• Nie Znaleziono Wyników

Święty Kazimierz : (serce gorące) : sztuka w 4-ch odsłonach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Święty Kazimierz : (serce gorące) : sztuka w 4-ch odsłonach"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

TEATR A M A T O R S K I

HEL. R O M E R

ŚWIĘTY KAZIMIERZ

(SERCE GORĄCE)

(2)
(3)

T E A T R A M A T O R S K I

H E L . R O M E R

ŚWIĘTY KAZIMIERZ

( S E R C E GOR ĄCE )

SZTUKA W -t-CH ODSŁONACH

W I L N O 1 9 3 6

(4)

TEGOŻ AUTORA:

» Teatr w ile ń ski" (wyd. L. Chomińskiego druk. ,L a x " ) 1. BETLEJKA WILEŃSKA.

2. WILJA U PAŃSTWA MICKIEWICZÓW.

3. REZUREKCJA WILEŃSKA 1919.

4. ROK 63 NA LITWIE..

u Zawadzkiego:

1. ROZBITY GARNEK czyli CZARY W LESIE.

2. PRZYGODY MŁYNARZA.

3. NOC Ś-TO JAŃSKA.

(5)

O S O B Y .

K R Ó LE W IC Z K A Z IM IE R Z — (lat 13 w Dobczycach, la t 24 w W iln ie ).

K R Ó LE W IC Z JAN O LBR AC H T — (lat 22).

K R Ó LE W IC Z A LE K S AN D ER — (lat 20).

DO W OJNO — piastun Królewicza (lat 60).

DŁUGOSZ — nauczyciel i historyk.

BURGRABIA zam ku w Dobczycach.

W Ą T R Ó B K A - w ó d z s iłz b r o jn y c h K ró le w ic z a . S ZA W C IŁŁO — dworzanin.

KSIĘŻN A HO LSZANSKA — (lat 45).

O FK A — księżniczka Holszańska— (lat 25).

KA S ZTE LA N O W A Hornostajowa (lat 25).

STRÓŻ nocny.

Łow czy, pachołki, śpiewacy, 3-je dzieci w w ie k u od la t 8— 12. dworzanie i panny dworskie.

Kom naty zamkowe nie ozdobne, stoły, ła w y 1 broń na ścianach.

SZTUKA W IV -ch ODSŁONACH.

I-sza w Dobczycach, zamku w Małopolsce w 147l r . Il-g a na dolnym Zam ku w W iln ie w 1482 r. Ill- c ia w komnacie Królew icza Kazim ie­

rza. IV -ta u progu kościoła św. A nny p rzy Zam ku.

O BJAŚNIENIA.

Oczywiście w sztuce, przeznaczonej dla teat­

ró w am atorskich, trudno o odpowiednie i ściśle historyczne stroje i styl m owy. Chodziło ty lk o o danie obrazów z życia patrona L itw y , polskie­

go królewicza, ja k się ono rozw ijało, ja kie w ra­

żenie w yw ierało na otoczeniu. Opierając się na

(6)

żywocie św. Kazim ierza X. A. Lipińskiego, zo­

stały scharakteryzowane szczegóły z jego dzie­

jó w , stosunek do lu d zi i dążenie ku świętości.

Postaci kobiet są dowolne, inne historyczne, ży­

cie królew iczów na dworze w ileńskim , kontrast zakonnego odosobnienia się Kazim ierza od we­

sołości i hulaszczego spędzania czasu Jego m łod­

szych braci, zaznaczony, ja k również m iłosier­

dzie Jego czułego na niedolę serca. Może, nie­

wiadom o pod ja k im w pływ em , dlatego sprzedają tyle słodkich serduszek na „K a z iu k u “ , odwiecz­

nym kiermaszu w clniu 4 marca, i młodzież za­

m ienia ten symbol m iłości pom iędzy sobą. De­

koracje są zbyteczne, k ilk a ław , stołków , stoły, papiery, dzbany i sprzęt m uzyczny. Stroje Króle­

wiczów proste, nieróżniące się praw ie niczem od dworzan, k u b ra k i, panie w pow łóczystych sza­

tach, kolorow ych, w k w ia ty . Wszystkie w ier­

szyki i p rzypow iastki w cudzysłowie — współ­

czesne z X V w.. Instrum e n ty potrzebne do przed­

stawienia: dudy, cym bały, trąby, bębenek.

Kiermasz, odbywający się od bardzo daw­

nych czasów 4 marca, w dzień Patrona L itw y , zowią W ilnianie „K a z iu k ie m “ . Z dalekich stron jadą po kiłkci d n i liczne fu rm a n k i włościan, wiozących: drewniane sprzęty, gospodarskie w y­

roby ze skóry, gliniane, i stosy obw arzanków, z k tó ry c h smorgońskie m ają największą sławę.

Sprzedają też na w ielu straganach większe i mniejsze, ozdobne i kolorow e serca i serduszka, którem i się wzajem obdarzają dziewczęta i chłopcy, dzieci i dorośli. Może to na pam iątkę m iłującego serca Patrona L itw y ?

4

(7)

I-sza ODSŁONA.

GŁOS BURGRABIEGO. (zdaleka). W ita j nam, w ita j, nasz Hospodynie! Spocznij K róle­

w iczu w naszych prostych progach.

(O tw ie ra ją się d rzw i, wchodzą k ró le w i- czowscy towarzysze: Dow ojno i W ątrób­

ka).

BURGRABIA. Oto najlepsza komnata, ja ką nam udało się przysposobić dla ta k dostojnego gościa.

DO W O JNO . Zaiste, psi na Zam ku W aw elskim lepsze mają... (zdała szczęk zbroi, gwar głosów zdaleka).

BURGRABIA. Niegodne są, niegodne, w iem ci ja sam, ale cóż m ogliśm y? W szak to ca­

sus dla nas niespodziany. Zaledwie wczo­

ra j goniec królew ski co tchu bieżał k'na- szemu kasztelanowi i rozkaz królew ski ob wieścił... stąd dowiedzieliśm y się o n ie fo r­

tunnej na W ęgry wypraw ie... że ta k i ko ­ niec...

W Ą T R Ó B K A : Dosyć, dosyć o tej m a te rji panie burgrabio. Nie w daw aj się waćpan w p o li­

tyczne dyskursa. na których się nie rozu-

(8)

m i es z i pam iętaj, oszczędzaj Jego K ró le - w iczowskiej Mości goryczy wspom inków , gdyż je j ponad m iarę zażył w tej przeklę­

tej w ypraw ie na tron węgierski, przeciw K orw in a pachołkow atym zachciankom...

K rew m ię zalewa, gdy wspomnę, że tak niskiego pochodzenia chłopięciu ustąpić m usiał nasz Jagiellończyk, syn dwojga ko­

ron, polskiej i litew skiej!... Panicz tak fo­

rem ny i gładki!

D O W O JNA. A ja k to paradnie w yruszaliście z onego Sącza zeszłej jesieni!... Sam k ró l Kazim ierz w majestacie swoim, wraz z sy- naczkam i, nadobnemi, ja k je lo n k i leśne, odprowadzał naszego królew icza Kazim ie­

rza. Pomnę, Jan O lbracht, k tó ry się rw a ł do rycerskiego rzemiosła, Aleksander, choć m a ły ale siłacz, ja ko niedźwiedź jego dzie- dziczej L itw y i Zygm unt, pacholątko ma­

leńkie, a tak cudne, że się w ydaje dziew- czątkiem, nie chłopcem... W szyscy żegnali jadącego na W ęgry Kazimierza, a on, pom ­ nicie waćpanowie? Do kościoła coraz to bie­

żał, więcej nabożnem pieniem i m odlitw ą zajęty> niż doczesnemi splendorami.

W Ą TR Ó B K A. Tak też ono i poszło... wedle pa­

cierza, a nie wedle potrzeby rycerskiej...

BURGRABIA. Ano, panie, chłopię to wszak jest przecie jeszcze nieźrałe, latek trzynaście zaledwie. Jakoż m u tam b yło niebożątku z temi W ęgram i wojować?

6

(9)

W Ą TR Ó B K A. Et, m ilczałbyś waść, kiedy nie wiesz o niczem... prim o, że w ty m w ieku panować i w ojować chwalebnie można.

Pom niej na chwałę rycerską naszego Bo­

lesława, co się na M oraw ian dziesięciolet- niem pacholęciem w ypraw iał. A ja k pięknie sprawuje rządy w Czechach b ra t Kazim ie­

rza W ładysław ? Ale naszemu, panu nie do tego. M odły 011 nad wszystko inne przekła­

da. Z b yt do tej pobożności n a kłan ia ł go Długosz, człek m ądry i dyplom ata, ale wszystko wedle spraw kościoła sądzący...

Przytem secundo, żołdu wojsko nasze nie otrzym yw ało, jakoż więc m u b y ło mężnie poczynać? T fu , układać się potem kazali z ty m i pastuchami... Co ja się w stydu na­

jadł!...

BURGRABIA. Na ja k długo myślą waszmoście tu popasać? W szakci p ro w ja n t i zapasy trza zgromadzić dla ty lu lu d zi i dworu.

M ajestat wszak czarnej polew ki z razowej m ą ki jadać nie będzie...

D O W O JNA. Będzie. Okaże się, że sam je j zażą­

da... Surowo b y ł w ychow any nasz króle­

w icz i życie p row adzi właśnie jako kle ryk, a nie królew iątko. A zawżdy więcej o in ­ nych m yśli, n iż li o sobie. Słodki to pan, że trudno lepszego, ale do w o jn y to go nie posyłaj, bo się użala nad każdą krzyw dą, nad każdą raną...

