M. 4 0 , Warszawa, d. 4 października 1896 r. T o m X V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: r o c z n ie r s . 8 , k w a r t a ln ie r s . 2 Z przesyłkę pocztową: r o c z n ie r s . 10 , p ó łr o c z n ie r s . 5 P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i .W s z e c h ś w i a t a *
i w e w s z y s t k i c h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g r a n ic ą .
Komitet Redakcyjny Wszechświata s t a n o w ią P a n o w ie : D e i k e K . , D ic k s te in S ., H o y e r H ., J u r k ie w ic z K . , K w i e t n i e w s k i W !., K r a m s z t y k S ., M o r o z e w ic z J ., N a - ta n s o n J „ S z to lc m a n J .t T r z c iń s k i W . i W r ó b le w s k i W .
A.dres ZRećLstlscyi: 2^rałs:o-wslsie-^=rzed.3aa.ieście, IfcTr ee.
STACYA METEOROLOGICZNA MIEJSKA
w W arszaw ie.
i
W N -rze 31 z r. b. „W szechśw iata” p. S ta nisław P ra u ss poruszył bardzo ważne i na dobie będące pytanie: co się stanie ze zbiora
mi m ateryałów naukowych, znajdujących się n a tegorocznej wystawie bygienicznej po jej zamknięciu? B ezw ątpienia odezwa ta nie po
zostanie bez skutecznej odpowiedzi; sądzę, że obmyślone b ędą sposoby należytego zachowa
nia tych zbiorów, ta k , że nietylko one nie przepadną, ale owszem b ęd ą łatwo dostępne- mi dla pragnących korzystać z nich w przysz
łości.
W pewnym związku z tem pytaniem znaj
duje się jeszcze inna kwestya, o której p ra g n ą ł
bym tu ta j pomówić. N a wystawie widzieliśmy w zupełnym komplecie przyrządy, służące do założenia stacyi m eteorologicznej. P rz y rz ą dy te są własnością m iasta W arszawy. Czy więc nie wypadałoby skorzystać z tej sposob
ności i urządzić stacyą meteorologiczną m iej
ską, której nam brak? Praw dopodobnie Z a rząd m iasta nie pozwoli na to, aby ta k piękne
przyrządy m iały bezużytecznie m arnować się, nie używać ich bowiem je s t to skazać je na zagładę. W praw dzie mógłby ktoś powie
dzieć, źe już mamy dwie stacye m eteorolo
giczne w mieście, pocóż nam trzecia? U rzą
dzenie tej trzeciej stacyi byłoby zbytkiem , na który szkoda wydatku.
A le łatw o się przekonać, że tak i zarzut byłby zupełnie niesłusznym. Możemy bo
wiem mieć różne cele przy zakładaniu stacyj m eteorologicznych. N a jednych stacyach mamy na widoku badania czysto naukowe:
takiem i są stacye należące do wielkich sieci.
Pom iędzy niemi są stacye założone na pewien tylko czas, do wyjaśnienia danej kwestyi n au
kowej; po wyjaśnieniu jej zo stają zwinięte.
Innego rodzaju stacye m ają za zadanie pewne cele praktyczne, pewne zastosowania meteorologii i klim atologii teoretycznej. T a kiemi powinny być stacye, zak ład ane w m iej
scach kuracyjnych, klimatycznych. K ażde takie miejsce powinno mieć swoję stacyą m e
teorologiczną, której spostrzeżenia powinny się przedewszystkiem odnosić do oznaczenia tych elementów meteorologicznych, które d a
ną miejscowość pod względem leczniczym ob
chodzą. Takiem i także powinny być stacye meteorologiczne miejskie: K a żd e większe miasto powinno mieć swoję w łasną stacyą;
626 WSZECHŚWIAT N r 40.
jej zadaniem głównem byłoby prow adzenie przedew szystkiem tych spostrzeżeń, k tó re mogą dostarczyć danych niezbędnych dla ogólnej gospodarki m iejskiej, a tak że dla dania odpowiedzi na rozm aite p y tan ia w s p ra wach sądowych, w praktyce przem ysłow ej i handlowej i t. p., p rzytrafiające się często w mieście cywilizowanem, m ającem wielolicz- ne i skomplikowane stosunki. Oczywiście mogą być stacye z ta k obszernym p ro g ra mem, że są w możności zadosyć uczynić je d
nym i drugim wymaganiom.
S tacy a m eteorologiczna w W arszaw ie, za*
łożona przy O bserw atoryum astronom icznem w roku 1826, je s t obecnie je d n ą z ważnych stacyj, należących do sieci państw a rossyj- skiego, dla których stacy ą ce n traln ą j est O bserw atoryum fizyczne główne w P e te rs , burgu. D ługoletniość spostrzeżeń i d o k ład ność z ja k ą zawsze one były prow adzone czynią z niej jed n ę z najw ybitniejszych stacyj tej sieci: — ale m a ona n a widoku ogólne za
dania naukowe i stosuje się do instrukcyj*
wydawanych przez O bserw atoryum fizyczne;
nie może być uw ażana za stacy ą m iejską, obowiązaną zw racać głów ną uwagę na to, czego w ym aga adm inistracya m iejska.
S tacya m eteorologiczna p rzy M uzeum przem ysłu i rolnictwa, założona w r. 1885;
je s t właściwie biurem central nem dla sieci stacyj, urządzonych staraniem sekcyi V I-ej O ddziału w arszaw skiego tow arzystw a p o pieran ia przem ysłu i handlu. S praw dzanie i kontrola przyrządów , rozsyłanych n a stacye, daw anie instrukcyj, zbieranie i przeglądanie nadsyłanych spraw ozdań, przygotow ywanie ich do druku i t. p. czynności stanow ią je j główne zajęcia; dokonywanie bezpośrednich spostrzeżeń je st ju ż na niej rzeczą do pewne
go stopnia drugorzędną. I jakkolw iek z p o łożenia swego w mieście zupełnie nadaw ałaby się do tego, aby zostać stacy ą miejską>
wszakże różne okoliczności nie pozwoliły je j rozwinąć się w tym kierunku i ona stacy ą m iejską nie je st.
