M. 4. Warszawa, d. 28 stycznia 1894r. T o m X I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA M W . j „ ST
W Warszawie: rocznie rs. 8
iJurkiewicz K., Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Na- , . , , I tanson T„ Prauss St., Sztoicman f. i Wróblewski W.
kwartalnie „ 2 J
Z przesyłką pocztową: rocznie „ lo
jPrenumerować można w Redakcyl „Wszechświata”
półrocznie „ 5 i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.
A d r e s K e d a ł c c y i : K lr a ls o -^ r s fe le -^ r z e d .iM L ie ś c ie , ISTr 8 6 .
ZWIERZETA
LNiedźwiedź morski. ’)
W grom adzie zwierząt ssących futer do
starczają rzędy zwierząt drapieżnych (F erae), szczurowatych (Glires) i płetwonogich (Pinni- pedia). Z tych ostatnich najdroższe i n aj
więcej poszukiwane je s t futro niedźwiedzia morskiego czyli kotika (O taria U rsina Peron.
Callorhinus ursinus—Grog.) (F ig. 1). Zwie
rzę to posiada ciało o budowie silnej, nie
zgrabnej, głowę więcej wydłużoną i bardziej śpiczastą niż u zwyczajnych fok, szyję krótką, wyraźnie jed n ak oddzielającą się od tułowia, ogon krótki i spiczasty, paszczę niewielką, nozdrza wązkie, szparkowate, oczy duże, w ar
gę górną opatrzoną wąsami. Nogi przednie
') B reh m s, T ierleb en I I I Bd. 1 8 7 7 , D r A.
.Mietlic „ E in k o s tb a re s P e lz tie r ” — P ro raetłieu s N r 2 0 9 , 2 1 0 , 1 8 9 3 r .
są płetwowate ku tyłowi zwrócone, pokryte I skórą miękką, nagą, czarnego koloru, nogi tylne bardzo szerokie i wydłużone, ku przodo
wi zwrócone, o 5 wyraźnych palcach, z któ
rych 3 opatrzone pazuram i. Ciało je st po
kryte nadzwyczaj miękkim i gęstym jedwabi
stym włosem, stanowiącym główne podszycie, oprócz którego w yrastają gdzieniegdzie dłuż-
! sze, nieco szorstkawe włosy.
Główny kolor ciała je s t ciemno-brunatny, u niektórych oddzielnych osobników przecho
dzi w czarno-brunatny.
N a głowie, szyi i przedniej części ciała jed nak trafiają się włosy z białemi końcami, a nadto kolor przechodzi w jaśniejszy na dol
nej wewnętrznej powierzchni nóg. Pojedyń- cze włosy są czarne przy nasadzie, dalej przyjm ują czerwonawe zabarwienie, a n a koń- : cu posiadają szarawy pierścień. Dłuższe wło-
; sy są czerwonawe. Starsze samice różnią się od samców kolorem fu tra szaro-srebrzystym,
! bardzo stare jed n ak m ają grzbiet i boki ciemno-brunatne.
M łode—m ają futro srebrzyste. M orze Be- rynga je s t ojczyzną tych zwierząt, dostarcza
jących futer handlowi całego świata.
Sądzimy, źe czytelników W szechświata bę-
| dą zajmowały warunki, wśró'd których żyje
5 0 WSZECIISWIAT. TCr 4 . na tem m orzu niedźwiedź m orski, a także
sposób jeg o życia i sposób polowania na to zwierzę.
"Wśród m orza B erynga leży archipelag wy
sepek zwanych wyspami Pribyłow a, któreby nigdy nie wzbudziły szerszego zajęcia, gdyby nie przebywanie na nich niedźwiedzi mor
skich. K iedy B ehiing odkrył w r. 1741 mo
rze, k tóre otrzym ało jego nazwisko, południo
wą granicę tegoż, wyspy Aleuckie i północno- zachodnią A m erykę, łowcy fok i handlarze futer przebiegli wkrótce we wszystkich kie
runkach te okolice. Lisy północne i wydry
A rchipelag wysp Pribyłow a składa się
| z wysp: St. P aul, St. George, wyspa W ydrza i wyspa Koni morskich.
E lio tt przebywał tam kilka razy około r.
1870 i zebrał mnóstwo zajmujących uwag o życiu niedźwiedzi morskich, które są naj- zwyklejszemi tych wysp mieszkańcami.
K iedy Pribyłow w r. 1766 odkrył te wyspy
| znalazł je zupełnie bezludnemi, zauważył jed- nakże pewne ślady dawniejszych osadników.
W yspy Pribyłow a są głównem miejscem
| pobytu i lęgu niedźwiedzi morskich. K lim at tych wysp w lecie i jesieni je s t nadzwyczaj
F ig . 1. O ta ria u rs in a ' / 20 n a t. w ielk.
morskie były zabijane w wielkich ilościach równie ja k niedźwiedzie morskie, lecz począ
tkowo nie udało się wyśledzić, gdzie głównie przebyw ają ostatnio wymienione zwierzęta.
Zauważywszy, źe corocznie niedźwiedzie morkie n ad ciągają z północy, wywnioskowa
no, źe ojczyzny ich należy szukać na morzu B erynga.
S ternik syberyjski P ribyłow odkrył w 25 la t potem m ały archipelag wysp, a na nich znalazł miliony niedźwiedzi morskich. P o dane niżej szczegóły z życia niedźwiedzi m or
skich i ich łowców, zaczerpnięto z dzieła H en
ryka W . E liotta.
dżdżysty i mglisty; jasny dzień je s t prawdzi
wą rzadkością, dopiero w późnej jesieni w iatr syberyjski rozpędza mgły, a wraz z pogodą zaczyna panować zimno morza północnego.
E lo ra wysp Pribyłow a je st dosyć urozmaico
na. Do późnej jesieni można znaleźć wierzby, różne gatunki traw, wrzos i pstre kwiaty pół
nocy, dzięgiel i różne goryczki.
N a błotach rosną rośliny z owrocami jago- doweini, a mianowicie inoroszka. R osną tu także skalnica, jask ry i szczególny rodzaj si
towia, służący do wyrobu koszów. Jedynem i roślinami uprawnemi są sałata, rzepa i rzod
kiew.
N r 4. WSZECHSWIAT. 5 1
F a u n a zato je st uboższa. Z pomiędzy owa
dów niema wcale komarów, lecz są muchy; ze ssących najwięcej spotykamy lisów i zwierzę szczurowate blizkie lemminga.
Szczury jeszcze się nie dostały w te pust
kowia, myszy jednak niebrak, a miauczenie kotów daje się często słyszeć koło domów osadników.
Hodowla zwierząt domowych poza hodowlą nierogacizny, k tó ra się prawie cały rok żywi mięsem zwierząt, zabijanych dla futra, jest nieznaczna.
