• Nie Znaleziono Wyników

Wszyscy pracowali za jakieś minimalne pieniądze - Janusz Woć - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wszyscy pracowali za jakieś minimalne pieniądze - Janusz Woć - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

JANUSZ WOĆ

ur. 1957; Lublin

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, Warszawa, PRL

Słowa kluczowe projekt "Polska transformacja 1989-1991", "Gazeta Wyborcza", prasa lubelska, Wacław Biały (1943-2004)

Wszyscy pracowali za jakieś minimalne pieniądze

To była pierwsza i jedyna gazeta, z jaką współpracowałem. Wacek Biały dostał misję stworzenia oddziału w Lublinie i dobierał sobie ludzi do różnych zadań. Mnie postrzegano jako takiego organizatora. W związku z tym Wacek mnie poprosił, żebym mu pomógł w sprawach administracyjnych.

Zanim zacząłem tam pracować, śledziłem „Gazetę” ogólnopolską i byłem zorientowany, zresztą wtedy wszyscy byli. To była pierwsza gazeta, która łamała monopol gazet rządowych, która powstała przy okazji tych wyborów. To właściwie stanowiło fenomen, tego nie dało się z niczym porównać. To było przedsięwzięcie, które skupiało właściwie wszystkich, bo czytali nie tylko ci, którzy opowiadali się za stroną solidarnościową, ale również ci drudzy, bo też nie mogli wyjść z podziwu, że o!

– raptem wychodzi jakaś gazeta, która powstała na gruzach cenzury i pisze, co chce.

To się po prostu nie mieściło się w głowie. To było olbrzymie wydarzenie.

Wacek zaproponował mi pracę. Znaliśmy się dużo wcześniej. On korespondował z Radiem Wolna Europa, dzięki temu miał tam swoje wejścia jeszcze w stanie wojennym. Potem był związany generalnie z podziemnym obiegiem wydawniczym, więc to, że jemu zaproponowano, aby się tym zajął, to też wpłynęło na to, że on się do tej ogólnopolskiej „Gazety” przyjął. Zaczął z nią współpracować. Potem powstał pomysł rozbudowy „Gazety” centralnej o ośrodki regionalne. Lublin też dostał możliwość zrobienia „Gazety”. Ludzi dobierano według takiego klucza, że właściwie na początku pracowali tam tylko ludzie jednoznacznie opowiadający się za stroną solidarnościową. W przypadku „Gazety” centralnej to był cały zespół „Tygodnika Mazowsze” – zarówno ci, którzy drukowali, jak i ci, którzy tam pisali; więc to było towarzystwo już okrzepłe. Oni stanowili trzon „Gazety”. A w przypadku oddziałów szło to podobnie. To też byli ludzie jak gdyby poza dyskusją, jeśli chodzi o kwestię z a u f a n i a i ż y c i o r y s u . O n i t e ż s o b i e w a n a l o g i c z n y s p o s ó b d o b i e r a l i współpracowników.

(2)

„Gazeta Wyborcza” ogólnopolska wychodziła już dłuższy czas i dopiero potem na kanwie tego olbrzymiego sukcesu wydawniczego i tego fenomenu, który trzeba było zagospodarować, został rzucony pomysł, żeby „Gazetę” rozbudować o struktury lokalne. Jednym z jego autorów był chyba Sewek Blumsztajn, bo on jakoś temu ojcował. Absolutnie nowatorska idea, nie istniało w Polsce przedsięwzięcie na taką skalę. Ale to było dopiero możliwe wtedy, kiedy okazało się, że „Gazeta” ma olbrzymi potencjał nie tylko czytelniczy, ale co za tym idzie, również finansowy, i że można to jakoś sensownie zagospodarować. To była więc taka olbrzymia akcja, w duchu tego pionierskiego, pierwszego etapu „Gazety Wyborczej”, jeszcze przed wejściem na giełdę. Wszyscy pracowali za jakieś minimalne pieniądze. Właścicielami byli ludzie ogólnego zaufania publicznego, którzy się złożyli po pięćdziesiąt złotych, jako kapitał założycielski. Znaleźli się tam tacy ludzie jak Zbigniew Bujak, Aleksander Paszyński, oczywiście ten cały „Tygodnik Mazowsze”. I to była spółka z o.o. przecież. Bardzo anachroniczna forma dla takiego olbrzymiego przedsięwzięcia. Tak wyglądał ten początek.

Ja jeździłem z Wackiem do „Gazety”, do Warszawy, która mieściła się w zaadaptowanym przedszkolu, na parterze – niedaleko obecnej siedziby na ulicy Czerskiej. W każdym razie to było coś niebywałego. Zarośnięci, taka hipisowata atmosfera, z psami, to wszystko się tam przewalało. Wtedy jeszcze Grzegorz Lindenberg tym kręcił, więc te kanciapki były porobione z jakiegoś przepierzenia.

Dwa czy trzy komputery, do których zawsze stała kolejka, wiecznie awantury, kto ma siedzieć, a kto pisać, tak że absolutne wariactwo, ale atmosfera była kapitalna.

Potem nastąpiła zmiana siedziby z przedszkola na jakąś taką przejściową, może były ze dwie przejściowe, za każdym razem większa, ale wynajmowane. Potem w którymś momencie „Gazeta” podjęła decyzję o budowie siedziby, i ta docelowa powstała na Czerskiej.

Data i miejsce nagrania 2014-02-06

Rozmawiał/a Marek Nawratowicz

Transkrypcja Kamil Mączka

Redakcja Monika Tatara, Małgorzata Popek

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie wiedzieliśmy w ogóle co się dzieje, bo Jurczyk zakończył strajk trzydziestego, Gdańsk zakończył trzydziestego pierwszego, powstały z tego powodu jakieś animozje

Ale okazało się, że nawet ci, którzy przyjęli to obywatelstwo, [to] tam był taki catch, taki chwyt, taki trik, o którym nie wiedzieli, nie mieli pojęcia.. A gdzieś tam był

Ale jak miałam Niemca, co patrzy na mnie, a ja jestem jak powietrze, jak ja jestem nic i mówi do mnie, jak ja jestem nic, to było gorzej niż nienawiść, bo ja jestem, ja byłam niczym,

„Korowód” to dla mnie takie perełki, które po prostu można w każdej okoliczności, w każdym systemie, w każdym ustroju zaśpiewać i zawsze to będzie aktualne. Data i

Pamiętam ze mną chodziła do szkoły, Zezula się nazywa, ale ona też taka nie wiem skąd była.. Matka taka

Mama wyszła wtedy do sklepu, ja byłam trochę przeziębiona, chorowałam, sąsiadka szła po wodę, pamiętam właśnie takie jakby sceny, obrazki bezpośrednio

– (modulując głos-dop.red.) „Panie Romanie, ale nic pan nie stracił, bo powiem panu, że jak zobaczyłam jak wszedł na scenę ubrany, taki dobrze zbudowany mężczyzna, jak się

Wielu ludzi mających za złe, że inni się „przefarbowali”, całkiem dobrze sobie teraz żyje – więc nie powinni mieć pretensji do tych przefarbowanych.. Pretensje i żale