• Nie Znaleziono Wyników

•M- 49. Tom U.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "•M- 49. Tom U."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

•M- 49. Warszawa, d. 8 Grudnia 1883. Tom U.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A .11 W W a rs z a w ie : rocznie rs. 6

k w a rtaln ie ,, 1 kop. 50.

Z p rz e s y łk ą pocztową: ro czn ie „ 7 „ 20. p ó łro czn ie „ 3 „ 60.

A dres R edakcyi

L I PRZEDHISTORYCZNY

A J E D N A K W S P Ó Ł C Z E S N Y .

przez F . S .

Zwyczaj obwożenia po większych m iastach E u ro p y przedstawicieli niektórych napół dzi­

kich plemion ludzkich, jakkolwiek wywołany przez p rostą spekulacyją kupiecką chciwych nowości przedsiębiorców wędrownych, a n a­

wet rażący nasze poczucie moralnej solidarno­

ści ludzkiej, m a też i dobre swoje strony. Z bli­

żając do oświeceńszej braci tych paryjasów ludzkiego rodu, rozszerza pośród ogółu nie­

tylko wiedzę, ale potęguje zarazem uczucie b raterstw a. D la nauki zaś o tyle przynosi ko­

rzyść, że dozwala wielu uczonym i różnoro­

dnym specyjalistom spostrzegać i badać to, co dotąd tylko nieliczni podróżnicy, niezawsze kom petentni, obserwować i opisywać mogli.

N ie ulega wprawdzie wątpliwości, że tak ie ob­

wożone okazy nieznanych ras ludzkich, czyto indywidua, czy rodziny całe, jak o wyrwane ze swojej rodzinnej gleby i umieszczone w ob­

cych dla siebie warunkach, są mniej wdzięcz­

nym m ateryjałem obserwacyi, niż liczne grupy i mrowiska naturalne, które podróżnik ogląda

K om itet Redakcyjny sta n o w ią : P . P . D r. T . C h a łu b iń s k i, J . A le k s a n d ro w ic z b .d z ie k a n U niw ., m a g .K . D e ik e , m ag.

S. K r a m s z ty k , k a n d . n. p. J . N a ta n s o n , m a g .A . Ś ló a a rsk i, p ro f. J . T re jd o s ie w ic z i p ro f. A . W rz e ś n io w s k i.

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i we w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a j u i z a g r a n ic ą .

: P o d w ale N r. 2.

na miejscu, w rozmaitych okolicznościach, w odpowiadających im warunkach otoczenia;

nauka wszelako i tym m ateryjałem gardzić niepowinna, zwłaszcza, że pod pewnym wzglę­

dem, ja k np. co do pomiarów anatom i­

cznych i spostrzeżeń psychicznych, m atery- ja ł taki je s t o wiele przystępniejszy od osobni­

ków, z którem i się styka podróżny, zwykle po­

dejrzliwych, a niekiedy groźnych i rozmyślnie wprowadzających w błąd natrętnego badacza.

W naszej W arszawie niewielu dotąd mieli­

śmy gości tego rodzaju. P rzed paru laty ro­

dzina Samojedów rozbiła swój nam iot w Do­

linie Szwaj carskićj i przez kilka tygodni zaba­

w iała publiczność swemi reniferam i i spoży­

waniem surowego mięsa. W krótce po ich wyjeździe p. Bronisław R ejchm an pomieścił we „W szechświecie“ zajmujące studyjum o Sa- mojedach, oparte głównie na relacyjach uczo­

nych podróżników. Prócz tych przybyszów z dalekiej Północy, nie przypominamy sobie, aby inni przedstawiciele upośledzonych szcze­

pów pokazywali się kiedykolwiek u nas. J a k więc pośrednio korzystamy z obcych badań pod wielu względami, tak i w zakresie etno­

graficznych spostrzeżeń musimy posługiwać się tem, co zagraniczni badacze zbierają na tej bogatej i dostępniejszej dla nich, a t a k cie­

kawej niwie porównawczego ludoznawstwa.

(2)

770

W SZE C H ŚW IA T.

N r. 49.

Niedawno tem u powszechną, uwagę etno­

grafów i wogóle oświeconych kół europejskich zwrócili na siebie m ieszkańcy Ziem i Ognistej (T ierra del fuego), czyli tak zwani Fuegosy, których grom adkę obwożono po pierwszo­

rzędnych stolicach europejskich. Z nany b a­

dacz, D -r Gustaw L e Bon, skorzystał z ich dłuższego pobytu w paryskim ogrodzie akli- matyzacyi, zajął się niemi specyjalnie i w koń­

cu przedstaw ił paryskiem u Towarzystwu Gieo- graficznemu (Bulletin, ser. V II , tom IV , ze­

szyt 2 ) owoc swoich n ad tym ludem spostrze­

żeń. Rzecz to z wielu względów zajm ująca i dlatego j ą streszczam y, uzupełniając miej­

scami dla większej jasności.

N ik t już dziś z osób wykształconych nie wątpi, że człowiek taki, ja k go widzimy w ca­

łej epoce historycznej, w tej króciutkiej sto­

sunkowo dobie, od chwili, gdy tradycyja p a ­ mięć ludzkości wzmocniła, je s t produktem niezmiernie długotrw ałego rozwoju. H istoryja poczyna się dopiero w owych bohaterskich stuleciach, a może i tysiącoleciach, k tó re opie­

wali poeci, a k tóre nikną, ja k się mówić zwy­

kło, w pom roce wieków. A le na wiele, wiele czasu przed t ą pom roką, o wiele dawniej niż 7 do 8 tysięcy la t tem u, ludzkość m iała już d ługą przeszłość za sobą. N a u k a nowoczesna przeszłość tę, co się zdaw ała pogrzebioną raz na zawsze, odbudow ała z gruzów, a peryjod to czasu olbrzymi, na m ilijony la t obliczany, bo zdołał przekształcić do niepoznania i florę, i faunę, i klim at, i rozkład lądów na naszej planecie.

N ajdaw niejszy okres tego przedhistoryczne­

go peryjodu nazwano wiekiem krzemiennym, właściwie epoką krzem ienia ciosanego. Czło­

wiek wtedy nie znał m etali, nie upraw iał j e ­ szcze roli, nie oswoił żadnego ze zwierząt dziś domowych, a jak o oręża używał tylko kamieni zgruba ociosanych lub łupanych.

N a u k a o człowieku przedhistorycznym czyli kopalnym je s t bardzo młodą, m a conajwyżej ćwierć wieku istnienia. Z początku za cały m ateryjał do odgadyw ania warunków bytu tego człowieka służyły tylko szczątki broni i różnych przyrządów, których w codziennem życiu używał, a które wydobywano tu i owdzie z ziemi. Zw olna jed n ak , badając uważniej nie­

które dzikie ludy spółczesne, rozrzucone po n a­

szym globie bez ładu, przekonano się, że zacho­

dzi wielkie podobieństwo między przyrządami,

których ci dzicy używają, a przyrządam i, uży- wanemi przez naszych praojców. Stąd wnio­

sek, że zachodzi też między jednym i a drugim i podobieństwo umysłowe, m oralne i społeczne;

oraz wniosek drugi, że studyjując ludy, k tó re stoją na różnych stopniach rozwoju, będziemy mogli poznać, przez jakie kolejne fazy p rz e­

chodziły wszystkie dziś znane grupy ludzkie,, zanim doszły do obecnego stanu swego uspo­

łecznienia. N ic więc dziwnego, że tym sposo­

bem nauk a o ludach niższej kultury, część etnografii, n ab rała znaczenia ta k wielkiego, jakiego nie można było zrazu jej wróżyć.

W liczbie tych niższych plemion ludzkich, szybko dziś ginących pod naciskiem ludów oświeconych, są niektóre takie, że dzięki wa­

runkom swej egzystencyi, przez swoje sprzęty i oręż swój wojenny d ają praw ie ścisłe wyo­

brażenie o tem, czem byli nasi przodkowie w odległej epoce kam iennej. Do takich właśnie plemion należą Fuegosy i z tego względu w arto im się bliżej przyjrzeć.

Przedewszystkiem zaś trzeba coś powiedzieć o tej okolicy ziemi, k tó rą zamieszkują. Jeżeli prawda, że człowiek je s t wytworem ziemi, na której żyje, to do żadnego k ra ju nie da się ona zastosować ściślej, ja k właśnie do tego, w którym się rozwijali i do tąd żyją Fuegosy.

W iadom o, że nazwę Ziemi Ognistej otrzy­

m ała wyspa n a południowym krańcu A m e­

ryki, rozległa dosyć, zimna, pu sta i bezpło­

dna. K ra j to w rzeczy samej okropny. Same tylko góry i skały, sięgające aż do morza.

Je d y n ą m ieszkalną okolicę stanow ią skały nadbrzeżne.

