• Nie Znaleziono Wyników

Koło przedmiotowe chemików w okresie zmierzchu epoki stalinowskiej 1952-1955

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Koło przedmiotowe chemików w okresie zmierzchu epoki stalinowskiej 1952-1955"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

Ewa Śledziewska

Absolwentka z roku akademickiego 1954/1955

KOŁO PRZEDMIOTOWE CHEMIKÓW W OKRESIE ZMIERZCHU EPOKI STALINOWSKIEJ 1952-1955

Jak twierdzili znawcy przedmiotu, a znawcy byli to nie byle jacy, bo nasi nauczyciele akademiccy, nasz rocznikzaczynający studia na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego w roku 1951 był rocznikiem bardzo udanym. Wydałowo­ ce w postaci wielu profesorów, docentów, doktorów habilitowanych, doktorów i ma­ gistrów obficie zaludniających uczelnie w kraju i za granicą, placówki PAN i instytu­ ty badawcze. Nie uwzględniając tytułów i stopni naukowych, wrzucam do wspólnego kotła, a raczej do wspólnej retorty, nazwiska luminarzy nauki i nauczania, którzypod niebem Polski, Australii, Algierii, Nigerii, Stanów Zjednoczonych, Wenezueli, licz­ nych krajów Europy Zachodniej, Środkowej i Wschodniej udowadniali prawdziwość twierdzenia wyżej wymienionych znawców. Lista nazwisk jest długa i może powinna być jeszcze dłuższa. Tych, których nie wymieniłam, gorąco przepraszam, moje jedyne wytłumaczenie to niedoinformowanie, którego nie należy nazywać sklerozą. Spośród absolwentów tego „znakomitego rocznika” wierni macierzystemuwydziałowi pozosta­ li: Andrzej Barański, Alina Samotus, Zofia Stasicka, Jan Czapkiewcz, Bogusław Śliwa i pisząca te słowa. Andrzej Fulińskiwzasadzie także, bowymieniłMat.-Fiz.-Chem. na Mat. -Fiz. Stanisława Kuśmicrczyka barwne losy niosły przezZakład Chemii Organicznej i ŚLAFiBS do górskich schronisk, ażwreszcie osiadłprzy stole restauracji „Wierzynek” jakojej dyrektor. ZdzisławSzeglowski zasilił szeregi uczonych Instytutu Fizyki Jądrowej w Krakowie, Janina Pawlikowska-Czubak podobnie jak Jerzy Słoczyński Instytut Katalizy PAN wśród Niezapominajek, Henryk Chojnacki wspiera naukę wrocławską, Zofia Stark-Konikowa działa na AGH, Alicja Marszałek-PelcorazWitold Roszkiewicz wybrali Politechnikę Krakowską, Józef KrzeczekAkademię Rolniczą, a Stefana Michałka i Mariana Lodowskiego uwiodło wojsko, za pośrednictwem SzkołyWojsk Chemiczych.

Znakomita para Maria Kolankowska-Szczodry i Aleksander Szczodry pracują w la­ boratorium badawczym POCh w Gliwicach, a Jan Perkowski odwiedza nas podczas dorocznych konferencji poświęconych katalizie, przyjeżdżając z Instytutu Badawczego w Kędzierzynie.Najdalej od ulicy Ingardena 3, bo aż w Australii, para się nauką Stefan Wiktorek. Należałoby jeszcze wspomnieć Tibora Petrysa, ale... to już całkiem inna hi­

storia.

Jużpodczas egzaminu wstępnegookazało się, że niemal wszyscy mają bardzo am­ bitneplany. NagrodyNobla zdawały się być w zasięgu rękii tylko jeden z kandydatów oświadczył skromnie, że chce pracować w paście, co zresztą Nobla niewykluczało.

Na początku byłokoło przedmiotowe, taki naukowy odpowiednik pierwszego kro­ kubokserskiego. Wygłaszaliśmyreferatypod opiekuńczym okiem AntoniegoPasternaka,

(2)

354 Wspomnienia studentów i absolwentów

asystenta, któregojedynymkonkurentem w sercach studenckich był Mieczysław Dyrek.

