• Nie Znaleziono Wyników

ORGANIZACYA PRACY NAUKO­WEJ BADAWCZEJ W PRACOWNI FIZYKOCHEMICZNEJ ł). „

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "ORGANIZACYA PRACY NAUKO­WEJ BADAWCZEJ W PRACOWNI FIZYKOCHEMICZNEJ ł). „"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JsTa. 41 M584). Warszawa, dnia 13 października 1912 r. Tom X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA“ . W Warszawie: ro czn ie rb. 8 , kwartalnie rb. 2 . Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i W szechświata** i w e w sz y stk ic h k się g a r­

n iach w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta '4 p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o re m w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A .Nfe. 3 7 . T e l e f o n u 8 3 - 1 4 .

F . A. G U Y E

(prof. ch e m ii fizycznej w u n iw e rsy te c ie g enew skim ).

O R GA NI ZA CYA P R AC Y N A U K O ­ W E J B A D A W C Z E J W P R A C O W N I

F I Z Y K O C H E M I C Z N E J ł).

W miarę ja k nauka rozszerza się i po­

głębia, produkcya naukowa staje się co­

raz trudniejszą. Niemożna istotnie przy­

stępować do badań naukowych z wido­

kami powodzenia, niezdobywszy sobie poprzednio ogólnych wiadomości w t e ­ oryi i praktyce, które, stale się zwiększa­

jąc, lat kilku w ym agają na przygotowa­

nie. Ta trudność w chemii fizycznej szczególnie daje się we znaki; niemożna w niej czynić postępów, niestudyując poprzednio szczegółowo chemii i nieopie- rając się w stud y ach swych na znajomo­

ści licznych i różnorodnych metod fizycz­

nych. Zresztą ta k a wzajemna zależność

!) Odczyt. Paryż 1|VII 11.

różnych działów nauki j e s t obecnie zja- wiskiempowszechnem. Jeśli nie chcemy si^

doczekać zwolnienia postępu nauki, za­

stanowić się musimy nad warunkami, w jakich rozwija się najdogodniej pro­

dukcya naukowa w pracowniach bada­

czów. Stąd dla kierowników ich płynie obowiązek podzielenia się wynikami swych doświadczeń na tem polu; tą bo­

wiem drogą jedynie dojdziemy do pe­

wnych konkluzyj o przeróżnych rodza­

ja ch organizacyi i jej najkorzystniejszym układzie. Mówię tu o „różnych rodza- j a c h “, ponieważ zagadnienie nasze z pe­

wnością kilka może mieć rozwiązań, przy­

stosowanych czy to do n atu ry badań, czy też do Avłaściwości i temperam entu badaczów.

Poniższe myśli opierają się na dwu- dziestoletniem mniej więcej doświadcze­

niu w nauczaniu fizykochemii we wszech­

nicy genewskiej; nie ubiegają się więc o nic więcej niż o podanie jednego z wielu możliwych rozwiązań zagadnienia.

Przyglądając się zrazu całokształtowi

zagadnienia, spostrzegamy, że chodzi tu

o to, aby tak ilość jak i jakość produk-

cyi naukowej pomnożyć i polepszyć, przy-

czem produkcyę samę mierzymy iloczy­

(2)

692 WSZECHSWIAT No 41

nem z ilości i jakości, przez co nabiera ona kształtów wzoru energii.

Dwa ukazują się nam środki ku tem u celowi wiodące:

1) polepszenie środków pracy;

2) podniesienie osobistej w ydajności poszczególnego badacza.

Najkorzystniej będzie dwie te strony zagadnienia zbadać każdą zosobna. P o ­ lepszenie urządzeń pracowni j e s t z pe­

wnością ważnym środkiem ku podniesie­

niu wydajności pracy.

Po bliższem zastanowieniu okazuje się jednak, że sposób ten nie na tyle, j a k b y się zrazu zdawało, je s t skuteczny. Z pe­

wnością produkcya naukow a poszczegól­

nych pracowni nie znajduje się w pro­

stym stosunku do wartości, ja k ą p rzed ­ staw iają ich urządzenia i ich roczne w y ­ datki pieniężne. W yrów naw szy w szyst­

kie inne warunki, spostrzeżemy, że p ra­

cownie z ograniczonemi środkam i robo- czemi naogół daleko więcej w y k azu ją zdobyczy, aniżeli zaopatrzone wysokiemi dochodami. Kilka najśw ietniejszych od­

kryć fizykochemicznych z naszych cza­

sów wyszło z pracowni ubogo bardzo z a ­ opatrzonych, j a k n aprzykład odkrycie r a ­ du i polonu przez państw o Curie.

Potrzebne więc będzie zbadanie pow o­

dów nieproporcyonalności wyników i n a ­ kładów na urządzenia.

Po długiem zastanaw ianiu się, dosze­

dłem do przekonania, że w tym p rzy p ad ­ ku wypływ a ona z niesłychanie szybkie­

go rozwoju chemii fizycznej. W ty m dziale nauki ukazuje się rozpraw rocznie 1500 — 2 000, czyli 5 do 6 dziennie; wiel­

k a zaś ich część w y m ag a nowej techniki doświadczalnej. Stąd poważną pracą dla kierownika pracowni je s t u trzym y w anie całego swego m a tery ału na wysokości pojawiających się co chwila nowości.

N ikt nie wątpi, że m a tery ał ten n igdy nie może być skom pletow any do stan u chwili bieżącej, pomimo najusilniejszej naw et pilności.

Daleko je d n ak ważniejsza dla produk- cyi naukowej j e s t okoliczność, że d yre­

ktor bogatej pracowni cały czas swój po­

święcać musi na uzupełnianie i ulepsza nie urządzeń pracowni: za n ajm n jejszem

niepowodzeniem aparat idzie w kąt, a na jego miejsce przychodzi nowy, kiedy mała zmiana w pierwszym pozwoliłaby może dojść do upragnionych wyników.

Cały czas, zużyty na ta k ą robotę o rg a­

nizującą, stracony je s t dla produkcyi n a ­ ukowej. Stąd z badaeza, którym kiero­

w nik pracowni był zrazu, staje się rząd- cą-kustoszem zbioru aparatów, a cała produkcyjność naukowa w nim zamiera.

Zapewniam, że doświadczenie najzupeł­

niej potwierdza ten opis. Porównajmy tylko wyniki pracy szkoły Helmholza przed i po wybudowaniu wielkiego jego labo rato ry um w Berlinie lub pracę nie­

których pracowni am erykańskich z euro­

pejskiemu Żadna z nich nie odpowiada pokaźnym kosztom urządzenia tych za­

kładów.

Z rozmyślań powyższych wyczytać mo­

żna kilka prostych wskazówek:

W pracowni badawczej w kilka lat starzeje się każdy nieużywany aparat.

Stąd koniecznie sprawiać trzeba tylko aparaty służące bezpośrednio i rzeczywi­

ście do badań będących w toku, i zw ra­

cać wszelkie zasiłki pieniężne w tę stro­

nę. Oszczędzi się w ten sposób nietyl­

ko pieniędzy, lecz, co dla nas ważniejsze, także poważnych zasobów energii u m y ­ słowej kierow nika pracowni.

W ydajność osobista badacza je s t dru ­ gim czynnikiem iloczynu produkcyi na­

ukowej. J e s t ona mojem zdaniem daleko ważniejsza i winno się j ą jaknajusilniej podnieść i wzmódz. Dlatego więcej tro ­ chę czasu tej sprawie poświęcę.

Rozmyślając o niej, rychło stw ierdzi­

my, że zagadnienie wydajności ekspery­

mentatora, może być ujęte jako zagad­

nienie z dziedziny energetyki.

W ydajność tę dwojako można wzma­

gać: raz, nakłaniając młodego badacza do czynienia wielu spostrzeżeń stosunkowo prostych w krótkim czasie, lub też w tymże czasie—kilku tylko, lecz za to z najwyższą sumiennością i dokładnością.

Raz wzmagamy czynnik pojemności, raz czynnik natężenia iloczynu, któryby n a ­ zwać można energią badania.

