• Nie Znaleziono Wyników

Dom nad rzeką Wisłą

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dom nad rzeką Wisłą"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Profesor Adam Bielański: - To, co wydarzyło się w moim życiu, było nie do przewidzenia wtedy, kiedy byłem dzieckiem. To, co w tym czasie wydarzyło się w Polsce, koniec końców było jednak marszem naprzód. Zawsze podnosiliśmy się z upadku.

Elżbieta Dziwisz

Dom nad rzeką Wisłą

Kiedyś była tu parcela z ogrodem schodzącym dosamej Wisły. W 1893 roku stanął na niej piętrowy dom ze spadzistym dachem. Kiedy młody inżynier po Politechnice Lwowskiej, Adam Bielański, przyjechał do Krakowa i zaczął pracę przy robotach wod­

nych (przy obwałowaniu miasta od strony Wisły i przy regulacji koryta Rudawy), w 1912 roku otrzymał tendom jako mieszkanie służbowe. W tym samym rokuurodził mu się syn,też Adam. Rozmawiamywdawnympokojujego rodziców, na parterze. Od dnia narodzin do dzisiaj profesorowi Adamowi Bielańskiemu minęły dziewięćdziesiąt cztery lata w tym samym miejscu. Takbywa z sytuacjami tymczasowymi. Przez duże okno wychodzące na niewielkiogródwdziera się kwietniowe słońce. Aby spojrzeć na rzekę, trzeba wyjść przez furtkę w murze.

Dwa koty

-To,cowydarzyło się wmoimżyciu było nie doprzewidzeniawtedy, kiedy byłem dzieckiem. To, co w tym czasie wydarzyło się w Polsce, koniec końców było jednak marszemnaprzód. Zawszepodnosiliśmy się z upadku - mówi profesor Bielański ijed­ nym ruchem pilota wyłącza telewizor.

Akurat była transmitowanakonferencja prasowa z udziałem wicemarszałka sejmu ikandydata na wicepremiera oraz ministra. Sześciokrotnie karanego. Będzie rządził prawie czterdziestomilionowym narodem. Patrzę przez okno. Widzę dwa czarne koty.

Przyszły sprawdzić, czy wmiscestojącej przy wejściu coś jeszcze od śniadania zostało.

Pustowójtówna w spodniach

Po pierwszej wojnie, w latachdwudziestych, w odwiedziny do babki Marii Bogdań­ skiej, do tego domu, przychodziłprzyjacieljej męża, Jarosława, pan Kępiński. Ubrany wgranatowy mundur, w rogatywkę, powstaniecz 1863 roku. Z kolei ciotka Ciesielska, siostra babki, miała duży majątek w Przyłęku, pod Kolbuszową.Pewnego dnia zjawiłsię

(3)

tam nawypoczynek oddział powstańczy Mariana Langiewicza. W ostatniej chwili ktoś dał znać, że zbliżają się Austriacy. Powstańcy ukryli sięw wielkiej stercie chrustu. Nie­ szczęśliwie jednemu spod gałęzi wystawały nogi. Po nitce do kłębka, po kolei ich spod tego chrustu żołnierze cesarscy wyciągnęli. Zapakowali na wóz i powieźli pod strażą.

Tak jadą przez las, a tuzwozu, jeden po drugim,Polacypoczęli zeskakiwać ibiegiem!

Pilnujący ich z karabinami żołnierze tylko odwracali głowy. To byli Węgrzy. Nasze bratanki przecież. Ale największe emocje babki Bogdańskiej budził nie Langiewicz, generał i dyktator powstania, któregonie raz gościła usiebie jejsiostra, ajegoadiutant, Henryka Pustowójtówna (chodziła w spodniach!).

Uroki Konstantynopola

Bielańscy (rodzina ojca) i Bogdańscy (rodzina matki) wywodzili się ze średniego ziemiaństwagalicyjskiego.

- A po drodze zdarzały się im wątki ze świata - mówi profesor, mając na myśli, Szkotóworaz dziadkababki Bielańskiej, Francuza Nóela, osiadłego pod koniec XVIII wieku we Lwowie. Na Podolu pradziadek Nóel dzierżawił od Lanckorońskich duży majątek, Sosolówkę. Z hrabiąKarolem Lanckorońskim (ojcem Karoliny) rodzina była zawszew bardzo dobrychstosunkach. Pewnego razu pradziadek otrzymał telegram od hrabiegozKonstantynopolawzywającygo, aby natychmiast przyjechał.

- Panie Adamie - usłyszał od Lanckorońskiego na miejscu - tu jest tak pięknie, że niemogłem sobie darować, aby panu tegoniepokazać!

Krewnym profesorabył Bronisław Nóel, dowódca artylerii w I Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Walczył pod Falaise, pod Bredą, był przy zdobywaniu niemieckiejtwierdzy Kriegsmarine. Otrzymał później stopieńgenerała.

„Teraz jest Polska”

Kraków jako pierwsze z polskich miast wybiło się na niepodległość. Już 31 paź­ dziernika 1918roku. Adam Bielańskimiał wtedy sześć lat ipamięta chwilę, kiedy matka wróciła zpatriotycznej manifestacji naRynkuGłównymi powiedziała:

-Teraz jest Polska.

Spojrzał na mamę io nicwięcej nie pytał, bo dobrzewiedział, o co chodzi. W domu rodzinnym dzieci nieźle znały polską historię. Scalenie na powrót w jeden organizm państwowytrzech obszarówdotąd pod zaborami, jawiło im się jako proces naturalny.