Tematyreferatów mogliśmy wybierać sobie sami. Pamiętam, że dla siebiewybrałamFi­ lozoficzneaspekty zasady nieoznaczoności Heisenberga. Nie wiem, czy wywarłam wrażenie na trzech „starszych uczonych” z III roku, przybyłych na nasze zebraniew charakterze inspektorów,a toEugeniusza Weźranowskiego, TeodoraWerberai Andrzeja Witkowskie­

go, alesamej sobie zaimponowałamodwagą. Ten mój pierwszy krok bokserski miałswój ciągdalszy. Był nim NASZ wykład o skraplaniu powietrza.Liczba mnogapochodzi stąd, żedo mnie należało słowo, zaś eksperyment został powierzonyJaninie Pawlikowskiej, późniejszej wieloletniej pani profesor w PortHarcourt w Nigerii. Już nigdy potem nie czułamsię tak „wielką polskąuczoną” jak owego dnia, gdy wręczałam zamrożone kwiaty pełnym podziwu, o rok ode mnie młodszym dzieciom zeszkół średnich!

Był to okres na zajmowanie się chemią. Niemiałado niej dostępu ideologia, która ingerowała w historię, literaturę, sztukę. Niechęć do teoriirezonansu była drobnym gry­ masem doktryny. Nie rozpraszało nas kino, którego główne dzieła miały przekonywać do socjalizmu, ramy obrazów w galeriach wypełniał socrealizm, prasa gromiła wrogów ludu isławiła wodzanarodów, więcnauka ipo części sportstanowiłynasze główne za­ jęcie. Od czasu do czasu budowaliśmyNowąHutę, gdzie straciliśmyjednego znaszych kolegów, który został zabityprzezjunaków ze Służby Polsce, gdy broniłswegosadu.

Drugi rok studiów, naktóry dotarliśmy bez większych strat, byłrokiemobniżeniaak­ tywności naukowej. Było to związane zprzeprowadzką z ulicy Olszewskiego do nowego gmachu przy ulicy Krupniczej. Siłę mózgu musieliśmy zastąpić siłą mięśni, pomagając w przenoszeniu szkła, chemikaliów, mebli, a w oczekiwaniu na rozpoczęcie pracy, już teraz na wyższym poziomie - bo w Kole Naukowym Chemików -umilaliśmy sobie czas pisaniem utworów satyrycznych i wykonywaniem kukiełekdochemicznej szopki organizowanej przezKlub Kotów. Klub Kotów był sekcją brydżową koła. Należeli do niego Andrzej Barański, Andrzej Fuliński, Alina Kosińska, Stanisław Kuśmierczyki Zo­ fiaWilczewska (Kosińska czyliSamotus, Wilczewskaczyli Stasicka-to informacja dla

„młodzieży młodszej”). Do czynności umilających dochodziły zbiorowe wycieczki do teatru (na ogółcały rocznik iasystenci),turystykaletnia (z elementami wspinaczkowymi w jurajskich skałkachpod Krakowem pod kierunkiemJerzego Dumańskiego),turysty­

ka zimowa i narciarstwo z instruktoramiAdamem Krawcem, MieczysławemDyrkiem iZdzisławemWojtaszkiem, doroczne zawody sportowe UJ, podczasktórych przezko­

lejne czterylataWydział Matematyki, Fizyki i Chemiizdobywał pucharzwycięzców.

Były też inne rozrywki, ale tylko dla wtajemniczonych, czyli członków ZMP.

Niewtajemniczonychbyło bardzo niewielu. Wiedzieliśmy z opowiadań, że wspomnia­ ne rozrywki organizacyjne sprowadzałysię dozebrań, na których nadczymś radzono.

Radzono czasemnad tym, jak niejaką Ewę Zajączachęcić dowstąpieniaw szeregi. Byłam starościną roku, oceny miałam niezłe, więc raz do rokuw okresie 1 maja czyniono mi nieprzyzwoitą propozycję. Mój opór, a zwłaszcza treść uzasadniająca odmowę, zaowo­ cowały opinią,jaką ZMP bezprawnie, bo przecież nie byłam członkiem, wystawiło mi na zakończenie studiów: „Ewa Z.,studentka dobra,światopoglądmieszczańsko-burżu- azyjny, kulturalna (chodzi do teatru)”i tyle. Stan nieprzynależności dawał jednak wiele korzyści. Zamiast uczęszczać na zebrania, pochody, capstrzyki mogłam zajmować się wieloma dziedzinamiżycia, z których jednąstanowiło...

No właśnie... robienie kawałów.

