M 12 . Warszawa, d. 22 Marca 1891 r. T o m X
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rsz a w ie :
ro czn ie rs. 8
k w a rta ln ie „ 2
Z p rz e sy łk ą p o cz to w ą:ro c zn ie „ 10
p ó łro cz n ie „ 5
P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ech św iata i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ran icą .
Kom itet Redakcyjny W sz e c h św ia ta
stanowią panowie:
A leksandrow icz J ., D eike K., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W ł.. K rarosztyk S.,
N atansou J ., P rauss St. i W róblew ski W . ___
„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz z w y k łeg o d r u k u w szpalcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7 '/i»
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za dalsze kop. 5.
Adres ISed-alscyi: IKIreilsro-^słsiie-IFTzed.naieście, U S T r 68.
0 ZOŻraOWYWANIU
ENERGII SŁONECZNEJ.
Z dniem dzisiejszym słońce przekracza ró w n ik niebieski, zw iastując początek wio
sny ludom północy, które epokę tę roku zawsze i wszędzie uroczyście święciły. T ak długo usuw ało się od nich słońce na połu
dnie, z każdym dniem coraz drobniejsze na niebie łuki zakreślało, coraz ukośniój pro
m ienie im swoje nadsyłało, jak b y ju ż rychło u k ry ć się m iało zupełnie i zgoła się ju ż nad poziom nie wynurzać. Nie odbiegło wszakże ta k daleko, pow strzym ało bieg swój ku po
łu d n io w i i drogę powrotną, rospoczęło. Już nocy wciąż ubyw ało i coraz się wyżej słońce w zbijało, ale z dalekiego południa ukośnemi prom ieniam i przem arzłej ziemi rozgrzać jeszcze nie mogło, wciąż jeszcze krępow ał j ą całun zimowy. T eraz dopiero w kroczyła b ry ła słoneczna na półkulę północną nieba, pow łoka lodowa stopniała, a dzień stał się od nocy dłuższym. T a jasność dzienna wy
górow ała nad pom roką nocną, O rm uzd po
konał A rym ana, Izyda odnalazła Ozyrysa.
W e wszystkich w ierzeniach w ybija Bię p ier
wotna cześć słońca, daw no ju ż bowiem prze
czuwał i pojm ow ał człowiek, że ono jest źródłem wszelkiego życia i wszelkiej dzia
łalności na ziemi, zanim jeszcze rozjaśniła nauka najnow sza, że z niego wszystek swój zasób energii czerpie p rzyrod a ziemska.
Dziś też rozumiemy dobrze, że wszystkie siły, którem i w celach przem ysłu rosporzą- dzamy, zawdzięczam y działaniu słońca. J e s t to ju ż widocznem, gdy w najprostszej i pier
wotnej form ie posługujem y się pracą zw ie
rząt; rośliny bowiem, które ich pokarm s ta nowią, w blasku tylko słońca rozwinąć się mogły. G dy rozwój m otorów parow ych przem ysłow ą naszę potęgę wzmógł tak nie
słychanie, usunęło się tylko pośrednictw o zwierząt roboczych, a zasób energii do po
ruszania naszych m achin bierzemy w prost ze św iata roślinnego. D rzew o, które ko
sztem słońca wzrosło, przechowało energiją jego ja k b y w stanie ukrytym , która się przy paleniu jego oswobadza i w stanie czynnym ujaw nia. Jestto en ergija chemiczna, za
w arta w substancyjach, okazujących che
miczne ku sobie powinowactwo. G dy węgiel
znajduje się w zetknięciu z tlenem , a przez
178
W SZ E C H ŚW IA T.Nr 12.
podw yższenie tem p eratu ry sprow adzam y w a ru n k i, w ja k ic h ze sobą łączyć się mogą, to łączenie to dokonyw a się dalej, zachodzi tu proces palenia, p rzy którym utajona, czyli raczej potencyjałna en erg ija węgla przechodzi w energ iją ja w n ą , czyli cynety- czną, k tó rą nazyw am y ciepłem , a k tó ra znów dalszym przeobrażeniom w pracę m e
chaniczną ulegać może. Zasób swój węgla zyskało drzewo, gdy kosztem prom ieni sło
necznych d w u tlen ek w ęgla atm osfery na składow e jeg o części rosszczepiło; w płoną- cem więc drzew ie odnajdujem y ciepło, które nam słońce w ciągu la t ubiegłych nadsyłało.
P oznano, że w głębi ziem i k ry ją się za
pasy w ęgla, ja k o pozostałość drzew , k tó re niegdyś w zrastały bujnie, a przez długie tysiącolecia uległy stopniow em u butw ieniu i zw ęgleniu; pokład y zatem w ęgla k a m iennego przechow ały nam energiją słońca z owych czasów zam ierzchłych, gdy jeszcze człow iek n a ziemi nie istniał.
W idzim y dziś wszakże jasn o , że zab y tkiem tym szafujem y nieopatrznie, jesteśm y ja k spadkobiercy, co bogate swe dziedzic
two bez ra c h u n k u trw onią. W postaci drzew a, w ęgla lub innych p rodu któw p rz y rody zużyw am y o w iele znaczniejsze zasoby energii, aniżeli je ziem ia w tym że czasie może w ytw orzyć. He ty lk o dozw ala moc nasza i środki techniczne, wydobyw am y z ziem i potężne ilości w ęgla i wszystko to spalam y, ja k b y zasoby te były niew yczer
pane.
N ieraz ju ż starano się ocenić, ja k ą obfi
tość przedstaw iać może ogół pokładów wę
gla w ziemi. Zapew ne, rachunków tych przeprow adzić niem ożna n aw et w sposób przybliżony, w różnych bowiem okolicach ziemi zn a jd u ją się niew ątpliw ie pokłady dotąd nietknięte i jeszcze nieznane, w n ie k tó ry ch wszakże k ra ja ch w yw nioskow ać ju ż poniekąd m ożna, na j a k długo zasoby te mogą w ystarczyć. P rz e d k ilk unastu laty obliczył W illiam Siemens, że gdyby obecne zapotrzebow anie w ęgla w jed n ak ie j m ierze nad al trw ało , kopalnie A n g lii m ogłyby dla niój starczyć jeszcze n a 1100 lat; jeżeli wszakże ilość zużyw anego w ęgla wzrastać będzie n ad a l w tym że stosunku, co w ciągu ostatnich la t dw udziestu, to kopalnie te w y czerpią się ju ż w ciągu la t 250. Chociaż
liczbom tym ścisłości żadnej przypisyw ać niem ożna, to o k azu ją przynajm niej n ie
w ątpliw ie, że ostateczny kres w ęgla k a
m iennego nastąpić musi w epoce stosun
kowo niezbyt odległej, idzie tu nie o dzie
siątki tysięcy lat, ale o stulecia zaledwie.
