• Nie Znaleziono Wyników

Freyre czytany po upływie pięćdziesięciu lat : (w związku z książką Gilberto Freyre, Panowie i niewolnicy, tł. z portugalskiego Heleny Czajki, konsultacja Marcina Kuli, Warszawa 1983)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Freyre czytany po upływie pięćdziesięciu lat : (w związku z książką Gilberto Freyre, Panowie i niewolnicy, tł. z portugalskiego Heleny Czajki, konsultacja Marcina Kuli, Warszawa 1983)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Zagórski, Włodzimierz / Kula, Marcin

Freyre czytany po upływie

pięćdziesięciu lat : (w związku z książką

Gilberto Freyre, Panowie i niewolnicy,

tł. z portugalskiego Heleny Czajki,

konsultacja Marcina Kuli, Warszawa

1983)

Przegląd Historyczny 7 5 /1 , 127-136 1984

Artykuł umieszczony jest w kolekcji cyfrowej bazhum.muzhp.pl,

gromadzącej zawartość polskich czasopism humanistycznych

i społecznych, tworzonej przez Muzeum Historii Polski w Warszawie

w ramach prac podejmowanych na rzecz zapewnienia otwartego,

powszechnego i trwałego dostępu do polskiego dorobku naukowego

i kulturalnego.

Artykuł został opracowany do udostępnienia w Internecie dzięki

wsparciu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w ramach

dofinansowania działalności upowszechniającej naukę.

(2)

MARCIN KULA, WŁODZIMIERZ ZAGÓRSKI

Freyre czytany po upływ iepięćdziesięciu lat

(w związku z książką G ilberto F r e y r e , Panowie i niewolnicy, tłumaczenie z p o rtu ­ galskiego Heleny C z a j k i , konsultacja M arcina K u l i , Państw ow y In sty tu t

W ydawniczy, W arszawa 1983, s. 440.

Brazylia początku XX w. prom ieniowała optymizmem. Sukcesy w stosunkach z krajam i ościennymi, pierw szy am basador USA w Ameryce Łacińskiej przybyw a­ jący właśnie do Brazylii, pierw szy latynoam erykański k ardynał Brazylijczyk, su k ­ cesy brazylijskiego męża stanu R ui Barbosy na konferencjach pokojowych w H a­ dze, sukces Santosa Dumont, Brazylijczyka, który w 1901 r. w samolocie okrążył Wieżę Eiffla w P aryżu — wszystko to pogłębiało ogólne w rażenie pomyślności. Plantacje kaw y — źródło bogactwa k ra ju — zajm ow ały coraz większą powierzch­ nię. Brazylia zdawała się pow tarzać doświadczenie rozwoju Stanów Zjednoczo­ nych.

Złudne to było porów nanie. L ata dwudzieste zaczęły się w atmosferze w yraź­ nego niepokoju o przyszłość gospodarczą. Za tym poszło zaktywizowanie sił uw a­ żających dotychczasowy układ polityczny za przestarzały. Niezadowolenie przeja­ wiało się zwłaszcza w śród młodych wojskowych i w śród inteligencji. W łonie tej ostatniej charakterystyczne było pojaw ienie się pytania czym jest torazylijskość, swego rodzaju poszukiw anie w łasnych korzeni. Pisarze i artyści, którzy wzięli udział w „Tygodniu S ztuki Współczesnej” zorganizowanym w Säo Paulo w 1922 r. dali wyraz swem u dążeniu do oderw ania się od wzorów europejskich, do „brazy- lianizacji Brazylii”. Podobne tendencje w ystąpiły w wielkich dziełach pisarskich epoki.

W om aw ianym nurcie m ieścił się Gilberto F r e y r e gdy w 1926 r. w ystąpił z koncepcją, iż cywilizacja brazylijska jest produktem trzech ras ludzkich: białej, czarnej i czerwonej — a nie tylko dziełem białych kolonizatorów. Tę tezę rozw i­ nął z czasem w opublikow anej w 1933 r. książce „Casa G rande e Senzala”.

T ytuł „Casa Grande...” je st trudny do przetłum aczenia. Casa grande była do­ mem pana na niewolniczej brazylijskiej plan tacji cukrow ej; senzala — pomiesz­ czeniem dla niewolników. W szeregu języków ty tu ł ten został przetłum aczony jako „Panowie i niew olnicy” („The M asters and the S laves”, „Padroni e Schiavi”, „M aîtres et esclaves”). W ersja „Panowie i niew olnicy” dobrze oddaje treść książki w zasadniczej części poświęconej stosunkom między Białymi a M urzynam i na plantacji trzciny cukrow ej. Poniew aż jednak cywilizacja brazylijska w początko­ wym, zasadniczym okresie jej kształtow ania się, pow staw ała niejako na m argine­ sie produkcji cukru, książka jest czymś więcej: jest studium narodzin tej cyw ili­ zacji. A utor analizuje ja k Portugalczycy, według niego obdarzeni szczególną zdol­ nością adaptacji do nowych w arunków i kontaktów z innym i etniam i, przystoso­ w ali się do tropików , swoje przystosowanie przekazali następnym pokoleniom i wespół z M urzynam i stworzyli cywilizację, o k tó rej mowa. Cywilizację, k tó rą Freyre, urodzony w je j kolebce (w Recife w stanie Pernam buco w 1900 r.), gdzie w kład M urzynów zaznaczył się najsilniej, zna jak mało kto. (

(3)

128 M A R C IN K U L A , W Ł O D Z I M IE R Z Z A G O R S K I

Freyre w swej książce rehabilitow ał Murzynów. Indianie na ogół byli w B ra­ zylii uważani za szlachetnych. M urzyni nie. Pisarz przypom inał ich wkład. Nie przypadkowo poświęcił tyle m iejsca roli M urzynek w seksualnym i rodzinnym życiu Białych. To, co F reyre powiedział o stosunkach seksualnych, a co wywołało równie dużo zgorszenia co zainteresow ania wśród czytelników, było jakąś parabolą m ającą ukazywać bliskość kontaktów naw et w najbardziej intym nych sprawach. Bliskość, k tórą Freyre chciał Brazylijczykom lat trzydziestych przypomnieć.

