• Nie Znaleziono Wyników

Rząd i Wojsko. 1916, nr 8 (10 stycznia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rząd i Wojsko. 1916, nr 8 (10 stycznia)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

I

^UULLUUUUUUJLiUUt.

Uleczyć swoje choroby, poprawić złą budowlę, zdrowe rzeczy wznosić — może tylko samo społeczeństwo.

J. Piłsudski.

RZĄD I WOJSKO

h h ih ' ihilu n vłi>^ 0 1 'J H m i łfju ti iim d riih HKnuunffHffW

i 11

Warszawa, 10 stycznia 1917 r. Na 3.

Mowa gen. v. Beselera.

Dnia 15-go grudnia r. ul), generał / Beseler wy­

głosił w Warszawie na Zaniku mowę wobec kilkudzie­

sięciu zaproszonych przedstawicieli społeczeństwa pol­

skiego. Mowa ta zasługuje na bliższe omówienie nie tylko, że była mową programową, oświetlającą zapatry­

wania rządu niemieckiego na sprawę polską, lecz jedno­

cześnie wykładem z dziedziny polityki międzynarodowej dla przedstawicieli społeczeństwa polskiego.

Istotnie mowa v. Beselera była mową w wielkim stylu rozumnego męża stanu, w której uderza przede- wszystkiem ta szczerość, z którą mówił on o rzeczach najbardziej drażliwych. Szczerość ta płynęła z jednej strony z poczucia siły własnego narodu, która pozwala mówić prawdę najbardziej szorstką, z drugiej zaś strony wyrazem prawdziwej życzliwości dla aktu 5 listopada, którego V. Beseler był, jak wiadomo, jednym ze współ­

autorów. Mowa cala była spowodowana zrozumiałem wobec tego pragnieniem ustalenia niezbędnego mo­

dus vivendi dwuch narodów. To pragnienie porozu­

mienia się obowiązuje i nas poważnie tę mowę trakto­

wać, wyjaśnić co uważamy w niej za słuszne, z czeni zaś się nie zgadzamy.

Niestety trzeba się zgodzić z tern, że gen. v. Bese­

ler powiedział w swej mowie bardzo a bardzo wiele słusznych choć gorzkich prawd pcd adresem naszego spo­

łeczeństwa. I zapewne nikt tak boleśnie nie odczuł te­

go aniżeli my, demokraci; nikogo tak te prawdy nie za- bolaly jak nas, nikt z takim wstydem jak my ich nie wysłuchał, choć nikt tak mało na nie nie zasłu­

żył jak my. V. Beseler powiedział bowiem wiele z tych rzeczy, które myśmy społeczeństwu naszemu mówili od początku wojny, o które staczamy zażarty bój z apatycz­

ną, bierną większością. Najboleśniejszym momentem w mowie V. Beselera była lekcja o honorze narodowym.

Biada narodowi temu, który przedstawicielowi innego na­

rodu daje prawo pouczać się o honorze. Niestety to, co powiedział na ten temat pruski generał było najzu­

pełniej słusznem.

Gen. V. Beseler powiedział między innemi: „W iem

również, że są też tutaj ludzie, którzy sobie tak powia-

(2)

2 RZĄD I WOJSKO Ne 8 dają: hm, toby jednak wcale tak źle nie było, jeśliby oni

(Rosjanie) znowu przyszli, byłoby z tern wcale wygodnie

— pomijając to wszystko co było niemiłe. Ale o podob­

nych kwestjach u takiego narodu, jak wasz, chyba mo­

wy być wogóle nie powinno. Jak daleko myśl moja sięga, słusznie uważaliśmy Polaków zawsze za naród rycerskości wyjątkowej i wielkiego serca, chociaż były czasy, gdy rozdwajały nas spory różne. Naród zaś rycerski i wielkoduszny obierze przecież jako naj­

wyższe dobro świata to samo, co my, Niemcy, wy­

pisaliśmy na sztandarze i czemu się — mam nadzie­

ję — nigdy nie sprzeniewierzymy - honor. Nie wiem czy byłby to honor wielki, nawet dla ludzi, którzy sobie rzecz'tę malują może w różowych barwach, gdyby znów do kraju wkroczyli kozacy, gdyby znowu ucisk zaciążył nad polskim narodem i gdyby w szkołach mówiono zno­

wu po rosyjsku?"

Czy byłby to wielki honor? To pytanie, nie­

stety, i my często, zbyt często musieliśmy zada­

wać naszemu społeczeństwu, musieliśmy pytać, czy wielki byłby to dla nas honor, gdyby znowu zamknięto uniwersytet i politechnikę, rozpędzono dziś już liczne ra­

dy miejskie, gdyby znowu zapanował knut i więzienia.

To że takie pytanie trzeba zadawać, świadczy nie. i stety, że nie dla wszystkich w Polsce jest rzeczą jasną, czy to byłoby zgodne czy nie z honorem narodu.

W innem miejscu V. Beseler szuka usprawiedliwie­

nia tego smutnego zjawiska i zupełnie słusznie widzj przyczynę jego w gospodarce rosyjskiej, która świadomie zabijała w Polakach idealne sprężyny, „wskutek czego naród w wielkiej swej części popadł w materjalizm“.

„Niema już zmysłu dla rzeczy wyższych. Idździe pano­

wie na wieś! Znajdziecie tam z pewnością wiele setek tysięcy gorących Polaków, ale znajdziecie może jeszcze więcej setek tysięcy, co kiwają głowami i mówią: E, co tam, pod Moskalem było mi całkiem dobrze11. „To jest demoralizacja. Gdy naród jaki — rzuca bolesną prawdę V. Beseler — zapomina czem jest i gdy traci poczucie honoru, wtedy od poszczególnych członków jego nie mo­

żna ani wiele żądać, ani się wiele spodziewać". Tak to straszna, potworna demoralizacjal Ta demoralizacja jak rak toczy wszystkie nasze warstwy. Dumny arystokrata boi się kroku uczynić, powiedzieć śmiałe słowo, bo lęk go ogarnia, że skonfiskuje mu rząd rosyjski liczne jego dobra gdzieś tam na Podolu; fabrykant łódzki modli się o powrót Rosji, bo inaczej djabli wezmą jego fabrykę tandetnych perkali wyrabianych dla Kirgizów i Czuwaszy;

zżyma się właściciel szantanu, gdzie rosyjscy oficerowie z kokotami nie zostawiają już setek tysięcy rządowych pieniędzy, zaciska pięść ciemny robotnik nieczynnej fa­

bryki, której pasy transmisyjne pojechały do Niemiec kinie chłop polski, któremu żandarm niemiecki tz całą bezwzględnością i brutalnością zabiera już.trzecią krowę.

Tak, to demoralizacja, to straszna ciemnota, jeśli naród nie rozumie, że ceną tych materjalnych ciężarów, a na­

wet klęsk kupuje nowe lepsze duchowe życie. Tak, to demoralizacja — jeśli ludzie wolą mieć niedostatek pa-

sionej w brudnym chlewie świni, aniżeli swobodę choćby ubogiego lecz niezależnego człowieka. Trzeba walczyć z tą demoralizacją. Ale jak? Sądzimy, że szybko zacz- nie ona mijać jeśli szkolnictwo od góry do dołu zacznie żyć narodowem życiem, jeśli przestanie nad nim spra­

wować straż niemiecki inspektor, który nabył znajorńości polskiego języka we Wrześni, jeśli od najniższej do naj­

wyższej instancji chłop polski będzie mógł szukać spra­

wiedliwości w mowie ojczystej, widząc że sędzia go ro­

zumie bez pomocy tłumacza, jeśli prędko w najmniej­

szych nawet miasteczkach niemieccy burmistrze ustąpią miejsca polskim, jeśli polscy żandarmi będą po wsiach robili niezbędne rekwizycje, jeśli ustaną polowania na białych murzynów, natomiast odrodzi się polski przemysł, gdzie robotnik polski będzie wyrabia! amunicję dla sprzy­

mierzonych polskiej i niemieckiej armji; jeśli bowiem nie­

mieckim fabrykantom nie jest wszystko jedno, to wszystko jedno dla niemieckich artylerzystów, gdzie są wyrabiane granaty dla ich armat, byle ich było więcej.

Niech naród polski w najciemniejszych nawet swo­

ich warstwach poczuje, że poszli sobie precz i nie wró­

cą nigdy ci z sierpnia 1915 roku zdobywcy rosyjskiej prowincji, a na ich miejsce przyszli do najniższych szczebli, do ostatniego żandarma, ci którzy wyswobodzi­

li z jarzma rosyjskiego polską ziemię, którzy chcą tu pomódz nam zbudować silne, kwitnące państwo, sprzy­

mierzone z Europą środkową nietylkó przewagą sytuacji lecz i z dobrej niczem nieprzymuszonej woli, które, za­

wsze stanie wiernie i chętnie obok s vych wyswobodzicieli w każdej ciężkiej dla nich doli. Czas już rozpocząć czy powoli krok za krokiem czy szybko to zobaczymy, ale czas już najwyższy, panie generale, rozpocząć tę bu­

dowę państwa polskiego, czas najwyższy, aby w najgłuch­

szej najciemniejszej wsi polskiej usłyszano echo rozpo­

czętej pracy nad budową gmach i państwa polskiego.

