• Nie Znaleziono Wyników

Walka o kobietę : tragedya w I akcie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Walka o kobietę : tragedya w I akcie"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Biblioteka Główna

UMK Toruń

940782

$

$

M A R S K I

H8I

WALKA 0 KOBIETĘ

TRAGEDYA W JEDNYM AKCIE.

j§Kj|§

W . H . S A J E W S K I ,

1017 M i l w a u k e e Ave.CHICAGO

Hs§8

(2)

Adam i Ewa. Krptochwila ze śp iew am i... 50

Barbara Fafuła i Józio Grojseszyk ... 50

Bartosz z pod Krakowa, dożywocie w letargu.. 50

Batożek. Komedya w 2 aktach ... 50

Berek zapieczętowany, monogram w 1 akcie___ 50 Bóg się rodzi! Polskie Jasełka ... 50

Błażek opętany, krotochwila w 1 akcie ... 50

“Cacusia” — operetka w 1 akcie, cena... 50

Chata za wsią. Dramat ludowy w 5 a k ta ch .... 50

Córka aldermana. Komiczna operetka w 3 akt... 50

Cud, czyli Krakowiacy i Górale, w 3 aktach___ 50 Cudowne Leki, obrazek wiejski w 1 akcie... 50

Cyganki. Komedyjka w 1 akcie ... 50

Cyrulik ze Zwierzyńca. Obrazek lu d ow y... 50

Deszcz i Pogoda. Komedya w 1 akcie ... 50

Oobra noc Sąsiedzie. Krotochwila w 1 a k c ie .... 50

Dwaj hultaje, albo on musi się żenić... 50

Dwaj roztargnieni. Komedya w 1 akcie... 50

Dwie Sieroty. Dramat w 5 aktach ... . 1.00 Dwóch Feliksów i dwie Felunie. Cena ... 50

Dziecko Miłości, dramat... 50

Dziesiąty Pawilon, obraz dram. w 1 akcie... 50

Flisacy. Obrazek ludowy w 1 akcie ... 50

Gałązka Jaśminu. Komedya w 1 akcie . . . 50

Gałganduch czyli Trójka Hultajska w 3 akt... 50

Górą Pieśń, obrazek ludowy w 4 aktach... 75

Grochowy Wieniec, czyli Mazury w Kraków... 50

Genowefa, księżna brabancka ... 50

Gwiazda Syberyi Dramat w 3 ak tach ... 50

Herod Baba. Krotochwila w 2 aktach ... 50

Jaki pan taki kram, czyli Polski Uncle Sam... 50

Jan Kiliński, szewc warszawski w 5 a k ta ch .... 50

Kto się spodziewał? Komedja w 1 akcie... 50

Kolega z oślej ławki. Komedya w 1 a k c ie ... 50 (Dalszy ciąg na przedostatniej okładce.)

Copyright by W. H. Sajewski Chicago, 111.I9I5

WALKA 0 KOBIETĘ

Tragedya w I. Akcie

»

Opracował T. Kantor i Marski.

W. H. SA JE W SK I 1017 Milwaukee Ave.

Chicago, 111.

(3)

O S O B Y : Stavu:ki, inżynier.

Łomżyński, dyrektor banku.

Helena, żona Łomżyńskiego.

Walery, służący Stawickiego.

SCEN A I.

Pokój kawalerski Stawickiego, urządzony z komfortem na ścianach porozwieszana broń i trofea myśliwskie. Biurko, kanaipa i dwoje drzwi; jedne zasłonięte czerwoną kotarą, a drugie wchodowe. Na scenie sami Stawicki siedzie przy biurku i układa listy.

Stawicki po chwili.

Będzie tu za chwilę osobiście, czy też nie będzie, o powód mniejsza, dość, że zdecydo­

wała się tu raz nareszcie zjawić się sama o- sobiście. Swoją drogą skąd jej się wziął na­

raz ten kaprys posiadania z powrotem tych wszystkich listów, które dotąd od niej otrzy­

mywałem? Ale kaprysy kobiet są rozkazem.

Będzie je miała z powrotem wszystkie co do jednego, choć są mi one wszystkie tak bez^- cennie drogie. Przejawiła się w nich tak do­

kładnie jej kapryśna, nerwowa i tak bardzo

(4)

— 4 —

smutna dusza. Jeszcze dziś się roztanę z nimi, ale za jak kosztowną cenę. Zdecydowała się przyjść po nie sama. Nareszcie, nareszcie po raz pierwszy. D zw oni... wchodzi.

SCENA II.

Walery staje w progu.

Stawicki.

Wiesz, że czekam niecierpliwie, czemu już nie wszedłeś?

Walery.

Tylko co wróciłem.

Stawicki.

Odpowiedź przyniosłeś?

Walery.

Jeszcze nie, a le .. .

Stawicki (zniecierpliwiony.) Ale, co? No, coż pani powiedziała?

Walery.

Ze później, jak napisze to sama przyśle.