Ukazanie się „Casa G rande e Senzala” wzbudziło sprzeczne reakcje. Z jednej strony n u rt, na którego tle ta praca się zrodziła osiągnął kulm inację dopiero w 1938 r., podczas obchodów pięćdziesiątej rocznicy obalenia niewolnictwa. Z d ru ­ giej strony w 1933 r. sytuacja była już inna niż w okresie rozpowszechnionej fru strac ji lat dwudziestych. Nowe grupy, które doszły do w ładzy w 1930 r. zmie­ rzały do m odernizacji k raju, a m odernizację tę rozum iały przynajm niej częściowo jako upodabnianie do Europy. W tej sytuacji przypom nienie afrykańskich korzeni brazylijskiej cywilizacji, przypom nienie Brazylijczykom, że są dziećmi Afryki w tym samym stopniu co dziećmi Europy, nie mogło być popularne.

Mimo początkowych sprzecznych reakcji, a może naw et atm osfery skandalu, książka Freyre stała się pozycją klasyczną. Do niedaw na mało który badacz B ra ­ zylii, a zwłaszcza niew olnictw a w tym k raju, nie był pod jej wpływem. Książka m iała bardzo liczne wydania. Dokonano jej tłum aczeń na różne języki (hiszpański 1942, angielski w Stanach Zjednoczonych 1946, francuski 1952, włoski 1965). P rzed ­ mowy do tłumaczeń pisali najw ybitniejsi uczeni: Lucien F e b v r e do w ydania francuskiego, F ernand B r a u d e l do włoskiego. Tłum aczenia na francuski podjął się uczony tej m iary co Roger B a s t i d e , późniejszy au to r również bardzo znanej książki „Les Réligions africaines au Brésil”. F. B raudel poświęcił „Casa Grande...” osobny arty k u ł (1943).

Z czasem F reyre s ta ł się osobą bardzo znaną, najbardziej chyba uznanym w świecie znawcą problem atyki brazylijskiej. W ykładał na w ielu uniw ersytetach w Stanach Zjednoczonych (Columbia, Stanford, Yale, H arvard) i w innych k ra ­ jach. N apisał jeszcze wiele książek (m. in. „Sobrados e M ucambos”, 1936; „BraziL An In terp retatio n ”, 1945; „N ordeste”, 1951; ,New W orld in Tropics”, 1959; „Ordern e Progresso”, 1959; „Dona Sinhá e o Filho P adre”, 1964). Ja k często wszakże bywa, jego wczesne w ielkie dzieło pozostało największym .

Dobrze się stało, że książka F reyre została z inicjatyw y prof. Jan a K i e n i e ­ w i c z a opublikowana w serii przedstaw iającej klasyczne pozycje hum anistyki światowej. W arto jednak zadać pytanie co z niej ostało się po pół w ieku od n a ­ pisania. Przeczytaliśm y ją oczyma biologa (W. Z.) oraz historyka ii socjologa (M. K.). Poniżej przekazujem y garść naszych uwag.

M. K.

*

Książka Freyre zaw iera tezy, z którym i biologowi nie sposób się zgodzić. Co lepsze, źródłem tych tez jest postaw a autora w pełni przez recenzenta akceptow a­ na! Freyre jest antyrasistą. Ale jest antyrasistą, który poddał się rozum ow aniu rasistów. Jedyne o co m u chodzi, to wykazanie, że rasa śródziemnomorska, choć ogólnie uznaw ana za „gorszą” od nordyckiej, jest „lepsza” w tropikach. Innym i słowy, w alk a toczy się o to kto jest iibermenschem, a nie o to czy w ogóle ü b er­ mensche istnieją. F reyre dyskutuje więc z Cham berlainem (swoją drogą, kto dziś w Polsce czytał tego filozofa tak istotnego w form ow aniu myśli Hitlera?) p rzyj­ m ując jego tezy za m ające podstawy biologiczne! Z am iast po prostu zaatakować samą zasadę rasizmu, stara się wykazać, że zdolność adaptacyjna rasy śródziemno­ m orskiej jest taka, iż pod w plyw ełr środowiska rasa ta zm ienia się — i to w spo­

(4)

F R E Y R E P O U P Ł Y W IE 50 L A T 129

sób dziedziczny, przystosow ując się doskonale do trudnych, tropikalnych w a ­ runków.

Zupełnie więc znienacka, w sposób niespodziany, na naszym rynku w ydaw ­ niczym ukazuje się książka należąca do n u rtu m yślenia nazywanego w biologii pejoratyw nie łysenkizmem, a grzeczniej — neolam arckizm em . A wydawało się już, że udało się nam pożegnać z tym tworem osobliwym i że po latach wytężonej pracy nauczycieli biologii różnego stopnia jakoś się tam, lepiej czy gorzej, n a p ra ­ wiło szkody umysłowe z nim związane. I nagle historycy, tym razem historycy zdecydowali się podjąć akcję faszerow ania um ysłu polskiego inteligenta owym produktem (podejrzanej jakości. W dodatku — bez ostrzeżenia biednego czytelnika co za straw ę umysłową m u się podaje. Niechże więc choć ta recenzja ostrzeże przynajm niej część zawodowych historyków: t e z y b i o l o ­ g i c z n e G i l b e r t o F r e y r e , t e z y , n a k t ó r y c h o p a r t e s ą j e g o r o z w a ż a n i a , s ą f a ł s z y w e ! I na tym stw ierdzeniu można by zam knąć tę recenzję. K ontynuujm y jednak.