K lim at tam jeszcze straszniejszy: wieczne mgły, bezprzestanne wichry i burze. Około letniego przesilenia dnia z nocą p ad a ją tu w górach codzienne śniegi, a n a dolinach de­

szcze i grady. Ś rednia tem p eratu ra lata wy­

nosi zaledwie 10 °.

W tej właśnie pustej i sam otnej okolicy żyje owa ludność, pozbawiona prawie wszystkich środków do życia, k tó ra czterdzieści la t tem u wprawiła w zdumienie wielkiego Darwina, młodego podówczas podróżnika. „P atrząc na tych ludzi, pisał, zaledwie można wierzyć, że to ludzie, że to mieszkańcy wspólnego z nami świata. “

Do jakiej rasy należą Fuegosy? N a to py­

tanie trudno odpowiedzieć ściśle, gdyż łączą

w sobie cechy bardzo różnorodne. Ogólne je ­

(3)

N r. 49.

W SZE C H ŚW IA T.

771 dnak je s t mniemanie, źe należą do tej rasy

ando-peruwijańskiej, która zaludnia góry A n ­ dy i chilijskie pam pasy. Pochodzą zapewne od indywiduów, k tóre ze strachu przed P a ta - gończykami uciekły za cieśninę magiellańską.

Ci, których D arw in widział, byli tak podobni do Botokudów, że towarzyszący mu Brazylij- czycy wzięli ich za tych ostatnich. D -r Le Bon nie dopatrzył tego podobieństwa w osobni­

kach, pokazujących się w P aryżu i uważa F ue- gosów za mięszane potomstwo różnorasowych przodków.

Z powierzchowności nie wyglądają oni wcalo tak ohydnie, ja k niektórzy inni dzicy. Cerę m ają jasno-czekoladową, wzrost średni, włosy czarne, długie, do czaszki przylegające. N a twarzy zarost rzadki. Tułów rozrośnięty po­

tężnie, ręce i nogi chudawe. K szta łt twarzy częstokroć trójkątny, rysy dosyć regularne.

Jakkolw iek pod względem kultury m atery- jalnej i społecznej, Fuegosy należą do plemion najniższych między dzikiemi, to jednakże niż­

szość ta objawia się wyłącznie w sferze inte­

lektualnej i moralnej, w zewnętrznych bowiem ich cechach nie znać wcale tego piętna niskie­

go niedołęstwa, jakie noszą na sobie rozliczne inne ludy, np. niektóre murzyńskie. Gdyby nie barw a skóry n a twarzy, prawie każdy F uegos, po europejsku odziany, m ógłby się przechadzać między nami, niewzbudzając ża­

dnego zaciekawienia. Dopiero pod względem umysłowym uwydatnia się niski szczebel roz­

woju tego ludu. A le nie możemy się dziwić, znając warunki jego bytu, że je s t ta k nieroz- winięty. Przenieśm y oświeconych Europejczy­

ków w takie otoczenie, w jakiem żyją F uego­

sy, pozbawiając ich wszystkich środków przez oświatę nabytych, a z pewnością po kilku gie- neracyjach wyrodzą się z nich ludzie najzu­

pełniej dzicy. Ponieważ zaś przekształcenia fizyczne są zwykle daleko powolniejsze od umysłowych i moralnych, przeto też i owi Europejczycy nasi mogliby już być zupełnie dzikimi intelektualnie, mimoto nieprzestając zachowywać powierzchowności czysto euro­

pejskiej.

T ak ą też może być historyja pochodzenia Fuegosów, taką, a przynajmniej podobną.

Niem a może już na świecie drugiego szczepu ludzkiego, któryby od nich stał niżej społe­

cznie, ale pod względem fizycznym jest bardzo wiele szczepów daleko niższych. Między inny­

mi tacy Nubijczycy. O wiele więcej różnią się oni od ludzi naszej rasy, niż Fuegosy: w uspo­

łecznieniu, a więc pod względem umysłowym także przewyższają znacznie tych ostatnich, ale fizycznie sto ją od nich daleko niżej, co już widać z prognatyzmu, z uwłosienia głowy i z niektórych szczegółów w budowie czaszki.

Jednym z ciekawszych rysów fizycznej na­

tury Fuegosów, je st ich wielka wytrzymałość na zimno. Ju ż Darwin bardzo się temu dziwił.

Najmniejszego ci ludzie nie okazują wrażenia, gdy deszcz zimny ja k lód, całemi godzinami sm aga ich ciało zupełnie nagie. A chodzą cią­

gle zupełnie nago: całe ich ubranie stanowi kaw ałek zwierzęcej skóry. Darwin też tw ier­

dzi, że m ają doskonały wzrok, spostrzegali bo­

wiem z wielkiej odległości przedmioty, których żaden m ajtek nie widział.

A le fizyczne cechy tego ludu mniej nas ob­

chodzą w tej chwili i przejdziemy wraz z D -r Le Bon do opisu ich strony umysłowej, mo­

ralnej i społecznej.

Przedewszystkiem zaraz n a pierwszy rzu t oka widać, że Fuegosy odznaczają się wiel- kiem niedołęstwem ducha, brakiem wszelkiego śladu energii; zdaje się, iż każde indywiduum ciągle je s t śpiące, że się nie może utrzym ać o własnej sile na nogach, potrzebując konie­

cznie podpory. Bez oparcia się Fuegos ani na chwilę prawie ustać na miejscu nie może.

W zględem tego, co ich otacza, są najzupeł­

niej obojętni, chociażby to były rzeczy dla nich całkiem nowe; podobnie ja k wielu innych dzikich, bardzo rzadko okazują ciekawość lub podziw. P. Le Bon daw ał im do ręki małe zwierciadełka, ale nic ich one nie zajęły; wię­

cej się im podobały papierosy, a już najwięcej zapałki. Prócz tych ostatnich niczego innego nie pożądali, niczego nie zapragnęli posiąść.

Obojętność tak a zresztą wszystkie dzikie ludy cechuje. Znakom ity żeglarz Bougainville zro­

bił już to spostrzeżenie, iż człowiek dziki tr a k ­ tuje arcydzieła ręki ludzkiej, najbardziej skomplikowane przyrządy, tak, ja k gdyby to były produkty przyrody lub jej zjawiska nie­

zwykłe.

K arm ią się Fuegosy rybami, a więcej j e ­ szcze mięczakami. K obiety nurzają się n a dno, żeby ułowić ja k ą skorupę, albo cierpliwie wy­

siadują w łodzi po całych godzinach, ażeby

złowić parę nędznych rybek n a wędkę bez

przynęty. Jeżeli się komu uda zabić fokę albo

(4)

772

W SZE C H ŚW IA T.

N r. 4 9 . znaleść gdzie na wybrzeżu gnijącego tru p a

wieloryba, stanowi to hasło do wielkiego fe­

stynu.

Jeżeli podczas zimy głód bardzo im doku­

czy, to się zab ierają do spożywania kobiet po­

deszłego wieku i psów, zwykle jed n ak rozpo­

czynają od kobiet dla tej słusznej, ja k mówią, przyczyny, że pies przynajm niej czasem wydrę upoluje, a s ta ra baba nic już nie złowi. P rz e ­ znaczone na pokarm ofiary zabijają przez udu­

szenie w ten sposób, że je wieszają za nogi nad dymiącem ogniskiem. Pewien młody Fue- gos, który był takiej operacyi świadkiem, o p i­

sywał ją podróżnikowi szczegółowo i śmiejąc się, naśladow ał śm iertelne d rgan ia duszącej się męczennicy.

Często też przepraw iają się Fuegosy przez cieśninę i w P atagonii polują na lamy. Lecz bywa i tak , że gdy się zetkną z Patagończy- kami, w net z myśliwych stają się zwierzyną, gdyż m ieszkańcy tego cyplu A m eryki przy każdej sposobności u siłu ją chwytać Fuegosów i robić z nich swoich niewolników.

{Dok. nast.)

O Z M Y S Ł A C H .

prz e z

M . S i e d l e w s k i e g o .

(C ią g d alszy ).

Dotychczas rozpatrywaliśm y sprawy zmysło­

we ze strony czysto fizyjologicznej; wszechstron­

ność wymaga, byśmy poznali także przynaj­

mniej w ogólnych zarysach ich stro nę subjek- tywną. Zbadaw szy m ateryjalne w arunki wra­

żeń, rozbierzmy ogólne własności wrażeń sa­

mych, jak o stanów świadomości. W szystkie wrażenia dzielimy n a dwie obszerne grupy: do jednej należą takie wrażenia, ja k : głód, p ra ­

gnienie, nasycenie, dreszcz, ból i t. p., które nie zaw ierają w sobie żadnych pierwiastków poznania św iata zewnętrznego; odbieram y je głównie za pośrednictw em włókien nerw o­

wych, kończących się swobodnie n a obwodzie ciała. Do drugiej kategoryi zaliczamy wraże­

nia, dostarczane praw ie wyłącznie przez spe­

cyjalne organy zmysłów wrażenia, które od­

nosimy do wywołujących je przedmiotów ze­

wnętrznych. Czując np. głód, odczuwamy je ­ dynie stan naszego organizmu; z wrażeniem tem nie zespala się żadne wyobrażenie o przy­

czynie, której ono powstanie swe zawdzięcza;

jednem słowem nie poznajemy nic, czujemy tylko. Przeciwnie, doznając jakiegokolwiek wrażenia wzrokowego, odnosimy je do przed­

miotu, istniejącego poza obrębem naszego ciała, a naw et jakość otrzym anego wrażenia (barwę i t, p.), przenosimy na sam przedmiot.

