• Nie Znaleziono Wyników

Rząd i Wojsko. R. 4 (1919), nr 1 =32 (1 stycznia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rząd i Wojsko. R. 4 (1919), nr 1 =32 (1 stycznia)"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

' *0 Cena num eru 85 fen.

Rok IV. Warszawa, 1 Stycznia 1919 r. Nś 1 (32).

Bząa i HOlSHn

Urząd Pożyczek Państwowych

i Skarbu Narodowego'

W a r s z a w a —M a r s z a łk o w s k a 154, p r z y jm u je w p ła t y n a

Polską Pożyczką Państwową

w m a r k a c h , k o ro n a c h i ru b la c h ,

o ra a o l la r y n a

S k a rb Narodow y.

■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■a

satyryczno-polityczna u<bii w ^ m !’ cbaveaU>

. K. Kldawskft, Karska, Z. Kuła-

Dziś trzy przedstawienia

„Mozajka”

M o k o t o w s k a 13.

Kasa c»ynna od 12 do końoa przodstaw. Qodz. B, 7 I 9 w . B a le t B a lis z e w s c y .

Marszałkowska 125

pod dyr. art.

Kazimierza Wrotejńsklago.

Dziś program

Now oroczny X I I-ty

z udziałem całego zespołu.

D w a p r z e d s t a w i e n i

a

: l-sze o g. T - e |, ‘2-gie o g. O - e j.

Kasa czynna od godz. 12 do 2-ej i od 6-ej p.p.

(2)

UZAD I WOJSKO

i i H i i B B i i i a a i >■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■

Z dniem 1 Styeznia 1919 r. „NOSA GAZETA” : nosić będzie nazwę •

Gazeta Polska ‘ i

■ ■ pozostaje nadal organem, re- ' 7 prezentującym hasła i demo­

kracji polskiej i program obo­

zu rjiepod eęłościowego. Kie­

runek polityczny, program, oraz skład redakcji nie ulega­

ją żadnej zmianie

zamieszcza artykuły najw y­

bitniejszych polityków obozu lew icy niepodległościowej; po- daje z najlepszych źródeł in­

formacje polityczne, wojsko­

w e i bieżące.

■ ■ wychodzi d w a razy dziennie 1 7 pod redakcją

Bohdana Straszewicza

wydawana przez

Tow- Gustaw Grzybowski i S-ka.

U p r e n u m e r o w a ć można we wszystkich księgarniach, kio­

skach, biurach dzienników.

Adres Redakcji i Administracji;

Warszawa, Szpitalna Nr. 12.

■■■■■■■■■■■■■■■■■■■ ■■■■■■■■■■■■

(3)

OD REDAKCJI.

Z dniem dzisiejszym wznawiamy wydawnictwo:

„RZĄD i WOJSKO"

wychodzące nielegalnie w czasie okupacji niemieckiej.

„RZĄD i WOJSKO"

tygodnik, poświęcony sprawom Niepodległej Polski, będzie omawiał wszelkie zagadnienia związane z bu­

dową Państwa Polskiego.

W czasach, gdy tendencje anarchistyczne skrajT nej lewicy i warcholstwo naszych sfer prawicowych na każdym kroku utrudniają pracę państwowo-twór- czą, ”RZĄD I WOJSKO” będzie się starał wyrobić w naszem społeczeństwie zdrowo poczucie odpowie­

dzialności za swe zbiorowe czyny, wiarę w własną pra­

cę i w skuteczność własnych wysiłków, a w ten spo­

sób- oprzeć sprawę zbudowania i odrodzenia naszej

Ojczyzny na podłożu moralnych wartości narodu.

Tradycje tych wysokich wartości czerpać będzie

„RZĄD I WOJSKO” w bohaterskich walkach na­

rodu polskiego o niepodległość, a przedewszystkiem w czynie legjonowym z dnia o sierpnia 1914 r., za­

początkowanym przez komendanta JOZEFA PIŁ­

SUDSKIEGO. Tradycje te „RZĄD I WOJSKO”

będzie się starał rozbudzić w społeczeństwie na- szein. a przez to uświadomić istotę samoistnego czy­

nu narodowego i doniosłe znaczenie twórczej inicja­

tywy polskiej!

Pod temi hasłami zgodnie ze swym tytułem

„RZĄD I WOJSKO” będzie zwracał szczególnie baczną uwagę na sprawy budowy naszej armji, jako wykładnika zorganizowanej siły naszej, oraz sprawy polityki wewnętrznej i zewnętrznej Polskiej Repu­

bliki Ludowej, które w dzisiejszych przełomowych czasach muszą być dokładnie rozumiane przez oby­

wateli, a.idąc w kierunku istotnej demokratyzacji

społeczeństwa, winny stosować się do ducha epoki,

nie przestając być polskiemi z tradycji i poczynań.

(4)

2 R Z Ą D I W O J S K O Nr. 1.

Nasze wczoraj i jutro.

Gdy dziś wydajemy pierwszy numer „Rządu i W oj­

ska", jako legalnego pisma, a oglądając się wstecz, rzu­

cimy okiem na rzeczy dokonane i minione dziś, ogarnia nas głębokie poczucie radości i dumy. Radości — bo oto urzeczywistniają się nasze hasta: -rządu i odeń zależnego wojska : dumy, bo w gmachu niepodległej Ojczyzny, któ­

ry powstaje przed nami, rozipoznajemy cegiełki, nas-ze- mi rękami wmurowane.

Tempo wydarzeń wielkiej wojny światowej było tak zawrotne, ilość przeżyć, których doświadcza! każdy ucze­

stnik tej nieporównanej w grozie tragedji—tak wielką, że lata wojny liczyć by należało podwójnie i potrójnie w sto­

sunku do życia przedwojennego. I w tej swoistej perspek­

tywie „Rząd ,i Wojsko*1 zajmuję dziś — tak sądzimy niepoślednie miejsce w szeregu wysiłków narodowych, je­

śli żywe słowo i trud jego szukania znaczy co w życiu na­

rodu.

W tych niewielu ostatnich latach wojny zapoczątko­

wały się znamiona istotnie polskiego czynu, czynu „z na­

szego pokolenia". Ustaliła się nić niedawnej jeszcze, a już w wirze wypadków odległej tradycji. W yrosła na grun­

cie 6 sierpnia 1914 r. okrzepła w twardych -zmaganiach się legjonów polskich z przemocą wrogów i „sprzymie­

rzeńców", spłaciwszy ofiarę najświętszą w dniu sławetnej przysięgi lipcowej, ofiarę prześladowań i więzienia, tra­

dycja ta stała .się czynnikiem, który wychował setki i ty ­ siące najlepszych w Polsce ludzi, a każdy dzień przeżyty wzmacnia ją i upiększa.

Drogośmy kupili pierwszą od lat tylu tradycję żoł­

nierza polskiego: wysiłkiem rąk i ducha, olbrzymią he- katombą mogił bratnich, prześladowaniami i znęcaniem się nad nami pruskiej buty — ale ponoć każda bohaterską tradycję podobnym się kosztem zdobywa.

Dzięki niej mamy dziś wodza i żołnierza: dzięki niej Polak współczesny ma prawo spojrzeć w tw arz wieczne­

mu czynowi narodowemu i dźwignąć broń, przez siebie wykutą; dzięki niej rokaz narodowy staje się rzeczą na­

kazu sumienia, ,a nie wypadkową dyplomacji europem skiej. Współtwórcą tej -tradycji w miarę sił i środków swoich był „Rząd j Wojsko".

Z niej wyszliśm y owej jesieni 1916 r„ gdyśm y pierw­

szy numeT .naszego pisma rzucili w zdezorientowane ma­

sy polskiej publiczności — z niej wychodzimy i teraz, gdy doczekaliśmy szczęśliwego dnia, w którym jawnie możemy głosić te hasła, które naówczas można było szeptać jedynie w podziemiach.