Freyre, rozw ażając tw orzenie się społeczności brazylijskiej próbuje znaleźć wytłum aczenie takiego, a nie innego przebiegu tego procesu w biologii — rozu­ m ianej wąsko jako genetyka i fizjologia. Oczywiście, wszystko co czyni człowiek, jest ostatecznie jego hiologią — ale nie cała biologia człowieka oparta jest na ge­ netyce. Sposób, w jak i przebiega ciąża, to że trw a około 9 miesięcy, że em brion ma takie, a nie inne elem enty, ile m a rączek, a ile nóżek i że ząbki m u się kształtują w tym, a nie innym m iejscu — określone są genetycznie. To jednak, czy owo dziecko będzie m iało praw idłow o funkcjonujący układ immunologiczny, czy nie będzie miało w ad wrodzonych, może wynikać z kultury, w której zanurzona jest jego m atka. Może w ynikać z tego, czy w danej kulturze kobiety w czasie ciąży palą papierosy, czy k arm ią dziecko piersią podczas kilku pierwszych miesięcy...

Obyczaj, k u ltu ra odciskają się na biologii człowieka — lecz tylko w pewnych granicach. M ały M urzynek, przeniesiony do Europy i chowany np. w okolicach W itowa nie zbieleje naw et gdy będzie codziennie karm iony doskonałym białym serem polanym śm ietaną. Podobnie m ały Polak, wywieziony do Konga i pędzony maniokiem, bananam i oraz rozcierem z term itów , nie sczernieje od takiej diety. Co najwyżej zęby m u w ypadną. W pływ środowiska na organizm y żywe je st bo­ wiem ograniczony. Środowisko nie wywołuje pow stania w nas pewnych cech; pod jego wpływem tylko pew ne cechy mogą się ujaw nić, a inne nie. Potencjalny ze­ spół cech zapisany jest w naszym m ateriale genetycznym — DNA. Ten zapis bio­ log nazywa genotypem. Pod wpływem środowiska z owego zespołu ujaw nia się tylko pewien w ybór cech — zwany fenotypem. Możemy genotyp — zapis inform a­ cji DNA — przyrów nać do kilkunastu tomów „G rand Larousse’a ”. Zapisane jest w nich bardzo wiele wiadomości. Środowisko — to czytelnik, otw ierający ency­ klopedię tylko na pew nych stronach, w ykorzystujący tylko pew ną subklasę w ia ­ domości zaw artych w encyklopedii. Wiadomości w ykorzystane — to fenotyp. Śro­ dowisko — czytelnik — nie dowie się jednakże nigdy niczego więcej niż encyklo­ pedia zawiera. Fenotyp ograniczony jest przez genotyp. W encyklopedii małego M urzynka nie m a inform acji dotyczącej sposobu zrobienia białości skóry — więc przeniesiony w środowisko naw et najbardziej środkow o-europejskie nie zbieleje. Nie zbieleją też jego dzieci — jeśli będzie je płodził z czarnoskórą panienką. Bo­ w iem to genotyp — pełny zapis cech zaw arty w gonadach — jest przekazyw any dziedzicznie, a nie fenotyp. Członkowie pierw szych w ypraw polarnych, odżywia­ jący się w yłącznie sucharam i i konserw ow anym mięsem, dostaw ali szkorbutu i tracili zęby — ale ich dzieciom ząbki się w yrzynały. W plem nikach bezzębnych tatusiów w ystępow ała 'bowiem inform acja dotycząca sposobu wytw orzenia zębów. Jeśli z kolei te dzieci jechały na Północ i też nie jadły w itam iny C, to także za­ padały na szkorbut — ale nie dlatego, że ich tatusiow ie na tę chorobę cierpieli

(5)

130 M A R C IN K U L A , W Ł O D Z IM IE R Z Z A G Ó R S K I

Efekty awitaminozy, przez wiele la t stanowiące b a rierą w opanow aniu dalekiej Północy, nie m iały ch arak teru dziedzicznego. Dzieci ludów północnych ani nie uzyskały zdolności do syntezy w itam iny C, ani nie zaadaptow ały się do jej braku. W genotypie człowieka b rak jest zapisu umożliwiającego syntezę w itam iny С (i innych witamin). To nie biologia, nie nabycie nowych cech przez polarników — a kultura, rozwój świadomości medycznej, racjonalne rozpoznanie źródeł szkor­ butu, pozwoliła na ta k i dobór pokarm u, iż Polacy mogą dziś spokojnie zimować n a stacji Arctowskiego. Inne tymczasem rzeczy podaje nam do wierzenia Freyre. Pisze on — co nie jest praw dą — że „środowisko fizyczne, a głównie biochemiczne [biochemical content] w ykazuje tendencję do przetw arzania na swój obraz i po­ dobieństwo nowoprzybyłych osobników różnego pochodzenia” (s. 14). Nie jest p raw ­ dą, jakoby skóra ludzka była receptorem — „czułą p ły tk ą ” — odbierającą sygnały klim atyczne, które z kolei m iałyby wpływać na 'gruczoły dokrewne, w ywołując zmiany, i to dziedziczne, w organizmie. Poglądy takie F reyre opiera na pracy z 1909 r. autorstw a jakiegoś Leonarda W i l l i a m s a — postaci, o której dziś historia biologii w ogóle nie pam ięta — a kończy je stw ierdzeniem brzmiącym, jakby w yjęto je z u st Olgi L e p i e s z y ń s k i e j : „Obecnie n ikt nie wierzy już w teorię W eissmana o nieprzekazyw aniu cech nabytych” (s. 212). Oczywiście, że wszyscy dziś dalej w tę teorię w ierzą — a to dlatego, że ja k dotąd nie przedsta­ wiono ani jednego dowodu mogącego ją obalić. Jest za to wiele dowodów, iż cechy nabyte się nie dziedziczą. Dziedziczy się zapis, czyli genotyp — nie cechy ujaw nio­ ne, czyli fenotyp.