G dy zaś kres ten nastąpi, człow iek pomimo w szelkiego postępu wiedzy, nie zdobędzie nowego źródła energii, ale zawsze zw racać się będzie m usiał do słońca i radzić sobie tym zasobem energii, ja k i m u ono i w p rzy szłości prom ieniam i swemi nadsyłać będzie.
D o tąd zużytkow ujem y en erg iją słońca głów nie w postaci ciepła, ko rzy stając z ma- tery ja łó w opałowych, w ytw arzających się pod w pływ em życia roślinnego; energija wszakże słońca ujaw n ia się n a ziemi także i bespośrednio w form ie pracy m echanicznej, w w idocznych ruchach płynnych części zie
mi, pow ietrza i wody; w iatry bowiem, z a rów no ja k prądy wód na ziem i są dziełem energii prom ienistej słońca.
W istocie rzeczy, z d ziałania w iatru ko
rzystam y ju ż od czasów bardzo daw nych, w iatr bowiem obraca m łyny i pędzi statki żaglow e. P arow ce odniosły w praw dzie nad niem i zw ycięstwo dzięki swój szybkości, korzyść tę wszakże okupują znaczniejszym kosztem , któ ry tem więcej podwyższać się musi, im bardziej w zrastać będzie drożyzna węgla. G dy idzie o przewóz tow arów , k tó re nie wym agają zbytniego pośpiechu, statki żaglowe u trzy m u ją swoje pierw szeństwo.
P rzew idyw ać zaś wolno, że z potęgi w iatru w przyszłości lepiej korzystać potrafim y, gdy znaglim y j ą do poruszania naszych m otorów, zw łaszcza, gdy pośrednictw o ele
ktryczności daje nam możność usuw ania najw iększej przeszkody, ja k ą stanowi nie- stateczność w iatrów . N adm iar bow iem energii, nagrom adzonej p rzy w ietrze sil
niejszym , stosować m ożna do ładow ania akum ulatorów , które j ą przechow ują na chw ile ciszy. Przytoczyliśm y niedaw iio (W szechśw iat z r. b. A? 10, str. 158), ja k za- pomocą stosow nych urządzeń ju ż obecnie pęd w iatru służyć może do w ytw arzania św iatła lam p elektrycznych, a co dotąd je s t tylko osobliwością techniczną, z czasem zy
skać może znaczenie praktyczne.
W ażniejszą wszakże d la przyszłego ro z
w oju przem ysłu nad tę niestateczną siłę
N r 12.
w s z e c h ś w i a t.179 w iatru jest energija prądów w odnych. P o
tężny wodospad równow ażyć może bogatą kopalnię węgla, a toż samo tyczy się w art
kich strum ieni, rzek i potoków. O lbrzym ie to źródło energii, dotąd wszakże w sposób bardzo niedołężny zaledw ie zdołaliśmy wy
zyskać. Niedawno jeszcze posługiw ano się jed y n ie kołam i wodnem i pierw otnej bardzo budow y, w ostatnich dopiero czasach n ada
no łopatkom postać właściwszą i w prow a
dzono korzystniejsze turbiny. W ogólności jednak, na tej drodze zrobiono bardzo nie
wiele, a m ilijony m etrów sześciennych wód rzecznych spływ ają codziennie do mórz, unosząc niew yzyskany swój zasób sił ży
wych. W głębi ziemi szukam y siły, którą mamy przed sobą, a k tórą bez użytku pozo
staw iam y, dla tego głównie, że zużytkow a
nie energii wodospadu lub potoku w m iej
scu, gdzie j ą mamy do rosporządzenia, po
łączone je s t ze znacznem j trudnościam i.
D zięki wszakże zdobyczom elektrotechniki niedogodność ta może być usuniętą, m aszy
na bowiem dynam oelektryczna daje nam możność przenoszenia tej energii na znaczną odległość i to zapew ne stanie się jej głó- wnem zastosowaniem w przyszłości. W idzi
my przecież ju ż teraz, że przy jej pośre
dnictw ie chłodne fale płynącej wody topią ru d y , pędzą koleje, w ytw arzają światło i w ykonyw ają m nóstwo innych prac, o k tó rych niedaw no jeszcze nik tb y nie sądził, że działaniem wód spełniane być mogą. T u zaś nie zagraża nam obawa wyczerpania, prom ieniow anie bowiem słońca bezustannie wznosi w górę z rozległej pow ierzchni oceanu olbrzym ie ilości pary i utrzym uje nieprzerw any obieg wód na ziemi.
Istn ieją wszakże inne jeszcze ruchy wody, od obiegu powyższego niezależne, a które p rzedstaw iają najobfitsze na ziemi źródło energii, lubo dotąd zgoła z niego nie umie my korzystać. Jestto energija ujaw niająca się w przypływ ach i odpływ ach oceanicz
nych. Jestto tak potężny zasób energii, że gdybyśm y go pokonać i do usłu g naszych zastosować umieli, w ystarczyłby do porusza
nia w szystkich naszych machin i do ogrze
w ania wszystkich naszych pieców. W zno
szenie się i opadanie wód m orskich bespo- średnio w praw dzie zawisło od przyciągań księżyca, ostatecznie jed n ak sprow adzić je
należy rów nież do słońca, którem u ulegają wszystkie ruchy w układzie planetarnym . G dy przyszłe pokolenia znajdą możność zużytkow ania tego zasobu energii, wywrzeć to może n a dalszy rozwój k u ltu ry wpływ potężniejszy, aniżeli w ynalazek motorów parowych. W każdym razie samo istnienie człowieka w przyszłości wiąże się z tem, ja k dalece zużytkow ać zdoła energ iją ruchów wody n a ziemi. G dy obecnie w pierw szym rzędzie czynności naszych mieści się w y
w iązywanie ciepła, które dalej dopiero w p racę m echaniczną przeobrażam y, ta k znów w przyszłości może nastręczać się będzie człow iekowi bespośrednio praoa me
chaniczna, której kosztem dopiero ciepło w ytw arzać będzie.
W jakim kolw iek jed n ak k ieru n k u zacho
dzić będą przeobrażenia te energii, osta- tecznem i jedynem je j źródłem pozostanie zawsze słońce. Ono to bowiem tylko, jeżeli odwołamy się do słów Szekspira, „jak al- chimista, blaskiem możnego oka, zm ienia lichą, błotnistą ziemię w św ietną bryłę złota.”
S. K.
objaśniającycłi bnilowę i rncby zarodzi.
