• Nie Znaleziono Wyników

Salus rei publicae suprema lex

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Salus rei publicae suprema lex"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Magdalena Kozarzewska

Salus rei publicae suprema lex

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (75), 257-264

(2)

Glosy

Magdalena KOZARZEWSKA

1

Salus rei publicae suprema lex

„Cóż, panie K o n r a d z i e - s a l u s rei publicae suprema lex esto" - usłyszał Jerzy od

ofi-cera śledczego w czasie pierwszego przesłuchania w Urzędzie Bezpieczeństwa w nocy z 31 października na 1 listopada 1945 roku. Imię „ K o n r a d " było pseudoni-m e pseudoni-m konspiracyjnypseudoni-m pseudoni-mego pseudoni-męża. Łacińska pseudoni-maksypseudoni-ma została poprzedzona ko-m e n t a r z e ko-m naświetlającyko-m sytuację polityczną Polski po zakończeniu wojny i wy-nikające z tego implikacje. K o m e n t a r z e m wygłoszonym piękną polszczyzną, inte-ligentnie i ciekawie sformułowanym. Oficer miał piękne, semickie rysy. Był to ka-pitan Jacek Różański.

Usłyszałam to nazwisko p a r ę tygodni później. Przekazano mi p r z y p a d k o w o zdobytą i n f o r m a c j ę , że śledztwo w sprawie Jerzego on właśnie prowadzi. Poje-chałam do U r z ę d u Bezpieczeństwa na Pradze, w pobliżu kościoła św. F l o r i a n a . W biurze p r z e p u s t e k przyjęto ode m n i e prośbę o rozmowę z k a p i t a n e m Różań-skim, nie ż ą d a j ą c żadnych wyjaśnień. C z e k a ł a m długo, b a r d z o długo, wreszcie m n i e wywołano i d o p r o w a d z o n o do p o n u r e g o , ciemnego g a b i n e t u . W głębi za b i u r k i e m siedział ciemnowłosy, śniady mężczyzna, którego twarz wydała m i się podobna do malarskich wyobrażeń Mefista. Usłyszałam pytanie: „Pani jest żoną Konrada?" „Jestem żoną Jerzego Kozarzewskiego". „ D o b r z e pani wie, że to ozna-cza to samo. D o b r z e pani wiedziała o całej jego działalności i korzystała p a n i z tych dolarów, które on brał". Przez chwilę nie mogłam dobyć głosu. Po chwili odpowiedziałam, że od czasu wyjścia z Powstania Warszawskiego i po u r o d z e n i u

Magdalena Kozarzewska, emerytowany lekarz-pediatra, jest wdową po poecie, Jerzym Kozarzewskim (1913-1996); wybór jego wierszy Późne żniwo ukazał się przed kilkoma miesiącami w Opolu. Publikowana przez nas opowieść jest częścią wspomnień, w których autorka przedstawia swoje starania mające doprowadzić do uchylenia wyroku śmierci na jej męża. D o ułaskawienia doszło (karę główną zmieniono na wieloletnie więzienie), co stanowi zasługę Juliana Tuwima, który interweniował u Bieruta.

(3)