Różne przedmioty chemii fizycznej za­

zwyczaj wrym agają tego lub tamtego po-

(3)

JM? 41 WSZECHŚWIAT 693

stępowania, a ogólna oryentacya w p ra ­ cach pracowni pozwala obrać jeden z tych kierunków. Jednakowoż, jakikolwiek wy­

bór uczynimy, winniśmy zwrócić uwagę na potrzebę zapału czy nastroju, bez k tó ­ rych produkcya naukowa wogóle staje się niemożliwą. We wszelkiej pracy ludzkiej wydajność określa jedynie od­

danie się, a i czynności w pracowni t e ­ mu prawidłu podlegają. Dlatego konie­

cznie należy zagrzać do takiego oddania się młodzież, poświęcającą się pracy na polu badań naukowych.

Prace, któreśmy w Genewie w ykony­

wali od la t szeregu, spowodowały nas z czasem do zwracania uwagi głównie na jaknajdokładniejsze wykonywanie spo­

strzeżeń. Dlatego opowiem dokładniej, ja k ie warunki wydały nam się n a jb a r­

dziej sprzyjającemi możliwie największe­

mu podniesieniu wydajności poszczegól­

nego badacza.

W miarę, ja k od badacza żąda się co­

raz to trudniejszych i subtelniejszych działań, pierwszym warunkiem powodze­

nia je s t postarać się dla niego o oto­

czenie, które daje mu wzmożone zainte­

resowanie i zadowolenie ze swej pracy.

Albowiem to jedynie bardzo dobrze w y­

konać można, co nas bardzo zadowala i cieszy. Stąd nastrój pracowni konie­

cznie winien młodego badacza podnosić i podtrzymywać. J a sam swego czasu bardzo silnie u ję ty byłem otoczeniem, kiedym pracował w laboratoryum Frie- dla. Opowieści dawniejszych uczniów Wurtza, Bunsena, Helmholza umocniły mnie w przekonaniu, że j e s t to moment najpierwszej wagi w organizacyi praco- wni badawczej.

Stąd w ypływa pierwsza z reguł: stwo­

rzyć wśród poszczególnych współpraco­

wników to, cobym nazwał atmosferą przyjaźni. Na to trzeba uświadomić star- : szych pracowników, że wydajność n auko­

w a szkoły jak iejś zależy w wielkiej mie­

rze od średniego jej poziomu, a potem od zapału, że dalej jeśli wzrośnie poziom jednej grupy pracowników, każda inna odnosi stąd pokaźne korzyści, dlatego starsi pracownicy bardzo są w tem zain­

teresowani, aby średni poziom pozostał

jaknajwyższym. Ich własnym interesem je st możliwe ułatwienie i przyspieszenie rozwoju i przygotowania początkujących.

Tego zaś celu dopną, otaczając młodych przyjazną gotowością pomocy, pomagając im, wskazując, ja k trzeba trudne i sub­

telne roboty wykonywać, udzielając im wszystkiego tego, co sami umieją. Po­

czątkujący wtedy szybko się rozwija i rychło dochodzi do tego, że starszym kolegom naw et prawdziwe może oddać przysługi, głównie w takich doświadcze­

niach, gdzie jednocześnie dwaj ludzie muszą czynić spostrzeżenia, co np. b a r­

dzo często zdarza się w badaniu gazów.

Technika eksperymentalna, którą w che­

mii fizycznej obecnie zdobyć trzeba, tak je s t różnorodna i wielostronna, że żaden eksperym entator nie może jej wszech­

stronnie opanować. I stąd wynika ko­

nieczność możliwego rozwijania pracy wspólnej. Każdy powinien poznać meto­

dy, wyniki, a w szczególności trudności eksperymentalne, właściwe robocie od­

bywającej się w jego otoczeniu. Dlatego ’ każdy winien wysłuchać ogólnej k rytyki prac bieżących i należy go nakłonić do wygłoszenia własnego o rzeczy zdania.

Jeśli pozatem każdy odczuwać będzie, że praca jego nietylko przez kierownika, lecz przez wszystkich innych je s t kon­

trolowana, wtedy podwoi swe usiłowania o dojście do dobrych wyników. J e s t to bodziec z niczem porównać się niedają- cy, lecz wtedy jedynie w pełni działać może, jeśli wyżej określona atmosfera przyjacielska rzeczywiście zapanuje w pra­

cowni.

Przeszedłszy przez okres wstępny, po-

; czątkujący, nieociągając się, powinien rozpocząć rychło swą pierwszą pracę b a­

dacza. Wybór jej niezmiernie j e s t w a­

żny, od niej bowiem zależy ostateczny wynik wykształcenia.

Do dobrego wyniku potrzeba, żeby przedmiot w ybrany umożliwiał z dość wielką pewnością rozwiązanie w ciągu jednego lub półtora roku. Pierwszy w y­

siłek o dłuższym okresie i bez wyraź*

nych wyników zbyt często zniechęca, de­

prymuje. Zazwyczaj te m at znajduje się

w związku z uprzednio w laboratoryum

(4)

694 WSZECHSWIAT •NT41

wykonywanemi pracami, a badanie jego przeprowadzać się będzie ze współudzia­

łem kierownika lub jednego z asy sten ­ tów.

Powtóre wypada obrać przedm iot jak- najtrudniejszy, byle tylko leżał w ew nątrz granic zakreślonych siłą i sprawnością młodego badacza. Trafne ocenienie ty ch ostatnich trudne je s t zazwyczaj dla k ie­

rownika, lecz omyłka co do tego poważ­

nie słabnie w sk u tk a c h w pracowni, w której istotnie panuje atm osfera p rz y ­ jaźni. Choćby i zadanie cokolwiek prze­

wyższało siły młodego pracownika, s t a r ­ si koledzy pomogą mu nieco i cel się szczęśliwie osiągnie. P o czątk u jący o śred- niem uzdolnieniu, który sam na sam nie byłby w stanie dobić się tru d n eg o szczy­

tu, mimo to, na niego się dostanie, n a ­ bywając przez to i zaufania do siebie i zdolności, k tó re mu później umożliwią osiąganie jeszcze trudniejszych szczytów na w łasną rękę.

Potrzecie: pierw szy przedm iot pracy winien podnosić zalety ch a ra k te ru w ró ­ wnej mierze jak zalety umysłu i sp ra w ­ ność w eksperym entow aniu. W przew aż­

nej liczbie przypadków powodzenie p ra ­ cy badawczej zależy bezpośrednio od energii i wytrwałości badacza, stąd też

’est rzeczą is to tn ą wyrobienie rychłe tych rozstrzygających właściwości. Do tego wyniku dojdziemy naogół, w y b iera­

j ą c pierwszy te m a t tak, żeby w ym agał pracy przygotowawczej dość długiej w po­

rów naniu z tą, w której się ju ż ostatecz­

ne osiąga rezultaty. Co do tego dośw iad­

czenie okazało ja k o pożyteczne, żeby p ra ­ ca przygotow aw cza zajm ow ała około dwu trzecich lub n aw et trzech czw artych tego czasu, który dla pierwszej pracy badaw ­ czej wogóle jest potrzebny.

I tutaj przyjacielska atm osfera wielkie ma znaczenie, bez niej początkujący nie wysilałby się w ty m stopniu. Ona go trzym a przy pracy, bo i czuje się opar­

tym i popieranym, i widzi w swem oto­

czeniu, co w ykonać mogą tacy, którzy poprzednio te same musieli pokonywać trudności i z honorem z nich się w y ­ wiązali.

Te ciągłe usiłowania dają prócz tego i inną korzyść dydaktyczną: wykazują bowiem, że ostateczne powodzenie lub niepowodzenie zależy nader często od j e ­ dnej jedynej trudności eksperymentalnej, odnoszącej się zawsze prawie do ja k ie ­ goś szczegółu, który na pierwszy rzut oka wydał się nieważnym.

Wreszcie n ad er ważną rzeczą w pierw ­ szej pracy badawczej je st, aby młodego badacza zachęcić do pracowania możli­

wie samodzielnego. W praktyce stoso­

wanie się do tej właśnie reguły kierow ­ nikowi pracowni staje się najtrudniej- szem, ponieważ musi porzucić drogi i możliwości rozwiązania zagadnienia, którem i sam osobiście pójśćby wolał.