Faktycznie, w latach trzydziestych, gdy Freyre pisał swoją książkę, rozgorzała dyskusja dotycząca dziedziczenia cech nabytych. M iała ona dram atyczny prze­ bieg — zakończony sam obójstwem K a m m e r e r a . O tym w iedeńskim biologu F rey re wspomina na s. 213, tw ierdząc jakoby jego doświadczenia nad zmianą b a r­ w y i obycza'ju reprodukcji p tak ó w i gadów pod w pływ em bodźca nowego środo­ w iska były „przekonyw ające”. Otóż o tych doświadczeniach opow iadał nam podczas w ykładów z ewolucjonizmu Kazim ierz P e t r u s e w i c z , sam będący w pewnym okresie zdecydowanym neolam arckistą; w skazyw ał je jako przykład tragedii zda­ rzającej się wówczas, gdy w umyśle przyrodnika hipoteza zaczyna dominować nad

eksperym entem . Doświadczenia K am m erera dotyczyły m ianowicie pojaw iania się tzw. modzeli kopulacyjnych u żab. Samce żab wodnych posiadają na łapach zgru­ bienia zwane modzelami, służące przytrzym yw aniu samicy podczas kopulacji. Żaby lądow e takich zgrubień nie posiadają. K am m erer założył, iż modzele są potrzebne do utrzym yw ania śliskiego ciała samicy w środowisku w odnym i postanowił ho­ dować żaby lądowe w teráriách o dużej wilgotności. Liczył, iż w ykształci się u nich now a cecha nabyta — modzele. Liczył też w dodatku, że potomstwo takich żab będzie dalej posiadało modzele gdy zostanie przeniesione w środowisko suche. T ak też .się stało. K am m erer przedstaw ił swoje w yniki na dwóch kolejnych m ię­ dzynarodowych zjazdach zoologicznych. Wzbudziły one tak ą kontrow ersję, że wyłoniono specjalną kom isję, m ającą przebadać na m iejscu — w w iedeńskim labo­ ratorium K am m erera — przedstaw iony na zdjęciach m ateriał doświadczalny. Przy oglądzie pod m ikroskopem okazało się, że owe nieszczęsne modzele powstały w w yniku nastrzyknięcia pod skórę palców żab tuszu kreślarskiego. Następnego dnia rano znaleziono w parku, na ławce ciało K am m erera, k tó ry popełnił samo­ bójstwo, strzelając sobie w głowę. Kom isja dokończyła swą pracę i uznała, że za sfałszowanie 'wyników nie był odpowiedzialny bezpośrednio K am m erer, lecz jego zaufany, pracujący z riim od w ielu lat laborant. Ten z kolei tw ierdził, jakoby w yłącznie „wzmacniał” tuszem pojaw iające się cienie modzeli, by móc wykonać popraw nie zdjęcia. Zdaniem kom isji po prostu pragnął, by doświadczenia jego profesora zostały uwieńczone sukcesem; produkow ał więc modzele tam, gdzie winny wystąpić zgodnie z hipotezą ,£ am m erera. D ram at ten nie zakończył

(6)

défini-T R E Y R E P O U P Ł Y W IE 50 L A défini-T 131

tyw nie kw estii dziedziczenia cech nabytych. Jak wąż m orski pojaw ia się ona co pew ien czas. W 1981 r. w „N ature” opublikowano p racę dotyczącą dziedziczenia przeciwciał nabytych przez m atkę. 'Redakcja zgodziła się na druk artykułu, po­ przedzając go — co jest w tym piśmie rzeczą niesłychaną — gwałtownym atakiem na treść publikow anej pracy. Po roku okazało się, że znów mieliśmy do czynienia z fałszerstw em naukowym.

Błąd F reyre w kw estii dziedziczenia cech nabytych pow tarza się w jego roz­ ważaniach nad dietetyką i kształtow aniem się dziedzicznego (jego zdaniem) pokroju Brazylijczyka. W X IX w. m ieszkańcy angielskich slumsów mieli krzywe nogi, bombiaste usta, w ystające m ostki, platfusy i jeszcze w dodatku łatw o się pocili. Te niewydolności nazyw ano naw et chorobą angielską. Dzieci opisanych osobników były obciążone takim sam ym zespołem dolegliwości. Tymczasem dziś coś takiego nazywa się krzywicą, wiadomo że polega n a wadliw ym uw apnieniu kośćca, w yni­ kającym z istotnego w chłodnym klim acie b rak u ‘w itam iny D i wdadomo też (wy­ starczy popatrzeć na dzisiejszych Anglików), że nie je st to choroba dziedziczna. Niedożywienie, aw itam inozy, prowadzą do odkształceń rozwojowych — znów — nieprzekazyw anych dziedzicznie; fenotypowych, a nie genotypowych. Dzieci krzy- wicznych rodziców, potraktow ane odpowiednimi daw kam i w itam iny D (lub dobrze odżywione) m ają proste nóżki. Żle odżywiani, rachityczni rodzice, mogą być więc przodkam i atletycznych dzáeci; atletyczni rodzice — dzieci rachitycznych. W sumie „zdrowe i silne elem enty ludności (Brazylii” nie m uszą pochodzić wyłącznie od „dobrze odżywionych m urzyńskich niewolników z senzali” (s. 55).

Powtórzmy: środowisko nie wywołuje dziedzicznych zmian ukierunkow anych. Nie jest tak, jakoby żyrafa m iała długą szyję dlatego, że ją wyciągała w kierunku liści z wierzchołka palm y i przekazała ów nabytek swojem u potomstwu. U kształ­ tow anie czy to żyrafy, czy człowieka przez środowisko biologiczne dokonało się już na poziomie naszych pra-przodków . W okres historyczny ludzie weszli odpowied­ nio wyposażeni genetycznie i w ciągu tych kilku tysięcy lat nie zmieniły się ich geny. Przekazyw ane są one z pokolenia na pokolenie zgodnie z praw am i Mendla. Środowisko nie zmienia genów. Ono tylko przeprow adza selekcję: pewne geny, czy zestawy genów w pew nym środowisku mogą być korzystne, zaś w innych niekorzystne. Nosiciele zestawu genów niekorzystnych w danym środowisku będą nienajlepszym substrátem społecznym. W w ypadku człowieka ten typ rozumowania

ma jednak też swoje ograniczenia.