Glosy

dziecka jestem u matki mego męża i na jej u t r z y m a n i u , z a j m u j ę się dzieckiem i o żadnych dolarach nic nie wiem. Oficer nagle zmienił ton. Oświadczywszy, że wie o tym, zaczął mówić, że sprawa Jerzego jest zła, bardzo zła, że wiele głów w niej padnie, bo to sprawa o szpiegostwo na rzecz Intelligence Service, i że nie rozumie, w jaki sposób człowiek tak inteligentny mógł się znaleźć w „takim towarzystwie". Jego głowy byłoby szkoda, on sam chciałby, aby ta głowa nie spadła. Słuchałam z rosnącym przerażeniem. Jedyne, co zdołałam powiedzieć, to że szukam możli-wości podania paczki. Byłam w kilku więzieniach, także na Rakowieckiej, ale nigdzie mi paczki nie przyjęto, choć w czasie rewizji d o m u rodzinnego f u n k c j o n a r i u -sze poinformowali, że Jerzy tam jest. Usłyszałam, że mogę podać paczkę za jego pośrednictwem. Nie p a m i ę t a m nic z okoliczności jej podania poza tym, że została przyjęta i że chyba wtedy spytałam o możliwość uzyskania widzenia. O d p o -wiedział, że prawdopodobnie będzie to możliwe w późniejszym terminie. Pono-wiłam to pytanie podając następną paczkę po iluś tam tygodniach, prawie nie m a j ą c nadziei że to widzenie uzyskam. Usłyszałam polecenie, by zaczekać w biu-rze pbiu-rzepustek. Zaczęłam mieć nadzieję, że dostanę pozwolenie. Ku m e m u zdu-m i e n i u zostałazdu-m wywołana po jakizdu-mś czasie i doprowadzona do sazdu-mochodu stojącego na wewnętrznym podwórzu. W s k a z a n o mi miejsce z tylu, kolo kierowcy siadł Różański. W drodze nie padło chyba żadne słowo. Gdy wjechaliśmy w Rako-wiecką okazało się, że za wylotem Wiśniowej nie ma przejazdu; trwały jakieś ro-boty. Trzeba było dojść pieszo s k r a j e m jezdni. Różański idący od strony chodnika przeszedł nagle za m n ą na prawą stronę, mówiąc „Muszę panią chronić. P a n i mąż nie darowałby mi, gdyby się pani coś stało". Stanęliśmy przed główną b r a m ą wię-zienia. N a t y c h m i a s t otworzyły się boczne drzwi. Wejście w podwórze, szczęk ko-lejnych drzwi, przejście przez pawilon, znów drzwi, podwórze, n a s t ę p n y pawilon. Ogromne wnętrze z czarnymi szkieletami schodów i chodników prowadzących do cel. N a wszystkich kondygnacjach strażnicy. Różański wydał jakieś polecenie, wprowadzono mnie do pustej celi. Po jakimś - chyba krótkim - czasie wprowa-dzono Jerzego. Różański wszedł za nim. „Państwo się znają?" „Mój mąż". „Moja żona". Jerzy miał poszarzałą twarz i przerażenie w oczach. Słowa więzły n a m w gardłach. Czas uciekał. Zaczęłam mówić o córeczce, o matce. Różański wyszedł. Szepnęłam Jerzemu: „ T e m u oficerowi zawdzięczam widzenie". Przez Twarz Je-rzego przebiegł skurcz. „Nie lubię tego p a n a " powiedział bezgłośnie. Różański po chwili wrócił. Nie p a m i ę t a m nic z dalszych prób rozmowy, nie wiem, ile m i n u t trwała. Usłyszeliśmy że widzenie jest skończone. Różański kazał strażnikowi od-prowadzić m n i e do wyjścia.

Śledztwo trwało od tego listopadowego dnia do lipca. Ponowiłam próby dostar-czania paczek i zgłaszania próśb o widzenia, które w śledztwie nie przysługiwały. Urząd Bezpieczeństwa stał się ministerstwem i został przeniesiony do jakiegoś gmachu na Koszykowej, blisko Alei Ujazdowskich. Biuro przepustek, małe i ob-skurne na Pradze, znalazło się w obszernym, wysokim pomieszczeniu pełnym światła. Siedząc tam kiedyś z łomocącym sercem i zasychającym gardłem (strach przed tym, co usłyszę i czego się dowiem, towarzyszył mi niezmiennie)

(4)