W szystkie daw niejsze prace, mające za przedm iot badania protoplazm ę, czyli za- ródź roślinną i zw ierzęcą, rospatryw ały to ciało jak o rów nom iernie grubo, lub d ro b n o ziarniste, lub zupełnie jednostajne, n ietro - szcząc się je d n a k bardzo o bliższe w y ja
śnienie owój drobnoziarnistości, lub jed n o - stajności. Nie może nas je d n a k dziwić, że się nie zapuszczano zbyt głęboko w badania tego rodzaju, głów na bowiem przyczyna ta
kiego stanu rzeczy spoczyw ała w niedosko
nałości przyrządów optycznych, jakiem i podówczas rosporządzano. Dopiero udo
skonalenie tych ostatnich w nowszych cza
sach, m ianowicie w yborne przyrządy do
zgęszczania św iatła, pozw alające rosp atry-
wać żądany przedm iot zapomocą bardzo
silnych powiększeń i tak zwane system aty
180
W SZ E C H ŚW IA T.Nr 12.
soczew ek przedm iotow ych (objectiv), zanu
rzanych — olejowe (hom ogene im m ersion), przedstaw iające rzecz badaną, przy stosun
kowo slabem pow iększeniu nadzw yczaj w y raźnie i szczegółowo, pozw oliły posunąć wiadomości, odnoszące się do w ew nętrz
nej budowy zarodzi, dosyć znacznie n a
przód.
O tóż w nowszych czasach wielu badaczów przyszło do p rzekonania, że w protoplazm ie składającej kom órki m ięśni i nerw ów istnie
ją dosyć zaw ikłane stosunki bu dow y, zasa
dzające się na m niej więcej znacznych ró ż
nicach w substancyi, tw orzącej jój całość.
Później o dkryto podobne stosunki i w zw y
kłej zarodzi kom órek roślinnych, ja k o te ż i kom órek niższych zw ierząt. Rozm aici ba
dacze tłum aczyli to, co w idzieli, w sposób dość różny, jed n a k ż e ogólne w yniki zgadza
ły się praw ie zupełnie co do tego, że w z a rodzi istnieje pew na osnow a o budow ie de
lik atn ie siatkow atej, utw o rzo n a z istoty gęstszej, w ypełniona inną rzadszą i przy tem znacznie jaśniejszą. A zatem , po dług pa
nującego dzisiaj poglądu w nauce, p roto- plazm a nie tw o rzy masy je d n o ro d n e j, ale przedstaw ia budow ę siatkow atą o w iększych i m niejszych oczkach; siatka je s t złożona z istoty gęstej i ciągli wej, oczka zaś jej są w ypełnione rzadszą, przezroczystszą cieczą.
Ścisłe b adania drobnow idzow e nad zarodzią każą przypuszczać, że ma ona właściwości gęstój cieczy pienistej. D w ie istoty niem ię- szające się ze sobą bespośrednio, p rzen ik ają się tu w zajem nie w nadzw yczaj delikatnem rozdrobnieniu. M ożna to porów nać z mię- szaniną pow ietrza z ja k im ś płynem , ja k tego posiadam y d o bry p rz y k ła d w pianie m ydlanój. S iatk o w ata pozornie zaródź bę
dzie tu odpow iadała m ydlinom , t. j. w łaści
wie powłoce baniek m ydlanych, rzadsza zaś część—pow ietrzu, w ypełniającem u te osta
tnie.
D aw niój przyjm ow ano ogólnie na zasadę, że w przyrodzie organicznej (w przeciw ień
stw ie do nieorganicznej) w szelkie ciała r o sną p rzez tak zw aną „intussuscepcyją”, t. j.
przez w nikanie nowych cząstek pom iędzy inne ju ż istniejące. S tarano się to udow o
dnić zarów no d la w zrostu błon kom órko
wych, ziarn skrobi, ja k i d la zarodzi. W y niki je d n a k badań la t ostatnich w skazują,
że w najznaczniejszej liczbie przypadków w nikanie ') nie ma miejsca.
O. Biitschli (w p racy sw ój, ogłoszonój w „Biologisches C e n tra lb la t”, 1888, t. V III, str. 161) dochodzi do przekonania, że także i względem protoplazm y nie mam y bynaj
m niej dzisiaj potrzeby bronić daw niejszego naszego zapatryw ania o je j wzroście mię- dzycząstkow ym , które mogło być uważane za zupełnie słuszne tylko dopóty, dopó
ki uw ażaliśm y ją za ciało zupełnie j e dnorodne. T eraz gdy wiemy, że posiada ona budow ę siatkow atą, możemy przy pu sz
czać z wszelkiem praw dopodobieństw em , że i ona pom naża swą wielkość przez proste odkładanie cząstek na ścianki oczek. W spo mniany znakom ity badacz tak się wyraża:
„Istoty służące do odżyw iania mogą p rzen i
kać w stanie rospuszczonym płynne ciało zarodzi, przesączając się przez ścianki jój oczek. Nowopowstałe cząsteczki mogą bes
pośrednio przez odkładanie (appositio) osa
dzać się na nadzwyczaj cienkich ściankach oczek zarodzi, rospływ ać się po nich, lub mięszać się z ich gęsto płynną istotą. Z te
go to pow odu nie istnieje tu zróżnicow anie w w arstw y, chociaż w zrost odbyw a się przez od kład anie”. Pom nażanie się liczby oczek odbyw a się, podług autora, w ten sposób, że w m iarę tego ja k się ilość zarodzi zwiększa, w węzłach m iędzyoczkowych zbierają się kro pelk i rzadkopłynnój istoty, które, rosnąc stopniow o, służą za pu nk t wyjścia d la n o wych oczek.
W ychodząc z założenia, że protoplazm a pow iększa swoję masę drogą odkładania, tenże au to r przychodzi do wniosku, że wzrost jój spoczywa na tych samych zasa
dach, co i tw orzenie się ciał nieorganicz
nych, czyli raczój, że nie je s t od niego sta
nowczo różnym . P ły n w ypełniający oczka zarodzi je s t właściwie istotą odżyw iającą, w przeciw ieństw ie do właściwej, czynnej protoplazm y, składającej ściany oczek.
B urdon Sanderson powiada: „Zaródź (pod tem m ianem rozum iem m ateryją żyjącą, j a ka je s t dostępną dla naszych zmysłów i po
') T a k o śm ielam się nazw ać „ in tu ss u sc ep c y ją 1*, i sądzę, że w y ra z te n d o sk o n ale rz e c z p rz e d sta w ia .
(P rz y p . a u to ra ).
N r 12.
W SZE CH ŚW IAT.181 ję ć ) składa się z dwu rzeczy, m ianowicie
z podstaw y i zawartości, z łożyska i s tru m ienia — z części czynnej, żyjącej i stałej i z części innej, na którą, czynność zostaje zw róconą, a k tóra nigdy nie żyła i jest nie
stałą, t. j . znajduje się w stanie ciągłej prze
m iany chem icznej”.
