Martin Esslin
Znaczenie absurdu
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 67/3, 261-283
MARTIN ESSLIN
ZNACZENIE ABSURDU
Gdy Z a ra tu s tra Nietzschego wyszedł z gór, aby nauczać ludzi, n a potk ał w lesie św iętego pustelnika. S tarzec te n nam aw iał go, ab y za m ieszkał raczej w dziczy, niż szedł do ludzkich osiedli. K iedy Z a ra tu s tra zap ytał pusteln ika, jak spędza czas w sam otności, ten odrzekł: „Pieśni składam i śpiew am je; a gdy pieśni składam , śm ieję się i płaczę, i po m ru k u ję z cicha; ta k Boga chw alę” . Z a ra tu stra odrzucił propozycję sta rc a i ru sz y ł w dalszą podróż. Ale gdy został sam , rzek ł do swego serca: „Czyżby to było możliwe! W szak te n św ięty starzec nic jeszcze w sw ym lesie nie słyszał o tym , że Bóg już u m a rł” к
Zaratustra opublikow any został po raz pierw szy w 1883 roku. Liczba
ludzi, dla k tó ry ch Bóg okazał się m artw y , w zrosła znacznie od czasów Nietzschego, a cała ludzkość dostała gorzką lekcję fałszu i zła zaw iera jąc y c h się w n iek tó ry ch tanich i w u lg arn y ch su b sty tu tach , k tó re zajęły jego m iejsce. Po dw óch straszliw ych w ojnach wciąż jest w ielu, którzy p ró b u ją pogodzić się ze znaczeniem słów Z a ra tu stry , poszukując sposo bu, w ja k i m ogliby z godnością stanąć tw arzą w tw a rz ze w szechśw ia tem pozbaw ionym tego, co kiedyś było jego cen tru m oraz jego ludzkim celem , ze św iatem pozbaw ionym ogólnie p rzy ję te j zasady in teg ru jącej, k tó ry sta ł się chaotyczny, bezcelowy — absurdalny.
T e a tr a b su rd u je s t jed n ą z form tego poszukiw ania. Śm iało staw ia czoło faktow i, że dla tych, dla k tó ry ch św iat u tra c ił swe zasadnicze w ytłu m aczen ie i znaczenie, nie je st już m ożliw a akceptacja form w sztu ce, wciąż jeszcze o p arty ch na k on ty n u acji stand ardó w i koncepcji, które
[Martin E s s l i n , urodzony w Budapeszcie, wychowany w Wiedniu, w 1938 r. w yem igrow ał do Anglii. Teatrolog, krytyk, dyrektor wydziału słuchowisk w British Broadcasting Corporation, gdzie pisze scenariusze i reżyseruje sztuki. Jest autorem m onografii Brecht: The M a n and H is W o rk oraz głośnej, wielekroć wznawianej i tłum aczonej na w iele języków książki The Theatre of the A b s u rd (1961).
Przekład według: M. E s s l i n , T he Theatre of the Absurd. N ew York 1969, rozdz.: T he Significance of the A b s u r d, s. 350—377.]
1 F. W. N i e t z s c h e , T ako rzecze Zaratustra. Przekład i wstęp W. B e r e n t a . Toruń—W arszawa—Siedlce [1905], s. 6.
u tra c iły sw ą ważność, tzn. m ożliw ość poznania p ra w rządzących p rze w odnim i i p odstaw ow ym i w artościam i, p ra w w ypro w adzaln ych z solid nych podstaw w yjaw io n ej pewności o sensie ludzkiego istnien ia we w szechśw iecie.
W yrażając trag iczn y sens s tra ty , w b ra k u podstaw ow ych pew ników , te a tr ab su rd u w p arad o k saln y sposób okazuje się sym ptom em czegoś, co jest praw dopodobnie najbliższe sta n ia się au te n ty cz n y m poszukiw a niem relig ijn y m naszych czasów: próba, choć nieśm iała i początkująca, śpiew ania, śm iania się, p łak an ia — i m ruczenia — jeśli n aw et nie na cześć Boga (którego im ię, m ówiąc słow am i Adam ova, tak długo d eg ra dowało się w użyciu, że utraciło sw oje znaczenie), to w każdym razie w poszukiw aniu w y m iaru dla N iew ypow iedzianego; próba uśw iadom ie nia człow iekow i podstaw ow ych p raw d jego istnienia, w pojenia m u od now a utraconego sensu cudu kosm icznego i pierw otnego cierpienia, w y trącen ia go z egzystencji, k tó ra stała się szablonow a, m echaniczna, pełna sam ozadow olenia i pozbaw iona godności, w y n ikającej ze świadomości. Bo, przede w szystkim , Bóg je s t m a rtw y dla mas, k tó re żyją z dn ia na dzień i u tra c iły w szelki k o n ta k t z podstaw ow ym i fak ta m i — i ta je m n i cam i — ludzkiego istnienia, z któ rym i, w daw niejszych czasach, kom u nikow ano się za p o śred nictw em r y tu a łu lub religii, przez co staw ano się cząstkam i p raw dziw ej społeczności, a nie tylk o cząsteczkam i w zatom i
zow anym społeczeństw ie. 4
T e a tr ab su rd u stanow i część n ieu sta ją c y ch usiłow ań podejm ow anych przez p raw d ziw y ch a rty stó w naszych czasów, k tó re m ają na celu oba lenie tej m a rtw e j ściany sam ozadow olenia i zautom atyzow ania i stw o rzenie na now o św iadom ości sy tu a c ji człow ieka wobec k o n fro n tacji z pod staw ow ym i p raw d am i jego istnienia. Jak o taki, te a tr a b su rd u spełnia podw ójną rolę i obd arza swą publiczność dw o jak im absurdem .
Po pierw sze p ię tn u je , za pom ocą sa ty ry , absurdaln ość życia w nie św iadom ości rzeczyw istości podstaw ow ej. Je st to w łaśnie uczucie m a r t w oty i m echanicznego bezsensu na pół nieśw iadom ego życia, uczucie „ludzi u k ry w a ją c y c h nieludzkość” , k tó ry ch Cam us o p isuje w Micie S y
z y f a :
W momentach jasności w idzenia m echaniczność ich gestów, ich pozbawiona sensu pantom im a głupim czyni w szystko, co ich otacza. Człowiek rozmawia przez telefon za szklaną przegrodą: nie słychać go, ale widać jego mimikę bez znaczenia; i zadajem y sobie pytanie, dlaczego on żyje. Ten niepokój wobec nieludzkości sam ego człow ieka, to niew ym ierne zachwianie wobec obrazu tego, czym jesteśm y, te „m dłości”, jak to określa w spółczesny autor, to ab su rd z.
J e s t to doznanie, k tó re Ionesco w y raża w sztu kach takich, jak Łysa
ś p iew aczka czy Krzesła, A dam ov w La parodie czy N. F. Sim pson
2 A. C a m u s , Mit S yzyfa. W: Eseje. Wybór i przekład J. G u z e. Wstęp napisał J. K o s s a k . Warszaw'a 1971, s. 101.
w D źw ię c zn ym dzwonieniu. R eprezen tuje ono aspekt saty ry czn y i pa- rod ystyczn y te a tru absu rd u , jego k ry ty k ę społeczną, jego chłostanie niepraw dziw ego, m ałostkow ego społeczeństwa. Je st to n ajłatw iej p rz y sw ajalna i stąd najszerzej rozpoznaw ana idea przekazyw ana przez te a tr absurdu, ale nie jest b y n ajm n iej jego n ajisto tn iejszą i najb ard ziej zn a
czącą cechą.
W swoim drugim , pozytyw niejszym aspekcie, pod w arstw ą saty ry cz nego u kazyw ania ab su rd u n ieautentycznego sty lu życia, jte^tx._.absurdu sta je w obec głębszych pokładów absurdalności — absurdalności samego ludzkiego istnienia w świecie, w któ ry m upadek w iary relig ijnej pozba w ił człow ieka pew ników . G dy ju ż niem ożliw e staje się zaakceptow anie pełnych, zam kniętych systemów7 w artości i objaw ień boskiego celu, trzeba stanąć tw arzą w tw a rz z życiem w jego podstaw ow ej sztyw nej rzeczy wistości. Oto dlaczego w analizach u tw orów d ram atu rg ó w a b su rd u w tej książce zawsze w idzieliśm y człow ieka odartego z przypadkow ych u w a ru n k o w a ń pozycją społeczną lub kontekstem historycznym , zmuszonego do dokonania zasadniczxch w yborów , zderzonego z podstaw ow ym i dla sw ojej egzystencji sytuacjam i; człow ieka stojącego tw arzą w tw arz z cza sem i dlatego trw ającego w oczekiw aniu — w sztukach B ecketta i C el- b era — w oczekiw aniu pom iędzy narodzinam i a śm iercią; człow ieka uciekającego przed śm iercią, w spinającego się coraz w yżej — w sztuce V iana; lub pasyw nie opadającego w k ie ru n k u śm ierci u B uzattiego; człow ieka bu ntu jąceg o się przeciw ko śm ierci, stającego z nią oko w oko i akceptującego ją — w M ordercy nie do w ynajęcia Ionesco; człow ieka zaplątanego bez w yjścia w m iraż złudzeń, w lu stra o dbijające lu stra, i w iecznie ukry w ająceg o podstaw ow ą rzeczyw istość — w sztuk ach Ge neta; człow ieka usiłującego u stalić sw oją sy tu ację lub w yrw ać się na wolność tylk o po to, aby znów znaleźć się w ko lejn ym w ięzieniu — w przypow ieściach M anuela de Pedrolo; człow ieka próbującego w yzna czyć skrom ne m iejsce dla siebie w otaczających go ciem nościach i zim nie — w sztu kach P in te ra ; człow ieka darem nie usiłującego pojąć praw o m oralne n a zawsze pozostającego poza zasięgiem jego rozum ienia — u A rrab ala; człowieka, k tó ry doszedł do beznadziejnego przekonania, że żm udny w ysiłek prow adzi do takiego sam ego rezu ltatu , co pasyw na in dolencja — do całkow itej jałowości i n ieuchronnej śm ierci — w e wcześ niejszych u tw o rach Adam ova; człowieka na zawsze sam otnego, zam u row anego w w ięzieniu sw ojej subiektyw ności, niezdolnego dosięgnąć drugiego człow ieka — w ogrom nej większości tych sztuk.
