• Nie Znaleziono Wyników

M 8 . Tom VI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 8 . Tom VI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 8. Warszawa, d. 20 Lutego 1887 r. Tom VI.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H S W !A T A .“

W W a rs za w ie :

Z p rz e s y łk ą pocztow ą:

rocznie rs. o k w artaln ie „ 2 rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą,.

K om itet R edakcyjny stanowią,: P. P. Dr. T. C hałubiński J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, J. N atanson,

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierwszy ra z kop. 7 ‘/j)

za sześć nastgpnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

-A-d.res E e d a k c y i : K r a k o w s M e - P r z e d m . i e ś o i e , USTr S S .

KRÓTKIE SPRAWOZDANIE

Z W Y C IE C Z K I

W GÓRY ŚWIĘTOKRZYSKIE,

odbytej w lecie 1886 roku.

T

(Z mapą na s tr. 121.)

Na południo-zachód linii łączącej S k ie r­

niewice i Radom nużąco jednostajna rów ni­

na nadw iślańska przechodzi w falistą, n ie ­ kiedy górzystą naw et okolicę, z której W a r ­ ta, P ilica i wszystkie dopływ y lewego b rze­

gu W isły biorą początek. Zdaw na słynie z piękności urocze K rakow skie, zdaw na też turyści odw iedzają malownicze okolice O j­

cowa, O lsztyna, Częstochowy, K ielc i Sw.

K rzyża. P rzeciętne wyniesienie całej tej wyżyny nad poziom m orza wynosi 700—900 stóp, dochodząc w niektórych miejscach do 1500 i 2000 stóp naw et. C ałą tę bezładną gm atw aninę urw isk i łagodnych w yniosło­

ści, dla gieografa niekoniecznie zrozum iałą, przyw oław szy na pomoc je j budow ę gieolo- giczną, podzielić można na trzy wyraźnie

oddzielne g rupy. P ierw sza z nich, zw ana grzbietem K rakow sko-W ieluńskim , złożona przew ażnie z białych skał wapiennych for- macyi ju rajsk iej, ciągnie się, ja k nazwa jej wskazuje, od K rakow a na P n Z przez O l­

kusz, Częstochowę i W ieluń ku Kaliszow i, zniżając się stopniowo i powyżćj W ielunia znikając pod napływ ow ą równiną. Pasm o to daje początek W arcie i je j dopływom z lewej strony. D rugie pasmo, z budow y gieologicznej do poprzedzającego podobne, lecz wyższe odeń znacznie, zw ane pasmem Małogoszczo - P rzedborskiem , biegnie od Pińczow a ku P n Z rów nolegle do pasma K rakow sko-W ieluńskiego aż do P rzedb orza nad P ilicą, skąd, rosszerzając się, zaw raca łukow ato wzdłuż brzegów P ilicy na północ, a dalój za Piotrkow em na P n W . O statnie rozgałęzienia tego pasma sięgają aż do Skierniew ic.

Naj ważniejszem wreszcie i od poprzedza­

jących całkow icie rożnem jest pasmo gór Kieleckich, Chęcińskich, Św iętokrzyskich i t. d., z kierunkiem wschodnim lub wacho- dnio-południowo-wschodnim , w ypełniające pow iaty K ielecki, Jędrzejow ski, O patow ski, Sandom ierski, Iłżecki, K oński i Opoczyń­

ski, które obejmiemy ogólną nazw ą syste­

(2)

114 W SZECH ŚW IAT. Nr 8.

m u gór K ielecko-Sandom ierskich. Pasm o to, od południa stromo odgraniczone, od p ó ł­

nocy zlewa się stopniow o z nadwiślańską, rów niną. W isła pod Sandom ierzem p r z e ­ cina je, zaw racając k u północy, na p rz e­

strzen i od Sandom ierza do K aźm ierza i P u ­ ław . W yżyny L ubelskie stanow ią na p ra ­ wym brzegu przedłużenie gór S andom ier­

skich, łącząc się z wyniesieniem W o- łyńskiem . Pow iedzieliśm y ju ż , że góry Sandom iersko-K ieleckie zasilają wszystkie dopływ y W isły z lewej strony.—Istotnie też z w yjątkiem Pilicy, biorącćj początek p rze­

ważnie w paśmie M ałogoszczo - P rzed b o r- skiem, wszystkie inne dopływ y W isły spły­

w ają z gó r K ielecko-Sandom ierskich. Z po­

łudniow ego ich stoku biorą początek Nida, C zarna i K oprzyw nica, w padające do W isły powyżej Sandom ierza, z północnego zaś — rz. K am ienna i O patów ka, Chotcza, S ław ka, Zagodzonka i R adom ka, w padające do niej pom iędzy Sandom ierzem a ujściem P ilicy.

Pasm o gó r K ielecko-S andom ierskich rospa- da się na liczne drobne, wąskie i p o p rzery ­ wane, zw ykle rów noległe pom iędzy sobą pasem ka, z których najw yższem je st pasmo Ł ysogórskie, inaczej zw ane góram i Ś w ięto­

krzyskiem u Załączona m apka (ob. str. 121) u łatw i czytelnikow i oryjentow anie się w szczegółach topograficznych i hydrograficz­

nych, które znajdzie poniżćj.

G óry Św iętokrzyskie stały się modnemi w ubiegłym roku. P ism a codzienne zachę­

cały do wrycieczek, obwieszczały św iatu utw orzenie się nieistniejącego dotychczas klu b u Św iętokrzyskiego, na wzór to warz.

tatrzańskiego lub klubów alpejskich; tygo­

dniki zamieściły widoczki z odpow iednim tekstem objaśniającym , kalendarze naw et górom tym nie darow ały — należało więc i przyrodnikom dorzucić chociażby na o stat­

ku swoje słowo na szalę ogólną, zw łaszcza, że Ś w iętokrzyskie przedstaw ia pod w zglę­

dem przyrodniczym wiele szczegółów cie­

kaw ych, a m ało lub praw ie zupełnie n ie ­ znanych.

Pom iędzy K ielcam i a Sandom ierzem , w po­

wiatach: K ieleckim , Jędrzejow skim , O pa­

towskim i Sandom ierskim , ciągnie się szero ­ kie na 2 do 3 m il pasmo górskie, złożone z k ilku niejednostajnych, mniej więcej po­

między sobą rów noległych grzbietów , znane

w nauce pod niezupełnie może właściwą, lecz u ta rtą ju ż od czasów P uscha nazw ą

„gór Sandom ierskich”. Na miejscu góry te nazw y ogólnćj nie m ają i tylko niektóre, bardziej znane lub bliżćj K ielc położone ich części znane są pod imieniem gór Św ięto­

krzyskich, Bodzcntyńskicb, K lonow skich, D ym ińskich, Chęcińskich etc. C ala górzy­

sta część pow iatu Opatow skiego pomiędzy Opatow em , S łupią Nową, B odzentynem , Daleszycam i i Rakow em nosi ogólną nazwę

„Św iętokrzyskiego”. W łaściw e góry Świę­

tokrzyskie tw orzą grzbiet ze wszystkich najw yższy i najdalćj na północ wysunięty, którego część środkow a, zw ana pasmem Ł y - sogórskiem, dosięga na Łysicy wysokości przeszło 1900 stóp n ad poziom morza.

N a południow ej stronie pasmo g ó r S an do­

m ierskich odgranicza grzbiet gó r C hęciń­

skich, po Św iętokrzyskim najwyższy, bo do 1200 stóp dochodzący, w środku zaś leżą niższe pasem ka, w ypełniające przestrzeń po­

m iędzy K ielcam i i Łagow em .