B utschli stara ł się dowieść w swoich osta
tnich pracach, że budow a siatkow ata proto
plazm y nie przedstaw ia właściwie podstaw y w kształcie siatki, lecz że je s t ona pęche- rzykow ato pienista, a tylko w swoim prze
k ro ju przedstaw ia sią oku w postaci gęstej siatki. Chcąc poprzeć to swoje mniemanie, pow zięte z licznych ścisłych badań nad pierw otniakam i, autor ten stara ł się w ytw o
rzyć sztucznie tak ie piany, których pewne właściwości mogłyby się zgadzać z własno
ściami żyjącej zarodzi, t. j. byłyby znamien- nemi dla tej ostatniej.
W ychodząc z założenia, że ciecze w odni
ste p rzen ik ają przez tłu ste oleje, Butschli sta ra ł się na tej zasadzie otrzym ać delika
tne piany, któreby się przez czas dłuższy nie zm ieniały pod działaniem wody. Do tego używ ał m iałko sproszkow anego cuk ru, lub soli i rozrabiał je w gęsty ciągliw y płyn z k ilk u kroplam i starej oliwy.
Z tego gąszczu b ra ł m aleńkie kropelki (0,1 do 0,5 mm w średnicy) i rospościerał je na dolnej pow ierzchni szkiełek n akryw ko wych, opartych na woskowych nóżkach oraz zanurzał j e w wodzie na szkle przedmioto- wem. W oda p rzenikała przez oliwę, a bę
dąc przyciąganą p rzez cząstki cu k ru , lub soli, daw ała początek wielkiej ilości kro p e
lek rostw oru wpośród kropli oliwy, która ostatecznie zm ieniała się w rzeczyw istą, de
lik atn ą piankę. P o 24 godzinach oliw a stała się m leczno-białą i nieprzezroczystą, tak, że m usiała być dla badania drobnow i- dzowego rozjaśnioną zapomocą gliceryny.
M iała ona wtedy tak delikatnie pęcherzy- kow atą budow ę, że dla dokładnego je j po
znania należało użyć najsilniejszych socze
wek zanurzanych olejowych.
P o d drobnow idzem można było widzieć delik atn ą siatkę z oczkami, przedstaw iaj ą- cemi najrozm aitsze postaci wielokątne, któ
rych miejsca połączeń były zawsze ja k n a j- w yraźniej w ęzełkow ato zgrubiałe. W ęzeł
ki te daw ały się spostrzedz bardzo dobrze
tam, gdzie kraw ędź oczka przedstaw iała się w przek ro ju na polu w idzenia w miejscu zetknięcia się jej z dw iem a innem i ścianka
mi oczek. Te części pianki, które celowały najw iększą delikatnością, były zdum iewa
jąco podobne do tak zwanój siatkow atej bu
dowy zarodzi. Na n ajdelik atniejszy ch m o
żna było spostrzedz zaledw ie drobniuteńkie kropeczki, czyli ziarnistość, t. j. było widać tylko węzły oczek, czyli, że m iało się przed oczami drobnoziarnistą zaródź, ja k a bywa jeszcze i dzisiaj w ielokrotnie opisywaną.
Jednakże i w tych najdelikatniejszych czę
ściach piany przy starannem badaniu u d a wało się dostrzedz tu i owdzie cienkie nitk i m iędzy węzłami, odpow iadające przekrojom ścian, rozdzielających pojedyńcze oczka.
A le nie na tem tylko ograniczało się podo
bieństwo tój sztucznej piany do żywej za
rodzi. W niektórych bowiem miejscach opisanych pienistych kropelek oliwy, prze- dew szystkiem zaś takich, których pienistość była nadzw yczaj delikatną, B utschli spo
strzegał na pow ierzchni cieniutką w arstew kę, otaczającą kroplę od zew nątrz, a zara
zem ostro odsądzoną od w ew nątrz, t. j. od pienistej pow ierzchni tej ostatniej. T a błon- kow ata w arstew ka była delik atn ie k resk o wana w k ieru n k u pow ierzchni, była więc zbudow ana z oczek mocno w ydłużonych i ustaw ionych obok siebie prom ienisto względem środka kropli oliwy. Otóż ta w arstew ka przypom ina zdum iewająco w ar
stewkę zarodzi najbardziej nazew nątrz po
łożoną u różnych pierw otniaków i innych jednokom órkow ych jestestw , u których ma ona zupełnie taką samę budowę. Różnica może tu istnieć tylko pod je d n y m w zglę
dem, a mianowicie pod tym, że w arstew ka dopiero co opisana je s t na kroplach oliw y płynną, podczas, gdy u jednokom órkow ych ustrojów czegoś podobnego przypuszczać niemożna, raczej odpow iednia w arstew ka protoplazm y musi tu być stałą, lub p rzy najm niej mocno stw ardn iałą.
W iadom ein je s t powszechnie, że zaródź wykonywa pew ne ruch y mniej więcój u sta
wiczne, zasadzające się niejako na przele
waniu się jej od w ew nątrz ku zew nątrz i naodw rót. R uchy te szczególniej są p o wszechne i ciekawe u różnych pierw otnia
ków, pełzaków , korzenionóżek, u plasm o-
182
W SZECHŚW IAT.d y jó w śluzow ców i t. p. tw orów . U w yż
szych roślin znane są ruchy zarodzi w k o m órkach bardzo w ielu gatunków , że w spo
mnę tu tylko kom órki liści nurzańca (V al- lisn eria) i włoski trz y k ro tk i (T radescantia).
T u znajd u je się przezroczysta i ja s n a p rzy ścienna w arstew ka protoplazm y ostro wy
różniona od pozostałćj, k tó ra albo sama, albo razem z tą o statnią podlega eiągłem u, przelew ającem u się ruchow i. R uchy te w y
konyw a zaródź, opisując zam knięte drogi wzdłuż ścian kom órkow ych n a w ew nętrz
nej ich stronie i p rz ep ły w ając tu i tam po stałych pow rózkach i w stęgach protoplaz- m ow ych, rospostartych w ew nątrz kom órki oraz przebiegających od jed n ó j ścianki do drugićj i łączących ją d ro kom órkow e z w ar
stew ką przyścienną.
(c. d. nast.).
D r A . Zalewski.
Z Ż Y C I A
MIĘCZAKÓW DWUSKOROPOWICH
( M A Ł Ż Ó W )
w ó d s ł o d k i c li.
(D o k o ń c z e n ie ).
D alszy rozw ój m łodych zw ierząt, k tóre można nazw ać larw am i, nie może się odby
wać w tych sam ych w arunkach , albow iem larw y (G lochidium ) posiadają organizacyją bardzo nieprzyjazną do życia swobodnego, różniącą się znacznie od budow y dorosłych m ięczaków dw uskorupow ych, czyli małżów.