Z ajm u jąc się podstaw ow ym i praw dam i ludzkiego istnienia, sto sun kowo niew ielką ilością podstaw ow ych problem ów życia i śm ierci, izo lacji i porozum ienia, te a tr a b su rd u bez w zględu na to, jak bardzo by się w y daw ał groteskow y, fryw o ln y i niedorzeczny, rep re z en tu je pow rót do oryginalnej, relig ijn ej fun k cji teatru : konfrontacji człow ieka ze sferą m itu i rzeczyw istości religijnej. Podobnie jak staro ży tn a trag ed ia
grec-ka, średniow ieczne m isteria i barokow e alegorie, te a tr a b su rd u staw ia sobie za cel uśw iadom ienie sw ojej publiczności przypadkow ego i t a jem niczego m iejsca człow ieka we w szechśw iecie.
Różnica polega po p ro stu n a ty m , że zarów no w staro g reck iej t r a gedii i kom edii, ja k i w średniow iecznym m isteriu m i barokow ym auto
sacramental te podstaw ow e p raw d y b yły pow szechnie znanym i i ogól
n ie p rzy ję ty m i system am i m etafizycznym i, g dy tym czasem te a tr a b su r du w y raża nieobecność takiego ogólnie przy jęteg o kosm icznego system u w artości. Tak w ięc zachow ując znacznie w iększą skrom ność, te a tr a b su rd u nie p re te n d u je do tłum aczenia człow iekowi isto ty Boga. Może po p ro stu p rzedstaw ić, z niepokojem lub drw in ą, in tu icy jn e rozum ienie podstaw ow ych p raw d przez jednostkę, tak ja k ich ona doświadcza; owo ce zstąpienia człow ieka do głębi sw ojej osobowości, jego sny, fan ta zje i senne w idziadła.
O ile poprzed n ie p ró b y skonfro n to w an ia człow ieka z p raw dam i pod staw ow ym i jego istn ien ia u k azyw ały sp ójną i ogólnie znaną w ersję praw dy , te a tr ab su rd u po p ro stu p rzek azu je n a jb a rd zie j in ty m n e i oso biste rozum ienie in tu ic y jn e sy tu acji ludzkiej przez poetę, jego w łasne p o c z u c i e i s t n i e n i a , jego in d y w id u aln ą w izję św iata. J e st to t e m a t y k a poru szan a przez te a tr a b su rd u i ok reślająca zarazem jego f o r m ę , k tó ra z konieczności m usi rep rezen to w ać konw encje sceny zasadniczo różniącej się od te a tru „realistycznego” naszych czasów.
Jak o że te a tr a b s u rd u nie zajm u je się przek azyw an iem inform acji ani p rezen tacją p roblem ów czy przeznaczeń postaci, k tó re istn ieją poza św iatem w ew n ętrzn y m a u to ra , jako że nie objaśnia też, ani nie rozw aża propozycji ideologicznych, nie z ajm u je się więc p rzed staw ianiem zdarzeń, opow iadaniem losu czy przygód postaci, ale w zam ian p o kazu je zasad niczą sy tu ację jed n o stk i. J e st to te a tr sy tu acji, w p rzeciw ieństw ie do te a tru n a stę p u jąc y c h po sobie zdarzeń, i dlatego używ a raczej języka opartego n a w zorach k o n k retn y c h obrazów niż a rg u m e n tu i d ysk u rsy w - nego dialogu. A skoro p ró b u je p rzedstaw ić sens istnienia, nie m oże b a dać ani rozw iązyw ać problem ów zachow ań i m oralności.
Poniew aż te a tr a b su rd u przed staw ia osobisty św iat autora, b rak u je w nim obiek ty w n ie praw dziw y ch postaci. Nie jest w stan ie ukazać zde rzen ia przeciw staw n y ch tem p eram en tó w ani badać ludzkich nam iętności u w ik łan y ch w k o n flik t, nie je st zatem d ram a ty c z n y w pow szechnie p rz y ję ty m znaczeniu tego słowa. Nie zajm u je się tak że opow iadaniem fa b u ły dla przek azania jak ie jś m oraln ej czy społecznej nauki, co jest celem n a rracy jn eg o , „epickiego” te a tru B rech ta. A kcja w sztuk ach te a
tru ab su rd u nie m a na celu opow iadania fabuły, ale przekazyw anie u k ład u obrazów poetyckich. D la p rzy k ład u : szereg rzeczy dzieje się w Czekając na Godota, ale zd arzen ia te nie tw orzą w ą tk u ani fabuły; są one obrazem in tu icy jn eg o odczucia B ecketta, że n i c s i ę w ł a ś c i w i e n i g d y n i e d z i e j e w egzystencji człow ieka. Cała sztuk a jest
złożonym obrazem poetyckim utw orzonym ze skom plikow anego zestaw u obrazów i tem atów pobocznych, które p rzep latają się jak tem a ty kom pozycji m uzycznej, a nie — jak w większości dobrze sk onstruow anych sztuk — w celu ukazania linii rozw oju, ale ab y w yw ołać w um yśle w i dza totalne, złożone w rażenie elem entarnej i statycznej sytu acji. Pod tym względem te a tr ab su rd u je st podobny do sym bolistycznego lub im a- ginistycznego w iersza, k tó ry rów nież p rezen tu je u k ład obrazów i sko jarzeń we w zajem nie zależnej stru k tu rz e .
Gdy epicki te a tr B rech ta pró b u je poszerzyć zakres d ra m a tu przez w prow adzenie elem entów n arracy jn y ch , epickich, te a tr a b su rd u m a na celu skupienie i głębię esencjonalnie lirycznego, poetyckiego układu. D ram atyczne, n a rra c y jn e i liryczne elem en ty są, rzecz jasna, obecne w każdym rodzaju d ram atu . T eatr B rechta, podobnie jak Szekspira, zaw iera liryczne dodatki w postaci songów; naw et najb ardziej d y d a k tyczne u tw o ry Ibsena i Shaw a bogate są w m om enty czysto poetyckie. Jed nakże te a tr ab su rdu przez odrzucenie psychologii, subtelności cha rak te ry z a c ji i w ą tk u w konw encjonalnym znaczeniu n ad aje elem entow i poetyckiem u nieporów nanie większą siłę w yrazu. O ile sztukę o w ątk u lin earn y m określa rozw ój w czasie, to w form ie dram atyczn ej, k tó ra p rez e n tu je skonkretyzow any obraz poetycki, rozciągłość sztuki w cza sie jest czysto przypadkow a. W yrażając i n t u i c j ę w g ł ę b i , roz ciągłość pow inna być idealnie osiągalna w p o j e d y n c z y m m o m e n c i e i jedynie dlatego, że jest fizycznie niem ożliw e przed staw ie nie tak złożonego obrazu w jednej chwili, m usi to być rozłożone na pew ien czas. Dlatego s tru k tu ra takiej sztuki jest po pro stu środkiem do w yrażenia złożonego, totalnego obrazu przez odkryw anie go w sekw en cji w zajem nie na siebie oddziałujących elem entów .
Dążenie do p rzekazania pełnego sensu istnienia je st próbą zaprezen tow ania praw dziw szego obrazu sam ej rzeczywistości, rzeczyw istości ta kiej, jak ją percy p u je jednostka. T eatr ab su rd u jest o statnim ogniwem w łańcuchu rozw oju zapoczątkow anego przez naturalizm . Idealistyczna, platoniczna w iara w niezm ienność rzeczy sam ych w sobie — idealne kształty, k tó ry ch ukazanie w czystszej postaci, niż m ożna było kiedy kolw iek znaleźć w n atu rze, było zadaniem a rty s ty — stała się podstaw ą filozofii L ocke’a i K an ta, k tó rzy opierali rzeczyw istość na percepcji i w ew nętrznej s tru k tu rz e ludzkiego um ysłu. W ten sposób sztuka stała się naśladow nictw em zew nętrznej n a tu ry . Jed nakże takie naśladow ni ctw o m usiało okazać się niezadow alające, a to nieuchronnie w iodło do następnego k ro ku — eksploracji rzeczywistości um ysłu. Ibsen i S trin d berg p otw ierdzają ten rozwój swoimi trw ający m i przez całe życie p ró bam i zgłębienia rzeczyw istości. Jam es Joyce zaczynał od drobiazgow o realistyczny ch opow iadań, a skończył na ogromnej, złożonej s tru k tu rz e
Finnigans Wake. Twórczość d ram atu rg ó w absu rdu k o n ty n u u je te n sam
jedn ostk a postaw iona w sy tu a c ji człowieka? w jak i sposób staje tw arzą w tw a rz ze św iatem ? jak to jest być kim ś? A odpow iedzią jest jedyny, cały, ale złożony i sprzeczny obraz poetycki — jedna sztuk a — lub seria takich obrazów uzup ełn iający ch się w zajem nie — dzieło d ram a tu rg a.