Pojedenastu latach, z takim nastawieniem,już jako uczeń IV Gimnazjum imienia Hen­ ryka Sienkiewicza w Krakowie (mieściło się przy zbiegu ulic Krupniczej i Podwale, wtym narożnym, dużym budynku), pojechał z wycieczką szkolną do Poznania zwie­ dzać Wystawę Krajowądokumentującądorobekniepodległej Polski.

(4)

Dom nad rzeką Wisłą 247

Policjant w Trieście

Matematyki uczył w gimnazjum JanLeśniak,późniejszy profesor Uniwersytetu Ja­

giellońskiego (wykładał tammatematykę dla chemików). Rudolf Niemiec, łacinnik, był współautorem słownika łaciny średniowiecznej, polonista Józef Piasecki przekonał ich między innymi do poezji Kochanowskiego.Ale chybanajwiększąindywidualnością był w szkole katecheta, ksiądz JózefRychlicki. Świetnywychowawca, znany wśród mło­

dzieży z opowiadania umoralniających historyjek.Należała donich i taka opowieść.

- Widzicie- mówił - tutaj siedział Jaś. Niechciał mnie słuchać. I kim został? Poli­

cjantem wTrieście!

Klasa był duża, czterdziestu sześciu chłopców. Przez całe lata utrzymywali ze sobą kontakt. Przy życiu pozostało ich jeszcze dwóch. Profesor Bielański i Jerzy Senowski, inżynierkolejowy. Karierę Jasia - policjanta wieluz nichwzięłosobie do serca. Więk­ szość ukończyła studia wyższe, a kilku kolegów doszło w swoich specjalnościach do tytułu profesora.

Księga inwentarzowa

W 1931 roku Adam Bielański zdałmaturę i zapisał się na Uniwersytet Jagielloński.

Studiowało sięinaczej niżteraz. Aby zostać dopuszczonym do obrony pracy dyplomo­ wej, należało zdać osiem egzaminów tak zwanych magisterskich, obejmujących pełny zakrespodstawowych przedmiotów,takich jak: fizykadoświadczalna, chemia nieorga­

niczna, chemia organiczna czy chemia fizyczna. Studenci chemii mieli tygodniowo piętnaście godzin ćwiczeń laboratoryjnych.Zajęcia odbywały się w budynku zajmowa­ nym obecnie przez Wydział Prawa, przy ulicy Olszewskiego.

Chemię nieorganiczną na pierwszym rokuwykładał Tadeusz Estreicher,bratStani­ sława, erudyta, uczeń Karola Olszewskiego. Swojego mistrza otaczał kultem szczegól­

nym. Wykład często urozmaicał wiadomościami z historii chemii, a nawet historii sztuki (informowałna przykład studentów,jaki był chemiczny skład farb, którymi po­ sługiwalisięwielcy mistrzowie). TadeuszEstreicher był niskiegowzrostu, co odbiło się nalosach pewnej grubejksięgi.Otóż po drugiej wojnie, kiedy asystenci wrócilido zruj­ nowanego zakładu chemii i rozpoczęli urządzanie go na nowo, chcieli znaleźć księgę inwentarzową. Szukali bez skutku. Nawet już założyli nową, aż ktoś niespodziewanie przesunął fotel stojącykoło biurka profesora - a tu jestksięga! Położył ją sobie profesor nasiedzeniufotela,i tak przetrwała wojnę.

Prócz Estreichera studenci chemii mogli przedwojną słuchać wykładów kilku wy­

bitnych uczonych. Profesora Karola Dziewońskiego (prowadziłbadania w dziedzinie barwnych związkówwielopierścieniowych i heterocyklicznych, jako pierwszy otrzymał węglowodór barwny); profesora Bogdana Szyszkowskiego (w 1908 roku podał zależ­ ność międzynapięciem powierzchniowym a stężeniem roztworu, tak zwane równanie Szyszkowskiego); profesoraBogdanaKamieńskiego, fizykochemika (po śmierci profe­

soraSzyszkowskiego przeszedł do Krakowa z Uniwersytetu Lwowskiego, twórca chro- matopotencjometrycznej metody w analizie chemicznej), który wykładał chemię fi­

(5)

zyczną ifizykochemię powierzchni. Za swojego mistrzaAdam Bielański uznajeBogda­ na Kamieńskiego. Pod jego kierunkiem pisał pracęmagisterską oherapatycie.

- Herapatyt to substancja, którąotrzymujemy, działającjodem nachininę. Posiada właściwości dwójłomności światła- wyjaśnia profesor.

W 1936 roku magister Adam Bielański został asystentem w Katedrze Chemii Fi­ zycznej i Elektrochemii uprofesora Adama Skąpskiego na Akademii Górniczej.

-AdamSkąpski był wychowankiem iasystentem profesora Szyszkowskiego. Po nim objął Katedrę jako najmłodszy profesor w Polsce.Odbyłstaż w Sztokholmie, w Instytu­ cie Metaloznawstwa u profesora Benediksa. W zespole współpracowników tworzył niezwyklemiłą iprzyjazną atmosferę - słyszę.

Już miał opuścić dom

W 1939 roku, 22lipca, wziął ślub izanosiło się,że niebawem opuścidom nad rzeką.

Ewa, zdomu Raciborska, i Adam Bielańscymieszkaniemielijuż wynajęte.Po powrocie zpodróży poślubnej zamierzali jeurządzić.

Gdańsk, doktórego dopłynęli statkiemżeglugirzecznej, był już wtedy miastem szy­

kującym się do wojny. Ulice pełne esesmanów, defilowali młodzi Niemcy w mundu­ rach Hitlerjugend, na rysunkach widocznych na murach wyśmiewano polskich harce­

rzy. Na dworcu kolejowym zapytali o coś policjanta. Po niemiecku usłyszeli najpierw, że ich nie rozumie, a potem po polsku oczekiwaną informację. W Wolnym Mieście poczuli się jak intruzi i szybko stąd wyjechali. Do Gdyni. Po mrocznym i ponurym Gdańsku było to miasto radosne, pełnesłońca i przyjaznego gwaru. W którejś z gazet przeczytali artykuł francuskiego generała. „Lina frontu jest nie do przerwania - pisał.