Największa z wysp Pribyłow a, St. P a u l ma 21 km długości, a połowę tego szerokości i składa się przeważnie z nagich wulkanicz-
wnątrz, a za kaźdem poruszeniem zwierzęcia faluje. Głowa jest niewielka w stosunku do grubej szyi i szerokich pleców. Silne brwi ocieniają oczy czarne, wyraziste, spoglądają
ce mądrze i łagodnie.
N a górnej wardze 15— 20 długich sztyw
nych szczecin tworzy biało-żólte lub szarawe wąsy. Podczas pływania głowa znacznie wy
staje ponad wodę. Przednie kończony są błękitno-czarne, na górnej powierzchni płetwy p orastają rzadkiem i włosami, na dolnej są zupełnie nagie. Tylne nogi są n a końcu tak że nagie i m ają kierunek prostopadły do linii długości ciała. P rzy pływaniu głównie pra- j cują przednie nogi, a tylne łączą się i służą
F ig . 2. P ęd zen ie m łodych 3 — 4 le tn ic h sam ców niedźw iedzi m orskich.
nych skał, podobnie, ja k otaczające wysepki.
St. G eorge zajm uje przestrzeń dwa razy mniejszą. Najwyższe szczyty tej wyspy do
sięgają 350 m i przeważną część roku są po
kryte śniegiem. Brzegi nie posiadają zatok, a okręty, zwłaszcza w czasie burzy nie mogą się tam zatrzymywać.
racając do niedźwiedzia morskiego, prze
konano się, że zwierzę to przestaje rosnąć w 6-ym lub 7-ym roku życia i dosięga długo
ści 2— 3 m. Samiec waży przytem do 200 kg, samica o połowę mniej. N a wiosnę zwierzęta są tak tłuste, że powierzchnia ich skóry nie przedstawia ani jednej zmarszczki. Tłuszcz zdaje się przedostawać przez skórę naze-
za ster. N a ziemi zwierzę wspiera się na przednich nogach, a tylną część ciała ciągnie
| za sobą i tak skacząc, posuwa się naprzód.
W taki sposób opisywane zwierzęta prze
bywają mniejsze odległości niezmiernie szyb
ko. Później jednak p a d a ją bez tchu, drżąc ze zmęczenia. N a początku m aja przybywają na wyspy Pribyłow a pierwsze młodsze samce.
Z początku trzym ają się zdała od siebie, nad brzegiem m orza.
Gdy w czerwcu, zacznie się ciepłe, wilgotne lato i mgły otoczą wyspy, nadciągają tysiąca
mi stare samce i w ybierają sobie odpowiednie miejsca.
K ażde zwierzę zajm uje przestrzeń około
5 2 WSZECHSWIAT. N r 4, 10 m2 i broni jej zaciekle od później przy
bywających; szczególniej te osobniki, które się umieściły nad morzem m uszą staczać co
dzienne walki, a te kończą się nieraz śmiercią jednego, a naw et obu zapaśników. Młodsze zw ierzęta nie biorą udziału w tych walkach, lecz zgodnie, grom adam i w ędrują wzdłuż brzegów morskich i n a wyższe skaliste części wysp.
S tarsze samce chudną wtedy bardzo, gdyż wcale nie przyjm ują pożywienia, żyjąc jedynie z zapasów tłuszczu zebranego przez zimę,
wa, szyja i grzbiet są stalowo szare, a spód prawie śnieżno-biały. T a piękna barw a zmie
nia się szybko i już po kilku dniach ciemnieje coraz silniej, a w p arę tygodni po przybyciu samicy grzbiet jej je s t brunatny, a strona brzuszna czerwonawa i pozostaje ta k ą do sierpnia, do zmiany uwłosienia. N a jednego sam ca przypada zwykle więcej samic, silne osobniki zbierają koło siebie 4 0 — 5 0 samic.
Samiec w tym czasie je s t szczególnie skłonny do zaczepki i nie daje się w żaden sposób od
dzielić od świeżo założonej rodziny. Samica
F ig . 3. O dpoczynek pędzonych zw ierząt.
młodsze zaś samce i samice przez cały czas lęgu u d ają się przy sposobności n a morze na połów ryb. Głos niedźwiedzia morskiego je s t nieprzyjem ny, a gdy zwierzę je s t podrażnione przypom ina głos lokomotywy.
H a ła s sprawiany przez tysiące zwierząt jednocześnie nie d a się opisać i zagłusza szum fal na wielkiej przestrzeni. Około połowy Czerwca pokazują się pierwsze samice i zaraz zostają zabrane przez samce.
P óki samice są jeszcze m okre, futro ich ma kolor srebrno-szary, po wyschnięciu zaś gło-
przeciwnie je s t płochliwsza, a przestraszona ucieka do morza.
Niedługo po przybyciu samic przychodzą na świat młode. Sam ica zwykle wydaje tylko jedno młode; dwojaczki należą do rzadkości.
Młode zaraz po urodzeniu są czarne ja k
węgiel z b iałą p rąźk ą n a każdym boku za
przedniemi nogami, 30— 35 cm długie i 1 1/2—-
2 kg ciężkie. P oza karmieniem m atki nie
troszczą się o potomstwo, które m ożna w ich
oczach zabijać bez wywołania z ich strony
najmniejszej oznaki żalu. Z araz po przyjściu
n a świat m łodego p a ra starych się rozdziela
WSZECHSWIAT. 53 i samica prowadzi teraz życie bez troski, to
na morzu to n a ziemi, pow racając czasem do młodego dla nakarm ienia go. W sierpniu stare samce bardzo wychudzone opuszczają wyspy, aby na nie powrócić dopiero w przysz
łym roku.
Samice z młodemi i młode samce pozosta
ją jeszcze. Młode dopiero po 6 tygodniach wyuczają się pływać. Jeżeli przedtem rzucić je w wodę— toną. Później codziennie zbiera
j ą się tłum nie u brzegu i porywane przez fale, zalewane pianą z wielkim trudem wydostają
się na brzeg, gdzie u padają zmęczone, śpią kilka minut, a następnie rozpoczynają tę sa
mą zabawę. Tym sposobem uczą się powoli pływania i puszczają się coraz dalej od brze
gu na morze ze starszymi towarzyszami. Cza
sem można ich widzieć setki tysięcy leżące na brzegu, czarne, połyskujące, jakby olejem wysmarowane. W połowie września wszystkie młode um ieją już pływać. W ażą one teraz 10-—12 kg i zm ieniają czarne futro na jasno
szare, gęste, miękkie, wełniste, usiane dłuź-
szemi połyskuj ącemi włosami. Z końcem września i młode opuszczają wyspy.
Młode samce od 5— 6 la t stanowią zwykle połowę wszystkich zwierząt.
Te młode samce trzym ają się zdała od starszych samców i samic i w ędrują po wy
spach, gdzie powydeptywały ścieżki. Te właśnie młode samce dostarczają futer. N a j
główniejsze miejsca polowań leżą na St. P aul, gdzie 40— 50 mężczyzn je s t w stanie zabić na dzień 2 000 — 3 000 zwierząt, zebranych w stado.