P rzy dotykaniu czujemy nietylko miejsce do­

tknięte skóry, ale i przedmiot, który je st tego wrażenia przyczyną; jeżeli doznajemy przy- tem wrażenia ciepła, powiadamy wprost, że przedm iot je s t ciepłym, ja k gdyby ta własność naszego wrażenia istn iała w samym przedm io­

cie, niezależnie od naszej świadomości. Nawet, gdy się przekonamy, że objektywna przyczyna ciepła niem a nic wspólnego z ciepłem, jak o rodzajem czucia, nie możemy oderwać owej subjektywnej jakości od wyobrażenia przed­

miotu. Jeżeli czujemy ból, wynikły z zarżnię­

cia się nożem, to w samem wrażeniu bólu nie przebija, że ta k powiem, wyobrażenie noża.

Poznajem y wprawdzie przedm iot, który nas o ból przyprawił, ale jedynie dzięki zmysłowi dotyku, odnosimy doń tylko te własności, któ­

re są własnościami czucia dotykowego; powia­

damy, że je st szeroki, zimny i t. p., ale nie po­

wiadamy, że je s t bolący lub coś w tym rodza­

ju . Jeżeli bodziec działa na miejsce obnażone ze skóry, lub na część ciała, pozbawioną w ra­

żliwości dotykowej, wtedy przedm iotu, sp ra ­ wiającego ból, nie czujemy wcale, a naw et nie domyślamy się jego istnienia.

W rażen ia pierwszej kategoryi obejmujemy nazwą objawów czucia ogólnego, wrażenia drugiej kategoryi stanowią objawy czucia szczegółowego albo specyjalnie zmysłowego.

Jed n ak że bezwzględnej różnicy między obiema kategoryjam i niema. O bjektywacyja wTrażeń, którąśm y przytoczyli jak o charakterystyczną cechę objawów czucia szczegółowego, nie leży, że tak powiem, w samej istocie tych wrażeń, lecz wyrabia się stopniowo przez doświadcze­

nie. D la dziecka nowonarodzonego wszystkie czucia są czuciami czysto przedmiotowemi, nie wyjmując nawet czuć wzrokowych, które pó­

źniej dochodzą do najwyższego stopnia przed- miotowości, tak, iż zatracają nawet swój cha­

ra k te r czuciowy. Dziecko nie widzi przedmio­

tu; ono tylko czuje jakąś jasność, jak iś kom­

(5)

N r. 49.

W SZECHŚW IA T.

773 pleks barw, które mu się przedstaw iają jako

stany własnego ciała, a nie jak o własności czegoś, zewnątrz ciała położonego, zupełnie tak, ja k się człowiekowi dorosłem u przedsta­

wia ból. Jeszcze bardziej pouczające są obser- wacyje nad ślepymi od urodzenia, którzy wskutek operacyi wzrok odzyskali; czują oni tylko jakieś błyski, jakieś migotanie barw w samem oku, niepochwytując wcale zewnętrz- ności przedmiotu i dopiero później powoli uczą się przyczynowo interpretow ać doznawane w ra­

żenia, poznawać w nich przedmiot, który je wzbudził, wraz z jego stosunkam i przestrzen­

nemu; ta k z wrażeń rodzą się wyobrażenia — obrazy przedmiotów zewnętrznych. Rozwój tego poczucia zewnętrzności i wogóle gieneza wyobrażeń je st jed n ą z najzawilszych kwestyj fizyjologicznej psychologii i wcale nie nadaje się do popularnego traktow ania. P oprzesta­

niemy przeto na wskazaniu jednego tylko czynnika, który w całym tym procesie odgry­

wa niezmiernie ważną rolę: operowany wkrót­

ce przekonywa się, że to, co on czuje, nie leży w samem oku, gdyż poruszając niem, doznaje zmiany wrażeń: na tejto drodze dochodzi on stopniowo do objektywacyi.

T ak więc pierwiastkowo wszystkie czucia są podmiotowe i dopiero stopniowo te spomię­

dzy nich, które otrzymujemy za pośrednictwem specyjalnych organów zmysłów, jak o wywoły­

wane normalnie przez bodźce zęjynętrzne, przekształcają się na czucia przedmiotowe.

Jed n ak że niewszystkie wrażenia umysłowe zachodzą równie daleko w tem przekształce­

niu i niewszystkie jednakowy stopień przed- miotowości osięgają. Zmysł je s t wogóle tem doskonalszym, im dalej wrażenia, przezeń do­

starczane, odbiegły od typu czucia ogólnego, im bogatsze są w pierw iastki przedmiotowe, intelektualne (do których zaliczyć trzeba i lo- kalizacyją) w stosunku do podmiotowych, uczuciowych. Z tego punktu widzenia może­

my ułożyć zmysły w szereg, według zwiększa­

jącej się doskonałości: węch, smak (albo smak, węch, gdyż niewiadomo, którem u przyznać pierwszeństwo), dotyk, słuch, wzrok, tak , iż każdy następny je st wyższym od poprzedzają­

cego. Grradacyja wszelako nie je st jed n o staj­

ną; z tego powodu dwa pierwsze zmysły nazy­

wamy specyjalnie niższemi, gdyż między niemi a trzem a pozostałem! istnieje pod względem doskonałości znaczny przeskok. Miejsce, ja-

kieśmy każdemu zmysłowi w podanym szere­

gu wyznaczyli, wymotywowanem będzie pó­

źniej przy studyjowaniu poszczególnych zmy­

słów.

N aostatek jeszcze parę słów. Powiedzieli­

śmy, że zapomocą zmysłów poznajemy świat zewnętrzny. Otóż zapytać można, jakiego ro­

dzaju je s t to poznanie? ja k i jest stosunek mię­

dzy wyobrażeniem i przedmiotem? czy wyo­

brażenie jest wierną kopiją przedmiotu, któ- rąby, że tak powiem, można było doprowadzić do kongruencyi z nim? czy też różni się od niego i jeśli się różni, to w jakim sensie i sto­

pniu?

Ludziom niewykształconym nie może się to w głowie pomieścić, żeby świat zewnętrzny m iał być sam w sobie innym, niż oni go sobie wyobrażają. A toli człowiek, który wie, że ka­

żde zwierzę, obdarzone zmysłami, ma właści­

we sobie wyobrażenie o świecie zewnętrznym, może zapytać: czyje je st wiernem i dokładnem , krótko mówiąc, prawdziwem? Jeśli nie sły­

szał o nowszych zdobyczach naukowych, to odpowiedź mu się nastręczy taka: człowiek je st najdoskonalszem ze wszystkich zwierząt, jego więc wyobrażenie je st prawdziwem. Lecz tak a odpowiedź nie może zadowolnić człowie­

ka, który wie, że w nim siła twórcza, ożywia­

ją c a wszechświat, nie wypowiedziała swego ostatniego słowa; Zeusy i Jowisze zmęczyli się, stwarzając człowieka i tworzyć zaprzestali;

nam się nie zdaje, by poród ostatniego dzie­

cięcia wyczerpał energiją m atki - natury, by m ateryja organizowana m iała się raptem za­

trzym ać w swym rozwoju. Najwyższe uogól­

nienie bijologii — teoryja pochodzenia, prze­

konywa nas, że człowiek niewiększe ma prawo uważać za wierny swój obraz świata zewnętrzne­

go, niż pszczoła — twierdzić to samo o swoim.

Psychologija zaś, op arta n a fizyjologii, powia­

da: nietylko nie masz praw a uważać swego obrazu za prawdziwy, ale musisz go uznać za nieprawdziwy. J u ż dawno myśliciele orzekli, że między wyobrażeniem i przedmiotem niema żadnego podobieństwa, a nowsze naukowe ba­

dania orzeczenie to w całej rozciągłości po­

twierdziły. Choćby nawet czucie było wiernem odbiciem procesów mózgowych, to jeszcze wcale nie byłoby podobne do bodźców zewnę­

trznych, które się w aparatach nerwowych

zupełnie przekształcają. W rażenia całkowicie

zależą od m ateryjalnych warunków układu

(6)

774

W SZE C H ŚW IA T.