- Będziesięona jaktaśmazgumywyginała to wtę, to w tamtąstronę”.Na parę tygodni przed wybuchem wojny Francuzi ślepo wierzyli, że Niemcyprzez Belgię nie przejdą.

DziękiLiniiMaginota oni mogą spać spokojnie.

Po powrocie do Krakowa atmosfera była już napięta. Po ogłoszeniu powszechnej mobilizacji matka pojechała spotkać się ze starszym synem, Władysławem, który dostał przydział do jednostki artylerii ciężkiej stacjonującej w Przemyślu. Umówili się, że Adam będzienaniączekałna dworcu 1 września, rano.Około siódmej wyszli z ojcem na werandę. Słychać było strzały. Tramwaje nie jeździły. Idąc piechotą na dworzec, Adam Bielański pod budynkiem filharmoniispotkał policjanta.

-Cosiędzieje,że tramwaje nie kursują? - zapytał.

- Niech mi pangłowyniezawraca, to jestwojna! - usłyszał.

Domy i ludzie

Niemcy daliw Krakowie Żydom do wyboru: albo wyjadą z miasta, albo przeniosą się do getta. Nastrychu domunad rzeką znalazłysię meble,dywany,porcelana, obrazy z domu rodzinnego Inki Suesser, przyjaciółki Ewy Bielańskiej z czasów uniwersytec­ kich. Rzeczy doczekały się po wojnie odbiorców,ale jużnie tych, którzyje pozostawili.

Inka z matką wyjechały do Mszany Dolnej. Mąż Inki, adwokat, uciekł do Lwowa,

(6)

Dom nad rzeką Wisłą 249

stamtąd został wywiezionyna Syberię. Po wojnie, kiedy znalazł się w Krakowie, zaraz odwiedziłBielańskich.

- Niewiecieco z Inką?

Wiedzieli. Jednegodnia, w 1942 roku,doszła do nichwiadomość,że wszyscyŻydzi przebywający wMszanie mają się następnego dnia rano stawić z plecakami na stacji kolejowej. Pojadą na roboty. Oni szybko wautobusido Mszany. Cotu mówić o spaniu!

Całą noc przesiedzieli razem. O piątej rano, jak było nakazane, obie panieposzły na stację,a oni w kierunku Zakopianki, osiemkilometrów marszu, do autobusu. Po kilku dniach nadeszła wiadomość. Inka,jej matka i inni Żydzi z Mszany zostali wywiezieni do lasu itamrozstrzelani.

Domdawałschronienie całej rzeszy uciekinierów. Pierwsiprzyjechali krewni z Po­

znania, wgrudniu 1939 roku. Apotem wciąż ktoś pukałdo drzwi. Najciaśniej zrobiło się w dniach powstania warszawskiego i po jego upadku. Wujkowie, ciotki, dzieci, wnuki, ich znajomi i znajomi znajomych. Zupełnie nieznajomi - też. Zarazlatem, po wybuchu powstania wWarszawie, Niemcyurządzili w Krakowiełapankę. Kilkanaście osób,którewtedybyły nad Wisłą, miało odciętądrogę powrotu. Przeszli przez furtkę wmurzeiprzesiedzieli z nimi dorana.

Podobno z domami jest jak z ludźmi. Jedne są szczęśliwe, a inne nie. A ten jest szczęśliwy. Pewnego razu zdawało się, że już - już szczęście sobie o nim zapomniało - ale nie. Niemcy, którzy jednej nocy przeprowadzili rewizję w poszukiwaniu osób niezameldowanych tutaj nastałe, nikogo nie znaleźli. Amogli!

Doktorat na Tajnym Uniwersytecie

-Władysław Bielański, starszy brat (specjalista w dziedziniehodowli zwierząt, pro­

fesor Akademii Rolniczej w Krakowie,członek Polskiej Akademii Nauk, już nie żyje) byłw Armii Krajowej. Apan? - pytam profesora.

- Nie. Pracowałem w Miejskim Laboratorium Chemicznym, które się zajmowało kontrolą żywności. Dużo czasu poświęcałem nadalszestudia, aby niezerwać kontaktu z nauką (zwłaszcza pogłębiałem wiedzę z zakresu termodynamiki chemicznej). Ojciec pozostał w Zarządzie Wodnym. Jeszczeprzed wojną rodzice kupili folwarczek w Lusi- nie pod Krakowem. Znalazło w nimschronienie wielu młodych ludzi. Dziękitemu nie głodowaliśmy - słyszę.

- Na Tajnym Uniwersytecie Jagiellońskim odbył się pana przewód doktorski.

W którym roku to było?

- Wczesnym latem 1944. Egzamin doktorski z fizyki zdawałem u profesora Kon­

stantego Zakrzewskiego, a z fizykochemii - u profesora Bogdana Kamieńskiego. Ze względów bezpieczeństwa otrzymałem od nich poświadczenia datowane na sierpień 1939 roku. Dziekanem był profesor Zygmunt Zawirski, filozof, logik. Samapraca eks­ perymentalna była prawie gotowajeszcze przed wybuchem drugiej wojny. Mój szef w Katedrze Chemii Fizycznej na Akademii Górniczej, (na Akademię Górniczo- -Hutniczą zostałaprzemianowanaw 1949 r.) profesor Adam Skąpski, latem 1939 roku rozmawiał w tej sprawie z profesorem Tadeuszem Estreicherem. Ten wyraził zgodę na otwarcie przewodu doktorskiego na Uniwersytecie (Akademia Górnicza nie miała

(7)

wówczas uprawnień do prowadzenia przewodów doktorskich w zakresie chemii).