Trupy pozostają na miejscu, a po 2— 3 la
tach warstwa ich pokrywa się ziemią. Gdy pewnego razu zabrano się do kopania studni w St. P aul, aby się dostać do właściwej ziemi trzeba było przebić warstwę zepsutych tru pów niedźwiedzi, na 4 m grubą.
Skoro w połowie czerwca zacznie się pora polowań, łowcy sta ra ją się odciąć od morza stado młodych samców i pędzą je przed sobą, (Fig. 2) póki nie dostaną się na miejsce od
powiednie do zabijania. N a godzinę mogą
54 WSZECHSWIAT. N r -J.
tuk przebyć 1— 2 km , ale zw ierzęta muszą często spoczywać clla ochłody, bo zbytnie roz
grzanie szkodzi futru (F ig. 3). Gdy tylko zostawić przez chwilę w spokoju pędzone zwierzęta, p a d a ją ciężko i chciwie chw ytają powietrze. W iele zw ierząt p ad a ju ż w po
chodzie i te dobijają pałkam i. R eszta po za
pędzeniu na stosowne miejsce p ad a ofiarą n a j
okropniejszej rzezi.
F ig. 3 przedstaw ia stado młodych niedź
wiedzi zmęczone długi pochodem, a fig. 4 za
bijanie ich długiemi kijam i i palkam i z dębu lub orzecha. G dy już całe stado je st zabite, odzierają zw ierzęta ze skóry.
O strym nożem nakraw ają skórę wzdłuż
F ig . 5. Św ieżo z d a r ła s k ó ra n ied źw ie d zia m o r
skiego.
brzucha, naokoło pyska, nóg, następnie ścią
gają, co idzie ta k szybko, że jeden człowiek odziera 15 do 20 zwierząt na godzinę. Spo
sób zdejm owania skóry i je j wygląd po zdję
ciu przedstaw ia figura 5. Corocznie n a wy
spach P ribyłow a zdobyw ają 10 000 skór.
Mięso m łodych niedźwiedzi, oczyszczone z tłuszczu służy za pożywienie i m a nie ustę
pować w sm aku mięsu wołowemu.
Skóry zawożą potem do solarni, jednopię
trowego budynku z przejściam i podłużnemi i poprzecznemi przedziałkam i. Skóry zwró
cone do siebie futrem przesypują solą i pozo
staw iają 2— 3 tygodni, a po wyjęciu zwijają po dwie futrem nawierzch i pak ują na okręty.
Glównemi rynkami surowych skór są New- Y ork i Londyn.
Ostateczne wykończenie futra je s t dość zło
żoną robotą. N aprzód wymywają sól, potem czyszczą jeszcze ostrym nożem, znów myją, suszą i rozciągają. Po wysuszeniu jeszcze raz czyszczą, za pomocą m ydła i wody, roz
ciągają na desce i tępym nożem wyrywają zwierzchnie włosy, wreszcie upiększają uży
ciem zwykłych do tego środków.
Cena dobrej, zupełnie gotowej skóry waha się od 120—160 m arek, tak, że letnia robota daje am erykańskiem u towarzystwu łowców olbrzymie sumy.
Z. S.
M ÓZG I M Y Ś L .
I. Rozmyślania przyrodnika w turniach Tatrzań
skich.
(D okończenie).
N a drugi dzień wyruszyłem z przewodni
kiem o świcie ku llysom . S trom a i uciążliwa droga zajm owała w zupełności fizyczną i umy
słową naszę pracę. P rzy częstych spoczyn
kach jednak nietylko lubowałem się przepięk
nym widokiem na Czarny staw, M orskie Oko i otaczające nas turnie, ale powracałem bez
ustannie myślą do wczorajszej rozmowy. Z a stanaw iała mnie szczególnie t a okoliczność, że dla większości osób, zaliczających się do klas wykształconych, nie istnieje widocznie historya rozwoju umysłowego ludzkości czyli historya cywilizacyi. Z owoców zdobytych przez c a łą liczną falangę staro i nowożytnych myślicieli, którzy starali się wyświetlić n aj
skrytsze tajniki naszego bytu, nikt nie korzy
sta. C ały olbrzymi postęp wiedzy przyrod
niczej w bieźącem stuleciu nie m a żadnej w ar
tości. W ielce zasłużeni i w nauce ogólnie po
ważani badacze należą do fantastycznych m a
rzycieli, uganiających się za jakiem iś urojo-
nemi praw idłam i w przyrodzie. Pierwsze
N r 4. WSZECHSWIAT. 5 5 lepsze medium m a więcej rozumu w swych [
piętach i palcach, aniżeli go posiadali Galileusz i Newton w mózgowiu. Dziwnie musi tam wyglądać w tym organie myślenia u zwolenni
ków mistycyzmu. Gdy zręczny prestidig ita
tor okaże im zdumiewające sztuki, których żadną m iarą wyjaśnić sobie nie um ieją, nie znajdują w tem nic osobliwego, ponieważ
jz góry m ają zapowiedziane, źe cała manipu- | lacya zasadza się na zręczności; gdy jednak ; medium udaje naiwnego prostaczka i okazuje im sztuki dokonane niby przy pomocy duchów lub sił nadprzyrodzonych, wtedy w padają w zachwyt i gotowi są uwierzyć we wszystko, co tylko medium zechce im „naszklić.” T ak często dokonywane demaskowanie tych kugla-
jrzy pozostaje u ich wielbicieli zupełnie bez- skutecznem. W idocznie trzym ają się schola- stycznego: credo, quod absurdum .
W iara w duchy i czary pow stała zapewne w chwili, gdy człowiek zaczynał zastanawiać się nad zjawiskami, wpływającemi na jego byt pomyślnie lub szkodliwie. Istnieje ta w iara obecnie u dzikich plemion tak Samo, ja k istniała w starożytności. Niem a w histo- ryi żadnych na to dowodów, żeby przez czary ktokolwiek utorow ał sobie drogę do szczę
ścia, przez astrologią rozpoznał napewno swą przyszłość, przez alchemią wyrobił choćby najm niejszą cząsteczkę złota. Prawdziwy po
stęp nauki przyrodniczej zaczął się dopiero wtenczas, gdy wszystkie zabobony porzucono, gdy poznano, źe zjawiska przyrody odbywają się wedle stałych i niewzruszonych praw, a czarodziejską różdżkę do zdobycia bogactw odkryto w um iejętnem korzystaniu z tych praw przyrody.
Obecnie podtrzym uje się skłonność ku mi
stycyzmowi w części przez wrodzone usposo
bienie, „naturam furca expellas, tam en u sepie re cu rre t,” w części zaś przez wpływ nianiek i pierwszych wychowawczyń, które ta k głębo
ko wszczepiają w umysł dziecięcy wiarę w cudy i duchy, źe cały postęp oświaty, a na
wet i szczere zajęcie się nauką nie zdołają już w zupełności jej wrytępić.