Hasła rządu i wojska nie przestaną być żywemi ni­

gdy. Ani dzisiejszy rząd, ani jutrzejszy, ani żaden nie zakończy pracy budowy Polski, bowiem jest to zada­

nie wieczne. Żadne wojsko nie zorganizuje się ostatecz­

nie. bo pracą wojska jest organizowanie się nieustanne.

W tych dwóch słowach, z których uczyniliśmy tytuł naszego pisma, streszcza się istota najbardziej państwo­

wo twórczej pracy, którą podjęło nasze pokolenie, i -za­

loguje dio dalszego wykonywania dzieciom, wnukom i -prawnukom naszym. /

Naród organizuje się w państwo przez pracę. P ra­

ca zbiorowa jest cementem państw a: jeden dzień bez­

czynności może dać w rezultacie ruinę.

Ta to ustawiczna praca, przez którą iśoi s-ię niepo­

dległa Polska każdego dnia i każdej godziny, jest rzeczą, której nasze wydawnictwo będzie służyło.

Opierając się na tradycji naszych samoistnych na­

rodowych 'poczynań, starając się ująć i zrozumieć du­

cha czasu, idziemy w przyszłość z tą najgłębszą wiarą, że o losie Polski, polski czyn jedynie będzie decydo­

wał, że czyn ten jest rezultatem wytężonej, twórczej pracy duchowej, że opiera się on na sumieniu narodowem, kierowniczej sile życiowej,, i że jednym z najważniej­

szych zadań jest torowanie dróg sumieniu narodowemu.

Polska dzisiejsza głosów tych jeszcze nie umie usły­

szeć. W zawierusze kłótni j wrzasków partyjnych, szar­

pana w przeciwnych kierunkach przez tych „ojców n a­

rodu", którzy o istotnych kierunkach polskiego czynu nie mają żadnego pojęcia, jes-t dziś terenem chaosu, bezładu i bezrządu, Najróżniejsi „Sobiepanowie" starają się przeciągnąć optuję publiczną Polski na swoją stronę.

gubiąc w ten sposób i rozpraszając tę opinję.

(Naród w znacznej swej większości zatracił w ciągu długich lał niewoli wiarę w swe siły i w swoją godność:

politycy mizernego ducha i czół wyblakłych godność tę do reszty kompromitują, do reszty rozbijają tę wiaro

Inicjatywa zbiorowego czynu stała się rzeczą nie­

zrozumiałą. a rozproszenie myśli politycznej naszej 01- czyzny powoduje poczynania nieobliczalne, prowadzone PTzez wyżej wspomnianych polityków w sposób dl-a ca­

łości spraw y naszej zgubny, w sposób warcholski.

Zespolenie, zaczątek organizacji 1d,zie od tej jedy­

nej siły, która w krytycznych dła narodu momentach umiała rzucić rzetełuy ciężar na szalę wypadków: od naszej własne? armjl.

Zdawałoby sfę. że 'tam są właśnie trudności najwię­

ksze, że rzetelna praca organizacyjna tam właśnie na największe natrafi przeszkody. W szakże tyle tu m a­

my czynników odrębnych: I Brygada, t. zw. „PóbiJsdie W ehrmacht", Dowborczycy. P . O. W., wreszcie ofice- . rowie z byłych austriackiej i rosyjskiej armjl, a w naj- bllższem jutrze oficerowie ,i żołnierze z armjl niemieckiej.

Tymczasem te żywioły, z tak różnych formacji woj- •

skówych pochodzące, wyrosłe na grand© tak dalece

różnych poczynań, ujęte mocno przez jednego człowieka

o orlej skali myśli 1 jedynej potędze czynu-, stają ś!ę -

(5)

Nr. 1. R Z Ą D I W O J S K O a nawet już się stały jednolitą, na mocnym fundamencie

ugruntowaną zbrojną siłą Polski niepodległej. Zacierają się niedawne niechęci i uprzedzenia; zatrą się w najbliż­

szej przyszłości odrębności psychiczne, uwarunkowane taik różnem wychowaniem wojska. Stają szeregi karne, ożywione jaknajlepszym duchem, przejęte myślą o swej zaszczytne służbie, gotowe każdej chwili bronić granic i wolności ojczyzny.

Wojsko nam wskazuje, jak twórcza wola narodowa potrafi skuipić wysiłki, zorganizować je i nadać im jedno­

lity kierunek.

Taka sam a akcja przeprowadzoną być musi w łonie cywilnego społeczeństwa. Ale musi się uspokoić wrzask i gwał demagogów, aby naród mógł usłyszeć glos włas­

nego instynktu; przejrzeć muszą masy, wyrzucić poza nawias warchołów i krzykaczy; uwierzyć w czyn samo­

istny, a nie w dyplomację rozdawców złotych szabel na­

szym tyranom ; zrozumieć gdzie zaprzaństw®, a gdzie godność; gdzie wrzask autoreklamy, a gdzie z głębiny ducha wysnuty czyn narodu.

Nie jesteśmy partją; za wiele dziś w Polsce partji.

Nie jesteśmy niczyimi poplecznikami; jesteśmy sami.

W spieramy wszelką rzetelną inicjatywę; dbamy o czy­

stość r ą k ,i dusz narodu; zwalczamy przedewszystkiem małoduszność, słabość i wszelką w stosunku do obcych potęg ugodę.

Do czasu przewrotu listopadowego popieraliśmy P. O. W., widząc w niej źródło m ocy narodowej. Dziś P. O. W. nie istnieje, spełniwszy szczytnie swe zadania.

To też, obok powyżej sformułowanych zadań swych, pismo nasze będzie usiłowało nawiązać kontakt między społeczeństwem, a żołnierzem polskim. W ierzym y bo­

wiem głęboko, że rozbite, zdemoralizowane, chwiejne społeczeństwo nasze od żołnierza uczyć się dziś winno istotnie czynnej postawy wobec rzeczywistości, jego ofiarności, jednolitości, wytrzymałości.

Istotna niepodległość jest dziełem narodowej pracy.

P racy tej drogi wskazywać pragnie nasze pismo.

SERCA BOHATERÓW.

(Fragm ent z niedrukowanego poematu „Archanioł").

Wieczność nie kona, w wiecznym huraganie M yśl się rozkrusza, wola się rozpryska;

M y, z wieczystego zrodzone łożyska, Jak feniks każde z popiołów powstanie.

Zegary świata, narodów prorocy, Stugłosym krzykiem bijące o trony, M y , syny wierne ziemi umęczonej, Przez śmierć ku tobie idziemy, o moey!

Krew na ołtarzu świata, cud się czyni, — Choć unurzane legniem w prochu ziemi, Jeszcze zadżwięczym głosy donośnemi

M y, dzwony w wielkiej wszechświata świątyni.

Krwią jaśnieiące, ja k gwiazdy wśród nocy, M y, żywe jeszcze, żywe chociaż krwawe, I narodowi bijące na sławę,

Przez śmierć ku tobie idziemy, o mocy/

W Y Z W O L E N IE .

W szelkie w yzw olenie otw iera nowe drogi — staw ia nowe zadania.

Radosny fak t w yzw olenia Polski rozbić mus^

krąg m yśli polskiej, w którym wznosiła ona pod­

niebne piram idy — i łuki tęczow e nad niem i roz­

taczała, a wedle którego fatalnych praw budow ała sam ą siebie.

J a k człow iek-działacz musi m ieć podstaw ę, na której buduje i któ ra poręcza, że jego dzieło nie zaw iśnie w pow ietrzu, lecz wrośnie w dzieła już istniejące i stanow ić w raz z niem i będzie całość, — ta k i naród posiada ta k ą podstaw ę. P aństw o jest zazw yczaj gruntem ow ym ; zapew nia ono trw ałość

działaniom narodow ym , choćby o niem naw et w chw ili działania nie m yślano.