Nasza ew olucja biologiczna trw a kilkaset tysięcy lat; nasza k u ltu ra dopiero kilka tysięcy. Nowe znaleziska dokonane na terenie Syrii kilka lat tem u zmieniły nasze wyobrażenie o N eandertalczyku. Zdjęcia rekonstrukcji tw arzy i całego ciała pokazują nam osobnika przypom inającego współczesnego Europejczyka; wszystko w skazuje na to, że poprzednie rekonstrukcje, te znajdujące się w naszych pod­ ręcznikach szkolnych, były oparte na badaniu osobnika... ciężko zdeformowanego przez atretyzm . S tąd b rały się pochylone czoło i głowa w tulona w ram iona. N a­ w iasem mówiąc, syryjskie w ykopaliska doprowadziły do odkrycia kilkudziesięciu

szkieletów ‘— w tym jednego szkieletu dorosłego mężczyzny, który w młodości przeżył am putację nogi na wysokości kolana, a po operacji żył jeszcze kilkadzie­ siąt lat, niew ątpliw ie dzięki opiece grupy. Otóż jeśli N eandertalczyk nie różnił się

od dzisiejszego Europejczyka swoim pokrojem , a więc ii zestawem genetycznym, to stanowi to potężny argum ent, iż plastyczność człowieka, podbój przezeń nowych środowisk, kontynentów , zdolność do tw orzenia nowych s tru k tu r politycznych, nie są związane ze zm ianam i w jego genotypie. Plastyczność w yrasta z czegoś odmien­ nego od prostego zestaw u genów: z kultury, będącej produktem świadomości U ludzi genetyka jest zachowawcza — ale k u ltu ry są plastyczne. O tym nie należy

(7)

132 M A R C IN K U L A , W Ł O D Z IM IE R Z Z A G O R S K I

W powyższym kontekście ostrożnie należy traktow ać rozw ażania Freyre, np. za S p e n g l e r e m twierdzącego, że „rasa nie przenosi się z jednego kontynentu na drugi, trzeba by z nią razem przenieść środowisko fizyczne” (s. 14). Jest to nie­

praw da. Rasy oczywiście mogą się przenosić z jednego kontynentu na drugi i pozo­ staw ać dalej sobą. W przypadku psów jest to jasne. Pekińczyki doskonale zniosły zmianę środowiska fizycznego i w W arszawie w yglądają dokładnie tak, jak w No­ w ym Jorku czy w Pekinie. M urzyni w Stanach Zjednoczonych są czarni, zaś Biali — biali. A przecież obie te rasy przenosiły się tu z odmiennych środowisk fizycznych. Tyle tylko, że w przypadku człowieka sytuacja nie jest równie prosta jak w w ypadku psów. Po pierwsze definicja rasy jest dość trudna. Na pewno można mówić o trzech głównych grupach — białej, żółtej i czarnej. Pokrój przed­ staw icieli tych trzech wielkich grup jest wystarczająco odmienny. Jednocześnie jednak osobnicy należący do określonej grupy są wysoce zróżnicowani. Że M u­ rzyni są wszyscy do siebie podobni w ydaje nam się tylko dlatego, iż reagujem y na cechy podstawowe: kolor skóry, budowę włosa itd. Wiemy zarazem doskonale, że grupa Białych jest wysoce zróżnicowana; to samo dotyczy pozostałych grup. Pigmej i M assaj, choć obydwaj czarni, m ają tak wiele różnych cech, iż trudno ich zaliczyć do jednej rasy. Z kolei w populacji M assajów też trafiają się niżsi ludzie, a w śród Pigmejów — wyżsi. G rupy ludzkie nie są ujednolicone genetycz­ nie, bo nie prowadzi się wśród łudzi chowu wsobnego — jedynego — prowadzącego do tzw. „wyczyszczenia” genetycznego. Chów wsobny polega na rozm nażaniu braci z siostram i, potem łączeniu ich dzieci ze sobą itd. przez wiele pokoleń, aż wreszcie otrzym uje się osobniki homozygotyczne, gdzie każdy z potom stwa ma jednolite zestawy genetyczne — co w łaśnie jest rasą.

Europa nie jest podzielona na siedliska pekińczyków, bokserów, pinczerów itd. W obrębie każdej grupy etnicznej istnieją osobnicy o cechach zbliżonych do in ­ nych europejskich grup etnicznych dlatego, że populacje europejskie od dawna się ze sobą m ieszają i uw spólniają wzajem nie pule genetyczne. Jeszcze raz: to k u ltu ra ew entualnie rozdzielała ludzi, a nie biologia. Mimo wszelkich b arier pomiędzy Ży­ dam i Europy a chrześcijanam i tw ierdzenie o różnych grupach krw i obu populacji je st fałszem.

T ak więc pojęcie rasy, którym operuje Spengler, a za nim Freyre, jest w ła­ ściwie niejasne. Także dalsze rozw ażania oparte na tym pojęciu jasnym i nie są. To, że dzieci w Portugalii są jasnowłose, a po dorośnięciu m ają włosy ciemne, nie jest „śladem rodowodu typu śródziemnomorskiego”, stanowiącym jakoby dowód zmieszania się ras nordyckiej i pewno typu protoetiopskiego. Mieszanie się ras nie polega na dziedziczeniu rozum ianym jako „zmieszanie k rw i”. Dlaczego mieszańcy nordyków i C zarnych w inni mieć włosy przejściowo jasne, a nie przejściowo czar­ ne? Ten sam zestaw genów, który decyduje o w ystępow aniu karnacji jasnej, ciem niejącej w m iarę dorastania, w ystępuje np. u tubylców australijskich, na pewno nie będących m ieszanką nordyka z etiopczykiem (ładną dokum entację tego można znaleźć w Musée de 1’Homme w Paryżu). Źródłem omawianej pigm entacji nie jest „zmieszanie krw i białej i czarnej”, a w ystępow anie określonej serii ge­ nów, dominującej w danej populacji, a decydującej o przyczynie jasnego zabar­ w ienia włosów.