Czy zwolennicy mistycyzmu nie zdają sobie sprawy z zam ętu pojęć, w ja k i w padają przez niedorzeczne swe spekulacye? Przecież mo
żliwość poznawania w ogólności polega tylko n a tem , że wszystko dzieje się na świecie we
dle stałych praw', na zasadzie stosunku przy-
czynowości do skutku. Niech tylko sobie uprzytomnią, na czem zależy już samo rozpo
znawanie zewnętrznego świata przez oko, ucho i zmysł dotykowy. Przecież myślenie uskutecznia się także wedle stałych prawideł, nazwanych prawam i logiki. Jeżeli prócz świata, który b adają nauki przyrodnicze, istnieje jeszcze drugi świat nadprzyrodzony, dowolnie i bez prawideł oddziaływający na pierwszy, wtedy już nie mogą na tym świecie materyalnym rządzić praw a stałe, lecz panuje dowolność i chaos, a chaosu rozjaśnić niepo
dobna. W tedy wszelkie badania stają się zbytecznemi, a zatem i badania spirytystycz
ne. P rzy takich zapatrywaniach nie pojmuję, ja k osoby przyzwyczajone do naukowego spo
sobu myślenia i badania, mogą się zdecydo
wać na przyjęcie udziału w praktykach spiry- tystów, szczególnie, gdy doświadczenia są kie
rowane przez impresaryów, nieprzywykłych do ścisłego i sumiennego badania i nietrosz- czących się o istotne wyświetlenie prawdy.
Skłonność ku spirytyzmowi m a niewątpli
wie główne swe źródło w dążności do wniknię
cia w istotę bytu pośmiertnego. Jego zwo
lennicy żywią przekonanie, że przy pomocy duchów zdołają dowiedzieć się czegoś pewniej
szego o owym bycie tajemnym. Należy też przypuścić u tych osób odpowiedni zasób po
bożności. Lecz trudno zrozumieć, ja k im się udaje pogodzić praktyki spirytystyczne z za
sadami wiary. W średnich wiekach uznano- by media niewątpliwie za czarowników, pro
wadzących konszachty ze złemi duchami, i spalonoby je na stosie.
Zwolennicy mistycyzmu uganiają się ko
niecznie za cudami. Czy nie pojm ują, że największe cudy stoją nam bezustannie ęrzed oczami, a jed nak ich nie dostrzegamy? Świat w którym istniejemy, z całym swym mecha
nizmem stanowi cud najwspanialszy. Czyż mogę szukać większego jeszcze cudu od tego, na jak i tu z Rysów spoglądam? Czy siła po
budzająca stoliki do harców większe cudy wyprawia od władzy, k tó ra to szczyty aż ku obłokom napiętrzyła? Czy niewzruszone p ra wa, kierujące bytem i rucham i bezgranicz
nego świata, nie więcej godne podziwu od praktyk kapryśnych duchów medyumistycz- nych? W edle mego przynajmniej przekona
nia, niema szczytniejszego celu od badania
praw wieczystych,, które rządzą tym światem,
5 6 WSZKCHSWIAT. N r 4.
dostępnym dla naszych w ładz umysłowych, i od usiłowań nad polepszeniem warunków bytu ludzkości, przez praktyczne zużytkowa
nie nabytych tą d rogą zasobów wiedzy.
W śró d takich dumań, często przerywanych koniecznością zw racania bacznej uwagi na trudności drogi, dotarliśm y nareszcie do g ra ni, z której otw iera się obszerny widok n a do
linę B iałej wody, Czeski staw i część T a tr, wznoszącą się n a gruncie węgierskim. N a blizkim szczycie Rysów dostrzegliśm y grono turystów , którzy ciekawie przypatryw ali się naszej gimnastyce na strom ej grani pod szczytem, a gdy po kilkudziesięciu krokach stanęliśm y obok nich na wązkim czubku, przywitano nas serdecznie jak b y dawnych znajomych. Z astałem tam lubowników przy
rody z różnych sąsiednich krajów . W yw ią
zała się żywa rozmowa, opisałem im schroni
sko przy Morskiem Oku, do którego zamie
rzali się spuścić, trudności drogi i t. p.; a ze
brałem z ich opowiadań różne wskazówki o nowych drogach, schroniskach i hotelach, które w dalszej mojej wędrówce po węgier
skiej stronie T a tr okazały mi się bardzo cen- nemi. P rzy oglądaniu rozległego i w spania
łego widoku, który naokoło nas się roztaczał, ! mój góral nierównie lepiej objaśnił nam poło
żenie i nazwy szczytów i stawów od przewod
ników spiskich, którzy tui’ystów przyprow a
dzili na Rysy. Zabaw iłem na szczycie kilka godzin, a po pożegnaniu się z towarzyszami zwróciłem się z moim przewodnikiem ku do
linie Mięguszowieckiej i Szczyrbskiem u sta wowi. Spotkanie to na R ysach dziwnie odbi-
jja ło od wspomnień, jak ie mi pozostały po po- j
dobnych spotkaniach n a Swinnicy, Czerwo
nym W ierchu lub Krzyżnem . T am zaledwie odpowiedziano n a moje słowa powitalne, gdym zbliżał się do osób wcześniej na szczyt przybyłych, a panie wcale się nie odzywały, zapewne dlatego, że nie byłem im p rzed sta
wiony.
Przybyliśm y jeszcze dość wcześnie do Szczyrbskiego jeziora. Cudowny widok na jezioro i bliższe i odleglejsze szczyty skłonił mnie do przepędzenia reszty dnia przy jego brzegu i do skorzystania z wygodnego nocle
gu. Zasnąwszy na miękkiem posłaniu, m ia
łem zabawne m arzenie, k tóre mi utkwiło w pamięci. Zdaw ało mi się, że rozmawiam z cieniem D em okritosa z A bdery, sławnego
filozofa i twórcy teoryi atomistycznej. Opo
w iadał mi, że po śmierci nie wpuszczono go ani do Elizeum , ani do Orkusa, ponieważ wy
szydzał za życia wszystkie niedorzeczne po
stępki swych współobywateli. N ie podobało się władcom Olimpu, że usiłował ludzkość uczynić zbyt m ądrą. Gdyby mu się to było udało, ustałyby wszystkie swary i wojny na ziemi, a całe grono olimpijskie nie miałoby czem się zajmować. Skazano go więc na wieczne tułactw o po ziemi i na pańszczyznę u wszelkiego rodzaju kuglarzów, którym odtąd dopom agał przy bałam uceniu ludzkości.
W ostatnich czasach, po zaniechaniu prześla
dowań czarowników, zmuszony je s t służyć szczególnego rodzaju osobom, oznaczanym wyrazem medium, zapewne dlatego, że stano
wią coś pośredniego pomiędzy czarownikami i kuglarzam i; musi dźwigać stoły, posuwać pianina, pukać, odciskać łapę, (której w isto
cie nie ma), na mokrej glinie i różne inne do
konywać cudy. Gdy nareszcie mi oświad
czył, że obecnie wolno mu zaglądać czasami do Orkusa, prosiłem go, ażeby pozdrowił tam wszystkich męczenników oświaty i nie zapo
m niał także o H ypatyi, ponieważ zanosi się na to, źe nowożytni filozofowie będą zapewne także kamienowani. Filozofią i hum anitaryzm spychają obecnie w kąt, zato zaczynają roz
kwitać różne inne piękne nauki, ze spirytyz
mem na czele.