Znakiem poternu dziś stała się Rada Stanu. I każdy dzień zwłoki świadczy, że coś źle jest z tą sprawą. Wie­

my skąd płynie ta obstrukcja, ale na miłość Boską czyż dwuch czegoś bardzo pragnących nie potrafi przekonać kogoś trzeciego chętnie puszczającego się na tory intryg, lecz czującego respekt i szybko ustępującego przed silą i zdecydowaną wolą?

Jeśli my robimy szczerze rachunek sumienia, to niech i druga strona przyzna, że i ona nie bez winy.

Przechodząc do czysto politycznej strony mowy V. Beselera trzeba z najźywszem uznaniem powitać okre­

ślenie i uwypuklenie tych wspólnych interesów między Niemcami a Polską, które wytworzyła wojna obecna.

Na zapytanie, czy można wpuścić Rosję z powrotem do Polski, Niemcy odpowiadają przecząco. „Rosjanie tu wrócić nie mogą,—mówi v. Beseler—bo jeśli Rosjan po­

nownie wpuścimy, to nas samych, Niemców, czekają na­

dal takie same opłakane i nędzne stosunki graniczne, ja­

kie mieliśmy w roku 1914“. „A więc jeśli nie wróci Królestwo z powrotem do Rosji to co z niem uczynić?...

Czy kraj ten w takiej lub innej formie, w całości lub

częściowo, ma być przyłączony do innych państw, czy

(3)

.Na 8 RZĄD I WOJSKO 5 też ma stanowić państwo samodzielne?'1 — było to dru­

kiem pytaniem, na które musialy sobie odpowiedzieć Niemcy. „Najlepsze i najstosowniejsze rozwiązanie kwestji — inna rzecz, czy jest ono bezwzględnie dobre czy też bezwzględnie jeszcze dobrem nie jest — to pań­

stwo samodzielne"—tak odpowiedział na to pytanie rząd niemiecki.

Dlaczego takie rozwiązanie sprawy polskiej jest najlepszem dla Niemi ;c? ,,Bo do samodzielnego państwa Polacy dążyli od wielu dziesiątków lat— i w sposób go­

dny podziwu, co każdy uznać musi, zachowali swą naro­

dowość w ciągu stul 'ia panowania rosyjskiego11. Stąd wniosek łatwy, że z żadną inną niewolą, a tern bardziej nowym podziałem się nie zgodzą, a jak nie dali się zru­

syfikować tak nie dadzą się i zgermanizować. „Tym cza­

sem było powinnością naszą — mówi V. Beseler—wzglę­

dem własnego narodu trzymać najgorszego wroga na kontynencie w odległości należytej i jak najdalej wy­

przeć go na wschód” .

Stąd wyciąga gen. V. Beseler jasny nie do odparcia wniosek: „K lin ten rosyjski, który wbił się w naszą zie­

mię wskutek tego, że wasz kraj zagarnęła Rosja, stano­

wił dla nas stale wielką groźbę i niebezpieczeństwo.

Będziemy radzi gdy, w miejsce tego rosyjskiego, a przynajmniej w rosyjskich rękach przebywającego kra­

ju będziemy mieli obszar aludniony przez naród k w it­

nący, mocny i silny, któryby nam dobrze życzył, odnosił się do nas przyjaźnie i był z nami w przymierzu. Pa­

nowie! Proszę nie pojmować tej sprawy w ten sposób, akobyśmy tę przed nami leżącą Polskę z jej całkiem otwartemi granicami uważali tylko za przedmurze, które jest dla nas pożyteczne i o które się dalej nie troszczy­

my Nie, poświęcimy wszystko, gdy trzeba będzie, by pomódz wam w obronie tego przedmurza i zatrzymać je w naszych rękach. Bo gdy się już raz utraciło pier­

wszą pozycję, to nie zawsze jest łatwo utrzymać w rę­

kach drugą. Nie będziemy czekali, patrząc, jak się tam krew wasza leje na moskiewskim froncie, lecz pomoże­

my wam i działać będziemy wspólnie z wami, bo na tern polu nasze interesy idą absolutnie równolegle z wa- szemi“ . Tak określa polityczny wzajemny stosunek Nie­

miec i Polski v. Beseler. Mówi on tu to, co my, obóz niepodległościowy, twierdzimy od początku wojny — że dla zwycięskich państw centralnych najlepszem zabez pieczeniem na przyszłość od Rosji będzie stworzenie sa­

modzielnego państwa polskiego. Wiedzieliśmy, że Niem­

cy wcześniej czy później to uświadomią sobie i dlatego przetrawiliśmy takie rzeczy, jak Kalisz, próbę germani­

zacji Lodzi, administrację złożoną z samych niemal ha- katystów z osławionym Cleinowem na czele. Istotnie tak się stało. Dla Niemiec państwo polskie jest potrze bne jako zasłona od Rosji, nam potrzebne jest własne państwo, aby wogóle istnieć. I dla nich i dla nas Rosja jest wrogiem śmiertelnym - stąd „absolutna równole­

głość naszych interesów" pod tym względem. Niemcy rozpoczęli wojnę zupełnie nie myśląc o naszem wyzwo­

leniu, to wyłoniło się jako rezultat wojny, jako katego­

ryczny nakaz dla bezpieczeństwa Niemiec w przy­

szłości.

Akt 5 listopada to najkorzystniejsze rozwiązanie kwestji dla obu stron — mistrzowsko to udowadnia,, jak widzieliśmy, v. Beseler w swojej mowie. Tymczasem niech wolno nam będzie użyć tu słów, że „osławiona pycha pruska" kazała mu wprowadzić zgoła niepożądany dysonans do tej świetnej a rozumnej argumentacji. Dy­

sonansem tym było podkreślenie kilkakrotne, że akt 5 listopada „jest to dar z dobrej woli fofiarowany przez dwuch potężnych władców narodowi polskiemu11. Jak to rozumieć? Chętnie wierzymy, że ani Anglja ani Francja nie zmusiły do tego państw centralnych, bo akt 5 listopada im samym przedewszystkiem popsuł szyki, ale z drugiej strony nie możemy traktować aktu tego ja­

ko coś takiego, co się daje z łaski. Monarchowie cizzzu- s ie li tak rozwiązać kwestję polską, bo inaczej wyrządzi­

liby krzywdę własnym państwom, szkodziliby ich najży­

wotniejszym interesom. Niemcy tworzą państwo polskie we własnym i tylko we własnym interesie. A że ten in­

teres zbiega się z naszym najistotniejszem pragnieniem, jest to naszem szczęściem. O darze nie może być mo­

wy, cofając go bowiem, Niemcy zaszkodziłyby przede­

wszystkiem sobie. Może v. Beseler chciał powiedzieć, żeśmy nie zasłużyli na niepodległość, bo mało pracowa­

liśmy dla jej urzeczywistnienia, mało pomagaliśmy w wy­

pędzeniu Moskali z naszej ziemi. Tak istotnie. Można usprawiedliwić ciemnego chłopa polskiego, że ten nie ro­

zumiał, co mu niesie Wojna. Ale należy się mocno dzi­

wić, dlaczego poprzedni kanclerz V. Billów nie przewidy­

wał, iż będzie wojna i nie myślał o tern, co przyniesie ona ze sobą dla Niemiec. Nie prowadziłby wtedy bez­

myślnej polityki wywłaszczania i germanizacji w Poznań- skiem, nie pozwoliłby na Wrześnię — a wtedy napewno dawno już inaczej ułożyłyby się polsko-niemieckie sto­

sunki. Inaczej byłoby, gdyby Niemcy rozpoczynali woj­

nę nie bombardując Kalisza, nie nasyłając hakatystów do Lodzi, lecz zamiast Cleinowa wprowadzając 5 sierpnia do Warszawy Legjony. Nie byłoby tej dość słusznej nieufności społeczeństwa polskiego, nie musiałyby dziś władze niemieckie tego wszystkiego odrabiać i przeko­

nywać o szczerości swych obecnych życzliwych intencji.

Inaczej byłoby, zupełnie inaczej, gdyby niemieccy politycy wcześniej nieco nauczyli się patrzeć w daleką przyszłość.