W Ą TR Ó B K A. Serce ma mężne, ale do przeciw­

ności losu, a do boju!... Boże odpuść, prę­

7

(10)

dzej by siebie dał porąbać sam, niżby oręż przeciw bliźniem u podniósł. Nie zabijaj -—

powtarza. A gdzież tu rycerzow i o tern pa­

miętać w ferworze w a lki? !

BURGRABIA. Panowie pozwolą, że pójdę zajrzę co też Pan nasz M iłościw y tak długo czyni?

Przykazał nam iść, a sam stoi w dziedziń­

cach na chłodzie, a uważam, że kaszel go jakiś niedobry wstrząsa.

D O W O JNA. A oto jego obyczaje. Musi, powie­

dział, dopatrzeć azali wszyscy żołnierze i k o ­ nie dobre pomieszczenie mają... Potem o sobie pom yśli... Panie burgrabio, nie roz­

puszczaj waść jęzora, ale ci to powiem, żeśmy tu ja ko b y za karę za nieudaną w y- prawę osadzeni. Królew icz nasz niebogi wielce się tern trapi, bo choć splendorami gardzi, ale ojca gniewu i ubliżenia sławne­

mu dom owi Jagiellonów znieść nie może.

Jako lilja podcięta wygląda, aże serce boli patrzeć... Bo cóż ono chłopiątko w inne?

Na rękach niemowlęciem go nosiłem, to wiem, że m u więcej do nieba, ja k do ziem­

skich zaszczytów... Słodki to a nioł i żołnie­

rze patrzą w niego, ja k w obraz.

(G w ar tłu m u , słychać zdała o k rz y k i: Niech żyje Królewicz Kazim ierz, niech żyje!) W Ą TR Ó B K A, (o tw iera okno). Patrzcie panowie,

ja k i tłu m się zebrał i na cześć pana naszego w ykrzyku je . Dobrze to, pocieszy się trochę niebogi. Ale id im y ż po niego.

(11)

D O W O JNA. Oto sam nadchodzi, (w chodzi Kazi­

m ierz i paru pachołków ). Panie nasz, o to­

śmy jako tako p rz y s tro ili ci komnatkę...

K A Z IM IE R Z : M ój poczciwy Dowojno, dzięki ci, kochany piastunie. A, ot i ogień na k o m i­

nie! To radość praw dziw a, bo, ja k słusznie święty Franciszek z Assyżu p ra w ił, gdy go czasu choroby rozpalonem żelazem p rz y ­ piekać m ie li: „B racie ogniu — rzekł — je ­ steś p iękny pośród wszystkiego stworzenia, bądź m i przyjazny w tej godzinie próby.

Wiesz, ja ko cię zawsze kochałem, bądź m i życzliw y dzisiejszej doby, bracie ogniu *.

Ogień,,, błogosławieństw o boże nad człe­

kiem dał w n im Pan Wszechmocny... a człek u c z y n ił z ognia narzędzie zemsty, pożogę w o jn y, męczarnię niew innych, sła­

bych... (rozm arzony). Ogniu, bracie og­

niu, m iej nad nam i miłosierdzie.... (patrzy w ogień na ko m in ku, siada na krześle).

D O W O JNA. Cicho, nic teraz nie m ówcie do nie­

go... zapatrzył się w płom ienie i zapadł w zw ykłą zadumę... Nie na ty m on świecie przebyw a teraz...

W Ą TR Ó B K A. Zaiste, czasami aż dreszcze prze­

chodzą po skórze, ja k ie to m ło d z iu tk ie pa­

cholę sentencje wygłasza... Skąd m u się to bierze? D ziw ne to dziecię...

BURGRABIA. A pomnisz, Wasza Miłość, m ło­

dzianka Jezusa w śród m ędrców w św ią ty­

n i? Takoż zdum iał uczonych w Jeruzalem.

(12)

1 nasz Jagiellończyk to boże dziecię...

patrzcie, ja k m u tw a rz jaśnieje...

W Ą TR Ó B K A. Od ognia blask pada, więc się ru ­ m ieni... ee, dajcie nam prędzej w in n e j po­

le w ki, bo ja ke m W ątróbka, sw o je j ju ż w ą ­ tro b y n ie czuję w brzuchu od te j drogi p rzeklętej. W szakci od dwóch miesięcy b łą kam y się ja ko leśni zwierzęta od G ilaw y aż tu ta j, srom otę ły k a ją c na śniadanie i na obiad. Niechże wreszcie podjem po chrze­

ścijańsku, to m ię może złość odbieży...

BURGRABIA. A siadaj waszmość opodal w kom ­ nacie, wszystko nagotowane. (W ychodzą).

DOW OJNA. Panie m ój, daj zzuć podróżne bu­

tyl odpasz m ieczyk i rozgość się w tym zamku, k tó ry ci Pan N ajm iłościw szy na m ieszkanie tymczasowe wyznaczył.

K A Z IM IE R Z . Dobrze, Dowojno, ka ra to z rę ki M iłościwego rodzica mego za niespełnienie jego zamierzeń na Węgrzech, ale ją zno­

sić będę w pokodze. M ój Jezu Chryste, o jedną cię błagam łaskę doczesną, żeby ż a d ­ ne na m nie nie spadły już nigdy zaszczyty, żebym m ó g ł służyć b liź n im , sam ja k n a j­

m n ie j obsługiw anym będąc...

DO W O JNA. Taka mowa nie przystoi w ustach królew icza... zachowaj te m yśli w sercu Panie.

K A Z IM IE R Z . Masz słuszność, niew ielu pojmie...

Ale... dowiedz się D ow ojno m iły , czy dano zjnać o m ojem p rzyb yciu drogiem u m i­

10

(13)

strzow i naszemu Długoszowi, któren tu wszak mieszka i k tó ry pono chorobą b y ł dłuższy czas złożon?

D O W O JN A . Tego nie wiem, czy to w zamiesza­

n iu burgrabia zdążył uczynić, ale w netki się dowiem , pew nie i ksiądz Długosz, gdy posłyszy — pośpieszy do swego ukochane­

go ucznia. M iło w a ł on swego Królew icza...

m iłu je i teraz... ( wchodzi Długosz). Ale patrzcież, m ó j Panie m iły , wszak ci to wasz nauczyciel wezwanie nasze usłyszaw­

szy, nadszedł.

DŁUGOSZ. W ita jcie m iłościw y Panie, w ita j m ój synu... spodziew aliśm y się w raz z n a jm i- łościw szym K ró le m Jegomością, że cię u j ­ rz y m y na tronie, że i ja hołd k ró lo w i W ę­

gier składać będę, że w chwale ziem skiej, w, blaskach k le jn o tó w i k o ro n y u jrz ę me­

go um iłow anego Kazim ierza...

K A Z IM IE R Z . M istrzu m ó j ukochany, nie roz­

dzie raj m i serca, łedw iem żyw z u trap ie ń i wstydu. Nie spełniłem w o li ojca, nie u- m iałem zdobyć tro n u W ęgier, zam ysł}’

k ró la popsowałem ... gniew jego w zb u dzi­

łem. (Schyla m u się do ram ienia).

DŁUGOSZ. Kazim ierzu, pójdź w me ram iona, k tó re cię o jcow skim u tu lą uściskiem...

Gniew ojca przeminie, ja ko wszystka do­

czesność. W ró c i cię do swej łaski, a ty, pociesz u tra p io n e serce. T ro n cię ziem ski om inął, z w y ro k ó w bożych się to stało, a skąd wiesz, czy cię za to większe nie cze­

(14)

kają dostojeństwa? W iększa chw ała za ży­

cia i długo po niem? P om nij, że na W a ­ w e lskim dworze, gdy was m ałych od k o ­ lan k ró lo w e j Z o fji Jarałem do nauki, tyś b y ł m i uczniem n a jp iln ie jszym i n ajw ię ce j Bogu oddanym .

K A Z IM IE R Z . M istrzu um iłow any, jakoż mam o w ładztw ie nad L itw ą m oją myśleć, k ie d y oto jestem w ty m zam ku nad Rabą, opo­

dal K rakow a, dokąd m i naw et niew olno wjechać, matce do kolan się przygarnąć...

DŁUGOSZ. U fa j synu, nie tu ta j tobie przezna­

czono żyć i um rzeć k u chw ale bożej i szczęściu poddanych. U fa j, K azim ierzu!

P om nij, ja k wśród pię knych wzgórz na d alekie j Północy, ro z ło ż y ł się starożytny gród: W iln o , przodka twego Gedymina stolica, fundam ent Księstwa Litew skiego...

P om nij, ja k tam szumią puszcze... Jak zwierz d z ik i swobodnie p om yka w ostę­

pach, kędy się jeszcze k ry ją i jęczą pogań­

skie demony, w ygnanych bogów pogańs­

k ic h służki... P om nij, ja k tam , w śró d lu d u cichego i spokojnego lubiłeś przebyw ać w M iednikach, czy na grodzie zam kow ym . K A Z IM IE R Z , (m arząco). Ach tak, m istrzu, m ów

o W iln ie , o szum iących lasach, k tó re m o d ­ lą się rano i wieczór do Najświętszej Panny, G wiazdy Z arannej i Zorzy W ie ­ czornej... „Zarzyce, izarzyce, trz y siostrzy- ce! Poszła M atka Boża po m orzu zbiera­

(15)

jąc p ia n k i. P otkał ją Święty Jan: „ A gdzie idziesz M atuchno?" — „Id ę syneczka swe­

go leczyć“ . — T ak m i niańka m aleńkiem u opowiadała... może i m n ie wyleczy?