Drzewiej, gdyjeszcze Akademii Rolniczej ani nawet Wyższej Szkoły Rolniczej nie było,gmach Instytutu Chemiiotaczałyogródki działkowe. Przecinałaje wyłożona płyt­

(3)

kamidróżka prowadząca do wejścia, (wpobliżu bufetu „Alchemik”) do okolic przystan­ ku autobusowego przed obecnym nowym gmachem AR. Uliczkę tę nazywałam ulicz­ ką UbogichKochanków, a wydeptany skrót Skrótem Magistra Adama K. (nb. członka PZPR). Nazwy te zostały wyrzeźbione na sporych deskach przez ówczesną studentkę ASP, nieżyjącą już, znakomitąwitrażystkę Marię Skąpską i umocowane przez nas przy ścieżkach. I wtedy zaczęłosię! Podobno zebrała się egzekutywa poszukująca wrogakla­ sowego w szeregach partii, były przesłuchiwane osoby podejrzanei chyba dopiero wy­ jaśnienie,że w nazwieniemanic wrogiego,bo jestto tytuł książki lewicującego włoskie­ go pisarza VascoPratoliniego, zażegnało aferę.

Afertegotypu było jeszczekilka. Wystarczyłonarysowaniena tablicy kota (widok od tyłu,z podniesionym ogonem), ajuż dochodzono, czy aby ten kot nie podnosił ogona nanajlepszy ustrójświata. Podobnie jak Tyrmand byłam indagowana, dlaczego naśladuję zachodni tryb życia, nosząc dżolerskie skarpetkiw paski i wąskie spodnie. Czułam się represjonowana za przekonania i nawetbyło mi ztym dobrze.

Jednak naszą najważniejszą aktywnością miała być nie nauka, apracaspołeczna. Tak się złożyło, że w gronie członków Naukowego Koła Chemików znalazłam się „dobro­

wolnie pod przymusem” w PGRProsinoniedaleko Czaplinka, wramach pomocymia­ sto- wsi. Poznaliśmywtedyz bliska pegeerowskie gospodarowanie. Zboże ustawione w podgniwające stogi wrastałow ziemię, żona szefa epatowała nas spiżarniami pełnymi zapasówna zimę, a my przymieraliśmy głodem lubjedliśmy coś tak cuchnącego, że tylko obdarowanisilnym katarem mogli się z zawartością miskiuporać. Pewnego razuzupeł­ nie zdesperowana wybrałam się z Olądo sklepu w mieście. Półki uginały się od towaru, oniecojednakubogim asortymencie: do wyboru była... wódka pomarańczowa i kołdry.

Wybrałyśmytopierwsze. Wdrgającym od upału powietrzugasiłyśmywdrodzepowrot­ nej pragnienie roztworem etanoluw wodzie, zaprawionym skórką pomarańczową. Do PGR-u dotarłyśmy wewspaniałym nastroju, któryszybko przeszedł wnieco pijacki sen.

Podczas pobytu w Prosinie oprócz wyrywania z ziemi wrośniętego zboża mieliśmy okazję walczyć ze stonką zrzucaną przez wrogi reżim amerykański na pohybel polskiemurolni­

ctwu. Wróg widać niechlujny, bo stonkęznaleźliśmy w ilościachwskazujących raczej na potrzebęjejochronyniżtępienie.

Kiedy wreszcie naukowe Koło Chemików wznowiło swądziałalność, podzieliliśmy się nadoświadczalne grupy specjalistyczne. Do wyboru była praca w Katedrze Chemii Nieorganicznej, Organicznej, Fizyczneji Technologii. Uważałam, że jako osobawsławio­ na referatem o zasadzie nieoznaczoności, powinnam poświęcić się chemii teoretycznej.

Opinia,żeprof. Gumiński przyjmujeosobyna poziomie genialności, kazałami przeana­

lizowaćzasadnośćmojego wyboru i tak przez wrodzoną skromność zubożyłam kadrę chemików teoretyków. Do chemii nieorganicznej zniechęciły mnie bolesnedoświadcze­

nia prażenia tygla do stałej masy, chemię organiczną uważałam za prostacką kuchnię (nb. tenpogląd w pewnychkręgachchemików wciąż niestety pokutuje), wybrałam więc chemię fizyczną, która wydałamisię najodpowiedniejsza intelektualnie. „Pracę badaw­

czą”rozpoczęłam wraz z Janką Pawlikowską, Zośką Stark, StanisławemKuśmierczykiem i Zdzisławem Szeglowskim pod kierunkiemmgr. Andrzeja Pomianowskiego. Był do niej potrzebny intelekt specyficznego rodzaju, łączącymyśl twórczą zumiejętnościami ma­ nualnymi. Moimzadaniem było wykonanie funkcjonującego aparatu flotacyjnego z ce­ luloidu. To było straszne! Już w dzieciństwie zabawki choinkowe mojej produkcji wyka­

zywały brakzrozumienia konieczności istnienia wpewnych przypadkach kąta prostego.