Tak dziś ziemia polska usiana jest mogiłami żołnierzy:

niemieckich i rozumiemy, że dlatego naród niemiecki chce rozwiązać kwestję polską tak, aby krew jego naj­

lepszych synów nie poszła na marne. I dlatego z ufnością przyjmujemy akt 5 listopada. Ale trudno wstrzymać się od jednej uwagi, która wciąż nasuwa się nam Polakom, — jesteśmy dumni, że naszego honoru nie obciąża sło­

wo zdrada. Kto wie, — przychodzi myśl, czy nie jest ta straszna wojna wymiarem sprawiedliwości Nemezis dziejowej. Kto wie bowiem, czy byłyby dziś w Polsce te liczne mogiły niemieckie, gdyby Prusy dotrzymały za­

wartego układu z Sejmem Czteroletnim i nie dopuściły

do obalenia przez Rosję Konstytucji 3 Maja. Nie dla

(4)

4 RZĄD I WOJSKO N« 8 załatwienia swych porachunków to mówimy, chcemy je ­

no tylko wskazać, że jeśli niema dziś entuzjazmu i wdzięczności, na co się użala v. Beseler, to na to zło­

żyły się długie lata nieporozumień i krzywd.

Przechodząc do dziedziny zadań doby bieżącej V. Beseler zupełnie słusznie wysunął na plan pierwszy sprawę armji polskiej. Podzielamy najzupełniej jego po­

gląd, że państwo bez wojska nic nie znaczy. Różnimy się tylko w sposobie realizacji tego postulatu. Tylko rząd polski może być szafarzem krwi polskiej — postawi- wiliśmy zasadę i nadal ją w całej rozciągłości podtrzy­

mujemy; y. Beseler zaś takie stanowisko nazywa mar­

twym punktem. Sądzimy, iż kryje się tu wielkie niepo­

rozumienie, które płynie z niezrozumienia psychiki pol­

skiej. Mówiąc o rządzie polskim w chwili obecnej, mamy na myśli przedewszystkiem rząd moralny, posiadający bezwzględny autorytet i posłuch we własnem społeczeń­

stwie. Rozumiemy dobrze, że dziś całkowicie władza niemiecka z kraju usunąć się nie może, bo z jednej stro­

ny nie mamy dostatecznych sił do ogarnięcia wszystkich gałęzi administracji, a z drugiej uświadamiamy so­

bie, że kraj nasz jest tyłami armji niemieckiej będącej na froncie. Dlatego takiego absurdu jak żądanie całko­

witego usunięcia natychmiast z ziemi naszej władz nie­

mieckich żaden polityk nie mógł powiedzieć. Lecz chce­

my jednocześnie mieć własny, narodowy rząd polski, któ­

ry będzie nam wydawał moralne nakazy. Taką wła­

dzą moralną dla nas jest już Tymczasowa Rada Stanu, choć wiemy, że zakres jej władzy będzie narazie bardzo szczupły. I jeśli mówimy, że tylko Rząd Polski może rozporządzać krwią polską, to mówimy, że tylko wtedy pójdziemy do wojska, gdy da rozkaz Rada Stanu. Nie będzie miała ona faktycznej władzy, by zmusić do pój­

ścia, ale będzie miała władzę moralną, a znając społeczeń­

stwo odpowiednimi sposobami postępowania przy or­

ganizacji werbunku tę władzę moralną będzie potę­

gowała.

To trzeba uświadomić sobie i to należy przyjąć pod uwagę. Pragniemy niemieckich instruktorów, bo wierzy­

my, że wiele cennych rzeczy nas nauczą, ale chcemy aby zapraszał ich Rząd Polski (t. j. Rada Stanu). Mówiąc o wyszkoleniu przez niemieckich instruktorów armji w ja- ponji i gdzieindziej, zapomniał v. Beseler dodać, że zostali oni zaproszeni przez rządy tego państwa.

Niezrozumienie tego momentu w naszych nastro­

jach, nieuszanowanie w nas tęsknoty do własnej moralnej władzy, było wielką, omyłką ze strony v. Beselera., A że

my tęsknimy do takiej władzy, v. -Beseler widzi chociaż­

by w tern, jakiem zaufaniem coraz szersze koła otaczają imię Piłsudskiego. Trzeba to uświadomić sobie i zrozu­

mieć, że jako naród o wielkich tradycjach pragniemy mieć własnych wodzów. Hindenburg, Mackensen i sam Beseler mogą zapewne wiele powiedzieć, jak ich obe­

cność wielekroć potęgowała siły żołnierzy niemieckich.

Tak żołnierzy polskich będzie podniecać do pracy obe­

cność Józefa Piłsudskiego. Generał v. Beseler zbyt lek­

ceważąco odzywa się o „wojsku naprędce ściągniętem, które wykształciło się w związkach tajnych, albo może w skautowych lub innych organizacjach na pół chłopię­

cych, a na pół wojskowych". Legjony wyrosły z tajnych początkowo związków działających w Galicji, no i chwała Bogu powstało wcale niezłe wojsko z tych chłopców, co stawiali czoło takim atakom, pod któremi uginała się gwardja bawarska.

I wiele traci jasna orjentacja v. Beselera w spra­

wach polskich, iż nie docenia on Polskiej Organizacji Woj­

skowej, działającej obecnie na terenie Królestwa, a którą ma na myśli. Niech zażąda „Przeglądu Wojskowego",

„Strzelca", regulaminów, biblioteczki im. Herwina, a prze­

kona się, iż odbywa się w tych „nawpół chłopięcych"

organizacjach solidna praca wojskowo-szkolna. Nie na miejscu jest i pogardliwe odezwanie się o konspiracyjności wielu naszych prac. Sądzimy, że niewolno nam posą­

dzić v. Beselera. iż nie zna historji sławnych Tugend- bundów, które były wzorem dla wielu naszych tajnych związków. Gdy w naszym kraju nie będzie obcej wda dzy, gdy będziemy mieli własny rząd, demokratyczny sejm, swobodę druku i zebrań, nie będziemy wówczas ani zakładać tajnych związków, ani drukować nielegalnych pism.

Tyle uwag na marginesie mowy V. Beselera. Naj­

smutniejszą w niej była zbyt wielka nieufność do państwo- wo-twórczych sił narodu polskiego. Mężowie stanu niemiec­

cy traktują nas jako naród pod tym względem zupełnie dziewiczy, tymczasem instynkt i pamięć wielkiej państwo­

wej przeszłości w nas żyje, trzeba ją tylko odgrzebać z pod tych brudów i niechlujstwa, które po sobie zosta­

wili Moskale.

Trzeba raz nareszcie ustalić jedno, że nie można Polski budować bez Polaków, że można budować ją tyl­

ko na sposób polski, lecz nigdy na niemiecki, chociażby ten ostatni był stokroć lepszym. Nie wszystko, co zdro­

we dla Niemca będzie zdrowem i dla Polaka. Tysiąc

lat własnej kultury do czegoś przecie zobowiązuje.

(5)

K» 8 RZĄD I WOJSKO 5

Z frontu legjonowego.

Z nad Stochodu.

i i .

Jest służba nocna.

Okop przycichł, poczerniał, śpi.

Jakby pogrążył się jeszcze głębiej w ziemię, wsią­

knął ostatecznie w ciemność i niedostrzegalny dla wroga, nieodróżnialny od terenu, który stał się samym mro­

kiem, zapadł w nieświadomość twardego snu żołnier­

skiego.

Wzdłuż okopów chodzi żołnierz. Pełni swoje go­

dziny dyżuru, jest uchem i okiem śpiących, czujnym pośrednikiem między wprzód wysuniętą linją placówek a okopem.

Służy on w tych samotnych godzinach Panu Nie­

przewidzianych W ydarzeń, kryjącemu się w ciemności nocy, zawsze kapryśnemu, zawodnemu, zdenerwowane­

mu, któremu na imię: alarm.

Alarm. — Z przedpola nagle strzał odosobniony, w chwilę drugi, trzeci, salwa, znów salwa, jeszcze chwilka ciszy i gorączkowa strzelanina, podobna z dale­

ka do bulgotania gotującej się wody. Pak, pak, pak....

i rosyjskie ekrazytówki zaczynają pękać na drzewach, a powietrze rozbrzmiewa od gwizdu ich lotu. Lecą tuż nad okopem. Przyszły z ciemności i w ciemność idą, a srogo przez nie rozdzierane powietrze zwiera się za niemi z jękiem i sykiem .—Alarm.—Przedpole oświetla się rakietami. Z głuchym hukiem wzlatują, jak zielone gwiazdy, rozpalają się do białości, rażą oczy i gasną tuż przy ziemi, zatoczywszy ogromny luk w powietrzu.

Wysuwa się z nad trawersu potworny łeb reflektora, zapiszczy coś, czy zapłacze gaz karbidowy, aż nagle buchnie rzeką olśniewającego światła, oświetli szuwary, poszuka żeru w krzakach i trzcinach, obejrzy się na prawo i lewo, przeskoczy potężnym susem rzekę, chycnie na pozycje wroga i nagle bez uprzedzenia zgaśnie, przepadnie, rozwieje się w ciemności.

Alarm. — Okopy już pełne żołnierzy: postacie szare, chwilami oświetlane przez rakiety, nachylone nad karabinami, gotowe do strzału. Czeka się, dopóki placówki nie zostaną ściągnięte, aby rozpocząć ogień.

Najczęściej alarm jest fałszywy.