S ta ra ją c się pojąć św iat w jak ie jś jednej chwili, odbieram y jed n o cześnie cały kom pleks różnych w rażeń i odczuć. Tę chw ilow ą w izję m o żem y przekazać jed y n ie w ten sposób, że rozbijem y ją na różne e le m enty, k tóre m ogą być potem zestaw ione w sekw encje w czasie, w zd a nie lu b w serię zdań. A by przełożyć nasze w rażenia na term in y p oję ciowe, n a logiczną m yśl i język, doko n u jem y operacji analogicznej do tej, k tó rą p rzeprow adza an alizato r p rze tw a rza jąc y obrazy w kam erze telew izyjnej na rzęd y p o jedynczych im pulsów . O braz poetycki odzna czający się w ieloznacznością oraz zdolnością jednoczesnego w yw oływ a nia różnorakich elem entów asocjacji zm ysłow ej, jest jed n y m ze sposo bów, dzięki k tó ry m m ożem y przekazyw ać, choć niedoskonale, rzeczy w istość naszego in tu icy jn eg o rozum ienia św iata.
E k scen try czn y filozof niem iecki, L udw ig K lages — p raw ie całkiem i niesłusznie zapoznany n a całym obszarze języ ka angielskiego — sfo r m ułow ał psychologię p ercep cji o p artą n a stw ierdzeniu , że nasze zm ysły obdarzają nas obrazam i (B ilder) utw orzonym i z w ielu różnych jed n o czesnych w rażeń, k tó re są kolejno analizow ane i dezintegrow ane w p ro cesie tran sp o n o w an ia ich na m yślenie pojęciow e. Dla K lagesa jest to część zdradliw ego oddziaływ ania k rytycznego u m y słu n a elem ent tw ó r czy — jego filozoficzne m a g n u m opus nosi ty tu ł Der Geist als W id e r
sacher der Seele [Intelekt jako antagonista duszy] — ale jakkolw iek
jego pró ba p rzek ształcen ia tej sprzeczności w kosm iczną bitw ę m iędzy elem entem tw órczym i an ality czn y m m ogłaby okazać się błędną, to jed n a k zasadnicza idea, że m yśl pojęciow a i d y sk u rsy w n a zuboża nie- w ysłow ioną p ełnię percypow anego obrazu, pozostanie niezbita, choćby tylko jako ilu stra c ja tego, co przekazyw ane jest za pośred nictw em poe tyckiego obrazow ania.
I w łaśnie to dążenie do przek azan ia pierw otnej, nie rozproszonej jeszcze całości p ercep cji o raz in tu icy jn e rozum ienie b y tu pozw ala zro zum ieć dew aluację i d ezin tegrację języka w te a trz e ab su rd u . Bo jeśli to przek ład an ie całego in tu icy jn eg o rozum ienia b y tu na logiczną i cza sow ą sekw en cję m yśli pojęciow ej jest tym , co pozbaw ia owo ro zum ie nie jego p ierw o tn ej złożoności i p raw d y poetyckiej, to zrozum iałe się staje, dlaczego a rty s ta p ró b u je odnaleźć sposoby uw olnienia się spod w p ły w u m ow y d y sk u rsy w n ej i logiki. N a ty m zresztą polega głów na różnica m iędzy poezją i prozą: poezja je st w ieloznaczna i asocjacyjna, u siłu je zbliżyć się do całkow icie nieko n cep tu aln ego języ ka m uzyki. T e a tr absurdu , wnosząc te sam e usiłow ania poetyckie w k o n k retn ą obrazo wość sceniczną, m oże zajść znacznie dalej w elim ino w aniu Logiki, d y s
k u rsy w nej m yśli i języka niż czysta poezja. Scena jest w ielow ym iaro w ym środkiem ; pozw ala na jednoczesne użycie elem entów w izualnych, ru ch u , św iatła i słowa. Dzięki tem u szczególnie się n ad aje do przekazy w ania złożonych obrazów cechujących się w zajem nym , k o n tra p u n k to w ym oddziaływ aniem n a siebie w szystkich ty ch elem entów .
W tea trz e „ lite ra ck im ” język pozostaje składnikiem dom inującym . W a n ty lite ra c k im w idow isku cyrkow ym czy estradow ym język spro w adza się do roli bardzo podrzędnej. T eatr absurdu odzyskał swobodę posługiw ania się językiem jako jednym — czasem dom inującym , cza sem podporządkow anym — ze składników sw ojej w ielow ym iarow ej w y obraźni poetyckiej. Dzięki w prow adzeniu zasady k o n tra stu m iędzy języ kiem scenicznym a ak cją i zredukow aniu go do gadaniny bez znacze n ia lub odrzuceniu logiki dyskursyw nej na rzecz poetyckiej logiki sko ja rz e ń i w spółbrzm ień, te a tr absu rd u nadał scenie now y w ym iar.
W swoim dew aluow aniu języka te a tr absurdu pozostaje w zgodzie z ogólnym tren d em naszych czasów. J a k zaznaczył George S tein er w dwóch felieton ach radiow ych zaty tuło w an ych The Retreat fro m the
W ord [Odwrót od słowa], d ew aluacja języka c h a ra k te ry z u je nie tylko
rozw ój w spółczesnej poezji czy m yśli filozoficznej, ale co w ięcej, no woczesnej m atem aty k i i n auk przyrodniczych.
Nie jest paradoksem twierdzić — mówi Steiner — że w ielka część rzeczy w istości zaczyna się dziś poza język iem 3. (...) Duże obszary znaczących do świadczeń zawierają się dziś w językach niewerbalnych, jak matematyka, form uły i symbolizm logiczny. Inne należą do „anty-języków ”, takich jak praktyka sztuki niefiguratywnej lub muzyki atonicznej. Świat słow a skurczył się 4.
Co w ięcej, odrzucenie języka jako najlepszego narzędzia notacji w sfe rze m atem aty k i i logiki sym bolicznej idzie ręk a w ręk ę z zaznaczają cym się osłabieniem powszechnego przekonania o jego p rak tyczn ej u ż y teczności. Języ k coraz bardziej chyba pozostaje w sprzeczności z rz e czyw istością. W szystkie k ieru n k i myśli, k tó re m ają najw iększy w pływ na w spółczesny sposób codziennego m yślenia, w yk azu ją te tendencje.
W eźm y dla p rzy k ła d u m arksizm . Tu odróżnia się p o z o r n e sto su n k i społeczne od k ry ją c ej się za nim i r z e c z y w i s t o ś c i społecz nej. O biektyw nie pracodaw ca jest uw ażany za w yzyskiw acza, a co za ty m idzie, za w roga k lasy pracu jącej. Jeśli zatem pracodaw ca m ówi do robotnika: „Podzielam wasz p u n k t w idzenia” , może n aw et w ierzyć w to, co m ówi, ale obiektyw nie jego słowa są bez znaczenia. Jakkolw iek by zapew niał o swej sy m patii dla robotnika, pozostaje jego wrogiem . Ję zy k należy tu ta j do sfery czysto subiektyw nej i dlatego jest pozba w iony ob iekty w n ej realności praw dy.
3 G. S t e i n e r , The Retreat from the Word: I, „Leistener” (London), 14 VII 1960.
To samo sto su je się do w spółczesnej psychologii głębi i do psycho analizy. K ażde dziecko dziś wie, że istn ieje w ielk a przepaść m iędzy tym , co je s t św iadom ie pom yślane i stw ierdzone, a psychologiczną rzeczyw i stością k ry ją c ą się za w ypow iadanym i słow am i. Syn, k tó ry m ów i sw em u ojcu, że go kocha i szanuje, obiektyw nie m usi być przep ełnio ny edypow ą nienaw iścią do niego. Może o ty m nie wiedzieć, ale m yśli coś zu pełnie innego, niż mówi. A podśw iadom ość jest bardziej rzeczyw ista niż św ia dom a w ypow iedź.
G łów ną ten d e n c ją we w spółczesnej filozofii je st rów nież rela ty w iz a cja, dew aluacja i k ry ty k a języka, co znalazło p otw ierdzenie w p rze św iadczeniu W ittg en stein a z końcow ej fazy jego rozm yślań, że filozof m usi czynić w ysiłki, aby w yp lątać m yśli z konw encji i zasad g ram atyk i, k tó re pom ylone zostały z zasadam i logiki.
Więził nas pew ien obraz. Nie m ogliśm y w ydostać się, bo tkw ił w naszym języku, a ten zdaw ał się go nam nieubłaganie powtarzać. (...) Skąd bierze się doniosłość takich rozważań, skoro zdają się one jedynie burzyć wszystko, co interesujące, tzn. co w ielk ie i ważne? (Niejako w szelkie budowle, zostawiając jedynie gruzy i rum owiska.) Burzymy jednak tylko zamki na lodzie, odsłaniając podłoże językowe, na którym stały 5.
P rzez zasadniczą k ry ty k ę języka n a stęp cy W ittg en stein a udow odnili, że liczne kateg o rie tw ierd zeń są pozbaw ione obiektyw nego znaczenia. „G ry słow ne” W ittg en stein a m ają w iele w spólnego z te a tre m absu rd u.