W e wschodniój swej części, kolo O p ato ­ wa i K lim ontow a, góry Św iętokrzyskie i C hę­

cińskie tw orzą dwa pojedyńcze grzbiety kw arcytow e, w zachodniej zaś, w m iarę ros- szerzania się i podwyższania, rospadają na k ilk a oddzielnych grzbietów , kw arcytow ych i w apiennych, przedzielonych podłużnym i dolinam i rozm ytem i (erosionsthaler) przez liczne źródłow iska Nidy i C zarnej. K ieru ­ n ek całego pasm a W P dW .

P o d względem gieologicznym, pasmo gór Sandom ierskich składa się z dw u zniżają­

cych się stopniow o ku zachodowi anty kli- n aln ych łęków , przedzielonych synklinal- nem siodłem , w którego obrębie leżą K ielce i Ł agów . N ajstarszym utw orem gieologicz­

nym , tw orzącym ją d ro obu t_ych łęków, są ilaste łu pk i i piaskowce szarowakow e for- m acyi syluryjskiej, znacznie szerzej, aniżeli dotychczas sądzono, rospowszechnione w gó­

rach Sandom ierskich; tw orzą one bowiem dw a schodzące się pod Sandom ierzem p a ­ sma, z któ ry ch jed no ciągnie się na zachód przez K lim ontów , Zalesie, Rem bów, K ie r- dony do Zbrzy, drugie zaś przez K lecza- nów, K arw ów , M arcinkow ice i Szczegło na P nZ do Je le n ie w a i S tarej Słupi. Na łu p ­ kach tych leżą, tw orzące najwyższe grzbiety I gór Sandom ierskich, dolnodew ońskie pias-

(3)

Nr 8. w s z e c h ś w i a t. 115 kowce i kw arcyty, ograniczające z północy

i południa oba pasm a syluryjskie, wjrżej zaś — wapienie i łupki środkow o i górno- dewońskie, tw orzące góry B odzentyńskie, całą dolinę sy nklinalną pom iędzy kw arcy- towem pasmem Łysogórskiem i Chęcin- skiem, w której obrębie leżą Kielce, Chęci­

ny, G órno i Łagów , wreszcie nieznaczne w yniesienia w apienne na południow ym sto­

ku gór Chęcińskich koło P ierzchnicy i Osin.

O d północy dew ońskie utw ory stykają się | z czerwonemi iłam i form acyi tryjasow ój, od południa są p rz y k ry te przez mioceniczny wapień nuliporow y.

Jad ą c koleją od stacyi Bzin do O strow ca, przecinam y pierw sze przedgórze Sando­

m ierskiego pasma. K opalnie rudy żelaznćj w form acyi jurajskiej i kajprow ćj koło K u ­ nowa i Ostrowca, łomy kajprow ego pias­

kow ca pod K unow em są tego wskazówką.

Za Ostrowcem opuszczamy kolój i, m inąw ­ szy most na rzece K am iennój, pozostawiamy za sobą na lewo odlew nię żelaza w Bodze­

chowie, na praw o — piec wysoki w K lim - j

kiewiczowie i wjeżdżam y w żyzne rów niny Opatow skie. G ruba w arstw a lossu, prze­

cięta niezliczonemi głębokiem i parowam i o ścianach pionowych, pokryw a tu ziemię j

aż do podnóża w idniejących w oddali gór Św iętokrzyskich z jed n ej, do brzegów W i­

sły z drugiej strony. Z opatowskiej szosy j widać ja k na dłoni całe pasmo Ś w iętokrzy- j skie, nad którem panuje wśród ciem nozielo­

nych borów wysoka biała wieżyca Święto­

krzyskiego klasztoru.

Przeciąw szy po drodze odsłonięte w ko- lejnem następstw ie w parow ach p rzydroż­

nych wszystkie ogniwa form acyi tryjasow ćj:

biały piaskowiec kunow ski, czerwone iły kajprow e, wapień m uszlowy i czerwony piaskowiec, dojeżdżam y po karkołom nych drogach do m iasteczka S łupi No wćj, gdzie w przybytku noszącym szumne miano „H o­

telu P olskiego” zmęczony tu ry sta znaleść może p rzy tu łek w przyległej do brudnej szynkowni izbie. B ru k w Now'ej Słupi, ; nieodznaczającej się żadnem i osobliwościami archeologicznemi, tak pospolitem i zresztą w tutejszej okolicy, istnieje naturalny; cała bowiem ziemia usiana je s t niezliczoną ilo­

ścią ostrych b ry ł kw arcytu, na których dzielne koniki miejscowe nogi sobie kale-

[ czą. W ysokość miasteczka nad poz. morza

= 8fi0'. Stąd do szczytu Łysój G óry b a r ­ dzo ju ż blisko. K am ienista droga, wijąca

j się wężykowato wśród niskich zarośli jo d ło ­ wych, doprow adza nas w przeciągu p ó łg o ­ dziny niespełna do bram y klasztoru. K lasz­

tor ten, k ilk akrotnie do szczętu spalony, w obecnej swój formie datuje z końca ze­

szłego wieku. Z zabytków starożytnych nie ma nic autentycznego, z wyjątkiem nie­

w yraźnych napisów na paru płytach grobo­

wych i paru piszczeli m am uta, zawieszo­

nych na łańcuchach we drzw iach świątyni.

W około klasztoru niezliczone odłam y k w a r­

cytu tw orzą jak by wał ręką ludzką usypany i ciągnący się wzdłuż całego północnego stoku Łysogórskiego pasma aż do szczytu Łysicy. W idok z wieży nadzwyczaj ro zle­

gły: na w idnokręgu sinieją T atry , u stóp rosścieła się ja k na dłoni cała okolica Ś w ię­

tokrzyska.

(dok. nast.)

Jó zef Siem iradzki.

Z P O W O D U A R T Y K U Ł U

W ANGLII.

Tegoroczny N r 5 W szechświata zaw ierał początek skreślonego przezem nie arty k u łu o naukow em badaniu szkarlatyny, która w ybuchła pod koniec 1885 roku w pobliżu L ondynu, a k tó ra — j a k śledztwo naukow e wykazało — rosszerzyła się z obory k ro ­ wi ój w H endon przez spożywanie m leka krów chorych.

P rzez kilka dni, po wyjściu owego num e­

ru pisma, zdarzyło mi się kilkakrotnie być nagabniętym przez znajom ych o niektóre fakty i stosunki, z pomienionym artykułem związek mające. Interpelacyje takie b a r­

dzo mi były przyjem ne, gdyż stanow iły do­

wód podwójnie dla mnie m iły, a m ianowi­

cie: dowodziły z jednćj strony, że ludzie nietylko prenum erują ale i czytają W szech-

(4)

116 W SZECHŚW IAT. Nr 8.

św iat (o czem nieraz przedtem , niestety, w ątpić nam kazano!), pow tóre, że poruszo­

na lcwestyja z zakresu stosunków zd ro w o t­

ności publicznej żywsze obudzić zdołała zajęcie. W przypuszczeniu, że i pom iędzy nieznanym mi ogółem czytelników kw esty- je, stanow iące przedm iot owych m iłych in- terpelacyj, budzić mogą pew ne zajęcie, p o ­ ruszam tu dodatkow o dw a punkty, o które głów nie byłem pryw atnie dopytyw any.

