodami» węgierskimi w pierwszym rzędzie stoi taki właśnie układ z czasu, kiedy Galicya i Węgry już się na do
bre o granicę ścierały. Niedość na tern. Spór graniczny jest dawny, bo trw a siedmdziesiąt prawie lat, a podstawy jego szukać należy zna
cznie wcześniej. Mimo to Węgry czerpią swe argumenta prawie tylko z ostatnich czasów, po
wołując się na ów układ prywatny z r. 1858, ba nawet na orzeczenia sądów węgierskich z r. 1881 i z lat późniejszych. Prawda, że mię
dzy dowodami węgierskimi wymienione są także mapy austro-węgierskiego sztabu jeneralnego, które istotnie przeważnie za Węgrami przema
wiają. I ten jednak dowód należy do XIX wieku, podczas gdy dowody Galicyi są znacznie da
wniejsze, a nadto mapy wojskowe nie są prze
cież bynajmniej dokumentami stanowczymi.
W sprawach granicznych wartość ich dowo
dowa zależy od tego, kto je sporządził i na ja
kiej podstawie. Otóż co do tych właśnie map wykazała Galicya zupełnie niewątpliwie, że opie
rają się one, mniejsza o to z jakiej przyczyny, wyłącznie na węgierskich roszczeniach. Zostaje więc po stronie Węgier tylko twierdzenie, że rzeka Białka od niepamiętnych czasów uznana jest za granicę, że więc połowa Morskiego Oka (i Czarnego Stawu) należy do Węgier, bo
Białka przepływa przez Czarny Staw i Morskie Oko i dzieli je na część polską i węgierską.
Twierdzenie to dowodu nie zastąpi. Białka uznana jest istotnie za linią graniczną, ale dopiero od punktu położonego znacznie niżej od Morskiego Oka. Gdyby więc nawet prawdą było, że od
pływ Morskiego Oka to początek Białki, to z tego nie wynika, by Białka od swego początku granicę tworzyła; że ją stanowi w dalszym biegu, to jeszcze niczego nie dowodzi. Co więcej jednak, odpływ Morskiego Oka nie ma prawa do nazwy Białki i nie jest jej początkiem. Ludność oko
liczna nazywa ten odpływ stale «Potokiem od Bybiego», a nazwy tej trzymają się i urzędowe opisy granic i nawet mapy węgierskie. Dopiero potem, kiedy ten odpływ złączył się z t. zw.
Białą Wodą, płynącą z Węgier, powstała stąd rzeka nazywa się Białką. Nazwa pochodzi stąd, iż ta rzeka co do kierunku biegu stanowi nie
wątpliwie dalszy ciąg Białej Wody; nadto w ło
żysku jej znajdują się tak samo białe kamienie, jak w łożysku Białej Wody, podczas gdy w Po
toku od Rybiego ich nie ma. Podania Węgier są więc wprost fałszywe i nie mogą im zapewnić zwycięstwa; o innych zaś, lepszych dowodach nie słychać. Czasem pojawi się w dzienniku wę
gierskim tajemnicza wzmianka o starych doku
mentach np. z XIV wieku, które za Węgrami mają świadczyć. Z cennymi tymi skarbami ukry
wają się jednak Węgry doskonale, bo nigdzie do
tąd publiczność polska nie miała sposobności oglą
dać ich naocznie. W zamian za to nie żałują Węgry tego, co się zazwyczaj nazywa skręce
niem®. Było na spornym gruncie kilka już komi- syi mieszanych, które próbowały doprowadzić do zgody. Delegaci galicyjscy występowali z po
kaźną liczbą zebranych mozolnie świadectw hi
storycznych; reprezentanci Węgier bawili się stale a wyłącznie przekręcaniem polskich do
wodów i próbowali w długich przemowach osła
bić ich znaczenie. Każdy, kto się stykał z są
dami, wie, jak ocenić spór, w którym jedna strona oddaje się wyłącznie krytyce dowodów przeciwnika, a od siebie żadnego dowodu nie przytacza. Gdyby się tą miarą mierzyło sprawę Morskiego Oka, wynik nie byłby wątpliwy. Nie można zapewne liczyć na to, by sąd polubowny tę prawdę wziął za wyłączną podstawę orze
czenia. Spodziewać się jednak należy, że i na nią zwróci uwagę, zwłaszcza, że Galicya ma dosyć innych silniejszych punktów oparcia.