J a k ju ż wspomnieliśmy, stacya m eteorolo
giczna m iejska powinna być ta k urządzoną i prowadzić swoje spostrzeżenia w ten sposób, aby być w możności dać odpowiedź na zapy
ta n ia racyonalne, ja k ie je j zadaw ać m ogą in- żynierya m iejska, sądy, tow arzystw a i spółki przemysłowe i handlowe, wreszcie pojedyń-
czy obywatele. Przedewszystkiem więc m u
si się zająć najdokładniejszem notowaniem opadów atm osferycznych nietylko pod wzglę
dem ilości i rodzaju, ale także pod względem czasu trw an ia i ich natężenia; wysokości w ar
stwy śniegu, pierwszego pokryw ania się wód lodem, natężenia i czasu trw ania m gły i t. p. Oprócz zwykłych spostrzeżeń n ad te m p e ra tu rą i wilgotnością powietrza, powin
n a oznaczać tem p eratu ry g ru n tu w różnych głębokościach, sięgając do takich zagłębień, w jakich zn a jd u ją się ru ry gazowe, wodo
ciągowe i przewody kanalizacyjne. Obser- wacye nad natężeniem i kierunkiem w iatru, stopniem zachm urzenia nieba, wreszcie nad wahaniem się poziomu wód zaskórnych rów nież są wielkiej wagi i pom inięte na niej być nie m ogą. A by pokazać ja k rozlicznemi mogą być pytania, n a które wypada stacyi takiej daw ać odpowiedzi, podajem y tu ta j w w yjątku pewną liczbę przypadków, w k tó rych jed en z obserwatorów am erykańskich m usiał daw ać świadectwo w ciągu 4-ch la t ostatnich swojej pracy, jak o prow adzący spo
strzeżenia meteorologiczne w mieście N ew ark N . J . (A m erican m eteorological Jo u rn a l, K w iecień, 1896). N aprzód m usiał dać świadec
two w sprawie o zabójstwo, w k tó rej św iad
kowie i oskarżony, chcący udowodnić swoje nieznajdowanie się na m iejscu, składali sprzeczne zeznania o stanie pogody. D alej wylicza cztery przypadki, w których zarząd kolei był pozywany o wynagrodzenie, szkód z powodu nieoświetlenia platform y i seho- dów dworca podczas m glistych dni. Z a rz ą d dowodził, że dnie te były jasne. N astępnie idzie kilka spraw o uszkodzenia w tow arach sprow adzanych koleją: — zarząd kolei s k ła d ał winę n a deszcze niezwykłego natężenia.
W innym przypadku obserw ator był wezwa
ny przez obrońcę w procesie wytoczonym przeciwko właścicielowi powozów publicznych o to, że pewien podróżny został zostawiony n a drodze i przez to zmuszony do odbycia resztującej podróży pieszo podczas deszczu.
In n a spraw a, w k tó rej a u to r był zapytywany, odnosiła się do procesu, wytoczonego przez osobę, u leg łą wypadkowi spadnięcia ze scho
dów źle oświetlonych. Z ap y ta n ia o n atęż e
nie i kierunek w iatru były bardzo częste, a to z powodu szkód sprawionych przez od
padające gzemsy i inne części budowli.
N aw et obserwacye nad wilgotnością powie
trz a interesow ały niektórych kupców i pize- mysłowców.
P oprzestajem y tu ta j na wymienieniu po
wyższych przypadków, jakkolwiek autor wy
licza ich jeszcze więcej. N a zasadzie swego własnego i innych doświadczenia, auto r do
chodzi do wniosku, że każde miasto większe powinno posiadać swoję własną stacyą m ete
orologiczną, zostającą pod zarządem człowie.
k a wykształconego i znającego specyalnie meteorologią, któryby m iał dwu lub trzech pomocników, wykształconych do ty ła, aby do
kładnie um ieli odczytywać narzędzia znajdu
jące się na stacyi i notować spostrzeżenia- Obserwacye powinny być robione co godzinę w ciągu dnia, a przynajm niej trzy razy w cią
gu nocy. Zachm urzenie nieba, czas tw orze' nia opadów atm osferycznych, natężenie i kie runek w iatru powinny być ze szczególną tros kliwością i ścisłością notowane.
Zapew ne stosunki społeczne naszego mias
ta nie są ta k rozwinięte, ja k zawiłe stosunki wysoko cywilizowanych m iast na zachodzie E uropy i w A m eryce północnej; z tem wszystkiem mniej więcej też same mamy po
trzeby, a w skutek stopniowego rozwoju po
trzeby te zwiększać się muszą. Dzisiaj nie
raz niewiadomo do kogo się udać po objaś
nienia, które właściwe swoje źródło powinny mieć na stacyi meteorologicznej. M iasto powinno koniecznie posiadać własny organ, będący w stanie zadosyć uczynić tego rodzaju wymaganiom, które obecnie są dosyć skrom ne i dlatego zacząć możemy od mniej wypo
sażonej stacyi na początek. P rzy rząd y znaj
dujące się te ra z na wystawie prawie w zu
pełności w y starczają do założenia takiej stacyi; idzie tylko o pomieszczenie, nadzór i reg u larn e funkcyonowanie. Najważniejsze przyrządy są podwójne; obok zwyczajnych znajdują się i samopiszące. M ógłby więc kto sądzić, że posiadanie takich przyrządów czy
ni pomoc ludzką zbyteczną, a przynajm niej znacznie potrzebę jej zmniejsza. P od jednym względem j est to praw dą, ponieważ p rzyrzą
dy te notują sam e swój stan w sposób ciągły, przeto chcąc je w przybliżeniu zastąpić obser- wacyami zwyczajnemi bezpośredniemi, nale
żałoby liczbę obserwatorów niezm iernie po
większyć, a i ta k mielibyśmy tylko obserwacye robione w chwilach oddzielnych, jakkolwiek
bardzo do siebie zbliżonych. P rzy rząd zaś samopiszący oswobadza nas w zupełności od zajęcia tylu ludzi i daje w każdej chwili stan odpowiedniego elem entu meteorologicznego.
Ale myliłby się mocno, ktoby sądził, że cala p raca około takiego przyrządu polega na zdjęciu jednego papierka po upływie odpo
wiedniego term inu i założeniu drugiego. P a pierki w ten sposób zebrane bez odpowiednie
go obrobienia i spożytkowania stanowią tylko kupę śmieci, zdatną do kosza. P rzy rząd s a mopiszący na stacyi meteorologicznej p rzed staw ia jedno więcej zajęcie dla obserw atora;
aby z niego wyciągnąć należytą korzyść, trz e ba obchodzić się z nim bardzo um iejętnie.
Te cztery przyrządy główne, które oglądaliś
my na wystawie wypełnią całkowicie czas jednego obserw atora, obowiązanego nadto robić spostrzeżenia w term inach oznaczonych.
W. K.
O G R A N I C A C H
pom iędzy psychicznem zd ro w ie m a ch o ro b a 1).
(Dokończenie).
To samo w wyższym niemal stopniu doty
czy po części pokrewnej z poprzednią, n a stępnej grupy osobników, co do których sta nu umysłowego ta k często różnią się zdania lekarzy i profanów, zwłaszcza prawników.
Mam tu na myśli przestępców nałogowych.
Nie może być obecnem mem zadaniem wcho
dzić tu ta j w liczne kwestye poszczególne, ja k ie pociągnęło za sobą antropologiczne rozważanie istoty przestępstw a. N a jednę tylko chciałbym zwrócić waszę uwagę, sza
nowni słuchacze, czy i o ile dane anatom icz
ne, zwłaszcza dotyczące przestępców, m ogą służyć za kryteryum ich stanu umysłowego.
Od bardzo dawnych czasów już wiemy, że zaburzenia duchowe i przestępstw o w ścisłym nieraz są związku. J u ż angielski psychiatra P ric h a rd przed więcej niż 60-ciu laty zw ra
cał się do sędziów z przestrogą, by u ludzi,
*) Die Grenzen G eistiger G esundheit und K rankheif. Mowa uniw ersytecka d ra P. Flech- siga, profesora psychiatryi w uniwersytecie lip skim , 1896.