'Nr. 49.

nerwowego; niech te się zmienią — i wrażenia będą inne, choć w świecie zewnętrznym nic się nie wzruszy. P o zażyciu santoniny, widzi­

my wszystko w żółto-zielonym kolorze, choć przedm ioty zewnętrzne posyłają nam te same fale świetlne, co i przedtem . K tóż nam zaręczy, że ogólne własności tkan ki nerwowej nie są czemś w rodzaju santoniny, źe nie w arunkują pewnego powszechnego, że tak powiem, współ­

czynnika błędu? B adanie stosunku między w rażeniem i podnietą najlepiej wykazuje bez­

zasadność tego pierwotnego realizmu, który wierzy w kongruencyją wyobrażenia z przed­

miotem. Czy czucie św iatła ma co wspólnego z tym ruchem eteru, który je budzi? czy je s t jakiekolw iek podobieństwo między dźwiękiem i drganiem powietrza? S ą to rzeczy ilościowo i jakościowo niewspółmierne. K ontrolując w ten sposób jedne wrażenia zmysłowe zapomo­

cą drugich, dochodzimy do przekonania, że ża­

dne z nich nie „odtw arza" zjaw iska zewnętrz­

nego. Lecz, zapyta zdumiony czytelnik: jakże w takim razie mogą one mieć dla nas ja k ą ­ kolwiek wartość? W ja k i sposób zmysły mo­

gą być dla zwierzęcia najistotniejszym czynni­

kiem przystosowania się do warunków ze­

wnętrznych? Cóż to za poznanie, które nie je st odtw orzeniem ? J e s tto poznanie symbo­

liczne. W y raz „pióro,“ czyto napisany czy wy­

mówiony, niem a żadnego podobieństwa do przedm iotu tego nazwiska, a jed n ak oznacza go, je s t jego symbolem. Z n ak muzyczny w ni- czem nie je s t podobny do tonu, ja k i dźwię­

czał w wyobraźni kom pozytora, a jednak skrzypek, p atrz ąc w nuty, wie, ja k ie tony m a­

ją być wywołane i stosownie do tego pociąga smyczkiem po strunach. G dy mówię do d ru ­ giej osoby: „chodź,“ to wrażenie słuchowe, j a ­ kiego ona doznaje, niema nic wspólnego z tym stanem świadomości, któ ry był przyczyną wy­

mówienia tego wyrazu, a przecież osoba idzie:

dla niej owo wrażenie je s t symbolem mego żądania.

W idzim y z tych przykładów, że poznanie symboliczne może wystarczać do oryjentowa- nia się, a więcej nad to do życia, pojętego w duchu definicyi Spencera, nie potrzeba. Dla lepszego rzeczy zrozumienia, uciekniemy się do porównania, k tóre dobrze m aluje stosunek wyobrażenia do przedm iotu i plastycznie cha­

rakteryzuje poznanie symboliczne. W ybraźm y sobie zwierciadło wypukłe i przed niem w pe­

wnej odległości sześcian; w zwierciadle będzie­

my mieli odbicie sześcianu. Jak iż je s t stosu­

nek między sześcianem i jego obrazem? sze­

ścian je s t foremny, obraz nieforemny; sześcian ma trzy wymiary, obraz dwa; sześcian ma wszystkie kąty proste, w obrazie są kąty wszel­

kiej wielkości; wszystkie boki sześcianu są so­

bie równe, linije obrazu są najrozm aitszej dłu­

gości; gdy sześcian zmienia położenie, ele­

m enty figury zmieniają się do niepoznania i t. d. Porównywając w ten sposób dalej, prze­

konamy się, że między sześcianem i jego od­

biciem niema podobieństwa najmniejszego.

Istn ieje tylko ta k a odpowiedniość, że zmia­

n a w stosunku sześcianu do zwierciadła wy­

wołuje zmianę w obrazie; choć obie zmiany nie m ają nic wspólnego między sobą, odpo­

wiedniość ta wystarcza, by, m ając promień źwierciadła i odległość przedm iotu, wykreślić obraz, m ając dany przedmiot, lub odwrotnie;

każda bowiem dana konfiguracyja obrazu je st symbolem pewnego określonego ustosun­

kowania gieometrycznych elementów przed­

m iotu. Oczywista rzecz, źe znając tylko odbi­

cie — o przedmiocie, wziętym niezależnie odeń, nic wiedzieć nie możemy ').

Zwierciadło — to świadomość, sześcian

— przedm iot zewnętrzny, odbicie sześcianu w zwierciadle — wyobrażenie przedmiotu. P o ­ nieważ my, prócz samych tylko wyobrażeń, żadnych innych danych nie mamy, przeto isto­

ta przedmiotów zewnętrznych je st dla nas za­

krytą.

S M A K .

Głownem siedliskiem wrażeń sm akowych je s t język. N iecała jed n ak powierzchnia tego ruchliwego organu je s t w równym stopniu wrażliwą; niektóre jej części są zupełnie po­

zbawione czułości smakowej, inne zaś nią ob­

darzone w słabym tylko stopniu. T ak np. cała dolna powierzchnia języka i środek powierz-

! ) L le a togo p o ró w n a n ia w zięta je s t ze S p en cera.

W y z n a ć należy , że sz w a n k u je onó nieco pod je d n y m w zg lęd em : p o d czas g d y w p o w y ższy m p rz y k ła d z ie sz e­

ścian n ic m oże zm ien ić p o ło ż e n ia , niow yw ołując z m ia ­ ny w o b razie, to nic w szelka z m ia n a w przed m io cie ze­

w n ę trz n y m w pływ a n a z m ia n ę w y obrażenia. Ł atw o j e ­ d n a k zro zu m ieć, że to o g ra n ic z e n ie w cale nie z m ien ia

„ se n su m o ra ln e g o b a j k i .“

(7)

N r. 49.

W SZE C H ŚW IA T.

775 clmi górnej, są nieczułe na podniety smako­

we; aby się o tem przekonać, wystarczy do­

tknąć miejsc rzeczonych pędzelkiem, umoczo­

nym w jakimkolwiek płynie gorzkim, słodkim, kwaśnym lub słonym. Jeżeli będziemy w ten sam sposób badali sam koniuszczek języka, przekonam y się, że wrażliwość jego na różne sm aki u jednej i tej samej osoby, ja k niemniej na jeden i ten sam smak 11 różnych osób — je s t niesłychanie rozmaitą. Poszukiwania uczo­

nych, przedsięwzięte w celu poznania całego obszaru terytoryjum smakowego, wydały re ­ zultaty nieproporcyjonalne do mozołów. N ie­

wiele je s t w fizyjologii kwestyj, co do których panow ałaby większa różnorodność zdań. W je­

dnym tylko punkcie zgadzają się wszyscy: że n asada języka wrażliwością wszystkie inne części przewyższa. Co się tyczy podniebienia i innych okolic jam y ustnej — zachodzą ogro­

mne indywidualne różnice, choć część tej nie­

określoności trzeba policzyć na karb tego, że trudno je st dokładnie umiejscowić działanie podniety, albowiem substancyje ciekłe łatwo się rozpływają, szczególniej na tak ruchliwym organie, jakim je s t język.

B adania histologiczne wykryły w rzeczo­

nych miejscowościach specyjalne organy, prze­

znaczone dla odbioru wrażeń smakowych.

Ażeby je poznać, przyjrzyjmy się bliżej stałe­

mu mieszkańcowi jam y ustnej: cała górna jego powierzchnia pokryta je s t brodawkami, któ­

rych można odróżnić trzy rodzaje: brodawki grzybkow ate, zgromadzone przeważnie na końcu języka, nitkowate na środku i wałowate w niewielkiej ilości ( 8 —12) na nasadzie. Te ostatnie szczególniej zasługują na uwagę, gdyż w nich najliczniej występują tak zwane banieczki smakowe, podczas gdy na brodaw ­ kach grzybkowatych je st ich stosunkowo nie­

wiele, a na nitkowatych wcale. J a k widzimy, wyniki badań histologicznych zgadzają się z tem, co z własnego doświadczenia wiedzieć możemy o rozmieszczeniu i względnej delika­

tności smaku na języku. Owe brodawki wało­

wate ułożone są jednym rzędem w kształcie litery Y; każda z nich wygląda ja k pieniek, otoczony walikiem. Otóż na tych brodaw kach i na pochyłościach walików spotykam y po grą­

żone w nabłonku banieczki smakowe, których kształtu łatwo się z nazwy domyślić. Ścianka takiej banieczki składa się z komórek wrze­

cionowatych , odpowiednio w ygiętych; we­

w nątrz banieczki mieszczą się właściwe ko­

m órki smakowe, również wrzecionowate, któ ­ rych końce wydłużają się w dwa cieniutkie wyrostki: wewnętrzny znajduje się w związku z włóknem nerwowem, zewnętrzny kończy się rzęską w szyjce banieczki. Te więc rzęski są bezpośrednio wystawione na działanie podnie­

ty. Jakiem je s t to działanie, niewiadomo; do­

myślać się tylko można, że ciała smakowe działają chemicznie na wspomniane rzęski, lecz jakie przytem zachodzą procesy chemiczne — o tem nie mamy najmniejszego pojęcia. Zale­

dwie nam są znane niektóre ogólne warunki, konieczne dla umożliwienia podniecenia. Tak np. wiemy, że tylko te substancyje mogą dzia­

łać na organ smaku, które są płynne albo też rozpuszczalne w ślinie, co łatwo zrozumieć, jeśli sobie przypomnimy, że komórki smakowe są ukryte w zagłębieniach, tak, iż tylko ciecze mogą do nich mieć dostęp. Nie idzie jednak za tem, aby wszystkie substancyje, tem u wa­

runkowi zadość czyniące, istotnie sm ak posia­

dały. Ciała smakowite należą wogóle do gru­

py krystaloidów; koloidy zaś, jak: białko, że­

latyna, krochmal i t. p. sm aku nie m ają. Ł a ­ two to wytłumaczyć: ażeby podziałać n a za­

wartość kom órki smakowej, dana substancyja musi przeniknąć przez błonkę koloidalną, k tó ­ ra komórkę otacza, wiadomo zaś z badań chemika angielskiego G raham a, że koloidy z wielką trudnością przenikają przez koloidy, krystaloidy przeciwnie, bardzo łatwo. N ie wie­

my również, od czego zależą różnice smaku rozmaitych substancyj; w ciałach np. gorzkich nie udało się dotychczas wykryć żadnej t a ­ kiej, wszystkim im wspólnej, a innym ciałom obcej własności chemicznej, którąby można było uważać jako w arunkującą ich smak gorzki.