Ale n a w e t b ard ziej znaczący niż te ten d en cje w m yśli m ark sisto w skiej, psychologicznej i filozoficznej, je st dzisiejszy tre n d p o jaw iający się w codziennym św iecie p racy szarego człowieka. W ystaw iony na n ie u sta n n y i n ieu b łag an ie gad atliw y a ta k środków m asow ego przekazu, p rasy i rek lam y, szary człow iek s ta je się coraz b ardziej sceptyczny wobec języka, z jak im się spotyka. M ieszkańcy p ań stw to ta lita rn y c h w iedzą doskonale, że większość tego, co im się mówi, to pustosłow ie, pozbaw ione rzeczyw istego znaczenia. N auczyli się czytać m iędzy w ie r szami, tzn. odgadyw ać rzeczyw istość, k tó rą język raczej skryw a, niż odsłania. Na Zachodzie eufem izm y i om ów ienia p rz e p e łn ia ją p rasę i roz b rzm iew ają zza p ulpitów . A rek lam a, p rzez n ieu sta n n e używ anie su p e r latyw ów , zdołała zdew aluow ać język aż do p u n k tu , w k tó ry m stało się ogólnie p rzy ję ty m ak sjom atem , że większość słów eksponow anych na tablicach ogłoszeń czy n a kolorow ych stro n icach ogłoszeń w m aga zynach jest tak sam o pozbaw iona znaczenia, ja k brzęczące ry m y h an dlo w ych rek la m telew izyjnych. Z iejąca przepaść ro zw arła się m iędzy języ kiem a rzeczyw istością.
Poza pow szechną d ew alu acją języka w przep ły w ie m asow ej kom u nik acji w zrastająca specjalizacja życia uniem ożliw iła w ym ianę m yśli m iędzy przedstaw icielam i odm iennych środow isk, k tó re w ykształciły
5 L. W i t t g e n s t e i n , Dociekania jilozoficzne. Przełożył, w stępem i przypi sam i opatrzył B. W o l n i e w i c z , Warszawa 1972, s. 73— 74.
sw oje w łasne żargony. J a k m ówi Ionesco, podsum ow ując i rozw ijając poglądy A ntonina A rtaud:
Jako że nasza wiedza oddziela4 się od życia, nasza kultura przestaje nas sam ych zawierać (lub też zawiera jedynie nieznaczną część nas samych), ponie waż formuje kontekst „społeczny”, do którego nie jesteśm y włączeni. Tak w ięc problemem staje się odnowienie kontaktu życia z kulturą, stworzenie z niej ponownie żywej kultury. Aby to osiągnąć, będziemy najpierw m usieli zabić „respekt przed tym, co napisane czarno na białem ” (...), skruszyć nasz język, tak żeby można go było złożyć od nowa w celu powtórnego stworzenia kon taktu z „absolutem”, czy też, jak wolałbym to sformułować, „z wielokrotną rzeczyw istością”; koniecznie trzeba „zmusić ludzi z powrotem do widzenia siebie
takim i, jacy są naprawdę” 6.
Oto dlaczego te a tr a b su rd u tak często pok azuje u p ad ek porozum ienia m iędzy ludźm i. Je st to po p ro stu satyryczne w yolbrzym ienie istn ie ją cego stan u rzeczy. W epoce kom unikacji m asow ej język w ym knął się spod kontroli. Musi zostać sprow adzony do swej właściw ej fu nk cji — w y rażania au ten ty czn ej treści, a nie jf j przem ilczania. Ale będzie to m ożliw e tylk o w tedy, gdy przyw rócony zostanie szacunek dla pisanego i m ówionego słowa jako środka kom unikacji i kiedy skostniałe frazesy, k tó re d om inują nad m yślą (jak np. w lim erykach E dw arda L eara czy w świecie H um p ty D um p ty), zostaną zastąpione przez żyw y język, k tó ry służy m yśli. To zaś m ożna będzie osiągnąć jedynie pod w aru nk iem w yznaczenia i respektow ania g ranic języka logicznego i dyskursyw nego oraz uznania korzyści języka poetyckiego.
Środki, k tó ry m i d ram a tu rd z y ab su rd u w y rażają sw oją k ry ty k ę — w znacznym stopniu in sty n k to w n ą i nie zam ierzoną — naszego rozpa dającego się społeczeństw a, oparte są na gw ałtow nym zderzeniu w idow ni z groteskow o w yolbrzym ionym i w ykrzyw ionym obrazem św iata, k tó ry stracił rozum . Je st to tera p ia w strząsow a, dzięki k tó rej osiągnąć m ożna to, co d o k try n a „efek tu obcości” B rech ta postulow ała w teorii, ale czego nie osiągnęła w p rak ty ce — pow strzym anie publiczności przed identyfikow aniem się z postaciam i n a scenie (co jest w iekow ą i bardzo skuteczną m etodą te a tru tradycyjnego) i przyjęcie zam iast tego postaw y niezależnej i kry ty czn ej.
Jeśli id en ty fik u jem y się z głów ną postacią d ram atu , autom atycznie p rzy jm u je m y j e j p u n k t w idzenia, św iat, w któ ry m się ona porusza, w idzim y j e j oczami, odbieram y j e j w rażenia. Z pozycji d y d ak ty cz nego te a tru socjalistycznego B recht tw ierdził, że ta uśw ięcona przez w ieki psychiczna więź m iędzy aktorem i publicznością m usi być p rze rw an a. W jak i sposób m ogłaby w idow nia k r y t y c z n i e śledzić po czynania postaci w sztuce, jeśliby m iała przyjm ow ać ich p u n k t w idze nia? D latego -B rech t, w sw ym okresie m arksistow skim , próbow ał w pro
6 E. I o n e s c o , Ni un dieu, ni un démon. „Cahiers de la Compagnie Madeleine Renaud — Jean-Louis Barrault” (Paris), nr 22/23, maj 1958, s. 131.
wadzić szereg środków m ających na celu przezw yciężenie tej sytuacji. Mimo to nigdy nie osiągnął w pełni swego celu. Publiczność, m im o w prow adzenia songów, sloganów, a b stra k cy jn y c h d ek o racji i innych tego typu środków , w dalszym ciągu utożsam ia się ze znakom icie przez B rech ta n ak reślo n y m i postaciam i i dlatego często nie p o tra fi wobec nich zająć k ry ty czn ej postaw y, postulow anej przez au to ra. S ta ra m agia te a tru okazuje się zbyt silna; pociąg do identyfikacji, k tó ry w yw odzi się z podstaw ow ej cechy psychiki ludzkiej, jest nadal niep rzep arty . G dy w idzim y M atkę C ourage płaczącą po stracie swojego syna, nie m ożem y oprzeć się w spółczuciu dla niej, a ty m sam ym nie jesteśm y w stan ie potępić jej za to, że tr a k tu je w ojnę jako in teres, k tó ry w konsekw encji doprow adza do u tra ty przez nią dzieci. Im doskonalsza c h a ra k te ry sty k a postaci ludzkiej na scenie, tym b ardziej n ieu nik nio ny jest ów proces identy fikacji.
N atom iast w tea trz e a b su rd u w idow nia ogląda postacie, k tó ry ch m o ty w y i postępow anie pozostają w znacznej m ierze niezrozum iałe. U toż sam ienie się z tak im i postaciam i jest p raw ie niem ożliwe; im bardziej tajem nicze je st ich postępow anie i ch a ra k te r, im m niej ludzkie się sta ją , tym tru d n ie j spojrzeć z ich p u n k tu w idzenia n a św iat. Postacie, z k tó rym i w idow nia nie jest w stan ie się utożsam ić, są nieuchronnie kom icz ne. Je ślib y śm y utożsam ili się z b o h aterem farsy, k tó ry gubi spodnie, odczulibyśm y zakłopotanie i w styd. Ale jeśli naszą chęć id en ty fik acji pow strzym a groteskow ość tak iej postaci, śm iać się będziem y z jej k ło potliw ego położenia. To, co się jej p rzy trafia , w idzim y raczej z zew n ątrz niż z jej p u n k tu w idzenia. Skoro zatem niejasność m otyw ów i często niezrozum iała oraz tajem n icza n a tu ra poczynań postaci w tea trz e a b su r du skutecznie zapobiegają u tożsam ianiu się, te a tr tak i m usi być te a tre m kom icznym , m im o że tem a ty k a jego je st ponura, gw ałtow na i gorzka. Oto dlaczego te a tr ab su rd u p rzekracza k ateg o rie kom edii i traged ii i łą czy śm iech z grozą.
Ale nie je st zdolny, co w yn ik a z jego n a tu ry , sprow okow ać nas do zajęcia postaw y dogodnej dla przeprow adzenia obiektyw nej k ry ty k i spo łecznej, co było celem B rech ta. B rech t nie p rzed staw ia sw ej p ublicz ności zestaw u fak tó w społecznych ani p rzy k ładó w postaw politycznych. P rzedstaw ia publiczności obraz rozpadającego się św iata, k tó ry u tra c ił swą jednoczącą zasadę, swój sens i swój cel — u kazu je w szechśw iat ab su rd aln y . Co m a w ynieść w idz· z tej oszałam iającej ko n fro n tacji z praw dziw ie w yalieno w anym św iatem , k tó ry u traciw szy sw oją ra c jo nalną zasadę, w pełnym tego słowa znaczeniu oszalał?
T u ta j n ap o ty k a m y głów ny p ro b lem oddziaływ ania, estetycznej sk u teczności i w agi te a tru ab su rd u . J a k potw ierd za p rak ty k a , n ajlep sze sztu ki z tego g atu n k u , m im o zerw an ia z większością p rz y ję ty c h zasad dram atycznych, skutecznie fu n k cjo n u ją jak o te a tr — te a tr a b su rd u o d - d z i a ł u j e sw oją konw encją. Ale dlaczego o d d z i a ł u j e ? Odpo
w iedź w pew nej m ierze w ynika z powyższych rozw ażań o ch arak terze efektów kom icznych i farsow ych. Niepowodzenia postaci, które obser w u jem y chłodnym , krytycznym , w olnym od utożsam iania się okiem, ś m i e s z ą nas. G łupi bohaterow ie, którzy postępują w sposób szalony, zawsze byli pośm iew iskiem w cyrku, w m usic-hallu i w teatrze. Lecz takie postacie komiczne p ojaw iały się zawyczaj w sztukach o p rzem y ślanej budow ie i rów now ażone b yły postaciam i pozytyw nym i, z k tó ry m i widz mógł się utożsam ić. W teatrze a b su rd u całość akcji jest ta je m nicza, nie um otyw ow ana i na pierw szy rz u t oka nonsensow na.