do-strzegJam tuż pod sufitem mały obrazek M a t k i Boskiej N i e u s t a j ą c e j Pomocy, chy-ba przeoczony przy obejmowaniu tej siedziby. Wydal mi się szczególnym znakiem nadziei. Do gabinetu Różańskiego (już majora) wchodziło się przez sekretariat. Sekretarka była urocza i okazująca wiele życzliwości i uprzejmości. N i e umiem dziś wywołać z pamięci wielu szczegółów, podejmowanych dalszych starań o pacz-ki i widzenia. Nie p a m i ę t a m , czy zaczęło n a m - rodzinom - przysługiwać prawo podawania paczek do więzienia w okresie śledztwa. W y d a j e mi się, że tak. N a pew-no nadal nie przysługiwały n a m widzenia. Chyba jeszcze d w u k r o t n i e dostałam ze-zwolenie na nie. P a m i ę t a m jeszcze z m i a n ę sposobu, w jaki Różański mówił o Je-rzym. Mówił z rosnącą wrogością. P a m i ę t a m słowa „zawiodłem się na nim, taki sam, jak oni wszyscy. Słyszy pani? (do gabinetu dobiegły dźwięki marsza żałobne-go - to było jeszcze na Pradze). T o tacy, jak pani mąż zamordowali naszeżałobne-go człowieka". Kiedyś, już na Koszykowej, zaczął mówić o związkach polskiego podziemia z działaniami gestapo. Patetycznym r u c h e m pokazał szafy stojące wzdłuż ścian. „Te szafy pełne są dowodów zdrady. Nie możemy tego ujawnić, bo społeczeństwo nie wytrzymałoby tego". Wychodziłam zgnębiona do cna. Kiedyś w y b u c h n ę l a m płaczem w sekretariacie. Wchodzący właśnie oficer radziecki spytał po rosyjsku sekretarkę, dlaczego płaczę i powiedział coś pocieszającego. Ostatnią próbę uzyskania widzenia p o d j ę ł a m w drugiej połowie lipca - kończył się dzie-wiąty miesiąc śledztwa. Różański kategorycznie odmówił oświadczając, że proces rozpocznie się w najbliższym czasie i że widzenia uzyskać nie mogę. P a r ę dni póź-niej pojechałam na Wolę do rejonowego Sądu Wojskowego - w którego gestii spra-wa musiała się już znaleźć - z nadzieją, że tam uzyskam zgodę. Niewielka pocze-kalnia była pełna interesantów, głównie kobiet. Usiadłam czekając na swoją kolej. Było upalne przedpołudnie. Po jakimś czasie zobaczyłam w drzwiach wcho-dzącego Różańskiego. Skuliłam się odwracając głowę, ale m n i e zauważył. Pod-szedł i zapytał z naganą w głosie: „ C z e m u pani tu stołki wysiaduje, zamiast w d o m u dziecka pilnować?" „Bo pan mi odmówił zgody na widzenie, a ja bardzo chcę je uzyskać". Skierował się do sąsiedniego pomieszczenia. Gdy wyszedł, skinął na m n i e ręką. Wyszłam z nim na schody. Usłyszałam: „ D a m już pani to widzenie, ale przepustkę muszę wydać na Koszykowej". Na podwórzu stał otwarty samo-chód, w nim kierowca. Różański usiadł obok m n i e na tylnim siedzeniu i tak prze-jechałam z nim z Górczewskiej na Koszykową, gdzie po k r ó t k i m oczekiwaniu w biurze przepustek otrzymałam opatrzony pieczęciami i podpisem druczek. Na-z a j u t r Na-z na Rakowieckiej sprawdNa-zano tę prNa-zepustkę bardNa-zo długo, telefonując do jakichś wyższych instancji. W i d z e n i e było krótkie, w celi, tak jak pierwsze, a nie w rozmównicy. Jerzy był spokojny, bardzo napięty i bardzo mizerny. Powiedział, że m u s i m y być przygotowani na bardzo wysoki wyrok. Był już po rozmowie z mec. Mieczysławem Maślanko, obrońcą z urzędu.

Proces rozpoczął się 2 sierpnia w Sądach na Lesznie. Siostra m a t k i Jerzego, Zo-fia Ł e m p i c k a , była razem ze m n ą . Bezdzietna, kochała go jak własnego syna. Za-wdzięczaliśmy jej wiele, bardzo wiele i wtedy, i do końca jej życia. Czekałyśmy w niewielkiej grupie nieznanych nam osób. Nagle przez obszerny hol przeszedł

(5)