K w estyja ta je s t tem ciemniejszą, że dotych­

czas klasyfikacyja smaków nie je s t zupełnie ustaloną. W dziedzinie wrażeń świetlnych m a­

my kilka barw zasadniczych, które, kombinu­

ją c się między sobą w najprzeróżniejszy sposób, wydają wszystkie istniejące odcienie kolorów.

Czy jest coś podobnego w dziedzinie wrażeń smakowych? Czy można wszystkie znane sm a­

ki uważać jako kombinacyje pewnych sma­

ków pierwiastkowych? Rozwiązać tę kw estyją

byłoby łatw iej, gdyby wszystkie substancyje,

którym przypisujemy smak, działały tylko na

organ sm aku, gdybyśmy zatem mieli do czy­

(8)

776

W SZECH ŚW IA T.

N r. 49.

nienia z czjstem i wrażeniami smakowemi. N a nieszczęście, bardzo znaczna ilość ciał sm ako­

witych budzi równocześnie w rażenia węchowe (wiadomo, że k a ta r przytępia sm ak, że za­

tknąwszy nos, trudno się poznać na winie, a zato znośniej łykać tra n i t. d.), a także w ra­

żenia, wchodzące w zakres czucia ogólnego (np. substancyje gryzące, palące, szczypiące i t. d.). W szystkie te poszczególne wrażenia zlewają się w jed en kompleks, który bardzo je s t trudno zanalizować choćby tylko ja k o ­ ściowo. W iększość fizyjologów przyjm uje czte­

ry sm aki zasadnicze: słodki, gorzki, słony i kwaśny; niewszystkie one przecież posiadają jednakowy stopień czystości, gdyż ciała słone, a jeszcze bardziej kwaśne, przy pewnej kon- centracyi, wywołują ogólne uczucie szczypania

i t. p., ta k , iż tylko substancyje słodkie i gorz­

kie dostarczają nam wrażeń czysto sm ako­

wych, wolnych od obcych domięszek.

Mówiliśmy już, że niewiadomo, od jak ich objektywnych własności ciał zależy tak i lub inny ich smak. W dalszym ciągu można zapy­

tać, czy ciała rozm aitego sm aku w rozm aity sposób podniecają jed en i ten sam rodzaj włó­

kien nerwowych, czy też dla każdego z zasad­

niczych smaków istnieje osobny ich gatunek?

W iększość uczonych skłania się obecnie ku tej ostatniej hipotezie i przyjm uje istnienie czterech rodzajów włókien nerwowych, odpo­

wiednio do czterech wymienionych wyżej sm a­

ków. T rzeba przytem przypuścić, że te rodza­

je włókien nie wszędzie w jednakow ej, tak absolutnej, ja k i względnej znajdują się ilości, wtedy będzie dla nas zrozumiałem, dlaczego w rozmaitych m iejscach języka napotykam y niejednakow ą wrażliwość.

N a poparcie tej hipotezy przytaczają fakt, że zdarza się niekiedy uszczuplenie terytory- ju m smakowego nie dla wszystkich rodzajów sm aku, lecz np. dla jednego tylko lub dwu.

Obserwowano także w jednym wypadku czę­

ściowy b rak sm aku: chory nie odczuwał wcale substancyj gorzkich i kwaśnych, zaś słodkie i słone zupełnie dobrze. M ożna również zapo­

mocą tej hipotezy objaśnić fakt, że je d n a i ta sam a substancyja inaczej sm akuje n a końcu języka, inaczej n a jego nasadzie. T ak np. uczo­

nym, którzy rzecz tę badali, węglan sodu n a końcu języka wydawał się lekko słonym, na nasadzie zaś gorzko słonym, albo w prost gorzkim.

Oto prawie wszystko, co można powiedzieć o wrażeniach sm aku pod względem jakościo­

wym; pozostaje nam jeszcze dowiedzieć się, od jakich warunków zależy ich natężenie. Z co­

dziennego doświadczenia wiemy, że wrażenie sm aku je st tem silniejsze, im na większą po­

wierzchnię działa podnieta, dla tej prostej przyczyny, że wtedy większa ilość banieczek smakowych zostaje podrażnioną. Oprócz tego wrażenie smaku potęguje się, jeżeli dana sub­

stancyja znajduje się w ruchu w jam ie ustnej, a szczególniej, jeżeli bywa niejako przeciera­

n ą między powierzchniami sm akującemi, np.

między językiem i podniebieniem . Przyczyna leży w tem, że wskutek ruchu i tarc ia,.d an y płyn łatwiej może się przecisnąć do banieczek smakowych, by tam podrażnić owe rzęski, o których mówiliśmy. W szystko to objaśnia nam, dlaczego, chcąc poznać dokładnie sm ak jakiejkolw iek substancyi lub też, ja k to mó­

wią, delektując się czem smacznem, usiłujemy dane ciało rozprowadzić po całej jam ie ustnej, trzem y językiem o podniebienie i t. p.; przeci­

wnie, jeśli skosztujemy czegoś nad er nieprzy­

jem nego, staram y się ja k najm niej poruszać językiem i trzym am y usta otw arte, by nim

nie dotknąć podniebienia.

D elikatność sm aku dla niektórych substan­

cyj je st bardzo wielką; gorzki sm ak siarczanu chininy możemy poczuć, jeśli ciała tego je st w roztworze '/mopo n a wagę; bezwodnika siar- czanego wystarcza ’/iooooo> by nadać wodzie sm ak kwaśny; na rzeczy słone i słodkie jeste­

śmy znacznie mniej wrażliwi: soli kuchennej potrzeba V 4 oo, cukru '/80, by ich sm ak poczuć w roztworze. Zresztą, zgodnie z tem, co po­

wiedziano wyżej, dużo tu zależy od tego, jak ą ilość płynu bierze się odrazu w usta. D otych­

czas pozostaje kwestyją zupełnie ciemną, czem się to dzieje, że niektóre smaki mogą się obo­

jętnie (np. słodki i gorzki), chociaż chemiczne własności odpowiednich substancyj bynajmniej w takim stosunku do siebie nie stoją.

W życiu umysłowem sm ak odgrywa rolę bardzo podrzędną; we wrażeniach smakowych strona subjektywna, uczuciowa przeważa nad objektywną, intelektualną; główna w nich rzecz — przyjemność lub przykrość, ja k ą nam sprawiają; nie, nabywamy przez nie żadnych ważnych wiadomości o świecie zewnętrznym;

odczuwamy wprawdzie zewnętrzność, przed-

miotowość tych rzeczy, które sm akujem y, lecz

(9)

N r. 49.

W SZE C H ŚW IA T.

777 dzieje się to głównie za spraw ą dotyku; przy

jego też pomocy poznajemy miejsce, w któ- rem czucie smakowe powstaje. W rażenia sm a­

kowe nie przyjm ują wcale udziału w wytwa­

rzaniu ta k ważnych dla naszej umysłowości pojęć, jak: kształt, odległość, kierunek, opór i t. p., gdyż od tego rodzaju stosunków są zu­

pełnie niezależne.

(c . d . n .)

WYCIECZKA DO LODNIKA RODANU.

n a p isa ł

W a w r z y n i e c T r z c i ń s k i ,

kand. N auk. Przyr.

(C ią g d a lsz y .)

M iejsca białe to te, gdzie prom ień odbił się od powierzchni; niebieskiemi wydają się te, skąd wychodzi promień w głębi masy lodu od­

bity, a z zielonawych wybiegają prom ienie na mniejszej głębokości w lodzie odbite, gdy po­

chłonięcie nie było jeszcze tak zupełnem.