628 WSZECHSWIAT. N r 40.
którzy przez całe życie okazywali zepsucie i zwyrodnienie etyczne, brali zawsze pod uwa
gę możliwość anorm alności um ysłu. On to właśnie wprowadził do psycbiatryi pojęcie
„m orał insanity.” Są, pow iada on, chorzy u których bez widocznych zaburzeń um ysłu w postaci osłabienia lub obłąkania, albo złu
dzeń zmysłowych, m a miejsce chorobliwe spaczenie uczuć, nam iętności, skłonności, usposobienia, nałogów i popędów n a tu ra l
nych, u których więc zm ienioną je st p atolo gicznie cała ta dziedzina, k tó rą nazywam y charakterem . P ric h a rd nie uw ażał wcale za częste takich wypadków chorobliwego stanu uczuć (nietylko wyłącznie zepsucia etycznego); nie przychodziło mu wcale do głowy podciągać pod tę k ategoryą wszyst
kich bez w yjątku przestępców nałogowych, i psychiatry a, postępując stale drogam i ściśle naukowego m yślenia, podzielała d otąd ten jego pogląd. R ozw inęła ona szerzej nau
kę o chorobliwych stan ach uczuć, zw róciła baczniejszą uw agę n a anom alie poczucia obyczajowego i, zwłaszcza pod wpływem francuskiego p sychiatry M orela, doszła do rozróżniania prostego braku uczuć obyczajo
wych, stępienia m oralnego, idyotyzm u mo
ralnego, gdy to je s t wrodzone, od obłędu uczuć, bredzenia w uczuciach i postępkach, spaczenia, przewrotności, zw łaszcza poczucia obyczajowego.
Lom broso, którego nazwisko ta k często je st obecnie pow tarzane w dziedzinie a n tro pologii krym inalnej, w prow adził do trzeźw e
go naw skroś poglądu psychiatrycznego „mo
ra ł in san ity ” najszkodliwsze w świecie za
gm atw anie. Twierdzi on bowiem z jednej strony, że każdy rzeczyw isty przestęp ca po
winien być uważany z p u n k tu widzenia psy
chiatry i, za obłąkańca m oralnego,— z drugiej strony zaś, że tak i obłąkaniec m oralny nie przedstaw ia rzeczywistego sta n u patologicz
nego, ale prędzej szczególniejszą odm ianę gatu n k u „homo sapiens.” T yp ten nazywa L om broso typem urodzonego przestępcy „de- lin ąuente n a to ” i uw aża go za pow rót do niższych stopni rozwoju, za ataw izm .
P odstaw y, na ctiry c h -się om broso opiera w tym względzie, polegają po części n a pew
nych właściwościach duchow ych wielu p rz e stępców nałogowych, w których widzi on po
dobieństwo ze stanem duchowym dzikich lu
dów, po części na właściwościach anatom icz
nych, k tó re jakoby miały być tak ch a ra k te rystyczne, że Lom broso widzi w tem coś na- k s z ta łt typu rasowego; są to właściwości w układzie czaszki, tw arzy (jak np. nadm ier
ny rozwój narządów żucia), uszu (uszy o dsta
jące), uwłosienia i t. d.; wszystko to m a się składać na ów „tipo crim inale.” W iedza ścisła nie p o p arła Lom brosa; on i zwolenni
cy jego stoją poza jej obrębem. P rzestępca nałogowy nawet w '/t wypadków nie jest żadnym odrębnym typem, zarówno pod du
chowym, ja k i pod cielesnym względem. Ale pośród osobników tego ro dzaju istnieje bez- w ątpienia pewna ilość procentowa, niedająca się dziś ściśle określić, których budowa móz
gu okazuje pewne zboczenia. Nie mówię tu o znajdow anych częstokroć u przestępców znamionach chorobowych na czaszce i opo
nach mózgowych, wskutek najrozm aitszych zapaleń, chorób zakaźnych, alkoholizmu i t. p.
uszkodzeń czaszki, jakie przynosi częstokroć życie przestępcy; m am tu n a myśli rzeczywi
ście pierwotne, wrodzone anom alie rozwojo
we mózgu, zboczenia w kształcie jego po
wierzchni, w rozkładzie zawojów, w propor- cyach jego części. Cóż to wszystko oznaczać może? Pomimo wielokrotnych odmian w od
dzielnych wypadkach, oraz b raku wobec tego jakiegobądź szczególniejszego typu, anom alie tak ie m ają jednę cechę wspólną, a mianowi
cie, że te części mózgu są wogóle rozwinięte nienorm alnie, k tó re nazwałem narządam i ko
jarz en ia wyobrażeń, ośrodkami duchowemi, narządam i myślenia '). S tą d owo często napotykane pochyle czoło przestępców n ało gowych, które częstokroć wielkie jam y kości czołowej pozornie równoważą, w rzeczywi
stości przeciwnie czynią bardziej jeszcze rażącem .
Te warunki anatom iczne mózgu tłum aczą nam niewątpliwie pewną część właściwości psychicznych niektórych przestępców nałogo
wych, a mianowicie częste ich upośledzenie inteligentne, niższość umysłową. Zaliczam tu przedewszystkiem absolutny b rak łaknienia wiadomości, posiadania własności duchowej,
') Porównaj: G ebirn und Seele. Mowa P.
F lechsiga przy objęciu godności re k to ra , wydanie 2 —L ip sk 1896.
brak poważnych objektywnych interesów, niezdolność wytworzenia sobie rozleglejsze- go obrazu przyszłości, by dążyć konse
kwentnie do jakiegoś rozsądnego celu. Od słabszego rozwoju środków duchowych zale
ży być może też u prawdziwych idyotów da
leko wybitniejsza radość i zadowolenie wobec zmieniających się z rozmaitością kalejdosko
pu wrażeń zew nętrznych—rzeczywiste jędro ch arak teru włóczęgi—i często związane z tem szybkie wyczerpanie się mózgu, wskutek k tó rego osobnik tak i już po krótkiem ześrodko- waniu uwagi czuje się zmęczonym i dlatego unika pracy i naw et zmuszony bywa do zbrod
ni, gdy społeczeństwo dobrowolnie nie daje mu środków utrzym ania.
J u ż te ostatnie rysy charak teru nie d ają się jed n ak wyprowadzić bez pewnych zastrze
żeń wyłącznie z m ałej wielkości ośrodków duchowych. D a się to także w większym da
leko stopniu powiedzieć o całokształcie cha
ra k te ru przestępcy nałogowego.
W iele poprostu ograniczonych osobników ze źle rozwiniętemi ośrodkami duchowemi w mózgu nie okazuje bynajmniej żadnych skłonności zbrodniczych. W ykroczenia prze
ciw praw u wskutek niedostatecznych zdolno
ści sądzenia zd arzają się przecież wszędzie, ale proste ubóstwo ducha wskutek małej wielkości mózgu bynajm niej nie pociąga za sobą stale nałogowego zaczepnego występo
wania przeciw społeczeństwa, bezwzględnego poddaw ania się zbrodniczym pobudkom , ab
solutnego panow ania najdzikszych popędów umysłowych.