Nie wolno twierdzić, jak czyni skądinąd walczący z rasizm em Freyre, jakoby „w zetknięciu z rasą zaaw ansow aną rozpoczyna się degradacja rasy opóźnionej” (s. 75), czy że „historia, k o ntaktu tak zwanych ras wyższych z rasam i uchodzącymi za niższe jest zawsze tak a sam a: zagłada lub upadek” (s. 92). Co właściwie znaczą takie twierdzenia? Czy długogłowość jest np. cechą zaaw ansow ania rasowego? Czy też idzie tu o zetknięcie z k u ltu rą zaaw ansow aną w jakiejś w arstw ie technicznej? Jeśli tak, to trudno się pow strzym ać przed przypom nieniem (zwłaszcza history­ kom!), iż Rzym zniszczyły ludy o ńrższej kulturze rolniczej i pewno też duchowej.

(8)

F R E Y R E P O U P Ł Y W IE 50 L A T 133

W wielu w ypadkach okupant, kolonizator, niekoniecznie reprezentuje bardziej za­ aw ansow aną rasę czy k u ltu rę ndż lud podbity, a przecież to ten drugi zostaje stłamszony. Liczebność, siła m aterialna, w arunkow any kulturow o brak sk ru p u ­ łów — to są czynniki decydujące o powodzeniu najeźdźcy, a nie jego wyższość i do tego jeszcze rasowa.

Nie wolno tw ierdzić jakoby określone grupy etniczne były przystosowane np. do lepszej adaptacji biologicznej do jakichś w arunków . Twierdzi Freyre, iż P o rtu ­ galczycy, już w pow ażnym stopniu zafrykanizowani, adaptow ali się w Brazylii lepiej niż pozostali Europejczycy w tropikach i w tym u patruje tajem nicę ich sukcesu. Jest to teza naciągana. Ci sami Portugalczycy w innych rejonach tropi­ kalnych należących do ich im perium kolonialnego nie stworzyli trw ałych, jedno­ rodnych, swoistych k u ltu r. Na naszych oczach skończyła się obecność Portugalczy­ ków w Angoli; konflikt etniczny trw ał w Afryce w ciągu ponad czterech wieków i zakończył się odrzuceniem elem entu białego. Z kolei w Afryce Południowej, Rodezji czy, powiedzmy, A lgierii inne europejskie etnie zaaklim atyzowały się jakoś; jeśli opuszczały niektóre z państw afrykańskich, to następowało to w w y­ niku konfliktów politycznych, a nie działania p raw biologicznych. Na pewno człowiek ukształtow any na Północy czuje się źle po przeniesieniu na Południe; jego mechanizm term oregulacji, zegar biologiczny, sposoby odżywiania się, dostoso­ w ane są do klim atu, w którym się uformował. I te spraw y nie są jednak dzie­ dziczne. W następnym pokoleniu problem raczej się rozwiązuje. Dzieci w zrasta­ jące w nowym środow isku ad aptują się do niego. „Sabry” izraelskie na Synaju nie były biologicznie upośledzone w porów naniu do Egipcjan.

Trudno się zgodzić z tw ierdzeniem jakoby u podstaw zaludnienia Brazylii tkw ił jakiś nadzw yczajny popęd płciowy Portugalczyków, otaczanie się przez nich nałożnicami indiańskim i, tw orzenie poligamicznych rodzin. Zgadzam się z tym , że prawdopodobnie po w ylądow aniu portugalskiego galeonu z lasu wychodziły zacie­ kaw ione nim fy indiańskie, skłonne do kupczenia ciałem za kawałek lusterka lub grzebyk. Z punktu widzenia w zrostu liczby dzieci na kontynencie nic z takiego obrazka jednak nie wynikało. W lesie otaczającym owe wybrzeże, na którym w y­ lądow ał galeon pozostaw ali bowiem panowie — Indianie, zdolni do w ykonania podobnej roboty co nasi przybysze z Portugalii. Zastąpienie Indianina przez P o r­

tugalczyka (choćby jurnego jak byk z Alicante) nie skracało ani ciąży Indianki, ani nie podnosiło pew nie w znaczący sposób krotności porodów. W populacji ludz­ kiej samców w cale nie b rak u je; nie ich ilość ogranicza rozród. Nie częstość stosun­ ków płciowych, a częstość donoszonej ciąży i przeżywalność dzieci decydują o w zro­ ście populacji. A przeżywalność dzieci to prosta funkcja w łaśnie kultury, zwłaszcza m aterialnej. Jeśli rzeczywiście gęstość zaludnienia Brazylii wzrosła, jak twierdzi Freyre, już w kilkadziesiąt lat po rozpoczęciu kolonizacji, to pewnie dlatego, że osady zorganizowane przez Białych dawały lepszą szansę przeżycia dzieciom. Swoją drogą skąd wiadomo, że ta gęstość rzeczywiście wzrosła? Może tylko n a stą ­ piły początkowo raczej przesunięcia populacji? Kto ostatecznie policzył ilu Indian żyło w tym lesie w momencie lądow ania Portugalczyków ? Może tylko wzrosła ludność w osadach założonych przez kolonizatorów, którzy przywłaszczyli sobie kobiety Indian, a spadła w osiedlach indiańskich? Inna spraw a z tego samego kręgu zagadnień: czy związki osadników z Indianam i były rzeczywiście wyrązem „prawdziwego doboru n aturalnego” (s. 43)? Chyba raczej nie. Co to za dobór gdy dokonuje go tylko jedna strona — mężczyzna posiadający pełną przewagę fizyczną i ekonomiczną nad stadkiem kobiet? Nawet dość parszyw y Portugalczyk mógł tu stać się patriarchą, bo rozporządzał siłą ekonomiczną. I znowu kultura, a nie biologia decydowała o płodności określonych związków.

W sumie więc książkę F reyre należy czytać ostrożnie. Jego odwołania się do genetyki i biologii rozrodu są często bezkrytyczne, część argum entów opartych na

(9)

134 M A R C IN K U L A , W Ł O D Z IM IE R Z Z A G O R S K I

tych rozważaniach jest fałszywa. Szkoda, że słuszne w nioski dotyczące tworzenia się cywilizacji brazylijskiej — synkretycznej kulturow o i rasowo — uznał autor za wskazane „wzmocnić” niezbyt udanym i (rozważaniami o dziedziczności. W ogóle w ydaje mi się, że' historyk nie pow inien w genetyce upatryw ać siły motorycznej dziejów — choćby dlatego, że taka w ersja rozwoju ludzkości byłaby tak deter­ ministyczna — że aż brzydka.