DŁUGOSZ. Chory jesteś królew iczu, gorączką czoło płonie, to z niewywczasów i zg ry­

zot. Nakażę by zioła dobre w a rz y li i ry c h ­ ło w pow ietrzu ojczystem zdrow ie odzy­

skasz.

K A Z IM IE R Z . Ale na Boga, opiekunie m ój m iły, jakoż gniew ojca przebłagam? Jak zbrod­

niarza, a bez w in y m ię uważa, ścigany p o ­ gardą, na w ygnaniu z przed oblicza m a tki, braci...

DŁUGOSZ. Królewiczu, niech ani jedna skarga z ust tw ych już nie w yjdzie! Nie sm utek, a wesele masz w duszy swej hodować, ja ­ ko k w ia t czystej m iłości bożej i radości chrześcijańskiej... Tak, tułaczem byłeś, tak, tronu węgierskiego n ię zdobyłeś, aleć prze­

grana w ojenna zdarza się najw iększym w o jo w n ik o m , źra ły m mężom, a tyś dziecię jeszcze! T ak, w o jn y n ie um iałeś p ro w a ­ dzić, ale oglądałem w ojsko tw o je : żołnie­

rze syci, opatrzeni, tw arze ich n ie zdzicza­

łe m ordem lub ra b u n k ie m . Spokojnie do miasta weszli i n ik o m u k rz y w d y n ie uczy­

n ili. Nie słychać płaczu kobiet, ani w rzas­

k u dzieci, ani rab ow a n ych kupców . Ż o ł­

nierze siedzą p rzy ogniskach i śpiewają pieśni pobożne... Tyś to uczynił, K azim ie­

rzu ! W iem o tem, bom z niem i rozm aw m ł

(16)

U kochali cię ja k swe dziecko i ja k ojca.

(O tw ie ra okno). Słuchaj, ja k pow ażcie śpiewają na odwieczerz. (Śpiew: „W szyst­

kie nasze dzienne spraw y“ ).

DOW OJNA. Niechże już Ich Miłoście do w ie­

czerzy zasiądą. M ój m łody pan, to jeno o in n ych m yśli i zabiega, a sam okruszy­

nam i żyje. Patrzcie, M istrzu, ja k wysechł w te j w yp ra w ie , k tó ra bod a jb y n ig d y nie powstała w głowie K róla Miłościwego!...

W ojow ać pacholęciu kazano w trzyn astu le c ie c h ... To że to dzieciak p ra w y!

K A Z IM IE R Z , (ściska Dowojne, wesoło). A p il­

n o w a ł m nie ja k niańka, ten m ó j m iły Do- wojina, a gdyrał, a n u d z ił, a m leka z m io ­ dem od kaszlu daw ał pić... A to czy m ię zbroja n ie ciśnie, a to czy m ię tk o spać..., aż m i w styd b yło nieraz rycerzy!

DOWOJNA. Paniątko moje, toż koniem toczy­

cie, ja k sta ry rycerz, i a n i was od ja z d y odmówić. Z k o p ijk ą - próbowaliście dziel­

nie, a i na ło w y , ja k wszyscy Jagiellonow ie m oglibyście jeździć, bo oko m acie bystre, cóż, k ie d y tu znów je lo n ka w am szkoda, a sarny to za nic nie da zabić bodaj, że niedźwiedzia i w ilk a pożałuje... (Śm ieje się).

K A Z IM IE R Z , (wesoło, dziecinnie). A bo... pa­

miętasz, D ow ojno, com tobie opow iadał o naszym u kochanym św iętym , F ranciszku Bernardoneiz włoskiego m iasta Assisi? Jak to do srogiego w ilk a , co lu d zi i zwierzęta

14

(17)

p o ry w a ł i zja d a ł w o kolicy Gubbio, udał się w głąb puszczy i tam , przyw oław szy dziką potw orę, tak rzew nie i serdecznie doń przem aw iał: „B ra c ie w ilk u " go m ia ­ nując, że ten, jako jagniątko łagodnym się stał i nogi świętemu braciszkow i lizał. A św ięty u k ła d z n im uczynił, że m u ja d ła będzie dostarczać, byle n ik o m u k rz y w d y nie ro b ił.. Myślę, m ó j ojcze, że ta k c i b y z każdym było, żeby m u ja d ła i o p ie k i nie skąpić... żeby nie b yło biedy, nędzy i w o­

je n okrutnych... n ie b y ło b y w ilczych lu ­ dzi... 0 m ó j ojcze, nauczycielu drogi, u- proś że m i u Boga koronę niebieską, ale b ro ń od ziem skiej! Niech zawsze daleką będzie odemnie! Nie złota, nie k o ro n y p ra ­ gnę, nie zaszczytów, k tó re nakazują być tw a rd ym dla ludzi. Pragnę służyć jedynej K ró lo w e j: nieba i ziem i Pani, Najświętszej M a ryi. O gdybyście w iedzieli, ja k jadąc długi emi drogam i pośród głuchej puszczy i rozległych łąk, nieustannie myślałem o Jej chwale... Jak m i drzewa i k w ia ty śpie­

w a ły o N iej pieśń piękniejszą niż wszyst­

kie, ja k ie naw et w kościołach słyszałem...

Ach, tę pieśń wyśpiewać!... Jej chwałę gło­

sić! Jej służyć! K u N ie j iść przez życie, być białą lilją w Jej ręku!... (Składa ręce i w patrzony przed siebie z zachw ytem , za­

m yśla się).

DŁUGOSZ. „Jakże piękne są ręce, które nic złego nie w y p e łn iły nig dy! Jakże nadobne

(18)

stopy, które na w ie lkie j nieprawości dro­

dze, żadnego nie w ycisnęły śladu. Jak cza­

rującą, śliczną jest postać duszy, k tó ra ja ­ śnieje, ale n ie k le jn o ta m i ziem i i m a rn ym św iata ubiorem , ale prostotą, świętością i niew innością. D la ta k ic h jest kró le stw o n ie b ie s k ie . . — Te słowa świętego Grzego­

rza, niech ci służą, synu, za wskazówkę w życiu, które cię czeka, a które obyś m ógł w ypełnić, ja k marzysz...

DO W O JN A . Panie m istrzu dobrodzieju takci do zakonnego braciszka p ra w ić wolno, ale nie do przyszłego K ró la ! Panować wszak ma, panować! Eee, zm iłujcież się nad ch ło ­

pięciem , w y rw ijc ie ż go z ty c h niebiańskich zachwytów, na posiłek prowadźcie. Toż patrzcie, ja k zbladł m ój Królewicz, jeno te róże na policzkach kw itn ą , a oczy b ły ­ szczą, ja k gw iazdy... Pójdźcież, Panie, po­

lew ka w in n a stygnie... ogrzejcież się po drodze... Ja ki zasłuchany... gdzieś zapa­

trzony... a n i na nas zważa... aż strach po­

dejść i zachwycenie to przerwać... coraz to się ta k zaduma... n ie pożyje on długo... o o Boże!... (płacze).

DŁUGOSZ. Tyle, ile m u Bóg przeznaczy...

BURGRABIA. Panie najm iłościw szy, rycerze tw o i pragną cię w idzieć u stołu z nie­

m i. Jakoś tru d y w ojenne z n ie m i d zie lił, ta k cię proszą, byś z iniemi p o w ró t do k ra ­ ju święcił... (Słychać o k rz y k i: K rólew icz!

Królew icz K azim ierz!“ ).

16

(19)

K A Z IM IE R Z . A,... Dobrze.... Dobrze m ó j Burgra- bio, idziem y już, z m iłą częcią... jeno m ię do picia w in a nie nam aw iajcie... uważcie dobrze: czystą, źródlaną wodę postawcie m i w dzbanie... wodę, co z naszej ziem i p łyn ie czysta, jasna, przeźrocz3rsta, innego napoju nie chcę... (B urgrabia otw iera d rzw i do sąsiedniej kom naty, słychać gwar i za wejściem Kazim ierza o k rz y k i „ W i­

w at! K rólew iczu!!).

D O W O JN A . T ak on i sam jest, ja k ta woda k ryn iczn a : czysty i jasny...

(20)

Il-g a ODSŁONA.

Kom nata Zam kowa w W ilnie.

SZA W C IŁŁO . Idźcież Dowojno, bo tylko wam w olno K rólew icza rozm yślania pobożne przerwać, a tu posłaniec K ró la czeka już od ra n a i w y go w puścić nie chcecie, to przecież k to w ie co! Gniew m ajestatu na

nas ściągniecie.

D O W O JN A . Ale! Nie żebym niechciał, alem sądził, że Królewicze Jan O lbracht i A le k­

sander z ło w ó w pow rócą i z posłańcem się rozm ów ią, ale gdzieś za W e rk a m i p o lu ją w puszczy... oho... jakiego c i n am o g ro m ­ niastego tu ra p rz y s ła li wozora. Dobrze się p ach o łki m ięsiw a n a ża rły! A leksy go ubił...

Jagiellonow ie zaw żdy na ło w y chodzić lu ­ b ili, jeno ten św ięty m łodzian n ie do te­

go... M yślicie, że pieczeni pokosztował?

S Z A W C IŁ ŁO . Prawda l i to, co m ówią, że już od la t pości ciągle, a w Adwencie sucho, na o le ju jeno p o tra w y jada?