P ierw szym przedm iotem interpelacyj, j a ­ kie mi staw iano, było zapytanie, czy sk u t­

kiem o d kryć P o w era i K leina należy u w a ­ żać mleko krow ie za pokarm niezdrow y lub niebespieczny? M atki, nieufnie p atrząc na mnie, ja k o na samozwańca w spraw ach m e ­ dycyny, z pew ną uzasadnioną oględnością i lękliwością a z większem jeszcze niedow ie­

rzaniem pytały, czy mogą dzieciom bespie- cznie daw ać surowe mleko? Jak k o lw iek praw o do w yczerpującej i w szechstronnej odpowiedzi w takiej spraw ie istotnie lek a­

rzow i a nie przyrodnikow i się należy, to je ­ dn ak k ilk a słów z p u n k tu w idzenia bakte- ryjologicznego wypowiedzieć się poważę.

M leko, — j a k zresztą zapewne cały szereg najpospolitszych naszych napojów i p o k a r­

mów, — może niew ątpliw ie przy szczegól­

nych w arunkach staw ać się rossadnikiem choroby zaraźliw ej. Stw ierdzono to — ja k widzieliśm y — dla sz k a rla ty n y , a ta k ­ że, j a k to się okazuje z notatki zam iesz­

czonej w kronice naukow ej w ro k u zeszłym n a str. 830 naszego pism a, dla błonicy czyli dy fterytu. F a k ty te nie dow odzą j e ­ dnak, aby mleko miało być szkodliw em łub niebespiecznem. Surow e m leko, a zw ła­

szcza mleko „prosto od k ro w y ”, dla swych wrybitnych przym iotów pożyw nych, a naw et leczniczych, może, a naw et pow inno w d a­

nych w arunkach służyć ludziom dorosłym i dzieciom — zarów no zdrow ym ja k i cho­

rym —za pożywienie. G otow ane mleko, ja k ­ kolw iek większą przedstaw iające rękojm ię co do niemożności udzielania choroby w po­

rów naniu z m lekiem surowem , gorszym je s t pokarm em , gdyż przedew szystkiem traci ów smak przyjem ny, łagodny i łagodzący, j a ­ kim się odznacza m leko świeże, niegotow a- ne. Dzieci i dorośli łu b ią często mleko świe­

że, a rzadko kiedy mogą p ijać lub ja d a ć je, oddzielnie a nie w p o traw ach lub w mięsza-

ninie z napojam i, gdy zostanie przegotow a- nem. D latego też niem a bynajm niej pow o­

du w zw ykłych okolicznościach, przy no r­

m alnym stanie zdrow otnym ludności, oba wiać się spożyw ania surowego m leka, zwłaszcza na wsi, z obory dobrze u trzym anej, czystej, obszernej i zdrow ej. W mieście w ypada być ostrożniejszym . G dy je d n a k w danej miejscowości grasow ać poczynają choroby, ja k szkarlatyna, błonica i pokrew ny im k rup epidem iczny, lepiej je s t w strzym ać się od spożyw ania m leka niegotowanego, a zw ła­

szcza od daw ania m ałym dzieciom takiego m leka. Skłonność dzieci do tych chorób w iększą je s t niż dorosłych. M leko gotow a- • ne o ty le bespiecznie może być używanem , o ile praw dziw ie i mocno było przegotow a­

ne. W rzenie takiego m leka powinno się od­

byw ać całą masą, płyn winien falować i rz u ­ cać się nietylko z pow ierzchni, lecz aż do głębi bałw anić się i mocno wrzeć musi.

W ted y bowiem dopiero tem p eratu ra g otują­

cego się m leka rów na się lub przenosi naw et 100° Celsyjusza. P rz y w rzeniu na pow ierz­

chni tem p eratu ratu ra cieczy we w nętrzu m asy je s t niższą, a to nie daje dostatecznej rękojm i zniszczenia w szelkich żyjątek ba- ktery jaln y ch i ich zarodników . W łaściwie, dopiero ciepłota 140° C. dostateczną je s t do w ygubienia życia niek tórych zarodników grzybków drobnow idzow ych, lecz — j a k to dow iódł P a ste u r — do wygubienia baktery i, zawsze w m leku się gnieżdżącej, a pow odu­

jącej kw aśnienie m leka (bacterium acidi lactici) w ystarcza tem p eratu ra 110° i przy­

puszczać należy, że p rzy tój tem peraturze a naw et nieco niższej mleko na użytek p ra ­ k tyczny je s t dostatecznie wyjałowionem , to je s t od zarazków przypuszczalnych uwol-

nionem zostaje.

W ażną, jak ju ż zauw ażyłem , je s t rzeczą starann e utrzym yw anie obory, z której m le­

ko dostajem y. W dobrem żywieniu krów , w odpowiedniem um ieszczeniu i obchodzeniu się z niemi, w ielką znajdujem y rękojm ię, iż mleko zdrow em i bez prz ego to wy wania spo- żywanem być może. W m iastach naszych bar- dzoby się p rz y d ała pew na kon tro la policyj- no-sanitarna nad budow ą i urządzeniem obór, oraz nad żywieniem i utrzym yw aniem inw entarza.

Na tym ostatnim punkcie spraw a ta w ią­

(5)

Nr 8. WSZECHŚWIAT. 117 że się z drugim przedm iotem interpelacyj

ze strony czytelników .—„Co to za urządze­

n i e — pytano mnie — ów angielski „U rząd zdrow ia?”

W ro k u 1848 jeszcze parlam ent an- j gielski, na zasadzie w niosku, postawionego w izbie gmin, uchw alił utw orzenie w pań­

stwie centralnego „U rzędu zdrow ia” (G e­

neral B oard of H ealth), któ ry przede wszy st- kiem obowiązanym je st badać i rew idow ać i pod względem sanitarnym miejscowości, wy­

kazujące większą od innych śmiertelność podług urzędow ej statystyki, ja k a oddaw na w A nglii jest prow adzoną. Za podstawę do obowiązkowego spraw ow ania czynności przez państw ow y U rząd zdrow ia (G eneral B oard) przyjęto cyfrę śm iertelności 23% 0 i okres czasu siedm ioletni. W szędzie (z wy­

jątk iem L o ndyn u samego, który m iał i ma dotąd oddzielne urządzenia sanitarne), gdzie śmiertelność, według tablic państwowego biura statystycznego (R eg istrar-G e n eral’s \ Office), za czas ostatniego siedmiolecia wyż- j szą się okaże nad 23 na tysiąc mieszkańców. 1 U rząd zdrow ia winien dokładnie zbadać stan ścieków, kanałów , drenów , wodociągów, cm entarzy i t. p., zrew idow ać domostwa i m ieszkania i uczynić wszystko co można, aby lepsze w arunki zdrow otne w m iejsco­

wości danej zaprow adzić. Nadto, zajmować się winien urządzeniem kanalizacyi, wodo- ciągów, studzień i t. p. w miejscowościach, tworzących osady skupiające mniej niż 2000 o só b w je d n e m ognisku prow incyjonalnem .