W 1944 roku Estreicher sobie tęrozmowę przypomniał -mówiAdam Bielański.

Starszy brat w Armii Krajowej, młodszy zajętypisaniem doktoratu i egzaminami.

Jednego i drugiego przeciwstawiać nie można. Walka z okupantem postępowała róż­

nymidrogamiisposobami. Jedni robilito zbroniąwręku. Drudzy inaczej.

Okna bez szyb

Noc z 17 na 18 stycznia 1945 roku spędzili w piwnicy. Naraz dom się zatrząsł, z okien wyleciaływszystkie szyby. To Niemcywysadzili most Dębnicki na Wiśle, nie­ daleko. Rankiem Adam Bielański bardzo ostrożnie wyszedł zbadać sytuację, patrzy - przy otwartej furtce stoi czerwonoarmista. Potem Sowieci przywieźli moździerz, ustawili go w ogrodzie i ostrzeliwali drugi brzegWisły. Nie wiadomopo co i do kogo strzelali, bo Niemcywycofywalisięwzdłuż Zakopianki.

Okna łataliczym popadło,paręszyb udało się jakoś zdobyć. Niebawem wyleciały po raz drugi, kiedyrozpoczętowysadzanie lodu na Wiśle. Zima 1945 roku była wyjątkowo mroźna.

Skład amunicji w A-O

W czasie okupacji gmach Akademii Górniczej, A-O, stanowił siedzibęRząduGene­ ralnego Gubernatorstwa. Zniszczonolaboratoria, sale wykładowe. Po odejściu Niem­ ców znaleziono w budynku składy amunicji. Od razu w styczniu zaczęło się wielkie sprzątanie.

Pierwszy rok studiów uruchomiono już w kwietniu 1945 roku (trwał bez przerwy wakacyjnej do 30 września). Na rektora został wybrany przed samą wojną profesor Walery Goetel. Katedrę Chemii Fizycznej objął profesor Julian Kamecki.

- A co stało się z profesoremSkąpskim? - pytam.

- To jest ciekawa historia!- słyszę.

Na początku wojny profesor Skąpski z rodziną wyjechałdo Lwowa. Stamtąd pani Skąpska z córkami wróciły do Krakowa, a profesor próbował przedostaćsię na Zachód.

Złapany przez Sowietów na granicy trafił do łagru w rejonie Korni. Po podpisaniu paktuSikorski-Majski został zwolniony. Za upominanie się o zapłatę za dwa lata ka­

torżniczej pracy - uwięziony po raz drugi. Po interwencji ambasady polskiej został ponownie zwolniony. Zarządłagru chciał wypuścić tylkojego samego, a innych Pola­

ków, którzy także domagali się wynagrodzenia za pracę - pozostawić. Wtedy Skąpski oświadczył,że jeślinie wypuszczącałej grupy, on znimi pozostanie. Jak tosięstało, nie wiadomo, ale wszyscy wyszli. Z armią generała Andersa Skąpski dostał się na Bliski Wschód,a następnie przezAfrykę do Londynu. Afryką był zauroczony. „Jeśli zdołam, to ja tu jeszcze wrócę!” - przyrzekł sam sobie. W Londynie, w Rządzie Emigracyjnym Rzeczypospolitej Polskiej, objął stanowisko sekretarza generalnego w Ministerstwie Wyznań Religijnych i OświeceniaPublicznego. Organizował polskie szkoły. Po wojnie do Polski nie wrócił. Pracował na amerykańskich uniwersytetach w Chicago, w stanie Nebrasca i w Vermont. W 1960 roku wyjechał z ramienia Fundacji Fordado Nigerii

(8)

Dom nad rzeką Wisłą 251

zmisją pomocy przy tworzeniu w tym krajusystemuoświaty. Tak zrealizowało sięjego marzenie o powrocie na kontynent afrykański. Tam już pozostał na zawsze. Zmarł wLagos,w1968 roku.

O Adamie Skąpskimprofesor pisał dlaPolskiego słownika biograficznego.

O profesorze Kameckim też można poczytać wkronice wypadków historycznych.

Uwięziony 6listopada 1939 roku, najpierw z całą grupąkrakowskich uczonych został wywieziony do Sachsenhausen, a potem do Dachau. Wrócił ze zrujnowanym zdro­

wiem. Niedługopracował. Zmarł w 1948 roku. Ale toon razem z Adamem Bielańskim uruchamiali po wojnie Katedrę Chemii Fizycznej naAkademii Górniczej.Razem pod­ jęli teżpraceeksperymentalne dotyczące rozkładu termicznego uwodnionychsoli, re­

alizowane wbardzoprymitywnychwarunkach.

Gdyby ktoś wtedy nakręcił film zpierwszych wykładów(profesorprowadziłwtedy ze studentami zajęcia rachunkowez chemii fizycznej), to dzisiaj zobaczylibyśmy grupę młodychludzi w różnym wieku, ubranych w co ktomiał, siedzących na szufladach, na deskach, na zdekompletowanych biurkach. Ale takiego filmu nie ma. Pozostałaludzka pamięć.