Stawicki.

Czemuś nie prosił choć o ustną odpo­

wiedź, jaką ci kazałem?

Walery.

Com nie miał prosić, ale nie dało się zro­

b ić ... Powiedział pani, że tak od razu nie może, że trochę potem. W iadomo.. .

Stawicki.

Głupiś dość. . . Z Panem Łomżyńskim nie zetknąłeś się — co?

Walery.

Do u słu g... jak zawsze, nie. ^Spał.. . Późno dziś przyjechał z polowania. Właśnie lokaj Jan, mój dobry kolega szedł go budzić, jak wychodziłem, bo miano podać niedługo do obiadu.

Stawicki.

I co myślisz ostatecznie będzie?

Walery.

Do u słu g.. . myślę, że będzie dobrze.. . wiadomo.. .

Stawicki.

O ósmej najdalej byćby tu powinna, również ?

Walery (skinął głową.) Stawicki.

Gdyby do wpół do ósmej nie było żadnej odpowiedzi, skoczysz, rozumiesz raz jesizcze i powiesz swemu przyjacielowi Janowi, że musisz przynieść jakąkolwiek odpowiedź, czy pojmujesz ? Musisz. . .

(5)

— 6 — Walery.

Do u słu g... ale odpowiedź przyjdzie sama, nie ma się co bać. Koperta znowu bę­

dzie taka mar murkowa, taka pachnąca, jak te tam. (Wskazuje na biurko. Wychodzi.)

SCEN A III.

Stawicki (sam.)

Jakie też odniesie wrażenie, gdy tu wej­

dzie po raz pierwszy. Byle tylko mieć jmż raz tę pewność, że przyjdzie. Ile ja mam rzeczy jej do opowiedzenia, tak blisko, może z twa­

rzą przy twarzy, jej od lat czterech bezna­

dziejnie straconej,jej, która mi przyrzekła być wszystkiem ... wszystkiem. (Słychać dzwo­

nek.) To o n a ... nareszcie...

SCEN A IV.

Walery (wchodzi.)

Wielmożny panie... w przedpokoju jest...

Stawicki.

W iem.. . o n a.. . pani Łomżyńska.

Walery.

Nie, nie, wielmożny p an ie,. . jej mąż pan Łomżyński,

— 7 — Stawicki.

Być nie m oże... cóż znow u... powie­

działeś naturalnie, że mnie nie ma w domu.

Walery.

Już za późno wielmożny panie. Jak tylko wszedł, dobrze — powiada — że twego pana zastałem ... widziałem światło w gabinecie od ulicy, doskonale, że go zastaję...

Stawicki (ze złością.)

Mogłeś przecie wymyślić coś na prędce, gapiu .. .

Walery.

Wiadomo, ale nie dak> się nic zrobić. Zo­

baczył tę złotą laskę w przedpokoju, bez któ­

rej się wielmożny pan nigdzie nie rusza, u- śmiechnął się tylko do niej, no i nie było co już powiedzieć.

Stawicki.

Licho nadało, bo niechże tylko teraz ona nadejdzie.. .

Walery.

To i co? Wprowadzę tamtem wejściem wprost do sypialnego. W iadom o... tylko te listy tam na biurku trzeba co prędzej zebrać, a ja tam jeszcze co mogę zabawię go. (Od­

chodzi.)

(6)

(Nim wchodzi Łomżyński, Stawicki zbiera szybko listy z biurka przyczem jeden z nich uipada na podłogę. Niemając czasu go pod­

nieść przystępuje go nogą.)

fŁomżyński (wchodzi ściągając rękawiczki.) Pozwól, ale ceremoniujesz się, uważasz, jak książę Walii. Między kolegami ¡szkolnymi to chyba nie uchodzi.

Stawicki.

Bynajmniej zapewniam cię, tylko koń­

czyłem właśnie list pilny, gdy wszedłeś, ale to nic, już gotowy.

Łomżyński (sarkastycznie.)

Boję się, czy to nie był czasami list żyrwy i czy skutkiem mojego najścia, uważąsz, nie odszedł zbyt wcześnie.

Stawicki.

Wcale dowcipne przypuszczenie, ale tym razem istotnie odbiegające od prawdy.

Łomżyński.

Dajmy na to, przypuśćm y... No, ale na­

wet nie pytasz, uważam, z czem cię naprawdę tak ńaszedłem.

SCENjA, V. — 9 —

Stawicki.

Wolne żarty. Twoja obecność najzupeł­

niej starczy mi za powód.

Łomżyński (lustrując pokój.)

A, a, a, po weselisku, to łubie. Ale wra­

cając do kwestyi.O to uważasz, jakby ci to po­

wiedzieć oto wyobraź sobie, że moja żona serdecznie zatęskniła za tobą, daję ci słowo honoru.

Stawicki.

Trochę oryginalnie importowana wiado­

mość. Cóż ty na to jej mąż prawowity?