Kiedy z polskiej strony dotarto po raz pier
wszy do Morskiego Oka, nie można dziś spraw
dzić. Nie da się również — przynajmniej na podstawie znanych dotąd ogółowi materyałów — udowodnić, że gruntami spornymi owładnięto najpierw z polskiej strony, choć za tem przy
puszczeniem przemawiają względy geograficzne, bo dostęp bezpośredni do Morskiego Oka jest otwarty tylko z polskiej strony. Królowie polscy
rozporządzają wprawdzie w dawnych juz bar
dzo czasach ziemią «aż do szczytów Tatr», ale oczywiście ogólnikowe to wyrażenie co do Mor
skiego Oka niczego nie dowodzi. Od XVI jednak wieku układają się stosunki na granicy w ten sposób, że Morskie Oko liczy się niewątpliwie do Polski. Dokument węgierski z r. 1575 na
zywa to jezioro «stawem Polaków», czem stwier
dza stanowczo, iż wówczas Morskie Oko leżało rzeczywiście na polskiej stronie. Z końcem XVI i początkiem XVII wieku pojawiają się wpra
wdzie w tych stronach zatargi między właści
cielami węgierskimi a koroną polską, do której Nowotarszczyzna jako dobro koronne należała.
Polak Łaski nabywa dobra graniczne po stro
nie węgierskiej i pod osłoną swej narodowości próbuje powiększyć swe posiadłości kosztem pol
skiego sąsiada, a w ślady jego wstępuje jego sukcesor Palocsay. Próba ta szła pomyślnie tak długo, póki ze strony polskiej nie było energi
cznego obrońcy. Oderwano też istotnie na krótki czas kawał ziemi z królewszczyzny nowotar
skiej, ale zamach ten dla obecnego sporu gra
nicznego żadnej doniosłości mieć nie może, choć się do niego w XVIII wieku odwoływali potom
kowie Palocsaya celem uzasadnienia swych rze
komych praw do terytoryum nad Morskiem Okiem. Przedewszystkiem przypuszczać należy, iż ówczesny zabór węgierski nie dotknął sa
mego Morskiego Oka, bo dokument polski z roku
1602 umieszcza to jezioro (pierwszy raz tutaj Morskiem Okiem nazwane) w Polsce koło gra
nicy węgierskiej. Oprócz tego bezprawie, doko
nane przez prywatnego właściciela gruntu na sąsiedzie, nie może nigdy zmienić granicy k r a j u , a rząd węgierski w owym czasie nie okazywał bynajmniej chęci zaboru tak, że cała sprawa ma wyłącznie prywatny charakter. Wreszcie, co najważniejsza, powodzenie Węgrów było tylko chwilowe. Wkrótce udało się Polsce przywrócić dawny stan rzeczy, a krótka przerwa prywa
tnego stanu posiadania, gdyby nawet istotnie Morskie Oko była objęła, żadnych skutków pra
wnych — ani w dziedzinie prawa prywatnego — ugruntować nie zdoła. W XVII i XVIII wieku nikt też nie wątpi, że Morskie Oko jest «sta- wem polskim®. Tak je nazywają nietylko źró
dła polskie, lecz także liczne opisy niemieckie i węgierskie; niepodobna zaś przypuszczać, że ta nazwa to tylko zabytek przeszłości, bo po stronie polskiej to jezioro nazywa się inaczej, a więc wyrażenie «polski staw® w opisie np. wę
gierskim oznaczać musi rzeczywistą przynale
żność tego jeziora do Polski. Granica szła w tych czasach daleko poza Morskie Oko, czego dowo
dzi nazwa «Polski Grzebień®, używana stale na oznaczenie przełęczy, która dziś już niestety przeszła do Węgier. To też królowie polscy roz
porządzają swobodnie gruntami leżącymi nao
koło Morskiego Oka. Już w r. 1637 Władysław IV
nadaje sołtysowi z Białki, Nowobilskiemu, prawo pasania bydła «około gruntu Rybi Staw», a póź
niejsi panujący potwierdzają to nadanie dla jego następców. Dziś jeszcze potomkowie Nowobil- skiego są zapisani w galicyjskich księgach grun
towych jako współwłaściciele pastwiska, znaj
dującego się na spornem terytoryum, noszącego nazwę Żabie lub R y b i e , a aż do chwili, kiedy władze austryackie nakazały sporne grunta uważać za neutralne, t. zn. do ostatnich prawie czasów pasali bydło naokoło Morskiego Oka.