Odwiedziny groty Grindelwaldzkiej dają nam możność zapoznania się z jed n ą jeszcze własnością lodu lodnikowego. W jej przezro­

czystych lodowych ścianach widać wiele p ę­

cherzyków, ułożonych w płaszczyznach wzglę­

dem siebie równoległych i oddzielonych od siebie warstwam i zielonego lodu (grubości około cala), prawie całkiem pęcherzyków po­

zbawionego. J e s tto tak zwana blaszkowata budowa lodu lodników (laminated, albo veined stru ctu re) ').

I pęcherzyki i ich ułożenie w lodzie były przedmiotem uczonych badań Agassiza i T yn­

dalla. Ten ostatni rozróżnia: pęcherzyki w ła­

ściwe i krążki płaskie. K sz ta łt krążków przy bliższem rozpatrzeniu okazuje się prawidłową gwiazdą sześciopromienną, lub kwiatkiem sze- ściopłatkowym; ich zawartość je s t płynną, a w niej zwykle, choć nie zawsze, pęcherzyk.

K rążki te łączą się nieraz z sobą, tworząc ga- łęziste figury. W świetle słonecznem te gw ia­

zdy w masie lodu silnie błyszczą. Pochodzenie ich wyśledził znakomity T y n d a ll2). Z robił on doświadczenie: kawałek przezroczystego

' ) T y n d a ll. L . c. 3 7 6.

2) L . c. 3 5 4 .

lodu umieścił on w wiązce schodzących się promieni świała i na ich drodze utworzył się szereg błyszczących, napełnionych płynem z pęcherzykami kwiatków, zupełnie podobnych do krążków lodników. Przytem dawało się słyszeć trzeszczenie. Pęcherzyki w tych kw iat­

kach — to nie je st powietrze. Lód nie za­

wiera żadnych rozpuszczonych gazów, a kw iat­

ki tworzą się w masie lodu, gdy on pod wpły­

wem promienia słonecznego podlega wewnę­

trznem u topieniu się. A dalej Tyndal umie­

szczał kawałki lodu z takiem i krążkam i w go­

rącej wodzie i obserwował zjawiska, zacho­

dzące wówczas, gdy lodowe ścianki krążka to­

piły się: woda odrazu napełniała przestrzeń pęcherzyka i żadne pęcherzyki powietrza nie wychodziły na powierzchnię wody gorącej.

Czemże są więc one? P u s tą przestrzenią. W o ­ da, powstała ze stopionego lodu, zajm uje mniejszą od niego objętość. W czasie więc we­

wnętrznego topienia się lodu, powstająca zeń woda kurczy się i wydziela się pusta p rz e ­ strzeń. W chwili rozdzielenia się cząstek wody, dla utworzenia pustej przestrzeni, podług Tyndalla, daje się słyszeć trzeszczenie. P o ­ dobne trzeszczenie, od milijardów pow stają­

cych pęcherzyków, miał słyszyć A gassiz na lodniku.

K szta łt gwiazdek — to k ształt kawałków stopionego lodu; jego prawidłowość — to do­

wód krystalicznej budowy lodu.

Oprócz owych pouczających gwiazdek w lo­

dzie lodników, znajduje się masa właściwych pęcherzyków, zawierających wodę i powietrze.

D la lodu zwykłego, stawowego, Tyndall do­

wiódł, iż powietrze w nich je s t rozrzedzone, co je st równoznaczne z dowodem, że zawiera się w nich woda, ze stopienia ścianek lodowych powstała.

Ułożenie pęcherzyków w masie lodu w pła­

szczyznach, względem siebie równoległych, stanowi budowę blaszkowatą lodników; sp ra ­ wia ono, że lód składa się z warstewek prze­

zroczystych, zieleńszych z warstewkami biel- szemi, mniej przezroczystemi, naprzem ianle- głych; pierwsze zawierają znacznie więcej, niż drugie, pęcherzyków. Budowa blaszkowata lodu Grindelwaldzkiego lodnika je st rozwiniętą b a r­

dzo wyraźnie; widać j ą dobrze na ścianach g ro ­ ty, a jeszcze lepiej na ścianach łożyska potoku, przerzynającego ten lodnik, dzięki je j, pięk­

nie prążkowanych. W arstew ki bielsze łatw iej

(10)

778

W SZECH ŚW IA T.

N r. 49.

się topią i dlatego, gdy powierzchnia lodu w ten sposób uwarstwionego, poprzeczna do warstw, n a działanie słońca je s t wystawio­

ną, tworzą się na niej rowki na przecięciach warstewek białych; w tych rowkach zbiera się pył i uwidacznia na powierzchni wewnętrzną budową lodnika.

W arstew ki te są względem siebie równole­

głe, lecz niezawsze są proste, nieraz są po- gięte.

N azw a w arstew ka lub blaszka dla części lodu, zaw ierającej więcej lub mniej pęcherzy­

ków, nie m aluje zjawiska dokładnie; niem a bowiem, z natu ry rzeczy, żadnych między nie­

mi granic, nie są przestrzennie od siebie odda­

lone. A dalej, rozległość warstewek je st roz­

m aitą: powierzchnia, n a której są zebrane p ę­

cherzyki, bywa rozm aitej wielkości, to mniej­

sza, to większa, nie ciągnie się przez całą m a­

sę lodu lodnika, lecz tylko przez pewną jego część, a potem ginie, czyli, dokładniej, prze­

dłużenie gieometryczne warstewki białej s ta ­ nowić może zielona i naodw rót; nie są to więc warstwy takie, ja k np. warstwy sk ał lub sko­

rupy ziemskiej. T a różnica dobitnie wyraża się w tem, że lód jednego i tego samego lodni­

k a w jednych częściach mieć może budowę blaszkow atą, np. na brzegach, gdy w drugich, np. w środku, jej niema.

Z badanie blaszkowatej budowy lodników i rozstrzygnięcie tej zagadki natury, nauka zawdzięcza Johnow i Tyndallowi.

Z b ad ał on najpierw warunki, w jakich się zjawia w lodnikach budowa blaszko wata.

Z d arza się ona po brzegach lodników, a p ła­

szczyzny warstw są prostopadłe do kierunku największego ciśnienia lodu, ciśnienia, będą­

cego skutkiem tarc ia i nieistniejącego w środ­

ku lodnika, gdzie też i budowy blaszkowatej niem a. T yndall widział tego rodzaju budowę, k tó rą on nazywa nadbrzeżną (m arginal) na G lacier du G e an t i M er de Glace.

W yraźna budowa lodnika Grindenwaldz- kiego, a także R odańskiego, u stóp ich kas­

kad, należy do innego rodzaju. J e s t ona po­

przeczną ze względu na jej kierunek względem osi lodnika. Z jaw ia się ona na pewnej odle­

głości od kaskad, tam dopiero, gdzie głębokie szczeliny poprzeczne ju ż się zwierać zaczynają pod wpływem ciśnienia masy lodu nad niemi leżącej, ciśnienia, co do swego kierunku wzglę­

dem osi lodnika, podłużnego.

Istn ieje nareszcie jeszcze budowa podłużna, gdzie kierunek warstewek je s t podłużny wzglę­

dem osi lodnika. W idział j ą Tyndall na śro d­

ku lodników, powstałych z połączenia dwu innych: na połączeniu lodników T alefre i Le- chaud, Lechaud i G eant, także lodników A ary. J e s t ona skutkiem nadbrzeżnej budo­

wy lodników, która pod wpływem wzajemne­

go ich ciśnienia staje się bardziej pochyłą i n a ­ reszcie równoległą względem osi lodników po­

łączonych.

Z e budowę blaszkow atą lodników odróżnić należy od ich uwarstwienia rzeczywistego, od ich złożenia z warstw poziomych takich, ja k warstwy skał lub skorupy ziemskiej, na to Tyndall dostarczył faktów: widział on na łodni- ku Aletsch, a także n a G órner poziome war­

stwy lodu, do których jego blaszki były pro­

stopadłe. Takie fakty opisał i Agassiz. Ze zaś ona je s t skutkiem ciśnienia, tego dowodzi fak t zjawiania się jej tam , gdzie istnieje zna­

czne ciśnienie, np. u stóp kaskad lodowych, a oprócz tego bezpośredni eksperym ent Tyn- dalla.

P oddaw ał on cylinder przezroczystego lodu stopniowo w zrastającem u ciśnieniu i obserwo­

wał powstawanie w nim ciemniejszych i j a ­ śniejszych warstewek naprzem ianległych, pro ­ stopadłych do kierunku ciśnienia. W idział on '), ja k w środku masy cylindra lodowego powstawała i rozszerzała się ciemniejsza w ar­

stewka, przyczem zdawało się, że je s t w s ta ­ nie ruchu. Tyndall wnosi, że warstwowanie się lodu w jego eksperym encie je st skutkiem jego wewnętrznego częściowego topienia się pod wpływem ciśnienia.