Glosy

Różański w galowym m u n d u r z e pułkownika. W s k a z a ł a m go ciotce. „Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś, że jest taki piękny?" „Bo nie dostrzegłam tego". Widy-wałam go zwykle w cywilu, chmurnego, poszarzałego. M u n d u r uwydatnił smukłość sylwetki, piękne osadzenie kształtnej głowy, regularność rysów. Wkrót-ce po tym konwojenci przyprowadzili oskarżonych. Jerzy nie zdążył nas chyba do-strzec. Otwarto drzwi sali. Zorientowałyśmy się, że przednie miejsce po lewej stro-nie sali z a j m u j ą przedstawiciele prasy. Różański usiadł po prawej strostro-nie kilka rzędów za oskarżonymi. Wśród obrońców dostrzegłam posępną twarz mec. Ma-ślanki. Wszedł prokurator i kolejni sędziowie, wszyscy w m u n d u r a c h . P r o k u r a t o r , major Podlaski, wyraźnie semicki, zaczął odczytywać akt oskarżenia: szpiegostwo na rzecz obcych mocarstw, dążenie do obalenia siłą ustroju P R L , nielegalne prze-kroczenie granicy. Różański był na sali przez cały pierwszy dzień, zjawił się też w drugim, gdy trwały przesłuchania oskarżonych i świadków, w tym Emilii Males-sy (do jej osoby jeszcze wrócę). Potwierdzono kontakty oskarżonych z dowódz-twem Brygady Świętokrzyskiej w Ratyzbonie. W t e d y p r o k u r a t o r zadał Jerzemu pytanie: czy oskarżony przyznaje, że Brygada Świętokrzyska popełniła zdradę na-rodową wycofując się na Zachód w porozumieniu z Niemcami? Jerzy odpowiedział: „Ja siebie za zdrajcę nie uważam i nikogo z tych ludzi tak nie nazwę". W k r ó t -ce potem pułkownik Różański wyszedł z sali. W czasie przerwy podszedł do mnie mec. Maślanko. Powiedział, że jest źle, bardzo źle. Pytanie o zdradę było kluczowe. Odpowiedź „zadowalająca" mogła być ceną łagodniejszego wyroku. W trzecim d n i u procesu, w poniedziałek 5 sierpnia, Różańskiego na sali nie p a m i ę t a m . Pro-kurator zażądał wyroku śmierci dla wszystkich oskarżonych - dla Jerzego z dwóch paragrafów. Mec. Pintarowa broniąca najmłodszego z oskarżonych, Kazimierza Wiśniewskiego, w dramatycznym przemówieniu zawołała: „Nie szpiedzy i zdraj-cy, ale orlęta polskie siedzą na lawie oskarżonych!", wywołując tym atak furii pro-kuratora. Mec. Maślanko przekonywał sąd, że w i n n i są mocodawcy oskarżonych, a nie oni sami. Wszyscy oskarżeni powiedzieli swoje „ostatnie słowo". Jerzy mówił bardzo pięknie, mocnym, dźwięcznym głosem, wywołując wyraźne poruszenie na sali. Rozprawę zamknięto. Obrońca przekazał mi wolę Jerzego, bym nie przycho-dziła na ogłoszenie wyroku. Wychodząc, usłyszałam słowa korespondenta - chyba amerykańskiego - że to nie byl sąd, ale „szwinstwo i h u m b u g " . Sprawozdania w warszawskiej prasie - obszerne, codzienne - malowały przestępstwa oskarżo-nych w bardzo ostrych barwach.

Na ogłoszeniu wyroku nie byłam. Czekałam w holu na przeprowadzenie skaza-nych i wyjście cioci Zosi. Podszedł do mnie mec. Maślanko bardzo poruszony, mówiąc, że zapadły żądane wyroki śmierci, ale w sentencji wyroku jest zdumie-wające zdanie, że Jerzy „działał z czystych p o b u d e k ideowych i bez korzyści osobi-stej" (takie sformułowanie mi przekazał). Powiedział, że nigdy dotąd nie zetknął się z podobnym k o m e n t a r z e m towarzyszącym wyrokowi skazującemu. Pamiętam dokładnie to sformułowanie - jak się okazało po łatach, nie będące dokładnym po-wtórzeniem słów, które znalazły się w sentencji. Mecenas był zdecydowany wyko-rzystać je w swoim piśmie do Sądu Najwyższego, w którym wyrok musiał się

(6)

upra-womocnić w ciągu paru tygodni. Ja m i a ł a m zacząć szukać dojścia do kancelarii Bieruta i złożyć podanie o ułaskawienie. On zaś postara się skłonić Jerzego do tego samego, co nie będzie łatwe.