To tylko silniejszy patrol nieprzyjacielski podkradł się pod naszą placówkę. Strzelanina ucicha, dogasają ostatnie rakiety, ludzie rozchodzą się do ziemianek, i znów w okopach tylko posterunek chodzi między tra­

wersami.

* Tak upływa noc żołnierza.

Ku południowi pozycja zagina się w tył.

Gdy tam, o kilka od nas kilometrów Moskale strzelają, kule lecą wprost na nasze tyły, czasami rozbi­

jają się z trzaskiem na odosobnionych drzewach, rosną­

cych przed okopem. Gdy żołnierz siedzi skurczony w okopie, wsłuchując się w ciszę nocy, a kule zakreślają losem znaczone drogi nad jego głową, zda mu się, że każda z nich czem innym jest, inaczej gwiżdże, inne rzeczy wyśpiewuje swoim sykiem.

Ta oto leci ciężko z warczeniem, jak rzecz duża, w ciemność bez sensu na chybi-trafi rzucona i głupio bij® w pień drzewa. Inna cienko zasyczy, przeleci m i­

giem, zginie w mroku, a żołnierz jeszcze słucha, bo

zdaje mu się, że minęło go coś nikczemnie złośliwego.

Są inne, z wściekłości oszalałe, które zpiskotliwym jaz­

gotem prują powietrze. Są kule plączące, są i śmiejące się. Całe bogactwo.

Od czasu do czasu „maca“ nieprzyjacielska artyle- rja. Naprzód szrapnele. Jakby leciał wielki bąk łą­

kowy z furkotem skrzydeł. Prawie równocześnie w y­

buch szarpnie powietrzem, mignie płomień tuż nad okopem, pocisk wyrzyga obłok czarnego dymu i dwie­

ście okrągłych kulek, które z furczeniem rozlecą się w śmiertelnym stożku.

Po szrapnelach przychodzi kolej na granaty. Jest to rzecz, najmniej wśród żołnierzy łubiana. Szkody w y­

rządza naogół małe, gdyż strzał celny jest rzadki, ale działanie moralne jest zgoła nieprzyjemne. Huk wstrzą­

sający, kłęby czarnego dymu, wyrwana ziemia leci ol­

brzymią fontanną ku górze. Pocisk pęka na dłu­

gie, wązkie szczapy żelazne, tak zw. „szable“, które potrafią ciąć stare dęby tak łatwo, jak kozikiem pas- I tuch ścina gałązkę wikliny na fujarkę. Gdy dym się

! rozproszy, widać skutek: lej o pięciu metrach średnicy w kształcie stożka, który — stoimy w miejscach bagnistych—wypełnia się wkrótce wodą. Przeważnie biją Moskale takiemi właśnie „ośmnastkami**, zwykłe ośmiocentymetrowe granaty nie robią wrażenia.

Gdy takich „kuferków" (mówi się też „wasylków") upadnie kilkanaście przed i za okopem, a od czasu do czasu i w sam okop, nawet bardzo wytrzymały żołnierz ma dosyć. Nie chodzi tu zresztą o obawę śmierci, czy ran, ale raczej o wstrząs moralny, któremu z trudom opierać się mogą nawet bardzo silne nerwy.

Ma się tu do czynienia z siłą wprost elementarną, z pierwiastkiem złym i niszczycielskim, z potęgą, jako­

by szatanowi poddaną i według jego najgorszych zamy­

słów działającą, z czeinś potwornym.

Toteż prócz wszystkich uczuć, jakie wzbudza bli- zki wybuch granatu, jest i obrzydzenie, jak do rzeczy wstrętnej. Choć z drugiej strony mało jest widoków równie pięknych, jak właśnie wybuch granatu dużego kalibru. Szczególniej, gdy rzecz się dzieje na. polu, a oko ledwie nadążyć może za wciąż nowemi eksplozja­

mi, aż wreszcie sine dymy pokryją wszystko i w dy­

mach tych warczy, kotłuje się, bulgocze, grzmi siła zła, co w jarzmo boga wojny wprzężona „na złe człowie­

czeństwu rządzi".

5-ty listopada w obozie.

W lesie świerkowym pod linją. Na chwilę przed odejściem pociągu przystąpił i wyszeptał: Jest Polska.

Dziś już wyjechały z obozu delegacje oficerskie i pod­

oficerskie do Warszawy i Lublina na uroczystość ogło­

szenia manifestu dwu cesarzy. Rząd i armja powstaje, której my kadrą będziemy. — Żołnierz pytał o szczegó­

ły z taką nieufnością i niewiarą, jak gdyby otrzymał wiadomość, że wygrał na loterji, nie zakupiwszy losu.

Rozniosła się natychmiast z ust do ust podawana—

Bóg raczy wiedzieć, która z rzędu — wieść o Polsce.

Śmiech cichy tam i lam się pojawił. — Jak można wie-

(6)

6 RZĄD I W O JSK O Na 8 rzy ć i kolportow ać podobne wiadomości? Ja k ie źródło?

— A ch — tak , kom enda L egjonów , D epartam ent... Z e r­

w ały się po k ątach ciem nego wozu zw rotki m elancholij­

nej śpiew ki na n u tę „ I ni z tego, ni z ow ego“ .. .

P o ciąg ru szył. Coś jednak w duszy b u n t podnosi­

ło. W łókna ta k cien k ie i łam liw e, ja k nici pajęcze, k tó ry c h jeszcze nie tknęła niew iara. Ż ołnierz z p rze ­ k o ry chciał w ierzyć—w brew nadziei. Bo potrzeb n y b ył koniec jakiś: ta k i lub inny. Stan niepew ności i po d n ie­

cenia trw a ł ju ż m iesiąc i w yczerp ał ludzi nerw owo. N ie w iadom o, jak żylibyśm y dłużej. G orączka tra w iła siły.

Bezcelowość ch w il i w ysiłków z dniem każdym staw ała się coraz bardziej nieludzka, targ a ła i k ru sz y ła wolę.

B atalj on y p o d trz y m y w a ły jeno: słabnące z dniem k aż­

dym po d n iecen ie w alki, ja k a w ostatnich czasach w b ra ­ ku bezp o śred n ich spotkań i starć w ygasała i wieści z k ra ­ ju od kom endanta. G roziła nieuleczalna a p a tja i niemoc.

Stanęliśm y na m ieliźnie. G dzieś się decydow ały losy kraju i nasze, lecz już nie m ogliśm y na g rę w ypadków w pływ ać. Zapom inaliśm y, że bezruch, w jak im bataljo- ny z a sty g ły po pierw szych w ydarzeniach, nasza m ilczą­

ca postaw a w ostatnich dniach była czy n n ik iem ważnym, w pływ ającym na tok w ydarzeń.

B ata ljo n y znieruchom iały. P ró b y w ybadania naszej w ytrw ałości lub zastraszenia zgoła w yw ołały jeno śm iech i słowa pobłażania. T rw aliśm y w oczekiw aniu ro z s trz y g ­ nięcia. Żołnierskie je d n a k nerw y d rż a ły , grożąc każdej chw ili katastro fą. S erca b iły głośno, niereg u larn ie.

N iektóre nie p rz e ż y ły —pękały. T rzy sam obójstw a w trz e ­ cim p u łk u . W o statn ich ju ż dniach skonał w szpitalu Słonim skim maj. S a ty r-F lesz a r. Na kilk a g o d zin przed śm iercią sp y ta ł sio stry -p ielę g n ia rk i: „Czy P olska ju ż nie­

p o d leg ła ?'4 — Skłam ała.

D nia następnego, g d y w Słonim iu chow ano m. Satyra, w obozie m nożyć się poczęły słowa i szepty, p o tw ie r­

dzające wiadomość. Około d ru g iej popołudniu otrzy m a­

liśm y telefonicznie p ro g ram uroczystości. Miejsce: plac parad w obozie. N abożeństw o połowę, Te Deum , odczy­

tanie ak tu i defilada pułków p rze d sztabem kom endy Legjonów i gośćm i niem ieckim i: gen. A dam sem i jego św itą.

D zień listopadow y, c h ło d n y i niejasny. K ilka led ­ wie sm ug zim nych i b lad y c h b łęk itu zajaśniało p rz e lo t­

nie nad ziem ią. W iolki plac kw adratow y w y p ełn iły p u ł­

ki naszej piechoty. W kapliczce polow ej odśpiew ali kapelani hym n. W pobliżu o łta rza srebrem rozbłysły odznaki oficerów legjonow ych. Śród nich goście. Kil­

ka gład k ich z ło c isty c h hełm ów zajaśniało nad tłum em . Z karabinem u nogi w yprężony żołnierz dwom a palcam i lewej rę k i oddawał honory, g d y w szystkie m u­

zy k i za g ra ły „Jeszcze P o lsk a 14. P o odczytaniu m anife­

stu i przem ow ie gen. Adam sa zakończonej słowami „hoch Polen!“ o k rzy k i p rze lec ia ły po placu z krańca w kraniec, tłu k ą c się o koszary i dom y, ja k poszum y w ichru. Pad- ły niebaw em rozkazy i kolum ny pułków poczęły się ła ­ mać i bataljonam i odpływ ać. Z akołysały się fale. Adju- tan c i na koniach popędzili. P la c p u s ty zajaśniał. A po chw ili z bocznej ulicy w ychyliło się czoło 1-go p u łk u .