Nie m ają bowiem k a n a łu pokarm ow ego, n o gi, czyli o rgan u miejscozmienności i skrzel, a płaszcz ich p rzedstaw ia jeszcze bardzo zarodkow ą budow ę. P rz y te m sko rupa je st całkow icie odm ienna od skorupy zw ierząt dorosłych i zao p atrzona w szczególne h a
czyki, k tó ry ch ani śladu niem a u dorosłych m ałżów ; w reszcie larw y posiadają pęczki szczecinek na w yrostkach płaszcza i długą
nitk ę bardzo lepką. W szystkie te organy pow stają u zarodków jak o przystosow anie do szczególnego sposobu ich życia i są w ska
zów ką, że larw y ulegają zupełnem u przeo
brażeniu w zw ierzę dorosłe. Ale pytanie, gdzie się dokonyw ają podobne przeobraże
nia i w ja k i sposób, długi czas pozostaw ało nierozjaśnionem , tem bardziój, że nie z n a j
dow ano sw obodnie żyjących m łodych m a ł
żów drobnych, podobnych z k ształtu i bu
dowy do dojrzałych.
Tym czasem niektórzy uczeni znajdow ali zarodki, czyli larw y anodonty (szczeżui) n a m iękkich częściach ryb, a naw et u p a try wali związek, zachodzący pom iędzy d a l
szym rozwojem larw i rybam i, do których były przyczepione.
D u ja rd in (1851) spotykał zarodki an o donty na płetw ach piersiow ych byczka (Cot- tus gobio), H ougthon (1862) na płetw ach ok un ia i ciernika (G asterosteus aculeatus), prof. S tiepanow (1865) na skrzelach świnki (C hondrostom a nasus) i na płetw ach u k leja (Leuciscus alburnus) i szczupaka, F . L ey- dig (1866) znajdow ał cysty na płetw ach ryb z M enu. Tym sposobem stw ierdzono fakt, że larw y (zarodki) A nodonty zn ajd ują się na skórze ryb, gdzie zam knięte w to
rebkach (cystach), zapew ne żyć muszą pa- sorzytnie, ażeby dojść do zupełnego rozw o
ju . W ja k i sposób larw y dostają się na m iękkie części ryb, ja k długo ten stan pa- I sorzytny trw a i jak im zmianom w ciągu te
go czasu ulegają larw y, było zupełnie nie- wiadomem.
N iektórzy badacze usiłow ali przekonać się o losie larw anodonty, przyczepionych do ryb, prow adzili naw et w tym celu sztu
czną hodowlę ryb i anodont w odpow ie
dnich akw aryjach, ale wszelkie stara n ia nie odniosły pożądanego re zu ltatu . Dopiero d r M. B rau n (1878) i C. Schierholz (1889) zdołali zbadać z całą dokładnością dalśzy rozwój zarodków (larw ) naszych m ałżów wód słodkich, pierw szy anodonty (szcze- żuja), dru g i zaś U nio (skójki).
W L utym 1878 r. w W iirzb u rg u d r M.
B rau n urząd ził akw aryjum obszerne i wy
godne, w którem umieścił drobne ry b k i ró
żanki (R hodeus sericeus G all.) razem z a n o -
dontą, w celu przeprow adzenia badań nad
sposobem sk ładan ia ik ry przez tę ryb kę,
N r 12.
W SZE C H ŚW IA T.183 w ew nątrz skrzel anodonty. Pew nego dnia
d o strzeg ł kupkę brunatnego szlamu w b li
skości anodonty, któ ry zbadał pod m ikro
skopem i przekonał się, że to były żywe za
rodki anodonty. P ostanow ił skorzystać ze sprzyjających okoliczności i zbadać dalszy los zarodków (larw ), dlatego pozostaw ił akw aryjum w wielkim spokoju. N astępne
go dnia zauw ażył na pow ierzchni ciała p ra wie w szystkich ry b ek hodow anych w akw a
ry ju m pew ną liczbę zarodków anodonty w postaci żó łto-bru natnych guziczków. Z a
raz też po starał się o znaczną liczbę rybek, które trzy m ają się zw ykle dna wód, jakoto:
kiełbie (Gobio fluviatilis), płocie (G ardanus rutilus), byczki (C ottus gobio) i umieścił je w raz z żeńskiemi osobnikam i A nodonta w obszernem naczyniu z wodą ciągle prze
pływ ającą. P o pew nym czasie anodonty w yrzucały ze skrzel zarodki żywe i p ra w i
dłow o rozw inięte, które ju ż po 24 godzi
nach pokryły ciało rybek do tego stopnia, że naw et gołem okiem mogły być d ostrze
żone.
Tym sposobem d r B raunow i udało się bez trudności hodować ryb k i w raz z larw a
mi anodonty do nich przyczepionem i i ob
serw ow ać zmiany, ja k im zarodki ulegały w ciągu swego rozw oju po opuszczeniu skrzel m atki. O statecznie zdołał zbadać całk o w ity przebieg rozw oju pasorzytnie ży
jący c h na rybach zarodków , czyli larw ano
donty, bo do chw ili, gdy te same odpadły;
nastąpiło to w 71 — 73 dni od chw ili p rz y czepienia się zarodków . N a dnie ak w ary ju m d r B rau n znalazł bardzo m aleńkie m u
szelki, k tóre rozm iaram i nie przechodziły zarodków (larw), ale posiadały budowę w ła
ściwą dorosłym anodontom. Przez 14 dni obserw ow ał w m iniaturow ych akw aryjach, życie tych młodych małżów, a m ianowi
cie przyjm ow anie pokarmów i stopniowy ich w zrost.
Jednocześnie z prof. dr B raunem rospo- czął badania p. C. Schierholz i po wielu próbach doszedł do pom yślnych wyników, szczególniej co do rozw oju U nio (skójki), k tó re uzupełniają spostrzeżenia pierw szego
badacza.
In teresu jący jest sposób przyczepiania się larw badanych małżów do m iękkich części ryb i następnie możność utrzym ania się
podczas ich pływ ania. J a k nam wiadomo, zarodki (larw y) A nodonta i U nio, po w yrzu
ceniu ze skrzel i uw olnieniu się od powło- czek ja jk a , leżą na dnie wody grzbietem na dół, szeroko otw ierają skorupkę, a nitka długa i lepka pły w a swobodnie w wodzie.
Nie ulega wątpliwości, że larw y zapomocą lepkiej n itk i p rzy k lejają się do ry b pływ a
jących po samem dnie, a poniew aż często wiele larw je s t połączonych razem , przeto ryba przepływ ając w bliskości porusza ich całą masę, ja k to badaczom niejednokrotnie zdarzyło się widzieć. Skoro larw a, przy le
piając się n itk ą do ryby, zostanie poruszoną, w ystępują do działania inne jój organy, przedew szystkiem zaś w yrostki płaszcza z pęczkam i włosków, będące siedliskiem do
tyku, p rzy zetknięciu z pow ierzchnią ciała ryby, pobudzają mięsień zw ieracz skorupki, ten się kurczy, sprow adza szybkie zam knię
cie obudw u połów ek skorupki, k tórej prze-
Fig. 4. R y b k a (U klej?) z lic z n em i la rw a m i an o d o n ty , w p o s ta c i c ie m n y ch p u n k tó w n a p łetw ach ,
za k tó re m i wisz% s ia tk i n ite k z la rw am i.
dłużenia haczykowate, czyli uczepki k ie ru ją się naw ew nątrz i ząbkowatem i w yrost
kam i w pijają się w skórę, płetw y lub skrze- la ryby.