Musi się zagłębić w sposób pracy i m y ­ ślenia swego młodego współpracownika i dać mu samemu możność znalezienia środków wydobycia się z trudności—a j e ­ dynie w tedy winien wkroczyć, jeśli wi­

dzi, że usiłowania napewno będą bezce­

lowe — i jedynie wtedy winien zmieniać drogi, jeśli pierwsza powodowałaby nad­

mierną stratę czasu.

W tym względzie różnice pomiędzy poszczegóinemi uczniami są ogromnie wielkie.

Pozostaje mi jeszcze podanie ostatniej reguły, ważnej wedle mego mniema­

nia, bo wydajność pracowni niezmiernie wzmacniającej. Leży ona w systematycz- nein odnawianiu sił pomocniczych.

Od czasu otwarcia mego laboratoryum ograniczyłem czas działalności asy sten­

tów do trzech (wyjątkowo czterech) lat.

To się stosuje do pierwszego asystenta, drugi pracuje tylko przez rok jeden.

Chociaż może asystenci dożywotni w pracowni, w której jedynie o naucza­

nie chodzi, mogą być na miejscu, to w pracowni badawczej tworzą układ n a ­ der niepomyślny. Stałe spełnianie tej bądź co bądź podrzędnej funkcyi spro­

wadza z reguły jed nę lub drugą z poni­

żej wymienionych niedogodności. Albo z biegiem czasu powstaje rodzaj antago-' nizmu pomiędzy kierownikiem a asysten ­ tem, pochodzącego z różności zap atry ­ wań, budzących się tem rychlej, im sil­

niejsze w grę wchodzą indywidualności—

(5)

M 41 WSZECHSWIAT 695

albo też kierownik przygniecie asystenta i zasłoni go, tak, że zatraci on z czasem rozmach i zapał potrzebny do dobrego prowadzenia pracy. I w jed n y m i w d ru ­ gim razie atmosfera przyjaźni w pracow­

ni na tem cierpi i natężenie produkcyi naukowej się obniża.

Te niedogodności winno się młodym badaczom, ubiegającym się o asysten tu ­ rę, przedstawić jaknajw yraźniej. Powin­

ni zrozumieć, że nie je s t to z korzyścią ani dla nauki ani dla nich samych, jeśli się zabierają na całe życie do swego urzędu. Winien on być raczej dla n a j­

lepszych rezerwowanym środkiem do przeprowadzenia studyów swych aż ku najwyższym celom, jako środek osiągnię­

cia mistrzostwa w poszczególnych dzie­

dzinach. Stąd dobrze zrozumianym in te ­ resem ogółu jest, aby jaknajw iększa licz­

ba chętnych badaczów mogła użyć tego środka.

Ta stała zmiana sił pomocniczych nie­

zmiernym j e s t bodźcem tak dla k :erow- nika ja k i dla uczniów. Pienvszy z każ- dem odnowieniem zmuszony je s t wpro­

wadzać i pouczać swych nowych pomoc­

ników. Niemogąc nigdy bezwzględnie ulać pomocnikom, musi zachować sobie duchową elastyczność, koniecznie potrze­

bną dla dobrego toku zajęć w laborato- ryum. J e s t to więc dla niego środkiem zachowania sobie swej duchowej młodo­

ści, tembardziej, że sam za każdą zm ia­

ną musi się do nowych przystosowywać warunków, zależnie od uzdolnienia i cha­

r a k te ru nowych swych asystentów.

Dla uczniów stałe odnawianie sił po­

mocniczych niemniej je s t korzystne; każ­

dy ma możność ubiegania się o tę tak ważną w jego rozwoju funkcyę. I w tym razie osiągamy podwojenie usiłowań, tak korzystne dla produkcyi naukowej szkoły.

W nagrodę winno się umożliwić pierw ­ szemu asystentow i rozpoczęcie własnej seryi badań. Winno się im, kiedy tylko okażą się ku temu zdolnymi, przydzielić kilku współpracowników z pośród ucz­

niów, którzyby im w badaniach pom a­

gali. Umożliwi im się tym sposobem zdobycie rozgłosu w czasie daleko k ró t­

szym, aniżeli ograniczając ich do ich sił

własnych. Przytem kierownik łatwiej osą­

dzi rzeczywistą ich zdolność nauczania w zakładach wyższych, i późniejszego ew. polecenia nie potrzebuje opierać na uczuciu jeno i sympatyi, ale rzeczywiście ocenić może, co zrobić są zdolni.

Zasada systematycznego odnawiania sił pomocniczych wydaje mi się równie ważną ja k zasada atmosfery przyjaciel­

skiej. Armie pierwszej rewolucyi i pierw­

szego cesarstw a również po części zwy­

cięstwa swe młodości wodzów swoich zawdzięczają; żywotność środowiska ba­

daczów z. pewnością temuż podlega p ra ­ widłu.

Wypada mi zakończyć. Przytoczone uwagi, po części z pewnością już znane, w ystarczą do wyjaśnienia, co rozumiem pod nazwą organizacyi badań nau ko ­ wych. Szczególnem byłoby dla mnie za­

dowoleniem, gdybym mógł oddać wraże­

nie, ja k bardzo istotną i pożyteczną je s t rzeczą wpojenie tych zasad właśnie mło­

dym badaczom, zatrudnionym w pracow­

ni fizykochemicznej. J a k ważne je st przeświadczenie, że, jeśli każdy zosobna, tym duchem przejęty, jego też w pracy swej słuchać będzie, to natężenie pro­

dukcyi naukowej pewnego koła bada­

czów potroić lub naw et w czwórnasób pomnożyć się może.

Tłum. Lech Suchowiak.

Z W I E R Z Ę I Ś R O D O W I S K O .

Gdy szerszym wzrokiem ogarniemy przyrodę, ujrzymy piękny, czarujący obraz. Świat organiczny, niezwykle buj­

nie rozkwitły na ziemi, naszę uwagę zaj­

mie przedewszystkiem. Rozrósł on się potężnie, bo wszędzie, gdzie znalazł od­

powiednie warunki, wszędzie je wyzy­

skał.

Na naszej ziemi różne pan u ją warunki.

Czynniki fizyko - chemiczne odmiennie działają w różnych miejscowościach, g ru ­ pują się odpowiednio, wzajemnie się wi­

kłają, tworząc różne środowiska mniej

lub więcej sprzyjające rozwojowi istot

(6)

696 WSZECHSWIAT M 41

żyjących. Życie stopniowo zdobywa p o ­ szczególne placówki, poszczególne środo­

wiska i w zależności od czynników, w nich działających, przybiera k ształt swoisty. W ytw arzają się pewnego ro ­ dzaju zbiorowiska biologiczne, zam iesz­

kujące odpowiednie środowiska, czyli zgrupowania mniej lub więcej stałe po­

szczególnych czynników fizyko-chemicz­

nych.

l. Warunki niezbędne dla życia.

Ogólne porównanie w arunków, cec h u ­ ją cy ch różne środowiska, pozwala wry- k ry ć w nich pewną liczbę cech wspól­

nych, a tem samem przekonywa, że ży­

cie w ym aga pew nych niezbędnych w a ­ runków ogólnych, wśród k tórych dopie­

ro może się rozwijać.

Już z samego pojęcia życia, ja k o pro­

cesu fizyko-chemicznego, w ynika konie­

czność odpowiednich w arunków.

Jakież to części składowe środowiska są niezbędne dla życia?

Przedew szystkiem obecność odpowied­

nich substancyj, które podlegną w orga­

nizmie przemianie materyi; pokarm, od­

powiedni dla każdego zwierzęcia, sk ład a­

ją c y się najczęściej z gotowych już s u b ­ stancyj organicznych,—to pierwszy n ie ­ zbędny dla w szystkich zw ierząt składnik środowiska.

Procesy utleniające, ta k c h a r a k te r y s ty ­ czne dla zjawisk życiowych, odbywać się mogą tylko w razie nieustannego do­

pływu tlenu z otoczenia— więc powietrze je s t również koniecznym składnikiem środowiska.

