31. Warszawa, d. 3 Sierpnia 1884, Tom III.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA W W a rs za w ie
,WSZECHŚWIATA .11
rocznie k w a rta ln ie
rs. 6.
l kop.
Z p rz e s y łk ą pocztow ą: ro c zn ie „ 7 „ p ó łro czn ie „ 3 „
5 0 . 2 0
.
60.
Komitet Redakcyjny stanow ią: P . P . D r.T . C h a łu b iń sk i, J . A le k san d ro w icz b .d z ie k a n Uniw., m ag. K .D eik e,m ag . S. K ra m szty k , B. U e jc h m an , m ag. A. Ś ló sarsk i, p ro f.
J . T rejd o siew ic z i p ro f. A . W rze śn io w sk i.
P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d ak c y i W sz e c h św ia ta i we w szy stk ic h k się g a rn ia c h w k r a ju i zag ran icą.
A dres Redakcyi: Podwale N r . 2.
Niezwykłe objawy przyrody zawsze szcze
gólną zwracają na siebie uwagę, pojmujemy jednak, że na należyte wyjaśnienie przyczyny tak wyjątkowego zjawiska nie łatwo natrafić odrazu. Tak właśnie ma się rzecz z owem czerwonem zabarwieniem nieba, które wy
stępowało w godzinach wieczornych w ciągu ostatnich miesięcy przeszłego roku. D late
go też jakkolwiek kilkakrotnie zajmowaliśmy się tą kwestyją, wypada nam do niej jeszcze wrócić.
W pierwszej chwili mogło się wydawać, że mamy tu do czynienia z zorzą północną, wy
jaśnienie to wszakże utrzymać się nie mogło wobec tej prostej uwagi, źe zjawisko wystę
powało nie w stronie północnej nieba, ale na zachodzie i że nadto igiełka magnesowa nie okazywała przytem żadnych ruchów, które towarzyszą zawsze wyładowaniom elektrycz
nym, dającym początek zorzy północnej.
Zwrócono się tedy do pyłów wulkanicznych, unoszących się w atmosferze, do igiełek lo
dowych, do pary wodnej, widziano w tem zja
wisko kosmiczne, światło zodyjakalne, wresz
cie zwykłą zorzę wieczorną, występującą tylko w wzmożonem natężeniu. Ten ostatni po
gląd może być ściślej, aniżeli inne uzasadnio
ny naukowo, okazuje się zgodniejszym z wy
nikami badań spektralnych i znalazł stąd wielu stronników. Mianowicie też w sposób bardzo przekonywający przemawia za nim prof. Zech ze Stuttgartu i dlatego uważamy za właściwe przytoczyć tu jego rozumo
wanie.
Wiadomo wszystkim, źe zwykła codzienna zorza wieczorna barwi także niebo na czer
wono; barwę tę wywołuje para wodna w a t
mosferze, pochłaniająca ze światła słonecz
nego niektóre barwy, tak że pozostałe, które się przez nią przedrzeć mogą, tworzą kolor czerwony. O tej własności pary przekony
wamy się łatwo, gdy spoglądamy na tarczę słoneczną przez parę uchodzącą z lokomoty
wy tuż nad kominem, p ara wydaje się pom a
rańczowo czerwoną, gdy w większej wysoko
ści tworzy obłoki białe; stam tąd bowiem do
chodzi nas światło, nie przechodzące przez
nią, lecz tylko od niej odbite, tak samo ja k od
482
w s z e c h ś w i a t. N r 31.
znanych białych chmur kłębiastych. Zdaje się, że pochłanianie to promieni przez parę wodną, które nadaje jej barwę czerwoną, za
chodzi głównie przy stanie jej pośrednim, jaki ona często w powietrzu przybiera, między stanem czysto gazowym, a skroplonemi pę
cherzykami wodnemi. Łatwo też pojąć, dla czego zorza czerwona występuje tylko wieczo
rem lub rano, wtedy bowiem promienie sło
neczne przechodzą znaczne warstwy powie
trza i to najbliższe ziemi, najbogatsze w parę wodną.