W iadom o, że lód przez ciśnienie może być stopiony całkowicie n a wodę; jeśli jed n ak ci­

śnienie nie je s t wystarczającem do stopienia całej masy lodu, może być dostatecznem do stopienia jej części; lód w doświadczeniach F ara d ay a i innych fizyków był całkowicie przez ciśnienie na wodę stopionym, w wyżej zaś opisanem doświadczeniu Tyndalla, ciśnie­

nie sprawiło tylko warstwowanie się lodu, sto­

piło go częściowo.

Tyndall sobie przedstawia 2): „Lód lodnika (Rodańskiego, u stóp kaskady) bezwątpienia

‘) L. c. 4 11.

■*) L . c. s tr. 4 1 2 .

(11)

N r. 49.

W SZECHŚW IAT.

779 musi być stopionym w pewnym stopniu przez

straszne ciśnienie, jakiem u podlega. Płaszczy­

zny przerwania spójności (surfaces of discon- tinuity) ') według wszelkiego praw dopodo­

bieństwa utworzą się, co ułatw ia ujście uw ię­

zionych pęcherzyków powietrza. M ała ilość utworzonej wody w części zostaje wessaną przez przyległy lód porowaty i zam arza od ciśnienia uwolniona.”

Lód lodnika o budowie blaszkowatej w czę­

ściach, wystawionych na działanie powietrza, je s t łupliwy, daje się łupać na płyty o ścianach równoległych, gdy lód z głębi nie wykazuje tej własności.

W ycieczka do lodnika przedstawia też liczne uwagi godne osobliwości.

Powierzchnia lodu nie zawsze je s t czystą;

R odański lodnik jest na powierzchni wogóle czysty, biały, a Eism eer, dolna część lodnika Grindelwaldzkiego, je st w ogromnej obfitości drobnym żwirem i kamieniami pokryty, gdy górna jego część Grindelw alder Yiescher G letscher pokrywa całą górę, po której się zsuwa od jej błyszczącego śnieżnego wierz­

chołka, w całej wspaniałości swej zielona- wej bieli. Te kamienie i żwir na powierzchni lodników — to moreny.

Podróżnikowi w górach często daje się sły­

szeć łoskot, spadających w doliny kamieni;

w niektórych miejscowościach je s t on prawie nieustannem, w innych—rzadszem zjawiskiem.

Podobnie, ja k kamienie w górach śnieżnych spadają także i masy śniegu zwykle z wielkim łoskotem. Lodnik, prześlizgujący się w swo- jem skalistem łożysku, je st naturalnym zbior­

nikiem tych wszystkich spadających z gór przedmiotów, tak, jak dolina, k tó rą on wypeł­

nia. Lecz w dolinie one pozostają w spokoju, gdy lodnik je na sobie unosi.

E ism eer je s t wąski i leży wpośród dwu sze­

regów skał kruchych; je s t on na całej tej po­

wierzchni pokryty żwirem i drobnem i kam ie­

niami, lub, w innych miejscach — śniegiem lawinowym. N a innych lodnikach, ja k np. na R odańskim , kamienie zbierają się tylko tam, gdzie lodnik gór dotyka, t. j. na jego brze­

gach i układają się w szeregi do brzegów ró ­ wnoległe, co je s t skutkiem ruchu lodnika. K a ­ mienie, spadające z danej góry, nie mogą się

*) P rz e rw a n ie spójności cząstek lodu, k tó ro n a s tę ­ p u je p rzy je g o topieniu się.

u stóp jej skupiać, bo je lodnik ciągle unosi, a natom iast do stóp góry podchodzi inna część lodnika, aby na swe jeszcze nieobciążo- ne barki świeży balast kamieni otrzymać i za pierwszym podążyć. Te szeregi kam ieni — to m oreny boczne. Wspominaliśmy już o lodni­

kach, łączących się w jeden wspólny, jakoby dwa potoki, łączące się w rzekę. N a bokach każdego ze składowych lodnikow pozostają jego moreny tak, że, jeżeli dwa lodniki w je ­

den łączą się, to moreny, na ich wewnętrznych, stykających się bokach pozostałe, znajdą się na środku ich wspólnego pnia. T ak a morena, po środku lodnika przebiegająca, zwie się środkową. Liczba środkowych moren ozna­

cza, oczywiście, liczbę połączonych lodników.

(dok. nasi.)

KALENDARZYK ASTRONOMICZNY

n a G r u d z i e ń 1 8 8 3 ,

Słońce przechodzi z gromady N iedźw iadka do gwiazd Strzelca; wysokość jego nad pozio­

mem W arszawy w południe d. 1-go G rudnia wynosi 16 stopni, w dniu 22 -im je s t ona n aj­

mniejsza i dosięga l 4 '/ 3°; jestto chwila n aj­

krótszego dnia u nas, w którym następuje zi­

mowe przesilenie dnia z nocą; od pomienione- go dnia słońce zaczyna oddalać się od zwrot­

nika Koziorożca i wysokość jego zwolna wzra­

sta; w dniu 30-go G rudnia dosięga 142/ 3°.

D ługość dnia na początku miesiąca trw a go­

dzin 8 i maleje ciągle aż do dnia 22 -go; wtedy wynosi ona tylko godzin 7 minut 38; od tej chwili zwiększa się aż do końca miesiąca o 4 minuty.

Wschód slo/ica w Warszawie:

D nia 1 G rudnia o godzinie 7 m inut 48

„ 15 „ » 8 „ 5

„ 30 „ „ 8 „ 12

Zachód:

D nia 1 G rudnia o godzinie 3 m inut 50

„ 15 „ „ 3 „ 46

„ 30 „ „ 3 „ 53

W chwili południa n a kompasie, powinny zegary pokazywać:

Dnia 1 G rudnia godz. 11 min. 49

„ 1 0 „ » 11 „ 53

u ^0 „ „ 11 „ 58

„ 30 „ „ 12 „ 3

(12)

780

W SZ E C H ŚW IA T .

N r. 49.

Odmiany iwiatła księżycowego:

1-a kw adra D . 7 o godz. 1 min. 10 wiecz.

P ełn ia „ 14 „ 4 „ 52 rano O stat.kw ad. „ 21 „ 9 ,, 32 „ Nów „ 29 „ 2 „ 24 wiecz.

Księżyc najbliżej ziemi (w perigeum) dnia 12-go; najdalej od niej (w apogeum) d. 24-go;

przez równik przechodzi w d. 8 i 2 0 .

Planety.

M erkury w pierwszej połowie m iesiąca je st bliski słońca i dlatego niewidzialny; dopiero w drugiej połowie zachodzi później, niż słoń­

ce, a mianowicie: w dniu 20 o godz. 4 '/ 2, zaś w dniu 30 o godz. 5 '/ 4 zwieczora; znajduje się atoli w grom adzie S trzelca i m a ta k niskie położenie nad poziomem, ja k słońce, dlatego tylko przy bardzo dobrej pogodzie d ostrze­

żony być może.

W enus z początku miesiąca pom iędzy gwia­

zdami Strzelca, pod koniec w grom adzie K o ­ ziorożca; w dniu 1-ym zachodzi o godz. 4-ej min. 48; w dniu 15 o godz. 5 min. 10; w dniu 30-ym o godz. 5 min. 53 popołudniu; miejsce je j zachodu przypada praw ie tam , gdzie i słońca; w drugiej połowie miesiąca może być dostrzeżona bez trudności.

M ars w grom adzie Lw a; na początku mie­

siąca wschodzi po godzinie 9-ej, w końcu zaś po godzinie 7-ej zwieczora; zachodzi we dnie;

blask jeg o powiększa się; na wschodniej stro- nin nieba z łatw ością dostrzegalny.

Jow isz w grom adzie R aka; w d. 1-ym G ru ­ dnia wschodzi o godz. 8 -ej, w d. 30 przed go­

dziną 6 -tą zwieczora; zachodzi we dnie.

S atu rn w grom adzie B yka, niedaleko od A ldebarana (alfa B yka), za Plejadam i; w dn.

1 -ym G rudnia wschodzi o godz. 3-ej min. 46, a zatem na kilka m inut przed zachodem słoń­

ca, je s t widzialny przez całą noc; w dn. 30-ym wschodzi we dnie, a zachodzi o godzinie 5-ej min. 28 zrana.

Z gwiazd stałych przechodzą przez południk w dniu 15-ym G rudnia około godz. 8 ej wie­

czorem: n a północnej stronie poziomu osta­

tnie gwiazdy W ozu, nad tem i niektóre gwia­

zdy Sm oka i gwiazda biegunowa; w zenicie grom ada K asyjopei, na południe od zenitu ostatnie gwiazdy A ndrom edy, poniżej tych drobne gwiazdy Ryb, a nad samym poziomem grom ada W ieloryba.

K om eta, o której była podana wiadomość w N-rze 44 „W szechśw iata,“ znajduje się w pierwszych dniach G rudnia w bliskości gw ia­

zdy W egi (alfa Lutni); je s t jed n ak m ała i j e ­ żeli nie zwiększy się znacznie, gołem okiem

widziana nie będzie. K .

KOEESPOBDENCTJA KECHSlULTA.