D O W O JN O . Prawda, nie pojm ie człek pospo­

lity , ja k się jeszcze życie w te in biednem, ch ud ziu tkie m ciele kołacze! W śród o b fito ­

18

(21)

ści w szystkich dóbr świata, ten święty młodzieniec żyje, ja k b y ostatni nędzarz, któ re m u dola odm ów iła wszystkiego... Ale on to sam sobie odm awia, w szystkoby bie­

dakom oddał. D la siebie ścisły i skąpy, nie ja k kró le w icz, a ja k za kon n ik żyje, nawet, gdy choroba go na łoże 'zwali n ie folgu je sobie w niozem. A w śród boleści, jakaż dziwina cierpliw ość, ja k a pokora, ja ka słodka łagodność dla każdego!

S Z A W C IŁ Ł O . No, dla każdego, nie dla każde­

go!... Pomnę, ja k to surow o n a p o m in ał b ojarzyn ka Iw aśka H ołłuba, ja k c i m u g ro ­ ził... aż i wypędzono chłopysia ze d w oru, a towarzysz b y ł z niego przedni: do w y p it­

k i i do w y b itk i i do niew iast... żal b yło gładkiego zucha!

D O W O JN A . Tacyście wszyscy, wszeteczniki!...

Za cóż go pan nasz, K azim ierz, w y p ra w ił?

Bo bezbożny to b y ł człek i cale nie cno tli- wy... D w ó r psował, p ija ty k i pod bokiem m ajestatu urządzał, nasze książęta m ło d ­ sze do hulanek w ciągał. Albo to raz nasz K azim ierz na ju trz n ię śpieszy o świcie, a ta m z ko m n at w ielkoksiążęcych słychać w rza ski p ija ne i chichoty, i cym bały, i ha­

łasy!

S Z A W C IŁ Ł O . Eee, bo jakże, m łodzi, to muszą się w yhulać! Nie każdy przecie może być ta k i m nich, ja k wasz Kazim ierz... do k la ­ sztoru m u nie na tro n... P rzy O lbrachcie i Aleksym wesoło p rzyn ajm niej...

(22)

D O W O JN A. Tak. a nasz Pan potem krzyżem całe godziny leży, u m a rtw ia ją c się z a w a ­ sze wszeteczeństwa... (Szawcitlo wychodzi otw ierając d rzw i paniom : wchodzą H orno- stajowa i HOlszańska).

HO LSZANSKA. Mości Dowojna, zam elduj nas Jego K ró le w iczo w skie j Mości, z ważnem i spraw am i m y tu p rz y b y ły i z n im widzieć się m usim y. D la księżny H olszańskiej znajdzie czas przecie, cio tką m u p rzyp a ­ dam.

D O W O JN A. A kiedy... a bo to... Królew icz na m odłach przebywa...

HO RNO STAJO W A. Toć wiem y, wiem y, nic in ­ nego nie czyni... a szkoda... nadobny jest, ja k jagoda... Gdyby k u niewiastom po­

m y k a ł ja ko jego bracia m łodsi, żadnaby od niego nie uciekała... Księżno, hę? Czy nie prawda? Co on ma za oczy! N ib y ciem ­ ne, a ja k spojrzy, zda się, że s z a fir z nieba zeszedł i przez źrenice jego przegląda... a włosy, ja k to się w p u klach w iją , lśniące, ja k o skrzydła krucze, a w zrost tak piękny, jeno, że poch ylo n y chodzi i wiecznie w ziemię, albo w niebo patrzy, a nig dy, n ig ­ dy na k tó rą z nas... co, Jejmość pani Księ­

żno, prawda?

HO LSZAŃ SKA. T a k ci jest, ja ko m ów icie pa­

n i. Jagiellonow ie p ię k n y ród, sześciu b ra ­ ci, ja k sosny w borze... Jam tego n a jle p ie j świadoma, krewma będąc królew icza, ja ko ,

20

(23)

że z ro d z in y k ró lo w e j Z o fk i pochodzę. M o­

ja córka też im ię je j nosi, i ja k sądzicie, czy n ie w a rta też królew skiego tro nu ? HO RNO STAJO W A. (z iryta cją ). Piękna jest,

ani stówa, ale cóż, kie d y k r ó l inne m a dla synów pom yślenie... W szak potośm y tu p rzyb yły, żeby Jego K rólew iczow ską Mość dobrze do tęgo usposobić.

HO LSZAN SKA. Że to się na n ic nie zda, ręczyć mogę, ale wolę kró le w ską spełnić należy.

Poseł nam polecił, lis ty k ró la Kazim ierza nakazują, że to nie w ia sty ła c n ie j m ówią...

a no, spróbujm y... spróbujm y...

HO R H O STAJO W A. Ale O lbrachta to nam a­

w iać nie trzeba... aż się p a li do niewiast...

H O LS Z A ftS K A . Jeno niezabardzo go przysw a­

ja jc ie do siebie, Pani Kasztelanowo, bo w tedy o ożenku n ie zechce myśleć, a i wasz pan mąż coś już bardzo k rz y w o patrzy na te wasze ta k p iln e służby na zam ku w i­

leńskim .

H O R N O STAKO W A. (zła). Plotek jakichś słu­

chacie, Mośoia Księżno. Ja to o waszej O f- ce n ig d y złego słowa n ie pow iem i ja k in ­ ne na nią, to ja bronię...

H O LSZAŃ SKA. (zła). A wcale nie trzeba...

P iln u jc ie się sama... D ow ojno! Jeszczeć tu ta j! Do K rólew icza m e ld u j nas zaraz. Już co i tych m odłów , to i zawiele!... W ysch ł ten m łodzieniec, ja k szarak na wiosnę, a kro m m nie n ik t na to nie zważa... (D u m ­ nie) ciotką m u wypadam !

(24)

D O W O JN A . Już idę, idę... oooo !!! sroga io pa­

ni, księżna H oIszańskaL.

H O LSZANSKA. (klaszcze w dłonie). Hej, H aw - ryło , sam tu ! (H a w ry ło wchodzi). Pójdź żwawo do pana Kasztelana i zam elduj, że ja się tu na dolnych kom natach z K ró le ­ wiczem Kazim ierzem m am w idzieć, a ja k ty lk o zezwolenie otrzym am , to dam znać, niech poseł się staw i przed oblicze M iłości­

wego Pana... A ja k b y zobaczono drużynę królew iczów , to dąć w rogi... czy posłano po nich?

D W O R Z A N IN . T ak jest, jaśnie oświecona Księżno Pani, ledw ie poseł od K ró la p rz y ­ był... Ale nasze pany daleko w puszczę za­

pędzić się lubią... (W ychodzi).

H O LSZANSKA. Tak, a jeżeli ładną gębulę gdzieś po drodze spotkają, to jeszcze d łu ­ żej zabawią. To ci bracia n ie ró w n i sobie!

Jeden suszy i krzyżem leży, ja k o m nich żyje, drugi, F ry d e ry k , do dostojeństw d u ­ chow nych dąży, a żw aw y jest i cale świec­

k i, zaś tych trzech: O lbracht, A leksy i Zyg­

m unt, to na m ło d z ik u się ro d z ili i lubczy­

kiem ich n ia ń k i k a rm iły , tak do nie w ia st o c h o tn i!

H O R N O S TA KO W A. A bo też piękni, piękni, ja k Królewicze z bajek!

H O L S Z A NS K A . Cichajcie, oto św iątobliw y Pan nasz idzie... wara od płochych gadek...

A ja k i blady!... Jezu!

22

(25)

K A Z IM IE R Z . Pochwalony Jezus Chrystus! Bóg niech z w am i będzie, zacne panie, na w ie­

lki. (K ła n ia się ręką).

P A N IE . Na wieki.... na w ieki. (D ygają nisko po k ilka k ro ć ).

K A Z IM IE R Z : W ielce rad jestem, że widzę was na swoich pokojach, Pani C iotko. Jakże zdrow ie służy? Jak się ma i co czyni na­

sza nadobna kre w niaczka, O fka, wdzięcz­

ne dziewczątko, co ta k m ile śpiewa w koś­

ciele, a na zam ku na luteńce brząka?

Siądnijcież proszę. ( Siadają).

HO LSZANSKA. D ziękuję za pamięć Jego Kró- lew iczow skiej Mości... dziew ka, ja k o to młode, a durne, niew iele ma statku w gło­

wie... O t i teraz z K rólew iczam i naszemi na ło w y u pa rła się jechać i od św itania go­

nią gdzieś za W erkam i... Że to kre w n ia cy, więc zezwoliłam.

K A Z IM IE R Z . (N iespokojnie). A je st-li tam z nią ja ka stateczniejsza niewiasta?

HOLSZANSKA. Jest w raz je j b ra t rodzony i stryjko , a i pani Kachnicka, ochm i­

strzyni, choć siwa, na koń siadła, aleć bez ochoty. Kazałam by razem jechała w trop.

K A Z IM IE R Z . Przystojności tedy stało się za­

dość.... A w ita m i was, pani Hornostajo- wa, dawno was nie w idziałem .

HO RNOSTAJOW A. Służby powinne składam Panu memu. Z żalem to wszyscy w id z i­

(26)

m y, ja k nasz Królew icz od nas m łodych stroni, ani z nam i zaśpiewa, ani się po­

weseli, ani zatańczy...

K A Z IM IE R Z . W in n ych ja, piękniejszych, świa­

tach przebyw am niż kom naty weselne.

Od najwspanialszych zabaw dw orskich ujść pragnę. A lt cóż za przyczyna, żeście m iłe Panie do m ojej pustelni zajrzały?

HOLSZANSKA. Cale ważna sprawa, k tó rą nam Pan Nasz M iłościw y, k ró l Kazim ierz pole­

c ił z waszym Majestatem omówić. (W eso­

ło). Otośmy n ib y sw atki do Was Panie...