E fekt obcości w tea trz e B rech ta m a na celu zaktyw izow anie postaw y kry ty czn ej i in telek tu aln ej. T eatr ab surdu przem aw ia do głębszych w a rstw um ysłu widza. A ktyw izuje siły psychiczne, uw alnia i w yzw ala u k ry te lęki i tłum ione agresje, a przede w szystkim — k on fro n tu jąc p u bliczność z obrazem rozpadu — u rucham ia żyw y proces sił in te g rac y j nych w um yśle każdego pojedynczego widza.
Eva M etm an pisze w sw ym znakom itym eseju o Becketcie:
W czasach panowania religii (sztuka dramatyczna) ukazywała człowieka chronionego, prowadzonego za rękę i czasem karanego przez siły (archety- piczne), ale w innych epokach ukazywała widzialny, namacalny świat, w któ rym człow iek przesiąknięty demonicznymi esencjami swego niewidzialnego, niedotykalnego istnienia wypełnia swoje przeznaczenie. W dramacie w spółczes nym krystalizuje się nowa, trzecia orientacja, w której człowiek ukazany jest nie w św iecie, w którym działają boskie czy demoniczne siły, ale sam na sam z tym i siłami. Ten nowy rodzaj dramatu wytrąca publiczność z jej zwykłego nastawienia. Tworzy próżnię pomiędzy sztuką a publicznością, tak że ta ostatnia zmuszona jest doświadczyć czegoś sama, czy będzie to przebu dzenie świadom ości sił archetypicznych, czy reorientacja ego, czy też obie te rzeczy na raz (...)7.
Nie trzeb a reprezentow ać szkoły Junga, ani stosować Jungow skich kategorii, ab y dostrzec moc tej diagnozy. Ludzie, k tó rz y w życiu co dziennym sty k a ją się ze św iatem rozszczepionym na serię odrębnych fragm entów , ze św iatem , k tó ry u tra c ił swój sens, ludzie, którzy nie zdają już sobie sp ra w y z tego stan u rzeczy ani z jego dezintegrującego w p ły w u na ich osobowość, postaw ieni są tw arzą w tw arz z w yolbrzym ionym obrazem tego schizofrenicznego w szechśw iata.
Próżnia pomiędzy tym, co pokazano na scenie, a widzem stała się tak nie do zniesienia, że widz nie ma innego wyjścia, jak tylko bądź odrzucić [sztukę] i w ycofać się, bądź dać się wciągnąć w zagadkę sztuki, nie zaw ie rającej niczego, co przypominałoby którekolwiek z jego celów i z jego reakcji na otaczający go świat 8.
Raz w prow adzony w tajem n ice sztuki, widz m usi rozw ażyć sw e p rze życia. Ze sceny otrzy m u je szereg rozłączonych szyfrów, k tó re należy
7 E. M e t m a n , Reflections on Samuel Beckett’s plays. „Journal of A nalytical Psychology” (London), styczeń 1960, s. 43.
ułożyć w sensow ną całość. W ten sposób zm uszony jest do własnego tw órczego w ysiłku, w y siłku in te rp re ta c ji oraz in teg racji. Czas m a s p ra w iać w rażenie w yw róconego do góry nogam i; publiczność te a tru a b s u r d u jest pow ołana do uporządkow ania go, czy też może raczej do spo strzeżenia, że św iat stał się ab su rd aln y ; potw ierdzenie tego fa k tu s ta now i pierw szy k ro k do pogodzenia się z rzeczyw istością.
Szaleństw o naszych czasów polega n a istn ien iu tuż obok siebie ogrom n e j ilości nie pogodzonych ze sobą w ierzeń i postaw — dla przy k ład u k onw encjonalna m oralność z jed n ej stro n y a w artości reklam ow e z d ru giej; pozostające w konflikcie tw ierd zen ia n au k i i religii lub też głośno proklam ow ane dążenie w szystkich w arstw do w spólnego celu, kiedy w gruncie rzeczy każda z n ich b ro ni sw oich bardzo w ąskich i egoistycz n ych interesów . N a każdej stro n ie g azety zw ykły szary człow iek spotyka odm ienne i sprzeczne sy stem y w artości. Nic więc dziwnego, że sztu ka ta k ie j epoki w y k azu je duże podobieństw o do objaw ów schizofrenii. Ale ja k pow iedział Ju n g w sw oim eseju o Ulissesie Joyce’a, to nie a rty s ta jest sehizofrenikiem :
Z m edycznego opisu schizofrenii w ynika jedynie analogia polegająca na tym, że schizofrenik ma skłonność do traktowania rzeczywistości tak, jakby była mu obca, lub też — odwrotnie — do w yobcow ywania się z tej rzeczy wistości, a u w spółczesnego artysty skłonność ta nie jest spowodowana przez żadną chorobę, ale stanow i objaw naszych czasów 9.
D latego usiłow anie odnalezienia sensu w tym , co w y daje się działa niem bezsensow nym i pozbaw ionym ciągłości, chęć zrozum ienia fak tü , że źródłem cech w spółczesnego św iata, k tó re oszałam iają i niszczą d u szę, je st to, iż u tra c ił on sw ą zasadę jednoczącą, staje się w ięc czymś w ięcej niż tylk o dośw iadczeniem in te le k tu a ln y m ; m oże mieć sk utek terap eu ty czn y . W trag ed ii greckiej w idzom pokazyw ano beznadziejną ale heroiczną w alk ę człow ieka z siłam i losu i w olą bogów — w yw ierało to na nich w p ły w oczyszczający i uczyło, jak lepiej staw ić czoła swoim czasom. W te a trz e a b su rd u w idz zderzony z obłędem ludzkiej sy tu acji m a możność dostrzec n a jb a rd zie j p onure i rozpaczliw e stro n y swego położenia. Pozbaw iony złudzeń i uw olniony od niejasno p rzedtem od czuw anych obaw, może te ra z św iadom ie staw ić czoła te j sy tu acji za m iast k ryć swój lęk przed n ią pod płaszczykiem u sp o k ajających i o p ty m istycznych iluzji. Widząc, iż ten lęk został ujaw n ion y, może dzięki tem u uw olnić się od niego. Podobną fu n k cję spełnia czarny hum or i h u m or wisielczy w lite ra tu rz e św iatow ej; o statn ią jego odm ianą jest te a tr ab su rd u . Ów lęk spow odow any obecnością złudzeń, nie pasujących do rzeczyw istości, rozład o w an y zostaje przez w y zw alający śm iech to w a rzyszący poznaniu isto ty a b su rd u w szechśw iata. Im większe niepokoje,
im silniejsza pokusa oddaw ania się złudzeniom , tym skuteczniejszy jest ten efekt terap eu ty czn y — stąd w łaśnie powodzenie sztuki Czekając
na Godota w San Q uentin. Dla w ięźniów ulgą było rozpoznanie w tr a
gikom icznej sy tu acji włóczęgów własnego beznadziejnego oczekiwania cudu. Śm iali się z włóczęgów i z siebie samych.
Skoro rzeczywistość, k tó rą u kazuje te a tr absurdu, je st rzeczyw istoś cią- psychologiczną w yrażoną w obrazach, będących p rojek cją stanów um ysłow ych, lęków, m arzeń i koszm arów sennych oraz konfliktów w e w n ętrzn y ch autora, napięcie d ram atyczne w ytw arzane przez te n rodzaj sztuk różni się zasadniczo od tego, k tóre w yw ołuje te a tr zajm ujący się głów nie przedstaw ianiem obiektyw nych postaci w toku rozw ijającego się w ą tk u n arracy jn eg o . O bow iązujący w nim schem at ekspozycji, kon flik tu i końcowego rozw iązania odzw ierciedla pogląd na św iat, k tó ry zakłada możliwość różnych rozw iązań, pogląd o pierający się na łatw y m do rozpoznania i pow szechnie akceptow anym schem acie rzeczyw istości obiektyw nej, k tó rej sens jest do uchw ycenia, a sens ludzkiego istnienia oraz zw iązane z nim zasady zachow ania m ogą być z niej w yprow adzone.
Dzieje się tak n aw et w przypadku najbłahszej kom edii salonow ej, któ rej akcja opiera się n a dość jedn o stro n n ym poglądzie na św iat, że jed y n y m celem w szystkich biorących w niej udział postaci jest to, aby każdy chłopiec dostał sw oją dziewczynę. N aw et w najb ard ziej ponu rych, pesym istycznych trag ediach te a tru naturalisty czneg o czy ekspresjo - nistycznego k u rty n a końcow a pozwala publiczności rozejść się do domów z przek azany m m orałem czy filozofią: rozw iązanie mogło być sm utne, było jed n ak konkluzją racjon aln ie sform ułow aną. S to su je się to naw et do te a tru S a rtre ’a i Cam usa, te a tru opartego na filozofii absurdu ludz kiej egzystencji. Takie sztuki jak P rzy drzwiach z a m k n ię ty c h , Diabeł
i Pan Bóg oraz Caligula pozw alają publiczności w ynieść z te a tru rozu
mowo sform ułow aną lek cję filozofii.