C entralny, do spełnienia takich zadań po­

wołany U rząd zdrow ia obsadzonym je st przez odpowiednio zasłużonych uczonych, lekarzy, specyjalistów, którzy wzorowozna- kom itą tę instytucyją prow adzą. P rócz tego je d n a k ogólnego b iura służby zdrow ia p u ­ blicznego, istnieją, pod kontrolą i niejako z ram ienia centralnego urzędu, prow incyjo- nalne, miejscowe urzędy zdrow ia (Local Bo­

ard of H ealth ) we wszystkich ludniejszych

miastach, tw orzących tym sposobem ogniska prow incyjonalnćj adm inistracyi tejże służby zdrow ia. Miejscowe te urzędy składają się poczęści z członków m unicypalności t. j. za­

rządu miejskiego, w części zaś z osób, od­

dzielnie przez w ybory do urzędu zdrowia powoływanych. K ażdy taki urząd miejsco­

wy (Local B oard) utrzym uje dostateczną

ilość oddzielnych, wykwalifikowanych m e­

dycznie urzędników zdrow ia (Officers of H ealth), nadzorców (Surveyors) i inspekto­

rów poszkodowań cielesnych (Inspectors of nuisances). W szyscy ci członkowie służby sanitarnej mają zakreślone czynności i za­

dania i łączą swe wytężone usiłowania, aby w arunki zdrow otne w powierzonym ich pie- • czy okręgu o ile możności podnieśći wysoko utrzym yw ać.

To też w państwie brytańskiem , gdzie, ta ­ kie istnieją organizacyje i urządzenia spo­

łeczne, nie dziw, że m aleje cyfra śm iertelno­

ści. W obrębie A nglii z W aliją, zostających pod zawiadywaniem opisanej organizacyi służby sanitarnej, cyfra śm iertelności ro­

cznej w ciągu la t 42, t. j. od 1840 — 1882, spadła z 22,07% o- na 19,62%o- W tymże czasie śm iertelność L ondynu, który w yję­

tym je s t z pod opieki tych urzędów, lecz posiada równie dobrą i troskliw ą opiekę sa­

n itarn ą, zm niejszyła się z 25,57°/00 do 21,0 1 % 0 pomimo że miasto liczyło przed la­

ty 40 nie więcej nad 1900000 mieszkańców, obecnie zaś m a ich przeszło w dwójnasób więcój, gdyż praw ie 4 m ilijony.

Na wzór brytańsldego urzędu zdrow ia za­

łożono przed ośmiu czy dziesięciu laty w Niemczech podobny państw ow y zarząd . zdrow ia(R eichsgesundheitsam t), lecz tu p ro - porcyjonalnej organizacyi tego rodzaju nie zaprow adzono i pod tym względem A nglija dotąd całej E u ro pie przoduje. Bądź co bądź, zbliżają się czasy, w których jednem z n a j­

bardziej do wdzięcznój pracy pow ołanych m inisteryjów będzie rninisteryjum zdrow ia publicznego.

Jó ze f Nałanson.

GENEZA

P I E R W I A S T K Ó W C H E M I C Z N Y C H

Streszczenie mowy, wygłoszonej przez W. Crookesa w sekcyi chem icznej ostatniego Zjazdu B ritishA sso-

ciation w B irm ingham .

(Dokończenie).

Zdaje mi się, że teoryja, którą usiłowałem tu naszkicować, w połączeniu z diagram em ,

(6)

118 W SZECHŚW IAT. Nr 8.

przedstaw ionym na str. 107 w poprz. N -rze, pomoże wyobraźni na u ko wćj posunąć się o krok albo dwa naprzód w k ieru n k u ew o­

lucyi pierw iastków . Niechaj nam oscyla­

cyjna krzyw a przedstaw ia w ypadkow ą dwu sil, z których je d n a działa w kieru n k u linii pionowćj, a d ru g a oscyluje naprzód i wstecz j na w zór w ahadła. P ierw sza w yobraża tem peraturę, powroli obniżającą się, począw- ■ szy od nieznanej liczby stopni, od p u n k tu

dysocyjacyi pierw szego powstałego p ier­

w iastku aż do p unktu dysocyjacyi ostatnie­

go, zamieszczonego na skali (uranu). A le ja k ą formę energii reprezentuje linija oscy- i lacyjna? W idzim y kołysanie jój tam i na- pow rót, na wzór potężnego w ahadła, do punktów , rów no oddalonych od położenia równowagi; odchylenie od środka odpow ia­

da wartościowości jednego, dw u, trzech lub czterech stopni, zależnie od tego, czy odległość od środka wynosi 1, 2, 3 lub 4 podziałki; zbliżanie się do linii ś rod ko wćj w arunk uje elektro-ujem ny ch a rak ter p ie r­

w iastku, oddalanie się zaś— elektrododatni, w szystkie bowiem połow y w ahań, skierow a­

ne do linii średnićj, są elektroujem nem i, a oddalające się od niej — elek tro dodatnie- mi. O scylacyjna siła, spraw iająca takie działanie, musi być w najściślejszym zw iąz­

ku z niew ażką m ateryją, istotą, albo źró ­ dłem energii, k tórą nazyw am y elektryczno­

ścią.

Zastanówmy się nad tam nieco bliżój. ; Przenieśm y się m yślą do chwili, gdy p ierw ­ szy pierw iastek rozpoczyna swój byt. P rz e d tym czasem m ateryja, w takiej form ie j a k j ą obecnie znamy, jeszcze nie istniała. Ró­

wnie niemożebnem je s t pojąć m ateryją bez energii, ja k i energiją bez m ateryi. Z pe­

wnego p unktu w idzenia są to term iny odw racalne. P rz e d pow staniem atom ów w szystkie te formy energii, które stają j

się widocznem i, gdy m ateryja działa na m ateryją, nie m ogły jeszcze istnieć, zaw ie­

ra ły się one w p ro ty lu tylko jak o sk ryte potencyjalności.

W ahadło (t. j. siła działająca na wzór w ahadła) rospoczyna oscylacyją od strony elektro-do datn ićj; pow staje lityn, — po wo­

dorze z kolei najprostszy co do ciężaru ato­

mowego pierw iastek, dalćj beryl, bor i w ę­

giel. O kreślone ilości elektryczności n ag ro-

! m adzają się w każdym pierw iastku w chw ili jeg o pow staw ania; od ilości tych zależy wartościowość pierw iastku ‘) i otóż mam y przedstaw icieli (typy) jedn o-, dw u-, trój i czterow artościow ych pierw iastków . O b e­

cnie n astępuje elektro-ujem na część w aha­

nia, zjaw ia się azot i zauważcie, ja k znako­

micie położenie jego określa wartościowość tego pierw iastku: A zot zajm uje miejsce pod borem — trójw artościow ym pierw iast­

kiem je st on przeto rów nież trójw artościo­

wym; z drugiój strony w kolej nem n astęp ­ stw ie pierw iastków azot idzie za węglem — ciałem czterow artościow em i zajm uje 5-te miejsce od początku; jak ież pięknie sprze­

czne te jego własności w yrów nyw ają się w dążności azotu do występowania w roli p ier­

w iastku trój - albo pięciowartościowego.

i To samo praw o stosuje się do następujących z kolei w yrazów — tlenu ( I I i Y l-w artościo- wego) i fluoru (I i VII-wartościowego).

I pół oscylacyi w ahadła — skończone. Po przejściu linii środkowćj znowu widzimy pierw iastki elektrododatnie, kolejno po sobie następujące: sod (I), magnez (II), glin ( I I I ) i krzem (IV ) i w raz z powstaniem pierw iastków elektro-ujem nych — fosforu, siarki i chloru, w ykazujących w skutek swe­

go położenia, w ścisłćj analogii z trzem a odpowiedniem i w yrażeniam i poprzedzającej pół-oscylacyi (N, O i F ) , zm ienną w artościo­

wość — kończy się pierw sza cala oscyla- cyja.

