• Nie Znaleziono Wyników

Kino : pismo ilustrowane poświęcone sztuce kinematograficznej i pokrewnym. R. 1, nr 15 (19 czerwca 1919)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kino : pismo ilustrowane poświęcone sztuce kinematograficznej i pokrewnym. R. 1, nr 15 (19 czerwca 1919)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Kok I. W arszaw a, d. 19 czerw ca 1919 r . .V 15.

P I S M O T Y G O D N I O W E I L U S T R O W A N E _____

p o ś w i ę c o n e s z t u ć e k i n e m a t o g r a f i c z n e j i p o k r e w n y m .

P R E N U M E R A T A :

Rocznie Mk. 30,00; kwartalnie Mk. 7,50; miesięcznie Mk. 2,50. Z przesyłką pocztową rocznie Mk. 36,00.

N u m e r p o j e d y n c z y 7 5 f e n i g ó w .

A dres Redakcji i A d m in istr a cji— D an iłow iczow sk a (H ypoteczna) JS» 14.

Redaktor przyjmuje od godz. 3-ej do 4-ej po poł.

n F O R T U N A "

U I U R O W Y N A J M U E I L A I K I N E M A T O G R A F I C Z N Y C H W arszaw a, M arszałkowska 95. Telefon 208-56-

— --- O s t a t n i e n o w o ś c i s e z o n u 1 9 1 9 r . ---

S e rie w łoskich o b ra z ó w z F r a n c e s c ą B e r t in i w e łó w n y c h rolach:

„Strzępy życia"

D ram at w 6 c z ę ścia ch .

z H e n r i e t ą B o n a r d ro li g łó w n e j

„tancerka czarnej tawerny“ I „Źródło łez"

D ram at z życia apaszów w 6 cz. I T ra g e d ja życiow a w 6 c z ę ścia ch .

S erje obrazów wytwórni „ P a s q u a l i * ‘ w Turynie o B R Ą z Y-

„tajemniczy arlekin". „Cyrk w płomieniach"

S e nsa cyjny d ra m a t c y rk o w y w 5 cz. D ram at c y rk o w y w 5 cz., z M a r i o B o n a r d w roli g łó w n e j.

„Do milczącej mogiły"

T ra g e d ja prim ab aleriny w 6 cz.

z L u c i a d * A m b r o w roli g łó w n e j

o r a z | serje obrazów ze słynnym amer. detektyw em J o e J e n k i n s ’ e m ,

I z duńską artystką A l l y K o l b e r .

(2)

136 K I N O X" 15.

PRYWATNE, SPOŁECZNE, CZY PAŃSTWOWE?

P y ta n ie to jest od dłuższeg o czasu te m a ­ tem usilnych ro z trz ą s a ń i d o c ie k a ń w kołach z a ró w n o p ry w a tn y c h jak i rząd o w y ch , k tó re to o statn ie rzu ciły n ieja sn y p ro je k t u p a ń s tw o w ie ­ nia k in em a to g ra fó w i zm o n o p o lizo w an ia tej dzie­

dziny p rzem ysłu w yłącznie na sw ój w łasny użytek.

S fe ry bliżej sty k a ją c e się z d zie d z in ą k in e ­ m ato g raficzn ą ja k o zjaw isk iem sztuki i z ja w i­

skiem h andlu rozum ieją d o b rze ja k s tra s z n e w p ro s t n ie b e z p ie c z e ń stw o leży w tym projekcie.

M onopol k in em ato g raficzn y —to zabicie tej d z ie ­ dziny p od każdym w zględem , o d d an ie o lb rz y ­ miej gałęzi sztu k i w b e z d u sz n e ręc e urzęd n ik ó w , dla k tó ry c h w skaźnikiem nie są p ierw ia stk i a r ­ ty sty c z n e i tw ó rc z e , lecz p rz e p isy i p a ra g ra fy p rag m a ty k i, b ę d ą ce j jak w ia d o m o zab ó jstw em w sz y stk ie g o , co je s t inicjaty w ą, p o ry w e m , p ie r ­ w iastkiem tw ó rcz y m . M onopol w ięc k in em ato ­ g raficz n y z m iejsca zn iszczy ć m usi cały nasz p rzem ysł k in em ato g raficzn y .

N adto rz ą d p rz e p ro w a d z a ją c m onopol mu- siałby rzucić o lbrzym ie k ap itały , m usiałby b u ­ dow ać sp ecjaln e gm ach y na k in o te a try , u rz ą d z o ­ ne w ed łu g w y m ag ań e u ro p e jsk ic h . N a to k a ­ p itałó w niem a i b a rd z o długi c z a s nie b ędzie.

K in em ato g rafu dziś m o n o p o lizo w ać n i e w o l n o . P rz em a w iają za tern jeszcze d w a w zględy. M onopol za b iłb y o d raz u w szelk ą k o n ­ k u ren cję, w p ro w a d z a ją c zastój i m a rtw o tę w tej d zied zin ie, k tó ra dziś niem a m iejsca, dzięki te ­ mu, że w y tw ó rn ie i a g e n cje ze so b ą k o n k u ru ją c e w p ro w a d z a ją na ry n k i o b raz y c o raz lepsze, tern sam em p o d n o sz ą c s tro n ę a rty s ty c z n ą sztuki fil­

m ow ej. B e z k o n k u re n c y jn y m onopol ry w a li by na ry n k ach nie sp o ty k a ł, a w ięc filma p rz e w i­

ja ła b y sz a ro , p o w o ln ie i b iu ro k ra ty c z n ie , bo nie w y m a g a n o b y od niej ani techniki, ani artyzm u, ty lk o z g o d n o ści z p ra g m a ty k ą słu żb o w ą, czyli pły n ąc d ro g ą u ta rte g o , b e z p ie c zn e g o sz a b lo n u ,—

sta c z ała b y się w dół, ku u p a d k o w i.

N astęp n ie m o nopolizow ać m ożna bez sz k o ­ dy ty lk o te gałęzie, k tó re już s ą w stadjum z u ­ pełnej d o jrz a ło śc i, nie ro zw ija ją się i w olne są od k o n k u ren c ji, zaś sztu k a i przem y sł k in em a to ­ g raficz n y u n as, w P o lsce , są w łaśnie w chw ili n iejako o rg an izacy jn ej do ro zw o ju i e k s p lo a ta ­ cji— więc m onopol byłby zanikiem i zdław ieniem ru ch u te g o w zarodku.

Jeśli rzą d ko n ieczn ie ch ce p rzy ło ż y ć cegieł­

k ę do b u d o w y gm achu p olskiej kinem atografji, to jedynem je g o zadaniem m oże być zak ład an ie w z o ro w y c h k in o te a tró w p a ń stw o w y c h , ob liczo ­

nych nie na zyski lecz na k sz ta łce n ie i ro z w i­

janie sm ak u sz ersz y ch m as, d o b ry m i o b raz a m i, a tern sam em z m u szan ie ty ch p rz e d się b io rc ó w , k tó rz y m ają nie stro n ę a rty s ty c z n ą , lecz s p e k u ­ lacy jn e w zg lęd y , do d a w an ia o b ra z ó w d o b ry ch i a rty sty c z n y c h .

P ro je k t drugi p o leg a jąc y na akcji dążącej do usp o łeczn ien ia k in e m a to g ra fu je s t w p r a k ty . ce tak sam o n ie w y k o n a ln y jak i m onopolizacja.