Nie, nie odsuwajcie się ze zgrozą na licach, wszak o przystojną i przez kościół dozwo­

loną rzecz chodzi... W iem y, ja k jesteście Bogu jeno oddani, Królewiczu, ale na im ię Chrystusa, wszak trza dom ow i Jagiello­

nów potom stwa! Sześciu sjmów, ja k k w ia ­ ty porodziła was m atka, Elżbieta rakuska, Polsce i L itw ie , a żaden dotąd nie w stąpił w zw iązki małżeńskie-! Jakże ten ró d ma się rozrastać i napełniać chwałą kraje, gdy potom stwa żadnego niema?

K A Z IM IE R Z . Pani Ciotko, zaprzestańcie tej m owy. Wiecie, żem czystość ślubow ał (k a ­ szle), że nigdy na niewiastę oczu nie zw ra­

cam i że Panią m oją na w ie ki w ieków amen jest Niepokalana M a rja Dziewica, Jej służby czynię, innej nie przyjm ę nigdy.

HOLSZANSKA. W jedzą o tern wszyscy, ja k ic h cnót niepojętych jesteś królew iczu obra­

zem, aleć wiele rzeczy zmienić się może 24

(27)

wedle k o n ju n k tu r losu. Czyż ze ślubów' nie może Papież rozwiązać? Pom nijcie, jako z babką waszą Jadwigą było? Rozwiązane je j śluby z W ilhelm em dały chrześcijań­

stwu! Litw ę, obu Państwom zwycięstwo nad zakonem krzyżackim i rozrost domu Jagiellonowcgo, a k ró l Jagiełło? Jakże późno Bóg związkom jego pobłogosławić raczył? Dopiero za czw artą żoi^ą Zofką Holszańską. A czyż nie cierpliwość jego w czekaniu sprawiła, że się dziedziców' do­

czekał na starość?

K A Z IM IE R Z . Te obow iązki królew skie bracia m oi dopełnią, m nie niech w7olno będzie spełniać ty lk o obowiązki chrześcijanina.

HOLSZANSKA. Te każdemu wolno. Ale kto na tronie się urodził, ten niesie obowuązki in ­ nej m iary, ten o sobie zapomnieć po wa­

nien... Królewiczu, oto ja, m atka, zapom i­

nam dziś o tem, co może w sercu nosiłam i błagam cię na kolanach zezw’ól, b y rozpo­

częto dyplom atyczne rozm ow y o tem, co K atarino Zeno, poseł Najjaśniejszej Repub­

lik i W eneckiej zw ie rzył O jcu Twem u. — ( P rzyklęka, K rólew icz ją podnosi).

K A Z IM IE R Z . Cóż to jest takiego? (kaszle).

HOLSZANSKA. Jak wiecie, Panie, m ą d ry ten Italczyk, posłow’a ł długie lata w krajach perskich, z którem i Wenecja handle p ro ­ wadzi. Otóż na dwmrze Usunhasana, szacha perskiego będąc, usłyszał tego wdadcy taką propozycję...

(28)

HORNOSTAJOW A. Słuchajcie panie i roz­

ważcie! D la całego chrześcijaństwa to chwała niezmierzona!

HOLSZANSKA. Ma on szach dw ie có rki prze­

dziw nej urody, zrodzone z cesarzówny Tre- bizondu, K atarzyny. Z tych starszą, och­

rzciw szy ją przody, chce dać jednemu z synów polskiego Króla, a za n ią w posagu całe królestw o greckie, gdy z niego T u rk a wypędzi! I pomoc da przeciw K o rw in ow i, w Węgrzech tro n w am należny zasiadają cemu... Pomyślcie panie, ja kie korzyści i splendor, ja ka chw ała! Ile nawróconego pogaństwa!... To dorówna czynow i Ja­

d w ig i!

K A Z IM IE R Z . M iła pani, żarty to są zaiste (kaszle). B liżej m i do innej narzeczonej, któ ra kościstą rączką na m nie ju ż oddawna kiw a. W je j objęcia radośnie pośpieszę...

Ona m nie zaprowadzi do mego Boga, do cudnej, spokojnej k ra in y wieczności, a z niej, jeśli Bóg pozwoli, spoglądać będę na ukochaną L itw ę i błagać dla n ie j o pom yśl­

ność losu.

HO RNOSTAJOW A. (Płacze).

K A Z IM IE R Z . Czegóż się smucicie, pani? Każ­

demu śmierć sądzona. A w życiu Bóg prze­

znaczył każdemu co innego. Jednym w o jo ­ wać i ginąć na polu chwały, in n y m księgi mądre, pisać, wam niewiastom k w itn ą ć ja k róże.... a mnie... (kaszle).

26

(29)

HORNOSTAJOW A. A wam ja ko l i l i j i białej, czystej i wonnej Bogu...

K A Z IM IE R Z . Nie płaczcie pani!- Ciotuchno m iła, nie gniewajcie się na mnie... Już ta k ma być. Nie brońcie m i szczęścia mojego, nie odryw ajcie od rozm ów z aniołam i, którzy mnie codzień za łaską Chrystusa otaczają śnieżnemi skrzydłam i, do św iątyń Pańskich wiodą, do stołu Pańskiego prowadzą, uka­

zują cierpienia ludzkie, bym je starał się ukoić i strzegą od m yśli nieczystych. . Nie m oja zasługa, doprawdy... nie p ow inn i się temu d ziw ić dworacy, żem daleki od po­

kus.... chodzę w pancerzu ze skrzydeł a- nielskich... mocniejszego nie znaleźć...

HOLSZANSKA. W idzę, że na nic zda się m oja w ym ow a i argum enty. Z boskim w yrokiem nie wojować... Niech się dzieje w ola Pań­

ska... Ja poselstwo spełniłam... Pani H or- nostajowa świadkiem... (Słychać hałas, naw oływ ania, zgrzyty bram i wrzeciądzów, szczekanie ogarów, o krz y k i, śmiechy, brzę­

czenie strun, cym bałów, czy gitar. Wszyst­

ko to się zbliża i w ybucha).

OLBRACH T. (G ro m kim głosem zdaleka). Hej, tam trz y m a j psy, psy trzym a j, czorcie!

A opatrzcie Szuksztę!

ALE K S AN D ER . (T a k samo). K onia księżniczki O fk i dobrze słomą w ytrzeć! Spienił się, ja k ­ b y białka na n im p o b ili! I mojego A rklisa dobrze opatrzeć... chłopy!

(30)

O LBRACH T. Ofka, chodź ino tutaj, rogi do sali zaniesiemy, dawajcie! Tu, tu, Zabij, P or­

w ij, Szutis, Jodas! Leżeć sobaki!

K A Z IM IE R Z . Otóż i braciszkowie w ró cili, a w i­

dać ło w y się udały bo weseli, jeno że pono ktoś tam ranny. Trza iść dopilnować czy opatrzą, ja k należy. (W staje, idzie do d rzw i — wchodzą Ofka, Królewicze i dw o­

rzanie ).

A LE K S AN D ER . W ita jc ie bracie m iły ! W ita j­

cie Pani Ciotko! 0 i w y, piękna Eu- doksjo?! Czemuście to z nam i nie b y ­ li? W szak toczycie koniem przednio, a wasze rum iane liczko od w ia tru i łow iec­

kiego tru d u w jeszcze czerwieńsze jakoby b y zakw itło. (U m izga się do niej).

HO RNOSTAJOW A. D zięki jego książęcej mości za pam ięć i słowa łaskawe, ale tam było dość bezemnie zabawy... (M izdrzy się za­

lotnie).

A LE K S AN D ER . Ha, ha, ba, m yślicie o Ofce?

Już tam m ó j brat, O lbracht powinne służ­

b y czyni. Jakoż m am m u w drogę włazić?

Ale w am pow iem w piękne uszko, że ona nie na nas chłopów drabów patrzy, a ino wzdycha do naszego świątka, do Kazim ie­

rza! A ten sobie kaszle i m o d li się, a od niewiast stroni... oto nieszczęśnik!... (śm ie­

je się. Do brata czule). Jakże ci braciszku, źle co? A żebyś raz w knieje z nam i po­

szedł, a koniem po b ło niu się wyścigał, a tego w ia tru wonnego żywicą n a b ra ł w picr-

28

(31)

si, tobyś i zdrów był.. H u! lecieć tak bez pam ięci tp m i roskosz! (Śmieje się na całe gardło ).

K A Z IM IE R Z . A nie potratowaliście tam gdzie łanów żytnich kom u? A zabitych ludzi niema ?

O LBRACH T. (Śmieje się). Otóż to tak. Nasz Kazim ierz zawsze o b liź n im m y ś li! Bądź spokojny, braciszku, Jagiellończyk! nie z w y k li k rz y w d y czynić... Co tam kom u po- psowano na ciele, czy dobytku, to się w y- nagrodzi.A tyś się m o d lił do świętego H u ­ berta, że nam ło w y poszły ta k gracko? A ja k ci ze zdrowiem, m iły ? Kaszel cię nie- dobrj^ dusi? Wiesz, może ci pomogą zioła, co je O fka u staTej czarownicy dostała dla ciebie. Kazała sobie w różyć w puszczy i jakoś blada i strwożona od tej w różby w ró ­ ciła. ...A gadać nie chciała, co je j wiedźma rzekła... jeno chm urna pozostała. O fka!

H ej! (O fk a od wejścia i p rzyw ita n ia się z Matką i Królewiczem Kazimierzem stoi smutna i wpatrzona w niego).

ALEKSAN D ER . Cóś tam plotka o lilija e h zwię­

dłych, o rutach zdeptanych, o dębach pod­

ciętych n im starości dościgną... Et, babskie b ajdu ry, dziewczyńskie psoty... O fka, no!