Antoni Słonimski o Anglikach

Adiunkt Akademii Górniczej Adam Bielański dostał w 1948 roku stypendium na­

ukowe British Council i na rok pojechałdo Londynu, do Imperial College ofScience and Technology. To znaczy nie pojechał, a popłynął „Batorym”. W Southampton wsiadłw pociąg jadący do Londynu, gdzie w przedziale siedział sympatycznypasażer, Polak. Od słowa dosłowaokazało się,że jadącdo Anglii, wypada poznaćzwyczaje wy­ spiarzy. I o tym rozmawiali. Dopiero przy pożegnaniu okazało się, kim jest towarzysz podróży. Był to Antoni Słonimski, poeta i pisarz, wtedy dyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Londynie.

Pracę zaczynał codziennie około godziny 10, kończył wieczorem. Z przerwą na lunch, a potem na herbatę. Aparaturępróżniową do badań trzeba było sobie samemu zbudować. Trochę rurek zniszczył, ale nauczył się obróbki szkła. Po roku wrócił do Polski zwynikami badań imocnozaawansowaną rozprawą habilitacyjną.

- Na dworcu w Krakowie (wracałem do Polski koleją) przywitała mnie żona zmłodszym synem Piotrem, który urodził się pomoim wyjeździe i jeszcze go nie wi­

działem - mówi profesor.

„Pan zorganizuje wydział!”

Wkrótce po powrocie z Londynu rektor Goetel powierzył mu prowadzenie prac związanychz organizacją nowego Wydziału Mineralnego, który miał kształcić inżynie­

rów dlafabrykceramicznych, cementowni ihut szkła (funkcjonował później jako Wy­ dział Ceramiczny, a obecnie jakoWydziałInżynierii MateriałowejiCeramiki).

-Zebrałasię u naswspaniałagrupaludzi! - mówi profesori wylicza:Anna Sędzimi- rowa, Jerzy Dereń, Jerzy Haber, Barbara Grzybowska, Jerzy Stoch, Jerzy Słoczyński.

Zajmowaliśmy się wtedy procesami elektronowymi zachodzącymiwczasie pracy pół-

(9)

przewodzących katalizatorów tlenkowych. Nasze publikacje na temat związku między przewodnictwem elektrycznym katalizatora a jego aktywnością katalityczną zostały dostrzeżone w literaturze dość szybko. To pozwoliło nam na nawiązanie kontaktów zagranicznychoraz udział wlicznychkonferencjach zagranicznych.

-A studenci?-pytam.

- W pierwszym roku akademickim 1949/1950nanowy wydział złożyło papiery spo­

ro młodych ludzi, którzy mieli jak na ówczesne czasy tak zwane złe pochodzenie i na inne wydziały w związku z tym nie zostali przyjęci. Nigdy nie miałem takznakomitego rocznika.Dotąd się przyjaźnimy. Niektórzyzostali potemprofesorami, terazzbliżają się do emerytury.

Kondolencje dla konsula radzieckiego

-Kiedy 5marca 1953 rokuzamknąłoczy„geniusz ludzkości” Józef W. Stalin, rekto­

ra profesora Zygmunta Kowalczyka nie było wKrakowie. Podjego nieobecność uczel­

nię mieli reprezentowaćprorektorzy.Profesor Marian Mięsowicz(zastępujący rektora) ija. Partia dała nam do zrozumienia, że akademia powinnazłożyć kondolencje naręce konsula radzieckiego wjego siedzibie. Kiedy w olbrzymim pokoju wyścielonymdywa­

nem znaleźliśmy się przed obliczem tego dostojnika, Mięsowicz zaczął mówić coś o żalu i smutku. A mnie gwałtownie zebrało się na śmiech, gdy widziałem, jak mój przyjaciel się męczy. Równocześnie ogarnął mnie strach, że naprawdę mogę się roze­

śmiać. Te mieszane uczucia pamiętam do dzisiaj - mówi profesori śmieje się na samo wspomnienie.

Wtedy mogło mu być wcalenie do śmiechu!

- Ale generalnie w czasach stalinowskich nacisk na Akademię Górniczo-Hutniczą byłmniejszy niż na Uniwersytet Jagielloński. Tu nie było humanistów. Kształciliśmy kadry dla przemysłu - dopowiada profesorpo chwili. - Chociaż były na uczelni osoby przez partię szczególnie nielubiane. Należał do nich profesor Stanisław Gołąb, mate­ matyk. Kiedyś byłem świadkiem, jak sekretarz partiina zebraniu ogólnym zarzucił mu, że w czasie wykładu używa łacińskichsłów, jak naprzykład nota bene, aby poprawnym klasowo studentom utrudnić zrozumienie wywodów matematycznych... Takie uwagi należało wtedy traktować poważnie.

„Wiem, o czym rozmawialiście!”

Czasami dom nad rzeką profesor opuszczał na dłużej,jak wtedy, w 1956 roku, po wyjeździedoSzwecji i do Moskwy.

- Odwilż, która nastąpiła w latach 1955/1956, a potem zaowocowała październi­ kiem, przyniosła ułatwienia w naukowych kontaktach. Mogłemw grudniu 1956 roku wyjechać do Szwecji i poznać profesora Arvida Hedvalla, odkrywcę reakcji w stanie stałym, którego monografię na ten temat studiowaliśmy, podejmując pierwsze powo­

jenneprace. Wcześniej, nawiosnę tego roku, uczestniczyłem w konferencji katalitycz­

nej wMoskwie. Byłaokazja do poznania wybitnych katalityków- profesora Rogińskie­ goi profesora Bałandina. Szczególnie dla mnie ważnebyło nawiązanie osobistego kon­

(10)

Dom nad rzeką Wisłą 253

taktuz profesorem Fiodorem Wolkensteinern, fizykiem teoretykiem, twórcą tak zwanej elektronowejteorii chemisorpcji ikatalizy na półprzewodnikach, z którą bezpośrednio łączyłysięnaszeprace-słyszę.