K s z ta łt mózgu, k ształt, wielkość i powią
zanie jego części nie mogą tu być tu ta j uzna
ne za m om ent kierowniczy. W grę wchodzi tu taj czynnik, który według wszystkiego, co wiemy, uważać należy nie za anatom iczny, lecz chemiczny. T ępość uczuć, b rak współ
czucia, m iłosierdzia, znajdowanie rozkoszy w tem , co je st w strętne, właściwe zwyrodnie
nie uczuć rozw ija się częstokroć w oczach naszych, ta k że dokładnie widzieć możemy czynne w tym względzie okoliczności.
Nie ulega wątpliwości, że w spółdziałają tu częstokroć szczególniejsze zawiązki wrodzone, które wewnętrznie wywierają rozstrzygający wpływ n a rozwój aż do czasu zupełnej doj
rzałości. Nieszczęsne owe istoty, za tru te już w najpierw szej chwili swego istnienia
wskutek zbrodniczości rodziców, są często
kroć oczywiście skazane na niechybne fatum zwyrodnienia ch arak teru wskutek przydanych do związków ich trucizn, ja k np. cząsteczek wyskoku. Jeżeli ustroje takie nie m ają dość siły wewnętrznej, by osięgnąć całą pełnię rozwoju, to rzeczywiście i mózg ich zatrzy
muje się na niższym szczeblu rozwoju; do małych rozmiarów mózgu przyłącza się tu jeszcze odziedziczona, spotęgowana w rażli
wość n a podniety właściwa alkoholikom. T u zatem wewnątrz tkwiący czynnik nietylko wywiera ham ujący wpływ na rozwój, lecz zakłóca też sposób odczuwania mózgu; z kom- binacyj takich częstokroć w ynikają głęboko skłonne do przestępstw n atury.
A le podstawą skażenia ch arak teru m ogą być także wpływy szkodliwe, działające na tylko co przybyłą na świat istotę. Spotyka
my tu się z tem, co zazwyczaj nosi nazwę środowiska w najszerszem tego wyrazu zna
czeniu; są to nietylko duchowo-obyczaj owe wpływy otoczenia, środowisko etyczne, lecz przedewszystkiem fizyczne, cielesne losy i wy
darzenia. Im dziecko je st młodsze, tem szkodliwszy wpływ w ywierają na jego cha
ra k te r przeciwne zdrowiu czynniki; naw et aż do czasu dojrzałości płciowej szkodliwe wpły
wy fizyczne mogą z dobrego pierwotnie cha
ra k te ru zrobić osobistość do g ru n tu prze
w rotną ze spaczeniem wszystkich popędów i uczuć.
W pływ ten u staje dopiero z zamknięciem rozwoju popędów. C h arak ter wtedy je s t już w najgłówniejszych częściach gotowy i może ulegać tylko ilościowym zmianom, jeżeli nie wejdą w grę wybitne zaburzenia w mózgu i umyśle, wszystko ostatecznie zniweczyć mo
gące. P rzestępcy nałogowi o niższym typie mózgu są to więc osobniki, które w rozwoju zatrzym ały się na niższym szczeblu; pod względem ukształtow ania mózgu znajdują się oni w stanie trw ałego dzieciństwa; bardzo być może, że dlatego właśnie czynniki cho
robotwórcze wywierają u nich, ja k u praw dziwych dzieci, ze szczególną łatwością wpływ każący n a ich charak ter.
Z astanaw iając się bliżej nieco nad wpły
wami cielesnemi, prowadzącem i do zwyrod
nienia charakteru, znajdziem y, że liczba ich je s t b ardzo znaczna. Obok złego odżywiani wyczerpujących nadużyć, chorób zakaźnych,
630 WSZECHSWIAT. ^Nr 40.
dotkliwych cierpień w ogólności szkodzących ciału, obok miejscowych ograniczonych cho
rób m ózgu, widzimy na pierwszym planie szereg zatruć i chorób nerwowych, m ający te n wspólny dla wszystkich punkt, że znoszą one przem ijająco lub n a czas dłuższy czucie bólu.
Czucie bólu je s t to ważny podstawowy czynnik m oralny. Bez pomocy własnego czucia bólu nie możemy ani odczuwać współ
czucia ani poznać go z doświadczenia; ból, w istocie swej n ajg ru b sz a form a uczucia nie
zadowolenia, je st podstaw ą wielu n ajd elik at
niejszych i najszlachetniejszych odcieni uczuć, a wszystko to ginie bez śladu wobec wpływów znoszących uczucie bólu wogóle. W szystkie środki nasenne, k tóre stosujemy dla złag o dzenia bólu, zażywane nałogowo, u szkadzają uczucia m oralne; chciałbym tu tylko wskazać morfinę: nałogowe nadużywanie morfiny po
ciąga za sobą głębokie uszkodzenia w rażli
wości obyczajowej, to samo powiedzieć moż
na o alkoholu zażywanym w stężonej postaci.
J e s t jed n ak pew na ilość chorób nerwowych, którym napadowo lub stale towarzyszy bez- bolesność, jako to histerya, hypnoza, p a d a c z ka. N a gruncie takim w yrastać mogą ciężkie, ogólne zmiany ch a rak teru , po części ze sp a czeniem uczuć obyczajowych. W łagodnej, zadowolonej ze św iata istocie rozwinąć się może, pod wpływem takiej choroby nerwowej wyrosłej na gruncie zatrucia, w strząśnienia mózgu lub um ysłu, lub innych jak ich spraw , ch a ra k te r będący postrachem otoczenia.
K lucz do tego podstawowego zjaw iska d a je nam wyłącznie anatom ia mózgu. W y k a zuje ona, że istnieje do pewnego stopnia ośro
dek, główny organ ch a rak teru . Z n ajd u je on się w tej części mózgu, k tó rą nazywamy sferą czuciową kory mózgowej; tu ustrój cały dochodzi do świadomości wszystkich swych popędów, potrzeb, zapasu swych sił, cierpień i ta k dalej.
Od pobudliwości tej części mózgu zależy przedew szystkiem , czy popędy w surowej lub łagodnej postaci dochodzą do świadomości.
N a ośrodek te n m a wpływ k ażda niem al część ciała; tu zb ierają się i sk ła d a ją na usposobienie podrażnienia nerwowe idące od wszystkich narządów ciała; stą d wychodzą podniety, gdy zaciskam y pięść, gdy ze współ- [
czuciem ściskamy czyjąś dłoń, pobudki do czułych uścisków.
C h a ra k te r je s t to wielkość wynikowa za
leżna od całego ciała; um ysł je s t w najw aż
niejszej swej części zależny od oddzielnych okolic mózgu, a mianowicie innych, niż te, których siedliskiem je s t charakter. W sk u tek tego um ysł i ch a rak ter są do pewnego stopnia od siebie niezależne; dla tego choroby nie wywierają jednakow o szkodliwego wpływu na światło rozum u i n a ciepło serca. Z atem zdolność czysto rozumowego zachowania w pam ięci zasad etycznych postępowania nie je st bynajm niej identyczna z przyjęciem tych zasad do ciała i krwi. Owo ciało i krew m u
szą być szczególńiej ukształtow ane, by sobie istotnie mogły przyswoić zasady etyki; gdy są one zwyrodniałe, wtedy nie poddają się wcale żadnym wpływom wychowawczym,
Ośrodki charak teru w mózgu bardziej niż inne ulegają wpływom wielu substancyj n a sennych— stąd kojące ból działanie morfiny, bez zagłuszania ogólnej samowiedzy, stąd um arzający trosk i wpływ alkoholu.