Od Szczyrbskiego jezio ra powędrowałem wygodnie wzdłuż południowego podnóża T a tr i zajrzałem do różnych pięknych dolin. M i
ja ją c nareszcie szczyty G ierlacha, owego E ld o rad a dla każdego do Zakopanego świeżo przybyłego młodzika, usiłującego zdobyć w ja k najkrótszym czasie sławę prawdziwego taternika, podążyłem przez dolinę Felkową do Polskiego Grzebienia i do Roztoki, a osta
tniego dnia wróciłem wygodnym marszem do Zakopanego. Po całej tej drodze myśli moje powracały bezustannie do kwestyj, poruszo
nych przez rozmowę przy M orskiem Oku.
W toku rozważań utwierdziło się we mnie przekonanie, źe źródło, z którego w ypływ ają nietylko najwznioślejsze i najpoważniejsze myśli człowieka, ale także wspomniane po
przednio dziwaczne ich skoki i koziołki, sta
nowi wieczna i nierozwiązana dotąd (a może
i na zawsze) i ciemniejsza jeszcze od istoty
spraw życiowych zagadka o wzajemnym sto
WSZECHSWIAT. 57
su n k u z ja w isk m a te r y a ln y c h i p sy c h ic z n y cli.
N a d t ą z a g a d k ą ro z u m lu d z k i p r a c u je od w iek ó w , le c z a n i P la t o n , an i S p in o z a , D e s c a r - te s , K a n t i n a jn o w si filo zo fo w ie je j n ie r o z w ią z a li i d la t e g o n ie m o ż n a s ię d ziw ić, że m y ś li k a ż d e g o c z ło w ie k a , m e d y tu ją c e g o n a d is t o t ą b y tu , d o n iej b e z u s ta n n ie p o w r a c a ją . N ie m o ż n a t e ż s p ir y ty s t o m c z y n ić za rzu tu z u s iło w a ń n a d o d k r y c ie m n o w y c h d ró g w n ik n ię c ia w is t o t ę w sp o m n ia n y ch ta jn ik ó w , lecz ty lk o z p o m ija n ia w sz y stk ie g o , co ro zu m lu d z ki d o tą d z d o ła ł z d o b y ć , i c z e p ia n ia się z a r z u c o n y c h o d d a w n a n ie d o r z e c z n y c h w y o b ra żeń . L e c z z a d a ję so b ie p y ta n ie , czy p o tr a fiłb y m w y m y ślić co ś le p s z e g o n a m ie jsc e ró ż n y c h b e z p o d s ta w o w y c h p o g lą d ó w ? N ie m a m tej z u c h w a ło ś c i, a ż e b y m u w a ż a ł się z a m ę d r s z e g o i z d o ln ie js z e g o o d n a jz n a k o m its z y c h m y ślic ie li, k tó r z y d a r e m n ie u s iło w a li r o z w ią z a ć w s p o m n ia n ą z a g a d k ę . A l e są d z ę , ź e p o tr a fiłb y m p o n ie k ą d w y d a tn ie p r z e d sta w ić d o
ty c h c z a s o w e rezfÓ ta ty w ie d z y , k tó r e n a m w s k a z u ją , w ja k im k ie r u n k u d a lej p o d ą ż a ć w y p a d a i ja k ie m a n o w c e o m ija ć n a le ż y , a ż e b y n ie p o p a ść w la b ir y n t fa n ta s ty c z n y c h u ro jeń .
P r z y p o m in a m i się tu r o z m o w a , k tó r ą p r o w a d z iłe m k ie d y ś n a p od o b n ej w y c ie c z c e z a g r a n ic ą z k ilk o m a p r o fe so r a m i u n iw e r sy te tu . J e d e n z n ic h r z u c ił m i z a p y ta n ie , c z y p r z y p u s z c z a m , ż e z d o ła łb y m p r z e c z y ta ć m y ś li w m ó z g u ż y ją c e g o c z ło w ie k a , g d y b y śm y p o tr a fili d o n ie g o w sk r o ś z a g lą d a ć i d o k ła d n ie b y li o b e z n a n i z e w sz y s tk ie m i s z c z e g ó ła m i j e g o b u d o w y , j a k ró w n ie ż z c a ły m j e g o u k ła d e m a to m is ty c z n y m w sta n ie czyn n ym i sp o c z y n ku . O d p o w ie d z ia łe m n a to tw ie r d z ą c o , le c z p y ta ją c y w r ę c z z a p r z e c z y ł m o ż n o śc i fiz y c z n e go r o z p o z n a w a n ia b ie g u m y śli. W y t ł u m a c z y łe m m u w te d y , ź e p o w sta w a n ie m y ś li j e s t d la m n ie n iem n iej z a g a d k o w e m , ja k d la n ie g o , a le z b a d a w s z y d o k ła d n ie r u c h y lu b zm ia- ny fiz y c z n e , u w y d a tn ia ją c e się p rzy p o w s ta w an iu o d d z ie ln y c h p o ję ć i w y o b r a ż e ń , m ó g ł
b y m r o z p o z n a ć m e c h a n iz m m y ś le n ia i w y c z y ta ć w n im m y ś li, j a k w k s ią ż c e , w k tó r e j m y śli s ą r ó w n ież ty lk o s y m b o liz o w a n e p r z e z u m ó w io n e z n a k i c z y li lite r y . M y ś l n ie j e s t w ię c ja k im ś u p o sta c io w a n y m p r o d u k te m m a- te r y a ln y m lu b e te r y c z n y m , k tó r y się w y tw a r z a w m ó z g u , j a k m ocz w n e r k a c h , (w e d le p o ró w n a n ia M o le s c h o tta ) , lu b u k r y w a w lite - j
r a c h k s ią ż k i1 i z n ich p r z e le w a s ię do m ó z g u , n ie p r z e sk a k u je te ż z je d n e g o m ó z g u do d r u g ie g o w s ta n ie g o to w y m p r z y ta k zw a n ej su g- g e s t y i u m y s ło w e j, a le z o s ta je ro z b u d z o n ą p r z e z m a te r y a ln e d źw ięk i (s ło w a ) lu b fo r m a l
n e zn a k i (lite r y ) i sta n o w i p ro ces z u p e łn ie o d r ę b n y , k tó r e g o is to ty n ie p o jm u je m y , c h o c ia ż sa m i c ią g le o b se r w u je m y , j a k j e d n e m y ś li w n a s ja k b y z u k r y c ia w y sk a k u ją , in n e za ś z h o r y z o n tu św ia d o m o śc i z n ik a ją . W o la tw ó r c y ś w ia ta z d o ln a w p r a w d z ie u n ieść c a łe g ó r y , a le m y ś l c z ło w ie k a b e z u d z ia łu m ięśn i n ie d ź w ig n ie n a jm n ie js z e g o n a w e t sto lik a .