Z profesoremFiodorem Fiodryczem Wolkensteinern poznali sięjużna dworcu ko­ lejowym. Dobrzemówił pofrancusku(profesor Bielański zna rosyjski dosyć słabo). Po pewnym czasieopowiedział swoją historię. Matka była znaną pięknością Sankt Peters­

burga czasów przedrewolucyjnych. Ojczymem był pisarz AleksyTołstoj. Po rewolucji rodzina wyemigrowała. W połowie lat dwudziestych wrócili doRosji. Fiodor chodził do szkoły we Francji i w Niemczech, stąd dobra znajomość języków. Nie był partyjny.

Z Wolkensteinamistosunki ułożyły się bardzo przyjaźnie. Zwłaszcza po wizycieprofe­

sora w Krakowie i serii jego wspaniałych wykładów na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Dom Wolkensteinów byłjedynym miejscem, gdzie Polacy mogli się dowiedzieć, co myśli i jak się zachowuje inteligencja rosyjska. Rosjanie dobrze zdawali sobie sprawę zsytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale było w nich poddanie się losowi. Nie wierzyli, że mogą doczekać innych czasów.

- Pewnego razu Jurek Dereń, będącw Moskwie, odwiedziłWolkensteinów. Akurat byłunich jakiś partyjny kolega.Rozmowa szła o niebios błękicie. Aż Dereń wymyślił sobie jakiś interes do panidomu iposzedłdo kuchni. Wrócił- irozmowa szła juższyb­ ciej. Bardziej swobodnie. A następnego dnia powiada do Wolkensteina:

- A ja wiem, o czym wyście rozmawiali, jakja poszedłem do kuchni. Ten kolega pytał,czy o wszystkim można przymnie mówić!

- Tak, tak -przyznał Wolkenstein.

Powrót na uniwersytet

Można to nazwać powrotem, bo stąd, z uniwersytetu, wywodzi się profesor Adam Bielański. W swoim rodowodzie ma wpisane nazwiska znakomitych uczonych wykła­

dających natej uczelni. Kiedyjuż w 1962 roku byłowiadomo, że odchodzi zAkademii Górniczo-Hutniczej, Katedrą Chemii Nieorganicznej na Uniwersytecie Jagiellońskim (przejął ją po profesorze Tadeuszu Estreicherze) kierował profesor Wiktor Jakób.

Twórca polskiej szkoły chemii koordynacyjnej, wywodzący się z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, dobiegł wieku emerytalnego. Profesor Bielański w 1964 roku miałzająćjego miejsce.

- Czybył może jakiś specjalnypowód powrotu na uniwersytet? -pytam.

- Po pierwsze mogłem katedrę na Akademii Górniczo-Hutniczej opuścić, przeka­ zując ją w pełni dojrzałemu uczonemu, Jerzemu Dereniowi. Równocześnie część ze­ społu pozostająca na etatach opłacanych przez Polską Akademię Nauk przeszła do tworzonego przez profesora Jerzego Habera Zakładu Katalizy i Fizykochemiii Po­ wierzchni Polskiej Akademii Nauk. (Ta placówka stanowi dzisiaj znaczący w skalimię­

dzynarodowej ośrodek badań katalitycznych). Po drugie atrakcyjnabyła dla mnie myśl, żebędę kształcił chemików, dlaktórychten obszar wiedzy jest głównym zainteresowa­ niem zawodowym - słyszę.

-Czym siępan zajął?

-Przedewszystkimbudowaniem zespołu. Znaczna jego część,żeby wymienić przy­

najmniej profesor Krystynę Dyrek, profesora Romana Dziembaja, profesora Jerzego

(11)

Datkę,profesor Mieczysławę Najbar, prowadzi dziś własne zespoły. Doktor Zofia Kluż rozwinęła Zakład Metodyki Nauczania Chemii. Zajmowaliśmy się wszyscy pracami w zakresie fizykochemii ciała stałegoi katalizyheterogenicznej,między innymi mecha­

nizmem reakcji w fazie stałej, katalitycznymi procesami utleniania zachodzącymi na powierzchni tlenków metaliprzejściowych oraz towarzyszącymi im procesamielektro­

nowymi - mówi profesor z lekkim uśmiechem i zaraz dodaje na pocieszenie: - Ja także niektórych terminów jasnychdla humanistów nierozumiem!

Niebawem, w 1966 roku, zostałprorektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego do spraw naukowych.

Notatka służbowa, Kraków, dnia 14 marca 1968 roku

„Wzwiązkuz wypadkami, jakiemiały miejscewdniu 13 marcabieżącego roku pra­ gnę przedstawić Jego Magnificencji przebieg tych zdarzeń, które mogłem bezpośrednio obserwować.

Począwszy od godziny 10.30 pełniłem dyżur w Rektoracie. W tym samym czasie odbywałsię wiec studentów na terenie domu akademickiego »Żaczek«. W bezpośred­ nim otoczeniu Collegium Novum panował początkowo zupełny spokój. Około godziny 12 dojrzałem przez okno dużą grupę młodzieży, która wyszła z ulicy Manifestu Lipco­ wego iudałasię Plantami w kierunkuulicy Gołębiej. Wkrótce potem rozległ się w po­

bliżu budynku uniwersyteckiego huk petard, a do budynkuzaczęli napływać studenci, których kierowaliśmy do sal położonych na górnych piętrach, prosząc o pozostanie w budynku, gdzie jest zapewnione ich bezpieczeństwo. W tym okresie eksplodowały petardy wystrzeliwanew kierunku wejścia do gmachu. Wchwili, gdy znajdowałem się wodległościokoło dwudziestu kroków od wejścia, ugodził mnie wrękęodłamek petar­

dy, powodując niegroźne skaleczenieistłuczenie.