W czasie tej popołudniow ej uroczystej g o d zin y dziw nie w yraźnie — ja k czarne bezlistne gałęzie i p rę ­ cie drzew po ogrodach — w yjrzała nędza i nieba i zie­

m i, koszar i p la c u ... A podczas d efilad y jaskraw o u d e ­ rz y ła w stydem nędza nasza: drobne przerzedzone kom- panje i szczupłe kolum ny bataljonow e. P u łk i (około 600 ludzi), nie dorów nujące pełnym bataljonom niem ieckim , z m uzykam i na czele przech o d ziły krokiem paradnym . C h ło p cy tw ardo m aszerowali, p rę ż y li p iersi i tw arze po­

wagą o k ru tn ą stroili — nędzy jed n a k naszego m aterjału ludzkiego nie dało się ukryć.

W uroczystości brała udział jed y n ie piech o ta (pułk 6-ty nadesłał z B ałabanow icz kom panję) z oddziałam i karabinów m aszynow ych. L ekko p ły n ę ły kom panie w szy k u rozw iniętym . Obok sm ukłych efebów dużym i k ro k am i nadążali m ali drobni chłopcy, jak ich w 3 im bataljonie 1-go pu łk u najw ięcej.

B yła to jednek nasza piechota, szara i niepozorna, głodna w iecznie i bezsenna, w m arszach po polskich i k a rp a c k ic h bezdrożach niestrudzona, z najcięższych przep raw w ynosząca honor żołnierski i zw ycięstw o.

L ekka i lotna, najcięższe w ysiłki z uśm iechem i pieśnią na ustach znosząca — przechodziła w tę godzinę placem , jak najcudniejsza fantazja i sen m łodości...

Pośpiech.

Oto je s t najw ażniejsze słowo dnia dzisiejszego w Polsce; coraz w yraźniej ry su ją się niebezpieczeństw a grożące nam, g d y się na k o n ieczny pośpiech nie zdobę- dziem y, tern konieczniejszy, im liczniejszy je s t u nas obóz ty c h , k tó rz y nie ty lk o się nie śpieszą, ale wcale jeszcze ruszać się m e zaczęli. S praw y dalekich poko­

leń i spraw y dnia codziennego, sp raw y w iekow ych praw i spraw y dzisiejszej niedoli m aterjaln ej i m oralnej w arstw ludow ych na to jedno w skazują słowo. P o szczęśliw ych zdarzeniach zew n ętrzn y ch , po ciężkiej p ra ­ cy w ew nętrznej w ydało się, że i droga dla pośpiechu je s t jedna. D la obudzonych i działających wojsko własne stało się tą jed y n ą bram ą, któ ra we w szy stk ich spraw ach prow adzi naprsód, w szystkie w sobie jaw nie, c zy u tajenie m ieści i prow adzi w n ich najśpieszniej.

A naw et źródło, z k tó rego wojsko to w ytrysnąć może, w ydało się, że je s t dla w szystkich jedno. Że tylko własna dźw ignia w yw ażyć może z mas polskich arm ję.

A wyważy ją tern silniej i szybciej, im silniejszą będzie m oralnie. Połączone hasła: Rząd i W ojsko, zdało się, że ob jęły w szystko, co jest w narodzie żyw ego i czynnego.

Solidarność tego obozu kaźdem w zm ocnieniem swem daw ała rękojm ię także zwiększonego pośpiechu. P o śp ie­

chu, k tó ry b y łb y pro stem następstw em zw iększonego a u to ry te tu (w ięc ju ż w ładzy m oralnej) na w ew nątrz i na zew nątrz. R ada N arodowa obejm ująca bez w yjątku w szystkie stronnictw a .obozu czynnego tą drogą poszła.

Od utw o rzen ia R a d y Stanu, pierw szego rządu polskiego, dzielą nas dnie. P ośpiech w jej tw orzeniu już nie od nas zawisł. Dlaczegóż- w ięc dziś jeszcze słowo pośpiech nie dla w szystkich żywiołów czynu ma jednakow e zna­

czenie? Dlaczego staje się przedm iotem ró żnych tło- m aczeń, sporów , walk i wzm acnia ty lk o , m iast usuwać, groźny zam ęt dzisiejszy? Co się k ry je pod tern? Czy nie znalazł się p rzy p a d k iem ktoś, k tó ry słowa teg o u ż y ­ wa jak o pokryw ki dla celów, nie m ających z pośpie­

chem nic w spólnego? Skądże bowiem te różne rodzaje pośpiechów , skoro R ada Narodowa, łącząca w szystkie obozy Czynu, już jed n ą drogę określiła!

Mówiąc o dzisiejszych rozbijaczach solidarności na­

rodow ej ham ujących i opóźniających, a k rzyczących:

śpieszm y się, — zapraw dę, nie pana S tu dnickiego głów ­ nie m am y na myśli... P an S tu d n ick i z innych w zglę­

dów przedstaw ia w dziejach dzisiejszych p ierw iastek

trag iczn y . T y lko ten pierw iastek tra g icz n y w nas aa-

(7)

M 8 RZĄD I W O JSK O 7 m ych leży , nie, broń Boże, w p. S tudnickim . P rzez

w strząśnienia w ojenne tak bardzo przyzw zczailiśm y się do m yśli, że wszystko być może i w szystko z nami dziać się może, że pogodziliśm y się pobłażliw ie naw et z tą m yślą, że p. S tu d n ic k i może być mężem stanu. I to też będzie kiedyś sym bolem dzisiejszego bezwładu i roz­

prężenia opinji publicznej.

Mówiąc jed n a k o ludziach, k tó rzy pod m aską po­

śpiechu skoordynow aną działalność ham ują i paraliżują, kogo innego m ieliśm y na m yśli. Zapraw dę, straszliw a m askarada odbyw a się dziś w Polsce... K toby dziś zdo­

łał zedrzeć m aski, w k tó re stroią się całe g ru p y p o li­

ty czn e i w yraźne ich pokazać oblicze, najw iększą usługę oddałby spraw ie pośpiechu i najw ażniejszem u jej dziś przedm iotow i: w ojsku polskiem u. W strzym ałby zam ęt gro żący dziś najdzielniejszej Części lu d u polskiego, tej, która się budzi. T ylko zdecydow ana walka z m aska­

radą p olityczną może doprow adzić do rzeczyw istej soli­

darności obozu ak tyw nego, zdolnej do czynu i do — pośpiechu.

S p ró b u jm y dziś choć kilka m asek odsłonić najja­

skraw szych w dobie obecnej. L ig a Państw ow ości P o l­

skiej należy do R ady N arodow ej, uznaje jej uchw ałę, f uzależniającą spraw ę arm ji od pow stania rządu polskie­

go. Rów nocześnie „dla pośpiechu" popiera dzisiejszą akcję w erbunkow ą bez rządu polskiego. B ędąc w R adzie Narodowej popiera w brew tej R adzie działalność Klubu Państw owców stojącego poza Radą. L iga Państw ow ości stanęła na g ru n cie „ szy b k iej” realizacji ak tu 5-go listo­

pada, jest w ogóle p a rtją „państw otw órczą”, „legalisty- czną“, rów nocześnie je s t w ścisłym zw iązku z D e p a rta ­ m entem W ojskow ym i in n y m i czynnikam i, któ re idą po linji p o lit ki austrjackiej, tej najw iększej

w

dobie obec­

nej zapory dla realizacji aktu 5-go listopada. Zaprawdę, nie są to fak ty bez głęboko tkw iącej podstaw y, które, ju tro ju ż m iną i pYzestaną działać. D e p a rta m e n t zaś wojskowy, to dziś głów ny zbiornik polityków „um iarko­

w a n y c h ”, w przeciw ieństw ie do „czerw onej" lew icy n ie­

podległościow ej. K to dziś jed n ak rzeczyw iście p rag n ie odsłaniać praw dziw e rzeczy, pełnić ro b o tę usuw ania przeszkód i napraw dę torow ać drogę pośpiechow i, tem u nie może ju ż dziś w y starczy ć w tej dziedzinie podział na um iarkow anych i radykałów , b iały c h i czerw onych...