Jednak że te a tr absurdu, któ ry nie w spiera się na in telek tu aln y ch koncepcjach, ale odw ołuje się do zasady poetyckiego obrazow ania, od.- rzuca ów schem at: nie staw ia problem u intelektualnego we w prow adze niu, nie p roponuje żadnego jasno zarysow anego rozw iązania, któ re spro w adzałoby się do pouczeń lub sentencji. W iele sztuk te a tru a b su rd u m a s tru k tu rę kołową i kończy się dokładnie tak, jak się zaczynały; inne ro zw ijają się jed y n ie przez potęgow anie napięcia sy tuacji początkow ej. Poniew aż te a tr ab su rdu odrzuca także pogląd, że m ożliw e jest u m o ty w ow anie każdego ludzkiego zachow ania i że c h a ra k te r człow ieka o p arty jest n a niezm iennej esencji, nie w yw ołuje on tego efek tu niepew ności, k tó ry w inn y ch konw encjach d ram aty czn y ch rodzi się z oczekiw ania na rozw iązanie dram atycznego rów nania opartego na rozw oju p ro b le m aty k i w ynikającej z jasno określonego system u w artości, wyłożonego już w scenie początkow ej. W większości konw encji dram atycznych p u bliczność nieu stann ie zadaje sobie pytanie: „Co się stanie d alej?”
W tea trz e ab su rd u publiczność widzi działania pozbaw ione w y raź nych m otyw ów , widzi postacie ulegające ciągłym zm ianom i nierzadko zdarzenia, k tó re najoczyw iściej z n a jd u ją się poza sferą racjonalnego doświadczenia. T u taj tak że publiczność może zadaw ać pytanie, co się dalej stanie. Ale tu ta j w szystko m oże się stać, tak więc odpowiedzi na to p y tan ie nie sposób udzielić, biorąc pod uw agę tylko możliwość zw y k łego praw dopodobieństw a w ynikającego z m otyw ów i ch a ra k te ry sty k , k tó re nie zm ien iają się przez cały czas sztuki. D latego w łaściwsze jest tu ta j p y tan ie nie tyle o to, co się dalej stanie, ale co s i ę d z i e j e w łaśnie teraz, co znaczy akcja sztuki.
S tw arza to inny, ale w cale nie m niej w ażki rodzaj dram atycznego sta n u niepew ności. Z am iast dać w idzow i gotowe r o z w i ą z a n i e p ro w okuje się go do form u ło w an ia p y t a ń , k tó re m usi postaw ić, jeżeli chce zrozum ieć znaczenie sztuki. Cała ak cja sztuki zam iast rozw ijać się od p u n k tu A do p u n k tu B, jak w inn y ch konw encjach d ram atycznych, stopniow o tw o rzy złożoną kom pozycję o b r a z u p o e t y c k i e g o , k tó ry sztuka m a przekazać. S ta n niepew ności u widza polega na oczekiw aniu stopniow ego dopełnienia tej kom pozycji, k tó re z kolei um ożliw i m u u j rzenie obrazu jako całości. I dopiero kied y te n obraz jest już p ełn y — po zapadnięciu k u rty n y — w idz może r o z p o c z ą ć analizę nie ty le jego znaczenia, ile jego s tru k tu ry , budow y i w pływ u.
Oczyw iście m ożna dyskutow ać, czy ten now y rodzaj sta n u n iepew ności re p re z e n tu je w yższy poziom napięcia dram atycznego i czy w yw o łu je u publiczności b ardziej zadow alające — skoro b ardziej p ro w o k u jące — estetyczne przeżycie. Rzecz jasna, w artości poetyckie w ielkich dram ató w Szekspira, Ib sena czy Czechowa zawsze dostarczały publicz ności głębokiego, złożonego system u poetyckich skojarzeń i znaczeń; ja k kolw iek pro ste m ogą w ydaw ać się pow ierzchow ne m otyw acje, głęboka intuicja, z jak ą zarysow ane są postacie, w ielorakie p lany, na k tó ry ch rozw ija się akcja, w ielorakie w artości, praw dziw ie poetyckiego języka tw orzą m odel, k tó ry um yka w szelkim próbom prostego i racjonalnego zrozum ienia akcji i jej rozw iązania. S ta n niepew ności w sztu kach takich jak Ham let czy T r z y siostry n i e p o l e g a na niecierpliw ym czekaniu, jak się te sztuki z a k o ń c z ą . Ich w ieczna świeżość i siła tkw i w n ie w yczerpanych w alorach poetyckiego i wieloznacznego obrazu sy tu acji człowieka, k tó rą p rzed staw iają. W sztuce takiej jak H a m let fak tyczn ie zadajem y sobie pytanie: ,,Co się dzieje?” I odpowiedź, oczywiście, m usi być taka, że n ie je st to jed y n ie k o n flik t d y n asty czn y an i seria m ordów i p ojedynków na miecze. S ta je m y w obec p ro jek cji rzeczyw istości p s y chologicznej i wobec ludzkich arch ety p ó w spow itych w ieczną tajem nicą. J e st to elem ent, z k tórego te a tr a b su rd u próbow ał uczynić rdzeń sw ojej konw encji d ram aty czn ej (nie roszcząc sobie żadnych p rete n sji do w yżyn, k tó re w ielcy d ra m a tu rd z y osiągnęli dzięki in tu icji i bogactw u sw ych zdolności tw órczych). Jeżeli Ionesco, p ró b ując n akreślić trady cję,
do k tó rej należy, w ybiera sceny osam otnienia i poniżenia R yszarda II, to dlatego, że są one poetyckim i obrazam i sy tu acji człowieka:
Wszyscy ludzie umierają w samotności; w szystkie wartości są degradowane do stanu nędzy: tak mówi mi Szekspir. (...) Być może, Szekspir chciał opow ie dzieć historię Ryszarda II: gdyby opowiedział to po prostu jako historię innej istoty ludzkiej, nie poruszyłoby to mnie. Ale więzienie Ryszarda II nie jest prawdą, która przepadła wraz z falą historii. Jego niewidzialne m ury wciąż stoją, gdy tymczasem tak w iele filozofii, tak w iele ideologii wykruszyło się na zawsze. Wszystko to trwa, ponieważ język ten jest językiem żywego św ia dectwa, a nie językiem m yśli dyskursyw nej i prezentującej. To teatr umożliwia jego wieczną i żywą obecność; nawiązuje bez wątpienia do podstawowej struktury prawdy tragicznej, rzeczywistości scenicznej. (...) Jest to kwestia archetypów teatru, istoty teatru, języka teatru 10.
To w łaśnie ten język obrazów scenicznych, k tóre ucieleśniają p raw dę pozostającą poza zasięgiem zw ykłego m yślenia dyskurysyw nego, te a tr ab su rd u um ieszcza w cen tru m swoich dążeń, aby zbudować now ą kon w encję d ram atyczną, podporządkow ując jej w szystkie inne elem enty sztuk i scenicznej.
Lecz jeśli te a tr a b su rd u k o n c e n tru je się na sile obrazu scenicznego, n a projek cji w izji św iata w yłow ionych z głębin podświadom ości; jeżeli lekcew aży racjo n aln ie w ym ierne składniki te a tru — gładko polerow ane rzem iosło in try g i i p rzeciw in tryg i dobrze skonstruow anej sztuki, im ita cję rzeczyw istości, k tó ra m oże być m ierzona w stosunku do sam ej rze czywistości, rozsądnego um otyw ow ania postaci — to czyż m oże być sądzony na podstaw ie racjo n aln ej analizy? Czyż może być poddaw any k ry ty c e o p artej na obiektyw nie słusznych k ry teriach ? Jeżeli jest czysto sub iek ty w n y m w yrażeniem w izji i em ocji au to ra, to jak że publiczność może odróżnić oryginalne, głęboko przeżyte dzieło sztuki od zw ykłych szalbierstw ?
Są to sta re py tania, k tó re zadaw ano w każdej fazie rozw oju w spół czesnej sztuki i lite ra tu ry . To, że są to p y tan ia rzeczyw iście w ażne, staje się jasne dla każdego, kto był św iadkiem rozpaczliw ych prób zaw odo w ych k ry ty k ó w pogodzenia się z dziełam i któ rejk olw iek z tych now ych konw encji — k ry ty k ó w sztuki, k tó rzy nie dostrzegają jakości ,,piękna klasycznego” w bardziej p o n ury ch obrazach Picassa, jak i k ry ty k ó w te a tra ln y ch , k tó rzy zbyw ają k rótko Ionesco i B ecketta, poniew aż postaciom z ich sztuk b ra k pozorów rzeczyw istości lub n aru szają zasady dobrego zachow ania, k tó ry c h w ym aga się w kom edii salonow ej.
Ale każda sztuka jest su b iekty w n a i k ry te ria , w edług k tó ry c h k ry tycy m ierzą sukcesy i niepow odzenia, w ypracow yw ane są a posteriori z analiz dzieł zaakceptow anych i w ypróbow anych. W przy p ad k u takiego zjaw iska, jak te a tr absurdu, k tó ry jest w ynikiem nie świadom ego d ą
-10 E. I o n e s c o , Expérience du théâtre. „Nouvelle Revue Française” (Paris), 1 II 1958, s. 226.
żenią do zbiorowo w ypracow anego p ro g ram u czy teorii (jakim był np. ru c h rom antyczny), ale spontanicznej rea k c ji w ielu niezależnych a u to rów na ten d e n c je w łaściw e ogólnej m yśli okresu przejściowego, m usim y n a jp ie rw przeanalizow ać sam e te dzieła i odszukać k ieru n k i i sposoby m yślenia, k tó re są w nich zaw arte, aby uzyskać obraz ich sensu a r tystycznego. A kiedy już w y p racu jem y sobie jasn y pogląd n a ich ogólną ten d en cję i cel, będziem y mogli pokusić się o przek on ującą ocenę tego, jak p rz y sta ją one do sw oich założeń.