A lbow iem ż a d n e z istn iejący ch u nas to w a rz y stw czy instytucji, m ogących p ro w a d z ić k in o te a try , nie daje g w a ra n cji finansow ej, by p rz e d się b io r­

stw o p o d o b n e, w ym ag ające olbrzym ich k a p ita ­ łów i g łęb o k iej znajom ości ry n k u m ogło o d p o ­ w iedzieć k o n iec z n y m w arunkom . S k ą d bow iem żądać m ożna od in sty tu cji społecznej fach o w eg o p ro w a d z en ia k in o te a tru , jeśli w sz y stk ie to w a ­ rzy stw a tej kategorji o p a rte są na budżetach z deficytam i?...

Z ty ch w szy stk ich w zględów w y n ik a, że p rzem ysł k in em a to g ra fic zn y p o w i n i e n i m u ­ s i b y ć w r ę k a c h p r y w a t n y c h .

K in em ato g rafja w rę k a c h p ry w a tn y c h , j a k a handel w olny o p iera się g łó w n ie na k o n k u re n ­ cji, zm uszającej p rz e d się b io rc ó w do w y sz u k iw a ­ nia o b ra z ó w c o ra z lep szy ch i tą d ro g ą zw a lcz a ­ nia p rze c iw n ik ó w .

P rz e d s ię b io rc y p ry w a tn i ja k o fachow cy zna­

ją ry n e k i z a p o trze b o w an ie , p o tra fią zdobyć to­

w ar, jak ie g o nie b ęd zie miał ani rząd, ani s to w a ­ rzy szen ie, i sp ra w ia ją , że na ry n k u tym trw a ożyw iony ruch.

Nie jest też tajem nicą, że w P o lsce d aje się o d czu w ać n ap ły w k a p ita łó w obcych, k tó re przy b ra k u w olnej kon k u ren cji m ogą o p o n o w a ć w szy stk ie k in o te a try i polski p rzem y sł zabić odrazu.

K inem atografy m uszą być p r y w a t n e . R ząd jed y n ie, udzielając koncesji, w inien u w z g lę d ­ niać k a p ita ły k rajo w e , lokujące się w p ierw sz o ­ rzęd n y ch gm achach i w ręk a c h fachow ych p rz e ­ m y sło w có w . W inien baczyć też aby ry n e k nie- był o p a n o w a n y przez p rze d sięb io rc ó w polskich, o p e ru ją cy c h jednak kapitałam i obcym i i b ro n ią c y ­ mi obcych in te re só w , g d y ż n apływ kap itałó w zagranicznych, a zw łaszcza niem ieckich, je s t dla n a s groźny.

Nie p o ra dziś m yśleć o m onopolu kinem a­

to g rafu, g d y ż b y ło b y to je g o zagładą, natom iast należy p o p iera ć go w e w n ątrz kraju i bronić p rz e d ap e ty tam i zagranicy.

Jaw Sokolicz Sroczyński.

(3)

K» 15 K I N O 137

/ f o Woś ci sacfraipczne.

„Czyja wina?* (obraz firmy Pathe) z Anną Nilson w- roli tytułowej. Opowieść o pierwszej miłości—i o śmierci. Rodzice się nienawidzą—dzie­

ci się kochają. Ona ma lat 17, on nie wiele więcej. Miłość nie pozwala im czekać, gdy Róża dojdzie do pełnoletności; i bez wiedzy rodziców—

dodając sobie la*—młodzi się pobierają. Rodzi­

ce dziewczyny w nadzwyczaj ostrej formie w y­

stępują na drogę sądową przeciw Tomowi, że poślubił niepełnoletnią. W czasie obrad są­

dowych wychodzi na jaw, że Róża nie jest có r­

ką swego ojca—lecz dzieckiem wziętem z przy­

tułku przez panią Mason w czasie długiej po­

dróży jej męża.

Cios ten przewyższa siły Róży, która pod wpływem rozpaczy topi się w stawie.

Obraz ten odznacza się wspaniałą grą, d u ­ żą ekspresją dramatyczną i siłą. W ystawa i re- żyserja bez zarzutu.

* * *

„Starość już nadeszła*. (Obraz firmy Pathe), Sławny malarz Claude Vetheuil mieszka w P a ­ ryżu z córką i zięciem. Pomimo sześćdzie­

sięciu kilku lat Vetheuil trzyma się dziarsko i ma jeszcze duże powodzenie u kobiet. Życie p ły nie mu wygodnie i miło. Aby się nie narażać na pokusy—postanawia nie przyjmować do pra- cowni żadnej uczennicy. Lecz oto — nagle — pewnego dnia zjawia się piękna Argentynka z listem polecającym od jednego z przyjació i prosi artystę o udzielanie jej lekcji. Pod pło miennemi oczami córy południa prysły wszystkie życiowe zasady. Uczennica okazała się niezwy­

kłym talentem i po pewnym czasie obrazy jel zostały nagrodzone wielkim medalem na w ysta­

wie paryskiej. Profesor — który pierwszy do­

wiedział się o rezultacie konkursu — spieszy) aby tę wiadomość donieść czarnookiej piękno­

ści, w nadziei, że uda mu się uzyskać coś wię"

cej ponad serdeczne słowa podziękowania.

Niestety, serce Argentynki biło dla kogo innego i oburzona uczennica daje mistrzowi na­

leżytą odprawę. Wzgardzony i zrozpaczony postanawia za wszelką cenę wykryć, kto jest jego rywalem — i oto przekonywuje się, że ide­

ałem Argentynki jest jego zięć, który jednak jest nieczuły na jej miłość. Stary malarz postanawia się zemścić, lecz nagle przypomina sobie, że ma już 65 lat, i że życie z jego złem i dobrem, smutkiem i rozkoszą—jest już po za nim.

Uderza nas w tej komedji niezwykle sub­

telna gra p. llenri Vorins, współczujemy głębo­

ko jego tęsknocie za pełnią życia, objawiającą się w ostatniej miłości do cudnej Argentynki;

zachwyca nas i w świat trubadurów i błędnych rycerzy wprowadza — wykwintne i rycerskie obejście z kobietami — dziś już spotykane jedy­

nie u mężczyzn starszego pokolenia. Cała rzecz owiana urokiem smętku i cichej rezygnacji.

M. Raymond.

K O B I E T A .

(z r o s y j s k i e g o ) .

Psychologiczna farsa w V7.aktach, z prologiem, bez apoteozy.

KONFERENSJER.

O S O B Y - ON

u s u i i t . ONA.

PAN STACH.

KONFERENSJER {przed kurtyną}. > Serce kobiety — wieczna tajemnica. Zbadanie duszy, kobiecej jest niemożliwe, jak jest również nie­

możliwością dać ocenę wartości kobiety. Ko­

bieta—cud natury... Kobieta — monstrum... Ko­

b ie ta — radość życia... Kobieta — przekleństwo...

Napisano o tern stosy książek, a temat nie zo­

stał wyczerpany i kobieta została tym samym sfinksem tajepiniczym, jakim była przed wie­

kami; sfinksem z zagadkowym uśmiechem na twarzy.

Niemniej, postaramy się podpatrzeć żywot tego tworu. Może uda się nam uchylić rąbek tajemnicy... A więc...

{Kurtyna).

{Buduar wykwintnej damy światowej, lub moie dobrze postawionej kokoiki. Półmrok).

ONA {leżąc na otomanie, marząco). Ach, jak bardzo dobre jest życie. Jak bardzo rozkoszną jest świadomość, że jest się potrzebną na świę­

cie. Że mnie ktoś kocha, pragnie. Miły mój, kochanku, jak bardzo lubię patrzeć w twe cu ­ downe oczy, muskać twe aksamitne wąsy, czuć ciepło twoich rąk, całować, całować maleńkie twe usteczka. Niezadługo już tu będziesz, bo przecież {patrzy na zegarek) to dziewiąta.