Wkrótce potem nastąpiło pewne uspokojenie. Mogłem powrócićdo gabinetu Rek­

tora,skąd usiłowałem się telefonicznie połączyć z komendą milicji, comi się nie udało.

I z Komitetem Wojewódzkim, z sekretarzem Domagałą, którego powiadomiłem owy­ padkach rozgrywających się w otoczeniu uniwersytetu i który wyjaśnił mi, że niestety zachodzi konieczność użycia organów bezpieczeństwa publicznego dla zapewnienia porządku. Ale w żadnym przypadku milicjaniewkroczynateren uniwersytetu.

Około godziny 12.30 zostałem zaalarmowany wiadomością, że Milicja obecna jest wbudynku.Po wyjściuz Rektoratu spotkałem na podeściepomiędzy parterem a pierw­

szym piętrem grupę siedmiu-ośmiu milicjantówbijących pałkami dwie studentki, któ­

re zeszły z góry. Nie stawiały oporu ani nie wznosiły żadnych okrzyków. Milicjanci, którym oświadczyłem, że jestem przedstawicielem Rektora i że mamy zapewnienie władz,iżmilicjanie wkroczy do budynku uniwersyteckiego,odpowiedzieli mi,że mam odejść, gdyż w przeciwnym razie i ja mogę dostać pałką. Również na parterze spotka­ łem kilku milicjantów, ale żaden z nich nie mógł mi wskazać osoby, która prowadzi operację w budynku. Jeden z nich na moją prośbę zaprowadził mnie na stanowisko przed uniwersytetem, aletutaj, mimo że wyjaśniłem swój charakter służbowy, nie udało misięodnaleźć kierownika akcji.

Kiedy powróciłem do budynku, panował wszędzieprzykry zapachgazówłzawiących.

(12)

Dom nad rzeką Wisłą 255

Liczba młodzieży obecnej w gmachu była wówczas na tyle duża, że została również otworzonaaula. Do zgromadzonych w niej studentów przemawiałem razem z innymi kolegami, prosząc ich o zachowanie spokoju orazniedemonstrowanie na ulicy. Wkrót­ ce potem nadszedł pan rektor [profesor Mieczysław Klimaszewski] i wziął udział wdalszejrozmowie ze studentami”.

Profesor doktor Adam Bielański (odręczny podpis)

Rozwydrzone grupy profesorów...

Po zdarzeniach z 13 marca 1968 roku opisanych w relacji dla Jego Magnificencji Rektora studenci uczelni krakowskich ogłosili strajkokupacyjny. Profesor Adam Bie­ lański iwielu innych pracowników naukowych odwiedzali akademiki, próbowali łago­ dzić nastroje, bronić interesów młodzieży. Na tablicy ogłoszeń w „Żaczku” najpierw zobaczył swoją karykaturę (był jednym z czterech pancernych), a potem taki niby to przedruk z „TrybunyLudu”:

„Trybuna Ludu w dniu dzisiejszym donosi: Rozwydrzonebandy profesorów i asy­

stentówUJ zaatakowały spokojnie idącą kolumnęfunkcjonariuszy MO i ZOMO(bez­

bronnych), wciągnęły do Collegium Novum i zmasakrowały. Prowodyrem zajść był niejaki Adam Bielański, prorektor, reprezentującykoła związane z syjonizmem i rewi- zjonizmem NRF”.

Prokurator Kobrynia

RektorUniwersytetuJagiellońskiego, profesor Mieczysław Klimaszewski, kiedy się już nieco uspokoiło, powiedział profesorowi Bielańskiemu, że prokurator Kobrynia chce zapoznaćsiębliżej z przebiegiem zajść na uniwersytecie. Relacja złożona w proku­ raturze (mieściła się wówczas przy ulicy Bohaterów Stalingradu 13, obecnie - ulicy Starowiślnej) została spisana.Może gdzieś w prokuraturzeprzechowałysięteakta?

Dalszego echa sprawy już nie było. No chyba żebyza takowe uznać prośbę skiero­ waną pod adresemprofesora Bielańskego ze strony partii, aby ustąpiłz funkcji prorek­

torana rokprzed końcem kadencji. Itak też sięstało.

Syrena, niegdyś samochód marzeń

Pierwszywłasny samochód, Syrenę właśnie, profesor kupił dopiero napoczątku lat siedemdziesiątych tamtego stulecia. W dużej części za honorarium za książkę Chemia ogólna i nieorganiczna, która miała już dziewięć wydań. Jest do tej pory najlepszym akademickim podręcznikiem z zakresu chemii nieorganicznej. Innym podręcznikiem wznawianym kilkarazyjest Wstęp do chemii nieorganicznej (pierwsze wydanie- 1987 rok). Honorarium za tę książkę pomogło wykupić na własność dom nadrzeką Wisłą.

(13)

Czas na pracę naukową

- Pełnyi niczym niezakłócony czasna pracę naukowąmiałem, będąc przez rok na stypendium w Londynie oraz teraz, na emeryturze, chociaż przydałoby się mieć go więcej- mówi profesor Bielański.

Zgadza się. Z profesorem trudno się umówić na rozmowę, bo kalendarz mawypeł­ niony. A przedlatycobyło!