P olska od w ieku skazana była na stw arzanie sobie podstaw y, podwaliny, w dziedzinie oderw anej od życia — bo nad tem życiem jej górow ał fakt, że państw o nie istnieje. P rzed ludźmi, którzy na upadek jego patrzyli stanęła konieczność w ykrycia m yślą i zachow ania tego, co się „narodow ością” na­

zywało — po za życiem aktualnem . Życie a k tu a l­

ne było nam wrogie — niszczyło nas z każdą chw i­

lą, nie dawało pola ani sposobności działania. Ża­

den naród ta k głęboko nie zam yślał się nad "tem, có je s t isto tą narodowości; narodow ość ta stw arza­

na była ciągle w p raktyce czynam i; — jedynie Pol-

(6)

4 (RZĄD I W O JS K O Nr. 1.

ska ochraniać ją, musiała przed niszczącym zębem życia — stawiać dla niej świątynie, gdzieby strzedz można jej czystości.

Możnaby powiedzieć, że od upadku'^Państwa Polskiego cała praca myślowa ludzi świadomych kulminowała w tym właśnie: znaleść istotę narodo­

wości — i znalezioną kultywować i ziomkom podać.

Zapał do badań historycznych i do nauczania historji, studja nad językiem, nad ludem, jego oby­

czajami i pieśniami, poszukiwania pierwiastka rodzi­

mego słowiańskiego — nie miały, jak gdzieindziej, teoretyczno-naukowego podłoża. Tkwiła w nich ta właśnie troski pełna i niespokojna tendencja. Zwrot poetów do tematów narodowych i ludowych, na­

tchnienia wieszczów, nawet praktyczne zamysły i dzieła polityków — tym duchem były natchnięte.

Doszukiwano się wiecznych, niewysychających źró- dlisk „narodowości”, któreby nam poręczały, że nie rozpadniemy się jako naród — tak jak rozpadło się państwo — źródlisk, u których każda nowa rzecz napoić by się musiała i v przejrzeć swe oblicze w ich kryształowem zwierciadle.

Historja gromadziła dorobek przeszłości, który pamiętać winien był każdy, kto czuć się miał Pola­

kiem. Do tej tradycji nawiązywać musiała tera­

źniejszość — i być jej wierną. Szlachta była nie- tylko istniejącą i działającą siłą społeczną, do któ­

rej działacz w myśl przekonań i tendencji ustosun­

kowywał się. Miała ona w swych domach, obycza­

jach, strojach i duszach żywą tradycję narodu, któ­

ra tam — dobra, czy zła, ale rodzima — przecho­

wywała się i sądziła rzeczywistość nową, rodzącą się. Na lud patrzano również nie jak na czynnik siły, tendencji i dążeń przyszłości; był to przede- wszystkiem ugór niezmiennych zadatków istności plemiennej, odrębności. Język nie był jodynie na­

rzędziem zdobyczy w dziedzinie myśli i piękna; był przedwszystkiem zbiorem niepozwalającego nam zginąć dorobku.

Heroizmem myśli na tle tak kształtującej się świadomości narodwej była idea posłannictwa, przez wieszczów naszych najwyżej rozwinięta, w której po za szranki tej świadomości potrafili oni sięgnąć.

Ale w powszechności idea ta takie przede wszyst- kiem miała znaczenie: znaleść, ocalić, przechować istotę narodowości. Wyszukiwano m y ś l ą taki obraz przyszłości świata, któryby obejść się nie

mógł bez Polski. Koniecznością tej przyszłości uza­

sadniano konieczność niezniszozalności Polski.

Dlatego nie jest to wcale paradoks żaden, ż«

w chwili wyzwolenia, w chwili odbudowania Pań­

stwa Polskiego świadomość polska musi czuć za­

chwianie się gruntu pod sobą. Bo z powodu nie istnienia państwa budowała ona sobie podstawy w ten sposób, by państwo dla niej one zastępowały.

Obecnie niema już potrzeby ani racji doszukiwać się wiecznych podstaw gwarantujących nasz byt.

I niema potrzeby uzasadniać racji naszego istnienia narodowego. Istniejemy, jak istnieją wszystkie na­

rody. Rządzić nami będą te same prawa historycz­

ne, prawa mocy, prawa faktu dokonanego, który odbija się na najbliższej zaraz i na dalszej przyszło­

ści. Historja przeszłości nie w książkach i w pa­

mięci tylko będzie przechowywana. Będzie ona, ży­

wa i działająca, w każdem urządzeniu państwowem i ustosunkowaniu społecznem, które będą podlegały naszej zbiorowej woli. Nie na umiejętnem wyczu­

ciu i wyrozumowaniu naszej przeszłości i dopraco­

wanych skarbów naszych złożonych w tradycji, w języku, w ludzie zasadzać się będzie nasz byt narodowy, ani na wykrytej samotniczą myślą idei.

Lecz prawa życia, rządzące narodami, prawa gospo­

darcze i społeczne i obyczajowe są materjałem, z którego zbudowany ma być nasz naród, jako in­

dywiduum historyczne.

Dzieje ludzkości dokonywane są przez narody, te jedyne organizmy zbiorowe wytworzone przez historję. Tern będziemy, co potrafimy na gruncie swoim wypracować — co, jako wartość dla rozwo­

ju społeczeństw ludzkich, potrafimy między narody wnieść.

Fakt to radosny i zdrowy, ale zadanie tym większe dla świadomości narodowej. Opanować ona teraz będzie musiała nie materjał myślowy jedy­

nie, lecz właśnie te aktualno fakty życiowe, z dnia na dzień narastające i domagające się rozwiązania dla chleba, dla pracy, dla ognisk rodzinnych miljo- nów narodu polskiego.

Świadomość polska to nie będzie już smutna ale bezpieczna pewność, jakiej szukali zaklętym kręgiem objęci ojcowie nasi. Będzie ona musiała być organem życia. Walka, radość i niebezpieczeń­

stwo na każdym kroku — oto jej żywioł. A godło:

wszystko jest do zdobycia!

Z Ł O T Y S E N .

„Jestem ostatnim z tych, którzy podpisali pro­

test przeciwko aneksji pruskiej Alzacji i Lotaryngji.

Dzi4 obwieszczam światu, że kraje te wracają do Francji. Sen mego życia został spełniony” — po­

wiedział Clemenceau we francuskiej labie Posłów po odczytaniu warunków rozejmu.

Dziwny dreszcz przeszył mnie, gdym przeczy­

tał te słowa. Sen życia... W tych słowach wielki

starzec ujął treść najgłębszych pragnień i tęsknot

każdego Francuza od czterdziestu paru lat. Każdy

Francuz śnił na jawie o chwili rewanżu, gdy będzie

zadośeuczynione podeptanej dumie narodowej, gdy

(7)

Nr. 1 R Z Ą D I W O J S K O 5 będzie zmyta plama Sedanu, gdy utracone prowincje

wrócą, na łono Ojczyzny.

I oto sen stał się rzeczywistością. Słabe tylko echa dochodzą nas, jak Francja tę chwilę przeżyła, a jednak z tych dalekich odgłosów możemy odczuć całą głębię tryumfu i radości narodu francuskiego.

I któż zdawałoby się może lepiej odczuć, ten tryumf, tą radośó wielkiego narodu, aniżeli ten dru­

gi naród, który też swój złoty sen śnił.

Złoty sen nie odzyskania już tej czy innej utra­

conej prowincji, lecz odzyskania utraconej Nie­

podległości.

Ongiś, ongiś, tak już dawno temu naród polski wierzył, że sen jego złoty szybko się ziści i stanie się rzeczywistością. Wolna i niepodległa Polska majaczyła przed oczyma szwoleżerów Kozietulskiego, do niej szedł Mickiewicz, gdy śmieró go zastała w Konstantynopolu, naprawdę wolną i potężną była Polska w duszach „szaleńców” — podchorążych, gdy w Noc listopadową zapalali ogień buntu. Ale "pod ciosami niepowodzeń i klęsk gasł ogień wiary w bliz- kie zmartwychwstanie. Sen o Niepodległości zamie­

niał się stopniowo w Tęsknotę, tym żarliwszą tym potężniejszą im była ona bardziej beznadziejną.] gig Tę garść, która w pamiętną Noc styczniową wyszła z Padlewskim z Warszawy, pchnęła na krok ów rozpaczliwy nie wiara w ziszczenie złotego snu duszy polskiej, lecz wszechpotężna tęsknota za utra­

coną Niepodległością.