W edług Schierholza, zw ykle tylko je d n a larw a z całej masy razem złączonych n it
kam i lepkiem i przyczepia się do ryby, po
zostałe zaś larw y pływ ają jeszcze pew ien czas złączone z przyczepioną, w krótce j e dnak odryw ają się, by znów uczepić się tej samej, lub innej ryby. F ig. 4 przedstaw ia rybę, k tó ra ma przyczepione do płetw liczne larw y anodonty, a nadto unosi za sobą inne połączone nitkam i. Liczba larw , pasorzy
tnie żyjących na jednej rybie może być b a r
dzo znaczna, tak, że na okuniu 13 cm d łu gim naliczył p. Schierholz w ciągu k ró tk ie
go czasu około kilkuset larw , które się
wszystkie dalej norm alnie rozw ijały. W p e
wnej porze roku praw ie wszystkie m ałe
rybki są obsiadłe przez larw y anodonty lub
184
W SZE C H ŚW IA T.N r 12.
U n io . Zauw ażono przytem , że larw y ano
d o w y m ieszkają pasorzytnie zarów no na skrzelach, jak o też n a skórze i płetw ach, przeciw nie zaś larw y U nio przyczepiają się tylko do skrzel, zapew ne sku tk iem mniej dobrze rozw iniętych przedłużeń haczyko
w atych sk orupki.
N iew szystkie je d n a k larw y naszych m ał
żów są w m ożności przyczepić się do ryb, znaczna ich liczba zostaje pożarta przez ryby, inne znów zn a jd u ją się w n iep rz y ja z n y c h w a ru n k ach i giną.
J a k wspomniano wyżej, przyczepianie się la rw A nodonta i U nio n astęp u je w skutek szybkiego zam ykania skorupek i zręcznego chw y tan ia m iękkich części płetw i innych organów pom iędzy połów ki skorupki. Do
po 24 godzinach (w edług obserwacyi S chier- holza) larw y są zaw arte w cystach; zależy to w znacznój części od tem p eratu ry ze
w n ętrzn ej, niemniój od gatu nk u i wieku ry by. T ym sposobem w cystach u tw orzo nych z naskórka ryb, larw y małżów żyją zam knięte, jak o praw dziw e pasorzyty, aż do ukończenia przem ian. M ięsień zam ykający sk o ru p k i larw podczas życia pasorzytnego zn ajd u je się w pew nym skurczu. Cysty spotkać można najczęściej n a dolnym b rze
gu płetw y ogonowej i podogonowej, rz a dziej n a bocznej pow ierzchni różnych płetw , najrzadziej na płetw ie grzbietow ej. B yw a
ją także usiane cystam i w argi i wąsiki oraz błona śluzow a gęby, jak o też skrzela roz
m aitych ryb.
F ig . 5. Czgśó p łe tw y r y b y z p rz y c z e p io n ą la rw ą a n o d o n ty , w 24 g o d z in po p rz y c z e p ie n iu . S k ó ra p łe tw y s z ac z y n a o b r a s ta ć larw ę , pm p rz y c z e p m ię śn ia zw iera cz a sk o ru p k i.
lepszego um ocow ania larw y przyczyniają się też niem ało haczykow ate w yrostki sko
ru p e k najeżone kolcam i, k tó re silnie ch w y ta ją płetw y, p o k ry te skórą cienką, położoną bespośrednio n a prom ieniach płetw ow ych, dlatego też praw ie zaw sze część tych p r o m ieni je st objętą przez larw ę i wchodzi dość głęboko do jó j w nętrza. G dy larw a uchw y
ci się skóry ry b y i um ocuje silnie, w skutek p o drażnienia skóry n astępuje nabrzm iałość, k o m ó rk i n askórka rozm nażają się bardzo szybko i o b ra sta ją larw y m ałżów wokoło w ten sposób, że ich sk o ru p k i pokryw ają się całkow icie pow łoczkam i, czyli zam ykają się w cystach (fig. 5). W ytw orzenie cysty odbyw a się w ciągu 2 — 3 dni, niekiedy je dnak może być przyśpieszonem , tak , że ju ż
D r B ra u n jest zdania, że ty lk o larw y uczepione na b rzegu płetw , wąsów, lub skrzel dochodzą do zupełnego rozwoju;
nadto utrzym uje, że ponieważ zarodki (la r
wy) A n od on ta i U nio zawsze chw ytają pe
wną część prom ieni płetw , które pow olnie rosp adają się na części i powolnie znikają, a raczój są pochłaniane, p rzeto chw ytanie się prom ieni płetw nietyle ma n a celu lep sze um ocow anie larw y, ile raczej jej odży
wianie, szczególnićj wobec zm ian, jakim ulega larw a w ew nątrz cysty zaw arta.
Czas trw an ia życia pasorzytnego je s t ró ż
ny, zależy on od tem p eratury, w zimie je st dłuższy, na wiosnę krótszy, waha się pom ię
dzy kilkom a tygodniam i i p aru miesiącami.
W ed ług obserwacyi prof. B raun a całkow ity
N r 12.
W SZECH ŚW IAT.185 przeciąg czasu, jakiego potrzebuje larw a
do przekształcenia się w m ięczaka zupełnie w ykształconego, wynosi 71—73 dni.
P odczas życia pasorzytnego larw a p rze
kształca się w młodego małża, przem iana następuje stopniowo i pow olnie w ten spo
sób, że zarodek w cyście zam knięty, traci n ap rzó d organy, którem i przyczepiał się do ciała ryby, a których u dorosłych zw ierząt niem a, a mianowicie: znika naprzód g ru czoł w ydzielający n itk ę lepką, dalśj wy
ro stk i opatrzone szczecinkami (zmysł do
tyku), wreszcie m ięsień zw ieracz pojedyń- czy oraz haczykow ate w yrostki skorupki.
Z araz w pierw szych dniach po zam knięciu się zarodka w cyście, rozdziela się mięsień p ierw otny zarodkow y na dw ie części, nastę-
F ig . 6. M łoda a n o d o n ta w 8 d n i p o o p u szczen iu cy sty , w id z ia n a ze s tro n y b rz u szn e j (p o w ięk szo n a).
n n o g a , s z a c z ą te k sk rz ela w e w n ę trz n e g o , wd w y ro s tk i d o d a tk o w e s k o ru p k i, mp m ięsie ń p rz e d n i.
pnie pow ierzchnia jeg o przyczepu zm niej
sza się stopniowo i w krótce zam iast jednego pierw otnego pow stają dwa mięśnie stałe.