Dokuinenta te należy zatem uważać za dowód zupełnie stanowczy, bo Morskie Oko nazywa się po stronie polskiej najczęściej stawem R y- b im , pastwisko (i las) dziś sporne dotąd tę n a
zwę nosi, a granica praw Nowobilskich scho
dzi się niewątpliwie z granicą kraju. Węgrzy nie omieszkali wprawdzie podnieść i tutaj za
rzutów. Przed komisyą mieszaną z r. 1883 oświadczyli, że przywileje królów polskich nie mają już mocy obowiązującej, bo stosunki zmie
niły się zasadniczo, a nadto podnieśli, że wyra
żenie «około», w nadaniach królewskich użyte, odnosi się tylko do tych gruntów nad Morskiem Okiem, które dziś nie są sporne i bezsprzecznie należą do Galicyi, bo przecież król polski nie mógł rozporządzać węgierską ziemią. Jest to doskonały przykład, jak Węgry spór prowadzą i jakimi walczą środkami. Przecież nikt nie twierdzi, że przywilej króla polskiego znaczy
dziś tyle, co ustawa austryacka lub węgierska;
moc atoli dowodowa takiego przywileju nie do- znaje przez to żadnego uszczerbku, bo faktem pozostaje, że grunt dziś sporny w XVII wieku należał do Polski. Prawdą jest również nieza
wodną, że król polski polską tylko ziemią roz
porządzał, ale o to właśnie chodzi, że do tej polskiej ziemi należał w XVII wieku i ten obszar, który dziś Węgry chcą zagarnąć. Wreszcie wę
gierskie tlómaczenie słowa «około» także utrzy
mać się nie da. Najpierw przywilej mówi «około g r u n t u Rybi Staw», a pastwisko (i las) Rybie leży dziś na spornym kawałku, czego dowodzi także druga jego nazwa «Żabie». Wyrażenie
«około» jest zupełnie ogólne, i gdyby się odno
siło do jeziora, wskazywałoby całą przestrzeń jego brzegów. Gdyby wreszcie nad Morskiem Okiem schodzić się istotnie miały prawa podda
nych polskich i poddanych węgierskich, to prze
cież nieraz przyszłoby między sąsiadami do nie
porozumień; o czemś zaś podobnem zupełnie nie słychać. Sporów granicznych nie brak w ciągu tych wieków, ale opis ich urzędowy z r. 1755, pochodzący z węgierskiej strony, o zatargach w stronie Morskiego Oka nie wspomina. Uznać więc trzeba, że takich zatargów nie było, że więc nad Morskiem Okiem nie było do nich sposobności, bo w tym punkcie posiadłości pol
skie i węgierskie nie stykały się z sobą. Pol ska spornym dziś obszarem władała niepodziel
nie, a stan ten uznawał rząd węgierski za pra
wny i nie myślał go zaczepiać.