Historii starań o ułaskawienie, zakończonych interwencją Juliana Tuwima, nie będę t u t a j opowiadać. Dzięki tej interwencji zostali ułaskawieni wszyscy skazani. Czworgu zmieniono wyrok na 15 lat, dwóm - w tym J e r z e m u - na 10 lat. Nabyliś-my praw do comiesięcznych piętnastominutowych widzeń, listów i paczek bez do-datkowych zezwoleń. Po trzech miesiącach Jerzy został przetransportowany do Wronek. Więźniowie byli tam poddawani o k r u t n y m szykanom - siedzenie mie-siącami, a nawet latami w „pojedynkach", zamykanie nago w lodowatych karce-rach. N i e wiedziałam o tym; Jerzy w czasie widzeń zdobywał się na uśmiech, w li-stach nie było skarg, ale czułam jego pogłębiającą się u d r ę k ę i słuchałam wiado-mości przekazywanych szeptem przez inne m a t k i i żony w godzinach oczekiwania na widzenie. Wstrząsająca była relacja o losach Emilii Malessy, wyszeptana przez którąś z towarzyszek niedoli; nie wiem, kim była.

Pamiętałam Malessę jako jednego z głównych świadków oskarżenia w procesie Jerzego. Potem znalazłam jej nazwisko w procesie k o m e n d y głównej W i N , obok płk. Jana Rzepeckiego i Antoniego Sanojcy. Malessa, legendarna o k u p a c y j n a „Marcysia", żona „Ponurego", była szefem łączności W i N . M i a ł a m w pamięci jej smukłą sylwetkę, tragiczną, maskowatą twarz, wysoko wzniesioną głowę. Potwier-dziła, że Jerzy udostępnił jej drogę łączności z Z a c h o d e m dla kurierów W i N . Do-stał takie polecenie, bo szlak Malessy zoDo-stał spalony. W k r ó t c e potem zoDo-stał aresz-towany w jej mieszkaniu. Dowiedziałam się o tym na procesie. Moja informatorka opowiedziała mi, że Emilia Malessa, skazana na cztery lata więzienia, po areszto-w a n i u ujaareszto-wniła Różańskiemu sareszto-woją działalność i sareszto-woje kontakty. Dał jej oficer-skie słowo h o n o r u , że ludzie, których u j a w n i , nie zostaną aresztowani, ale potrak-towani tak jak żołnierze AK ujawnieni wtedy przez płk. Radosława. Malessa uwie-rzyła. Po wyjściu na wolność rozpoczęła pod więzieniem strajki głodowe, wysyłała listy protestacyjne, wreszcie popełniła samobójstwo p o d c i n a j ą c sobie żyły. Zrozu-m i a ł a Zrozu-m nagle, że Jerzy Zrozu-musiał na początku śledztwa przejść podobną sytuację. Dlatego Różański powiedział, że się na n i m „zawiódł".

W m a j u 1948 r. dostałam od Jerzego b a r d z o dziwny list mówiący o jakimś ta-jemniczym, mistycznym przeżyciu. W tym samym liście przesłany był wiersz na-pisany w celi wyrokowej „Nie chcę trwać w Tobie gorzkim płaczem". Pojechałam na widzenie bardzo niespokojna. Zostałam doprowadzona do gabinetu naczelni-ka, który mnie uprzedził, że mój mąż s y m u l u j e obłęd. „Ale my się na tym z n a m y i my go z tego wyleczymy". Po tym wstępie dołączono m n i e do wchodzącej do wię-zienia grupy. Jerzy był bardzo zmieniony. Mówił z t r u d e m , zacinając się. Przeżył jakieś olśnienie o charakterze mistycznym, które starał się przekazać mi w liście. Na jakiś czas stracił mowę, nadal t r u d n o m u było znaleźć potrzebne słowa. Wyglądał jak własny cień. Wróciłam zrozpaczona. Próbowałam składać podania do sądu, ale pozostały „bez biegu". Szukałam w myślach kogoś, kto mógłby p o d j ą ć próby interwencji. Trafiłam w prasie na w z m i a n k ę o zbliżającym się Kongresie

(7)