P rzyczepy now ych mięśni znajdują się na przednim i tylnym końcu skorupki tuż pod brzegiem grzbietow ym i przedstaw iają się ja k o m ałe okrągłe plam y jasne (fig. 7).
P rz y dalszych zm ianach w ew nętrznych po
w staje noga jak o wyniosłość stożkowata środkowój części zarodk a, w yrastająca spo
m iędzy połów ek płaszcza. P o obudw u stro
nach nogi tw orzą się skrzela w postaci w y
rostków brodaw kow atych (fig. 6). W taki sam praw ie sposób pow stają i płatk i gębo
we, k tó re z początku są nieparzyste, a na k rótko p rzed opuszczeniem cysty, każdy z nich rospada się na dolnym brzegu na dw ie części i następnie w ydają płatk i p a
rzyste. W k rótce też rozw ija się dalój kanał pokarm ow y: pow staje otw ór gęby i otwór kiszki; bardzo wcześnie ukazują się w no
dze zwoje nerw ow e. P o bokach dość ros- szerzonego przedniego oddziału kiszki wy
stępują duże, ślepe w oreczki, które są za
czątkiem w ątroby. P ow staw anie serca, ne
rek i organów rozrodczych następuje ju ż p rzy końcu życia pasorzytnego. Płaszcz tw orzy się p raw ie nanowo z kom órek p ła szcza zarodkowego, które m ają się przyczy
niać w pew nym stopniu do rospuszczania uchw yconych prom ieni płetw , na korzyść zarodka. S korupka traci wreszcie swoje haczykow ate w yrostki, sama je d n a k zostaje i wchodzi w skład skorupy dorosłych m ał
żów. Na nieuszkodzonych kłębach ano-
F ig . 7. M ioda a n o d o n ta w 3 ty g o d n ie po o p u sz c ze n iu c y s ty , w id z ia n a z bo k u (p o w ięk szo n a), mt m iejsc e p rz y c z e p ie n ia m ię śn ia ty ln e g o z w ieracza sk o ru p k i, mp m ie jsc e p rz y c z e p ie n ia zw ieracza p rz e d n ieg o sk o ru p k i, s s k o ru p k a n o w o u tw o rz o n a, n a
p rz e d n im i ty ln y m k o ń c u ciafa,
donty (szczeżui) i U nio (skójki) K o b elt i H eynem ann znajdow ali skorupki zarod
kowe, jak o małe wyniosłości haczykow ato zgięte. P ierw sze ślady nowćj sko ru pk i po
jaw iają się w postaci dw u m ałych blaszek w apiennych, które ściśle przy legają do brze
gów starśj (zarodkow ój) skorupki.
Ju ż w drugićj połowie stan u pasorzytne
go ścianki cysty stają się coraz cieńsze, a gdy zarodek (larw a) posiada wszystkie praw ie organy w ykształcone i przeto je st usposobiony do życia swobodnego, cysta pę
ka albo sama, albo też zostaje rozdarta skutkiem ru ch u płetw i obcierania się ryb o rośliny i inne przedm ioty w wodzie poło
żone. P o otw arciu się cysty, młoda A no
donta lub Unio wydostaje się do wody,
186
AYTZECHŚW1AT.Nr. 12.
sp ad a na dno, ale rozm iaram i mało jeszcze różni się od larw y , chociaż postacią zew nę
trz n ą i budow ą w ew nętrzną zbliża się do m ałżów dorosłych. M łodziutkie anodonty i uniony pełzają po dnie wód (akw aryjum ), są dość ruchliw e, otw ierają i zam ykają szy b ko skorupkę, w yciągają nogę długą i roba- kow atą i dotykają się nią różnych p rz e d miotów. Z am ieszkują dna naszych wód, k arm ią się w odorostam i jednokom órkow em i i pow olnie w zrastają, w ytw arzając sobie skorupki.
W e d łu g spostrzeżeń S chierholza, młode anodonty, k tó re w n atu rz e w ypadają z cyst w K w ietn iu , d o ra sta ją w P aźd z ie rn ik u do 14 mm długości; uniony od końca Czerwca do końca P aździernika dochodzą 3 mm d łu gości. W zim ie w zrost je st p raw ie żaden, przy b y w a tylko słój roczny n a skorupce.
N astępnego lata anodonty d o rastają do 20 mm, U nio zaś do 10 mm.
P rz y dalszym wzroście zw ierzętom tym w yrastają skrzela zew nętrzne, stopniowo w ykształcają się o rg an y rozrodcze, chociaż do dojrzałości płciowej anodonty dochodzą dopiero (w edług d ra B rau n a ) w czw artym ro k u życia, U n io zaś w piątym .
W ogóle g atu n k i U nio i A nodonta, za
m ieszkujące wody europejskie, zachow ują się o d ręb n ie ze w zględu na rozwój i w y
różniają się pom iędzy w szystkiem i małżami (A cephala), n aw et blisko spokrew nionem u M łodociane ich form y (larw y ), ulegając ta kiem u szczególnem u i złożonem u p rz e b ie gowi rozw oju, praw dopodobnie znajdują lepszą ochronę i pom yślniejsze w aru n k i o d żyw iania, p o siadają też budow ę odpow ie
dnio przystosow aną do życia w tak osobli
wy sposób spędzanego.
Je d n a k liczba gatunków A nodonta i Unio, których h istoryja rozw oju poznaną została, je st bardzo ograniczoną, g atu n k i z innych części św iata pod w zględem rozw ojow ym wcale nie były badane. J . L ea opisał for
my dojrzałe różnych gatunków , m ieszkają
cych w A m eryce północnej, którym b raku je m uszelki zarodkow ej n a grzbiecie, czyli na kłębach, z czego m ożnaby w yprow adzić wniosek, że g a tu n k i północno am erykańskie inaczej odbyw ają swój rozw ój, niż eu ro p ej
skie, a może żadnego pasorzytnego stady- ju m nie przechodzą. P rzy sz łe dopiero b a
dania w yjaśnią dokładnie, czy wszystkie g atu n k i U nionidae przechodzą tak dziw ny rozwój pozarodkow y, połączony z życiem pasorzytnem .
A ntoni Ślósarski.
^ 1 0 . O a t w a i d ,
DAWNIEJSZE I NOWE PRĄDY
CHEMII TEOEETYCZHEJ.
(D o k o ń czen ie).