{ktoś puka)

ONA {zakrywając ramionami oczy i przecią­

gając sij zmysłowo). Pójdź...

ON {kłania się).

ONA. Nooo!...

ON {nie rozumiejąc). Co?

ONA. Pocałuj, całuj, ty nieznośny!

ON {kaszląc) Hmm... jeżeli... to...

(4)

138 K I N O JS12 15.

O N N ,(odsłaniając oczy). Ach, Boże! To Ban.

Proszę wybaczyć.

ON. Ależ niech się Pani uspokoi. P rze­

cież ja rozkazu nie spełniłem...

ONA. I bez tego wina Pana jest aż na­

zbyt wielką (śmieje się).

ON. Nasz wspólny przyjaciel, Stach, zmu­

szony był niespodziewanie wyjechać i przysłał mnie właśnie...

ONA. Niechżeż Pan siada. (Rozmowa).

(Kurtyna).

KONFERENSJER. A w pięć minut potem...

f Kurtyna).

ON (całując ją). Najpiękniejsza. Śnie mój złoty, nagrodo życia. I ten ogrom kobiecości, ten czar, ta subtelność i niewinność uczuć, ś>vie' źość dziewicza...

ONA. Boże, Boże! co się ze mną dzieje.

Jestem taka w twych ramionach bezsilna. Za­

pominam o swej czci kobiecej. Puść, puść (po­

zostając w jego ramionach). Ach, jest to silniejsze odemnie. (Oddając pocałunki). Boże, gdyby się tak Stach dowiedział!

ON. Nie bój się, nie myśl o tern. Moje słońce, maju mój, kwiecie...

ONA. Ostrożnie, powyrywasz haftki. Ko­

chasz?

ON. Szaleję (pocałunki).

(Kurtyna szybko spada).

KONFERENSJER. A w pięć minut potem...

(Kurtyna).

(Ona — uchyliwszy jira n k i p a trzy' w okno, on—przy lustrze). Zmieszani. Ona zdenerwowa­

na, on — z wyrazem niesmaku na ustach).

ON (podchodząc do niej). Najdroższa!

ONA (apatycznie) Co? — kochasz?

ON (bez przekonania). Tak, o — tak.

ONA (po chwili). Kłamiesz. Nadużyłeś mej słabości niewieściej. Zdradziłam Stacha. Podły, podły!

ON. Ooo! Toś ty taka? W obec tego,—

do widzenia Uciekam.

ONA. To tak. A więc postąpiłeś, jak p o ­ stąpiłeś, i ;— uciekasz? Toś ty taki! Oto jest honor mężczyzny! (Krzyczy) Czy to szlachetnie?..

ON. Nie krzycz.

ONA. Nie przestanę. Rozkochać w sobie kobietę, wyzyskać... a potem — żegnaj! Podły, nikczemny! Nie, ja również tutaj mam prawo głosu.

ON. Masz go na wyborach.

ONA (histerycznie). To tak? Śmiesz jeszcze kpić sobie ze mnie?

(Krzyki. Kurtyna).

KONFERENSJER. A w pięć minut potem..

(Kurtyna).

ONA (U lustra poprawiając włosy). Uciekł.

Błazen! Najbajdziej złości mnie to, że taki dureń myśli sobie może, że jest mi potrzebny. Guarda e passa!... (nuci).

„1. d rz e w — cy try n k i d ziew cz ę zb iera ...

T am polecę, — podsłu ch iw ać, ja k p iosenki słow ik śp ie w a ...

T iurli... tiurli... tiu rli1*...

— A jednak — ładny był, m ocny.. i umie całować!!

(Telefon).

ONA llallo! Tak! Ja! Spóźniłeś się na pociąg?... Co za szczęście! Tak, — był tu ten twój miły przyjaciel i powiedział... 1... i .. nie słuchaj tego, co mówię, nie wierz!—ale ja... bar­

dzo płakałam. Teraz już wszystko dobrze.

Przyjeżdżaj! czekam, czekam... (Całuje w telefon).

Co... nie słyszysz? nie rozumiesz?... (Całuje po­

wtórnie, raz trzeci i czwarty) Masz! masz!

(Kurtyna).

KONFERENSJtR. A w pięć minut potem...

(Kurtyna).

ONA (leżąc na otomanie). Za chwilę on tu będzie i za chwilę poczuję na mych ustach żar jego pocałunków. Drogi, drogi Stach!. .

(pukanie we drzwi)

ONA (jednym skokiem stając na nogach i ga­

sząc światło). Chodź prędzej (słychać, że ktoś wszedł, przewrócił krzesło. . — potem szmer poca­

łunków).

ONA. Drogi mój!

(Kurtyna — wolno).

L u ź n e u w a g i.

Od paru tygodni na ekranach kino teatrów naszych rozgrywa się niezwykle interesujący turniej, toczy się walka o palmę pierwszeństwa po­

między filmami pochodzenia: niemieckiego, ame­

rykańskiego, francuskiego i włoskiego.

Firma „ N o r d i s k “, będąca jedną z naj­

lepszych wytwórni świata, we współzawodni­

ctwie tern nie bierze niestety udziału, gdyż po swem arcydziele „Najukochańsza żona Maharadży"

przysyła nam teraz rzeczy zawsze dobre, lecz nie pierwszorzędne.

Niemcy natomiast dały nam niedawno po ­ tężny dramat „Syna morza”, a ostatnio obraz pod wieloma względami doskonały, „Opium", którą to filmę jeszcze nie dalej jak przed mie­

siącem zaliczyćby wypadło u nas do rzędu arcy­

dzieł, którą jednak dziś, w zestawieniu z obra­

zami wytwórni państw koalicji,— ogromnie stra­

ciła na porównaniu. Jeszcze przed dwoma ty ­ godniami, takiego „Djabła", będącego filmą

(5)

AS 15. K I N O 139 z pewnością od „Opium1 mniejszej wartości,

postawić było można na czele najlepszych film tygodnia, gdy dziś,— nawet „Opium" wymienić nie sposób, gdyż jest to rzecz, mimo wszystko, ■ najzupełniej różna od w tym samym tygodniu idącego „Ogrodu rozkoszy".

Fiancja dała nam niezrównaną pod wzglę­

dem przepychu wystawy „Bouclette" oraz nie­

zwykle silną w dramatycznym napięciu „Mater dolorosę".

Ameryka — „Kobiety i wino", arcydzieło re ­ alistycznej gry.

Wreszcie Włochy — „Szatańską rapsodję"

„Ogród rozkoszy" \ „Zazdrość".

Z film powyższych — „Ogrodowi rozkoszy"

oddać należy pierwszeństwo niewątpliwie. Jest to dueło skończenie dobre pod każdem wzglę­

dem. Jednako są tam wyjątkowe: gra, reżyśerja, wystawa, krajobrazy, techniczne wykonanie wreszcie.

Filmy niemieckie, najlepsze choćby, są za­

wsze brutalne w swych efektach, sensacyjnej główną zaletą francuskich— jest wystawa; ame­

rykańskich — realistyczna gra i techniczne w y­

konanie; obrazy wytwórni „ N o r d i s k " są prze­

pojone pięknem uduchownionem,chrześcijańskiem;

włoskie nakoniec — mają wszystkie wartości:

artystów niezrównanych, reżyserję, krajobraz, nieustępujątą amerykańskiej technikę wykona­

nia... Słowem są pod każdym względem w y­

jątkowe, najlepsze.