Linii prostychnieznosiłamwręczorganicznie.Brakuznania dla nich, preferowanie linii

(4)

356 Wspomnienia studentów i absolwentów

Fot. 1. DyplomKlubu Kotów

(5)

krzywych czy wręcz falistych był przyczyną tego,że aparat flotacyjnymojego projektu po napełnieniu wodąi włączeniu mieszadła zaczął przypominaćfontannę, która wpadła w drgawki i po prostu się rozleciała. Przypuszczam,że tenfakt ktoś opisał, bo trafił on w nieco zmienionej postacido książki (a zwłaszczado filmu) Grek Zorba wscenierozla­ tującej się kolejki do transportu drzewa.

Koło naukowe oprócz prac badawczych prowadziło także działalność odczytową.

Opiekunem kołabył wówczas Andrzej Pomianowski, a przewodniczącym wyróżniający się studentz naszego roku, Andrzej Barański. Niezwykłą aktywność wykazywał wów­

czas Janek, zwany Szczypiórkiem. Bardzo pracowity, zawsze miał zbyt dużo materiału zebranego do referatu. Referat był więc przenoszony na następne zebrania, jako część druga, trzecia, czwarta i ustawał wówczas, gdy na zebraniu byli obecni już tylko: opie­ kun koła, przewodniczący i referujący.

Gdy pewnego razu, już po latach, spotkałam Szczypiórka na zjeździe PTChem i usłyszałam pod jego adresem kilkukrotne upomnienie: „Panie Kolego, informuję, że przekroczył Pan czas wypowiedzi”, poczułam się przeniesiona dokrainy młodości, na zebranie Koła Naukowego Chemików AD 1954.

KołoChemików odgrywało wówczas ważną rolę. Czuliśmy się wolni, bo niespraw­ dzanoobecności,jakto miałomiejscenawykładach, nie stawiano stopni, nieurządzano sprawdzianów. Pracowaliśmy z własnej woli, bez nakazu,z samej potrzeby i ciekawości.

Pozostawiono nam dużą samodzielność. Uczyliśmy się publicznej dyskusji, prowadze­ nia wykładu, prowadzenia doświadczeń. Nasi ówcześni nauczyciele doceniali rolę koła i czynnie uczestniczyli w jego pracy. I to co było ważne, było ono wyspą na oceanie indoktrynacji, doktórej nie miał wstępu duch największegowodzawszechczasów.

Ewa ŚLEDZIEWSKA, dr hab.; ur. 20 maja 1933 r. w Krakowie, zamężna, 1 syn. Mgr 1955, dr 1962, dr hab. 1972. Studiowała chemię na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii UJ w la­

tach 1951-1955. Asystent i adiunkt w Zakładzie Chemii Organicznej UJ (1955-1972). Docent w Zakładzie Chemii Organicznej (1972-dziś). Staże zagraniczne: Uniwersytet Neuchâtel, Szwajcaria (1970), Uniwersytet Essenia, Oran, Algieria (1983-1987) - zatrudniona na stano­

wisku profesora.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jedynym sposobem wyjścia z tego dylematu jest przyjęcie, że próżnia, czyli stan podsta- wowy układu cząstek elementarnych, jest w rzeczywistości niepusta!.. Innymi

Wiem, że wtedy w takich domkach kempingowych mieszkaliśmy, ale radio tam było i udało się Wolną Europę wtedy złapać.. Oczywiście zagłuszane, ale trzeba było ucho przycisnąć

Masakra w Rwandzie, mimo, że odbyła się przy pomocy maczet, była nie mniej tech- nologicznie zapośredniczona; autor zwraca uwagę na kulturowy efekt tech- nologii: „chodzi o

Warszawa wydaje się więc miejscem pogłębiającym uczucie samotności i niezrozumienia, światem, w którym przetrwanie jest trudne do tego stopnia, że rodzi

[r]

osoba, która w znacznym stopniu w znacznym stopniu utraciła zdolność do pracy zgodnej z utraciła zdolność do pracy zgodnej z. poziomem

przesunęła się w kierunku Kowala.Ja zgłosiłem się służby ischotniczo do gen.Bortnowskiego.Eozkazem w Unisławicach zostałem przyj ty do kancelarii Sztabu.Cały

Doświadczenia chemiczne w wykonaniu chemików ze Studenckiego Koła.. Naukowego