Posiedzenie Towarzystwa Przyrodników Pol­

skich im. Kopernika.

W e w torek dnia 13-go L istopada r. b. od­

było się 2-ie powakacyjne posiedzenie Towa­

rzystwa. Do Towarzystwa przystąpił jak o członek p. D -r A n to ni Jaw orow ski z K r a ­ kowa.

1) P . F . Dobrzyński zdaw ał sprawę z p ra ­ cy swej, o bezwzględnym elektrochemicznym układzie miar, z pracy, dokonanej zeszłej zimy w laboratoryjum prof. H elm holtza w B erli­

nie ‘). P releg ien t w krótkim wstępie podał zasady, n a których są oparte dotychczasowe główne jednostki m iar rozmaitych, wykazał chwiejność tych zasad, będących wynikiem zmienności rozm aitych czynników fizycznych, nieuniknione błędy doświadczalne przy ozna­

czaniu głównych jednostek miarowych, ró­

żnice pomiarów przy ustanaw ianiu tych jedno­

stek. i t. d. Dotychczasowe układy m iar uważa prelegient za wystarczające do celów technicz­

nych, niewystarczające zaś do celów nauko­

wych, z tego względu prelegient podaje nowy układ elektro-chemiczny, który ma odpowia­

dać wymaganiom nauki.

P . Dobrzyński opisał doświadczenia, prze­

prowadzone w celu określenia tego układu.

Z a jednostkę oporu w układzie elektro-che- micznym, je s t przyjęty opór, w którym p rą d =

w jednostce czasu daje jednostkę dynamiczną ciepła, t. j. ilość ciepła równowa­

żną ergowi. W ym iary oporu są tu

w = r » - 1 p /-1]*

Jed n o stk a rtęciowa równą je s t blisko —

— 0,75 X 10 ~ 2 jedn ostek chemicznych. J e ­ dnostki podstawowe tu użyte są: centym etr, gram i sekunda.

') C zęść p ra k ty c z n a tćj p ra c y z o sta ła o p isa n a w K ro nice n au k o w ej N r . 4 8 n a sz e g o p ism a . (P rz y p . R e d .)

(13)

N r. 49.

W SZECH ŚW IA T.

781 W kwestyi tej zabierali głos: pp. G ostkow ­

ski, W itkow ski i prelegient.

2 ) P . H . Kadyi, prof. szkoły w eterynaryj­

nej, okazywał i objaśniał szkielet cielęcia dw u­

głowego. P relegient po opisaniu szkieletu, po wykazaniu zboczeń i nieprawidłowości w bu­

dowie szkieletu, zajął się klasyfikacyją two­

rów m onstrualnych, podał treść prac: G erla­

cha o powstawaniu tworów zdwojonych u p ta ­ ków, R aubera: o potwornych rybach, a wre­

szcie, szukając gienetycznej przyczyny po­

wstawania takiego rodzaju istot nieprawidło­

wych, zmuszonym był do wyłożenia niektórych główniejszych zasad rozwoju embryjonalnego.

W dzisiejszym wykładzie streścił p. K . em- bryjonalny rozwój pomrównicy (Amfioxus lanceolatus), niektórych rodzin ryb, wreszcie rozwój embryjonalny ja ja kurzego. Dalszy wykład obejmuje powstawanie monstrów.

Br. P.

ODCZYTY Z DZIEDZINY TECHNIKI,

1 odczyt „O techniku w społeczeństwie.“

P o d powyższym tytułem P . Sporny wygło­

sił odczyt dnia 21 L istopada r. b. w R esursie Obywatelskiej. Seryje odczytów, urządzanych w W arszaw ie, były wiązanką luźnych przed­

miotów, niepołączonych z sobą przewodnią myślą; od niejakiego czasu zaczyna się zary­

sowywać dążność do większej specyjalizacyi i związania w ogólny system at pojedynczych wykładów. Odczyty z techniki, odbywające się obecnie, są jednym z objawów tej dążności.

Technicy, posiadający swoje czasopisma, zbierający się w R esursie Obywatelskiej, któ­

rej są członkami, urządzeniem tegorocznych odczytów złożyli nowy dowód swojej działal­

ności umysłowej.

P . Spornem u przypadło w udziale rozpo­

cząć ten szereg odczytów, jako jednem u zę starszych wiekiem w gronie techników. Rzecz ca ła była traktow ana przez prelegienta ciepło i trzeźwo, zdania proste i jasne, wysłowienie zwięzłe i jędrne. Technik, według słów prele­

gienta, powinien łączyć w sobie wykształcenie teoretyczne z praktyczną znajomością swego przedm iotu, lecz aby był użytecznym w spo­

łeczeństwie, musi czynami jego kierować uczu­

cie obywatelskie. M ała liczba słuchaczów

w sali na odczycie, wymownie świadczyła, żo to poczucie obywatelskie w naszych techni­

kach je s t jeszcze bardzo mało rozwinięte; gdyby bowiem wszyscy technicy zamieszkali w W a r ­ szawie, poczuwali się do obowiązku uczęszcza­

nia na odczyty, to sala przez nich samych by­

łaby szczelnie wypełniona. K ażdy z tych

„nieobecnych" rozumuje prawdopodobnie, iż na odczytach nie dowie się nic nowego i zdaje mu się, że w ten sposób zupełnie uzasadnia swo­

ją nieobecność. Lecz każdemu z tych rozumu­

jących możnaby zaproponować, aby wstąpił na katedrę i powiedział coś nowszego, a jeżeli go na to niestać, to powinność obywatelska nakazuje w zwartym szeregu postępować za tymi, którzy przewodzą u nas w ruchu techni­

cznym. Przyszedł nakoniec ten czas, że wszy­

scy „nieobecni" są potępiani głosem opinii pu­

blicznej. Należy się spodziewać, że niedługo n a ­ stąpi ta chwila, iż za pierwszorzędnych techni­

ków w społeczeństwie będą uważani ci, którzy na to uznanie zasłużą w gronie samych techni­

ków, a wszyscy samozwańcy ugną czoła i przy­

łączą się do ruchu ogólnego, jeżeli nie zechcą skazać się na zapomnienie. E. D.

11 odczyt „ Leonardo da Vinci.n Odczyt p. Feliksa Kucharzewskiego miał za przedmiot realno-techniczną stronę talen tu pomnikowej postaci L eonarda da Yinci. M istrz ten słynął długo tylko jako a rty sta i dopiero po zbadaniu pozostałych po nim rękopismów, rozproszonych po kilku biblijotekach Europy, przekonano się, iż był zarówno wielkim b ada­

czem i technikiem jak artystą. W rękopism ach tych znajdują się ustępy, dowodzące, iż L eo­

nardo da Vinci pojmował doskonale metodę przyrodniczego badania, metodę doświadczal­

ną, iż popierał ją z wszelką świadomością i dlatego może być poniekąd uważany za po­

przednika Bakona. Ż e zaś um iał głęboko wni­

kać w zjawiska przyrody, dowodzi jeden z przy­

toczonych przez prelegienta ustępów, w k tó ­ rym włoski malarz, zastanawiając się nad znaczeniem powietrza przy paleniu się ciał,

| wchodzi na to r rozumowania, z którego wyni­

k ają wnioski, przypominające odkrycie Lavoi- siera, a choć Yinci nie wzniósł się do doświad­

czalnego stwierdzenia swych wniosków, jed n ak ­ że bądź cobądź na drodze praw dy dał dowód

potęgi swojego umysłu. M etoda doświadczał-

Cytaty

Powiązane dokumenty

produktu do zwalczania zwójki siatkóweczki, i choć przy wyznaczaniu terminu zabiegu nastawiono się głównie na zwalczanie owocówki jabłkóweczki, to.. uzyskano 75,0%

Her research work was about the relationship of structural and functional remodelling of atria with the level of homocysteine, proline, glycine and aldosterone synthase С344/Т

Po jej zakończeniu nauczyciel stawia pytania ułatwiające interpretację np.: Czy jest to sympatyczny świat (gdzie dzieje się akcja, jakie kolory dominują w opisie, co tam się..

Styl wypowiedzi - sposób wyrażania się i dobór odpowiednich środków językowych; styl wypowiedzi należy dostosować do sytuacji komunikacyjnej.. Język potoczny - wariant

Nagle niewiadomo skąd pojawiły się żaby( dzieci naśladują skakanie żabek), kumkały ( naśladują kumkanie: kum, kum, kum) jakby ostrzegały się przed

No i Grzesiek wtedy też przyjechał i on cały czas był z nami, tłumaczył, no i to był ten przegląd jakiś.. A no „Martwa natura” była grana

Potem był związany generalnie z podziemnym obiegiem wydawniczym, więc to, że jemu zaproponowano, aby się tym zajął, to też wpłynęło na to, że on się do tej

Dodajmy do tego działanie rozszerzania się wody przy jej zamarzaniu, rozszczepiające skały, w szpary których się ona dostała, działanie, które w regijonach