Po-Glosy

koju z udziaJem Ireny Joliot-Curie. Odszukałam, chyba za radą m o j e j ciotki, Ste-fanii Szuchowej, panią Helenę Sklodowską-Szalayową, rodzoną siostrę Marii Cu-rie. W latach przedszkolnych chodziłam na prowadzone przez nią „komplety" przygotowujące do nauki w szkole. Wspólnie z ciotką poszłyśmy do niej. Pamię-tam jej surową, jak mi się wydawało, twarz i onieśmielający sposób bycia. Wysłuchała mojej relacji i prośby bez komentarzy, ale wydawała się być bardzo po-ruszona. Poleciła, bym przyjechała do Wrocławia w d n i u otwarcia obrad Kongresu i czekała na jej wyjście w czasie przerwy. Pojechałam nocnym pociągiem, zoba-czyłam ogrom zniszczeń miasta w świetle pogodnego poranka i koło południa cho-dziłam tam i z powrotem przed drzwiami gmachu Politechniki Wrocławskiej. Gdy uczestnicy Kongresu zaczęli wychodzić, dostrzegłam wśród nich T u w i m a . Przywi-tał się ze mną serdecznie. W chwilę potem zobaczyłam Różańskiego w cywilnym ubraniu. Obróciłam się błyskawicznie do tylu i zaczęłam odchodzić w bok. Zdążyłam zrobić niewiele kroków, gdy poczułam rękę położoną na moim ramieniu i usłyszałam słowa pytania „Co pani t u t a j robi?". Odpowiedziałam niepewnie, że czekam na kogoś znajomego. Odszedł bez słowa, a ja ochłonąwszy z wrażenia wró-ciłam przed wyjście. Wkrótce wyszła pani Szalayowa; dowiedziałam się, że Irena Joliot przyjmie mnie wieczorem w hotelu. Przyjęła i kategorycznie odmówiła po-mocy prawie ze mną nie rozmawiając. Po wielu latach dowiedziałam się, że pani Szalayowa sama podjęła próbę przyjścia mi z pomocą. Gdy Maria Turlejska wydała Te pokolenia żałobami czarne dowiedziałam się od niej, że w dossier sądowym Jerzego, w którym nie znalazła śladu interwencji T u w i m a , znajdował się list pani Heleny Szalayowej, skierowany do Bieruta, w którym prosiła o skrócenie Jerzemu kary więzienia, a także list Ludwika Solskiego, dawnego serdecznego przyjaciela moich dziadków, Edwarda i Stanisławy H a m a n ó w , do którego zwróciłam się jako do kolejnego orędownika. Nie przyniosły one żadnej zmiany w naszym losie, ale zostały jako ślady ofiarnej przyjaźni.

Spotkanie z Różańskim we Wrocławiu odbiło się później echem, gdy raz jeszcze zwróciłam się o pomoc do Tuwima. Zrobiłam to w kolejnym krytycznym dla nas okresie, przełamując opory płynące z poczucia, że nadużywam jego dobrej woli. Tuwim miał już zamkniętą drogę do kancelarii Bieruta, do której zwracał się jesz-cze kilkakrotnie w sprawach kolejnych skazanych ludzi, aż mu powiedziano, że ma się więcej w to nie wdawać. Strapił się bardzo. Po namyśle powiedział, że spróbuje innej drogi, nie wyjaśniając jakiej. Gdy wezwana telefonicznie zgłosiłam się do niego, usłyszałam, że nic z jego starań nie wynikło. Zwrócił się do Różańskiego, ale ten odmówił jakiejkolwiek pomocy, mówiąc że nie tylko Jerzy, ale i ja mam u niego „czarną kreskę", bo szukałam we Wrocławiu pomocy u ambasadora amerykańskie-go. Tuwim dodał, że uprzednio miał okazję poznać Różańskiego, który wydał mu się uroczym człowiekiem. Nie wspomniał, że napisał do niego list. Dowiedziałam się o tym po latach z broszury Urbankowskiego Czerwona msza. List zaczyna się pe-anem na cześć „czystego rewolucjonisty Feliksa Dzierżyńskiego" (Tuwim wtedy tłumaczył jakiś sowiecki poemat o Dzierżyńskim), a kończy prośbą w naszej spra-wie. Musiał być on dla Tuwima bardzo upokarzający, podobnie jak niektóre

(8)

frag-menty jego uprzedniego wystąpienia do Bieruta. Za obydwoma tymi listami stała wola ratowania zagrożonego człowieka.