Lecz te właśnie części mózgu są głównem siedliskiem, głównym punktem wyjścia n a j.
ważniejszych chorób nerwowych, ja k epilep- sya i histerya. D la tego to c h a ra k te r zm ie
nia się częstokroć w sposób ta k złośliwy, gdy osobnik ulega tym chorobom w okresie w zro
stu; d la tego dziwić się nie możemy, jeżeli alkoholicy i nerwowi stanow ią ta k znaczny procent przestępców. T ak samo rzecz się ma, i na to chciałbym szczególniejszy nacisk położyć, z pow tarzającem i się wielokrotnie stanam i hypnotycznemi, niewątpliwie gdy one są sam orzutne. W ielu przestępców n ało g o wych, zwłaszcza oszustów i szarlatanów , je s t hypnotykam i; wielu najniebezpieczniejszych pensyonarzy zakładów dla umysłowo chorych należy do tej kategoryi. Zapew ne podobnie działa i sztucznie wywoływana hypnoza, np.
w celach leczniczych. Często bowiem zau
ważyć się daje, że osoby, k tó re przed zasto- waniem liypnozy nie okazywały żadnych cech zwyrodnienia ch arak teru , okazują je i to w sposób bardzo wyraźny, po częstem pow ta
rzaniu tej procedury. M ojem zdaniem na zupełnie poważną uwagę ze strony władz za
słu gu je to pierw otne uszkodzenie c h a rak teru zupełnie niezależne od specyalnej suggestyi, i tu, o ile mi się zdaje, znajduje się właściwy
klucz do wyjaśnienia niektórych wydarzeń z najświeższej przeszłości, które tyle narobiły hałasu.
Zwyrodnienie ch arak teru niekoniecznie za
tem musi być wrodzonem; k ształt mózgu nie je s t tu bynajm niej rzeczą, któraby rozstrzy
gające m iała znaczenie. Stępienie uczuć obyczajowych widzieć możemy u osobników odznaczających się znacznemi, a naw et wy- bitnemi zdolnościami umysłu, których mózg je s t bardzo wysoko rozwinięty. M am y tu zatem jeszcze jed nę więcej podstawę, by zgó- ry uznać za najzupełniej chybione przedsię
wzięcie, poszukiwanie określonego anatom icz
nego typu przestępcy nałogowego.
Z d a rz a ją się n atu ry występne z wysokiem uzdolnieniem umysłowem; ci, o których mó
wiliśmy n a początku, z nizkim typem mózgo
wym, stanowią tylko jeden kraniec szeregu, na którego przeciwległym biegunie stoją znowu ci, o których mówimy w tej chwili.
U nich instynkty występne łączą się z potęź- nemi siłami umysłu; w ten sposób rodzą się potworne przedsięwzięcia, w których na pier
wszy rz u t oka nie widzimy najm niejszego po
dobieństwa do dążeń zwykłego, ubogiego umysłowo występku. N apoleona I cytują częstokroć—czy słusznie?—jako przedstaw i
ciela takich n a tu r demonicznych, połączonych z niezmierną potęgą umysłu. J e s t bardzo prawdopodobnem , że był on epileptykiem?
ja k wszyscy wielcy cezarowie; ale bynajmniej nie je s t dowiedzionem, że on tylko dzięki swemu epileptycznem u charakterow i nie za
w ahał się skazać n a zagładę milionów; u ziom
ków jego bowiem, na K orsyce, ja k zaznacza Taine, życia ludzkiego wogóle nie ceniono, ta k że Napoleon, bardzo być może, odziedzi
czył bezpośrednio po korsykańskich swych przodkach oziębłość uczucia.
Gdzie epilepsya, ta k ja k u N apoleona, wy
stępuje bardzo rzadko w zwykłych swoich o b jaw ach, choroba zdaje się w pewnych wypad
kach potęgować do nieskończoności niemal zdolność n atęż an ia um ysłu; chorobliwe po
drażnienie mózgu nie wyładowuje się tu w po
staci oddzielnych błyskawicznych uderzeń, ale za to n arząd ducha w pada jakby w stan trw ałego napięcia, który, podobnie ja k tro p i
kalne gorąco roślinność, podnieca pracę myśli, a niekiedy potęguje się do rzeczywiście n ad n aturalnego ż a ru popędów i uczuć, do stanu j
jakiego jednym z najbardziej znanych przy
kładów był M ahomet.
F a k t ten był przyczyną nowego błędu, któ
rego najskrajniejszy wyraz widzimy u Lom- brosa i który ściągnął na siebie niezmiernie o strą krytykę. Lom broso mniema, że n a tu ra ludzi genialnych, isto ta geniuszu wogóle, określić się da jako stan zwyrodnienia z sze
regu zaburzeń epileptycznych w postaci obłę
du m oralnego. Uważam sobie za szczęście, że dzięki własnym badaniom , dojść mogłem do wykazania, że i ta potworna nauka Lom- brosa opiera się n a zasadniczym błędzie n a j
grubszego rodzaju i wobec tego pozwolę sobie w zakończeniu na kilka jeszcze wyjaśnień, o ile i genialnego człowieka uważać należy za znajdującego się w strefie granicznej po
między duchowem zdrowiem a chorobą.
Bynajm niej nie je s t wyłączną własnością czasów nowożytnych upatryw anie podobień
stwa pomiędzy geniuszem a obłąkaniem . Przeciwnie przekonanie to pow tarza się w lite ratu rz e wszystkich narodów cywilizo
wanych, ja k podanie pochodzące z p ier
wotnej ojczyzny ludów. Ju ż P la to cytu
je ja k o stare przysłowie, że bez pewnego obłąkania niema prawdziwego poety; podług świadectwa Seneki, A rystoteles też m iał po
wiedzieć, że nie było nigdy wielkiego um ysłu bez pewnej domieszki głupoty i zaczynając od H oracego, a kończąc n a Szekspirze, W ol
terze i Schoppenhauerze, wiele potężnych umysłów hołdowało tem u przekonaniu.
Doszukując się podstaw, które do tego przekonania doprowadziły, natrafiam y za
zwyczaj n a twierdzenie, jakoby geniusze częś
ciej ulegały obłędowi, niż um ysły zwyczajne.
Tym czasem najw ięksi geniusze nigdy nie za
padali umysłowo. Gdy duch taki, jak Szek
spir, dość wielki, aby odczuć niedolę całej ludzkości, zapada w chwilowy sm utek, to nie je st to bynajm niej identyczne z zaburzeniem umysłu.