N ie w v sta rc z y ro zró żn ien ie zasad. P raw d a leży g d z ie ­ indziej i trzeba ją w ypow iedzieć. W szędzie na świecie istnieją ludzie uchylający się od służby wojskowej, ale ty lk o w naszem społeczeństw ie je s t m ożliwe, by ludzie ci tw o rz y li zorganizow aną g ru p ę i podstaw ę do w p ły ­ wania na p o lity k ę narodu... T w ierd zim y z całą stan o w ­ czością i w poczuciu m oralnej odpow iedzialności prze- dew szy stk iem przed sam ym i sobą, że u ch y le n ie się od służby wojskowej dla przew ażającej, o lb rzy m iej w ięk ­ szości członków D. W. było istotnym i decydującym m o­

tyw em w stąpienia do tej in sty tu cji. Ono tw orzyło k a d ry

„um iarkow anych" polityków . W zyw am y ty c h członków D. W., k tó rz y czytając te słow a oburzą się i zaczną szu­

kać argum entów , b y na chw ilę w m ilczen iu spojrzeli w siebie, spojrzeli po tw arzach kolegów ... I nie je s t to spraw a błaha i pobocznej n a tu ry . Z tak ich źródeł pow- stają fa k ty pow ażnego znaczenia, tu są najtajniesze p r z y ­ c z y n y szeroko^, szerzącej się dem oralizacji i przeszkód staw ianych tym , k tó rz y napraw dę W działaniu swojem się śpieszą. A gotowość ofiary w cale nie je s t najgorszą m iarą w ocenie nie ty lk o ludzi poszczególnych, ale i grup. L epszą w każdym razie niż nakładane m aski haseł, Z D epartam entem W ojskow ym d zia ła w ścisłej łączności K om enda L egjonów . Ona g ra znów rolę in ­ nego czynnika, czy nnika w ojskow ego „ładu i porządku".

Pisaliśm y ju ż niedaw no o „porządku” odznaczeń i awan­

sów, przez nią dokonanych, k tó re w przew ażającej swej liczbie w yw ołały oburzenie i obaw y wśród w ojskow ych polskich zupełnie bezstronnych i zdała stojących od po­

lity k i. Pisaliśm y też, że nie m ożna „ładu" tego p rz y ­ pisać szczególnie czarnej złej woli, a głębszym pow o­

dom, konsekw encjom p ły n ą c y m stąd, że brak oparcia w masie żołnierskiej, b rak więzów ideow ych trzeba czem innem zastąpić, inną spójnię łączącą znaleźć. I znajduje się ów w yżej w spom niany „ład i porządek". Ale nie są to znowu spraw y drobnej wagi, lecz zarodek g ro ­ źn ych niebezpieczeństw w dalezem tw orzenie arm ji p o l­

skiej. P rz y p o m n ijm y sobie, że naw et tak um iarkow any człow iek jak C hłopicki już podczas w ojny z Rosją z ca­

łą siłą i pośpiechem w ypleniać m usiał z arm ji system p ro tek cy jn y i m etodę awansów w prow adzoną przez R o ­ sjan, a to poprostu dla bitności i spraw ności arm ji. Czy dziś na sam ym początku wojska polskiego m am y znowu tego ducha wprowadzać?

Na m askaradach niem ile w idziany jest ten, kto chodzi bez maski. Podczas m askarady polity czn ej s ta ­ rają się gw ałtem narzucić m askę chodzącym z odsłonio- ną tw arzą. Im więcej kontrastująca, tem lepsza... O r­

gany L. P. P. i D. W. pośrednio i bezpośrednio ham u­

jące swą p o lity k ą pośpiech w tw orzen iu i um ocnieniu w ładzy polskiej, nazyw ają lew icę w alczącą o rząd — an archistam i. Sami uznają wraz z całą R adą N arodową, że ty lk o rząd polski może być tym czynnikiem m oral­

nym , k tó ry jedynie stw orzyć może arm ję, że to więc jest d ro g a naszego w y siłk u i pośpiechu, ale stanow isko to w odniesieniu do lew icy niepodległościow ej nosi u nich nazwę — obstrukcji.

Sami niw eczą w p rak ty c e solidarność narodow ą działając wbrew uchw ale R ady N arodow ej, i dlatego na­

zyw ają lew icę niepodległościow ą — żyw iołom d e stru k ­ cyjnym . Uw ażają się za żyw ioł „ p ro d u k ty w n y ”, „pań- stw o tw ó rczy ”, budujący organicznie kom órki sił w ła­

snych i dlatego kładą nacisk na działalność d y p lo m a ty ­ czną, organizacje zaś ze społeczeństw a w yrastające, a niezm iernej wagi na przyszłość, organizacje stanow iące w y jątk o w y dorobek w niew ielkim skarbcu naszych sił w łasnych — obrzucają błotem , zw alczają w szelkiem i siłami. P rzy k ład em w alka z P olską O rganizacją W oj­

skową, jed n ą z w ażnych dźw igni m oralnych i c z y n n i­

ków pośpiechu w spraw ie wojska polskiego przez rząd polski pow ołanego, a ogarniająca już dziś szerokie połacie k raju i w szystkie k lasy społeczeństw a. Skarżą się na

„nieprzebierającą w środkach" w alkę ze stro n y lew icy narodow ej w tedy, gd y w erbunkow cy D. W» za pomocą aparatu urzędow ego ko lp o rtu ją odezw y zaw ierające tak ie zdania: „K ied y in d ziej uznano (ze stro n y P. O. W.) że po w ypędzeniu Moskali z K ró lestw a dalsza walka z M oskwą p rzestała być aktualną... Zalecano przy tem , g d y b y k to zaszedł niespodzianie w iećow ników , n a ty c h ­ m iast „mu urw ać łeb i zakopać", aby ślad wszelki za­

trzeć"... „Ziem ianinow i za w in y isto tn e, Czy urojone staw iano przed oczy widma Szeli, G onty i Żeleźniaka, co praw da nie z kołem i w idłam i, ale zato „z pilą d rew n ian ą”... i t. d., i t. d. N ie są to jakieś n iezw yłe w v ją tk i"” co krok podobnego rodzaju tw ierdzenie. I nie jest to je d y n a w tym rodzaju odezwa. Są one tak sze­

roko kolportow ane, że ja k w iem y „inform acje” podobne dochodzą często, gęsto, do w ładz niem ieckich.

Poco tu o tem w szystkiem mówimy? W jakim zw iązku stoją te ro zp a try w a n ia ze spraw ą pośpiechu w działaniu narodow em ? W tym , że ani dziś, ani ju tro , g dy R ada Stanu pow stanie, pośpiech rzeczy w isty jest niem ożliw y bez usunięcia m askarady w obozie aktyw nym ...

Zw łaszcza, że poczyna ona iść w dół i staw ać się modą

| dla całego szeregu „działaczy ludow ych*. I żadne fra-

(8)

8 RZĄD I W O JSK O M 8 zesy o zacietrzew ionej walce i p otrzebie zgody tej ran y

w naszem ży ciu politycznem nie wyleczą. Staje się przedew szystkiem konieczną walka o — zdjęcie masek.

Tylko po przeprow adzeniu jej z calem w ytężeniem sił stanie się m ożliwa rzeczyw ista i zdolna do pośpiechu akcja zbiorow a obozu aktyw nego.

P rzyznajom y jed n a k , że je s t to ty lk o jedna strona spraw y. J e st dziś obow iązkiem m ówić i o d ru g ie j, o po­

zy tyw nej stronie pośpiechu.

Jesteśm y zdania, że istotnym błędem w szystkich żyw iołów pozornego, a n iep ro d u k ty w n eg o pośpiechu jest lekcew ażenie c z y n n ik a m oralnego. Stąd w ypływ ają w szystkie konsekw encje w ich robocie w ew nętrznej, podziem nej i ta k ty c e nadziem nej. Tem tlóm aczyć sobie m ożna cały szereg przedsięw zięć nieudanych w ciąg u długich m iesięcy wojny.

W spraw ie dziś najw ażniejszej, w spraw ie arm ji ty lk o głębokie zrozum ienie konieczności czy n n ik a mo­

ralnego może nam dać pośpiech tw órczy. Z rozum ienie, że bez tego czynnika arm ja ochotnicza jest, niem ożliwa.

Ci, k tó rz y dziś istn iejące już czynniki m oralnej n a tu ry dla m niem anego pośpiechu osłabiają, mimo „najrozu­

m niejszej" naw et logiki nierów nie gorzej orjen tu ją się w potrzobach doby obecnej, niż ci obudzeni już i cze­

kający wojska chłopi, k tó rz y p y tają : komu m am y p rz y ­ sięgać? Tu pro sty człow iek insty n k tem objął całą kw e­

stię. W yraził gotow ość jak najszybszego w stąpienia do wojska. Zrozum iał, że nad riiem musi być jakaś w ła­

dza własna.^O dczuł, że ona musi byc taka, aby jej p r z y ­ sięgać było można, że musi m ieć w sobie siłę m oralną.

To dążenie k ry ło się w d ługiej m ęce Legjonów , ono je s t dziś h isto ry cz n ą potrzebą chw ili. Ono d e c y ­ duje o tem pie, w jak ie m siły nasze własne będą pow sta­

wały. J u tro cale to pragnienie, palący ten p o stu la t zo­

gniskow ać się musi i szukać realizacji w nowo pow sta­

łej Radzie Stanu. K to zdaje sobie spraw ę, jak ie j wagi je st gróźb pełna spraw a pośpiechu w spraw ie arm ji na­

szej, ten w stosunku do R a d v Stanu ma praw o żądać, żądać z całym naciskiem . Żądam y, abyście zrozum ieli, jak iej wagi je s t stw orzenie z was sam ych siły m oralnej.