* # -X

Filma „Opium" jest nietylko niemieckim fabrykatem, lecz jeszcze — i własnością firmy niemieckiej, „Aurora" w Katowicach.

l ego ostatniego faktu nie można pominąć, bez wzrócenia nań uwagi. Jakto? — więc w chwi­

li, gdy Państwo Pruskie toczy z nami z taką nienawiścią wojnę — my zasilamy ich skarb, nabywając od nich rzeczy najzupełniej, jak filmy, zbędne? W dodatku, ajencja kinematograficzna w K atow icach— grozi nam inwazją obrazów niemieckich, które nieomal zawsze mają pierwia­

stki rozkładu i brud w swein łonie. Ze tak jest—dość przypomnieć filmy: „Za caiatu", „Bez w m y—winni", „Czarną książkę".

W „Za caratu" pokazano nam przecież dom publiczny z pięknościami „wszystkich krajów 11, w którym pierwszą gwiazdą i bohaterką obrazu była dziewka, ubrana... w kontusik i konjederatkę!

Bezeceństwo to Niemcy nie zawahali się przysłać do nas, z góry pewni, iż w W arszawie już się znajdzie kino, które ohydę tę wystawi,

„by w narodzie co słynął, rycerski, waleczny—

jad się śmierci rozwinął, aby umarł i zginął — bezdzietny"...

Państwa koalicji ogłosiły, jak wiadomo, boj­

kot filmy niemieckiej, na 15-o letni okres czasu.

Jeżeli my z tych lub innych względów, nie chce- my się przyłączyć do tej akcji, ze względów słusznych może zresztą, bo sztuka nie powinna znać nienawiści, to już bezwarunkowo winniśmy się postarać o to przynajmniej, ażeby filmy u nas demonstrowane były zawsze własnością obywa­

teli Rzeczypospolitej Polskiej.

„Aurory", „Ufy" e t c — nie powinny być u nas tolerowane.

^Kinematograficzne atelier.

Niedawno, bo w Ais 12 m „Kina", w arty­

kule: „Nasza wytwórczość kinematograficzna", zaznaczaliśmy, iż znajduje się ona w stanie embrjo- nalnym.

Otóż stosunki te dziś zmieniły się o tyle, iż największa nasza firma, na tern polu pracują­

ca, „Polfilma”, jest już w posiadaniu na euro­

pejską miarę wybudowanego wspaniałego atelier.

niemal w zupełności już wykończonego, wktórem, już pod koniec bieżącego miesiąca będą mogły

być robione pierwsze zdjęcia.

Atelier to znajduję się w głębi posesji przy ulicy Wolskiej 42, w pełni światła, otoczone ogrodem. W domu wejściowym, znajdującym się przed atelier, umieszczone zostały obszerne rekwizytornie, stolarnia, zakłady mechanicznet elektryczna instalacja, wreszcie w podziemiach—

wprost imponujące rozmiarami laboratorja.

Zrobiliśmy zarzut, iż w tern tak pod każdym względem precyzyjnym teatrze niema jednak

sceny ruchomej ..

I od dyrektora, inż. Józefa Szwejcera, otrzy­

maliśmy wyjaśnienie iż scena taka nie jest by­

najmniej nieodzowna, w atelier większych zwła­

szcza, w których do zdjęć jednego dnia przy­

gotować można do ośmiu scen, z których poło­

wę—z dużą perspektywą. „W trzech dniach po­

dejmuję się dokonać zdjęć z bardzo dużego już obrazu obywając się bez ruchomej sceny"—kończy z uśmiechem dyrektor.

Z .wybudowaniem atelier tego, spółka „Pol- tilma" wysuwa się stanowczo na czoło naszych wytwórni, a sądząc z rozmachu, ujrzymy nie­

zadługo obrazy tej wytwórni takiej wartości, iż znajdą napewno uznanie i na rynkach Europy, nietylko W arszawy, zwiększając tern bogactwo kraju. Wobec braku miejscowych obrazów wywoziliśmy bowiem doti^chczas z kraju rok rocznie miljony na zakup film.

Założycielami spółki tej są pp. Inż.: Józef Szwejcer, Ludwik Frankowski, Rudolf Krumpel O ’Connor, Leon Riidiger i Eryk Kurnatowski, sK

(6)

RINDFILM

fl. KUTNOWSKI i S-ka

WYTWÓRNIA i BIURO WYNAJMU

M arszałkow ska 139,

telef. 192-47.

D B u c h o ’w i e c k i w obrazie „ L o /ia j“ .

A . G ry fic z - M ie le w s k a i D. B u c h o w ie c k i w obrazie „Lokaj".

(7)

A" 15.

KlfiOFIhM

fi. KUTNOWSKI i S-ka

W Y T W Ó R N IA BIURO WYNAJMU

M arszałkow ska 139,

te l. 192-47,

D. B u c h o w i e c k i w obrazie „ L o k a j" .

W . O sterw ina i D. B u chow iecki w obrazie „lilanc et Noir",

(8)

142 K I N O M 15.

I £ I T V O

FILHARMONIA

= pod now ym zarządem =

Od wtorku dn. 17 czerwca jest demonstrowany obraz:

„ W ł a ś c i c i e l k u ź n i c ”

D ra m a t w 5 ak tach , wg. O h neta, w w y k o n a n iu a rty s tó w w ęg iersk ich .

z L i l l y B e r k y w roli głównej.

NAD PROGRAM:

99

K in o -p re m je ry .

Najlepsze film y tygodnia:

„Ogród rozkoszy".

„Zazdrość".

Opieka — „Prim a V e ra “

D ram at, z E rn ą M oreną w głów nej roli.

W łaśn o ść ajencji „ C o r s o " .

P rim a Vera! — b o ttice llo w sk i o m iłości se n C ichy k la sz to r U rsz u la n e k w o g ro d ac h , na u r ­ w iskach g ó r z a w iesz o n y . W pustelni tej, w ś ró d p ra c y i m odlitw y chow ało się dziecię p rz y b ra n e k lasztoru, piękna Juta.

U jrza ł ją w y p a d k o w o m alarz w ielkiej sław y, sz u k ający m odelu do sw ej św iętej U rszuli i ...

„W twej młodości, spojrzeniu i krasie cudo­

wnej zakochałem się Juto... ja, m alarz w ędrow ny 1 m a lu jąc— głosiłem farbami cudnem i żem m iłował dziew czynę, co była na ziemi ... najpiękniejsza".

Śpi ew ten — nie p o z o sta ł bez echa. Ta, dla k tó re j d o ty ch c z a s m uzyka i k w ia ty były je- dynem upojeniem życia, d ała się o w ła d n ą ć s z a ­ łow i n a m ię tn o śc i i — p o szła za ukoch an y m .

K rótkie są je d n a k zw iązki nie na m iłości p raw d z iw ej o p a rte , lecz na zm ysłow ości. A rty ­ sta - p la sty k ok azał się i życiow ym a rty s tą , to znaczy, iż gd y się k w iatem n asy cił — odszedł.

A u to r s c e n a rju sz a nie b y ł-je d n a k dla o p u ­ szczonej z b y t sro g i i w ostatnim akcie w idzim y, iż dla Ju ty ro zk w itła n o w a w iosna, bez g rzech u tym razem , k w iat życia, miłość.

R olę Ju ty o d e g ra ła z całym sw ym n ie z ró ­ w nanym w dziękiem i sło d y czą z a w sze przem iła E rn a M orena.

N ad program , na żąd an ie publiczności p o ­ zo sta ła na e k ra n ie łilm a istotnie sensacyjna:

„Walka hydroplanów włoskich z niemieckimi nad Adryatykiem".

Filharinonja — „W łaściciel k u źn ic”.