Pochłanianie wszakże światła przez parę wodną dokładniej zbadać można było do
piero przy pomocy spektroskopu. Poznano już dawno, że w widmie słonecznem występu
ją linije a raczej smugi, które stają się szer- szemi i wyraźniejszemi, gdy słońce znajduje się blisko poziomu; to już kazało się domyślać, że linije te wywołane są przez pochłanianie światła w atmosferze ziemskiej i dlatego nazwano je atmosferycznemi. Nietrudno też było rozstrzygnąć, której mianowicie części składowej atmosfery linije te początek swój zawdzięczają. Astronom francuski Janssen, rozpatrując widmo słoneczne ze szczytów Eaulhornu, na wysokości 3000 metrów, po
znał, że linije te są tam daleko słabsze; świa
tło dochodziło tam do spektroskopu przez ! warstwy górne powietrza, zawierające małe tylko ilości pary wodnej, linije te zatem wy
wołane są przez nią właśnie. Aby wniosek ten potwierdzić doświadczeniem bezpośre- dniem, Janssen rozpatrywał z dzwonnicy ko
ścioła św. P io tra w Genewie przez spektro
skop światło, pochodzące z zapalonego stosu drzewa na jeziorze Genewskiem w porcie Nyon, w odległości 21 kilometrów,— asystent zaś badał widmo tegoż płomienia z oddalenia nieznacznego. To ostatnie widmo okazało się ciągłem,bez smug absorbcyjnych,gdy Ja n - sen dostrzegł właśnie linije zwane atm osfery
cznemi. Otrzymał je jeszcze wyraźniej, gdy światło przechodziło przez rurę żelazną, dłu
gą na 37 metrów, wypełnioną p a rą wodną i z obu stron zamkniętą taflami szklanemi.
W ten sposób znamy dobrze linije widmo
we, które wytwarza para wodna, a obecność jej w atmosferze z linij tych poznać możemy niewątpliwie. Linije te przerzynają głównie barwę żółtą, zieloną i niebieską, te więc czę
ści składowe światła słonecznego w przejściu
przez parę wodną najsilniejszemu ulegają po
chłanianiu, a czerwień nieosłabiona wystę
puje w pełnej mocy i nadaje barwę zorzy wieczornej.
I inne wszakże jeszcze zjawisko jest powo
dem zaczerwienienia nieba,—tak zwana mia
nowicie śreżoga, która jest następstwem dy
mu pochodzącego z płonących torfowisk. Dym taki przy spokojnem powietrzu może się dłu
go w atmosferze unosić i światłu słoneczne
mu nadaje zabarwienie brudno-czerwonawe.
Toż samo ma miejsce, jeżeli na światło gazo
we spoglądamy przez szkło słabo uczernione sadzą. Lommel jednak okazał, że przy przej
ściu światła przez przestrzeń wypełnioną dro- bnemi cząstkami, zawsze następuje zabar
wienie czerwonawe, a co jest skutkiem ugi
nania światła. Rozumie się, że widmo świa
tła przechodzącego przez taki środek, zajęty drobnemi cząstkami, nie okazuje zgoła po
wyższych linij atmosferycznych, których źró
dłem jest para wodna.
Otóż badanie spektralne łun zmierzcho
wych, o których mówimy, wykazało w ich widmie właśnie te linije atmosferyczne, które dostrzedz można przy każdej zorzy wieczor
nej, tym razem tylko występujące z niezwy- kłetn natężeniem; w szczególności wykazały rzecz tę niewątpliwie badania E. Gotharda w W ęgrzech.
Z tym tedy szczegółem nie zgadza się tłu maczenie tego zjawiska pyłem wulkanicznym, pochodzącym z wybuchu na wyspach Sundzkich 26 Sierpnia r. z. Prof. Zech nie sądzi, żeby pył wulkaniczny mógł się tak długo utrzymy
wać w powietrzu i aby tak daleko się rozbiegł, inni uczeni nie uważają rzeczy tej za niepo
dobną. Spory te wszakże, o'm ożliwość lub niemożliwość takiego zawieszenia pyłu w po
wietrzu są tylko gołosłowne, ale to pewna, że pył wulkaniczny nie mógłby wzmódz natęże
nia linij widmowych pary wodnej. Możnaby wprawdzie powiedzieć, że z pyłem wulkan wyrzucił też znaczne masy pary wodnej, ale para tak a wznosząc się w górę, w coraz rzad
szych warstwach atmosfery corazby się b a r
dziej rozszerzała, oziębiała, skraplała i po krótkim czasie spadła jako woda.