B liż s z e ro z w in ię c ie t y c h id e i w d ru k u p r z y d a ło b y s ię m o że p ew n ej lic z b ie osób m y ś lą c y c h , k tó r e w o b ecn y m c h a o sie śc ie r a ją c y c h się p o g lą d ó w n ie u m ie ją się d o s ta te c z n ie zo r y e n to w a ć . P o s ta r a m s ię t ę m y ś l w p ro w a d z ić w c z y n , g d y z n a jd ę n a to w o ln ą ch w ilę.
L e c z d o z r o z u m ie n ia p sy c h ic z n y c h czy n n o ści m ó z g o w y c h n ie z b ę d n ą j e s t z n a jo m o ść a n a to m iczn ej b u d o w y o r g a n u m y ś le n ia i z a s a d n i
c z y c h d a n y c h z j e g o fiz y o lo g ii. P o s t a r a m się w ię c od p o w ied n ie w ia d o m o śc i w y ło ż y ć w sz p a l
ta c h W s z e c h ś w ia ta . Z u s ta lo n y m ty m z a m ia r e m p o w r ó c iłe m do Z a k o p a n e g o .
II. Hoyer.
O P Ł O M I E N I U .
Odczyt wygłoszony na zjeździć Bryt. Stowarzyszenia Nauk w Nottingham d. 15 września 1893 r. przez prof.
A rtura Smithellsa.
(C iąg d alszy ).
P o z n a w s z y sto su n e k p ło m ie n ia do w y b u ch u , o d k ry w szy , ź e p ło m ie n ie m a ją o d d zieln e str e fy p a le n ia , u z b r o je n i w p r z y r z ą d p o z w a la j ą c y r o z c in a ć p ło m ie ń , m o ż e m y te r a z p r z y s t ą
p ić d o r o z w a ż e n ia k w e sty i n a jw a ż n ie jsz e j.
N ie m a m z a m ia r u n in ie jsz e g o w ie c z o r u r o z
w o d z ić s ię sz c z e g ó ło w o o str o n ie ch em iczn ej
p rzed m io tu . M a o n a j e d n a k w so b ie p a r ę
p u n k tó w , n a k tó r e k o n ie c z n ie m u s z ę zw ró cić
w a s z ę u w a g ę . P ło m ie ń , j a k w id z im y , j e s t
t ą o k o licą , w k tó rej z m ia n y ch e m ic z n e w y s tę
źy oczekiwać, źe ch a rak ter płomienia, jego bu
dowa i wygląd powinny się zmieniać stosownie do zmian chemicznych rodzących tam te; zu
pełnie n atu ra ln ą będzie uwaga, źe im bardziej złożone będą zmiany chemiczne, tem bardziej złożony będzie płomień. Najlepiej skład, o którym mowa, widać z następującej t a belki:
dalszy stopień komplikacyi, sk łada się on z dwu pierwiastków, z których każdy spala się na swój sposób. Nakoniec dochodzimy do wielkiej grom ady związków węgla, do której należą wszystkie zwykłe ciała palne—olej, łój, wosk, olej skalny i gaz oświetlający. W ę giel i wodór, każdy oddzielnie, są w nich p al
ne; z nich węgiel, ja k widzieliśmy, spala się w dwu fazach.
f>8 WSZECHSWIAT. N r 4 .
pu ją wraz z rozwojem św iatła. S tą d to nale
c ia ła p alnego
W o d ó r T le n e k w ęgla W ęg iel C yan S iark o w o d ó r W ęg lo w o d o ry
W piewszej kolumnie napotykam y 6 ciał palnych, których skład podany je s t w kolu
mnie drugiej. W szystkie te ciała podczas palenia łączą się z tlenem powietrza. P rzy kład wodoru je st najprostszy. G az ten, pa
ląc się, łączy się z połową objętości tlenu i tworzy p arę wodną. P rzebieg 4en nie ulega nigdy żadnej komplikacyi. S tą d to możemy przepowiedzieć bardzo p rostą budowę dla płom ienia wodorowego. To samo można po
wiedzieć o płom ieniu sąsiedniego gazu, tlen
ku węgla, który, chociaż złożony, łączy się odrazu z równą sobie objętością tlenu i spala się, dając dwutlenek węgla. T rzeci m ateryał palny, węgiel, przedstaw ia rys nowy: paląc się, może się połączyć z tlenem w dwu fa
zach— w pierwszej chwili tworzy tlenek wę
gla, który, ja k to ju ż ra z widzieliśmy, sam może się łączyć z tlenem, tworząc dwutlenek węgla. W ęgiel nie u latn ia się i nie znamy go w postaci gazu, więc z przykładu tego ko
rzystać nie możemy. A le najbliższy m ateryał tabelki, cyan, może służyć bardzo dobrze, gdyż skład a się z węgla i azotu, który w zwy
kłych w arunkach uważany je s t za niepalny.
Używać w danym razie cyanu je st to samo co używać pary węgla. Możemy oczekiwać pew
nej komplikacyi w płomieniu cyanu skutkiem tego, że węgiel może się palić w dwu fazach.
N ajbliższy sąsiad, siarkowodór, przedstaw ia
P r o d u k t y
- -
S p alen ia częściow ego j S p alen ia zupełnego
w oda . w oda
d w u tlen ek w ęgla d w u tlen ek w ęgla tle n e k w ęgla
jd w u tlen ek w ęgla tlen ek w ęg la i a z o t j d w u tlen ek w ęgla i a z o t
w oda i s ia rk a , w oda i d w u tlen ek sia rk i tle n e k w ęgla, d w u tle n e k ; d w u tle n e k w ęgla i w oda
w ęgla, w odór i w oda
Teraz spróbuję spojrzeć na nasze zadanie w jego formie najprostszej; do tego celu obie
ram jako gaz tlenek węgla. Mógłbym obrać wodór, gdyby nie to, źe płomień jego jest p ra wie niewidzialny. A zatem obieram strum ień tlenku węgla do naszego doświadczenia z okrą
głą ru rk ą szklaną. Gaz ten, paląc się, daje płomień niebieski. B adając go z bliska, po- I strzegam y, że je st to zwyczajna powłoka stożkowata wewnątrz pusta o charakterze wybitnie jednostajnym . Powinienem dowieść I ściśle, źe ona je s t pusta, ale mogę to uczynić
| w jednej chwili za pomocą prostego sposobu prof. Thorpego, polegającego n a szybkiem wprowadzeniu do środka płom ienia główki zapałki. T eraz główka je s t dobrze wprowa- I dzona do środka płom ienia i oto widzicie, że pozostaje tam dosyć długo, niepaląc się, co I wskazuje jasno, że niema palenia się we
wnątrz stożka. Stożkowaty k ształt płomie
nia daje się z łatwością wytłumaczyć. Gdy strum ień gazu wychodzi z rurki, porcye ze
wnętrzne piięszają się z powietrzem i p alą się. W ew nętrzne warstwy muszą kolejno posuwać się coraz dalej ku górze, zupełnie ja k jed n a za drugą ru ry teleskopu, zanim mogą otrzym ać dosyć powietrza do palenia się i w ten sposób dochodzimy do kształtu stożka.