Nowe klęski, nowe ciosy zabijały już nie tylko wiarę w ziszczenie się złotego snu lecz i wspomnie­

nie tego snu i Tęsknotę za nim. Oto wówczas, gdy minione pokolenia były wpatrzone w złoty sen swej duszy, gdy, aby nie spłoszyć jego uroku i piękna szły oczarowane na mękę i tułaczkę, wspomnienie złotego snu uchodziło z biegiem czasu jcoraz dalej, coraz słabszym i bledszym stawało się w duszy polskiej.

, I ze złotego snu zostawały się jeno strzępy, porwane, zasłaniane mgłą niepamięci. Nie tylko gi­

nęło w coraz to dalszych pokoleniach pragnienie przypomnienia złotego snu w całym przepychu jego uroku i słodyczy, lecz zamierała i Tęsknota za utra­

coną Niepodległością.

Coraz mniejszą robiła się garść tych, w duszach których przechowywał się ten złoty sen.

Ale czym mniejszą stawała się ta garść, tym Tęsknota jaśniejszym i potężniejszym płomieniem płonęła w ich duszach. Tęsknota -ta zarazem była i straszną ich męką. Na ich sumienia spadały- jak straszne kamienie wspomnienia cierpień i żalu mi­

nionych pokoleń. Ach, ten kto miał odwagę jesz­

cze lat dziesięć temu mówić o Niepodległości czuł, iż dźwiga na sobie spadek pamięci wszystkich mi­

nionych walk.

Ta garść „niepodległościowców” dźwigając na swych plecach ten święty ciężar z przerażeniem ro­

zumiała i czuła, że jeśli ona załamie się, jeśli ona nie wytrzyma, cały ogrom poświęceń i mąk minio­

nych pokoleń, pójdzie na marnej że wówczas gdyby nawet los łaskawy otworzył bramy więzienia naród polski nie dźwignio się ze swego tapczanu niewoli, byłby to już bowiem niewolnik i z ducha, który utra­

cił nie tylko samą Niepodległość, lecz nawet Tęskno­

tę za nią, który zapomniał bezpowrotnie o złotym śnie swej duszy.

I dla tego ta garść stała mocno i twardo. Dla­

tego była tak wyzywająco obojętna i głucha na irw iay i eszezerstwa piewców „trójlojalizmu”.

Trwać, trwać za każdą cenę. Bo inaczej zgi­

nie dusza polska. Jakiemi oczyma bowiem spojrzy ona wówczas w przeszłość — w stalowe oczy nigdy nie znającego zwątpienia Dąbrowskiego, jakże zro­

zumie krzyk rozpaczy i mąk Mickiewicza i Słowac­

kiego, jakże bądzie mogła schylić się do stóp Wor­

cella, w oparach pożerającej jego płuca mgły lon­

dyńskiej widzącego Polskę ludową, jakże będzie mogła wraz z Mochnackim płakać nad temi omyłka­

mi, które z 1831 roku nie pozwoliły uczynić rado­

snej, tryumfalnej pieśni wyzwolenia, która odbiłaby się o mury Petersburga, jakże mogłaby błagać Trau­

gutta o moc wytrwania i pogody ducha — tak my- ślał każdy z tej garści nielicznej.

I trwało się. Święte duchy Okszei i Mirockie- go — czy wiecie coście swą śmiercią męczeńską zdziałali dla Polski? Czy wiesz Ty skromny robo­

tniku z Pragi, żeś swą bombą obudził umierającą w narodzio Tęsknotę za Niepodległością? Czy wiesz o tym „partyjny bojowcu” Montwillo że swym okrzy­

kiem na stoku -h Cytadeli „Niech żyje Niepodległa Polska” wplotłeś w łańcuch złotego snu duszy polskiej nowe cudne ogniwo, które skuło męczeńską przeszłość z promienną przyszłością ponad głową ówczesnej teraźniejszości? Wam zawdzięcza Polska, że gdy wybuchła wielka wojna znalazła się garść, która wysoko dźwignęła Sztandar Niepodległości.

Legjonom Polska zawdzięcza, że gdy otwarły się wrota więzienia, w którym ona przebywała, mo­

gła z niego wyjść. Łegjony ją z niego wyprowa­

dziły. Wówczas, gdy olbrzymia większość leżała na tapczanach i biernie oczekiwała na wynik walki po- waśnionych dozorców, ta garść wybijała jedną z bram więzięnnych, a gdy ta została wybita zaczęła wybi­

jać następne. I oto złoty sou tylu, tylu pokoleń ziścił się.

Często, gdy myślę o chwili dzisiejszej, prze­

chodzi mi przez myśl — coby czuli dziś, gdyby mogli zmartwychwstać Mickiewicz, Słowacki, Mo­

chnacki, Traugutt i tylu, tylu innych. I cofam się w przerażeniu przed tą myślą. Korzy się moja du­

sza, rumieniec wstydu, strasznego wstydu oblewa mi twarz.

O ci, święci duszy polskiej, ci, zawdzięczając którym czujemy się jeszcze Polakami, ci którzy tak tej chwili pragnęli, którzy ją po tysiąc razy prze­

żywali rojeniach i snach, ci którzy naprawdę . godni byliby dziś tę chwilę przeżywać — ci jak by ina­

czej odczuwali, aniżeli odczuwamy ją my wszyscy Polacy dnia dzisiejszego. Bo oto powiedzmy szcze­

rze — czy naród polski odczuwa to, że jest niepo­

dległy i wolny, że jest naprawdę gospodarzem nie­

podległym swej własnej ziemi? Nie, sto razy nie.

A tymczasem te horyzonty, które przed nami otwierają się przechodzą najśmielsze pragnienia i na­

dzieje minionych pokoleń. Bo o co walczyli Polacy w 1831 roku i 1863 roku? O Niepodległość zaboru rosyjskiego. Galicja i Poznańskie, które niosły taką wydajną i ofiarną pomoc, niosły ją bezinteresownie, wiedziały bowiem, że zostaną się przynajmniej na- razie po zagranicami państwa polskiego, jeśli ono powstanie. A oto-tymezasem dziś Królestwo i Ga­

licja stanowią już całość, od nas tylko samych, od naszego wysiłku zależy, aby i zabór pruski znalazł się w granicach państwa polskiego.

Czy nie wydaje się świbtokractwem my 1, gdy się chce wyobrazić te uczucia, które rozsadzałyby pierś Mickiewicza, gdyby mógł chwilę obecną prze­

żywać.

(8)

6 R Z Ą D I W O J S K O Nr. 1.

A tymczasem czy wstrząsnął piersią obecnego pokolenia szloch rodości, że ziemia polska jest wol­

ną, że utraconą Niepodległość odzyskujemy w całym jej przepychu? Czy idzie przez ziemię polską pło­

mień entuzjazmu. Czy zakasują się miljony rąk z modlitwą dziękczynną na ustach do pracy zbożej, gorączkowej i ofiarnej na zapuszczonej, chwastem porosłej ziemi polskiej? Czy jest pęd żywiołowy do twórczości, do budowania mocnych, po wieki trwa­

łych fundamentów pod gmach Rzeczypospolitej Pol­

skiej.

Tego niema. Zbiorowa dusza polska nie rozu- mie-całego ogromu chwili dzisiejszej nie rozumie, że dziś każdy nędzarz duchowy, zjadacz Chleba jest świadkiem tak wielkiego cudu, za spełnienie się któ­

rego Mickiewicz lub Traugutt daliby z największą radością wysączać z siebie kroplę po kropli krew swoją.

Dziwny los! Strasznego szczęścia widzieć na własne oczy Polskę Niepodległą i Wolną] dostąpiło pokolenie, któro najmniej na to szczęście zasłużyło, które tego szczęścia w swej ogromnej większości

wcale już nawet nie pragnęło.