Rudolf Ealb, znany z rozgłosu, jaki wywo
łała przed kilku laty ogłoszona przez niego
teoryja trzęsień ziemi, która wszakże okazała
Nr. 31. W S Z E C H Ś W IA T . 483 się błędną, wystąpił z niewięcej szczęśliwą
teoryją zórz listopadowych.
Z a przyczynę ich mianowicie uważa on obecność w powietrzu znacznej ilości drobnych igiełek lodowych,—igiełki te, jak wiadomo, powodują dokoła słońca zjawisko tak zwa
nych kół wielkich. Sądzi on mianowicie, że przy znacznej ich ilości, koła przybrać mogą silne zabarwienie czerwone, które udziela się chmurom. K oła wielkie tłumaczą się wszak
że załamaniem światła w pryzmatach lodo
wych i występują najpiękniej przy cienkich chmurach pierzastych, gdy ilość tych krysz
tałków nie jest zbyt znaczną, gruba ich bo
wiem warstwa tłumi światło słoneczne, a na
wet w przypuszczeniu, że przy wielkiej obfi
tości igiełek koła byłyby czerwone, nie poj
mujemy w jaki sposób barwa ta rozlać się może po znacznej części nieba. A przy tem wszystkiem kryształki lodowe nie wytwarzają linij atmosferycznych w widmie, gdy zaś przej
dą w stan pary nie wywołują znów kół wiel
kich.
Dlatego ostatecznie zawsze zwracać się trzeba do pary wodnej, zachodzi tylko pyta
nie, skąd naraz wzięły się w atmosferze tak znaczne jej ilości, któreby mogły sprowadzić owo silne, niezwykłe zabarwienie nieba. Otóż Zech sądzi, że para ta nie pochodzi z wód ziemskich, źe przybyła do atmosfery z prze
strzeni światowych, źe jest pochodzenia kos
micznego.
Jakkolwiek dziwne m wydawać się nam może to wtargnięcie do nas materyi poza
ziemskiej, to wszakże wypadku takiego za niemożliwy uważać nie mamy powodu. Me
teory i gwiazdy spadające są to przecież bry
ły, które przybywają do nas ze sfer świato
wych, dla czegóżby istnieć nie mogły meteo
ry wodne. W ostatnich czasach zaczęto na
wet tłumaczyć grad jako zjawisko kos
miczne '), jako aerolity lodowe, a przynaj
mniej w taki tylko sposób można pojmować początek olbrzymich brył lodowych spadają
cych na ziemię. Łatwiej nam zgodzić się za
pewne na istnienie w zimnej przestrzeni świa
towej wody w postaci lodu, aniżeli pary;
drobne wszakże masy wywierają słabe tylko
') O tej teoryi niezadługo obszerniej pomówimy w naszem piśmie.
przyciąganie, para przeto wytwarzająca się na powierzchni brył lodowych wywiera na pozo
stałą masę słabe tylko ciśnienie, tak że nie powstrzymuje dalszego parowania, które się wzmaga, gdy taka bryła lodowa znajdzie się w pobliżu słońca. W przestrzeni światowej krążą nie tylko olbrzymie słońca i planety, unoszą się tam i drobne bryły meteoryczne, a zapewne i masy pyłu, gazy i pary. Słońce nie jest też nieruchomem, wraz z całym or
szakiem swych planet przesuwa się w prze
strzeni, napotykać tedy możemy materyją, obcą nietylko ziemi, ale i układowi słoneczne
mu wogóle.
W podobny sposób, mówi Zech, zbiór taki pary wodnej dostał się do naszej atmosfery i przez ziemię pochwycony został. Masa ta pary napotyka najpierw górne, niesłychanie rozrzedzone warstwy powietrza i opadaniu jej nic nie stoi na zawadzie, dopóki nie dosię
gnie warstw posiadających gęstość jej równą lub większą. Odtąd spadek jej ku ziemi s ta je się wolniejszym, rozchodzenie się jej śród gazów atmosferycznych następuje głównie wskutek dyfuzyi, która sprowadza zawsze mięszanie się gazów najrozmaitszej gęstości.