Reakcye zachodzące w organizmie zwierzęcym, jako chemicznej n atu ry , ty l­

ko w stanie roztworów odbywać się mo­

gą. Środowisko organiczne, — a więc te ciecze ciała zwierzęcego, wśród których zachodzą reakcye życiowe,—zawiera z n a­

czną ilość w7ody. Musi być ona niezbęd­

na dla życia. Niektóre zw ierzęta wodne, k tó ry ch tkanki nadzwyczaj przesiąknięte są wodą (do 98%), świadczą o tem n ajle­

piej. Lecz także zw ierzęta lądowe, a na­

wet żyjące w suchej atmosferze, nie s ta ­ nowią w yjątku, bo, j a k słusznie zazna­

czył Klaudyusz Bernard, są to niejako

„ruchome a k w a r y a “.

Z innych substancyj chemicznych, nie­

zbędne są sole, różne dla różnych zwie­

rząt i w odpowiednim pobierane stosun­

ku. „Nietylko — mówi Loeb x) — życie zwierząt morskich, lecz życie wszystkich wogóle zwierząt odbywa się w roztworze elektrolitów, ponieważ każda komórka kąpie się w roztworach soli i w swem w n ętrzu je zaw iera11.

To są najniezbędniejsze warunki che­

miczne, prócz nich życie w ymaga w a­

runków fizycznych.

S ubstancya żywa, jako składająca się w najważniejszej swej części z ciał biał­

kowych, istnieć tylko może w pewnych i to ciasnych n aw et granicach tem p era­

tury. Ogólnie mówiąc, te m p eratu ra wyż­

sza od 50° działa zabójczo na protopla- zmę, gdyż ścina substancye białkowe, te najistotniejsze jej części składowe — a koagulacya, ja k wiemy, najczęściej n i­

weczy ju ż możność powrotu do stanu pierwotnego. Nizka tem peratura, choć nie przedstawia takiej stałej granicy te r­

micznej, która zmieniałaby w sposób nie­

odwracalny stan fizyczny protoplazmy, to je d n a k może działać zabójczo sposo­

bem pośrednim, zazwyczaj mechanicznie (przez rozrywanie tk a n ek przez zamarzłą w ich wmętrzu wodę). Należy jed n ak zaznaczyć, że granica nizkiej tem pera­

tu ry sięga znacznie poniżej zera, i choć nie zapewnia możności życia czynnego w ty c h warunkach, to jednak, w razie- bardzo stopniowego i powolnego odmra­

żania, nie w ywiera zgubnego wpływu na to życie czynne. Dowiodły tego liczne doświadczenia, że przytoczymy tylko b a r ­ dziej znane P icteta i Y unga z Genewy.

Światło, choć w stosunku do zwierząt nie ma wielkiego znaczenia bezpośrednie­

go, przez swój wpływ na rośliny — kar- micielki zwierząt — też być musi włączo­

ne do niezbędnych składników środo­

wiska.

J . L oeb, L a d y n a m ic ie des p h en o m en e s

de la v ie, s tr. 167 w y d a n ia francuskiego. P a ry ż ,

1908.

(7)

JS& 41 WSZECHSWIAT 697

To są czynniki środowiska, o których coś wiemy. Do nich należy dodać inne, napozór mniej ważne (ciśnienie atmosfe­

ryczne, elektryczność, różne wibracye mechaniczne, silę ciążenia i t. d.) oraz inne, których może naw et nie podejrze­

wamy dotychczas.

2. Środowisko jako pojęcie biologiczne.

Zatem środowisko — ten kompleks w a­

runków, w k tórym życie się odbywa — je s t pojęciem biologicznem. Musi to być ten tylko kompleks, który życie umożli­

wia.

Napozór się zdaje, że wszystkie miej­

sca na kuli ziemskiej są zamieszkałe przez organizmy. Tak jednak nie jest.

Życie tam tylko rozwinąć się może, gdzie znajdzie niezbędny dla siebie kompleks czynników. W przeciwnym razie ginie.

Znamy w przyrodzie liczne zgrupowania czynników, liczne środowiska, których warunki niemożliwem czynią istnienie w nich życia. Morze Martwe, kratery wulkanów czynnych, gejzery, różne wo­

dy i ziemie zatrute substancyam i che- micznemi, dolina śmierci na Jawie, psia grota pod Neapolem, głębiny Morza Czar­

nego — oto kilka ważniejszych przykła­

dów.

Nie w ynika z tego jednak, że w szyst­

kie niezamieszkałe przez zwierzęta śro­

dowiska są dla nich nieodpowiednie. Ist­

nieć mogą w nich czynniki najzupełniej zdolne podtrzym ywać życie, lecz brako­

wało środków, które pod tą czy inną po­

stacią przeniosłyby życie z innych śro­

dowisk. Może pewne świeżo utworzone wyspy wulkaniczne, różne w ytwory i dzie­

ła człowieka, może szczeliny niedostępne pod ziemią odpowiadają powyższym wa­

runkom.

Lecz pam iętajmy, że każde środowisko posiadające swą faunę je s t kompleksem odpowiednich dla życia czynników.

Rozpatrzmy bliżej to na przykładzie.

Wiadomo, że życie zwierzęce je s t zależ­

ne od roślin i w szczególności roślin zie­

lonych. Z nich to bezpośrednio lub po­

średnio zwierzęta biorą gotowy już po­

karm, którego same z materyi nieorga­

nicznej nie mogą utworzyć. Ponieważ życie roślin zielonych, ich działalność syntetyczna, zależy od słońca, więc ży­

cie roślin, a tem samem i zwierząt is t­

nieć może jedynie w świetle słonecznem.

Czem więc możemy sobie wytłumaczyć obecność swoistej, niekiedy naw et obfi­

tej fauny w zupełnie ciemnych miejscach w grotach, jaskiniach, w wodach pod­

ziemnych, w głębiach oceanu, dokąd pro­

mień światła nie dochodzi nigdy? Brak tam zupełny roślin zielonych— n ieustan­

nych wytwórców materyi organicznej.

Życie tej fauny je s t możliwe tylko w razie nieustannego dopływu inną dro­

gą materyi organicznej. Do grot i j a ­ skiń dostaje się z zewnątrz, wody pod­

ziemne z prądem j ą przynoszą, do głę­

bin oceanu nieustannym deszczem pa­

dają z wód naświetlonych trupy różnych organizmów. One to pewnej części zwie­

rząt głębinowych służą za pokarm bez­

pośrednio, inne, silniejsze i drapieżniej- sze mogą ju ż się żywić temi ostatniemi.

Niema więc tutaj wyjątku. Życie zwie­

rzęce istnieć może w głębiach, bo i tam znajduje niezbędne warunki; choć niema roślin posiada przecież dopływ pożywie­

nia, które gdzieindziej, na słońcu, je st produkowane. Podobnych przykładów do­

starczają nam zwierzęta zamieszkujące inne środowiska.

Wiec rozumiemy teraz różnicę, ja k a istnieje między środowiskiem jako kom­

pleksem warunków sprzyjających życiu, a każdym innym mniej lub więcej s ta ­ łym kompleksem niesprzyjających dla życia warunków.

Środowiska pozbawione choć jednego z niezbędnych dla życia czynników są martwe.

Kratery zabijają organizmy swą wy­

soką temperaturą, trującemi gazami; gej­

zery gotującą się wodą; Morze Martwe zbytnią ilością soli trujących; dolina śmierci na Jawie dwutlenkiem węgla;

głębie Morza Czarnego trującym dla ży­

cia siarkowodorem; inne środowiska są

zatruwane innemi substancyam i chemicz-

nemi, choć dodać należy, że liczne wody,

bądź kwaśne, bądź alkaliczne mogą p o ­

(8)

698 WSZECHSWIAT M® 41

siadać swą ch araktery sty czną, zresztą silnie przerzedzoną faunę.

„Wszędzie je d n a k — mówi H. de Vari- gay *)— gdzie życie może istnieć, wszę­

dzie się sadowi".