Coże ty laka osowiała po łowach ?

O FKA. Grzech to w idać w różby zasięgać, bo n ic dobrego nie posłyszy...

K A Z IM IE R Z . I nie godzi się księżniczce H ol- szańskiej wzorem ciemnego pospólstwu rad

(32)

w różbitów zasiągae, szpetny to zabobon...

Czy nie lepiej w m o d litw ie ostrzeżenia i p raw dy szukać?

HOLSZANSKA. Jako żywo, iście! Ofka, do kom nat m i zaraz, strój m i w dziej niewieści!

Obraza boska! W pacholęcych szatach na kom naty w łazić! Czy chcesz pletnią po ple­

cach? Zaraz idź za mną. (W ychodzi).

O LBRACH T. Prawda. Amen. Pax! Co niedziela to na kazaniu słyszymy. Słuchajcie lepiej, ja k to nam O fka zakłóła dzidą własnemi rączkam i odyńca...! To b yło na co patrzeć!

Rycerska w alka, że i na tu rn ie ju lepszej nie u widzisz! W a rta dziewka być pasowa­

nym... warta... he, wiele czego w arta!...

Ofka, m oja najm ilsza uciecho, m ó j kwiecie różany! (Bierze ją za ręce, ona się w yryw a).

OFKA. Eee, przestańcie, Panie! B ra t wasz nie rad patrzy na takie igry... I pani m atka woła...

O LBR AC H T. Co m i tam św iątobliw y brat, niech szepce pacierze. M y nie m nichy! M iodu da­

w ajcie! Spragnionym, ja k m oje ogary.

Tchu nie czułem, tak lecieliśm y! Od sa­

m ych W erek w cwał, w cw ał! A O fka z nam i pobok! Dzielny tw ó j siw y Grazis!

Oto radość, to roskosz!... (Pachołkow ie przynoszą kie lich y — ustawiają nu stole dzbany in n i biorą gęśli i dudy — brząkają i nucą).

30

(33)

O LBRACH T. Piejcie p ie w u n y !...- Grajcie !...

Tańce tu sobie w net urządzim y, że lia ! Niewiastom dw orskim powiedzieć, niech w n ijd ą na kom naty... Aleksy, pójdziem y w tan, aż stare zamczysko się zatrzęsie!

ALE K S AN D ER . A kiedy m i O fk i nie dasz, ta k i na nią jesteś łakom y... (śm iechy), ja z pa­

nią Kasztelanową się uweselę. (U m izga się do Hornostajow ej).

O FKA. Zaprzestańcie Ich Miłoście, a to sobie pójdę do kom naty precz od was...

O LBR AC H T. Pacierze z Kazim ierzem klepać?

Co? Aha, stropiła się jejm ościanka! A byś chciała, to on nie zechce! Jego nie skusisz, świątek c i on jest praw y i n iew inny, ja k b y go w czoraj m atka rodziła... Nas się trz y ­ m aj, jagodo, weselej c i będzie! H u, ha!

(śpiew a) „ M iłu j m iła , m iłu j w iernie, m iej go w sercu zawżdy pewnie“ .

H O RNO STAJO W A. Ach, śpiewajm y, p rzy tan- culkach śpiew radości sercu dodaje, a no­

gom ochoty.

A LE K S AN D ER . (Podśpiewuje, wziąwszy lu t­

nię, in n i p iją ) „A ch m iły Boże, toć b oli, kie ­ dy m oja m iła innego w o li“ ( śmieją się i O fka z n ie m i) (śpiewa) „A ch ty m oje n a j­

milsze weźrzenie, przyklęknę c i na kole- n ie “ .

ŁOW CZY. (Śpiewa). Ejże, nie w ybieraj ju n o cliu ju n o c liy z cudnemi oczyma, ale słuchaj je ­ śli dobra jest cichym i uchoma. Poradzaj

(34)

się junochu, byś nie został na lato bez grochu... Nie patrz iżeć po liczku rum iona, aleć patrzaj, b y była dom ow a'1... T ak sta­

rzy powiadają... (Śmiechy).

O LBRACH T. Otóż i nasz Stowejko sentencje pradziadów k u zbudowaniu podał... (Śmie- ją się). Ha, ha, ba! A Casimirus carissime um kn ął ju ż do swej celi ...poverino!

OFKA. H ulajcie sobie, ja ko ptaszkowie na swo­

bodzie, Książęta, aliści nie wiecie, jaką wam Mateczkę gotują w K rakow ie i z ja ­ k im ptaszkiem krogulaszkiem ! A n i wiecie, co was czeka, aha, a ja w iem ! Bo m i to już pani H om ostajow a powiedziała.

ALE K S AN D ER . K raków daleko, ani m i we łb ie k la tk i i ptaszki. — Łow y, koń dobry, kie­

lic h i piękna niewiasta! Oto życie!

O LBRACH T. (D o O fki). A gdzież księżna m atka ?

OFKA. Macierz sierdziście na m nie gniewna, do swoich kom nat poszła, żem tu ostała w ty m stro ju łow ieckim , zgoła nieprzystoj­

n y m skrom nej dziewicy i księżniczce...

HORNOSTAJOW A. Cale nadobnie w tym stroju wyglądacie, Księżniczko! Królew iczom o- czy do was się palą.

ALE K S AN D ER . Sam cesarz b iza n tyjski nam b y takiego pacholika pozazdrościł!

HORNOSTAJOW A. A to właśnie. Wiecież w v Ich W ielm ożności, że jest goniec od Króla?

32

(35)

O LBRACH T. O Jezu! Aby ino na narady ja k o ­ we do Krakow a nie n a g lił! T u m i niedź­

wiedzie w ru d n ic k ie j puszczy oznajm ują!

Za nic nie pojadę!

ALE K S AN D ER . W szakci tańce i uczta na nie­

dzielę naznaczone, na które zjadą z dale­

ka, g$zie tu opuszczać lube W iln o ? W sam czas łow ów !

OFKA. O ważniejsze sprawy tu idzie... posłu­

chajcie posła... 'ino go widać, ty lk o się w id n o przystraja do Ich W ielmożnościów...

O LBRACH T. Toż mówcie do licha, w czem rzecz?

HO RNOSTAJOW A. A no w tem. że le li M iłoś­

ciom szachównę perską na żonę swatają, córkę b iza n tyjskie j cesarzówny i szacha, władzcy Persji Usunliasana... posag niez­

m ierny w klejnotach... perskie turkusy, perły, złoto w o rka m i! I greckie królestwo, ja k go od T u rk ó w odw ojują.

(W śró d dworzan gwar, zdziwienia — glo­

sy kobiece): A jej, ot ja k , szachówna! Po­

ganka musi.

K R Ó LE W IC Z O W IE . (Ze śmiechem). Ha, ha, ha! perska księżniczka!... Ha, ha, ha!

A LE K S AN D ER . A czy aby na dwóch nogach chodzi? Czy po drzewach nie pląsa, jako stw ór leśny? A nic zeżre m nie na surowo?

Boć pono są takie ludojady.

(36)

O LBRACH T. A jakiego też jest koloru?... Bo pono są czarne ludy?... Aleksy! ale byśm y m ieli kle jn o ty na szat ozdobnienie! Nie­

w iasty b y szalały za nam i!...

A LEKSAN D ER . I tak szaleją, (do O fk i) prawda, m oja uciecho? Ż a rty to jakieś, lu b p lo tk i dworskie! Nie daję w ia ry. S im igajłło, w i­

na! W y p ije m y zdrow ie tej księżniczki Trebizondy, czy Persji, niech ją tam ! O LBRACH T. M uzyka! Bieganego! (M uzyka

gra). N im ta m nam Pan Ojciec żony w y ­ najdzie na tronach, n im ciężar korony i obowiązków głow y nam p och yli m yślam i, pląsajm y w weselu, a młodości za piecem nie chow ajm y, ani pod włosiennicę, ja k nasz biedulek, co tam pewnie krzyżem le­

ży za nasze hulanki... O fka!... i gdzie to biegniesz? Pójdź że do tańca, jagodo!

O FKA. Z arutko wrócę, ino sukienkę przystojną włożę. Jakoż m i w ty m chłopczyńskim p rzyodziew ku tańcować. Tańcujcie ich M i- łoście z innem i pannam i, już przyszły.

ALE K S AN D ER . Ja z panią Hornostajow ą w pa­

rze. (U staw iają się, m uzyka gra).

A LEKSAN D ER . (Śpiewa). W iern ie m ienim , nie przem ienim . — K to to wzdruszy, diabeł bądź pan pego duszy. — Hasa, hasa, hu, ha!

(Podśpiewują i tupają, gw ar wesoły, śmiechy, piski, m uzyka).

34

(37)

III- c ia ODSŁONA.

W komnacie Kazimierza.

K A Z IM IE R Z . Boże, z m iłu j się nademną... C hry­

ste, bądź m iłości m ojej słabej duszy...

(b ije się w piersi). I Ty, M atko, opiekunko grzeszników przyjdź ku memu wspomoże­

n iu w tej ciężkiej godzinie... ( bije się w piersi). Czemże jeszcze to ciało nędzne u- m artw ić? Czem m yśl odgonić, która na­

suwa przed oczy obrazy uciech ziemskich, o k tó ry c h wszak w iem , ja k są znikome!

Jak nic w arte w porów naniu do nie­

biańskich szczęśliwości... Pocóż tam da­

łem się przyn iew olić na ucztę z braćm i?