Geniusz niewątpliwie nie pociąga za sobą odporności n a wszystkie możliwe choroby ciała: nadużycia mszczą się na nim, ta k samo ja k na zwykłych śm iertelnikach; lecz przy bliższem rozpatrzeniu okazuje się, że niewielu było pierwszorzędnych geniuszów, którzyby popadli w chorobę umysłową, wyłącznie z po
wodu wrodzonych właściwości ustroju. D a leko prędzej niższego rzędu umysły, u p a tru
632 WSZEUHSWIAT. N r 40.
jące właściwe pole geniuszu przeważnie w nie
uznaw aniu pęt ani granic natu ry , je d n o stro n nie uzdolnione, narażone są n a większe nie
bezpieczeństwo. Różnorodne dziwactwa, k tó re geniusze okazują, też niczego nie dowodzą—
głębokie zatapianie się w p ra cy duchowej n aturalnie pociąga za sobą zapom inanie się, poszukiwanie praw d odwiecznych usuw a od czasu do czasy zwykły rzeczywisty świat na plan zupełnie drugorzędny; to sam o d a się powiedzieć o stanie poety, gdy w ekstatycz
nym zachwycie wsłuchuje się w szepty swego ducha.
By jed n ak dojść do rzeczywiście ro zstrzy gającego sądu, musimy sobie przedew szyst
kiem zadać pytanie, na czem polega geniusz?
D la badacza mózgu pytanie to ro zp ad a się natychm iast n a dwie alternatyw y: czy geniusz polega na szczególniejszej budowie mózgu, czy n a szczególnej jeg o wrażliwości, czyli, podług obecnych pojęć, n a czynnikach ch e
micznych.
Z c a łą stanowczością przy jąć możemy p ie r
wszą alternatyw ę. Geniusz stale związany je s t ze szczególniejszą budową, ze szczegól
niejszym ustrojem mózgu. Dopiero najnow sze czasy dostarczyły n a to dowodów. Do niedaw na jeszcze musieliśmy się zadaw alniać porównaniem wagi całkow itej mózgu w ybit
nych i zwykłych ludzi. N iepodobna było n a drodze tej dojść do liczb zupełnie praw idło
wych. Chociaż w zasadzie mózgi ludzi ge
nialnych okazywały się cięższemi, to je d n a k notowano i w yjątki. W iem y obecnie, że róż
ne części naw et mózgu wielkiego bynajm niej nie są równoważne; m am y pośród nich d u chowo ważniejsze od mniej ważnych i wobec tego na pytanie, czy ludziom genialnym w ła
ściwy je s t szczególniej wysoki stopień rozwo
ju narządów ducha, z c a łą stanowczością od
powiedzieć możemy tw ierdząco.
Z a dawnych czasów rozpowszechnione było m niem anie, jak o b y mózg czołowy m iał szcze
gólniejsze znaczenie dla oceny rozwoju du
chowego, jakoby tam było siedlisko w szyst
kich wyższy ch czynności ducha; już G all lo
kalizował tam bystrość filozoficzną umysłu, zdolność indukcyi i t. p. P o d łu g moich b a
dań w mózgu czołowym istotnie znajduje się ośrodek duchowy, ale oprócz tego istn ie ją jeszcze inne narządy myśli, z któ rych je d e n
zwłaszcza, większych rozmiarów, znajduje się pod guzem ciemieniowym. Okazuje się, że ten ośrodek duchowy tylnej części ciemienio
wej odznacza się szczególniej mocnym.rozwo
jem u wszystkich rzeczywiście genialnych lu dzi, których mózgi do dziś dnia były badane.
U wielu m istrzów sztuki, ja k Beethovena, a praw dopodobnie i B acha uderzającym je s t wyłączny niem al potężny rozwój tej okolicy mózgu. U wielkich uczonych zaś, ja k u m a
tem atyka G aussa są mocno rozwinięte, oprócz tych bardziej z ty łu leżących ośrod
ków, jeszcze ośrodki zaw arte w mózgu czoło
wym. Geniusz naukowy przedstaw ia zatem inne stosunki w budowie mózgu niż artystycz
ny Ponieważ b adan ia nad tą kwestyą są zbyt jeszcze świeże, by dziś już mogły dopro
wadzić do zasady ogólnej, przeto poprzestać m uszę n a zaznaczeniu głównych punktów wytycznych.
W skutek silnego rozwoju oddzielnych czę
ści, in ną je s t proporcya w mózgu ludzi g e nialnych, niż zwykłych śmiertelników; n a stę puje pewnego rodzaju nieproporcyonalność, zwłaszcza u wielkich mistrzów sztuki, w mniej - szym stopniu u znakom itych badaczy nauko
wych. O ile p ra e te r p ro p ter wpływ jednej części mózgu n a całość może być zależny od jej wielkości, zaledwie wątpić możemy, że w mózgu niejednego m istrza sztuki tylne na
rządy ducha pan u ją nad wszystkiemi pozosta
łem). Z niemi właśnie niewątpliwie związane są najistotniejsze czynniki fantazyi, składanie zewnętrznych w rażeń wzrokowych, słucho
wych i dotykowych, tego surowego m ateryału wszystkich sztuk pięknych w nowe twory du
cha; w ten sposób dochodzimy do pojm owania dlaczego fantazya jedynie stanowi o formie dzieła genialnego m istrza, dlaczego fantazya zagłu sza wszystko i panuje wszechwładnie.
M ózg genialny nie różni się bynajmniej przedewszystkiem , a tem bardziej wyłącznie, od mózgu zdrowego przeciętnego człowieka stopniem swej wrażliwości, nie to wyłącznie tu ta j rozstrzyga. Mózg geniuszu odznacza się większem bogactwem budowy, subtelniej
szą organizacyą,doskonalszym mechanizmem,
') R. W agner wskutek potężnego rozw oju m ózgu czołowego zajm uje oczywiście w stosunku do Beethoyena i Bacha odrębne stanowisko.
który już ilością ważnych dla ducha składni
ków elem entarnych, przewyższa nieskończe
nie mózg zwykły. W skutek bogactw a od
dzielnych ośrodków siły duchowej, pracuje on żwawiej, niebędąc chorobliwie nad m iarę podrażnionym .
Rzeczywiście niem a najmniejszego podo
bieństwa co do istoty rzeczy pomiędzy genial- nemi a patologicznem i tw oram i ducha.
U człowieka genialnego wyrazem spotęgowa
nego życia mózgu je s t zasada twórczości, pow stają twory duchowe jednolite, harm onij
ne, o wewnętrznym logicznym związku—
u chorego umysłowo m aniaka panuje rozluź
nienie, dysocyacya. W sk u tek chorobliwie podnieconego usposobienia budzą się tu wiel
kie ilości nieuporządkow anych wyobrażeń, w których potem i świadomość nie zaprow a
dza ład u , natom iast m istrz genialny wiążąc, ja k powiada Schiller, nieświadome z obmyś- lanem , zgóry myśli i patrzy porządnie. J e żeli czasam i i w umyśle obłąkanego zrodzić się m ogą nowe, oryginalne, jednolite w n a
stroju swym twory fantazyi, niepozbawione naw et pewnego artystycznego zacięcia, to jed n ak oryginalność ta nie wystarcza, by ta kie wytwory ducha postawić w szeregu dzieł sztuki, gdyż pozbawione są one znaczenia ty powego, niem a w nich nic coby mogło być prawem i zasadą w sztuce; postrzeganie za
padających na umyśle artystów wykazuje, że z początkiem obłędu siła twórcza nie wzrasta lecz szybko słabnie.