3. Przykłady życia zwierzęcego w różnych środowiskach.

C harakterystyczne skupienie różnych organizmów, zamieszkujących dane ś ro ­ dowisko nazywam y zbiorowiskiem. Zbio­

rowiska roślinne najbardziej są demon­

stracyjne. Przyczyna tego polega na tem, że organizmy roślinne bardziej są zależne od bezpośredniego działania czyn­

ników zewnętrznych, a zatem bardziej wyraźną na określone czynniki środo­

wiska wyrażają reakcyę. Przypom nijm y sobie tylko wygląd i budowę roślin wo­

dnych, florę lądową różną w różnych okolicach, tak n atu raln e i piękne skupie­

nia, j a k lasy liściaste, iglaste, j a k torfo­

wiska, wrzosowiska, ja k florę piaskową, pustynną i t. p. Różnorodność i charak- terystyczność wspomnianych środowisk uderza każdego, pozostawiając po sobie na długo w pamięci piękny obraz p rzy ­ rody.

Chociaż i zw ierzęta również tw orzą n a ­ tu ralne skupienia, trudniej się one u w y ­ datniają. Zbiorowiska zwierzęce rozpo­

ścierają się ja k g d y b y na tle podwójnem.

Pierwszem są ogólne czynniki fizyko­

chemiczne, drugie—to szata roślinna po­

kryw ająca, lub w ścisłej łączności będą­

ca z danem środowiskiem, przez zwie­

rzęta zamieszkanem.

P rzypatrzm y się kilk u n atu ra ln ym zbio­

rowiskom zwierząt. Uderzeni je ste ś m y przedewszystkiem przez fakt odmienno­

ści fauny w różnych środowiskach. Dwa najbardziej sprzeczne środowiska — to woda i ląd. Nie są one jedyne. Woda bywa słona w morzach, słonawa w u j­

ściach rzek, wreszcie słodka w rzekach, jeziorach, staw ach i sadzawkach. Nawret w jed n ym i tym sam ym zbiorniku różne

H . de Y arig ń y , L a n a tu ro e t la vie, str.

131. P a ry ż , 1905.

pan u ją warunki; przypatrzm y się w mo­

rzu faunie przybrzeżnej, pelagicznej lub głębinowej. Różnią się te fauny w y b it­

nie. lecz zawsze daje się zauważyć ści­

sły związek między warunkami środo­

wiska a życiem i organizacyą zwierzęcia.

W strefie przybrzeżnej morza, gdzie kon- centracya wody je s t zmienna, gdzie fale przypływów i odpływów nieustannie nie­

pokoją wodę, gdzie zmiany cieplne b y ­ wają gwałtowne, żyje bogata ch a ra k te ­ rystyczna fauna, a jej ogólne cechy za­

sadnicze z samych w arunków środowiska można ju ż odgadnąć. Pozostawiając na uboczu formę zwierząt, ja k o rzecz d ru ­ gorzędną, stw ierdzamy, że niemal wszy­

stkie zwierzęta strefy litoralnej posiadają tę własność, że w ytrzym ują bez szkody zmiany w zaw artości soli (euryhalinizm), że posiadają silne organy czepne, przy­

twierdzające je ta k czy inaczej do stałe­

go podłoża, wrreszcie naw et znaczne zmia­

ny te m p eratu ry nie wywierają na nie zabójczego działania (eurytermizm).

F au n a morza pełnego różni się zasad­

niczo od fauny przybrzeżnej. Na otwar- tem morzu zmiany w koncentracyi wody są nieznaczne, tem p eratura prawie za­

wsze stała, pun k tu oparcia zwierzęta nie mają. Zatem i fauna je s t zupełnie inna.

Zwierzęta tutaj bardzo są czułe na zm ia­

ny koncentracyi wody i wahania cieplne.

Większość z nich ma ciało przezroczy­

ste w skutek obfitości wody w tkankach ciała — przyczyny zmniejszającej ich cię­

żar właściwy (pochodzenie fauny pela­

gicznej).

F au n a znów głębinowa skutkiem od­

rębnych warunków, w ja k ich żyje, ma wiele cech odrębnych, sobie tylko właści­

wych.

W stosunku do fauny słodkowodnej, ten podział jej n a trzy różne zbiorowis­

ka znajduje również zastosowanie. Lecz jeszcze inne czynniki odgrywają tu rolę.

Do wód słodkich dostać się mogą tylko pewne zwierzęta morskie, inne naw et po przypadlcowem dostaniu się giną. Więc tem ju ż jed n em fauna wód słodkich ró­

żni się od fauny morskiej, że mamy w niej dobór pew nych tylko organizmów.

Oprócz tego wody słodkie podległe są

(9)

Ns 41 WSZECHSWIAT 699

również w znacznie większym stopniu od morskich wpływom klimatycznym.

Ich zmiany peryodyczne rysują się ostro.

Pominąwszy znaczne wahania codzienne w w arunkach cieplnych, przypomnimy tylko zmiany w zależności od pór roku.

Mniejsze zbiorowiska wód słodkich na lato wysychają, podczas zimy zamarzają.

Odpowiednio do tych warunków środo­

wiska, u typowych przedstawicieli fauny słodkowodnej spotykam y również w yb it­

ną peryodyczność, cechującą się okreso­

wą zmianą czynnego i utajonego życia.

Różnie u różnych organizmów zaznacza się ta peryodyczność, n ao g ó łjedn ak cykl życiowy trw a krótko i zimą w większo­

ści przypadków zamiera czynne życie zwierzęce. W stawie lub jeziorze, gdzie roiło się na wiosnę, teraz widzimy na dnie spoczywające gemmule gąbek, jajka zimowe skorupiaków i wrotków, kokony planaryj, ja jk a polipa wód n a s z y c h - h y ­ dry, cysty wymoczków, przyczepione do brzegu statob lasty —wszystko to osłonię­

te sztywną powłoką z chityny. Z wio­

sną roku przyszłego ta fauna znów się obudzi, by w ciągu kilku miesięcy prze­

pędzić swe czynne życie.

Na lądzie panuje różnorodność jeszcze większa. Życie zwierzęce i tutaj niemal wszędzie istnieje, kształtując się roz­

maicie w różnych środowiskach. Mamy typowe zwierzęta pewnych obszarów cha­

rakterystycznych, mamy faunę krain po­

larnych, faunę pustyń, mamy launę miejsc wilgotnych, grot i jaskiń, mamy pasorzytów, żyjących kosztem innych organizmów i t. p.

Wszystkie te fauny różnią się między sobą, wszystkie posiadają swe charakte­

rystyczne cechy, umożliwiające im pobyt w danem środowisku, lecz wszystkie j e ­ dnocześnie dowodzą wielkiej plastyczno­

ści tej m ateryi żywej, mogącej istnieć w różnych środowiskach.

K a zim ierz Demel.

(Dok. nast.).

CZY RYBA Z N A W O D Y , W K T Ó ­ R YC H MIESZKA?

W biologii dzisiejszej przeważa zdanie, że czynności zwierząt niższych są czysto odruchowe, że nie dowodzą ani pamięci, ani też spożytkowania dawniejszych do­

świadczeń, i że są jedynie odpowiedzią, oddziaływaniem, na poprzednie, bezpo­

średnie bodźce, czy podrażnienia.

Takiem zwierzęciem odruchowem je st np. żaba. Ona zjada tylko żywe poży­

wienie, a poznaje zwierzę, które zam ie­

rza pochwycić, tylko po jego ruchu. W i­

dok poruszającego się robaka pobudza j ą do pochwycenia tegoż. Jeżeli go j e ­ dnak nie pochwyci odrazu, to wykona próbę ponownie dopiero wtenczas, kiedy się robak poruszy. Gdyby się powodo­

wała pamięcią i doświadczeniem, toby chwyciła i spokojnie siedzącego robaka, pamiętając, że się przed chwilą poruszał.

Typowe spostrzeżenie zrobiłem pod tym względem w ogrodzie botanicznym w K ra­

kowie. W sadzawce ogrodowej czyhała nieruchomo na zdobycz zielona żaba wo­

dna, rozciągnięta na powierzchni wody.

Po lewej stronie tuż przy jej głowie le­

żała wielka gąsienica na liściu grzybie­

nia, nie tknęła jej jednak żaba, mimo że j ą widzieć musiała. Z wierzby ponad wodą rosnącej spadła atoli wielka jasno zielonkowata gąsienica; żaba zrobiwszy ruch naprzód, pochwyciła j ą i połknęła, poczem, niezwracając wcale uwagi na gąsienicę, leżącą na liściu grzybienio- wym, zajęła dawniejsze miejsce i czy­

hała na dalszą zdobycz.