Z końcem dopiero XVIII wieku trafia się sposobność urwania kawałka polskiej ziemi, z której korzystają najpierw właściciele wę
gierscy na pograniczu, mianowicie Palocsayowie, a potem i rząd węgierski. W r. 1769 zjeżdża w te strony austryacka komisya, w skład któ
rej wchodzą oczywiście i Węgrzy, a która ma ustalić granicę nąjędzy Polską a państwem austryackiem. Ma ona od swego rządu polecenie sięgnąć przy tern jak można najdalej w głąb Pol
ski, bo może potem choć kawałek naprawdę przy Austryi zostanie. Komisarze przeto z ogromną gorliwością szukają wspomnień historycznych, któreby pozwoliły pociągnąć granicę stosownie do życzeń rządu i część krajów polskich choć na papierze zagarnąć, a na pograniczu, gdzie co pewien czas sąsiedzi waśnili się między sobą, o wspomnienia takie nie trudno. Na podstawie zatem informacyi Palocsayów, którzy nie zapo
mnieli widocznie o dawnych zakusach swego rodu z końca XVI i początku XVII wieku, kre
śli komisya austryacka pierwszą kartę spornej dziś okolicy, w której granicę prowadzi brze
giem Morskiego Oka i Czarnego Stawu, ale oba jeziora zostawia jeszcze w całości po polskiej stronie. Był to już znaczny zabór, bo cały pas między Morskiem Okiem a pasmem Polskiego Grzebienia wcielono do Węgier, odcinając od
Polski oprócz innych także i te grunta, na któ
rych prawo pasania wykonywali Nowobilscy.
Dokonano go z złą wiarą, co wyraźnie wska
zuje sama karta. Kreślący ją trzymał się za
sady, że co węgierskie, to jako znane zostawia się puste, a natomiast na przestrzeni należącej do Polski zaznacza się rzeki, góry i inne szczegóły topograficzne. Ów pas zatem pomiędzy Polskim Grzebieniem a Morskiem Okiem powinien był wła
ściwie pozostać pusty, skoro autor karty uważał go za część terytoryum węgierskiego. Tymcza
sem przez zapomnienie pozostawiono na nim wszelkie szczegóły topograficzne, które w zasa
dzie umieszczano tylko po polskiej stronie. W y
nika stąd z niezbitą pewnością, iż przestrzeń ta w rzeczywistości należała do Polski, a twórca karty, ustalając rzekomo granicę, przesunął ją zarazem na niekorzyść Polski. Wniosek ten po
piera nadto opis Tatr węgierskich, wydany wkrótce potem przez członków tej samej komi- syi, w którym Polski Grzebień wymieniono jako ostatni punkt Węgier ku zachodowi. Ślady przy
właszczenia są więc zupełnie wyraźne, a choć niestety po rozbiorze Polski władze galicyjskie o właściwej granicy zapomniały i pozwoliły Palocsayom przesunąć ją na swą korzyść poza Polski Grzebień aż do tej linii, której dziś broni Galicya, to przecież opór Galicyi przeciw dal
szym zamachom Węgier przedstawia się w tern świetle jako prawnie uzasadniony. Zresztą na
owej pierwszej mapie komisya swej działalności nie ukończyła. Jeszcze w tym samym roku zro
biono poprawkę i sporządzono drugą mapę, na której granica idzie już śmiało środkiem Czar
nego Stawu i Morskiego Oka, to znaczy tak, jak ją dziś chcą mieć Węgry. Wszystko to działo się wprawdzie tylko na cierpliwym papierze:
w rzeczywistości dawny stan posiadania nad Morskiem Okiem nie doznał ani wtedy, ani na
wet przez długi jeszcze czas po przyłączeniu Galicyi, żadnej zmiany. Mimo tego jednak w dzie
łach komisyi z r. 1769 leży początek obecnego sporu granicznego. Mapy bowiem wypracowane przez komisyą dostały się później do austrya- ckiego archiwum wojskowego, i od nich pocho
dzą w prostej linii wszystkie późniejsze karty wojskowe austryackie, ten najpoważniejszy śro
dek dowodowy Węgier. Dlaczego kartografia wojskowa tą poszła drogą, trudno powiedzieć;
sam fakt jednak jest najzupełniej pewny. W y
starczy zauważyć, że pierwsze mapy wojskowe — aż do r. 1811 - wahają się przy Morskiem Oku co do linii granicznej: raz prowadzą ją brzegiem, drugi raz znowu środkiem jeziora, co stąd tylko może pochodzić, że raz pierwszą, drugi raz drugą mapę komisyi brano za podstawę. Choć jednak podejrzane pochodzenie tych «dowodów* jest widoczne, to przecież zrozumieć łatwo, że teraz węgierscy właściciele pograniczni, mając na
reszcie urzędowe dokumenty za sobą, wystę
pują stale, ile razy sposobność się nadarzy, z pretensyami do spornego obecnie terytoryum.