D ram at, z w ę g ie rsk ą pięknością, L ily B erky, w głów nej roli. W łasn o ść ajencji „ P o l f i l m a "

S z tu k ą tą O h n eta karm iło się całe p o k o le ­ nie; g ło śn ą b jła ona zw łaszcza w ostatnim dzie­

sią tk u lat m inionego stulecia, g dy „trzeźw e" p o ­ glądy p o z y ty w istó w przem o żn ą u zyskały p iz e - w agę i g dy „szlachetny in ż y n ie r” b ył bohaterem każd eg o , choć tro c h ę szan u jąceg o się utw oru.

D ziś — ep o k a ta należy już do przeszłości.

O g ro m n a i n iezgłębiona szlach etn o ść „w łaści­

cieli kuźnic" budzić jest zdolną uśm iech jedynie, a w c ie rp ie n ia sy n o g a rlic , w rodzaju K lary de Beaulieu — nie u w ie rz y dziś już nikt.

S z tu k a o m aw ian a, na s c e n ie — dziś nie u trz y ­ m ałaby się n a p e w n o , na e k ra n ie w szelak o , dzięki istotnie d o b rem u sc e n a rju sz o w i, — z a jm u ­ je i zaciekaw ia. O b raz ten je s t przytem bardzo

(9)

Ne 15. K I N O 143

d o b rze g ra n y i w y re ż y se ro w a n y . B o g a ta w y ­ staw a. P a rę ładnych w id o k ó w .

Nad program z a d em o n stro w a n o „ D z i e n n i k P o l f i l m y 11 — nad w y raz c ie k a w y . O d tw o rz o ­ no m ianow icie p o k az tan k ó w jaki miał m iejsce w Ł odzi, w ubiegłym m iesiącu. S łynne m a­

chiny te, k tó re w dużej m ierze p rzy czy n iły się do p o m y śln e g o dla koalicji w yniku w ojny, s p ra ­ w iały się na p o k azie tym b. sp ra w n ie . S ą to, o ile się zdaje, n o w sze m odele, m niejsze aniżeli d aw n iejsze i b a rd z o ruchliw e.

„D ziennik Polfilm y" ma już ustalo n ą r e p u ­ tację i jest o g lą d a n y z a w sze z ogrom nem z a ­ in te reso w an ie m .

L am pa p ro je k c y jn a ciągle jesz c ze ujaw nia w kinie tym duże n ied o k ła d n o ści. W y czu w a się p rzy tem i n ieudolność o p e ra to ra .

N ależałoby tem u zaradzić b e z w a ru n k o w o w j aknajszy bszym c zasie.

C olosseum — „Ogród ro z k o s z y 1*

D ram at, w edług s c e n a rju sz a G a b rie la d ’A n n u n z io ’a, ze sły n n ą z p iękności i g ry P iną M inichelli w głów nej roli. W y tw ó rn i „ C i n e s 11 w R zym ie; w łasn o ść ajencji „ C o r s o 11.

T e n „O g ró d r o z k o s z y 11 je s t raczej

„O g ro d em u d r ę c z e ń ”.

L iana D e ru ta , dzięki testa m e n to w i ojca, zo stała o d d an a pod opiek ę ciotki, k tó ra mimo sw y ch zam ków i m ajątk ó w , mimo a ry s to k ra ty ­ czn eg o p o chodzenia — jest lic h w ia rk ą , n ien a w i­

dzącą przytem sw ej sio strzen icy , bo je s t ona:

m łoda, p ięk n a, a n a d e w s z y s tk o — bo je s t b o g ata.

Z a b ra ć ten m ajątek — oto z a d an ie jej życia.

Z aś L iana, to w cielenie m iłości i żyjący cud, po przez k raty w y c ią g a tę sk n e dłonie ku niebu i m odli się: „kto mnie uw olni? 0 słonce, weżm nie!"

O d p o w ie d z ią — pu stk a i m ilczenie.

Z dolin, do p u stk o w ia, w którem żyje, d o ­ chodzi conajw yżej odgłos d z w o n ó w , na A nioł P ań sk i bijących.

Na Anioł Pański biją dzwony.

Niech będzie Chrystus pozdrowiony, Niech będzie Marja pozdrowiona ..

Na Anioł Pański biją dzwony, W dalekich echach głos ich kona...

Je d y n y m szczęściem życia — sny. S ny o kró lew iczu , k tó ry przyjść musi, k tó ry przyjdzie, k tó ry — pęki blask ó w sław y, m ocy, genjuszu u czoła mieć będzie, k tó ry — p o k o ch a m ocno, j a k śm ierć, k tó ry jest już tuż, już idzie, już je s t

blizko, k tó ry ...

„już gałęzią czeremchową puka w okno me

i kochania cudne słowo śle z jutrzenką do mej chaty11...

T a k ie były sny. N ocy tej w łaśnie r o z ­ kw itły m igdałow e d rz e w a i rz e c z y w isto ść o k a ­ zała się pięk n iejszą niż sen.

P rz y je c h a ł do zam ku, do sw ej ró w nież ciotki, jej kuzyn, — p ięk n y ja k p o g a ń sk i b óg i poeta. I stało się to, co się stać m usiało. P ło ­ m ienne słońce ro zb udziło kw iat.

M łodzi p o k o ch ali się i poszli, m imo p rz e ­ k le ń stw ciotki, w św iat. P o d d o b ro czy n n y m w pływ em żony — tale n t m łodego p o e ty d o jrz e ­ wa, w y b u c h a płom ieniem ... S ław a...

Ma ona je d n a k i sw e złe stro n y . P rz y j­

m ow ani przez n a jw y ż sz e sfe ry — p rzy jm o w ać m uszą ró w nież i u siebie. P o c ią g a to za so b ą p o trz e b ę b o g a te g o a p a rtam e n tu , to alet, służby...

B yłoby to niczenr, g d y b y nie to, że to w a rz y sk ie życie, pró cz pieniędzy, p o ch łan ia i czas. Nie p o zw ala p rac o w ać . Ż yje się w ięc k re d y te m —do czasu. P rzy ch o d zi je d n a k chw ila reg u lo w a n ia rachunków ; tym o k ro p n ie jsz a , że w ierzycielem je s t — m ściw a ciotka.

N ieo p atrzn y p o eta staje u p ro g u nietylko ru in y , lecz n a w e t hań b y , i jed y n y rach u n ek w i­

dzi w śm ierci. L iana p rag n ie go rato w a ć . U daje się do ciotki, a o d trą c o n a , idzie do jej p len ip o ten ta, k tó ry o fiaro w ał się jej nied aw n o z pom ocą — za cenę m iłości. P rz y p o m in a się p o d obna sy tuacja ze „Szkiców w ęg lem 11 Id. S ie n ­ kiew icza:— idąca do Zołzikiew icza R zep o w a.

P ieniądze z d o b y te. 1 cios — ciotka um arła, o fiara w ięc była zbędna. S p ie sz y do dom u. L ecz zły los okazuje się n ielito ściw y . S p ó źn ia się o sek u n d ę, bo w łaśnie w tej sam ej chwili, gdy była już u p ro g u , po przez zam knięte d rz w i d o ­ chodzi od g ło s strzału!

L iana p ad a na ciało. B łysk p rze ra że n ia.

L ecz w m om em t potem sta je się to już dla niej obojętne. S to k ro ć g o rsz e — że tak okropnie boli głow a.

B łogosław iony obłęd w y d z ie ra ją z objęć cierpienia.

Lianę D e ru tę g ra P in a Minichelli! I jak gra!

G d y staje u p lenipotenta, by za cenę swej czci kupić życie m ęża — płacze. P ła cz e cicho.