W 1951 r. otrzymałam dwuletni nakaz pracy, zobowiązujący m n i e do objęcia stanowiska ordynatora oddziału dziecięcego w Nysie. Znalazłam się w zupełnie obcym środowisku, o swojej sytuacji prawie z n i k i m nie rozmawiałam. Stopniowo budował się koło mnie krąg życzliwości ludzkiej. Znalazł się w n i m stary lekarz z pokolenia moich rodziców. Znany był z rozmów z dziećmi spotykanymi na ulicy. Byl urodzonym gawędziarzem, opowiadał ciekawie o swojej pracy w Rosji carskiej. Spotkałam go kiedyś w pociągu w drodze na jakieś szkolenie we Wrocławiu. Zna-leźliśmy się w przedziale we dwoje. W toku rozmowy usłyszałam nagle zaska-k u j ą c e zdanie: „Nie lubię pani męża". Spojrzałam z d u m i o n a . „A cóż p a n może wiedzieć o moim mężu?" „To, że porzucił żonę i dziecko". Zaczęłam opowiadać o naszych losach - pękła tama powściągliwości, którą w sobie zbudowałam. Doszłam do historii interwencji Tuwima. O d m a l o w u j ą c grozę sytuacji, powtó-rzyłam zdanie wypowiedziane podobno przez Różańskiego po zapadnięciu wyro-ków: „Prędzej mi włosy wyrosną na dłoni, niż oni wyjdą z tego żywi". Z d a n i e to zo-stało mi powtórzone przez m a t k ę jednego ze skazanych w jakiś czas po procesie. Ja osobiście go nie słyszałam i n i k o m u nie powtarzałam - poza tym jednym, jedynym razem. Przytoczyłam je, podkreślając wagę interwencji Tuwima, p o d j ę t e j w stanie krańcowego zagrożenia. Przyjazna życzliwość mojego wiekowego słuchacza sprawiła, że po miesiącach milczenia o naszej sytuacji dzieliłam się naszymi d r a m a -tycznymi przeżyciami bez zwykłej kontroli. Stary doktor okazywał mi nadal ogromną życzliwość i szacunek. Nie rozmawialiśmy więcej o sprawie Jerzego. W jakiś czas później przywiózł mi z Warszawy serdeczne pozdrowienia od swego przyjaciela, neurochirurga ze szpitala Dzieciątka Jezus, którego poznałam w okre-sie odbywania stażów dyplomowych. Był Żydem, należał do partii, cieszył się za-u f a n i e m mojej bliskiej koleżanki odbywającej tam specjalizację. Od niej dowie-dział się, że jestem żoną więźnia politycznego. Pomógł mi w uzyskaniu stypen-d i u m specjalizacyjnego. Pozstypen-drowienia stypen-docierały potem jeszcze stypen-do m n i e kilkakrot-nie. Po kilku czy kilkunastu miesiącach spotkałam kolegę n e u r o c h i r u r g a na wal-nym zjeździe Polskiego Towarzystwa Lekarskiego w Krakowie. Bardzo się ucie-szył, zamieniliśmy kilka zdań na podeście schodów. Gdy się po chwili odwróciłam, zobaczyłam że podchodzi do m n i e niemłody już internista, który znał m n i e jako pielęgniarkę społeczną, pracującą w czasie okupacji w oddziale R G O na warszaw-skim Mokotowie. Wiedziałam że należał do KPP, że miał piękną kartę o k u p a c y j n ą . Bardzo m n i e lubił, żartobliwie ze mną flirtował, bawiąc się moją skłonnością do oblewania się r u m i e ń c e m przy lada okazji. Nie widziałam go od lat. Z wyraźnym wzburzeniem powiedział „Czemu pani rozmawia z tym starym donosicielem?" N i e wierzyłam własnym uszom. „Panie doktorze, o czym pan mówi?" Odpowie-dział gniewnie, że wie co mówi, odwrócił się i odszedł zostawiając m n i e oniemiałą ze zdziwienia.

W jakiś czas po tym zagadkowym incydencie spróbowałam raz jeszcze pójść do Różańskiego. N i e p a m i ę t a m już, wobec jakich kolejnych trudności wtedy

(9)

sta-Glosy

nęiam. Gdy weszłam do jego gabinetu, spojrzał na mnie wrogo, jak nigdy przed-tem, wyciągnął rękę odwróconą dłonią do góry i powiedział: „Tu mi włosy wyro-sną, jeżeli on wyjdzie żywy? Nie m a m y o czym rozmawiać, proszę pani". Przypo-m n i a ł a Przypo-m sobie rozPrzypo-mowę w pociągu do Wrocławia i spotkanie w Krakowie. Wyszłam bez słowa. To było ostatnie moje z nim spotkanie.