Nie brak zresztą okoliczności zachęcających do wytrwania w tym systemie: kiedy Palocsayo- wie przy pierwszej sposobności, w r. 1811 zgło
sili swe roszczenia i przytem «dla pewności»
więcej jeszcze zażądali, niż im dawała druga mapa z r. 1769, mapy wojskowe skwapliwie zmieniły granicę, stosownie do ich nowych żą
dań. Stąd pochodzi dziwna napozór okoliczność, że dzisiejsza granica sztabu jeneralnego jest ko
rzystniejsza dla Węgier, niż ta, której rząd wę
gierski broni. W tych warunkach nie jest też rzeczą dziwną, że i rząd węgierski, który długi czas w sprawę się nie mieszał, występuje wre
szcie w obronie pretensyi swych poddanych i to z tem większą energią, że o słuszności ich żą
dań — mimo kart wojskowych — nie mógł być przekonany.
Nie stało się to jednak zaraz po r. 1769. Na razie wypracowanie komisyi mimo wszelkich
«świadectw historycznych®, przytoczonych przez komisarzy celem usprawiedliwienia swego dzieła, przyjęto w Wiedniu ze zdziwieniem i niedowierza
niem. Wobec rządu polskiego, który przeciw za
machowi natychmiast zaprotestował, próbowano wprawdzie bronić nowo utworzonej linii g ra
nicznej, którą zresztą komisya posunęła ostate
cznie daleko poza Tatry, ale czyniono to nie
słychanie miękko, oświadczając nieustannie go
towość do ustępstw. Postępowanie to było zu
pełnie naturalne, bo Austrya chciała coś utar- gować; cały szereg świadectw historycznych dowodzi jednak, źe rząd austryacki nie miał wcale złudzeń co do wartości swych dowodów i prawnej podstawy zaboru. To też wnet, kiedy przyszło do «odzyskania» Galicyi i «ustalenie»
granicy stało się bezcelowem, złożono spokojnie mapy komisyi i jej wywody do archiwum wo
jennego, a powrócono do dawnej linii g ra
nicznej.
Wszystko więc nad Morskiem Okiem pozo
stało tak, jak było poprzednio, a próba zmiany granicy nie wywołała żadnych realnych skut
ków. Nowotarszczyzna stała się wprawdzie jako dobro koronne polskie własnością państwa austryackiego i przeszła pod zarząd nowo utwo
rzonej kamery nowotarskiej. Ta kamera wstą
piła jednak tylko w dawne prawa Królest-wa polskiego w tych samych granicach, w jakich je wykonywał rząd polski. W szczególności sporne terytoryum dostało się także w jej po
siadanie, gdyż rząd austryacki traktował je jako część składową Galicyi, co zresztą odpo
wiadało istotnemu stanowi rzeczy. Wskutek tego opisy Tatr z tych czasów pochodzące i mapy prywatne zaliczają bez wyjątku do Galicyi cały pas na zachód od Polskiego Grzebienia, a w szczególności Czarny Staw i Morskie Oko oznaczają wyraźnie jako jeziora polskie, choć
autorami są w przeważnej części poddani wę
gierscy lub Niemcy. Na tem stanowisku stoi również Józefińska księga pomiarów (t. z. me
tryka Józefińska) z r. 1789, która las Rybie, leżący na spornem obecnie terytoryum, zalicza do gminy Białki i do posiadłości kameralnych;
za nią idą zaś liczne późniejsze opisy granic kamery. Wogóle aż do r. 1811 nie słychać ani o sporze politycznym, ani nawet o sporze pry
watnym między sąsiadami, a okoliczność ta jest dla sporu bardzo ważna. Węgrzy wspominali bowiem, że prawdopodobnie kamera nowotarska przywłaszczyła sobie sporne grunta dopiero po zaborze Galicyi. Gdyby to przypuszczenie było prawdziwe, Węgrzy, mając jeszcze w świeżej pamięci działalność komisyi granicznej, nie by
liby z wszelką pewnością swej krzywdy puścili płazem. Sporów prywatnych o granice nie bra
kło w tym czasie, nie brakło zwłaszcza skarg węgierskich właścicieli, których chciwość prze
jazd komisyi podbudził. Władze badają te za
żalenia już od r. 1775, a w r. 1794 wysadzona została odrębna komisya do załagodzenia tych nieporozumień. O Morskie Oko i położone nad niem grunta nie ma jednak żadnej skargi, a prze
cież kamera nowotarska włada wyłącznie ca
łym spornym obszarem aż do r. 1824, w któ
rym nastąpiła publiczna sprzedaż tej części dóbr kameralnych i oddanie ich nabywcy, Emanue
lowi Homolaczowi. Wynika stąd niewątpliwie,
że ówczesna własność i posiadanie kamery były tylko dalszym ciągiem dawnych praw Korony polskiej. Stan ten byłby się też zapewne do dziś dnia utrzymał, gdyby nie apetyt węgierskich sąsiadów, potomków Palocsaya.