W 1968 roku został dyrektorem Instytutu Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, który powstał z katedr chemicznych istniejących nadawnymWydzialeMatematyczno- -Fizyczno-Chemicznym. A tworzenieczegoś od nowa to niejest tak ot! Wymaga czasu i uwagi. Na dodatek w 1966roku profesorAdam Bielański zostałwybrany na przewod­ niczącego Komitetu Chemii Polskiej Akademii Nauk i sprawował tę funkcję przez dwanaście lat.Do tego jeszcze - kierowanieprzezdwadzieścia lat zespołem badawczym fizykochemii ciała stałego i analizy. Do tego - wypromowanie dwudziestu ośmiu dok­ torów nauk chemicznych.

Na uniwersytecką emeryturę przeszedł w 1983 roku. Ale tak w ogóle to oczywiście nie! Nadal pracuje wInstytucie Katalizy i Fizykochemii Powierzchni Polskiej Akademii Nauk (jest członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk). Pięć dni w tygodniu.

Zajmujesię teraz zupełnie nowym dla siebie obszarem fizykochemii i katalizyna hete- ropolikwasach. Publikuje najczęściej w „Journal of Molecular Catalysis”. Jestjednym z inicjatorów wznowienia Polskiej Akademii Umiejętności. Był jej wiceprezesem wiatach 1990-1994 i jest członkiem czynnym. Autor ponad dwustu publikacji nauko­ wych. Odznaczony między innymi Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Orła Białego, Medalem Uniwersytetu Jagiellońskiego „Merentibus”. Doktor honoris causa Akademii Górniczo-Hutniczej i Uniwersytetu Wrocławskiego. Honorowy profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kiedy dalej czytam spisfunkcji i odznaczeń zamieszczo­ ny w Internecie,profesor robi wrażenie kogoś, kto wcaletego nie słucha.

- Raz w rokumamgodzinę wykładuz chemii nieorganicznej dlastudentów drugie­ go roku chemii UniwersytetuJagiellońskiego. Mówię o tym, nad czym aktualnie pra­

cuję - dopowiada.

-Szkoda, że to jesttylko godzina! -mówię nato.

- Nigdy niewiadomo, jaką korzyść zwykładu mastudent.Alewykładowcama ją na pewno. Ja niechcętego odbierać młodszymkoleżankom ikolegom!

Duma z „Solidarności”

- Bardzo teraz nielubię słuchać, żedorobek siedemnastulat, odporozumień Okrą­ głego Stołu poczynając, został w Polsce zaprzepaszczony, bo to nieprawda. Jestem dumny z „Solidarności”, z tego,co się stało wsierpniu 1980 roku i z tego,że potrafili­ śmy z godnościąwyjśćze stanu wojennegoi doprowadzić dotransformacji ustrojowej.

Tak mówi profesor,akcentującspecjalnie słowo „godność”. Wiadomo, o cochodzi.

Kiedy ogłoszono stan wojenny, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor Józef Andrzej Gierowski, był w Warszawie (pojechałnaKongres Kultury Polskiej). Podjego nieobecnośćobradysenatuprowadził prorektor, profesorAlojzy Gołębiewski, wybitny

(14)

Dom nad rzeki} Wisłą 257

uczony, specjalista z zakresu chemii teoretycznej i kwantowej, autor podręczników iksiążek. Doprowadził do uchwaleniastanowiska jednoznaczniewyrażającego sprzeciw całego środowiska naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego wobec decyzji władz. To był ich głos. Profesor Gołębiewski zmarł w 1987roku. W holu Collegium Chemicum znajduje siępoświęcona mu tablica.

- Czego pan chciał nauczyć swoich studentów?

- Jest coś takiego, co się nazywa przyzwoitością. Na posiedzeniu Komitetu Etyki w NaucePolskiej Akademii Nauk,w zeszłym tygodniu, mówiliśmy, żegranica tego, co się godzi,aco nie, została w wielu obszarach zamazana.Niezawsze sposób postępowa­ nia jest jednoznacznie regulowany przez prawo. Trzeba się jeszcze odwołać do przy­

zwoitości- odpowiada profesor Bielański.

Czas jak rzeka

Obok przystani, znajdującej się w pobliżu domu, schodzę w dół, nad brzeg Wisły.

Monotonny, jednostajny plusk fal. Rzeka płynie swoim rytmem jak czas. Ani jedna sekundanie możejuż nigdy się powtórzyć, takjak główny nurt nigdy nie zawraca. Tyl­

ko ludzka pamięćstarasięwalczyćzupływającą rzeką czasu, stanąćjej na drodze.

(15)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli dyrekcji nie uda się dogadać z funduszem, to od 1 stycznia placówka zostanie bez dopływu pieniędzy, a miejsc dla 500 przebywających tu pacjentów trzeba będzie szukać

lekarz w trakcie specjalizacji, który posiada co najmniej trzymiesięczny staż w pracy w leczeniu osób uzależnionych, będzie mógł udzielać świad- czeń również w

W 2010 roku ukazały się nowe wytyczne European So- ciety of Cardiology (ESC) dotyczące dorosłych z wrodzony- mi wadami serca (GUCH, grown-up congenital heart disease) [7]..

2 lata przy 38 to pestka… Izrael był na finiszu i to właśnie wtedy wybuch bunt, dopadł ich kryzys… tęsknota za Egiptem, za niewolą, za cebulą i czosnkiem przerosła Boże

Dowiadujemy się również, że nawet zbójcy mają serce, potrafią być ludźmi, odczuwać litość i współczucie.. Czy dzisiaj

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

Powtórzyła się bowiem nie tylko w bag- dadzkim muzeum, ale także z począt- kiem tego roku podczas zamieszek w Egipcie?. Podczas protestów w Egipcie prze- ciwko prezydentowi

Nie jesteśmy już w stanie być panem (albo panią) naszego losu i zaczynamy się potykać. Dlatego tak niewiarygodnie ważne jest to, aby być twardym, zachować trzeźwy umysł