Lubo nie ulega wątpliwości, że żaba je s t zwierzęciem odruchowem, to jed n ak nowsze badania wykazały, że żaby pod wpływem doświadczenia mogą przyswa­

ja ć sobie nowe zwyczaje i czynić wybór co do pożywienia. Yerkes zamykał żaby w pudełku z labiryntem prostym. Żaby wykonywały liczne, lecz z początku nie­

udane próby wydostania się z więzienia, nauczyły się jed n ak z czasem i wydo­

stawały się bez prób odrazu na wolność.

Asa Schaeffer podawał żabom gąsionki

(10)

700 WSZECHSWIAT .Nó 41

włochate, dżdżownice umoczone w od­

czynnikach, lub je też w chwili podawa­

nia innycli pokarmów porażał prądami elektrycznemi. Żaby zrazu chw ytały i po­

łykały te pożywienia. Później jednak badały podawane pożywienia czas jakiś, a uznawszy je za nieodpowiednie, odcho­

dziły 1).

Czy ryby można uważać za zwierzęta odruchowe, j a k żaby? — bez wątpienia nie, gdyż m ają one zdolność nauczenia się czegoś, jakkolw iek zdolność ta nie j e s t wielka. I tak, ryby przyzw yczajają się do miejsca, w którem otrzym ują pa­

szę, pam iętają czas, kiedy im paszę po­

dają i o tym czasie krążą koło żerowis­

ka, czekając poniekąd na podanie żyw­

ności.

Ryby można naw et do pewnego sto­

pnia oswoić i obłaskawić. Udało się to dr. Rudolfowi P asfenrathow i w Herisan, w kantonie appenzelskim w Szwajcaryi.

Przebyw ając nad jeziorem Lugano, k ą ­ pał się w łazience i zauważył, że różne r yby, naw et większe, podpływały do ła ­ zienki, je d nak , zobaczywszy człowieka, szybko napow rót uciekały. P astenrath, wziąwszy w każdą rękę po kaw ałku chle- ba, zanurzał się w wodzie po szyję ij a k - najspokojniej stał lub siedział przez czas dłuższy. Czynność tę pow tarzał codzien­

nie, o ile tylko n a to tem peratu ra wody pozwalała. Ryby ta k się oswoiły, że zwolna odważały się podpływać i poczy­

nały jeść chleb w wodzie rozmoczony, k tó ry P a s te n ra th trzym ał w rękach.

Z czasem cała grom ada ta k się oswoiła, że skoro tylko P a s te n ra th wszedł do wo­

dy z chlebem, przypływ ała n atychm iast, zjadała chleb i nie odstraszały jej ruchy rąk i nóg żywiciela, lub zanurzanie ró­

żnych przedmiotów w wodzie.

Spostrzeżenia te i doświadczenia P a­

s ten rath ogłosił w roku 1905 w różnych czasopismach, jak o dowód, że ry b y po­

siadają pamięć i pewien stopień inteli- gencyi.

Przechodząc teraz do pytania: czy r y ­ ba zna wody, w k tórych mieszka?—przy­

*) Ob. „ W sz e c h św ia t" Na 12 z ro k u 1912.

S tr. 191.

toczę spostrzeżenia własne, Aleksandra Gostkowskiego, d-ra W. Pranza, dyrekto­

ra zakładu neurologicznego we F ran k fu r­

cie nad Menem, Br. Diessnera ichtyolo- ga i in.

Rzeka Biała, wpadająca do Dunajca poniżej Tarnowa, miała dno nierówne, płytkie, a w niem zagłębienia rozrzucone w korycie na znaczniejszej nieraz od sie­

bie odległości. Na zimę ryby w płytkiej wodzie pozostać nie mogły, gdyżby zmarzły. 0 tem wiedziały dobrze ryby w Białej przebywające, to też na zimę ściągały z całego płytkiego koryta do ty ch zagłębień, gdzie miały nietylko głębszą wodę i zabezpieczenie od zmarz­

nięcia, lecz również i spokój, gdyż w za­

głębieniach ruch wody był minimalny.

Kiedy lód pokrył rzekę, można było wi­

dzieć ryby, ja k skupione obok siebie, spokojnie spoczywały na dnie, robiąc tylko nieznaczne ruchy płetwami. Skoro tylko lody puściły i wody przybyło, ryby opuszczały swoje leże zimowe, oczywiś­

cie niewszystkie, gdyż złodzieje w yszu­

kiwali zagłębienia i stam tąd, porobiwszy przeręble w lodzie, ryby, ja k z kotła wybierali sakami.

Toż samo spostrzeżenie zrobił Aleksan­

der Gostkowski na wodach Skawy i Soły.

Obecnie koryto Białej j e s t zregulowa- ne i wyprostowane, znikły więc zagłę­

bienia, pogłębiło się całe koryto, a ryby gdziekolwiek znaleść mogą schronienie n a zimę.

W edług d-ra Franza karp je s t rybą najinteligentniejszą i najlepiej oryentuje się w wodzie, w której mieszka. Karp, przybywszy do wody płytkiej, w razie jakiego niebezpieczeństwa um yka do głę­

bi tą samą drogą, którą przybył. W y ­ szukując tarliska, karpie wysyłają po­

dobno na zwiady kilku towarzyszy, k tó ­ rzy wodę przeszukują i badają i dopiero, znalazłszy odpowiednie miejsce, sprowa­

dzają resztę towarzystwa. Jeżeli się zamknie przesmyki i przejścia, wiodące z płytkich tarlisk do głębin, karpie, czu­

ją c niebezpieczeństwo, próbują kolejno

wszystkich wyjść, a przekonawszy się,

że wszystkie są zamknięte, tracą głowy

(11)

JSTo 41 WSZECHSWIAT 701

i w zamieszaniu bez planu pędzą tam i napowrót, bezradne i strwożone.

Nawet w ew nątrz zastawionych sieci karpie ory en tują się o tyle, że za drugim spędem znacznie mniej ryb wpada do za­

stawionych sieci.

Starsze karpie oryentują się w swej wodzie lepiej, niż młodsze.

U świnki i jazia spostrzeżono również dosyć rozwinięty zmysł oryentacyjny.

Ryby drapieżne zwykle obierają sobie jedno ulubione miejsce, w którem czy­

hają na zdobycz.

Szczupaki, pstrągi, lipienie, jazgarze i głowacice odnajdowały swe pierwotne miejsce pobytu, przebywszy drogę odle­

głą n aw et do dw u km.

Jeżeli je d n a k jakiekolw iek wypadki zmuszą rybę do porzucenia swego pier­

wotnego stanowiska, to wyszukuje sobie nowe i do dawnego nie wraca.

Br. Diessner złowił w rzece Aue w Hes- sen - Nassau 6 - cio funtowego pstrąga w miejscu, gdzie kanał drenowy dopro­

wadzał do rzeki czystą i zimną wodę, w której p strąg i chętnie przebywały.

P s tr ą g a tego, przyczepiwszy mu do płet­

wy grzbietowej kółko z drutu srebrnego, wpuścił napowrót o V2 km poniżej do Auy. Po 3-ch miesiącach p strąg po­

wrócił do swego pierwotnego miejsca pobytu, gdzie go też złowiono, i już wię­

cej do wody nie wpuszczono. Później Diessner wykonał próby podobne z kil­

k u n astu p strąg am i i wszystkie po upły­

wie dłuższego, lub krótszego czasu, w ra ­ cały na pierwotne stanowisko. Z oko­

liczności próbom towarzyszących D iess­

ner wyprowadza wniosek, że ryba nie"

tylko odnajduje swoje pierwsze stan o ­ wisko, lecz go w prost szuka tak długo, aż je znajdzie, podobnie ja k zwierzyna odszukuje przejścia i ścieżki swoje. Pod ty m względem p strąg odznacza się deli­

k a tn y m zmysłem, szczególnie w razie odszukiwania tarlisk.