Jeżeli więc podobieństwo pomiędzy tw ora
mi um ysłu obłąkanego, a geniuszu je st cał
kiem tylko powierzchowne, to niema żadnej zasady utożsam iania co do istoty sił, których rozkwit cechuje geniusz z tem i, które panują w skołatanym chorobą umyśle.
Podobnież żadnego niem a powinowactwa ogólnego pomiędzy stanem um ysłu przestęp
cy i człowieka genialnego. Z upełnie niedo- wiedzionem je st twierdzenie Lom brosa, że potężny rozwój intelektualny stale i zawsze na drugi plan usuw a uczucia obyczajowe, a naw et zupełnie je zagłusza. B raki obycza
jowe wielkich ludzi zd arzają się ta k samo u milionów ludzi przeciętnych, je st to tylko jeden dowód więcej, że władze um ysłu, częściowo przynajm niej, zależą od innych czynników, niż uczucia obyczajowe.
A natom ia uczy jed n ak w sposób nieprze
party, że w budowie mózgu ludzi genialnych z jednej, a przestępców z drugiej strony prze
ważnie (lecz bynajmniej nie zawsze) istnieją kontrasty, pomiędzy którem i otw arta jest przepaść tak szeroka i głęboka, ja k tylko sobie wyobrazić można. A b ovo zw yrodnia
ły przestępca nałogowy zbliżony je s t pod wieloma względami w budowie swego mózgu, do zwierzęcia, mózg jego wykazuje rysy po
dobieństwa do małpiego; przeciwnie budowa mózgu człowieka genialnego oddala się od normy przeciętnej w kierunku odwrotnym.
Gdy człowiek wzniósł się ze św iata zwie
rzęcego dzięki ciągłemu w zrastaniu ośrod
ków duchowych, przewyższająca jeszcze śred
nią m iarę wielkość narządów myśli u ludzi genialnych je s t dowodem, że tu je s t punkt wzrostu natury do dalszego rozwoju rodzaju ludzkiego ponad obecny jego szczebel. G e
niusz nie je s t zwyrodnieniem wstecz, ale ja k to zwłaszcza jasno i dobitnie wykazuje an a
tom ia, je s t on postępem do typu wyższego, idzie zupełnie w kierunku wciąż wyżej wzno
szącego się rozwoju w szeregu isto t żyją
cy ch —tu zapewne leży źródło naszego kiero
wanego przeczuciem uwielbienia dla rzeczy
wistych bohaterów ducha.
W iedza ścisła dochodzi tu do wniosku, od
powiadającego zupełnie wymaganiom zdro
wego rozsądku—nie zgodzi się on nigdy, by wielcy przewodnicy duchowi ludzkości, zwłasz
cza w dziedzinie nauki i sztuki, znajdowali się w jakim bądź powinowactwie z szumowi
nami rodzaju ludzkiego, z przestępcam i na- łogowemi.
N ie powinno nas to bynajm niej dziwić, j e żeli rzeczywisty zdrowy rozsądek w ideach takiego Lom brosa nie widzi nic więcej, jak nędznie chybioną próbę oczernienia tego, co je s t świetnem i sponiewierania tego, co je s t wzniosłem; nie powinno nas dziwić, że prosty rozsądek wobec tego z niedowierzaniem przyj
muje poglądy tego rodzaju autorytetów psy
chiatrycznych.
Tylko nie należy iść zadaleko. Nie należy pociągać psychiatryi, jak o tak iej, za wybryki tego rodzaju oddzielnych jej adeptów. K ażd a nauk a przebyć musi choroby rozwoju, a psy- chiatrya właśnie znajduje się w okresie wal
ki, wydobywania się ze stan u niedojrzałości młodzieńczej, z której w znacznej części
634 WSZECHSWIAT N r 40.
otrząsnąć się jeszcze nie może z powodu wpływów czysto zewnętrznych.
Od niedaw na dopiero zyskała ona praw o obywatelstwa na wszechnicach, które w N iem czech na polu nauki są dotąd najgłów niejszą aren ą współzawodnictwa umysłów. J e s t to najm łodsza z um iejętności klinicznych. Czyż wobec tego słusznem je s t żądanie, żeby b y ła nieomylną?
P rzełożył Z. Szymanowski.
PIERWIASTKI RZADKIE.
U derza nas to zawsze, że p rzyrod a p ie r
wiastki chemiczne na ziemi w ta k różnych wytworzyła ilościach; osobliwszem wszakże je st jeszcze, że ciała rzadkie przechow ują się w gniazdach, k tóre są tu i owdzie, w różnych punktach rozrzucone, jakby n a tu ra m iała zam iar przygotow ania zasobów tych do uży t
ku w razie potrzeby. G dyby okoliczność ta znaną by ła w czasach dawniejszych, gdy p a nował jeszcze pogląd teleologiczny czyli za
sada celowości, powoływanoby się n a nią niewątpliwie jak o n a wyborny dowód, że świat jedynie i wyłącznie dla człowieka i na usługi jego stworzony został.
Dziś wiemy wprawdzie, że w znaczeniu ści
śle naukowem żaden bodaj pierw iastek na nazwę „rzadkiego” nie zasługuje. P ie rw ia st
ki, które pospolicie rzadkiem i nazywamy, j e dynie pod względem ilości u stęp u ją ciałom bardziej rozpowszechnionym ta k dalece, że obecne nasze m etody analityczne tru d n o z a ledwie wykryć je mogą. Mimo to wszakże pozostaje rzeczą osobliwą, że te substan- cye rzadkie w niektórych miejscowościach n a ziemi w ystępują w nagrom adzeniu obfit- szem, ta k , że tam s ta ją się widoczne i łatw o w stanie czystym wydzielone być mogą.
K w estya ta w o statnich czasach w wielu szczegółach dokładniej poznaną została.
W m iarę ja k nasze m etody analityczne coraz czulszemi się sta ją , sta je się też coraz jaśniejszem, że nazw a „rzad k ich ” dotyczę nie ogólnego rozprzestrzenienia pewnych pierwiastków, ale raczej <fbfitszego ich wy- j
stępow ania w pewnych punktach. P rzek o
nywamy się o tem za każdym razem , gdy n a trafiam y n a przyczynę n atu raln ą, k tó ra mo
g ła nagrom adzenie pierwiastków rzadkich spo
wodować.
J e s t pierw iastek, który do rzadkich wpraw
dzie nie należy, ale w każdym razie nie n a
potyka się w przyrodzie w ilościach więk
szych. Pierw iastkiem tym jest arsen. Z d a rzeniem szczęśliwem posiadam y w ta k zwanej próbie M arsh a ta k czułą m etodę wykazania obecności arsenu, że łatw o wykryć możemy najdrobniejsze jego ilości. Otóż, m etoda ta M arsh a ujaw niła nam , że arsen w istocie rze
czy wszędzie je s t obecny. Ponieważ arsen w pewnych swych związkach n ad er je st t r u jący , często stąd chemik m a sposobność po
szukiw ania go w zwłokach lub pokarm ach.