Kiedy w r. 1811 przeprowadzano pomiar dóbr kameralnych, by zyskać podstawę do ich sprzedania, oświadczają Palocsayowie po raz pierwszy, że terytoryum — odtąd sporne — na
leży do ich posiadłości, jako część dominium Friedmann. Prócz kartografów jednak wojsko
wych, oświadczenie to na nikim nie zrobiło wra
żenia: w szczególności władze kameralne zano
towały wprawdzie ów protest w ak tach , ale zresztą zupełnie się o niego nie troszczyły. Ka
mera traktuje cały posiadany dawniej obszar jako swą własność, a protokół oddania sprzeda
nych dóbr Homolaczowi, spisany przez c. k. ko
mornika granicznego, wspomina wprawdzie o no
wym proteście ze strony dominium Friedmann, ale zauważa równocześnie, że protest ten na stan posiadania nie wpłynął i zupełnie go nie uwzględnia. Granica dóbr Zakopane — Kościeli
sko jest tam opisana bardzo dokładnie, i zgadza się w zupełności z dzisiejszemi żądaniami Gali- cyi. Co więcej, władze węgierskie nie ujmują się jeszcze za roszczeniami swych poddanych i trzymają się zdaleka od całej sprawy. Sporu o granicę k r a j u nie ma jeszcze ani śladu. Po
datki przeto ze spornego dziś terytoryum wpły-
wają do kas galicyjskich, na co Galicya posiada urzędowe dowody, a gruntami kolo Morskiego Oka rządzą sukcesorowie Nowobilskich, oraz właściciele dóbr Zakopane. Trafiają się nieraz między tymi spólnikami nieporozumienia we
wnętrzne; w sporach tych jednak, które i dziś jeszcze nie są ostatecznie pozałatwiane, orzekają jedynie władze galicyjskie. O przynależności Morskiego Oka do Węgier nie ma jeszcze mowy.
Teraz jednak postanowili Palocsayowie prze
ciągnąć swój rząd na swą stronę, a dokonali tego, jak się zdaje, w ten sposób, że zgłosili sporny grunt do węgierskiego katastru i opłacili od niego podatek, poczem w r. 1831 spróbowali przywłaszczyć sobie faktyczne jego posiadanie.
Zamach ten odparto ze strony polskiej i Homo- laczowie utrzymali się w posiadaniu, ale w spo
rze, który się z tego zatargu wywiązał, sytua- cya zmieniła się zasadniczo. Rząd węgierski podpisuje ze swej strony żądania Palocsayów i staje na tem stanowisku, że cały sporny obszar należy do Węgier, że zatem tylko władze wę
gierskie mogą o nim rozstrzygać. Od tej chwili rozpoczyna się właściwy spór między Węgrami a Galicyą o granicę k r a j u . Przez dłuższy czas obydwa państwa postępują ze spornym obsza
rem, jak ze swą częścią składową. Skutkiem tego podatki płaci się z niego i w Galicyi i na Węgrzech, wciąga go się do ksiąg gruntowych tak po jednej jak i po drugiej stronie, a w wszel-
kich sprawach z tem terytoryum związanych, zarówno władze galicyjskie jak i węgierskie przypisują sobie prawo orzekania i istotnie wy
dają orzeczenia. Próbowano kilka razy sprawę zgodnie załatwić, ale próby spełzły na niczem.