Żądam y, abyście, g d y się w ciało R ady Stanu stopicie, poczuli się now ym i, podnieśli się, przerośli sami siebie, poczuli nowe siły płynące z was z pow odu waszego je ­ dnolitego zadania, n abrali zdolności ry zy k a i ofiary...

Werbunek i obstrukcja.

Bez utw orzenia cho ćb y zaw iązku w ładzy rządow ej polskiej, w brew o p in ji Rady N arodow ej i mimo p ro te ­ stów ze stro n y społeczeństw a, li ty lk o na podstaw ach ogłoszeń władz o kupacyjnych „zm ontow aną" została m a­

china w erbunkow a przez pp. S zeptyckiego i S ik o rsk ie­

go. Rozesłano po k ra ju około tysiąca legjonistów , a do­

bierano ich w sposób osobliw y, bo je d y n ą kw alifikacją (p. rozkaz K m dy g ru p y L. p. w Dęblinie) była n iezdol­

ność do służby w polu. P ró cz więc żołnierzy rz e c z y w i­

stą służbą zm ęczonych stan ęły z n a tu ry rzeczy rzesze całe ty ch , k tó rz y służby w polu za wszelką cenę chcieli uniknąć, a przedew szystkim osław ieni w erbunkow cy Dep.

W ojsk., k tó ry m jak o zaufanym i dośw iadczonym pow ie­

rzono stanow iska naczelne.

R o zjechali się po kraju z tem prześw iadczeniem , że właściwie na razie w erbow ać wcale nie mają, że tr z e ­ ba objąć ty lk o posterunki dla jak ich ś „w yższych" d y ­

plom atycznych w zględów.

I na takiej platformie ułożyli stosunek swój do

społeczeństw a. P olega on na tem , że niczego właściwie nie w ym agają i jak o tacy chcą być je d y n ie tolerow ani przez opinję przeciw staw iającą się obecnym formom w er I bunku.

P rz y te m stosow nie do przekonań i kw alifikacji m o­

raln y c h je d n i po cichu weszli w k o n tak t z ru ch em nie­

podległościow ym . d rudzy ex offo k o lp o rtu ją pam flety anonim owe przeciw tem u ruchow i zw rócone, a ro z s y ła ­ ne przez w ładze wyższe w urzędow ych kopertach. ( P a k ­ ty tak ie znam y w różnych m iejscow ościach, celuje w tej akcji por. Tadeusz B obrow ski, osław iony stosunkam i z piotrkow skiem K .-Stelle). In n i --- i ci jedni chyba j stosują się do norm nie p o litykow ania — baw ią się niekiedy z nudów zbyt bujnie, dem oralizują się stałym : pobytem poza oddziałam i, zachow aniem swem d y s k re d y ­

tu ją wojsko.

R ezu ltaty są jasne. P rz e z dw um iesięczne praw ie istnienie „zm ontow anej m achiny" spraw a w erbunku cof- i niętą została w stecz i zd yskredytow aną. Moment, ro z ­ poczęcia się akcji w erbunkow ej, k tó ry stać się b y ł w i­

nien nakazem m oralnym i staw iać narodow i przed oczy bezw zględny obow iązek czynu i o fia ry — został utracony.

A gitacyjna w artość jeg o zabagniona. K ażdy, kto teraz pow ażnie do ak cyi tw orzenia wojska się zabierze, napo­

tka nowe przeszkody, przezw yciężyć będzie m usiał uprze-*

dzenia i nieufność spotęgow ane ak cją dotychczasow ą.

Gdzie są źródła tych fatalnych błędów ? Czy w szyst­

ko tłum aczyć można jedynie pom yłką, nieznajom ością stosunków ? Czy niem a w tem głębszego, a groźnego sensu?

Zw ażm y dwa fakty:

P. S zep ty ck i, układając się w spraw ie u działu L e ­ gionów w tw orzeniu wojska polskiego, po nieudanych bezpośrednich p e rtra k ta c ja c h z N iem cam i zała tw ił cały układ przez a u stry ja c k ą N aczelną K om endę A rm ji, jako jej sprawę.

P. S ikorski, w spółpracow nik i wykonaw ca planu, m iał dośw iadczenie półtorarocznego w erbunku w Dep.W . i wiedział, że w K rólestw ie w erbunek nieo p arty o au ­ to ry te t w ładzy państw ow ej polskiej udać się nie może Mimo to nie zaw ahał się akcję podjąć i kom prom itow ać rdą ideę arm ji przed społeczeństw em , — a zdolność spo­

łeczeństw a do w ystaw ienia wojska przed obcym i. P o ­ piera go L ig a państw ow ości polskiej, któ ra śhnie obozo­

wi niepodległościow em u zarzucać ro b ien ie obstrukcji, a sama, pam iętajm y, stała do 5 listopada na gruncie au ­ strjackiej „ try a listy c z n e j" koncepcji w spraw ie polskiej i do dziś związków swoich z Dep. woj. i p. Rosnerem , delegatem austriackiego m in isterju m spraw zag ran icz­

nych nie zerw ała.

K tóż więc tu robi o b stru k cję i w czyim interesie?

A kt 5 listopada je s t rozw iązaniem spraw y polskiej wbrew interesom i intenciom A u strji; wie o tem k ażdy, a sławna mowa d-ra Bilińskiego, prezesa koła polskiego, w Galicji, je s t na to niezbitym dokum entem . Od sie rp ­ nia aż do listopada b y ł akt ten przew lekany w skutek o b ­ strukcji A u str i.

Skom pletow anie Rady Stanu ciągnęło się tak .Iługo dzięk i obstrukcji Czynników austriack ich , jak najściślej zresztą dziś zaprzyjaźnionych z L. P . P., a lista nie jest jeszcze ogłoszona, bo nie jest skom pletow ana re p re z e n ­

tacja z okupacji au strjack iej.

D zięki oporow i ze strony austrjackiej N aczelnej K om endy A rm ji L e g jo n y polskie do dziś są na etacie au stry ja c k im , a dzięki „zm ontow anej m achinie" k o m p ro ­ m ituje się dziś spraw ę w erbunku.

Czyż nie jest to planow a robota dla zachw iania ak ­ tu 5 listopada?

Koncepcja austrjacka rozwiązania spravy polskiej,

(9)

RZĄD I W O JSK O M 8

polegająca na p rzy łą cz e n iu K rólestw a w całości lub w części do A ustrji nie je s t zapom nianą, a w dzisiejszej sytuacji nie jest m ożliw ą do pom yślenia inaczej jak t y l ­ ko w form ie podziału K rólestw a. Znajdzie to stro n ­ ników niem ało i wśród zw olenników aneksyi w N iem ­ czech.

O bstrukcja robiona realizacji aktu 5 listopada przez A ustrję i jej organy u nas: pp. S zeptyckiego i Sikor skiego, a w istocie rzeczy i L. P . P ., do teg o w łaśnie prow adzi.

N aród musi to zrozum ieć. Dom agać się musi na­

tychm iastow ego ogłoszenia Rady Stanu, któraby zaraz rozpoczęła swe czynności. P ilnow ać musi, by po je j ogło­

szeniu o bstrukcja nie była prow adzona przez austrofilskie żyw ioły, zwące się chętnie legalistycznem i. Dążyć musi do bezzw łocznego rozpoczęcia organizacji wojska na ta ­ k ich podstaw ach, k tó re b y akcji zapew niły powodzenie.

S kupiać się około ty c h czynników p o lity czn y ch , k tó re stw orzenie rządu polskiego i wojska od początku wojny u c z y n iły treścią swej pracy. W zm acniać Polską O rga-

• nizację W ojskową, k tó ra jest dziś jed y n y m c zy n n ik iem pogotow ia i jed y n ą dźw ignią zdolną w yw ażyć z narodu decyzię wstępow ania do wojska.

N aród dostrzodz też musi, kto dziś robi obstrukcję i podkopuje ak t 5 listopada. Nie pom ogą p am flety ano­

nim ow e, do k tó ry c h kolportow ania używa się w erbow ni­

ków. Poza m atactw am i L igi państw ow ości i pp. S zep­

ty ck ie g o i S ikorskiego d o strzega naród obcą rękę.

I zdobyć się musi na silę, by niecną tę robotę znieść z pow ierzchni życia.

Spekulacja na ludzie.

Wieś polska, chłop polski przed w ojną b y ły w y­

zyskiw ane przez spekulantów . Spekulanci m ieli ok re­

śloną fizjonom ję i przew ażnie byli członkam i obcej na­

rodowości. Do g ro n a ty ch specjalistów p rzy b y ły w o statn ich czasach nowe ty p y , któ re clicą spekulow ać na ludzie w znaczeniu politycznem .