Tem u początkow i odpow iadał n ajzu p e ł
niej dalszy rozwój teoryi. P rocesy dyfu- zyi, naładow ania elektryczne stosów p ły n nych, p raw a rospuszczalności, fakty co
dziennych zjaw isk chem icznych, praw a pow inow actw a chemicznego, praw o term o- obojętności H essa i inne działy term ochem ii, zjaw iska elektrofizyjologiczne — oto d z ie dziny, k tó re doznały ju ż od now6j teoryi w yjaśnień po części zasadniczych. W tem, co pow iedziałem , pobieżnie naw et wyczerpać nie m ogłem wszystkiego, co w tym k ieru nk u zrobionem zostało przez niew ielu czynnych zw olenników rzeczonej teoryi, pomiędzy k tó rym i wym ienić jeszcze należy im ionaW alte- ra N ern sta i M aksa P lan cka, w tak niew ie
lu latach jój istnienia, bo od G rudn ia 1887 roku. A nie chodzi tu o jakieś śm iałe uo
gólnienia, którem i w krótce zbogacić się mo
że każda teoryja o tyle, o ile pozwala na to w ytrw ałość je j przedstaw icieli i cierp li
wość publiczności, lecz o ścisłe, przew ażnie liczbow e stosunki, dostępne dla spraw dze
nia dośw iadczalnego, które też dotąd za
wsze zaszczytnie wytrzym ała.
W nauce rosstrzyga powodzenie i istotnie rosstrzygnęło ono w tym razie bynajm niej niedwuznacznie. Jeżeli teoryja ja k a wogóle ma na celu sprow adzenie znanych faktów do w zajem nych stosunków i pozw ala na przew i
dyw anie nowych, to powiedzm y, że teo ry ja
dysocyjacyi elektrolitycznej okazała się d a
leko odpow iedniejszą, aniżeli niejed na teo- ry ja ogólnie przyjm ow ana.
N ie usuw a to jed n ak trudności, ja k ie o d czuw a w łaśnie chemik wobec zasadniczego przypuszczenia tej teoryi, tyczącego istnienia
„w olnych jo nów ". Jeśli w rostw orze chlor
k u potasu m a się znajdow ać potas w stanie wolnym, dlaczego nie ro sk ład a on wody, j a k to czyni wolny potas? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza nam wyjaśnienie p rz e biegu, ja k i właściwie zachodzi przy działa
niu potasu na wodę.
W iem y, że pow staje wówczas wodan po
tasu i wodór. R ostw ór wodanu potasu jest jed n ak dobrym przew odnikiem , a zatem w edług naszój teoryi składa się znowu z wol
nych jonów potasu i hidroksylu. Zatem, w produkcie oddziaływ ania potasu na wo
d ę —w wodanie potasu, potas znajduje się w tym samym stanie, jak w chlorku potasu;
wobec tego przypuszczenia z potasu nie m o
że zatem pow stać nic innego, ja k było, n ie ma zatem pow odu do nowego odczynu.
Jednocześnie w zarzucie tym dostrzedz się daje pew ien błąd. P otas w t. zw. sta
nie wolnym i potas jak o wolny jon nie są bynajm niej tem samem; większość n ajcha
rakterystyczniej szych odczynów m etaliczne
go potasu w arunkow ana jest właśnie skłon
nością potasu do przechodzenia w stan w ol
nych jonów . Na czem polega istota tej ró ż nicy, zupełnie o tem nie wiemy; najw ażniej
szym elem entem tój odrębności je st bądź- cobądź ta okoliczność, że jo n y potasu n a ła dow ane są znacznem i ilościami elektrycz
ności dodatnićj, podczas, gdy potas m etali
czny je s t nieelektrycznym .
T utaj zarazem spostrzegam y początki nowej elektrycznej teoryi powinowactwa chem icznego, w edług którój odczyny ch e
m iczne pomiędzy elektrolitam i nie są w a
runkow ane przez t. zw. „powinowactwo”
ciał w zajem nie na siebie oddziaływ ających, lecz przez stosunki elektryczne jonów .
W rostw orze siarczanu miedzi znajdują się jo n y m iedzi i kw asu siarczanego p rze
ważnie niepołączone. K aw ałek cynku za
n urzony weń w ydziela miedź i tw orzy siar
czan cynku. W tym ostatnim znowu istnie
j ą obok siebie jo n y cynku i kw asu siarcza
nego. Stosunek kw asu siarczanego do j e dnego z tych m etali nie je st innym , aniżeli
N r 12.
do drugiego, skąd zatem zachodzi tu jakiś proces chemiczny? Odpowiedź brzmi: o d czyn, ja k i ma miejsce, nie zależy od powino
wactwa kw asu siarczanego do metalów, lecz niech mi tu wolno będzie tak się wyrazić, zależny od pow inow actw a metalów do elek tryczności dodatniej.
C ynk je s t w stanie pozbawić jo n y miedzi naładow ania elektrycznego; w skutek tego, sam jak o jo n przechodzi do rostw oru, a miedź w stanie nieelektrycznym w ydzie
loną zostaje, ja k o zw ykły metal.
Nie może być mojem zadaniem w ykazy
wać W am dalej, ja k nadspodziewanie no- wem i plodnem okazało się zapatryw anie z tego p u n k tu widzenia na przebiegi chemi
czne oddaw na znane, ja k nagle niem al po
jęliśm y konieczność zjaw isk codziennych, których wyjaśnieniem nie zajm owano siędo- tychczas, nie dlatego jed n ak , że były zrozu miałe, lecz dlatego raczej, że się przyzw y
czajono przyjm ow ać je bez wyjaśnienia.
W ystarcza, je ś li tu zaznaczę, że znajdujem y się w przededniu epoki elektrochem ii, ja k przed 80 laty.
I oto widzimy znowu, ja k się k rą g idei zamyka. P o pierwszej próbie sprow adza
nia przyczyny zjaw isk chemicznych do zja
wisk elektrycznych, potem, ja k w ydała ona form alne owoce, nie pozostało nic więcej ja k pusta słoma. Lecz oto widzim y znowu ja k z tego samego korzenia nowa silna roz
rasta się roślina. I ona w ydała ju ż owoce i stale je daje; pieczołowity w zrok jej ho
dowców dostrzega jeszcze niezliczone pącz
ki, połyskujące na najwyższych jej gałę
ziach, pragnąc ich najlepszego rozwoju. J e dnej je d n a k troski pozbyć się niepodobna.
To, co starałem się dzisiaj oczom W aszym ukazać, je s t zaledwie częścią, jakkolw iek naj ważniejszą, togo pola, k tó re chemija fizy
czna uprawia.
W szędy po stuletnim praw ie ugorze leży kipiąca urodzajnością rola, stokrotnie w y
nagradzając najm niejsze tru d y . Niewielu jed n ak jest pracow ników i nędznem ich
schronienie.
J a k rozległe jeszcze zadanie ma przed so
bą, zw łaszcza organiczna, chemija doświad
czalna, o tem z wymownych ust słyszeliście w zeszłym roku; jój poświęcone przybytki wyjątkowo tylko m ają miejsce dla badań
187
W SZE CH ŚW IAT.