Pocóż pociągnięty m iłością do nich, jakąś tęsknością do życia, pozostawałem wśród ich wesołości, zabaw i tego hulaszczego dw oru? (kaszle). Jakaś pokusa m nie tam zatrzymała... Czując co dnia uciekające życie, chciałem, sam tego nie wiedząc, za­

pomnieć trochę o wieczności, któ ra jest tuż, koło mnie... Chciałem z niem i powe­

selić się trochę... Oni tacy piękni, tak w spaniałej postawy! S ilni, weseli, bujne

(38)

życie rozrast się w nich, ja k smukłe drze­

wo rozrasta się w śród b oru! ( " rozpaczą).

Zawołało na m nie życie tak w ielką po kusą... Głosem O fki, ta k cudnym , jako gędźba v io li, głosem dziewiczym , słodkim głosem, k tó r y do serca szedł z pytaniem : Jakoż wam. Królewiczu? Kiedyż z nam i pójdziecie na łow y, czy ku przystojnej za­

bawie?... Nigdy księżniczko, n ig dy!!!... — Boże, bądź m iłościw m nie grzesznemu'...

Nigdy... a tak serce boli... Nigdy!... A tak pachną je j warkocze... nigdy... a oczy jej to płom ień palący!... M aryjo! Ku wspomo­

żeniu memiu pośpiesz i duszę m oją płasz­

czem tw e j łaski otul, ja k m atka dziecię błądzącą w ciemnościach. (Kaszle). Jak tu zim no w tej ponurej komnacie... za­

pom nieli w kom in ku napalić... Zabawą wszyscy zajęci, nawet m ój stary D ow ojno o m nie nie m yśli... Tern lepiej... tern le­

piej... na zim nej podłodze m oje miejsce...

tak. tu, w prochu, synu Jagiellonow y! -—

Dziedzicu polskiej, lite w skie j i węgierskiej korony!... Proch to i nic więcej. . [Kaszle).

Coraz słabiej m i na ciele... to dobrze... ra- dbym już skończyć tę ziemską wędrówkę.

Ale w pierw muszę dokończyć h ym nu na cześć D ziewicy M a ry i (idzie do s to łu ).

Jakżebym chciał, by na m oją pam iątkę śpiewano długo, długo po kościołach w ile ń ­ skich: O M N I D IE , D IC M A R IA E .M E A L A U

36

(39)

DES A N IM A . EJUS FESTA. EJUS GĘ­

STA. COLAE S PLEN D ID ISSIM A... Ale należy pam iętać o pospólstwie, które ła ­ ciny nie umie... Jakże to będzie? „Z po­

bożnością i m iłością, chwal, o duszo. Ma­

ry ję — Cześć Jej świątkom i pam iątkom , codzień w niebo, niech b ije "... T ak bę­

dzie dobrze... „N iech dozw oli, abym w oli, Jej tu Syna pilnow ał. — A stąd zszedłszy, w św iat już lepszy, z N im na w ie ki k ró ­ lował... Tak, tak, i duszy płyną słowa:

„N iech w czystości i cichości, stałe życie prowadzę — krewkość chuci, duch niech skróci, u jm ie ciało w swrą władzę... By nie łu d ził, ani zbrudził serca mego duch świa- ta“ ... 0 M aryjo... p ragnąłbym by na mo- jem sercu tę” pieśń m i do tru m n y w łożo­

no... a prochy m oje będą Cię błagać przez w ie ki o m iłosierdzie dla W ilna... ( Pisze i m ó w i):

O m ni Die, dic Mariae Mea laudes anima Ejus festa, ejus gęsta Cole spleindidissima.

Contemplare et m irare E jus celsitudinem D ic łelicem genilricem Dic beatam Virginem .

(K ołatanie do d rzw i). Kto tam kołacze?

wejść! Czy to Dowojna? (D rz w i się otw ie­

rają, wchodzi O fka).

(40)

K A Z IM IE R Z . (Z ry w a się ocl stołu). Co?... O f­

ka?... Tu, u mnie? W ta k im stro ju wspa­

n ia ły m ! (G w ałtow nie): Księżniczko!... Kto pozw olił... O Boże, czy to omamienie sen ne, czy pokusa szatańska?!... To nie O fka!

OFKA. Owszem, to ja. N ajm iłościw szy Panie i K ró lu m ój... to ja... do ciebie.

K A Z IM IE R Z . (Spokojnie). Nastraszyłaś m nie dzieweczko... Saip tu przebywam, zadu­

małem się... Niespodziane te odw iedziny zaiste... Nagła potrzeba chyba cię tu p rz y ­ gnała do m o je j samotni? I pocóż nazy­

wasz m nie królem ? W szak n im nie je ­ stem i nie będę...

O FKA. D la m nie jesteś królem serca mego. U m i­

łow any! Czy nie widzisz, Kazim ierzu, że z pośród tw o ich b raci ciebie serce moje w ybrało? Źe na ciebie ty lk o patrzę, tw o je j w o li chcę być posłuszna, z tobą żyć, z to ­ bą wolę bożą spełniać... W iem , wiem , co odpowiesz, że zajęty zbawieniem dusz lu ­ dzkich, nie m yślisz o ziem skich związ­

kach! Aleć kościół nie w zbrania c n o tli­

w ej m iłości pom iędzy mężem, a żoną... Ja nie pragnę ko ro ny, jeśli ty je j nie chcesz.

Niech tw o i bracia w chwale panują, m v pozostaniemy na ustroniu, poświęciwszy się ubogim i potrzebującym , ja k dotąd czyniłeś... P om nij, że b y w a ły takie pary małżeńskie... P o m n ij na Bolesława i Świę­

tą Kingę, co czystości dochowali, dzie­

dzictwo tro n u naw et poświęcając...

38

(41)

K A Z IM IE R Z . (Surowo). Dosyć, O fko, zamilcz, nakazuję ci, zamilcz... Opuść te progi...

Spowiadam się przed tobą, że jesteś m i pokusą najcięższą, ja ką kiedy Bóg posta­

w ił na m o je j drodze. W idzę, ja k jesteś piękna, ja k m ię m iłujesz, ja ką krasą Bóg cię obdarzył... A jednak muszę cię ode­

pchnąć... Nie jesteś świętą Kingą, wesoła m oja krew niaczko!... Nie w olno m i łamać dobrow olnej przysięgi... Ja chcę wejść do królestw a Ojca niebieskiego w o ln y od zma­

zy człowieczej... Nic nie może zmienić mego ślubowania. O fko, dobrze, żeś p rz y ­ szła, dobrze, że tak cierpię... Tem większą zasługę poniosę przed tro n boski... N iedłu­

go już, sądzę, niedługo... (kaszle).

O F K A . (G w ałtow nie). Królewiczu, czy nie grze­

szysz pychą, że chcesz aniołom dorównać?

Człowiek śm iertelny nie ma praw a sięgać po cnoty przynależne ty lk o duchom nie­

biańskim !

K A Z IM IE R Z . (Łagodnie). Dziecko, rozgniewa­

ne żeć nie dano zabaw ki ulubionej. M y ­ lisz, się... Każdy człow iek m a praw o sięgać po cnoty aniołów... byle nie czyn ił tego przez pychę, a ja... niech m ię Bóg sądzi...

On w id zi, że wszystko, co cierpię, wszystkie m yśli moje, m odły, um artw ienia, o fiaruję za m oją kra in ę m iłą, za L itw ę i Koronę, za rodaków, za przyszłe cierpienie ty c h naro­

dów, które wiele, wiele, w ycierpią, ogniem i żelazem doświadczone będą po wielekroć

(42)

...ale m iłosierdzie i opieka M a ryi będą nad W ilnem ... Jej obraz widzę... czuwa u bram miasta, oczy je j, ta k piękne, spuszczone na klęczących ludzi, k tó rzy się modlą a modlą przez długie, długie w ie ki, aż m yśl nie się­

ga... W ilno !... Zda się, że całe je mam w sercu... że m am tysiące serc, czerwonych, pełnych słodkiej m iłości, niewyczerpanej, że tysiące ludzi bierze je, k a rm i się niemi, że dzieci, te najuboższe, te, które znajduję no­

cami, gdy w y n ijd ę z kościoła, że i te biedne dzieci, na m oją pam iątkę, ludzie obdarzą sercami... W idzę dużo, dużo tych serc w mojem! W iln ie ! W idzę, o M aryjo, widzę T w oje m iłosierne ręce nad miastem m ojem wyciągnięte i siebie u T w ych stóp z Twem kwieciem 1 l i l i j białych... ( osuwa się na ziemię). '

O FKA. (Stuchała osłupiała). M iłosierdzia! K ró ­ lewicz um iera! R atunku! Chryste! P urpu ­ ro w y strum ień k r w i z ust jego p łyn ie na lii je, które u c h w y c ił w dłonie... Jaki tu blask niepojęty!... Ludzie ra tu jc ie !!! (Szmer kroków , wpadają dworzanie, o k rz y k i:

Boże, królew icz! O m dlał! Medyka! Nieście go na łoże...

40

(43)

lV -ta ODSŁONA

K A Z IM IE R Z . (Otoczony opończą pod m urem kościoła Św. Anny, kaszle rozdzierająco).

Słabym... Boże, daj jeszcze chwilę... (we­

soło). Z m yliłe m straże... Poczciwy D ow oj- na n apoił m nie zió łka m i i zasnął... Dobre są izioła litewskie, boże kw iatuszki rosnące w słońcu i na deszczu... Ciągną soki leczni­

cze z ziemi... albo jady... A co w inien kw ia t i ziele, że jest jadow ite lub dobroczynne?