Jedynym ich rezultatem była ugoda, zawarta w r. 1858 przed komisyą galicyjsko-węgierską między Palocsayami a Homolaczami. Ugoda jest korzystna dla Palocsayów, ale oczywiście może mieć znaczenie tylko dla stosunków prawno- prywatnych, nie dla sporu o granice kraju. Ra
dzi ona zresztą także z punktu widzenia prawa prywatnego poważne wątpliwości, bo sporne te
rytoryum należało nietylko do Homolaczów, a władza polityczna Galicyi nie zatwierdziła układu, choć jej zatwierdzenie było potrzebne do skuteczności według wówczas obowiązują
cych przepisów. Mimo tego Węgry uważają tę ugodę za jeden z najsilniejszych środków do
wodowych na swą korzyść i stale powołują się na nią; w rzeczywistości jednak nie zmieniła ona granicy i w sporze obecnym dlatego tylko zasługuje na uwagę, że sporne grunta oznacza liczbami galicyjskiego katastru, a jako począ
tek sporu podaje dopiero rok 1834. I po tej ugo
dzie trwa nadal ów stan podwójnej władzy nad jednym i tym samym kawałkiem ziemi. Do
piero w r. 1892, pod przemożnym wpływem Hohenlohego, który nabył w międzyczasie do
bra Palocsayów, usiłują Węgry zdobyć tam wy
łączną władzę i w tym celu żandarmi wę
gierscy w brutalny sposób nie dopuszczają ko- misyi sądu galicyjskiego na sporne terytoryum.
Gwałt ten wywołał oburzenie nawet poza gra
nicami Polski, i skutkiem tego spór zbliżył się do rozstrzygnięcia, bo pod naciskiem opinii zgo
dził się rząd węgierski na sąd polubowny.
Za Galicyą przemawiają zatem następujące okoliczności:
1) Od XVI conajmniej wieku aż do r. 1769 sporne grunta bezsprzecznie należały do Polski.
Rząd węgierski nie przypisywał sobie w. tym czasie żadnej nad nimi władzy, lecz przeciwnie uznawał je za polskie, a zatem Polska miała za sobą nietylko posiadanie lecz i prawo.
2) Dzieło komisyi austryackiej z r. 1769 i późniejszy zabór Galicyi nie zmieniły tego stanu rzeczy. Sporne terytoryum stanowi część Galicyi, mianowicie kamery nowotarskiej; aż do r. 1811 nie ma co do tego ani nawet pryw a
tnego protestu, a rząd węgierski aż do r. 1834 nie wie nic o niepewności granicy kraju, sprawą zaś prywatną całkiem się nie interesuje.
3) Wspólny rząd Austryi i Węgier uznał i rozporządził kilkakrotnie, że w sporach gra
nicznych między Galicyą a Węgrami strzedz należy dawnej granicy. Gdy więc granica przez dwa przeszło wieki szła dalej nawet, niż dziś żąda Galicya, słusznie twierdzić można, że
w chwili powstania sporu po stronie Galicyi było prawo.
4) W ciągu XIX wieku nie zaszedł żaden fakt, któryby mógł wpłynąć niekorzystnie na prawa Galicyi. Choć rząd węgierski przywła
szczył sobie współposiadanie, a nawet wyłączne posiadanie chciał zagarnąć, to przecież wia
domo, że to bardzo świeże nabytki, a Galicya uroszczeń węgierskich ani na chwilę nie uznała.
Można tedy mieć uzasadnioną nadzieję, iż wyrok sądu polubownego prawa Galicyi uzna, i dążyć trzeba do tego, by go jak najprędzej wydano.
--- ---
^7
UMCS LUBLIN
w Lublinie
2 1 4 4 6 3 '■
Do użytku tylko w obrębie B i b l i o t e k i
k -