Je d n a zaledw ie łza sp ły w a z jej oka. S c e n a ob łąk an ia jest o d e g ra n a tak, iż opo w ied zić tego nie sposób.

P in a M inichelli przytem je s t skończenie pięk n a J e st ch yba najpiękniejszą k o b ietą ze w sp ó łc ze śn ie żyjących. O czy, usta, ry su n e k szyi i ram ion, ręce, stopy... p rzy skończonej harm onii linii i ru c h ó w . U śm iechy jej są pełne niew y - sło w io n eg o uroku.

K rajobrazy, ja k z bajki. P o d każdym w z g lę ­ dem filma ta je s t sk o ń c ze n ie d o b rą. J e s t to a r ­ cydzieło — bez za strze ż e ń .

(10)

144 K I N O M 15.

Po zobaczeniu „Ogrodu rozkoszy", wycho­

dzi się z teatru z duszą pełną światła i ... lezt Wychodzi się lepszym, jak po napiciu się u czy­

stego źródła czystości, poezji i piękna.

Scenarjusz jest pióra bohatera Włoch i naj­

większego tego kraju poety, genjalnego Gabriela d’Annunzio.

W końcu parę słów dotyczących tytułu dzieła tego. W e Włoszech i Francji obraz ten był był demonstrowany jako ,,/Z Giardino della Volutta“, co w dosłownem tłumaczeniu znaczy:

„ O g r ó d r o z k o s z y " .

Jak nas poinformowano, błędne przełożenie tytułu tego na „Ogród rozkoszny” nastąpiło na skutek zarządzenia cenzury, która tytuł orygi­

nału uznała jako „n i e m o r a 1 n y ”!!

Bez komentarzy...

Corso — „Zazdrość1'.

Romans, włoskiej wytwórni ,,T i b e r- f i 1 m“, z Dianą Karenne w głównej roli

Własność ajencji „ C o r s o“.

Jak ku pachnącemu, wonnemu kielichowi przepysznego kwiatu wzlata rój motyli, tak za promieniem uśmiechu czarującej kobiety pły­

ną i idą męzczyzni. Lecz promień to zwodni­

czy, drga, nęci, kusi i wabi wielu, — ciepło i czar szczęścia nipsie tylko jednemu.

Bo pięknej zalotnicy, uroczej tancerce i ar­

tystce nie wystarcza hołd i wielbienie jednego oddanego sobie człowieka — ona u zwycięskie­

go swego rydwanu, musi mieć tłum, choć sercem i duszą należy tylko do tamtego. Ot, piękna artystka-kobieta. Lecz na dnie pachnącego, wonnego kielicha, czai się zdradliwy owad, któ­

remu zazdrość na imię, a którego ukłucie bywa częstokroć śmiertelne. 1 oto piękna zalotnica z rozpaczą widzi, że duszą ubóstwianego jej męża owładnęła zazdrość, która spala czarowny kwiat miłości, i w gruzy rozsypuje bajeczny gmach szczęścia. Dopiero lata pokuty, skruchy i łez pozwalają ze zwalisk na nowo odbudować pałac miłości.

Taka jest mniej więcej treść tego w ytw orne­

go, nastrojowego dramatu. Obraz ten jak wszy­

stkie widziane dotąd w W arszawie obrazy trustu Cito, daleko pozostawia pod względem prze­

pychu i artyzmu techniki filmy francuskie i nie­

mieckie, stając się dla tych dwóch krajów coraz groźniejszą konkurencją

Na specjalne wyróżnienie zasługuje gra Diany Karenne. To już nie gra mimiczna, ale życie; każde drgnięcie warg daje złudzenie słów, z nich [padających. Prostota i nadzwyczajna szczerość przy ogromnej dozie wdzięku i zalot­

ności składają się na całość wartości pierwszo­

rzędnej, odpowiadającą wszystkim wymaganiom jakich się żąda od artysty ekranowego. IV.

„Stylow y — „Opium”

Dramat, wytwórni niemieckiej, niezaznaczo- nej, własność ajencji „ A u r o r a ”, w Katowicach.

Jest to niewątpliwie jeden z najwybitniej­

szych obrazów sezonu. Pod względem wystawy

— jest kto wie czy nie wspanialszy, aniżeli „Ve- ritas vincit” nawet. Reżyserował go jeden z naj­

lepszych niemieckich reżyserów, Robert Reinert, Jest wreszcie grany przez najlepszych artystów kinematograficznych w Niemczech i grany kon­

certowo.

Jedna fabuła jedynie, aczkolwiek niesłycha­

nie barwna, żywa i zajmująca, istotnie sensacyj­

na, jest pod względem wartości artystycznej i lite­

rackiej bardzo niewiele, a raczej nic nie warta. Jest to faktycznie feljeton powieściowy jakby, jakiegoś najniższej wartości dziennika brukowego, pe­

łen okropności, takich właśnie, jakiemi karmiła swych czytelników u nas ongi osławiona „Godzi­

na Polski”. Utwory podobnego rodzaju mają, jak wiadomo, olbrzymie koła swych czytelników.

Rzucane na ekran, w postaci obrazów, cieszyć się muszą i się cieszą jeszcze większem uznaniem tłumów, które szukają i pragną zawsze przedew- szystkiem rozrywki, sensacyjnego, barwnego, wstrząsającego nerwami widowiska. To też i

„Opium" będzie miało duże napewno powodzenie.

W „Opium" jest parę historji zdrad małżeń­

skich, parę zabójstw, jedno samobójstwo, parę zbrodni istotnie potwornych, jak naprz. zakopy­

wanie żywego człowieka, wreszcie istotnie wstrzą­

sająca sensacja, którą zresztą się już widziało w „Veritas vincit“, jaką jest szarpany kłami ol­

brzymiego lwa żywy człowiek.

Wogóle efekty i wystawa obrazu tego jest niezrównana i niedająca się z niczem, u nas przy­

najmniej widzianem, porównać. W tym prze- 1 ychu wszakże niema nic twórczego, wszystko j j . t naśladownictwem. Naśladownictwo to jest jeiLak, słuszność przyznać każę, p o g ł ę b i o n e ; rzeczy naśladowane — zostały przez Rainerta w tym obrazie u l e p s z o n e . Krajobrazy dżun­

gli naprz. są istotnie pełne grozy, sprawiające wrażenie, iż w miejscach tych człowieka spotkać może śmierć jedynie i zniszczenie. Parę innych krajobrazów nie ustępuje bynajmniej widokom wytwarzanym przez wytwórnie: „Nordisk," „Ci- nes,“ „Bertini” etc.

Tańce w filmie tej są bardzo piękne, sce­

ny w Indjach — pełne olśniewającego przepy­

chu; jaskinie palaczy opium—istotnie pełne czaru,

(11)

Na 15. K I N O 145

u pojeń i... gro zy . B ardzo duża liczba pięknych kobiet, że w sp o m n ę tylko p a rę b a ja d e r na d w o ­ rz e „w ła d cy w sc h o d u 11, a zw łaszcza jego żonę.

G ra a rty s tó w , zw łaszcza tych, k tó rz y o d ­ tw o rzy li p o stacie: N u n g-C zanga, M alajczyka, S in ,—późniejszej M agdaleny, Dr. A rm stro n g a...

n a p ra w d ę d o b ra .

• Techniczne w yko n an ie o b raz u w ięcej niż zad aw a la ją c e . Znać w pływ A m eryki. Na u w a g ę zasługuje now y efekt: fale w o d n e z a le ­ w ające pokój, ogród...