Kapitanowie parowców rybackich od- dawna zrobili spostrzeżenie, że po burzy można złowić największe ryby na sk ra ­ ja ch wód płytszych, przez burzę zmąco­

nych. W czasie burzy ryby uciekają ze swych kryjówek, być może wypędzone

ruchem wody aż do dna sięgającym, być może, że w płytszych miejscach po bu­

rzy obfitsze znajdują pożywienie, a może wskutek doświadczenia, że w czasie b u ­ rzy nie mają strachu przed sieciami.

Wszystko jedno zresztą, co je do tego skłania, widocznie jed n ak znają wodę, jeżeli w miejscach płytszych szukają

schronienia przed burzą.

Na jeziorze Szybenem w powiecie kos- sowskim w. Galicyi ustawiono silny jaz do spiętrzenia wody, która po otwarciu jazu wpada z ogromną siłą do Czeremo­

szu, podnosząc stan wody conajmniej 0 metr i spławia drzewo na brzegach Czeremoszu złożone. Woda wypadająca z Szybenego w chwili otwarcia ja zu s p r a ­ wia ogromny huk, równający się s tr z a ­ łowi armatniemu, a gwałtowny prąd po­

rywał żyjące w Czeremoszu pstrągi, rzu ­ cał je o przybrzeżne skały i większą część zabijał. Tak było w początkach założenia jazu, później jednak pstrągi tak się obeznały z grożącem ich życiu n ie­

bezpieczeństwem, że gdy tylko posłyszą huk wypadającej wody, k ry ją się pod przybrzeżne kamienie i w jam y, i robią to tak szybko, że obecnie rzadko kiedy jak i p strąg zostanie zabity. Spostrze­

żenie to uczynił mieszkający w pobliżu właściciel dóbr Worochta p. Alfred Milt- sowits.

W wędrówkach, powtarzających się stale, ryby korzystają ze znajomości miejsca i wody. I tak w pojezierzach, jeżeli dwa jeziora, jedno płytsze, drugie głębsze, połączone są kanałera, ryby prze­

bywają w jeziorze płytszem latem, a w głębszem zimą. W jesieni i na wiosnę przepływają z jednego do drugiego, nie obawiają się żadnych trudności, a miej­

scami, jeżeli potrzeba, płyną nawret na płask. Jeżeli kanał zostanie zamknięty szluzą, to w jesieni ryby różnej wielkości 1 g atu n k u kręcą się uporczywie koło szlu- zy, szukając znanej sobie drogi.

Ryby szczególnie starsze czują również zaraz odpływanie i ubytek wody i ucie­

kają natychm iast do głębszych miejsc, które widocznie poprzednio poznały.

Spostrzeżenia tutaj przytoczone, a s ta ­

nowiące małą zaledwie część zebranych

(12)

702 WSZECHSWIAT ATa 41

dotąd doświadczeń i spostrzeżeń, w y k a­

zują niewątpliwie, że ry b a zna wody, w których żyje i znajomość tę spożytko- wuje w swych czynnościach życiowych.

Trudne do wyjaśnienia i zrozumienia są dalekie wędrówki łososi i w ęgorzy na tarło. Łosoś, ja k wiadomo, wychodzi na tarło z morza do rzek i podąża pod wo­

dę aż do źródłowisk rzek górskich. Ci­

śnienie wody płynącej j e s t tutaj bodź­

cem, na który ry ba oddziaływa odrucho­

wo ciągłem posuwaniem się w górę wo­

dy, aż do miejsca, które jej się nadaje na tarlisko. Możebne je d n a k jest, że i w tej wędrówce łosoś kieruje się zna­

jomością wody, przez doświadczenie n a ­ bytą. Węgorz dąży na tarło z rzek do morza i to do miejsc głębokich, m a ją­

cych jaknajsłońszą wodę. Zawartość soli w wodzie morskiej zwiększa się w miarę odległości od ujścia rzeki do morza, dla­

tego też może, to zwiększanie się sło- ności wody stanow i bodziec, na k tó ry węgorze oddziaływają odruchowo, płynąc dalej w kierunku, z którego pochodzi bardziej słona woda.

I tutaj je d n a k j e s t rzeczą możliwTą, że węgorze w tak dalekiej wędrówce w y ­ zyskują nab y tą znajomość obszarów mor­

skich. Jeżeli bowiem łososie i węgorze opanowują w w ędrów kach swych tak wielkie obszary, to nie potrzebują pam ię­

tać drobnych szczegółów, w ystarczy im nabycie ogólnego poglądu na wielkie przestrzenie, które zamierzają przebyć.

Szybki i wielki rozwój nauk przyrod­

niczych uzasadnia nadzieję, że ta k te, ja k i inne dalekie wędrówki ryb w k r ó t­

kim czasie p rzestaną być tru d n ą do roz­

wiązania zagadką.

Dr. F. W.

S PR A W O ZD A N IE .

Wóycicki Zygmunt. Obrazy roślinności Królestwa Polskiego. Zesz. I. Roślinność Niziny Ciechocińskiej. W ydaw n. Tow.

Nauk. warsz. Wydż. III. N auk mat.

i przyrod. W ydanie z zapomogi Kasy po­

mocy dla osób prac. na polu nauk. im.

d-ra J. Mianowskiego. Warszawa, 1912.

Skład główny w księgarni E. Wendego i S-ki. 4-o 10 tablic z tekstem. Cena 1 rb.

Zobrazować roślinność K rólestw a P o lsk ie­

go w szeregu pięknie w yk on an ych w izerun­

ków fotografioznych ju ż to oddzielnych naj­

bardziej ch arak tery sty czn y ch roślin w ich otoczen iu naturalnem , już to c a ły ch zbioro­

w isk roślinnych — oto zadanie, jakie sobie zakreślił autor niniejszego w ydaw nictw a, i z zadania teg o w yw iązuje się znakom icie.

K orzystając z pom ocy a r ty sty am atora - fo­

tografa p. R. C holew ińskiego, autor dał nam w pierw szym zeszycie rzecz, zakrojoną na europejską miarę.

Praca ta wzoruje się ściśle na szerzej po- m yślanem w yd aw n ictw ie niem ieckiem Kar- sten a i S chencka „V egetation sb ild er“, dążą- cem do utrw alenia na fotografii najcharak- tery sty czn iejszy ch typ ów roślinności całej kuli ziem skiej, i doskonale w ytrzym u je po­

rów nanie z tem ostatniem , nieróźniąc się pod w zględem zew n ętrzn ego w ykonania i opracowania i dążąc do teg o sam ego celu w szczuplejszym zakresie — w ram ach ro­

ślinności naszego kraju.

Z eszyt I pośw ięcony został zobrazowaniu roślinności niziny ciechocińskiej. W obszer­

n ym w stęp ie p. W óycicki daje nam na za­

sadzie literatu ry i spostrzeżeń w łasnych og ó l­

ną ch arak terystyk ę roślinności teg o zakątka, gdzie na plan pierw szy wybijają się tak rzadkie w kraju naszym rośliny solankow e, tw orząc ty p o w e zbiorowiska halofitow e, zbrojne m nóstw em ciek aw ych przystosow ań do życia na podłożu w sól obfitująoem .

W yobraźm y sobie dalszy szereg teg o ro­

dzaju w stęp ów do n astęp n ych zeszytów teg o p o ży teczn eg o w ydaw nictw a, a otrzym am y n iezw yk le p la sty czn y obraz szaty roślinnej naszego kraju, oparty na bogatym m ateryale ilu stracyjn ym .