Jeż eli przytem nie postępuje ze wszelką mo- żebną ostrożnością, wykryje on niewątpliwie w każdym przypadku arsen, który wszakże nie pochodzi z przedm iotów b adaniu podda
nych, ale z przyrządów i odczynników uży
tych przy poszukiwaniach. N ie je d n a już dotkliw a pom yłka w ta k i sposób zrządzoną zo stała. A jedn akże odwoływać się musimy do niewielu tylko i to niezbyt częstych m ine
rałów , gdy związki arsenu w stanie czystym przygotowywać pragniem y.
Z e jo d je s t norm alną częścią składową wody m orskiej, wiemy to oddawna, w ystę
puje tam jed n ak w ilościach ta k drobnych, że dla wykazania tylko jego obecności, nie mówiąc zgoła o otrzym aniu go, trzeb a z b a r dzo znaczną ilością wody morskiej operować.
A le ten jo d wody morskiej znajdujem y sku
piony i nagrom adzony w roślinach morskich i gąbkach. N apotykam y go także w saletrze chilijskiej, k tó ra niewątpliwie morskiego je s t pochodzenia. J o d występować wszakże musi i n a lądzie, chociaż w ilościach mniejszych, znaleziono go bowiem, jako norm alną część składow ą w gruczole tarczykowym człowieka i zw ierząt ssących, które żyją daleko od wy
brzeży morskich.
J a k z jodem , ta k się też rzecz m a i ze zło
tem . S taran n e poszukiwania S o nn stad ta wykazały, że woda m orska wszędzie zawiera złoto w ilościach wykazać sięg ają cy ch . I lo ści te wszakże są ta k drobne, że pomimo wy
sokiej ceny złota nie opłaciłoby się otrzym y
wanie go z wody m orskiej, ta k sam o,’j ja k nie
byłoby zgoła korzystnem wydzielanie go z piasku złotonośnego wielu rzek.
A naliza sp ek traln a przyczyniła się wiele do wykazania, ja k znacznie rozpowszechnione są niektóre z pierwiastków najrzadszych. T ru d no byłoby przytoczyć pierw iastek rzadszy nad cez, który zresztą dopiero przez analizę spek
tra ln ą wykryty został. A jednak gdy popiół cygara badaniu widmowemu poddajem y, n a potykam y w nim cez, chociaż, co praw da, w ilości ta k nieznacznej, źe wszystkie cygara, które ludzie w ciągu roku wypalają, nie wy
starczyłyby, by z popiołu ich choćby kilka gramów cezu można było otrzymać. Skoro jed n ak cez ta k nieznacznie zaw iera się w ty- tuniu, to znajdować się musi i w gruncie, na którym ty tu ń rośnie, albo, innemi słowy, w każdym w ogólności gruncie, gdyż tytuń, ja k wiemy, hodować się daje w różnych oko
licach ziemi.
Podobnież, ja k z cezem, dzieje się i z inne
mi m etalam i, którym nazwa „rzadkich” n aj
słuszniej przypada, ja k z cerem, dydymem, lantanem . Chemik włoski Cossa wykazał, że badanie widmowe wykryć je może w każdem zbożu, w kościach ludzi i zwierząt. I one przeto występować m uszą w każdym gruncie, jakkolw iek w ilościach ta k drobnych, źe do
wód istnienia tego osięgnąć możemy jedynie z wnioskowania logicznego, ale nie z doświad
czeń bezpośrednich.
Do przykładów przytoczonych możnaby dodać inne jeszcze, ale te nam w ystarczają.
P otw ierdzają one bowiem, źe pierwiastki które w ilościach drobnych stworzone zostały, w ystępują wraz z pierw iastkam i pospolitemi, jak b y do nich przyłączone. Osobliwszem je s t wszakże daleko, źe rozproszone ich ato
my w niektórych punktach znowu się zbiegły, ta k że je wykryć i ująć możemy. I ten fakt poprzeć możemy kilku przykładam i.
Jed n y m z najrzadszych pierwiastków jest telur, należący do grupy siarki. Do wyka
zania obecności pierw iastku tego nie posia
dam y m etod szczególnie czułych i dla tego zapewne tylko uchodzi on baczności naszej, tam gdzie istnieje może w silnem rozprosze
niu. R zadkim je s t wszakże i w stanie sku
pionym; napotkano go dotąd tylko w połącze
niu ze złotem , głównie w Siedmiogrodzie, ale także w odosobnieniu w A m eryce północnej i na Borneo. Obecnie dochodzi nas wiado
mość, źe znaczną zawartość telu ra posiada siarka wydobywana w Japonii; tam eczna zaś produkcya siarki je s t ta k znaczna, że nietyl
ko zaspakaja potrzeby miejscowe, ale pokry
wa w znacznej mierze zapotrzebowanie A m e
ryki północnej.
T ak samo m a się rzecz z uranem , tym rzadkim pierwiastkiem z grupy żelaza, który szkłu nadaje zabarwienie żółte, fluoryzujące barwą zieloną, a który też stąd w fabrykacyi szkła i porcelany pewne zastosowanie znaj
duje. P o trzebn a do tego celu, niewielka ilość soli uranowych, pochodzi wyłącznie z nieznacznego obszaru w górach K ruszco
wych, i zdawało się niemal, że góry te są j e dyną miejscowością, gdzie m inerały uranowe występują. Niedawno wszakże dowiedziano się, że m inerały zaw ierające uran znajdują się obficie w wielu krajach, głównie zaś w Norwegii i Rossyi, ta k że nie bylibyśmy już w kłopocie, gdyby obecnie ukazała się potrze
ba znaczniejszego zużycia związków urano
wych.
Zwykle wszakże dzieje się wręcz przeciwnie^
podwyższone bowiem zapotrzebowanie daje podnietę do gorliwszego poszukiwania m in era
łów rzadkich, co najczęściej bywa uwieńczone powodzeniem. N ajw yraźniejszy tego dowód daje nam złoto, którego nieprzeliczone k opal
nie nie byłyby dotąd z pewnością znane, gdy
by pożądliwość ludzka tego m etalu od tysią- coleci nie wiodła do przewiercania wszystkich gór. Przy.takiem przetrząsaniu i przerzuca
niu nieraz zapewne nie zwrócono uwagi na skarb istotny, dla tego, że nie łatwo w oczy się rzucał, ja k to m iało miejsce z niebieskie- mi i czerwonemi krzem ieniam i, które poszu
kiwacze złota w M ontanie na bok odrzucali, aż zjawił się wreszcie ktoś, co poznał szafiry i rubiny, pozostawił złoto i odtąd już tylko
„krzem ienie” zbierał.
Rzecz godna uwagi, znajomość ciał przyro
dy zwiększa się pod wpływem ich zapotrzebo
wania. Gdy A m erykanie zaczęli ostrza swych piór złotych wyrabiać z osmoirydu, znaleźli też rychło ten rzadki stop metaliczny dotąd tylko na U ralu znany, w różnych miejscowo
ściach A m eryki północnej i U ralu. Gdy nadzwyczaj rzadki w anad zyskał zastosow a
nie w drukowaniu perkalików, m atery ał do zastosowania tego potrzebny odkryty został nietylko w różnych rzadkich m inerałach