G d y b y nie treść, a także, iż co chw ila w idz n a p o ty k a echa: „N aju kochańszej żony M aha­

r a d ż y ”, „T ryum fu śm ierci", „N iebiańskiego o k rę ­ t u ”, „K obiet11, (pożar) etc. — filmę o m aw ianą zaliczyć by m ożna było do rzędu lep szy ch dzieł k inem atograficznej sztuki.

A pollo — „Kobieta i w in o ”.

D ram at, z Ivettą Viola i S tellą D ana w głó w ­ nych rolach. W ytw órni a m ery k ań sk iej „ W o r l d " , w łasność ajencji „ O r n a k " .

l a e t r „ A p o l l o " po fra n c u sk ie j filmie

„M ater D olorosa", b ęd ącej działem pod każdym w zględem p ie rw sz o rz ę d n e j w artości, dał p u b li­

c z n o śc i znów o b raz niep o w szed n i, m niej m oże litera c k o w a rto śc io w y , lecz za to n iez ró w n a n y p o d w zględem reż y se rji, g ry i tec h n icz n e g o w y ­

konania.

Filmę tą po w in n ib y zob aczy ć w szy scy nasi a rty śc i dla e k ra n u p ra c u ją c y , by u jrz e ć w z o ry — jak do filny g ra ć należy. I nasi a u to rz y ,— k tó rzy nie b a rd z o w iedzą jak pisać kino-scenar jusze.

S c e n a rju sz „Kobiety i wino" — je st, pod w zględem p o trz e b kino-sceny p rzynajm niej,— bez zarzu tu . W dziele tym jest ruch i życie — k tó re s ą nerwem filmy.

T re ść , p raw d a że ban aln a, gdyż o p o w ia d a ­ jąca raz je s z c z e je d e n w ięcej aż n a d to znaną p ra w d ę , że k o b ie ta i w ino, są, były i b ęd ą — p rz y c z y n ą u p a d k u niezliczonej liczby istnień.

Lecz ja k ie epizody! Mamy tutaj: i ślep eg o m alarza, i do anioła p o d o b n ą je g o c ó rk ę p r z y ­ b raną, i m a rn o tra w n e g o sy na, i try u m fu jącą w re szc ie cnotę!...

G ra a m ery k ań sk ich a rty stó w , tak b a rd z o o d e u ro p e jsk ic h odm ienna, je s t w yższa w o b r a ­ zie tym po n ad w szelkie pochw ały. Na uw ag ę z a słu g u ją z w ła sz c z a a rty śc i, k tó ry o d tw orzyli role: sta re g o ojca, m alarza; R y szard a, je g o s y ­ na, utracjusza; w reszcie a rty stk a , k tó re j po w ie­

rzo n o ro lę złego ducha u tw o ru , m odelki M arceli.

W grze a m e ry k ań sk ic h a rty stó w niem a m o­

że duszy i piękna, k tó re p rom ieniują z kreacji Lidji Borelli, F ra n c e sc i B ertini, G u n n a r T o ln a e s ’a, Liii Ja co b se n , Marji C arm i... lecz je s t realizm , p ra w d a .

O b ra z „Kobieta i wino" być m oże, iż nie p o ry w a , nie budzi tęsk n o t, jak takie: „ T ry u m f śm ierci", „Szatańska repsodja", lub „Niebiański okręt”, nie w zru sza do głębi — ja k „Mater dolo­

rosa”, lub „Syn m orza", nie olśniew a, jak „Teri- tas Uincit", lub „Bouclette" — pod w zględem je ­ dn ak se n sa c y jn o śc i, w lepszem znaczeniu teg o o k reśle n ia , i realizm u g r y —p rze w y ższ a w sz y stk ie pow yżej w spom niane.

N ad p ro g ram dano b łah o stk ę francuskiej- w y tw ó rn i „G a u m o n t “: „Jaś organizuje wyprawę do Konstantynopola*, w k tórej p rz e k ro c z o n o g r a ­ nice tego, co m ożna. W o b raz ie tym „ a rty s tk a ” conajw yżej o ś m i o l e t n i a — tań czy m ianow icie o sła w io n y „danse du ventre", p rzy o d z ian a n a jz u ­ pełniej p rzy sto jn ie z re sz tą . Nie o b raż a to m o­

raln o ści p rzeto , bu d zi jednak uczucia n ajw y ższe go niesm aku, o d razę.

I tak ie rzeczy p ro d u k u je fra n c u sk a firm a

„ G a u m o n t11!...

Polonia — „Yeritas V in c it“.

O b raz ten, b ę d ą c y ow ocem w spólnych w y ­ siłków w y tw órni „ M a y - f i l m " i „ N o r d i s k "

jest jednym z najlepszych i najw sp an ialszy ch dział kinem atograficznej sztuki, k tó re raz w i­

d z ie ć — je s t sta n o w cz o zam ało. P ie rw sz a zw ła­

szcza część, o d tw a rz a ją c a ep okę rzym skich ce­

z a r ó w — je s t n iew ątpliw ie arcydziełem .

W e p o ce trzeciej, w spółczesnej, b o h a te rk a Mia-May, w zru sza znów do łez sw ą n a p ra w d ę d o b rą g rą i tra g icz n y m i losam i.

K in o -te a tr „P o lo n ia11, mimo sw ej n azw y, która... p o w in n a b y o b o w iązy w ać, i w y tw o rn ej w idow ni, d aw ał, w o statn ich zw łaszcza czasach, filmy — m ów iąc najoględniej: n ienajlepsze; całą w a rto śc ią któ ry ch było to tylko jedynie, iż były zaw sze dla W a rs z a w y now ością, to zn. — że nie były je s z c z e u nas d em o n stro w an e.

B yłoby w ielce pożąd an e, ażeb y sy m p aty czn y tea trz y k ten, k tó ry ongi cieszył się dużą fre k ­ w en cją, z w ystaw ieniem „V eritńs V in cit“ zm ie­

nił k ieru n ek i zaczął d aw ać w przy szło ści o b ra ­ zy nie b ę d ą ce w p ra w d z ie now ością, lecz z a- w s z e p i e r w s z o r z ę d n e .

Je ste śm y p rzekonani, że w W arszaw ie z n a ­ lazło by się b ardzo w ielu am a to ró w , k tó rz y b y z przyjem nością ujrzeli na e k ra n ie filmy:

„Kobiety” z M arją Carm i,

„ N a g ą ” z Lid ją Borelli,

„ Teresę R a q u in u z M arją C arm i,

„U karaną" z L e d ą G ys,

„Carmen" z P o łą N egri,

„Tajemniczą M argrabinę z P in ą M inichelli,

„Golema” z P. W eg en erem ,

„Los motyla" z A. B ran d etc.,

(12)

146 K I N O Ks 15.

k tó re to o b raz y są przez jed n y c h zapom iane, zaś dla innych — nieznane zupełnie, a w a rto ś c io ­ w e, pod tym lub innym w zględem — n ie w ą t­

pliw ie.

W o b e c tego, iż niezad łu g o ujrzym y na e k ra n ie „Dzieje g rze c h u ” W ło sk ie j w y tw ó rn i, w a rto b y p rzypom nić je sz c z e publiczności filmę k ra jo w ą , z M irską, w roli E w y P o b ra ty ń sk iej.

W ię k sz y tea trz y k re tro sp e k ty w n y , d ający z a w sz e „szlag iery ", z p e w n o śc ią znalazłby u z n a ­ nie publiczności i dziw ić się m ożna tylko tem u, iż nikt o tern d o ty c h c z a s nie p o m yślał. .

P e tit T r ia n o n — „ K s ią ię e a m iło ść"

D ram at, z Z u zan n ą G ra n d a is w głów nej roli. W y tw ó rn i fran cu sk iej „G a u m o n t “, w łasn o ść ajencji „ O r n a k ”.