Jeżeli jed n a k w książce tej u staliliśm y, że te a tr ab su rd u zajm u je się przede w szystkim w yw oływ aniem k o n k retn y ch obrazów poetyckich m ających za zadanie p rzek azan ie w idow ni uczucia zm ieszania, jakie od czuw ają a u to rz y w m om encie zetknięcia się z sy tu acją egzystencjalną człow ieka, m u sim y oceniać sukces i niepow odzenie ty ch dzieł na pod staw ie stopnia, do jakiego udało się im przekazać tę m ieszaninę poezji oraz groteskow ej, tragikom icznej grozy. A to z kolei zależy od jakości i siły w yrazu stw orzon ych obrazów poetyckich.
J a k m ożem y oszacować jakość obrazu poetyckiego czy też złożonego u k ład u tak ich obrazów? Oczywiście, podobnie jak w k ry ty c e poezji, zawsze będzie istn iał elem ent subiektyw nego g ustu czy też in d y w id ual n ej zdolności reagow ania na określone skojarzenia, ale ogólnie rzecz biorąc, istn ieje m ożliw ość przyjęcia k ry te rió w obiektyw nych. Te k ry te ria op ierają się na tak ich elem en tach , jak siła sugestii, oryginalność inw encji i p ra w d a psychologiczna owych obrazów; ich głębia i u n iw e r salność; stopień spraw ności, z jak ą przełożone są na język sceny. W yż szość tak ich w izji, jak np. obraz w łóczęgów czekających na Godota czy rozm nażania się m ebli w sztuce Ionesco, n ad n iek tó ry m i in fan ty ln y m i fan ta zja m i w czesnego te a tru dadaistycznego jest ta k oczyw ista, jak w yż szość Czterech k w a r te tó w Eliota n ad nieudolnym w ierszem na k artce św iątecznej i to z ty ch sam ych oczyw istych i czysto o b iekty w ny ch po wodów — w iększego sto p n ia kom plikacji, w iększej głębi, bogatszej i trw alszej in w en cji i nieskończenie lepszego rzem iosła. Sam Adam ów słusznie p rze d k ład a sztu k ę ta k ą ja k Profesor Taranne ponad sztuk ę o zbliżonym tem acie, jak Les Retrouvailles, poniew aż pierw sza zrodziła się z autenty czneg o obrazu sennego, gdy tym czasem d ru g a została sztucz nie w ym yślona. M am y tu do czynienia z k ry te riu m p raw d y psycholo gicznej i n a w e t g dybyśm y nie dysponow ali w łasnym św iadectw em a u tora, z analizy obrazów m oglibyśm y w y k ryć w iększą p raw d ę psycholo giczną i — co za tym idzie — przyznać w iększą w artość sztu ce Profesor
Taranne. J e st ona zdecydow anie b ardziej skondensow ana, m niej sy m e
try c z n a i m niej m echanicznie skonstruow ana, a jej obrazow ość znacznie bardziej in te n sy w n a i k o h e re n tn a niż tej d ru g iej sztuki.
Być m oże tak ie k ry te ria oceny, ja k głębia, oryginalność inw encji, p raw d a psychologiczna, nie m ogą być tra k to w a n e jako kateg orie k w ali fikujące, ale są one nie m n iej o b iek ty w n e niż k ry te ria , jak ie sto su je się
do rozróżnienia R em b ran d ta i m alarstw a m anierystycznego czy też w ier sza P o pe’a i S e ttle ’a.
Z pew nością istn ieją przekonujące k ry te ria szacow ania jakości w e w n ą trz kategorii te a tru absurdu. T rudniej jest um ieścić najw iększe dzieła pow stałe w tej konw encji w ogólnej h ierarch ii sztuki dram aty cznej; je st to w każdym w y p adku przedsięw zięcie niem ożliwe. Czy R afael jest w iększym m alarzem niż B rueghel, a Miró większym niż M urillo? Skoro czcze są spory, k tó re ta k często w y b u ch ają w dyskusjach n a d m a la r stw em abstrak cy jn y m , czy nad dziełam i te a tru absurdu, n ad tym , czy te tw ory w yobraźni zasługują n a m iano dzieł sztuki, poniew aż pozba w ione są n a k ła d u p racy i pomysłowości, k tó re składają się n a p o rtre t grupow y, czy dobrze napisaną sztukę, w a rto podważyć kilka z tych po pu larny ch , a b ałam u tn y ch koncepcji.
N i e jest praw dą, że nieskończenie tru d n iej jest skonstruow ać rac jo n a ln y w ątek, niż poskładać irracjo n aln e obrazy sztuki te a tru absurdu, tak samo ja k zupełną n iep raw d ą jest, że każde dziecko może rysow ać rów nie dobrze jak K lee czy Picasso. Je st zasadnicza różnica m iędzy nonsensem d ram aty czn y m i arty sty czn y m a zw ykłym nonsensem . K ażdy, k to pow ażnie próbow ał napisać w iersz nonsensow ny lub obm yślić non sensow ną sztukę, potw ierdzi praw dziw ość tej opinii. P rz y k o n struow a n iu w ą tk u realistycznego, tak jak przy m alow aniu z m odela, istotne znaczenie m a zawsze sam a rzeczyw istość i w łasne przeżycie a u to ra oraz jego obserw acje, n a k tó ry c h m ożna się oprzeć — postacie, któ re się znało, zdarzenia, k tó ry ch było się św iadkiem . N atom iast pisanie w w arunkach, w k tó rych istnieje całkow ita swoboda inw encji, w ym aga zdolności t w o r z e n i a obrazów i sy tu a c ji nie m ających odpow iednika w n a tu rz e oraz jednoczesnego u stan aw ian ia odrębnego św iata, m ającego sw oją w łasną logikę i konsystencję, k tó re pow inna n aty chm iast zaakceptow ać publicz ność. Z w ykłe kom binacje bezsensowności prow adzą do zw ykłego banału. K ażdy, kto będzie próbow ał tw orzyć w tym duchu, zapisując po p ro stu w szystko, cokolw iek przyjdzie m u do głowy, przekona się, że spo n ta niczna inw encja, k tó ra m iała wzlecieć, nigdy n aw et nie od erw ała się od ziemi, że w zloty te sk ład ają się z· niespoistych ułam ków rzeczyw istości, k tó re nie zostały p rzetransponow ane w przekonującą całość. N ieudane p rzy k ła d y z te a tru absurdu, podobnie jak nieudane m alow idła a b stra k cyjne, c h a ra k te ry z u ją się zw ykle tym , że przejrzyście widać w nich fra g m en ty rzeczyw istości, z k tó ry ch u tw o ry te pow stały. Nie zaszła w nich ta zasadnicza zm iana, dzięki k tó rej n e g a t y w n a w artość b r a k u logiki lub pozorów rzeczyw istości zostaje przetw orzona na w a r tość p o z y t y w n ą nowego św iata, m ającego swój w łasn y im agina- cy jn y sens.
M amy tu do czynienia z jedn y m ze znam ion doskonałości w teatrze ab su rd u . T ylko w tedy, gdy jego inw encja w y ra sta z głębokich pokładów w pełn i doznanych w rażeń, tylko w tedy, gdy odzw ierciedla praw dziw e
obsesje, sn y i sug esty w ne w yobrażenia pow stałe w podśw iadom ości a u to ra , takie dzieło sztuki osiągnie cechy praw d y, cechy n aty ch m iast roz poznaw alnej, ogólnej — w przeciw ieństw ie do po p ro stu p ry w a tn e j — ważności, k tó ra odróżnia w izje poety od p rzyw idzeń um ysłow o chorego. Ta cecha głębi i jedności w izji jest n aty ch m iast rozpoznaw alna i poza w szelkim oszustw em . Ż ad en poziom dokonań technicznych i zw ykłej m ądrości n ie jest tu w stanie, podobnie jak w sferze p rzed staw ian ia sztuki czy d ra m a tu , p okryć ubóstw a w ew nętrznego rdzenia kw estiono
w anego dzieła.
N apisanie sz tu k i tra fn ie staw iającej jak ąś tezę lub zręcznej kom edii obyczajow ej może się istotnie okazać b ardziej pracochłonne i w ym aga jące większego stopnia pom ysłow ości czy inteligencji. Z drugiej jed n ak stro ny, stw orzenie trafn eg o obrazu poetyckiego sy tu acji człow ieka w y m aga niezw ykłej głębi uczucia i intensyw ności w rażeń oraz znacznie wyższego stopnia czysto tw órczej w izji — k ró tk o m ówiąc — n a tc h n ie nia. Szeroko rozpow szechnione ale błędne jest m niem anie, że hierarch ia osiągnięć a rty sty c z n y c h zależy od zw ykłej trudności lu b pracochłonnoś ci procesu tw orzenia. P o m ijając ju ż fak t, że spór na te m a t h ierarch iza cji w artości je st błędny z założenia, to skala w artości m ogłaby pow stać w w y niku u zn an ia za w ażne jed y n ie w alo ró w im m an en tn y ch sam ego dzieła, bez w zględu na to, czy pow stało ono w ciągu dziesięcioleci zn oj nej harów ki, czy też w o lśnieniu natch n ien ia.