I jeśli dziś naród polski całą głębią swej duszy, każdymi jej siłami, każdym drgnięciem pulsowania swej krwi nie odczuwa, że jest wolnym i niepodle­

głym — to przedewszystkiem winą jest tej garści nas, którzy możemy być dumni, iż od zarania naszej młodości stanęliśmy już pod sztandarem Niepodle­

głości, nas którzy wszystkie swe siły szerzenia tego hasła poświęliśmy.

Zbyt zaufaliśmy tej olbrzymiej większości. Są­

dziliśmy, że gdy będzie już żyła na wolnej ziemi polskiej, poczuje to i zrozumie.

Tymczasem nie jest tak. Jeśli może być tak oczerniany, dyskredytowany przed obcymi pierwszy istotny Rząd Polski, składający się z ludzi, którzy o hasło Niepodległości walczyli, jeśli jego siedziba nie jest miejscem szanowanem przez każdego Polaka, jakich on nie byłby przekonań, jeśli 15 stronnictw może demonstrować przed Europą swoją swawolę wobec rządu polskiego donad jego głową zgłaszając akces do sojuszu, lecz jednocześnie z tym demon­

strując swoją bezsiłę i bezwartościowość swej oferty, bo cóż po sojuszu ofiarowanym przez 15 Stronnictw, jeśli nto mogą one obalić u siebie w domu rządu popieranego tylko przez 4 stronnictwa, a szkodliwe­

go w ich mniemaniu — to świadczy to wszystko, iż rozumienie treści Niepodległości jest olbrzymiej większości jeszcze obcym.

I nic w tym dziwnego — ta większość w swej psychice już wyrzekła się Niepodległości i wcale potrzeby jej nie odczuwała i nawet nie tęskniła za nią. Co więcej — ta większość nawet dziś nie od­

czuwa potrzeby żadnej skruchy. Symbolem tej więk­

szości jest Świętochowski. Przez czterdzieści lat wyklinał i zohydzał hasło Niepodległości, uczył spo­

łeczeństwo, aby wciskało się we wszystkie pory ży­

cia rosyjskiego aby niczego nie spodziewało się od przewrotów politycznych i oto dziś Za^niast tego, aby na największym placu Warszawy bić się w pier­

si i publicznie przyznawać się do swej winy i swej szkodliwej działalności, z gestem proroka nieskazi­

telnego, który jakgdyby przez całe życie był chorą­

żym sztandaru Niepodległości ośmiela się pouczać tych, którzy o tą Niepodległość walczyli, śmie ich

strofować za to, że walczyli o tą Niepodległość obok Prus i stawia za przykład Kościuszkę. Ignorancja Świętochowskiego 'jest znamienną dla olbrzymiej większości naszego społeczeństwa.

Oto aby dziś usprawiedliwić swą bierność fałszuje się historję. Dziś ta większość, która jeszcze wczoraj nie chciała słyszeć o Niepodległości, dziś śmie strofować Legjony i Piłsudskiego, że walczyli przeciwko Rosyi, bo ta była w szeregach koalicji, która dziś jest zwycięską, że ośmielili się zachowy­

wać na początku wojny biernie wobec Prus, czy­

niąc z tego niemal zbrodnię narodową. Stawiają za przykład Kościuszkę. Zapominają, że Kościuszko walczył przeciwko Rosji, wówczas gdy Prusy, już obłowione polskiemi prowincjami były jej sprzymie­

rzeńcami, że ten sam Kościuszko rozpoczynając po­

wstanie, rozpoczynał go tylko przeciwko Rosji, uni­

kając wszelkiemi siłami zatargu z Prusami. Tak sa­

mo było w 1831 roku, zaś Centr. Kom. Nar. w 1863 roku wydał nawet specjalną odezwę, w której wy­

raźnie przestrzegał, aby nie prowokować ani Prus, ani Austrji, gdyż ruch będzie skierowany wyłącznie przeciwko Rosji. W tym tkwił istotny zdrowy in­

stynkt. Niepodległość Polski można było uzyskać tylko za cenę 5 porażki Rosji, zjednoczenie za cenę porażki Prus.^FAle do istotnego zjednoczenia nale­

żało iść przez jNiepoległość; a więc z początku po­

rażka Rosji, następnie zaś Prus. I tak się stało.

Gdyby Rosja nie została pobitą, lecz zwycięską, to zwycięstwo koalicji przyniosłoby nam nowe kajdany, bo tak wychwalane przez Świętochowskiego zjedno­

czenie pod batem rosyjskim byłoby nową dla nas klęską. Porażka Rosji dała nam Niepodległość. Po­

rażka Prus daje zjednoczenie. Ale „Niepodległość ogrodu Saskiego” jak ironicznie nazywał Święto­

chowski Niepodległość tylko Królestwa była ośrod­

kiem koło którego skupiają się dziś inne dzielnice.

Zwyciężyła na całej linji nasza zasada. I tylko popełniliśmy jeden błąd — nie sądziliśmy, że ten proces tak szybko zakończy się. Ale do tego błędu chętnie przyznajemy się i cieszymy się, iż myliliśmy się, sądząc, ke na całkowite zjednoczenie Polski trzeba będzie czekać kilkadziesiąt lat.

I nie pozwolimy, aby dziś mącono świadomość tego, że szliśmy tą drogą, którą szły minione poko­

lenia w walce o wyzwolenie, i że ta droga była je­

dynie słuszną. Bo biada nam, jeśli ta większość, któ­

ra przez cały czas była bierną, zacznie dziś zohydzać ten ruch, który dziś daje narodowi polskiemu moral­

ne prawo do bytu niepodległego. Ubóz niepodległo­

ściowy winien skupić swe szeregi, winien dalej wal­

czyć już o to, aby dusza Polska wstała omyta z obcych naleciałości, aby w niej jasnym płomie­

niem zapłonęła świadomość, że jest naprawdę duszą narodu już wolnego, jej polotu ku dalekim niebosięż­

nym szczytom nic nie krępuje, że dziś Polska będzie taką, na jaki wysiłek stać dzisiejsze pokolenie.

Niestety, dotychczas wysiłek ten jest jeszcze bardzo słaby.

Dzisiejsze pokolenie bowiem jeszcze nie rozu­

mie należycie i nie cieszy się z tego, że ziemia pol­

ska jest wolną.

Na dzisiejszym pokoleniu mści się to, że nie może ono powiedzieć jak Clemenceau, że sen jego życia się spełnił, bo tego snu .ono już nie śniło.

Lecz niechże zrozumie i cieszy się z tego, że

stał się rzeczywistością złoty sen minionych pokoleń.

(9)

Nr. 1. R Z Ą D I W O JS K O 7

Ż O Ł N IE R Z PO LSKI. *

M O D L IT W A .

W lipcu 1911 młodociane oddziały legjo niatów prowadzone były pod ezkortq do obozu internowanych w Szczypiornle.

y

Tysiąckroć siły wzmóż dziecięce l dawidowe d a j nam ręce,*

N ie mamy mieczów, zbroi;

Więc tysiąckrotne daj nam siły, By się D aw ida sny wyśniły, Goljatom niecił dostoi.

Potężny, wielki wojny Boże,

Który królujesz tam w przestworze, Koło nas przemoc, zdrada, — Tysiąckroć serca wzmóż dziecięce I dawidowe daj nam ręce:

Niech Jdo ljat w p y ł upada!

Tysiąckroć naszą wspomóż wolę, Z procą d re w n ia k idziem w pole N a strzały, na oręże-,

O Panie wieczna Tobie chwała, Spraw: niech dziecięca dłoń nieśmiała Goljata ramion sięże!

W sprawie organizacji wojska.