Takie soki wyciągnęło z ziemi... I ludzie tak... Co im dano, to oddają. Dobro daw aj­

cie ludziom , a ź li nie będą... (W ic h e r w yje).

Jak ciemno i zimno... Już jesień... Ptaszko- wie p o ln i albo odlecieli do ciepłych kra jó w , albo pod strzechy się chronią... A kto ludzkie ptaszęta opatrzy?... O, ja k ciemno i zimno... M edyk n adw orny bardzo by się dąsał, żeby m nie w id z ia ł na dworze w taką noc. Ale co m am na niego zważać... I tak m i już niedługo, a rady jego są głupie, ziemskie... ludzkie rady, po co m i one1?...

Alboż nie mam doradcy w niebiesiach?

(44)

Ciemno w całym zamku... Śpią po wesołej uczcie i zabawie... Cisza... T y lk o szum w ic h ru i szmer drzew słychać. T u do świę­

tej A nny niedaleko, a dziś ja m M atuchnie M a ry i ślubow ał pacierze... Oho, ale astrolo- gus czuwa na wieży... Prawda, że dzisiaj gw iazdy takie jasne... Co też może być w tych światach nieskończonych? Pocóż się pytasz, Kazim ierzu? W szak niedługo Bóg cię w prow adzi w nieskończoność swych światów. U fam w to ta k gorąco! T a k b ar­

dzo tego pragną!... (K lę ka , tw arz chowa w dłonie — po c h w ili patrzy). Nie lubię tego astrologa... Tw arz ma ponurą, a gdy go pyta ją o horoskopy domu Jagiellonów, stęka jeno i wzdycha, a oczy przewraca...

Cóż może grozić? Czterech synaczków, ja k dęby u tro n u ojca, ja ko orłow ie bystrzy i radośni... Ale cóż są nadzieje ludzkie? Los rozw iać je może w m gnienie oka... Należy sądzić, że chwała Jagiellonów będzie długa i wielka... że pokolenia w pokolenie na la t setki iść będzie litew sko-polska dynastja...

Ale czemuż serce m oje ta k się trw oży i miecz boleści je przenika?... O Boże!...

O bracia m oi ukochani! Jakiż los wam są­

dzony? (kaszle). Ciężka jest dola królów ...

(Słychać płacz dzieci). Co to? Któż to pła­

cze tak rzew liw ie? (Płacz m ocniej, bliżej).

Na Boga, a któż to dzieciątka ta k małe w yg n ał w noc na ulicę W ilna ? D ziatki, co to z wam i?

42

(45)

D ZIEC KO I. Paniczu, chleba kaw ałek, giniem y z głodu i zimna...

D ZIEC KO II. Daj, daj, jeść, jeść!

DZIEC KO I I I . Zim no, zimno, Mama, tata... do chaty, pójdziem do chaty...

K A Z IM IE R Z . Zim no wam... Cóż tu począć...

chodźcież tu, pod opończę... a ja kie to zmarznięte! Snać długo już błądzicie, że też n ik t się nie zlitow ał!... Kto was tak zostawił pisklęta-niebożęta ?

DZIEC KO I. tata pa wojnę poszedł... gdzieś da­

leko z wojskam i... do kró la m ów ili... a m a­

ma chora była... 'wypędzili z dom ku... Ma­

ma poszła chleba szukać i nie w róciła. My zostali i gdzież nam się podziać? Szli i szli pomiędzy domami...

D ZIE C K O II. Dobrodzieju, już nam ciepło pod tw o im płaszczem, ale daj jeść, daj...

K A Z IM IE R Z . Czekajcie ino, oto patrzcie, kościół Św. A nny, m a tk i M a ry i Dziewicy, jeno chw ilę p rz y k lę k n ijm y , a w estchnijm y do Jezusa, dobrego Pasterza, co owieczkom swym zginąć nieda... W n e t tu do zam ko­

wego kanonika zakołaczę i was odddam pod jego opiękę. T y lk o odetchnę, bom sła­

by, dzieciny moje...

D Z IE C I. Pójdziem y z tobą, dobry, piękny pani­

czu. Czy ty a nioł z nieba?

(46)

K A Z IM IE R Z . A gdzież tam... człowiek, jako i każdy... (kaszle). K lękajcie i mówcie ze mną pacierz... o tak, p rzyg arnijcie się do m nie ciasno, ciasno. Czy wam nie zimno?

D ZIEC KO I. Nie, panie, i jakaś błogość przeni­

ka. Słyszę, ja k bije tw oje serce i zda się, że je widzę, ja k płonie, wielkie, purpurow e, jak róża... a gorące, gorące ja k słoneczko...

ja k b y k w ia ty w niem k w itły ...

K A Z IM IE R Z . Bierzcie m oje serce, bierzcie je dla w szystkich lu d zi tej krainy... N iecli ono każdego uweseli, ogrzeje, i nakarm i... O to cię błagam Boże wszechmocny, oto Cię zaklinam , M aryjo, M atko nasza. Uczyń że tę łaskę u Syna swego, abym lu d ow i memu b y ł ojcem po w ieki, jako, że na ziemi k ró ­ lować n im nie niezdołałem... (b ije się w piersi). Dzieci, proście ze mną... słabo mi... pragnę odejść... (z jękiem ). M aryjo, weź m ię do królestw a Syna swego, niecli zbędę tego łachm ana ciała... niech łacniej uproszę ła ski boskiej dla ludzi... (kaszle bardzo). Dzieci... tam, na prawo, d rzw i proboszcza... Powiedźcie, że was królew icz Kazim ierz przysyła i prosi w im ię C hrystu­

sa o opiekę nad wami... On was przyjm ie...

(k ła n ia się, klęka i Madzie u d rzw i kościoła).

D Z IE C I. To Królew icz!... Nasz pan m iłościw y!...

D ZIECKO I. Panie! Jakże was tu pozostawić?...

Tak słabi jesteście!...

44

(47)

D ZIEC KO II. On m dleje! Patrz, umiera!... Oczy m a zamknięte... Ale to nie może być króle­

w icz! Królewicze chodzą we złocie... a on m a ciemną opończę!

D ZIEC KO I I I . To jest anioł! Słyszałeś, co opo­

w iadali, że się czasem anieli pokazują?

D ZIEC KO I. No to chodźmy do księdza... Po­

wiem y mu, że tu ktoś leży...

GŁOS NOCNEGO STRÓŻA. (Zdaleka — zbliża się). Czwarta biła, wnet zadnieje, strzeżcie ognia i złodzieja.

D Z IE C I. R atunku! Panie, hej, panie! Tu do nas!

STRÓŻ. H ola! Kto tam wrzeszczy? Czego9 Co tu, jakieś dzieciszcza wedle zam ku! a któż tu leży? czego tu!

D IZEC KO I. Nie wiem y... M ie n ił się K ró le w i­

czem... Serce ma gorące...

STRÓŻ. Posuńcie się, zaświecę latarką... Jezusie NazaTeński! Toż to sam Królewicz Kazi­

m ierz we własnej osobie poniewiera się na progu św ią tyn i! H ej! (dzw oni). Niechże się zbudzą księża, zakrystjan, niech biegną po straże! Jakoż tu Majestat m a leżeć w prochu na u lic y ! P rzy w o ta c h kościoła, ja k żebrak ubogi!

K A Z IM IE R Z . (Słabym głosem). T ak właśnie być pow inno. U stóp Boga... W śród najbied­

niejszych dziatek, na ziemi rodzinnej, lżej b y m i było umierać, niż w zam kowej

(48)

w spaniałej komnacie... Nie w ołaj, m ój ra iły bracie... Jeszcze m i nie czas... jeszcze iść muszę... jeno te d zia tk i weź do siebie...

Nie m am ze sobą sakiew ki i ani szeląga...

Serce m oje jeno m am ze sobą... serce je ­ no... oddaję wam całe... (dzw ony na ju trzn ię ). Słuchajcie! Oto b iją dzwony!

Serca dzwonów b iją na chwałę bożą by serca każdego człeka ta k b iły . Amen.

(Stróż i dzieci ldękają, dźw ięk dzwonów i dalekie w ołanie): „Ś w ięty, Ś w ięty!1 (D źw ig ną ł się i klęczy w zachwyceniu).

KO NIEC.

46

(49)
(50)
(51)
(52)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Czy gdzie królewna jęczy więziona, Czy gdzie się piękność niezwykła zjawi — Pieśń wielkie czyny, dzielnych imiona, Wszystko pieśń moja po świecie

Dalej w moim śnie widzę, jak w tej krainie mam swój własny dom nie na jeden dzień, i jak moja własna mateczka woła do mnie: “Ludwisiu kochana, pójdź już do domu, gdyż

Chcąc, by ładniej się wszystko wydało, należy ubrać starszych o ile możności w sukmany, a młodzież jasno, chłopcy muszą być w płót- niankach,

Niby nie wiesz. Wszak do Wilna dziś wyrusza jegomość Mikołaj. Jego gońce, aniołowie, niosą dzieciom smakołyki, djablik Kuno, rózgę dzierży.. Od djabła

Teraz już rozumiem dlaczego nieznany Rycerz od nas

Minister wojny (do ministrów.) Uspokójcie się panowie.. SCENA

„tak, zagadnienie jest trudne, ale trzeba się z nim uporać; jesteście badaczami, roz−.. wiążcie problem, a my was ozłocimy.” I taka była geneza tematu „Injectol”,

Jestem sobie młynarz stary, Ale jeszcze czerstwy, jary, Mąkę, krupy, ludziom mielę, 1 upijam się w niedzielę!. Kiedy dobrze sobie łyknę, To na żonkę ostro