W ypada jeszcze zdać sobie sprawę z jednej w ęg iel i tlen
w ęgiel i azot,
w o d ó r i sia rk a
w o d ó r i w ęgiel
N r 4. WSZECHSWIAT. 59 rzeczy, a tą je s t świetność i barw a płomienia.
Kw estye te należą niezawodnie do najbardziej zajmujących ale zarazem do bardzo trudnych, a pomimo tego nie mogę im poświęcić więcej niż kilka wyrazów. N a zapytanie „dlaczego płomień świeci?” istnieje odpowiedź, że ciepło wydzielające się podczas działania chemicz
nego podnosi produkty spalenia do tem pera
tury, przy której one się żarzą—mamy więc w danym razie „niebieskie ciepło.” Gdy teraz wstawimy przyrząd termometryczny do w nętrza płom ienia tlenku węgla, niepowinien on w żadnym punkcie wskazać nam tem p era
tu ry wyższej n ad 1500° C.; jednakże jeśli ogrzejemy gotowy dwutlenek węgla do tem peratury pomienionej nie otrzymamy żadnej oznaki świecenia. N a tej podstawie kilku wybitnych badaczów zaczęło porzucać p ro ste dawniejsze objaśnienie i twierdzić, że świecenie płomienia tlenku węgla zależeć musi nie od ciepła reakcyi chemicznej, ale od pew
nych wyładowań elektrycznych pomiędzy cia
łam i wstępuj ącemi w związek, które to w yła
dowania w ytw arzają zaburzenia eteru do
strzegane jako światło. Ten pogląd, zdaje się, polega na błędzie zasadniczym. Tempe
r a tu r a wskazywana przez przyrząd wprowa
dzony do w nętrza płomienia je st tem p eratu rą średnią niepoprawioną na straty skutkiem przewodnictwa. Nie je st to tem peratura gazu nowopowstałego, lecz mięszaniny jego i ga
zów niespalonych. Gdybyśmy posiadali b a r
dzo mały przyrząd, dający się przyłożyć do cząsteczek nowo powstałego gazu, znaleźliby
śmy niewątpliwie tem peraturę ich o wiele wyższą niż ta, ja k ą wskazują zwykłe przyrzą
dy termometryczne; nie je s t rzeczą niepodo
bną, źe tem p eratu ra może wynosić kilka ty sięcy stopni, czyli byłaby istotnie blizką do tem peratury dającej się obliczyć z ciepła spa
lenia gazów i ciepłojemności produktu. Nie możemy mówić, że płomień świeci z jakiej- bądź przyczyny innej niż zwykłe ciepło, gdyż me mamy możności zobaczenia, czy dwutlenek węgla żarzyłby się, gdyby tem peraturę jego przez ogrzewanie zewnętrzne podnieść do kil
ku tysięcy stopni.
Jednocześnie niewiele pomoże widoczne podobieństwo płomienia tlenku węgla do wy
glądu gazu rozrzedzonego w rurce Geisslera w chwili wyładowania elektrycznego. Mam tu tak ą właśnie ru rk ę, zawierającą dwutlenek
węgla; gdy wyładowują przez nią elektrycz
ność, widzicie światło uderzająco podobne do naszego stożkowatego płomienia tlenku wę
gla. S tąd można wyprowadzić pewien zwią
zek pomiędzy obu zjawiskami, niemogąc jed nak utrzymywać, źe on faktycznie istnieje.
Kie ulega wątpliwości, że powinnibyśmy już znacznie lepiej znać oba zjawiska.
Zajmowaliśmy się dotąd najprostszym wzo
rem płomienia. W idzimy, źe składa się on z pojedynczej stożkowatej powłoki spalenia, że w każdym punkcie tej ostatniej odbywają się te same zmiany chemiczne i każdy punkt skutkiem tego posiada ten sam wygląd.
'!i,; i
[ 1
* 3
F ig . 2.
Przechodzimy do płomienia cyanowego.
Płom ień to zadziwiająco piękny; składa się on, ja k widzicie, z dwu części wyróżniających się: stożka różowego, otoczonego stożkiem bledszym, który bywa świetnie niebieskim w pobliżu stożka wewnętrznego i daje cień zielonawo szary. Ja k a ż je st przyczyna tej podwójnej budowy? Mogłoby to pochodzić stąd, że część gazu pali się naokoło otworu, reszta zaś dalej w stożku drugim; ale podo
bieństwo spraw chemicznych w obu częściach płomienia wydaje się tu nieprawdopodobnem z powodu różnicy w barwie. Jed y n ą zada- walniającą odpowiedź możnaby osięgnąć przez oddzielenie obu stożków i zbadanie analitycz
ne gazów będących w przestrzeni między nie
mi. To zaś daje się z łatwością uskutecznić za pomocą przyrządu oddzielającego stożki.
T eraz tworzę płomień w otworze naszego
przyrządu do oddzielania stożków i dodaję
pewną ilość powietrza do cyanu. W idzicie,
60 WSZECHSWIAT. N r 4.
że różowo zabarwiony stożek nieco się zwęża.
P alący się gaz tera z otrzym uje z łatwością właściwą ilość powietrza i nie potrzebuje uchodzić nazew nątrz. Je śli dłużej będę pod
wyższał dopływ powietrza, m ięszanina wzno
sząca się nabędzie własności wybuchowych, patrzcie teraz, ja k stożek wewnętrzny zaczyna spuszczać się w ru rce i idzie nadół dotąd, po- póki go nie zatrzym a wązka ru rk a czyli tam , gdzie bieg gazu jest szybszy. M am y więc płomień cyanu rozdzielony i w ybierając prób
ki gazów z przestrzeni międzystoźkowej do analizy, możemy dowiedzieć się, ja k ie zmiany chemiczne odbyły się w stożku wewnętrznym różowozabarwionym. A naliza wskazuje, źe w spaleniu się węgla cyanu ja k o pro d u k t wy
łącznie prawie występuje tlenek węgla; tlenek węgla tedy się wznosi, a gdy napotka więcej tlenu w powietrzu zewnętrznem spala się w drugim stożku na dwutlenek węgla.
P ow racając do płom ienia czystego, niezmię- szanego gazu palącego się w otworze ru rk i, widzimy, źe gaz i powietrze p rzenikają się n a
wzajem. Gdy tlenu je s t tam ju ż dosyć do spalenia się gazu na tlenek węgla, otrzym uje
my stożek różowo zabarwiony, a nazew nątrz jeg o tam , gdzie ten tlenek węgla otrzym uje więcej powietrza, m am y drugi stożek. T a budowa dwustożkowa odpowiada w tedy dwu fazom chemicznym spalenia.