Od jednego z poruczników, który brał

udział we wszystkich formach naszego ruchu wojskowego na terenie kraju, otrzy­

maliśmy uwagi następujące; ,

W M 4 „Liberum Veto” ukazał się artykuł

„W sprawie organizacji wojska”, podpisany przez, jak informuję redakcja, znakomitego fachowca gene­

rała Michaelisa. Artykuł w niemziernie ważnej spra­

wie jest- krótki. Wybitni wojskowi podobno mówią, i piszą krótko. To też i generał Michaelis załatwił się z uchybieniami w organizacji armji w jedno- szpaltowym artykuliku, który zdradza między wier­

szami parę rzeczy, ale w treści niewiele fachowości.

W organizacji armji generał Michaelis naliczył 8 uchybień z których poruszymy na tym miejscu 7, nie tykając 8-go t. j. „opanowania intendentury przez żydów”. Pan generał mi sam przyzna, że to „uchy­

bienie” jest nałatwiejsze do naprawienia i dopóki ći żydzi pracują dobrze i uczciwie armja znieść ich

bedzie mogła. Wszczynanie w tej chwili kwestji ży­

dów w armji w ogóle, — właśnie ze względu na koalicję, której rządy interpelowane są w sprawie np.

Lwowa i z którą p. generał słusznie się liczy — jest nie na miejscu.

Przechodzimy do innych punktów, zaznaczając po drodze, że p. generał po swoim artykuliku ju t był uznał za stosowne napisać list do „Kurjera War­

szawskiego" w którym wyjaśnia, że pewien ustęp z jego artykuliku należy rozumieć nieco inaczej niż się rozumie go po bezpośrednim przeczytaniu.

Uchybienie 1: „Formowanie armji z werbunku za­

miast poboru”. Ani słowa umotywowania w kwestji tego uchybienia. W chwili zaś obecnej, nie jest to zda­

nie p? generała dogmatem. Moglibyśmy się posprze­

czać jaką jest l e p s z a (nie liczniejsza) armja czy z poboru, czy z werbunku. P. generał zna prawdo­

podobnie nie tylko zdania Anglików — fachowców,

lecz i Rosjan, którzy rozpatrując rodzaje armji (nie

tylko w dziełach o organizacji armji, lecz i w któt-

(10)

8 R Z Ą D 1 W O J S K O Nr. 1.

kich wstępach do „Taktyki”) przyznają armji ocho­

tniczej pierwszorzędnej wartości zalety, której ar- mja z poboru nigdy posiadać nie może. W danej zaś chwili, gdy się armja polska tworzy, gdy wkrót­

ce granice nasze ustalą się na Kongresie pokojowym chodzi o p o d s t a w ę armji najlepszą i armję przy- tym możliwie najliczniejszą. 1 ta się tworzy.

Pan generał, jako fachowiec, powinien zdawać sobie sprawę z sytuacji politycznej u nas doskonale i wiedzieć, czym się może stać ogłoszony w tym momencie pobór, — przed Sejmem. — Ale... po co to pisać? Gdyby pan generał znalazł się w jakimś bataljonie na prowincji i spojrzał na ekwipunek żoł­

nierski odechciałoby mu się poboru. To, co zniesie żołnierz idący z własnej woli tego, panie generale, nie zniesie żołnierz będący w wojsku z przymusu.

A przy całej swej fachowości generał Michaeles ka­

rabinów, mundurów, obuwia lub np. sienników żoł­

nierzom natychmiast nie da.

Pierwsze „uchybienie” jest „uchybieniem”

z punktu widzenia cywila, który za jakimś dzien­

nikiem powtarza-z poważną miną błędy w organi­

zacji armji, ale nie z punktu widzenia wojskowca.

Drugie uchybienie: „dalsze istnienie P. O. W .“

To „uchybienie” kompromituje pana generała. Panu generałowi Michaelisowi każdy generał okręgowy, wszyscy pułkownicy okręgowi powiedzą o tym, że mają u siebie oddziały P. O. W. i że stanowią one większość ich pułków. Jeżeli gwałt o istniejące jeszcze P. O. W. robi cywil, krzyczący wślad za swoim tanim dziennikiem — to mu mogę wybaczyć, ale nie wolno tego czynić generałowi, który kryty­

kuje organizację armji polskiej, której pragnie, jak i my wszyscy, siły swe poświęcić. Niech sobie ge­

nerał Michaelis sprawdzi, że przeszło 20.000 tysięcy członków P. O. W. jest w wojsku, że wszędzie peo- wiacy podlegają władzy wojskowej, a wtenczas tak łatwo „uchybień” organizacji naszej armji wytrząsać z rękawa nie będzie.

3 i 4 „uchybienie” właściwie daje się sprowa­

dzić do tego: „organizacja sztabu generalnego wy­

łączenie z przeciwników koalicji” i „obsadzenie wyż­

szych posad ulega tej samej zasadzie”.

Zarzuty te nie są bynajmniej fachowe. Nie po­

trzeba wcale być fachowcem, aby spostrzec, że ma­

my tu zarzut natury politycznej i b. aktualnej.

Rzecz ta wymaga dla jednolitości i zdrowia naszej .armji szybkiego i jasnego rozstrzygnięcia.

Nie byłem nigdy człowiekiem o orjentacji nie­

mieckiej lub austryjackiej i nigdy też nie byłem pa- sywistą koalicyjnym. Wyszedłem z ’ tego obozu, który po za sobą ma czyn 6 sierpnia, walki z armją carską, Benjaminów, Szczypiornę, Łomżę, obozy jeń­

ców i więzienia niemieckie. Byłem w tej brygadzie Legjonów, która do ostatniej chwili walczyła o nie­

zależność Legjonów z Naczelną Komendą armji austryjackiej (A. O. K.), z c. i k. Komendą Legjo­

nów, z N. K. N. i t. d. Już nad Nidą w Brygadzie mojej cieszono się z każdego „łupnia”, jaki udawało się armjom koalicyjnym sprawić Niemcom. Byliśmy rewolucyjnym oddziałem polskim. Nie tylko nie wypieram się, ale dumny jestem z tego, że armji carskiej nie uznawałem za koalicyjną, bo była to armja najeźdźców naszej ojczyzny. W brygadzie ze wszystkiemi swojemi towarzyszami broni życzyłem zawsze armjom koalicyjnym (prócz rosyjskiej) zwy­

cięstwa. Dziś trzy armje zaborcze nie są dla nas tym, czym były. Wojskowi polacy z trzech armji zaborczych garną się do wojska polskiego i w woj­

sku tym musi zapanować jedność faktyczna bez względu na dawną przynależność wojskową. Dalszy podział na zwolenników koalicji i tych, których można nazywać b. zwolennikami państw centralnych musi ustać w armji i już ustaje.

Gdyby konsekwentnie stosować zasadę genera­

ła Michaelisa w armji, należałoby wszystkie waż­

niejsze stanowiska obsadzić oficerami z armji rosyj­

skiej, a to tylko ze względu na jej koalicyjność.

Dla wielu zaś nie polityków, lecz wojskowych armja rosyjska niczym się nie różni od austryjackiej.

Obydwie bite były w haniebny sposób!

Według generała Michaelisa generałowi nie­

mieckiemu, Poznańczykowi, (gdyby taki był) wara od wyższej „posady" w armji polskiej — natomiast generałowi rosyjskiemu, Królewiakowi, Ęnależy się ważna „posada”.J

Takie poglądy nie są udziałem fachowca, są to poglądy bez sensu.

Parę przykładów generała Michaelisa, wymie­

niającego nazwiska nikogo nić przekonają.

Generał Rozwadowski przeniesiony był z armji austryjackiej w stan spoczynku dlatego np., że parę razy „narwał się” . Naczelnej komendzie armji au­

stryjackiej.

Ze sztabu usunął się według generała Michae­

lisa podpułkownik Zagórski, „doskonały oficer szta­

bowy”. Czy to nie aby p. Zagórski, szef sztabu c. i'k . Komendy Legjonów, zacięty wróg I Brygady i gorliwy służbista austryjacki, wzdłuż i wszerz poma­

lowany na czarno-żółto, którego nazwisko doprowa­

dza do pasji przeważną ilość oficerów legjonowych?