Z atrzym ajm y się px-zy końcu całego pier­

wszego w ahania i rozważmy otrzym any rezultat. M am y ju ż pierw iastki, wchodzące w skład wody, am onijaku, kw asu węglane- go, atm osfery, św iata roślinnego i zw ierzę­

cego, fosfor — dla mózgu, sól — dla m orza

') „Z każdym jednow artościow ym ionem, albo z każdą je d n o stk ą pow inow actw a wielowartościowe- go ionu porusza się zawsze je d n a i taż sam a okre­

ślona ilość dodatniej albo ujem nej elektryczności.”

H elm holz. P relek c3-ja o F a ra d a y u 1881.

„Każdy jednow artościow y atom połączony jest z pew ną określoną ilością elektryczności, każdy dw uw artościow y atom —• z dwa razy tak w ielką ilo ­ ścią, trójw artościow y — z trz y razy ta k w ielką ilo ­ ścią elektryczności i t. d.” O. Lodge. E lektroliza.

Spraw ozdanie ze zjazdu B ritisrh A ssosiation za 188ó r.

(7)

Nr 8. WSZECHŚW IAT. 119 glinę — dla skorupy ziem skiej, dwa pota-

sowce (Na, K ), jeden m etal ziem no-alka- liczny (M g), m etal ziem ny (Bo) wraz z ich węglanami, boranam i, azotanam i, fluorkami, chlorkam i, siarczanam i, fosforanami, krzem ia­

nami— wszystko to w ystarcza dla zaludnione­

go świata, niebardzo różnego od tego, n ak tó - rym obecnie żyjemy. Zaiste, życie upływ a­

łoby ludziom naówczas ja k w A tk ad y i, a b rak fosforanu w apnia o tyle tylko dalby się uczuwać, o ile kości wchodzą w rachubę.

I cóżby to był za szczęśliwy świat! Nie by­

łoby na nim zgoła żadnych pieniędzy zło­

tych albo srebrnych, żelaza — dla maszyn, platyny — dla chemików, drutów m iedzia­

nych — dla telegrafu, ani cynku — dla ba- teryj galw anicznych, ani rtęci — dla pomp, ach, ani rzadkich pierw iastków do oddzie­

lenia.

A le wahadło nie zatrzym uje się w końcu pierwszej całkow itej wibracyi; przekracza ono p u n k t środkow y i oto siły działające znajd u ją się w tem samem położeniu ja k w początku. G dyby w arunki były dokła­

dnie te same, co w początku pierwszego w ahania, pow stający obecnie pierw iastek byłby to znowu lity n, mielibyśmy poprze­

dni cykl z każdorazowem pow tórzeniem te­

go samego pierw iastku. W szakże w arunki nieco się zm ieniły; form a energii, którą przedstaw ia linija pionowa, osłabła — tem­

p eratu ra się obniżyła i przeto pow staje te­

raz nie lityn, ale inny bardzo blisko z nim spokrew niony pierw iastek — potas, który może być rospatry wany jak o potomek lity- nu w linii prostej, posiadający te same cechy dziedziczne, ale m niejszą ruchliw ość cząsteczkową i wyższy ciężar atomowy. Gdy przebiegam y okiem naszą krzyw ą, wszędzie widzimy panow anie tego samego praw a.

T ak ostatni pierw iastek pierwszej całej oscylacyi stanow i chlor, w końcu drugiej znajdujem y nie sobowtór chloru, ale ciało badzo podobne — brom, w końcu trzeciej — jod. Zbytecznem byłoby przytaczać dalsze przykłady.

D r. C arnelley w ykazał, że „pierw iastki należące do parzystych rzędów w klasyfikacyi M endelejewa, są zawsze param agnetycznem i, gdy — stanowiące rzędy nieparzyste są diam agnetycznem i.” Na załączonym rysun­

ku, w yrazy znajdujące się na praw o od

linii pionowój są, o ile to może być stw ier- dzonem, param agnetycznem i, gdy po stro ­ nie lewdj mamy, z m ałym w yjątkiem , p ier­

wiastki diam agnctyczne. Silnie m agnety­

czne metale: żelazo, nikiel, kobalt i m angan znajdują się bardzo blisko siebie, po tój sa- mój stronie. Co do g ru p platyny i p alad u to u trzym ują, że w skład ich wchodzące p ier­

wiastki posiadają słabe własności m agnety­

czne: jeżeli tak je st w istocie, wtedy stanow i­

łyby one wyjątek. Tlen, silniej m agnety­

czny niż żelazo, biorąc rów ne ilości na wa­

gę, znajduje się w początku krzyw ój po lew<5j stronie, gdy silnie diam agnetyczne m etale bizm ut i tal przypadają na p rzeciw ­ leg ły koniec krzyw ej, po stronie praw ćj.

Rozmieszczenie energii w pół-oscylacyjach po stronie diamagnetycznój (w rzędach nie­

parzystych) w ystępuje ze znaczną p raw idło­

wością, przeciwnie je s t ono bardzo niepra- widłowem po drugiej stronie krzywej. T ak pomiędzy pierw iastkam i rzędów nieparzy­

stych, zajm ującem i wierzchołki krzywej po praw ej stronie: krzemem (28), germ anium (73), cyną (118), brakującym wyrazem (163) i ołowiem (208) zachodzi stała różnica, do­

kładnie = 45 jednostkom , co zupełnie odpo­

w iada wyraźnej symetryczności, panującćj w tćj połowie krzyw e j. O dpow iednie ró ­ żnice po stronie lewój wynoszą: 36, 42, 51, 39 i 53 (jeżeli dla pierw iastku przy p ad ają­

cego pomiędzy cerem i torem przyjm iem y ciężar atom owy = 180). Na pierwszy rzut oka potw ierdza to nasze praw idło; na szcze­

gólne zaznaczenie wszakże zasługuje tu okoliczność, że i w tym razie przeciętna ró­

żnica je s t praw ie zupełnie tą samą, co i po drugiej stronie krzyw ej, mianowicie = 44,2.

| Jednostajność ta różnicy — stała po jednej I stronie, po drugiej zaś tylko przeciętna — świadczy o tem, że gdy po stronie rzędów

; parzystych u by tek energii, reprezentow a­

nej przez lin iją pionową odbyw ał się rów no­

m iernie albo z bardzo tylko nieznaczną zmiennością, po stronie rzędów parzystych i przeciw nie m ałe nieprawidłowości stanowi-

| ły praw idło. Innem i słowy: obniżanie się tem peratury było bardzo rów nom ierne po stronie praw ej — wskutek czego każdy też

J pierw iastek powstały podczas tej połowy w ahania je s t przedstaw icielem silnie i wy-

| raźnie zaakcentow anej grupy: sod, magnez,

(8)

120 w s z e c h ś w i a t. Nr 8.

glin, krzem , fosfor, siarka i chlor, gdy nato­

m iast po stronie lewój tem p eratu ra spa­

dała niejednostajnie, ze znacznem i fluktua- cyjami, które przeszkodziły w ytw arzaniu się w yraźnie zaakcentow anych g ru p p ier­

wiastków, z w yjątkiem 2 g ru p , p rzed staw i­

cielami k tórych są lity n i beryl.