W. Z.

Również historyk czy socjolog dziś czytający książkę F reyre nie może się zgodzić z wieloma jej tezami. Dowodząc, iż M urzyni (byli elem entem w spółtwo­

rzącym pow stające społeczeństwo brazylijskie, F reyre pow ołuje jako ważny ele­ m ent argum entacji rzekom ą łagodność tamtejszego system u niewolniczego. F akt jakoby był on w łaśnie łagodny i paternalistyczny m iał sprawić, że nie degradował niewolników, pozwalając im zachować osobowość i odegrać rolę aktyw ną.

Wielu późniejszych autorów podjęło ten wątek. Twierdzili, że specyfika nie­ w olnictw a w Brazylii m iała jakoby płynąć z ch arak teru Portugalczyków od dawna naw ykłych do kontaktów z obcymi kulturam i, akcji p aństw a w yrażającej się w praw odaw stw ie, religii katolickiej łagodzącej jakoby — w odróżnieniu od pro­

testantyzm u — stosunki międzyetniczne.

Ja k w w ypadku w ielu innych tw ierdzeń F reyre teza o aktyw nym uczestnictwie M urzynów w tw orzeniu społeczeństwa brazylijskiego jest słuszna, ale została źle dowiedziona. N iewolnikom wszędzie mogło być lepiej lub gorzej w zależności od sytuacji, popytu na nich i podaży, rodzaju w ykonywanej pracy i wielu innych czynników. Nic nie w skazuje jednak n,a to, b y w Brazylii miało im być lepiej z zasady. F reyre mógł być zasugerowany tradycją stro n rodzinnych. Jego młodość m usiała jeszcze upływać w śród bardzo żywych wspom nień o niewolnictwie; urodził się wszak w 11 la t po jego obaleniu. W przeddzień abolicji i później Pernam buco przeżywało okres dekadencji. iMało prawdopodobne b y w takim okresie i to w ów­ czas, gdy abolicji powszechnie oczekiwano, rygory niew olnictw a ulegały zaostrze­ niu. F reyre ma zaś tendencję do rozciągania swych wniosków n a okresy znacznie szersze niż te, których istotnie źródła (nawet te pisane, w w ielkiej ilości przezeń przerobione) dotyczą. Znacznie lepiej też w idzi niewolników domowych niż polo­ wych, a tym pierwszym na ogół wszędzie było lepiej. Czy to F reyre, czy jego rówieśnicy mogli się w śród nich wychowywać; w tym regionie wielu niewolników po abolicji pozostało w m ajątk a ch (bądź zmieniło jeden m ajątek na drugi) — gdyż nie mieli dokąd pójść 'poza sektorem cukrowniczym. S tosunki w pańskich domach rzeczywiście pewno przypom inały stosunki ze służbą bardziej niż niew ol­ nicze, a n a dodatek tradycja p a triarch aln ej społeczności zacofanego wówczas re ­

gionu m usiała idealizować m inione czasy.

Sugestywne opisy nieszczęść będących udziałem niew olników pióra jezuitów ojców Vieiry (1633—1697), A ntonila (1711) i Benci (1705), częstotliwość ich wezwań do lepszego traktow ania Murzynów, nakazują jednak zakwestionować tezę o ła ­ godności brazylijskiego niew olnictw a. W 1882 r. korespondent jednego z dzienni­ ków w Rio de Janeiro pisał, że gdyby coś w rodzaju „Chaty w u ja Toma” zostało napisane w odniesieniu do B razylii, to znalazłyby się tam rzeczy, o których się nie śniło H. E. Stowe.*W ralnach rzekomo paternalistycznych stosunków b razy lij­ skich niewolnicy p raw ie się nie reprodukow ali, ,podczas gdy reprodukow ali się w Stanach Zjednoczonych, k ra ju o jakoby surowszym u stro ju niewolniczym. Na ile zmienne było niew olnictw o brazylijskie i o ile bardziej jego rygory zależały od konkretnej sytuacji rynkow ej niż od obyczaju i religii Portugalczyków, niech świadczy antynom ia pomiędzy p ro fu k c ją eksportow ą a produkcją wyżywieniową

(10)

F R E Y R E P O U P Ł Y W IE 50 L A T 135

kolonii. Było powszechnie znanym zjawiskiem, że w okresach dla kolonii dobrych, w okresach dobrej koniunktury cukrow ej (mowa o XVI—XVII w.), niewolnikom było najgłodniej. W łaściciele nie chcieli poświęcać środków na produkcję żywności ak u ra t gdy mogli je przeznaczyć na robienie pieniędzy. Analogicznie sytuacja przedstaw iała się w X VIII w.; zwłaszcza w początkach wydobycia złota w n a j­ bardziej złotodajnych regionach brakow ało żywności dla niewolników — bo s ta ­ rano się ich wszystkich zatrudniać przy poszukiw aniu kruszcu.

A przecież dowiedzenie łagodności i paternalistycznego ch arak teru niew olni­ ctw a w Brazylii wcale nie jest konieczne dla obronienia tezy o twórczym w kładzie M urzynów w tw orzenie tamtejszego społeczeństwa. Po pierwsze współczesne bada­ nia (przykładowo G e n o v e s e g o ) pokazują, że ,był on twórczy naw et tam gdzie niewolnictwo było surowe. Po drugie, jeśli n aw et przyjąć, że w Brazylii udział M urzynów był aktyw niejszy, to przyczyn można doszukiwać się w oko­ licznościach innych niż c h arak ter samego niewolnictwa. Specyfika demograficzna kolonii portugalskiej nakazyw ała np. dopuszczenie Murzynów do pełnienia ról, których gdzie indziej nie mogli niejednokrotnie pełnić: nadzorców, rzemieślników, poszukiwaczy złota, naw et kupców czy wojskowych. M urzyni uczestniczyli w w al­ kach portugalsko-holenderskich w XVII w., w w alkach z Francuzam i w XVIII w., w wojnie paragw ajskiej w X IX w. Ich udział w poszukiw aniu złota czy diam en­ tów pozwalał im nieraz wzbogacić się czy to uczciwą, czy nieuczciwą drogą. Wzlo­ ty i upadki gospodarki eksportow ej — a tak ą była gospodarka brazylijska przez większość swej historii — ułatw iały w yzw alanie niewolników w gorszych okresach. B rak w Brazylii białych kobiet (sytuacja odm ienna w porów naniu ze Stanam i Zjednoczonymi, gdzie Biali osiedlali się całymi rodzinami) pociągnął wczesne poja­ w ienie się znacznej liczby M ulatów, którego to fak tu nie da się przecenić w an ali­ zie tworzenia się społeczeństwa brazylijskiego.