T eraz zechcemy posunąć się dalej, uprze
dzając, że gdybyśmy dodali bardzo wiele po
w ietrza do cyanu, ja k to m a miejsce w dmu
chawce, budowa dwustożkowa zniknęłaby, ponieważ węgiel powinienby się spalić "odrazu n a ostateczny produkt, dwutlenek węgla.
Możemy to z łatw ością wykonać: oddzielę znowu oba stożki w naszym przyrządzie i b ę
dę dodawał coraz więcej powietrza. W ted y widzimy, że drugi stożek stopniowo znika a te ra z całkowite palenie odbywa się n a koń
cu ru rk i wewnętrznej. Chociaż ta k jest, pło mień nie je st jeszcze zupełnie prostym stoż
kiem. W idzicie, źe otacza go zielonawa aureola (halo). A ureolę tę zawdzięczamy, zgodnie ze zdaniem prof. l)ixona, tem u fakto
wi, że azot cyanu, ściśle biorąc, nie jest niepalny. Dowiódł tego prof. Crookes na swoim pięknym płom ieniu powietrznym i zresz
t ą zielonawe halo występuje najczęściej w tych wypadkach spalenia, gdzie tw orzą się tlenki azotu.
W raca ją c do naszej tabelki, możemy teraz przystąpić do palnego siarkowodoru. Gaz . ten, przypominacie sobie, składa się z dwu oddzielnie palnych pierwiastków, z których każdy spala się w jednej fazie. Płom ień, jak to było do spodziewania, je st dwustoźkowy, nie będę jed n ak k ład ł nacisku na tym wypad
ku poczęści, ponieważ nie je st jeszcze dosta
tecznie opracowany, a poczęści z powodu, że dłuższe eksperymentowanie z tym gazem, są
dzę, byłoby nieznośne n a naszem posiedzeniu.
Z tego powodu przechodzę odrazu do związków węgla i wodoru, w których nietylko zn ajd ują się dwa pierwiastki, ale jeden z nich, ja k to widzieliśmy, posiada dwie che
miczne fazy spalenia. T u taj m am całkiem nieograniczony wybór m ateryału, ponieważ znajdujem y się w dziedzinie ciał palnych, któ
re zwykle zao patrują nas w światło. Z atrzy m am y się, dla samej przyzwoitości, na gazie oświetlającym. J e s t to napraw dę kompleks ciał palnych, w jednej połowie złożony z wo
doru, w drugiej co najmniej z tuzina rozmai
tych związków węgla i wodoru. A le do
świadczenie wskazało nam , źe zjawiska che
miczne dotyczące spalenia zachowują tutaj całkowicie ten sam ch a rak ter ja k te, które badaliśmy dla prostego związku węgla i wo
doru.
Z d aje się, źe nie potrzebuję uwydatniać, ja k rozmaitym je st ch arakter płom ienia świe
cy lub gazu oświetlającego. Macie tutaj przed sobą (rys. 2, C) obraz małego płomie
nia gazu oświetlającego, wytworzonego przez otwór okrągły. Cztery części d ają się tu jasno odróżnić. N ajpierw środkowa i n aj
ciemniejsza, zaw ierająca gaz niespalony, zu
pełnie ja k w wypadku płom ienia tlenku wę
gla. Być może, je st rzeczą niewłaściwą mó
wić o tej części jak o o części płomienia, gdyż w rzeczywistości je s t to okolica bez płom ie
nia. P rzy podstawie płomienia znajdują się dwie smugi niebieskie, obejmujące dolną część płomienia. T aki ich wygląd wynika, rzecz prosta, ze sposobu patrzenia n a płomień.
Smugi napraw dę pochodzą od powłoki, k tó ra otacza płomień jak kielich nieprzerwany.
W ydaje się ona błyszczącą, gdy patrzym y na
brzeg płomienia; gdy zaś patrzym y n a nią
przez płomień, a więc n a środek rysunku, jest
bardzo bladą. N astępnie musimy zauważyć
N r 4. WSZECHSWIAT. 61 . część żółtą błyszczącą tak silnie, że w istocie
zaćmiewa inne części. Chociaż wydaje się błyszczącą i gęstą, je s t to poprostu pusta po
włoka. N akoniec nad całym płomieniem roz
lewa zewsząd blady płaszcz płomienny o b a r
dzo słabej świetności i barwie całkiem niewy
raźnej, k tó rą możnaby nazwać barw ą lilaku.
Części te d ają się zauważyć w każdym pło
mieniu zwykłym. Niezawsze jed n ak zajm u
ją one to samo miejsce. W płomieniu wy
tworzonym przez dobry palnik gazowy żółta część umyślnie zajm uje ja k najwięcej miejsca;
w płom ieniu otrzymywanym od knota lub od lam pki spirytusowej możecie wiedzieć, że płaszcz zewnętrzny je st wyraźnie rozwinięty.
Jeśli pragniem y zrozumieć płomień, musi
my wynaleźć rozumne objaśnienie, dlaczego istnieją w płom ieniu ta k różne pod względem anatomicznym części. Jed e n ważny punkt możemy znaleźć odrazu. Zwykły płomień zawdzięcza swoję zawiłą budowę powolności, z ja k ą on otrzymuje tlen niezbędny do pale
nia. P rzy natychmiastowym i w ystarczają
cym dopływie powietrza, charakterystyczna budowa znika. Możemy się co do tego upew
nić, nadając strumieniowi gazu szybkość do
stateczną. M am tu cylinder stalowy zawie
rający gaz oświetlający pod bardzo Wysokiem ciśnieniem. Jeśli pozwolę gazowi uchodzić powoli, otrzym am y płomień o zwykłej budo
wie; lecz niechże ten dopływ będzie przyspie
szony, mięszanie z powietrzem następuje prędko, a my postrzegam y blady płomień, o budowie zupełnie niezróżnicowanej. Ten sam rezultat osięgnąćmożemy, wprowadzając silny strum ień powietrza do wnętrza zwykłego płomienia, ja k to m a miejsce w dmuchawce bunsenowskiej. W takim razie płomień jest jednorodniejszy niż w wypadku poprzedzają
cym. Budowa więc zwykłego płom ienia ga
zowego zależy w znacznym stopniu od szyb
kości, z ja k ą gaz otrzym uje powietrze nie
zbędne do spalenia.
T eraz chcąc posunąć się naprzód, pozwolę sobie pokazać wam, ja k łatwo dają się oddzie
lić oba stożki i znaleźć, co w nich zachodzi.
Znowu korzystam z naszego separatora. N a j
pierw badam y zwykły płomień gazowy, świe
cący w otworze rurk i zewnętrznej. P rz e puszczam powietrze—płomień traci swą świe
tność i staje się zwykłym płomieniem Bunse- n a o dwu stożkach. W dalszym ciągu dodaję
j