Jeżeli w taki sposób m ogliśm y zaznaczyć zmienność w obniżaniu się tem p eratu ry , czy możemy takie w ykryć coś podobnego co do natężenia drugiej z działających sił, re p re ­ zentow anej tu przez ruch w ahadłow y? P o ­ w iedzieliśm y ju ż wyżej, że oznacza ona energ iją chemiczną. W pierw szych u k ształto ­ wanych pierw iastkach widzim y energiją. che­

miczną, w maximum jćj natężenia, gdy n a to ­ miast, w m iarę tego, ja k zstępujem y po k rzyw ej, pow inow actw a chemiczne stają się coraz słabszemi i niew yraźnem i. W części je st to następstw em niższej tem p eratu ry podczas ak tu pow staw ania pierw iastków , niedozw alającej na tak znaczną ruchliw ość cząsteczek; ale nie ulega też w ątpliw ości, że i sama chem iczno-tw órcza energija, p o ­ dobnie ja k ogniska kosmiczne, powoli w yga­

sała. S tarałem się to stopniow e w ygasanie energii unaocznić na rysu n k u przez zm niej­

szanie am plitudy w ahania i nakreśliłem krzyw ą zgodnie ze zdjętym fotograficznym obrazem coraz zm niejszających się łuków w ahania ciała, oscylującego w opornym środku.

P rzy rozw ażaniu krzyw ej tego rodzaju nasuw a się pytanie: cóż się znajd u je p o w y­

żej i poniżój widzialnej jój części? Cóż możemy zauważyć w dolnćj części naszój krzyw śj? W idzim y tam w ielką przepaść ') pom iędzy barytem (137) i irydem (192,5), k tó rą praw dopodobnie w ypełnią, zdaje się, ta k zw ane rzadkie pierw iastki. O ile są­

dzić mogę z w łasnych poszukiw ań, w ydaje mi się praw dopodobnem , że niektóre z tych ziem nych m etali utw orzą jed n ę albo więcej g ru p interperyjodycznych (podobnych do gru p p laty n y , albo paladu), gdy tymczasem

') Z ajętą w ta b lic y przez la n ta n , cer, dydym , sa- m arium , holm ium , erb, ite rb , th u liu m , ta n ta l i wol­

fram . Przy sym bolach sześciu środkow ych spom ię­

dzy ty ch pierw iastków s% kółka na rysunku, ozna­

czające n irp ew ro ść co do ich położenia w układzie.

wyższe w yrazy g rupy w apnia, potasu, chloru i siarki, zarów no ja k i pierw iastki, p rz y p a­

dające pom iędzy srebrem i złotem, kadm em i rtęcią, indem i talem , antym onem i biz­

m utem — jeszcze są do odkrycia. T eraz idąc dalej, przybyw am y do oazy w tej p u ­ styni. P la ty n a , złoto, rtęć, tal, ołów i bizm ut — wszystko dobrzy nasi przyjacie­

le —- tw orzą razem ściśle skupioną m ałą grupę, a krocząc dalój w dół, po przebyciu jeszcze jed n ćj pustyni niezajętój, znajdu je­

m y w końcu listy pierw iastków to r (233) i u ra n (240). — M oglibyśm y u p atryw ać pew ien zw iązek między tą oazą wraz z po­

przedzaj ącemi j ą i następującem i po ni^j lukam i, a szczególnym procesem, przez k tó ­ ry ziemia nasza ukształtow ała się n a czło n ­ ka naszego system u słonecznego. G dyby ta k miało być istotnie, w tedy być może tylko na naszćj ziemi w ystępują te luki, a bynam niźj nie wszędzie we wszechświecie.

Cóż następuje po uranie? Istnienie p ie r­

w iastku z jeszcze wyższym ciężarem atom o­

wym w ydaje mi się mało prawdopodobnem . K ospatrzm y jeszcze raz liniją pionową, któ ­ ra w yobraża tem peraturę stopniowo obniża­

ją c ą się od górnój aż do dolnśj części k rz y ­ wej; figury, które u jm d otąd przedstaw iały skalę w zrastających ciężarów atomowych, niechaj na odw rót obecnie w yrażają stopnie olbrzym iego p yrom etru, pogi-ążonego w ko- tłowisko, w którem właśnie słońce i światy są w trakcie pow staw ania. T erm om etr ten pokazuje nam , że w raz ze stopniowo spada­

ją c ą tem p eratu rą pari passu w zrastała gę­

stość i ciężar atom owy pierw iastków . P ro ­ ces taki nie może ciągnąć się do nieskończo­

ności. Należałoby raczej przypuszczać, że poniżej punktu tw orzenia się uran u tem pe­

ra tu ra je s t ju ż o tyle niską, że niektóre z daw nićj pow stałych pierw iastków , obda­

rzonych najsilniejszem i pow inow actw y, sta­

j ą się zdolnem i do wzajem nego połączenia się; dalszy więc spadek tem peratury spow o­

d o w a ł— zam iast w ytw orzenia pierw iastków z jeszcze wyższym niż uran ciężarem ato­

mowym — połączenie wodoru z tlenem i te znane zw iązki chemiczne, których roskładu możemy ju ż dokonać za pomocą naszych ziem skich źródeł ciepła.

W róćm y obecnie do górnej części schema­

tu. O bok w odoru z ciężarem atomowym = l

(9)

rskiłgt -a Wai

(10)

122 W SZECHŚW IAT. Nr 8 .

m ało je s t miejsca na inne pierw iastki. G d y ­ byśmy, szukając now ych zasad, przekroczyli lin iją zera, cóżbyśmy w tedy znaleźli po tam ­

tej jego stronie? C arnelley dom aga się dla swój hipotezy pierw iastku z ujem nym cię­

żarem atom owym . D osyć tu wolnćj p rz e ­ strzeni dla hipotetycznych seryj takich rzeczy niesubstancyjonalnych ( insubstantialities).

H elm holtz sądzi, że elektryczność rów nież posiada budow ę atom istyczną ja k i m atery- j a w ażka '). B yłażby elektryczność jed n y m z owych ujem nych pierw iastków , a eter św ietlny drugim ? M ateryja taka, jak ą obecnie znamy, jeszcze tu nieistnieje, form y energii uzew nętrzniając się w ruchach m ateryi, są w tym punkcie tylko skrytem i pot.encyjalnościami. S ubstancyja o wadze ujernnćj nie je st niezrozum iałą 2). C zy m o­

żemy je d n a k w ytw orzyć sobie jasn e pojęcie o ciele, które łączy się z innem i ciałam i w stosunkach dających się w yrazić za po­

mocą wielkości ujem nych?

N aszkicow ana powyżćj geneza pierw iast­

ków nie ograniczała się do naszego m ałego systemu słonecznego, ale praw dopodobnie, w ogólnych zarysach, odbyw ała się w tem samem następstw ie w ypadków i w każdym innym centrze energii, w idzialnym obecnie ja k o gw iazda. P rzed powstaniem atomów, ciążących ku sobie, nie mogło istnieć żadne ciśnienie; ale na zew nątrz ognistej m gław i- cznćj kuli, w którój wszystko je s t p ro ty ­ łem — i na której zew nętrznej w arstw ie kolosalne siły, w ynikające z pow staw ania pierw iastku chemicznego, ju ż w pełni wy­

w ierają swe działania — olbrzym iem u cie­

p łu tow arzyszyło ciążenie, pow strzym ujące now o-utw orzone pierw iastki od rosprosze- nia się w przestrzeni. W m iarę podwyż-

') Jeżeli zgodzim y się na hipotezę, że p ierw iast­

k i sk ład ają się z atomów, musim y także przyjąć, że elektryczność, d o d atn ia ja k i ujem na, składa się z o d ­ dzielnych elem en tarn y ch cząstek, zachow ujących się ja k atom y e’e k try c z n0ści“ . H elm holtz: 1’relek- cyja o F a rad ay u , 1881.