W ileś miesięcy później, po rewelacjach pułkownika Światły, Radkiewicz został zdjęty ze stanowiska ministra BP, Różański, Fejgin i inni odwołani ze stanowisk, ukazało się oświadczenie III Plenum KC P Z P R potępiające popełnione przez nich nadużycia władzy. Różański po odwołaniu ze stanowiska w bezpiece został skiero-wany do pracy w Państwowym Instytucie Wydawniczym - pisze o tym Barbara Fijałkowska w książce Borejsza i Różański (Olsztyn 1995). W jakiś czas później Róż-ański zosta! aresztowany.

Osobiście raz tylko jeszcze usłyszałam o nim. Spotkałam lekarkę, która też pra-cowała w RGO na Sandomierskiej i wielokrotnie angażowała m n i e do udziału w niesieniu pomocy rodzinom swoich pacjentów. Dowiedziawszy się o m o j e j sytu-acji, przyszła mi kiedyś z pomocą w dostarczaniu Jerzemu do więzienia jakichś wi-tamin, bo - jak się okazało - została lekarzem więziennym Mokotowa. Opowie-działa mi, że ma pod opieką w szpitalu więziennym Różańskiego, który popadł w bliską obłędu psychozę - dręczą go zjawy ludzi, których prześladował. N i k o m u nigdy o tej rozmowie nie wspominałam. Dziś to już sprawa sprzed blisko półwie-cza. Różański kończył wymierzoną m u karę więzienia w areszcie domowym. Zmarł chyba przed jej zakończeniem.

Jerzy po powrocie przez długi czas nie mówił o więziennych przeżyciach. Stop-niowo dowiedziałam się o okolicznościach aresztowania, o tym, że po pierwszych przesłuchaniach prowadzonych przez Różańskiego został przekazany innym ofi-cerom śledczym. W śledztwie nie był bity, ale przesłuchania trwające nocami, w czasie których sadzano więźniów na nogach odwróconego stołka, były ciężką udręką. Najwięcej grozy odsłoniły jego więzienne poematy i wiersze pisane w ostatnich latach życia. Gdy wysłuchał moich relacji o bytnościach u Różańskie-go i jeRóżańskie-go zachowaniu wobec mnie, powiedział tylko, że więzienne opowiadania o prowadzonych przez niego śledztwach były straszne, a relacje o postępowaniu z więzionymi kobietami - przerażające.

Czemu zawdzięczam fakt, że nie zostałam w żadnym stopniu wykorzystana jako przedmiot lub podmiot szantażu? D o dziś stawiam sobie pytanie, co nas przed takim biegiem wypadków uchroniło. W swojej desperacji i naiwności nie myślałam o takim zagrożeniu. Nie stanęło ono przede mną. N i e stało się na-rzędziem łamiącym opór Jerzego. Trudno w to uwierzyć, ale tak było.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ma złociste rogi i kożuszek biały Nie biega po łące, bo z cukru

Skoro tu mowa o możliwości odtwarzania, to ma to zarazem znaczyć, że przy „automatycznym ” rozumieniu nie może natu ­ ralnie być mowy o jakimś (psychologicznym)

W uzasadnieniu wskazuje się na ogromną popularność jego nauczania, szczególnie w zakresie duchowości maryjnej, czego wyrazem jest „Traktat o prawdziwym nabożeństwie”

Thus, neither the divergent fiscal treatment nor the price levels over the past decades can explain the fact that, since 2010, the development of house prices in the Netherlands

Posłużyliśm y się — wspominając o rozważaniach badawczych dotyczących Poetyki jako całości, a także o tych dociekaniach, które koncentrują się przede

Dane te dotyczą poważnych awarii i zdarzeń o znamionach poważnej awarii, nazywanych dalej zdarzeniami, spowodowanych przez amoniak i inne związki azotu na terenie Polski..

Sytuację kobiet zmieniła okupacja amerykańska, która nastąpiła po kapitulacji Japonii we wrześniu 1945 roku. W powojennej konstytucji zagwarantowano równość

T o też znalazły się rychło jednostki energi­ czne, które ud ały się do lasów, twmrząc drobne ogniska organiza- cyi partyzanckiej... now czą przew agę,