Generał, a nawet oficer niższy widzący uchy­

bienia w organizacji armji może wiele rzeczy umie­

jętnie i z wielkim taktem poruszać w prasie (wska- zanem jest

prasie fachowej—na razie mamy „Bel­

lonę”, otwartą dla wszystkich wojskowych), stanow­

czo jednak powinien unikać wymieniania nazwisk, szczególniej wtedy, gdy, jak to jest z generałem Michaelisem, zna wielu wojskowych polskich tylko z nazwiska (np. generałów Sosnkowskiego i Śmig­

łego-Rydza). Generał Michaelis zapomniał np., ża we Wschodniej Galicji oprócz generała Rozwadow­

skiego jest i generał Leśniewski (z wschodniego korpusu), że na czele oddziału organizacyjnego stał w sztabie generalnym pułkownik Przeździecki (z kor­

pusu wschodniego), że prawie całe ministerjum woj­

ny obsadzone jest przez oficerów z armji rosyjskiej.

A to samo przez sią łączy się do pewnego stopnia z punktami 5 i 6 artykuliku generała Michaelisa (niezorganizowanie dzińłu komunikacji wojennych przy ministerjum i atrofja w dziedzinie szkolnictwa).

.Pomijając dwie wyraźne insynuacje w artyku­

liku generała Michaelisa (zakończenie punktu 4 i 5) zgodzić się można na to, że wojskowa praca nau­

kowa nio bije tętnem żywym. Ale generał Michae- lis chce odrazu rzeczy z zakresu strategji, taktyki i statystyki. Doskonali strategicy i taktycy wyra­

stają przeważnie nie z książek wojskowych. Nie za­

poznając ani na chwilę tego, że potrzebną nam jest

„Strategji” i „Taktyka”, bardziej twierdzę, rzecza­

mi koniecznemi są dobre regulaminy różnych broni i oddziałów pomocniczych i takie podręczniki, jak

„Terenoznawstwo i kartografja” (których mamy zresztą 3—wyczerpane), „Broń i balistyka”, „Służba wewnętrzna i garnizonowa”, „Organizacja armji”,

„Fortyfikacja” etc. (Przed akademją wojskową pil- i niejszymi są szkoły oficerskie stałe i pedofieerskiel) j

Część regulaminów już jest. j

(11)

Nr: 1 R Z Ą D I W O J S K O 9 P olską litera tu rę w ojskow ą śledzę oddawna, od

roku 1913,. gdy we Lw ow ie począł ukazyw ać się

„S trzelec”,organ „Z w iązków S trzeleckich11, wznow iony w r. 1916 przez P. O. W . D otychczas w ydaw nic­

tw am i w ojskow em i zajm owali się oficerow ie legjo- nowi, przew ażnie niżsi. N ie pom agał im w tym n ik t z arm ji rosyjskiej, n ik t z austryjackiej lub nie­

m ieckiej.

T eraz, w ierzym y, będzie inaczej.

A rraja polska tw orzy się napraw dę od dnia przyjazdu K om endanta Piłsudskiego. Od dnia tego m inęły , tygodnie. I przyznaję: nie stanęła jeszcze A kadem ja wojskowa, niem a jeszcze „ S tra te g ji”

i przypuszczam , że nasz sztab generalny nie zdołał zebrać jeszcze doświadczeń z frontu zachodniego

i włoskiego i nie ugrupow ał dośw iadczeń z w schod­

niego, chód siedzą tam obok polaków z arm ji rosyj­

skiej i polacy z austryjackiej i oficerowie legjonowi.

A rraja polska jest w stanie tw orzenia się. R ze­

czą konieczną i zdrow ą je s t zawsze k ry ty k a, ale k ry ty k a organizacji w ojska pow inna byd fachowa, spokojna i pisana ze znajom ością tego stanu w ja ­ kim tw orząca się arm ja znajduje.

Pachow a k ry ty k a w ojskow a nie pow inna byc zam askow anym atakiem publicystycznym . Pom ijam arm ję rosyjską, której k ry ty k a była dla w ojskow ych rosyjskich zawsze utrudniona i zawsze ryzykow na, ale przypom inam , że i w arm ji francuskiej i angiel­

skiej za pew nego rodzaju „k ry ty k i“ ich tw órcy szli, i słusznie, „w d u rak i”.

Przez Autora „K A P R A L A S Z C Z A P Y ".

I. B R Y G A D A .

I)

Rozdział I-szy: „NAGER“ .

I.

Wimkelryd uśmiechnął się do swoich wspomnień, jak do żywych, dobrych ludzi.

Dzień imienin Komendanta w „Strzelcu*' krakow­

skim. Do lokalu wpada jasnowłosy Kostek, zdrowy, ro ­ sły. Miał on tę wyższość nad innemi strzelcami, że był na wojnie rosyjsko - japońskiej („ostrzelana już jucha'*!).

Miętosząc tego i owego Strzelca w silnych dłoniach, z ro­

ześmianą twarzą radzi: •

— „Kriepis' brat!" Co masz, ściskaj w garści. Nie przepij do wieczora*’. Kostek radzi tak wszystkim z „michalikowej" paczki od początku miesiąca, w którym wypadają imieniny Komendanta i od początku tegoż miesiąca z westchnieniem i niby zafrasowaną miną wy­

rzuca z siebie:

— Przepiją! Czort wie! Niby same akademiki, a żaden do Eleuiterji nie należy. Woda — nie płyn. Za mało ma dla strzelców wilgoci!

W „Strzelcu" są wszyscy. Ci, co w lokalu stale bywają. Na dobrą sprawę mało kto ma na usprawiedli­

wienie swego tam pobytu: sprawy służbową. Sterczy się w klitkach „Strzelca", wałęsa po większej sali, bo się człowiek do strzeleckiego lokalu przyzwyczaił, jak kot do swego kąta.

A w dbiu imienin Komendanta lekkie podniecenie, bo choć Michalik nie jest miejscem dla wyjątkowo uroczy­

stych posiedzeń strzeleckich, aleć zawsze to dzisiejsze posiedzenie będzie „dobitniejsze w treści", oo się wyrazi przedewszystkiem w tym, że oto. Wilk nie będzie pił

swego zwykłego mleka, ale przypomniawszy sobie, że jest bądź, co bądź malarzem i cytrynówkę.

Wilk chodzi po lokalu i swoim zwyczajem rusza przystrzyżonenu wąsaitni, leciutko, dyskretnie, wprost misternie uśmiecha się: powie wtiza!

Oto. Król, pokraka, z pisanemi nutami w ręce, „bełta się” na wsze strony koło Kordjana, otoywatela o twarzy czerwonej, świeżej, widać zlanej niedawno wodą.

Kordjan czuje w sobie wielką siłę męzką, ogromu.\

napływ energji, to też wyciąga ręce przed siebie, a żyjąc ze wszystkiemi strzelcami za pan brat, udaje, że łemi że- laznemi rękami udusi każdego kogo ujmie.

— Puszczę! Puszczę! Nie kobieta-ś! Taka, jak­

by się teraz nawinęła, n-n-n-o! Król! Dziadul Kusz!

Zgniotę cię wraz z twoim tenorem i na 1 maja guzik to­

warzyszom wyśpiewasz... Jak małpa koło cygana — tak to koło mnie skacze!...

'I)o .udatne porównanie wywołuje zbiorowy śmiech.

Śmieje się i Król, i Wielkopolanin, i dryblas Widon i Wir i Pandor — wszyscy.

Nagle:

— J-J-j^rech, ty! — i tupot nóg.

— Urwał się! Urwał się! —

'Ho naprawdę ob. Pierw otny urwał się od ziemi i tańczy, kozaka, a raczej rosyjskiego triepaka z upo­

rem iście wariackim człowieka, który przypuszcza, że przez dłuższy czas będzie mógł mieć nogi nad ziemią.