2) .,Ł atw o mogę sobie w yobrazić, że jesteśm y oto­

czeni mnóstwem ciał, niepodlegających tem u w za­

jem nem u działaniu, n iep o d leg sjący ch przelo p r a ­ wu ciążenia1'. J tr z y A iry: Życie i pism a F a ra d a y a t. 11 str. 351.

szania się tem p eratu ry w zrasta rozprężli- wość i ruch cząsteczkowy, cząsteczki usiłują odlecić od siebie i ich pow inow actw a ch e­

miczne słabną; ale olbrzym ie ciśnienie, po­

chodzące od ciążenia masy m ateryi atom i- stycznej, znajdującej się na zew nątrz tego, co dla krótkości nazwę w arstw ą twórczą pierw iastków , przeciw działa temu rosprzę- gającem u działaniu ciepła. Poza tą w ar­

stw ą tw órczą pierw iastków byłaby p rze­

strzeń, w której nie m ógł jeszcze zachodzić żaden proces chem iczny, tem p eratu ra bo­

wiem tam p an u jąca przew yższa to, co nazy­

wamy punktem dysocyjacyi połączeń che­

m icznych. W przestrzeni tćj lew leżałby spo­

kojnie obok jagnięcia, fosfor i tlen mięszały, ale nie łączyłyby się z sobą, w odór i tlen nie w ykazyw ałyby dążności do utw orzenia zw iązku i naw et fluor —ten energiczny gaz, k tó ry dopiero w ostatnich czasach udało się odosobnić, m usiałby być swobodny i niepołą­

czony. Na zew nątrz tej sfery swobodnój atom istycznej m ateryi znajdow ałaby się in­

na w arstw a, w którźj wytworzono pierw ia­

stki chemiczne oziębiły się aż do punktu, w którym mogą ju ż wstępować w połączenia, następstw em czego byłyby w ydarzenia tak p ię k n ie ' opisane przez M attieu W illiam sa w dziele „Paliw o słońca,” które w dalszym toku sprow adziły stw ardnienie ziemi i zai­

naug u ro w ały okresy gieologiczne.

Na tem muszę zakończyć, niewyczerpaw- szy w praw dzie przedm iotu, ale czas, jak im słusznie rosporządzać mogę. W idzieliśm y, ja k ie trudności napotyka ścisło określe­

nie pierw iastku; zaznaczaliśm y także p ro ­ test, zak ład an y przez niektórych w ybitniej­

szych fizyków i chem ików przeciw zw ykłe­

mu poglądowi na n atu rę pierw iastków ; zw a­

żyliśm y nadto niepraw dopodobieństw o wie­

cznego ich sam o-istnienia, czy też stw orze­

nia przez p rzyp ad ek . Pozostaw ało więc przypuścić, że pierw iastki w ytw orzyły się w skutek procesu ew olucyi, podobnie j a k to przyjm uje dla ciał niebieskich teoryja L a- placea, a dla roślin i zw ierząt — teoryja L am arcka, D arw in a i W allacea. W ogól­

nym w yglądzie szeregu pierw iastków u p a­

trzyliśm y uderzające podobieństwo do cało­

kształtu św iata organicznego. W braku bezpośredniego dow odu roskładalności ja- kiegobądź pierw iastku, szukaliśm y dowo­

(11)

N r 8 . w s z e c h ś w i a t. 1 2 3

dów pośrednich — z pom yślnym rezultatem . R ospatryw aliśtuy w tym celu hipotezy P ro u ta, C arnelleya i M illsa, wreszcie spró­

bow aliśm y naszkicow ać w zarysie genezę pierw iastków chemicznych, posługując się metodą. Reynoldsa przedstaw ania układu peryjodycznego.

W rezultacie wszystkich powyższych rostrząsań nie możemy, zaiste pozytywnie utrzym yw ać, że nasze tak zwane p ierw ia­

stki pow stały z jednój pierw otnej m ateryi, ale wykazaliśm y, ja k sądzę, że szala praw ­ dopodobieństw a w yraźnie przechyla się na korzyść tej spekulacyi. O to właśnie cie­

m na kw estyja, ja k ą chciałem tu wyłożyć, kw estyja, którą, specyjalnie polecam m łode­

mu pokoleniu chemików, nietylko jak o naj- więcój interesującą, ale także — j ako m ają­

cą najgłębsze znaczenie w całym zakresie naszój nauki. P ow iadam umyślnie — n a j­

więcej interesującą. Jeżeli bowiem teoryja rozw oju, ja k to dobrze wiecie, rzuciła no­

we św iatło na wszystkie działy bijologii i do­

dała nowego bodźca badaniom naukow ym , to czyż nie mamy praw a podobnego działa­

nia po niój się spodziew ać i w dziedzinie chemii.

P ragnąłbym , aby badacze niekoniecznie przyjęli albo zupełnie odrzucili hipotezę ewolucyi chem icznej, ale traktow ali j ą ra ­ czej ja k o hipotezę tym czasową, mieli ją.

ciągle na uw adze w swych poszukiw aniach, aby zbadali, o ile nadaje się ona do w yja­

śniania obserwowanych zjaw isk i każdą myśl zm ierzającą w zaznaczonym tu k ieru n ­ ku poddaw ali próbie doświadczenia. O tr u ­ dnościach tego rodzaju badań n ik t nie może być silniej prześw iadczony odemnie. Ży­

wię szczerą nadzieję, że rzucone tu myśli zachęcą niektóre um ysły do zagłębienia się w studyja nad tą kw estyja chemiczną tak doniosłego znaczenia i dokładnego orazO ~ szczegółowego zbadania tego, com j a tylko ja k b y przez m gły i chm ury, niew yraźnie i w grubych zarysach m ógł naszkicować.

Henryk Silberstein.

KILKA SŁOW

o naszej no m en klatu rze i term inologii botanicznej n a tle h isto ry i botaniki w Polsce.

(Ciąg dalszy).

P rzy k ro przyznać, ale praw da każe po­

wiedzieć, że nas uczy dopiero cudzoziemiec:

A ntoni Schneeberger. Uczeń Gesnera, bie­

gły w greckim i łacińskim , doktór medycyny, osiadł w K rakow ie, p rz y b rał sobie Polskę za ojczyznę i przysługiw ał się jć j czynem i piórem. O n to wydał w r. 1557 najlepszą rzecz botaniczną lite ratu ry X V I w.: „C ata- logus S tirp iu m ”, o którego celu opracow a­

nia w ten sposób wyraża się w przedmowie:

„Co do mnie, nosiłem się z myślą ogłoszenia części wyników z badań swoich w zakresie zielnictw a i kiedy, nietyle z własnego popę­

du, ja k raczćj gorliwem i radam i przyjaciół zachęcony, m iałem ją w tych czasach urze­

czywistnić, zastanaw iałem się, w jak im kie­

runk u mógłbym się dla innych stać ja k n a j­

więcej użytecznym: nasuw ała mi się zaś uwaga, że n ik t dotąd (ze spokojem powie­

dzieć to mogę) pilnie i rozsądnie nie spisał polskich imion roślin, przeciwnie, m iasto ła ­ cińskich, dołączano ja k najniedorzeczniejsze i dzikie jak ieś nazwy, których u żadnego nie wyczytasz pisarza— to znów, że naw et pol­

skie nazw iska nie były powszechnie znane.

Z tych to powodów, w m iarę zdolności i k ró ­ tkiego czasu, zabrałem się do ułożenia o wiele ] obfitszego katalog u roślin po łacinie i po pol­

sku, chodząc za ziołami po lasach, pag ór­

kach, łąkach i miejscach bagnistych, nazw łacińskich szukając u conajpow ażniejszych i autorów na polu botaniki, o polskich zaś imionach dow iadując się od starych ludzi.