Jeśli z kolei owi M ulaci rzeczywiście byli — a w ydaje się to prawdopodobne — elem entem szczególnie dynam icznym społeczeństwa, to nie musiało się to tłu m a­ czyć jakim ś szczególnie uszlachetniającym doborem naturalnym (wynikającym j a ­ koby z pociągu pana do niewolnic ładnych, młodych, zdrowych — i dalej w tym stylu), lecz ich sytuacją społeczną. To była grupa, k tóra już mogła aspirow ać wyżej, a napotykała istotne przeszkody. M usiała więc dać z siebie coś ponad prze­ ciętną, szukać nowych dróg, być dynamiczna. Zjawisko znane jest z historii wielu

etnicznych grup im igranckich bądź mniejszościowych. Weźmy przykładowo ste­ reotyp „Żydzi są m ądrzy”. Sprowadzony do dyskutow alnej postaci pow inien on brzmieć inaczej, a m ianowicie: „wśród ludności żydowskiej spotyka się stosunkowo duży procent ludzi m ądrych”. Prawdopodobieństwo słuszności owej obserwacji w tej postaci jest zaś — niezależnie od intencji tych, którym się nasunęła — istotne i ja k najbardziej dające się wytłumaczyć. Oczywiście nie genami, czynni­ kam i wrodzonymi, łaską O patrzności czy pomysłem szatana, ale czynnikam i histo­ ryczno-społecznymi. Członkowie grupy etnicznej znajdującej się w sytuacji m niej­ szościowej nieraz m usieli — czy to dla utrzym ania się na poziomie, czy dla w spię­ cia się w górę (a wspięcie się je st nieraz sposobem uniknięcia upadku) — sp ra w ­ nie ruszyć ro zu m em Rodzice wiedzieli że muszą tak wyposażyć dzieci w wiedzę czy um iejętności, b y m iały szanse pokonać większe niż napotykane przez innych otpory. Mniej m ądrzy m ieli mniejsze szanse utrzym ania się na powierzchni. W kon­

sekwencji tw orzył się akceptow any przez grupę wzór osobowy człowieka m ą­ drego (sprawność m yślowa ceniona, chw alona, pokazyw ana jako przykład), k tó ry był przekazyw any z pokolenia n a pokolenia — tyle że nie przez geny, lecz po­ przez dziedziczenie kulturow e. Po latach zaś im igrantów przybyw ających do Izraela w itał w Haifie — jeśli wierzyć dowcipowi :— p la k a t „Tutaj nie będziesz m ąd ry ”. Dowcip jak dowcip, m otyw acje tych, którzy go w ym yślili niekoniecznie m usiały być szlachetne, ale była w nim zaw arta obserw acja socjologicznie sen­

(11)

136 M A R C IN K U L A , W Ł O D Z IM IE R Z Z A G O R S K I

sowna: w społeczeństwie, w którym grupa nie jest wyróżniona żadną cechą, roz­ kład ról zawodowych, społecznych, intelektualnych (w tym „mądrości”) w jej granicach w yrów nuje się z rozkładem istniejącym powszechnie, zmierza do prze­ ciętnej. Zaś w przeciętnej mieszczą się lekarze i śmieciarze, m ądrzy i głupi.

Z tezą F reyre o M ulatach je st tak, ja k z większością jego tez: cała ta biologia i genetyka zdają się być pow oływ ane niepotrzebnie, a wiedza historyczna zaw iera mnóstwo idealizacji w ynikającej z w iary w specyficzne cechy narodów.

M. K.

Cóż więc w sumie zostaje z książki F reyre po pół w ieku od jej napisania? Pozostają szlachetne, hum anistyczne, antyrasistow skie intencje, sporo prawdziwych i zarazem źle dowiedzionych tez, m ateriał do rozważań z zakresu historii nauki i przyjem ność czytania. To nie tak mało.

' M. K. i W. Z.

Cytaty

Powiązane dokumenty

se W.. daje okazję do w nioskow ania o jego dacie urodzenia. Vitae Episcoporum Po- loniae, Opera t. Ta hipoteza odpowiada autorce, która konsekw entnie odsuwa m

Starzenie się społeczeństw polega na wzroście udziału osób starszych w ogólnej liczbie ludności, jest zatem konsekwencją wydłużenia się trwania życia

znaczenie, bo wraz z pojawieniem się sytuacji wyznania urucho­ miony zostaje określony mechanizm twórczy, którego działanie wywiera istotny wpływ przede wszystkim na

Duch i funkcja prawa kościelnego Prawo Kanoniczne : kwartalnik prawno-historyczny 27/1-2,

Schließlich kann die Einigung auf die Wirtschafts- und Währungsunion, durch die die starke Deutsche Mark in die Gemeinschaftswährung Euro überführt wurde, auch als

Jest w tej chwili dalszą sprawą, czy przeżywanie utożsamia się tylko ze świadomością zachodzenia przeżycia, czy też będzie się tu uwzględniało i to, iż

Przepisy wprowadzające oraz w ażniejsze przepisy

We wtorek około godziny 11.00 wyślę Ci ćwiczenia do zrealizowania (temat e-maila: j.polski, ćwiczenia 19 maja). Bardzo