Ręce Pierwotnego wyrzucane przed siebie, a złożone zawsze do szerokiego objęcia lada chwila gotowe s ą ur­

wać się od ciała. Nogi nie chcą tworzyć zgranej p a ry :

(12)

10 R Z Ą D I W O JSK O Nr. 1.

biegną w różne strony i nie słuchają swoich części.

Krótkie ciało Pierwotnego złamie się z a chwilę. Jeżeli natychmiast nie stanie po ludzku na ziemi, to...

— No, czy to nie cholera? — pyta Kordjjan, ociera­

jąc łzy ze śmiechu.

Pierwotny zziajany, jaik pies, siedzi na ziemi i rap- i#m zrywa się. Już wszyscy stoją wyprężeni. W drzwiach się ukazała głowa kapitana Ryszarda, a przed jej zni­

knięciem dało się słyszeć:

— Cicho, tam, do diabła!—

Na sali brak ob. Śmigłego. Jest to dziwny strzelec, który siedzi w swoim pokoju, nie szwenda się bez potrze­

by po całym lokalu i nawet nie zagląda do zbrojowni, do której wstęp -jest surowo wzbroniony. Ale wieczorem będzie u Michalika^

Będzie tam i poważny ob. Witold, zwany gentel- mentelem (gentelman), który (kończy swoją „kasę“. Ten jest naprawdę dziwnym człowiekiem. Co wieczór szuka w strzeleckiej kasie tego, co w niej miało zawsze, ,pomi- mo istniejącego Polskiego Skarbu Wojskowego, tylko koniec.

A na ob. Herwina — formalna zmowa. Każdy z osobna twierdzi mu:

— Herwin! Dzisiaj1 będziesz u Michalika!

Herwin, który od dłuższej chwili pora się z kawał­

kiem niesfornego, nietrzymającego się ściany, linoleum (zaraz na nim będzie batalion, posuwający się pod1 ogień artylerji, według wskazań taktycznych Conrada von Hetzendorfa) nie odrywając się od roboty zgadza się:

— B—y—y—y—czo jest! B—y—y—y—czo! — W szyscy jednak wiedzą, że Herwin nie przyjdzie.

Ale za to przyjdzie ob. Ignacy, który niedawno, jakiś kar pełusz, istne bocianie gniazdo, świadczące o przynale­

żności jego właściciela do Akademji Sztuk Pięknych (i ze .względu na czystość także do Związku Walki Czynnej) t

zamieni! na maciejówkę. Kordianowi nikt żadtnydh pro­

pozycji nie stawia. Gdzież ma być wieczorem, jak nie u Michalika?

— Kusz, dziad u! Taka dzisiaj okazja, że a!

T o wszystko, ’ a przedewszystkiean ci wszyscy strzelcy, stanęli, jak żywi przed oczyma sierżanta związków strzeleckich, Winkelryda w dzień wybuch:

wojny.

W inkełryd siedział na wakacjach w prowincjonal­

nym mieście Królestwa.

— Wojna! jak bozię kocham, wojna! Prawdziwa wojna! — mówił do siebie głośno i aż przystaną! usły­

szawszy własne słowa. Jak żyje — nigdy nie mówi! do siebie.

— Co robić? Co robić?

Winkełryd przystaną! w środku pokoju i zobaczyw­

szy twarz swoją w lustrze nie wiedzieć dlaczego niemi!,c- ściwie ją wykrzywiał.

— Idjota! — wybuchną! Winkełryd i obrażony cięż­

ko na siebie, trzasnął drzwiami pokoju..

Na Winkelryda trzaśuięcie idrzwiami nie mogło być rozstrzygnięciem fatalnego pytania, które sobie zadawa!

każdy po obywatelsku czający człowiek w Polsce, choć nie każdy obywatel je rozstrzygał. —

— Co robić? — to nie znaczyło dla niego cieszyć się z każdej austryjackiej przegranej lub nawet pogłosce o niej, albo też kiwać smutnie głową (— zaczyna się pa­

nie, źlei—) na wiadomość o przegranej rosyjskiej — ; ra ­ czej znaczyło to mieć określoną robotę strzelecką na miejscu przy ścisłym jednocześnie kontakcie ze strzel­

cami, którzy w tej wojnie tkwili już napewno, nie mogli nie tkwić.

Co robić? Ale tego pytania nie mógł rozstrzygnąć W inkełryd i nie umiał. Robić — to b yła jego rzecż, ale co, jak i gdzie? — od tego zawsze byli: Komendant Głó­

wny: obywatel Mieczysław, jego szef, ob. Józef, a dalej obywatele: Ryszard, Śmigły, Gustaw i t. d. drogą słu­

żbową, z góry na dół. Od czegóż są przełożeni i starsi?,

Szczególną retensję miał Winkełryd do Gustawa.

Gdy myślał o nim, gorycz mu serce zalewała i aż krę­

cił głową ze złości:

— Przecież polityk strzelecki... Generał od informa- K^i, a na parę tygodni przed wojną nie powiedział co ro­

bić, do kogo się zgłosić.

W ypytał o stosunki w mieście, zapisał adres i ,po­

wiedzieli „nie wsypcie się!“ Lepiej byłoby „wsypać się“. Siedziałby człowiek w dziurze z czystym sumie­

niem. Przecież z ula nic organizował nie będę“.

Z CAŁEJ POLSKI.

Warszawa — ciągle jest ogniskiem, w którem wrą i roz- palają się do białości namiętności polityczne. Pierwsza fala demonstracji i wieców burzliwych, wśród których najczynniej- szą rolę odegrała prawica — tocząca zaciętą walkę przeciw rządowi, — minęła. Prawica, wobec zbliżających się wyborów do Sejmu, punkt ciężkości swej akcji przeniosła na sprawy wyborcze. Utworzyło się już kilka komitetów wyborczych, rozpoczęły się narady i pierwsze wiece przedwyborcze.

Anarchistyczna część lewicy natomiast, L zw. .Komuni­

styczna Robotnicza Partja Polski* uchwaliwszy bojkotować wybory do Sejmu, teraz właśnie rozpoczęła ożywioną działal­

ność i agitację, oddziałując przedewszystkiem na bezrobotnych.

Agitacja ta, doprowadzająca wskutek prowokacyjnych prawdo­

podobnie strzałów do wojska — do krwawych starć między wojskiem a demonstrującym tłumem, spowodowała w niedzielę 29 grudnia do kilkunastu ofiar zabitych.

Wśród podniecenia, wrzawy, polemiki zaciekłej, nie prze­

bierającej w argumentach, a przepełniającej prawie całą treść wszystkich dzienników (których ilość podwoiła się w ciągu

Cytaty

Powiązane dokumenty

ne. Panowie! Jeżeli w jednej stronie widnokręgu wstają nadzieje, nawet uzasadnione nadzieje, grzechem jest śmiertelnym nie patrzyć w drugą stronę, tam gdzie czają

Wprzęgnie do pługa wielkie rody i wielkie majątki, które dziś ręce zgoła od pracy odjęły; porwie za sobą inteligencję, która, wyjścia odnaleźć nie

Wódz ten zjawia się dziś znów przed nami — zjawia się i jego żołnierz, ten, który więziony, upo­.. karzany i katowany zyskał sobie obywatelskie

polityczna, co ważniejsze, nie łączyła się ona z żadną poważną pracą polityczną. Ostrzegaliśmy przed tem już dawno, a dziś przekonać o tein się może

tylko śmiech to przez łzy, śmiech, który rodzi się z myśli, że zostały zmarnowane wiosna i lato, gdy tylko przez niedołęstwo tysiące i dziesiątki tysięcy

O stosunku społeczeństwa naszego do wojska, dałoby się wogóle wiele powiedzieć. Ataki na wojsko idą nio tylko zo strony

dzą się przyjaciele i Wrogowie, jaką jest rola polaków, - dzień ten niech będzie stwierdzeniem naszej jednolitej Woli, gotowości do walki, przeglądem naszych

Austrja, z którą pomimo Sadowej, Bismark tak łagodnie się obszedł, którą Niemcy tyle razy w ciągu tej wojny wyciągały z dna przepaści — czyż nie jest