Zobrazowawszy naprzód oałość roślinności obranego zakątka, p. W . przesuw a następnie przed naszem i oczym a 10 tablic z fotogra­

fiami najbardziej ch arak terystyczn ych zbio­

row isk roślinnych okolic C iechocinka. W i­

dzim y w ięc na tabl. I-ej łąkę, g ę sto usianą astrem solnym (A ster Tripolium L .), n a ­ stęp n ie na tabl. Ii-ej tę sam ę roślinę na g le ­ bie bardziej w sól obfitującą w postaci bar­

dziej rosłej, nieróżniącej się od astrów nad­

m orskich. Tabl. III przedstawia g ę ste zrze­

szenie m iecznika gęsto liścio w eg o (G laux m aritim a L .) pod tężniam i. N astęp n ie idą zbiorowiska in n ych typ ow ych halofitów C ie­

chocinka, a w ięc: solirodek zielny (Salicor- nia herbacea L .), kom onica w ązkolistna (L o­

tu s corn icu latu s L . [3 tenuifolius L .), w y ­

klina solna (P estu ca distans K unth.) wraz

z sitow iem nadbrzeżnem ( S ę ir p u s m aritim us

(13)

<Nś 41 WSZECHSWIAT 703

L.); piaskow nica solna (Spergularia Salina Presl.); błotnica większa (T riglochin mariti- mum L.); głębigroszek skrzydłostrąki (Te- tragonolobus siliąu osu s R th.) w otoczeniu traw, sitó w i tu rzy c i w reszcie łoboda osz- czepow ata w odm ianie solnej (A trip lex ha- statum L. var. salinum Walbr.) wraz z ko- mosą czerwoną, (C henopodium rubrum L.).

Do każdej tab licy dołączony jest tek st, w którym p. W óycick i dokładnie opisuje zbiorow iska roślinne, przedstaw ione na fo­

tografii, dodając szereg uw ag o biologicz­

n ych w łasnościach danej rośliny, jak ró­

wnież i o rozm ieszczeniu geograficznem g a ­ tu n k u . T ek st zarówno w stępu, jak i obja­

śnień je st w dw u językach: popolsku i po- niem iecku, tak, że w yd aw n ictw o je st do­

stęp n e dla w szy stk ich sp ecyalistów i może liczyó na m iędzynarodow y rynek zbytu.

Godzi się przypom nieć, że autor nasz de­

m onstrow ał sw oje m ateryały na X I Z jeidzie lekarzy i przyrodników polskich w K rako­

w ie w roku zeszłym , i w ówczas sek cya bo­

taniczna na w niosek prof. K rzem ieniewskie- go uchw aliła następującą rezoluoyę:

„...Sekoya botaniczna stw ierdza, że w y ­ daw nictw o to je st pierwszem u nas, a od­

znacza się tak doskonałym doborem m ate- ryału i w ykonaniem , że jeżeli nie przew yż­

sza podobnych w yd aw n ictw obcych, to wcale im nie ustępuje. S ek cya przyjm uje to w y­

daw nictw o za wzór obow iązujący przy dal­

szy ch w yd aw n ictw ach , które w inny być jak- najrychlej rozpoczęte w G alicyi i w Ks. Po- znańskiem ".

Ż yczyćb y należało, aby ta uchw ała Zjazdu w stosu n k u do in n y ch dzielnic jaknajprę- dzej się spełniła i aby w ydaw nictw o n in iej­

sze znalazło wśród szerokich sfer przyjęcie, na jakie zasłu gu je. Zwłaszcza szkoły nasze pow inny zw rócić nań uw agę, gd yż znajdą tutaj b o g a ty m ateryał ilustracyjny do zo­

brazowania szaty roślinnej naszego kraju.

B . H ry n ie w ie c k i.

Korespondencya Wszechświata.

Lublin, 7/X 1912 r.

Za pośrednictw em W szechśw iata, chciał­

bym zw rócić u w agę redakcyi „Świata", że szanujące się pism o polskie pow inno z r ó ­ w n y m przynajm niej krytycyzm em przyj­

m ować do druku wiadom ości o w ydarze­

niach pow szednich dnia, jak i sprawozdania ze zjazdów naukow ych, szczególnie zaś, gd y

sprawozdania takie poprzedza wstęp „uauko- w y “, napisany przez niefachowca.

Że redakcya „Świata" poważniej traktuje np. dział „z kroniki tow arzyskiej", niż „spra­

wozdania ze zjazdów naukow ych", św iadczy chęćby to, że nie m yli się nigdy w n azw is­

ku, ty tu le i lu źn y ch uw agach o cno­

tach osob istych szczęśliw y ch „oblubieńców^

i ,,'iblubienic", naw et ich przodków do paru pokoleń w stecz, a w ostatniem sprawozda­

niu ze zjazdu radyologicznego w Pradze Czeskiej z całą swobodą pozwala sobie (a w łaściw ie— spraw ozdaw cy, podpisanem u literam i I. Cz.) drukow ać nieistniejące w polskiem słow n ictw ie nazw y (uranium, radium zam. uran, rad), m ianować chyba już dość znanego nie tylk o św iatu, ale i nam, fizyka Piotra Curie „znakom itym chem i- k iem “, obw ieszczać, że „radium w stanie c zy sty m (!) niem a dziś w ięcej nad 15 g ra­

mów na całej przestrzeni św iata oyw ilizo- w anego“, dodając na p ociechę, że „zresztą siła (!) radium je st tak znaczna i n ie w y ­ czerpana, że na potrzeby ludzkości w ystar­

czy i ta drobna ilo ść“. Po w stępie tak „po­

uczającym " redakcya „Ś w iata“ w 40 bie- ż ą c go rocznika na str. 9 zdaje sprawę ze zjazdu, który „dla Polski ma znaczenie tem w iększe", że dowiódł, iż „prom ienie nauki polskiej, narówni z innem i, p łyną dziś z te ­ go ogniska, które tw orzy słoń ce w iedzy c a ­ łego globu naszego". W tek ście teg o spra­

wozdania znajdujem y jeszcze rysunki —

„przyrządy do leczen ia zapom ocą radium "—

które czyteln ik ow i nic nie mówią, „zabar­

wiają" tylko a rty k u ł sensacyą.

Tak niepow ażne traktow anie spraw po­

w ażnych nie przynosi pism u zaszozytu.

D r . A . G a łe c k i.

KRONIKA NAUKOWA.

Rozmieszczenie gwiazd zmiennych na skle­

pieniu niebieskiem. Sposób, w jaki roz­

m ieszczone są gw iazdy zm ienne na sk lep ie­

niu niebieskiem , mało był dotąd badany.

Bardzo pouczające dane w tym przedm iocie znajdujem y w stu d yu m Zinnera, ogłoszonem w num erze 4 538 A stronom ische N achrich- ten. Badacz ten ograniczył sw e poszukiw a­

nia do 1 234 gw iazd, które zaw arte są w efe­

m erydach, ogłaszanych z roku na rok, po­

zostaw ił natom iast na stronie w szystk ie gw iazdy zm ienne w ątpliw e oraz w ielkie zbio­

rowiska, odkryte w Harward i w H eidelber­

gu , położone w gromadach lub w sąsiedz­

tw ie gwiazd: y Orła, 8 Orła i y L u tn i. G wia­

Cytaty

Powiązane dokumenty

jeden z uczniów przygotowuje pytania do ankiety, drugi uczeń opracowuje formularz ankiety, trzeci uczeń przygotowuje się do prowadzania ankiety. Należy zwrócić szczególną uwagę

Osoba pisząca reportaż wybiera autentyczne zdarzenie i udaje się na miejsce aby zebrać materiał.. Rozmawia się ze świadkami, którzy widzieli

Literatura otwiera zatem przestrzeń uwidaczniającego rozpoznawa- nia, które podejmuje w poetyckiej mowie podmiot działany i mówiony, gdy staje przed oczywistością tego

Wspierała go piękna, ale niemądra Kasjopea, która swoją pychą obraziła nereidy, czyli nimfy wodne.. Poskarżyły się one Posejdonowi, groźnemu władcy

Z niew ym ow nym bólem spojrzała na oblicze Jezusow e, na którym w szechw ładnie zapanow ał m a jestat śm ierci.. uczynienia czegoś dla

Ale zanim zaczniecie „ciągnąć” ze sobą swoich najbliższych, wypadałoby się do niej przygotować w odpowiedni sposób.. W zeszytach napiszcie temat:

aby usługi English Club TV były dostępne dla każdej osoby uczącej się języka angielskiego, niezależnie od jej wieku, lokalizacji,.. przynależności etnicznej,

W „Klubie Politechnik” odbywały się też: pre- miery Teatru Tańca, Festiwal Teatrów Studenc- kich, Ogólnopolski Akademicki Turniej Tańca Towarzyskiego, spotkania