Taką spekulację .polityczną rozpoczął p. Zawadzki i znanern w ystąpieniem zakończy! swoją k a rje rę . N ale­

żałoby przypuszczać, że nauczeni tem jask raw em d o ­ św iadczeniem podobni panow ie zaniechają now ych prób.

Ale dow iadujem y się, że p. Dąbski (oficer w erbunkow y z L ublina), znany ze swej w ichrzy dolsk iej działalności, rozpoczął staranie założenia nowej p a rtji ludowej. N ale­

żał on do stronnictw a ludow ego w G alicji, „Długoszow- ców “. P rz ed sta w icie le tego stro n n ictw a jed n a k bardzo w yraźnie w ypow iedzieli się przeciw ko jego działalności w K rólestw ie. Pan Dąbski próbow ał już nawiązać ścisłe porozum ienie z p. Zaw adzkim . Na sły n n y wiec du. 26 listopada p rzy jech ał ze znaczną grom adką zbałam u co ­ nych przez siebie chłopów . I tu należy podkreślić fa k t niezm iernie ciekaw y. Dwa tyg o d n ie przed tym w iecem L iga Państw . Pois. bardzo en erg iczn ie w y s tę ­ pow ała przeciw k o p. Zaw adzkiem u. N a w iecu o trzym a­

ła ju ż oddzielną lożę, a członek jej p. C. z L u b lin a przem aw iał wraz z p. Zaw adzkim i Dąbskim. Ju ż więc w tedy L. P. P . nosiła się z m yślą po zy sk an ia jak iejś organizacji ludow ej, bez w zględu na jej c h arak ter.

P . Zaw adzki na w iecu ty m zbankrutow ał, tem samem nie udał się pian Dep. Wojsk., D ąbskiego i L. P. P.

K ilka dni tem u z in ic |a ty w y L. P. P. i p . D ąbskiego odbył się w W arszawie m ały zjazd chłopski; podobno

m i e l i

to być zw olennicy ich p rogram u, lecz okazało się, że p rz y je c h a li w y łącznie członkow ie P ol. S tr. L udow ego.

O rganizatorow ie, p. Chm ielew ski i p. D ąbski, ośw iad­

9 czyli zeb ran y m , że je s t to wstępne zebranie organiza cyjne nowej partji ludowej. O rganizatorzy nie um ieli przedstaw ić swego program u, natom iast energicznie w y ­ stępow ali przeciw ko jed y n e j ludow ej p a rtji w K róle­

stw ie, P. S. L.

Na czynione zarzuty dali w yczerpujące od­

powiedzi obecni włościanie. P. S. L. — mówili oni — stw arza jedność o rganizacyjną wśród chłopów , której nie ma praw a n ik t rozbijać. Z aranie, Nar. Zw. Chł.

i Zw. Clił, połączyw szy się stw orzyły w P . S. L. pod­

staw ę organizacyjną, k tó ra sięga do najszerszych w arstw w łościańskich. W szyscy zebrani chłopi w yraźnie i do­

bitnie w ypow iedzieli się przeciw ko tw orzeniu nowej o r­

ganizacji ludowej, tem bardziej, iż inicjatorow ie zebrania nie um ieli um otyw ow ać potrzeby jej tw orzenia. Pom im o tego p. p. Chm ielewski i Dąbski ośw iadczyli, że now ą partję założą.

llo n o r p. D ąbskiego w Polsce nie m a nic do s tra ­ cenia, ale dziw im y się, że szanow any w p ew nych ko­

łach p. C hm ielew ski dał się w ciągnąć do tej k a rk o ło ­ mnej im prezy. C zyżby „opatrznościow y inąż“, ja k mówi o mm p. Dąbski, cliciał zastąpić p. Zawadzkiego?

Z CAŁEJ POLSKI.

W L e g jo n a c h

bardzo przygnębiające wrażenie wywiera dalsze przedłużanie stanu zależności od Austrji. Od 1-go stycznia miały one przejść już na etat państwa polskiego i Wszelkie pobo­

ry wydzielane być miały Wedle norm przyjętych w Wojsku niemiec­

kim. Tymczasem W ostatniej chwili przyszedł z Nacz. Kom. austr.

rozkaz przedłużający stan dotychczasowy. Pobory W naturze od­

bywają się wedle norm szczuplejszych niemieckich, bez dodatków takich jak tytoń, tłuszcz, cukier (które żołnierz niemiecki może sobie dokupywać), a pobory w pieniądzach Wedle norm austryjac- kicli przeszło 3 razy mniejszych niż niemieckie. W niektórych pułkach już wydzielono żołd wedle norm nowych, więc cofanie te­

go napotyka na przykre trudności. Tylko werbownicy od począt­

ku przeszli na etat niemiecki, a przywilej ten stwarza bardzo przykrą sytuację moralną.

W ostatnich czasach zaszły znaczne zmiany osobiste. Sławny podpułkownik Berbecki został szefem sztabu Legjonów; pułk 5-ty po nim objął major Burhart-Bukacki, oficer, który ma najpiękniej­

szy zdaje się stan służby W całych Legjonach, ponieważ bez przer­

wy służąc w polu ze skromnego komendanta plutonu doszedł sto­

pniowo do komendy pułkiem. Do pułku 4-go wrócił ukochany przez podkomendnych pułkownik Roja z przydługiego przymuso­

wego urlopu. Pułk 2-gi objął ppulk. Żymirski, a I baon p-ku 6-go kapitan Zagórski, były szef sztabu Legjonów, który po kilkomie- sięcznej służbie w Wojsku austryjackiem znów do Legjonów Wraca.

r-o ls k a O r g a n iz a c ja W o js k o w a

ożywiła bardzo znacz­

nie W ostatnich tygodniacli swą pracę wydawniczą. Ukuzuł się ostatni zeszyt I tomu „Przeglądu Wojskowego", poświęconego organizacji armji, a zaraz po nim pierwszy zeszyt tomu drugiego, W którym przechodzi redakcja do prac z zakresu taktyki oraz do­

świadczeń wojny obecnej. Wyszedł również drugi i trzeci u-r

„Strzelca", doskonały podręcznik terenoznawstwa, „Wykształcenie rekruta podczas Wojny", „O zacinaniu się karabinów maszy- nowych"-

Ten nowy objaw żywotności i pracy jest najlepszą odpo Wiedzią na potok cały nieprzyzwoitych pamfletów anonimowych przeciw P. O. W., którymi w ostatnich dwn tygodniach zasypano kraj. Kolportowali je (W myśl zasudy apolityczności wojska) o fi­

cerowie werbunkowi drogami przesyłek urzędowych, oraz organi­

zacje L. P. P. tam, gdzie one istnieją. Nic dziwnego, że zależy na tem c. i k. Komendzie Legjonów i sferom austrofilskim, gdyż zwalczanie tej organizacji, na której jedynie oparta być może ak­

cja Werbunkowa, leży W ich linji politycznej. Pożałowania jednak godną jest rola, jakiej jął się p. Studnicki, wtórujący W swym „Goń­

cu" tej nagonce. Nie tak przecie trudno się zorjentować, że dro­

gi, któremi kroczą „sfery legjonowe", sprawę Wojska W opinji za- bagniają i W rezultacie odwlekają, sprawę, na której wiemy —- p. Stadnickiemu rzeczywiście zależy. Czyżby zaślepiało go za­

cietrzewienie stronnicze, czy wrodzony jakiś daltonizni W patrze­

niu na sprawy życiowe?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rada Stanu winna stać się bowiem dziś jedynym i prawowitym rządem i dla Polaków przebywających w Rosji. Winni zrozumieć, że każdy Polak ważący się

Mniej szkody ale niestety bardzo dużo hałasu robią ciągle panowie z Klubu PaństWoWcoW. Gorący zwolennicy tworzenia wojska polskiego natychmiast, jak bądź i za

Wypadki zapoczątkowane aktem z 5 listopada ogłaszającym niepodległość Polski toczą się dalej i sprawdza się to, co odrazu można było przewidzieć, że akt

rzoną odbudowę państwa polskiego będą ją sobie mogły wogóle wyobrazić jako coś zupełnie samodzielnego, coś coby nie było przybudówką obcego gmachu.

Na pozór, ale tylko na pozór musi wydawać się rzeczą dziwną, że Niemcy zwracają się do moskalofilskiej prawicy, która jest przeciwna organizowaniu armji

ne. Panowie! Jeżeli w jednej stronie widnokręgu wstają nadzieje, nawet uzasadnione nadzieje, grzechem jest śmiertelnym nie patrzyć w drugą stronę, tam gdzie czają

Wprzęgnie do pługa wielkie rody i wielkie majątki, które dziś ręce zgoła od pracy odjęły; porwie za sobą inteligencję, która, wyjścia odnaleźć nie

Dążenie zatem, by Rada Stanu stała się nie już moralnym tylko (jak jest przeważnie do­. tąd I ale faktycznym silnym rządem, oraz Inicjatywa społeczeństwa