Nie wstyd mnie też, że byłem uczniem baby, kiedy starożytni lekarze nie w ypierają się—

ja k mówi A elian — lecz głośno wyznają, że I byli uczniam i zw ierząt. A toli prócz imion, z książki nauczyciela pana G esnera, dla k tó - j rego, jak b y dla ojca, cześć mam najw iększą, dodałem niekiedy historyją jak iejś rzadkiej rośliny, albo przez żadnego zresztą zbiera-

| cza ziół nie opisanćj, sam czasem takową j skreśliłem. Otóż ten owoc, na który złoży-

(12)

124 W SZECHŚW IAT. Nr 8.

ły się i p raca pilna poszukiw ania oraz i wy­

datki, oddaję do wspólnego uży tk u, tusząc, że jak o człowiek obcy, tą, w łaśnie pilnością zachęcę kogoś z polaków do jeszcze p iln ie j­

szego badania roślin krajow ych: to też uzna- j ę i niedostatek swoich zdolności i bardzo słabą znajom ość języ k a polskiego i pragnę by ja k n a jp rę d z ć j ktoś taki w ystąpił, zam y­

kając życzenie słowy H om erow skiego A ga- memnona:

Ktokolwiek m i od tego lepszy poda pomysł, Młody czy stary , z radością go przy jm ę” ')•

C opraw da, w glosaryjach zeszłego w ieku było stokroć więcćj nazw zebranych, niż ich w swym k atalo gu podał S chneeberger, ale leżały teraz w zapom nieniu z pow odu swćj barbarzyńskićj łaciny, a w lite ratu rz e drukow anćj roiło się rzeczywiście od błę­

dów. P ra c a więc Schneebergera była za­

służona, a m etoda, żeby b rać nazw y żyjące w języku, racyjonalna. U innego au to ra tegoż wieku, u M arcina zU rzęd o w a,k tó reg o Zielnik wyszedł we 22 lata po jeg o śmierci w r. 1595, spotykam y przeprow adzoną tę sa­

mą zupełnie zasadę. W yśm iew a on F alim i- rza, że fabryk uje polskie nazwy. P o d roz­

działem „A loe” czytam y bowiem: „P olski i H e rb arz nie rozum iał co pisał, albowiem po­

łożył kapit. de Aloe i w yłożył na polskie czarna H elena, jak o b y Aloes znali polacy, albo żeby w Polsce Aloes rosło, iżby m u m ógł polskie imię dać: a dalej słowo H e le ­ na, jeśli co znam ionuje w łacińskim języ k u , tedyby lepiój znam ionowało Helenium... gdy ij jed n ak o zow ą po grecku i po łacinie, a ta k - by się zgadzała polszczyzna z łacińskim .”

O statnim autorem epoki odrodzenia jest S yreński, którego zielnik wyszedł w 1613 r.

Jeg o nazwy są przew ażnie ludowe, brane z żyjącego języ k a lub z czeszczyzny, albo tw orzone w yjątkow o na podstaw ie podanej przez M arcina z U rzędow a.

Z upadkiem um iejętności w X V I I wieku spotykam y się tylko z lichym jezuickim kom pilatorem R zączyńskim . który pisze po łacinie i małoco nazw polskich przytacza.

Zresztą nic i nic, i polskich nazw roślin trze-

') Przetłum aczono z łacińskiego oryginału przfd- mowy.

ba szukać, ktoby się tego m ógł dziś spodzie­

wać, w „Supplem entum F lo rae P ru ssicae”

H elvinga, wydanym w G dańsku 1726.

P o dwuwiekowej nieledwie przerw ie spo­

tykam y się z zasłużonemi pracam i ks. K rz y ­ sztofa K lu ka. J a k „D ykcyjonarz” jeg o był pożyteczny, świadkiem fakt, że m iał trzy w ydania i to ostatnie ju ż po r. 1840. K lu k nie odstępow ał od racyjonalnych zasad pol­

skiej nom enklatury roślin, tak bowiem o tem pisze w przedm owie: „Im iona polskie po wię- I kszćj części są wzięte z Polskiego Zielnika Syreniusza; lubo w niektórych m iejscach, dla niedostateczności dawniejszego opisywania, nie m ożna być bardzo pew nym , czyli tę lub owę pod tym imieniem pokryw a roślinę.

K tó re się zaś w Syreniuszu nie znajdują, tym albo dałem imiona, ja k pospolicie n a­

zyw ają, albo, jeżeli dowiedzieć się nie mo­

głem , spolszczyłem z innego ję z y k a .”

Idzie więc K lu k za dobreini tradycyjam i Zygm untow skiej epoki, szuka nazw u pospól­

stw a w żywym języ k u lub w ich braku spol­

szcza obce. T rzeba przyznać, że spol­

szczone zręcznie: z E u p ato riu m robi upa- trek , z J a s i o n e — jasionek, z niemieckiego S p a rk —sporek, z takiegoż S chm ick— śmia­

łek. T ylko niepotrzebnie nieraz to robi d la­

tego, że nom enklatura łacińska Syreńskiego i je s t mu niezrozum iałą i stąd szuka nieraz m iana i w takich razach, kiedyby je zna­

lazł u m istrza Szymona. P o p raw ia toż cza-

j sem S yreńskiego niefortunnie. Żeby przy- : toczyć jed en p rzyk ład, w ybiera dla Y eronica nazw ę p rz etarz n ik , ale odczytuje j ą przeta- cznik, chociaż roślina w niczem do p rzetaka niepodobna, a staropolskie jć j imię oznacza, że m a sm ak cierpkaw y tarniny.

W D jk e y jo n a rz u K lu k a spotykam y się, prócz wcześniejszego jednego lichego z fran ­ cuskiego tłum aczonego arty k u łu , po raz p ier­

wszy z podw ójną n om enklaturą Łinnego.

K lu k , za przykładem niemców, uważa za sto­

sownie tw orzyć i polską n om en klaturę po­

dw ójną, mojem zdaniem nieracyjonalnie, bo jeżeli języ k pospolity oznacza dany gatunek jednem im ieniem , na co go przeinaczać.

Ł acińskie nazw y są kosm opolityczne, polskie dla nas służą, a ponieważ n ik t nie mówi i nie pisze: śliw a m orela, śliwa węgierka, śliwa ta rn in a ,a posługuje się w razie potrze-

| by jednym wyrazem, tak samo może być

Cytaty

Powiązane dokumenty

Gdy on ju˝ si´ skoƒczy∏ lub jeszcze nie zaczà∏, to u˝ywam Êwiat∏a..

W zwi¹zku z tym konieczne jest dok³adne poznanie tego materia³u nie tylko z uwagi na jego w³aœciwoœci techniczne, ale tak¿e ze wzglêdu na sk³ad mineralogiczno-chemiczny, który

Ciśnie- nie wywierane na pacjenta poddawanego terapii hiperbarycznej wyrażane jest sumą ciśnienia atmosferycznego i ciśnienia pa- nującego w komorze, najczęściej jest to

Babczonek-Wróbel, Czym jest powietrze, [w:] Scenariusze zajęć edukacyjnych, s.29, Nowa Era,

W wyniku ogrzewania manganianu (VII) potasu wydzielają się pęcherzyki gazu. Umieszczone w nim tlące się łuczywko zapala się jasnym płomieniem. Nauczyciel bada właściwości

Natomiast wydłużanie pracy poza punkt maksymalny prowadzi do przepracowania i powoduje pojawienie się wrzodów żołądka (punkt „u”), załamania nerwowego (punkt „b”)

Oblicz, na ile sposobów można zapisać w jednym rzędzie cyfry 0,

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by