K ry teriam i dokonań w tea trz e a b su rd u są nie tylk o w artości inw encji, złożoność w yw ołanych obrazów poetyckich i spraw ność ich połączenia o raz ich trw ałość, ale rów nież — i to przede w szystkim — r z e c z y w i s t o ś ć i p r a w d a za w a rte w w izji ucieleśnianej w ty ch obrazach. M imo całej sw obody in w en cji i spontaniczności te a tr a b su rd u polega na p rzek azy w an iu dośw iadczenia b y tu i jako tak i sta ra się być bezkom prom isow o uczciw y i nieu lęk n io n y w p rzed staw ian iu rzeczyw istego położenia człow ieka.
J e st to okoliczność, k tó ra um ożliw ia rozstrzygnięcie k o n tro w ersji m ię dzy te a tre m „ re a listy c z n y m ” a te a tre m absurd u . K e n n e th T y nan słusz nie podkreślał w sw ym sporze z Ionesco, że oczekuje od a rty sty , aby to, co on przekazuje, b y ł o p r a w d ą . A le Ionesco, tw ierdząc, że obchodzi go tylko p rzekazyw anie s w o j e j o s o b i s t e j w i z j i , w cale nie za przeczał p o stu latow i T ynana. Ionesco także dąży do w ypow iadania p ra w d y — p raw d y o swoim in tu icy jn y m rozum ieniu sy tu a c ji człowieka. P raw d ziw e zgłębianie psychologicznej, w e w n ętrzn e j rzeczyw istości nie jest wcale m niej praw dziw e niż badanie o b iektyw nej rzeczyw istości zew n ętrzn ej. P ra w d ę pow iedziaw szy, realność w izji je st bardziej bez p ośrednia i bliższa istocie przeżycia niż jak ik o lw iek opis rzeczyw istości o biektyw nej. Czy obraz V an Gogha p rze d staw ia jąc y słonecznik je st m niej rzeczyw isty, o biektyw nie m niej praw d ziw y niż ry su n e k słonecznika w po dręczniku botaniki? W p ew n y m sensie — być może — tak, ale
z pew nością nie w każdym . O braz V an Gogha będzie reprezentow ał w yższy poziom p raw d y i rzeczyw istości niż jakakolw iek n aukow a ilus tra c ja , choćby n aw et słonecznik Van Gogha m iał niew łaściw ą ilość płatków .
Rzeczywistość wizji i percepcji są tak samo praw dziw e, jak posiada jące spraw dzalne p a ra m e try rzeczywistości zew nętrzne. Nie istn ieje żadna sprzeczność m iędzy tym , co określa się jako te a tr obiektyw nej rzeczy w istości, a tym , co nazyw a się te a tre m rzeczyw istości subiek tyw n ej. Oba są rów nie realistyczne — ale zajm u ją się innym i asp ektam i rzeczy w istości w całej jej ogrom nej złożoności.
Odnosi się to także do pozornego ko n flik tu m iędzy tea tre m politycz nym , ideologicznym , a pozornie apolitycznym , aideologicznym tea tre m absurdu . Pièce à thèse [sztuka z tezą] n a tem a t ta k w ażny, ja k k a ra śm ierci, będzie próbow ać p rzedstaw iać zestaw argu m en tów i okoliczności m ających na celu zilustro w anie spraw y. Jeżeli przedstaw ione okolicz ności będą p r a w d z i w e , sztuka będzie przekonująca. Jeżeli będą w sposób oczyw isty ten dency jn e i zafałszow ane, sztuka poniesie klęskę. Ale spraw dzian praw dziw ości sztuki m usi polegać na jej zdolności p rze k azyw ania p raw d y p r z e ż y ć w y stęp u jących w niej postaci. I w ty m w ypadku spraw dzian jej praw dziw ości i realności będzie się po kry w ał z jej r z e c z y w i s t o ś c i ą w e w n ę t r z n ą . Bez w zględu na to, jak p op raw n e będą dane staty sty czn e i szczegóły opisu zaw arte w sztuce, jej praw dziw ość d ram aty czn a będzie zależeć od um iejętności przeko n a nia o stra c h u ofiary przed śm iercią, o ludzkiej praw dzie jej położenia. I tu ta j rów nież spraw dzian praw dziw ości zależeć będzie od zdolności tw órczych i poetyckiej w yobraźni autora. I jest to w łaśnie to k ry te riu m , na podstaw ie którego m ożem y sądzić o praw dziw ości całkow icie subiek tyw ny ch k rea c ji te a tru nie zajm ującego się realiam i społecznymi.
Sprzeczność tkw i nie m iędzy tea tre m realistycznym a n ierealisty cz nym , obiektyw nym a su biektyw nym , ale po prostu m iędzy w izją poe tycką, p raw d ą poetycką i rzeczyw istością w yobrażeniow ą z jed nej stro n y a jałow o m echanicznym , pozbaw ionym życia, poetycko niepraw dziw ym pisaniem z drugiej. Pièce à thèse napisana przez tak w ielkiego poetę jak B rech t jest ta k sam o praw dziw a, jak zgłębianie p ry w atn y ch koszm arów w Krzesłach Ionesco. A p aradoks polega na tym , że jak a ś sztuka B rechta, w k tó re j p raw d a poety okazuje się silniejsza od postaw ionej tezy, m o
że się okazać p o l i t y c z n i e m niej skuteczna niż sztuka Ionesco, a ta k u ją c a absurdalność układnego społeczeństw a i m ieszczańskiej roz m owy.
U siłując trak to w ać podstaw ow e fa k ty dotyczące ludzkiego istnienia w kateg o riach nie rozum ienia intelektualnego, lecz przekazyw ania p raw dy m etafizycznej poprzez żyw e doświadczenie, te a tr ab su rd u w kracza w sferę religii. Zachodzi ogrom na różnica m iędzy w i e d z ą , że coś istn ieje w sferze pojęciow ej, a d o ś w i a d c z e n i e m tego jako żyw ej
\
rzeczyw istości. Cechą w szystkich w ielkich religii jest to, że posiadają one nie ty lk o całość wiedzy, k tó ra m oże być nauczana w form ie in fo r m acji kosm ologicznej lub zasad etycznych, ale rów nież to, że przek azu ją istotę tej całości d o k try n y za pom ocą żywego, pow tarzającego się r y tu ału . U tra tę te j o sta tn ie j sfery, k tó ra zaspokaja głębokie potrzeby wewm ętrzne w szystkich ludzi, spow odow ał schyłek religii i głęboko od czuw any jest jej b rak w naszej cyw ilizacji. Posiedliśm y p rzy n ajm n iej coś zbliżonego do spoistej filozofii w teorii, ale b rak nam środków do uczynienia z n iej żyw ej rzeczyw istości, doznanego sk up ienia losów ludzi. Oto dlaczego te a tr, m iejsce, w k tó ry m ludzie zbierają się, aby dośw iad czyć poetyckiej czy arty sty c z n e j in tu icji, różnym i sposobam i p rz y ją ł na siebie fu n k c je zastępczego kościoła. S tąd w y pły w a też p rzyw iązy w anie w ielkiej w agi do te a tru przez sy stem y to ta litarn e , w pełni zd a jące sobie sp raw ę z p o trzeby uczynienia ze sw ych d o k try n żyw ej, dozna nej rzeczyw istości dla sw oich w yznaw ców .
Choć na pierw szy rz u t oka m oże się to w ydać paradoksalne, te a tr a b su rd u może być uw ażany za próbę przek azan ia przeżycia m etafizycz nego, pozanaukow ego i — zarazem — uzup ełnienia go przez zaokrąglanie frag m en tary czn eg o obrazu św iata, k tó ry przedstaw ia, i in tegrow anie go
w szerszą w izję św iata i jego tajem n icy .
Jeśli bow iem te a tr a b su rd u p rzed staw ia św iat jako pozbaw iony sensu i jednoczącej zasady, czyni ta k w kateg o riach tych filozofii, k tó re biorą swój początek z idei, że m yśl ludzka j e s t w s t a n i e sprow adzić całość w szechśw iata do kom pletnego, spoistego, logicznie pow iązanego system u. Jed y n ie z p u n k tu w idzenia tych, k tó rz y nie są w stanie znieść św iata, gdzie niepodobieństw em jest dowiedzieć się, dlaczego został stw o rzony, jak ą rolę p rzypisano w nim człow iekow i i co stan ow i o słusznym postępow aniu, a co o niesłusznym , obraz w szechśw iata pozbawionego tych w szystkich jasno zary so w an y ch definicji w ydaje się pozbaw iony sensu i rozsądku i tragicznie ab su rd aln y . Jednakże w spółczesna nauk a odrzuca p o stu la t całkow icie spójnego i uproszczonego w ytłum aczenia, k tó re odnosiłoby się do w szystkich zjaw isk, celów i zasad m o ralnych św iata. K o n c e n tru jąc się n a pow olnych, sta ra n n y ch b adaniach o g ran i czonych obszarów rzeczyw istości m etodą prób i błędów — przez kon struow anie, spraw dzanie i odrzucanie hipotez — n au k a ch ętnie p rz y j m u je pogląd, że m usim y um ieć żyć ze świadom ością, że duże p a rtie w iedzy i dośw iadczenia pozostaną n a długo — może na zawsze — poza zasięgiem naszego um ysłu; że sens ostateczny nie m oże być i nigdy nie będzie poznany i że m usim y wobec tego pogodzić się z fak tem , że wiele z tego, co chciały w ytłum aczyć w cześniejsze sy stem y m etafizyczne, m i tyczne, relig ijn e czy filozoficzne, m usi pozostać n iew yjaśn ion e na zawsze.
Z tego p u n k tu w idzenia każde uczepienie się system u m yśli, k tó ry udziela lu b rzekom o udziela całkow itego w y tłu m aczenia św iata i m iejsca przeznaczonego w nim człow iekowi, m usi w ydać się dziecinne i n iedo j