O b ra z ten u zm y sław ia nam m iłość w jej form ie ja k n ajb ard ziej idealnej, czystej i ś w ie ­ tlanej.

M łode d ziew czę żyje sam otnie w ja k ie jś cichej, zapadłej w iosce b re to ń sk ie j. Je j w s z y ­ stk ie tę sk n o ty z a sp a k a ja ją , m o rze i k w iaty , zaś ej m arz en ia k sz ta łto w a ł s ta ry p a ste rz , k tó ry jej o p o w ia d a ł c z aro w n e , nie z teg o św iata, ja k b y

O s c a ra *Wilde, bajki.

I oto — p e w n e g o dnia — zjaw ił się u p rogu p a s te rz a ... k ró lew icz. A u te n ty c z n y k siążę krw i.

P ię k n y , m łody, m arzyciel...

T a k los chciał. N a stę p stw a teg o sp o tk a n ia b y ły już do p rze w id z e n ia łatw e . Miłość, a p o ­ tem sm utek, ból. W o m aw ianym w y p a d k u k o ­ n iec był n a w e t bard ziej, aniżeli zazw yczaj tra ­ g iczn y . D zięki d w o rsk im intrygom (tro ch ę zbyt n a iw n y m ) — p o rzucona, w p a d a b ied n a ofiara m iłości w ob łęd i ginie tra g icz n ą śm ie rc ią w g ó r ­ skim potoku.

G ra Z uzan n y G ra n d a is była pełna w dzięku, p ro sto ty i g łę b o k ie g o sen ty m en tu . K ra jo b ra z y w sp an iałe. M inusem filmy — fatalne napisy.

Z kinem atograficznych ajencji.

P rz e d p a ru dniam i n a d e sz ły już do agencji

„ C o rs o ” p ierw sz e o b razy , w ło sk ieg o tru stu

„ C ito “, k tó re n iezad łu g o u k a ź ą na naszych e k ra ­ nach.

Z p ierw sz e j serji d e m o n stro w a n o nam dw a o b ra z y w y tw ó rn i „C ines" a m ianow icie:

„Dzieje Grzechu"’

o p ra c o w a n e w edług słynnej p ow ieści S tefana Ż ero m sk ieg o , z p o lsk ą g w ia z d ą k in em a to g ra fi­

czną S ta n isła w ą G allone, w roli E w y. S z c z e g ó ­ łow ej ocenie poddam y o b raz ten z chw ilą gdy

będzie z a d e m o n stro w a n y publicznie, na razie za­

zn aczam y iż te c h n ik a i sta ra n n o ść w y k o n a n ia są bez zarzu tu .

D e k o ra c je w y k o n a n o z d o sk o n alą z n a jo m o ­ ścią s to su n k ó w polskich, w ręk a c h g rają cy c h a rty ­ stó w w idzim y a u te n ty c z n e pism a w arszaw skie, w nętrze m ieszkania u p. P o b ra ty ń sk ich jest u trz y ­ m ane w duchu c zy sto polskim . N adto zaletą s c e n a rju sz a je s t złag o d zen ie sz ere g u scen, o d z n a ­ czających się w p o w ie ści nazb y t b rutalnym c z ę ­ s to k ro ć realizm em .

Nie p rz e są d z a ją c , pow iedzieć m ożna że

„D zieje G rzech u " będą „szlagierem " sezo n u b ie ­ żącego.

„Szatańska h a p so d ja ”

je s t m o d ern isty c zn ą i w y so c e a rty sty c z n ą p a ra ­ fra z ą leg e n d y o doktorze F auście i M efiście, o silnem napięciu d ram aty czn em i bogatej w y sta ­ wie. B o h a te rk ą o b raz u je s t uro cza l.idja B o relli.

„H am let”

D o sk o n a ła inscen izacja a rc y d z ie ła w szech św ia to w e g o S z e k sp ira — z a rty s tk ą po lsk ą H e ­ leną M akow ską, n iez n a n ą je sz c z e naszej p u b li­

czności.

P o zatem ujrzym y jeszcze zn ak o m itą E ran- c e sc ę B ertini w ob razie „ F rou-F rou", B iancę B ellicocioni w „Adriane Lecouvrer", p rz e p y sz n ą fantazję e k ra n o w ą , „Zaczaroioany ogród" z Piną M inicheli, „Grzesznicę", n a stro jo w y d ram a t ży cio­

wy z D ian ą K arenne; „M aman Poupe" z G allone w reszcie se n sa c y jn y , fan tasty czn y o b raz „Kali- daa" z C arm in ali.

. = -= = = = = = *

K R O N I K A .

C e lo w o ś ć czy n ie ś w ia d o m o ś ć . W nr. 4

„ E k ran u " zam ieszczono w iadom ość, że w y tw ó r­

nia „S finks" p o z y sk ała p rz e d sta w ic ie lstw o film w y tw ó rn i w łoskiej „Itala". Jak w iadom o „Itala"

należy do w łoskiego tru stu 45 fabryk, s ta n o ­ w iących tru s t „C ito", k tó re g o jedynym i w y ­ łącznym p rze d staw ic iele m na P o lsk ę, jest a g e n ­ cja „C o rso ".

W iadom ość p o d an a w ięc przez „E kran"

je s t b łęd n a . P o d a w a n ie jej do w iadom ości p u ­ blicznej św ia d cz y o złych inform acjach pism a.

Od a d m in is t r a c ji.

S z a n o w n y c h o d b io r c ó w n a s z y c h p r o s i m y o u r e g u l o w a n i e r a c h u n k ó w z a k w a r t a ł u b ie g ły o r a z o j a k n a j - w c z e ś n i e j s z e w n o s z e n ie p r z e d p ł a t y n a k w a r t a ł d r u g i , c e le m u n i k n i ę c i a p r z e r w y w w y s y ł c e .

_________________________________ R edaktor i W ydaw ca Stanisław Mora-Listopad.

Druk „Gazety Rolniczej” (W . M usielew icza), Z łota 24.

Cytaty

Powiązane dokumenty

wianej broszurki zasadniczo się nie zgadzamy, w całości się -piszemy na słowa autora, które są zakończeniem jego pracy:.. „Jeżeli ani państwo, ani

— lecz z warunkiem by serce zostało zimne i nieczułe — w przeciwnym bowiem razie, gdy serce zabije silniej, twarz momentalnie okryje się zmarszczkami a wiosna

Wynajem w kraju u nas atelier jest rzeczą wprost niemożliwą, bo albo atelier tych niema albo są wynajmowane w takim stanie, że od- najmującemu odechce się

wych, odnosimy takie wrażenie, jakbyśmy już ten dramat widzieli byli, tylko w innem nieco może miejscu i przez innych grany aktorów, i nuży nas to, że

rym kobieta subtelna i dobra gnie się pod ciężarem rzuconego na nią podejrzenia. Miody mąż prosi przyjaciela o towarzyszenie jego żonie do teatru. Pod wpływem wina i

dzo ostrej formie zwrócił już uwagę-wiedeńskim przemysłowcom, by nie ważyli się puszczać w obieg kontrtypów włoskich wytwórni, zostaną bowiem w czasie

czas kilkanaście osób z personelu; na widownię pożar się nie przedostał, niemniej okazała się znaczna liczba poszkodowanych pośród ucieka­.. jącej w popłochu

nie, że kinematograf może i powinien zyskać sobie prawo obywatelstwa w szkole, wywoła oburzenie i wyda się bluźnierstwem kwalifiku- jącem się przed kratki