Obłok pary wodnej, rozprzestrzeniając się w ten sposób ku dołowi, nabiera gęstości co
raz większej i tworzy wreszcie warstwę, która pochłania dostateczne ilości światła do wy
tworzenia barwy czerwonej. Zorza zwykła następuje bezzwłocznie po zachodzie słońca, łuny zaś listopadowe występowały w pełnej sile dopiero w pół godziny lub w godzinę po zachodzie słońca, to jest wtedy, gdy słońce dosyć nisko już pod poziom się skryło; znaczy to, że sprowadzająca je para zajmowała wy
sokie warstwy atmosfery, nie wytwarzała się tedy z wód ziemskich. Przyjąwszy tłu
maczenie takie zórz zeszłorocznych rozumie
my i to, że mogły one wystąpić nagle, a po
tem słabły tylko stopniowo w ciągu niemal trzech miesięcy.
Ten ostatni szczegół zgadza się zresztą ró wnie dobrze i z teoryją pyłu wulkanicznego, charakter jednak widma łun zmierzchowych zmusza do wytłumaczenia ich, powołać udział pary wodnej,—a to tłumaczeniu Zecha nadaje pewne prawdopodobieństwo.
Być jednak może, źe wyjątkowe to zjawi
sko, jest następstwem pomyślnego zbiegu kil
ku rozmaitych przyczyn.
484 W S Z E C H Ś W IA T . Nr. 31
O W PŁY W IE MORFINY NA ORGANIZM L O D Z Ę
Z odczytu p. B, Balia
streścił T . W .
Pomiędzy różnemi rodzajami obłąkania, pochodzącemi z zatrucia, które grają tak wa
żną rolę w psychijatryi, jest jeden , za
sługujący na szczególniejszą uwagę, tak z po
wodu wielkiej doniosłości naukowej, ja k i szybkiego rozszerzania się na zachodzie w przeciągu ostatnich lat kilku. Mówimy tu o morfinomanii.
Chorobę tę stworzył, rzec można, lekarz Wood, przyzwyczajając chorych swoich do za- skórnego wstrzykiwania morfiny. Rzeczywi
ście metoda ta prędko się przyjęła; ale odda
jąc wielkie usługi w uśmierzaniu dolegliwości fizycznych i moralnych, spowodowała chorobę dawniej nieznaną. Choroba ta objawia się przez uczucie niepowstrzymanej potrzeby za
życia morfiny.
J a k już nadmieniliśmy, morfina uspakaja nietylko dolegliwości fizyczne, ale i cierpie
nia moralne. Z a jednem ukłuciem igły wszel
kie zmartwienia ulatują a ich miejsce zastę
puje jakiś roskoszny spokój.
Morfina ma smak nieprzyjemny i przyjmo
wana wewnętrznie działa wprost na żołądek, skąd pochodzi brak apetytu, ciężkość w żo
łądku, nudności, a nawet wymioty. Z tych przyczyn morfinomani zażywają morfiny spo
sobem zaskórnego wstrzykiwania, tembar- dziej, że zażyta w ten sposób daleko prędzej zaczyna swoje działanie, nieszkodząc traw ie
niu i zostawiając zdolności umysłowe. Oprócz tego, chory uczuwa jakąś dziwną przyjemność, nakłuwając ciało swoje igłą. Chory, który zaczyna wstrzykiwać morfinę doznaje z począt
ku po większej części przyjemnego uczucia, złe skutki nie zaraz się okazują. Okres ten może trwać parę tygodni, albo parę miesięcy, czasem nawet la t kilka. A le raz zażywszy, chory nie może się obejść bez tej trucizny, tak że prędzej czy później musi ona źle od
działywać na organizm.
O stanie normalnym morfinomanów można powiedzieć, że jest to sparaliżowanie woli
i zupełne odrętwienie, z którego otrząsnąć się j nie są zdolni. Co się tyczy wewnętrznej stro-
j