Łomżyński.

Ja, gdybym tak nie słyszał, co o tobie mówi i nie znał jej charakteru tak, jak go znam doskonale, to gotówbym pomyśleć, że mi ją bałamucisz.

Stawicki.

Ale na szczęście słyszałeś, co o mnie mó­

wiła, znasz jej charakter, więc tego nie my­

ślisz,.

Łomżyński.

Powinienbym," trzy tygodnie, jak do nas nie zajrzałeś.

Stawicki.

Toby cię właśnie powinno uspokoić.

(7)

Łomżyński.

Zapew ne... Ale pierwej, od czasu, jak wróciłeś z Ameryki, byłeś u nas stale tak częstym, prawie codziennym gościem. I na­

raz Jakby się nas wyrzekłeś. Zonisko moje tak cię serdecznie lubi. Mówi o tobie, jako o niepoprawnym kobieciarzu i motylu-wieczni- ku, ale przyznaję ci złote serce i królewską fantazyę. Od czasu, jak nas nie odwiedzasz, chodzi wciąż, jak nieswoja. Aż mnie to ude­

rzyło.

Stawicki.

Może chora?

Łomżyński.

To nie, ale czy czasem nie poróżniliście się ze sobą o co? Po takiej przyjaźni, do któ­

rej tak otwarcie przyznawaliście się razem, byłoby to trochę dziwne. Teraizi naprzykład1 wracam z polowania Cżacziowskiego, wiesz tego z Wygody i pytam: Witold był? Nie — odpowiada mi chmurnie i jakby ¡rozdrażniona.

Widać, że nas się chce wyrzec zupełnie — myślę sobie — a kiedy tak to trzeba go bę­

dzie ugłaskać. Oto i przyszedłem... I cóż ty na to?

— 10 —

Stawicki (nic nie odpowiada.)

Łomżyński.

Słuchaj uważasz Witold, koledzy przecie jesteśmy.

Stawicki.

Ach jacy jeszcze. Od czasu, gdy mi za­

brałeś Helenę, choć ta przysięgła na mnie czekać.

Łomżyński (przerywając.)

Ach znow u... Dajże p o k ó j... Stare dzieję. Cóż nam przyjdzie z odgrzebywania ich? Zresztą, ja tu do ciebie z gałązką oliwną przyszedłem, a ty najwyraźniej zwady szu­

kasz. Czy ci nie wstyd? Lepiej wyzinaj, czy będziesz łaskaw do nas na herbatę ju tro .. . Będzie parę osób.

Stawicki (rozdrażniony.)

Nie, dziękuję najuprzejmiej. Nie liczcie na mnie!

Łomżyński.

Jakto, nie przyjdziesz, odmawiasz? Ależ to obraza poprostu, po tylu sławach serdecz­

nych od mojej żony, które ci t>u: powtórzy­

łe m ... I czemusz to, jeśli łaska?

Stawicki.

Bo^ mnie nie wolno na twoją żonę tak wciąż patrzeć, czy pojmujesz. Spoglądasz na

(8)

mnie tak bezbrizeżnie zdziwiony. A to prze­

cież takie proste.. . Oto ilekroć ją widzę, tak bardzo piękną i ponętną, a tak już bez na­

dziej nie na zawsze twoją żoną, to sobie wte­

dy myślę, czemużem nie Tatar, czemu nie ży­

jemy w stepie i czemu ci jej uwieść nie mo­

gę na koniu gdzieś w bezmiar do swego na­

miotu.

Łomżyński (z: flegmą.)

Ciskasz oszczepem bardzo niebacznie.

Bacz, żebyś za daleko nie cisnął...

Stawicki.

W każdym razie wolno mi go odrzucić z powrotem...

Łomżyński (żartobliwie.)

A chcesz uważajm koniecznie, żebyśmy ściągnęli miecze ze ściany i natarli na siebie, jak wściekłe dwa lwy. Czy ci nie wstyd? Je­

dnak zaimponowałeś mi swą otwartością. Lur- dzie jak ty nie umieją krzywdzić z za płotu, choćby moja żona była stokroć piękniejsza jak je s t ...

Twoja otwartość nie tylko mnie zrazić nie mogła, owszem powiem, jeszcze mnie bardziej pociąga ku tobie. No dajże prawicę w, uścisk serdeczny! Między dwojgiem przyjaciół...

Stawicki (z ironią.)

T a k ... między dwojgiem przyjaciół, ta­

kich jak m y .. . Więc zi polowania wracasz za­

dowolony?

Łomżyński.

Polowanko uczciwie zaaranżowane —u- ważasz to jedyna rzecz, tkóra ma sens na świecie. Daruj — uważasz, ale stawiam je wyżej nawet od twej pasyi, z jaką kombinu­

jesz swe mosty łańcuchowe i rozpuszczasz je wszędzie, gdzie potrzeba i nie potrzeba. Ha, ha, ha, bo już nie mówiąc o wrażeniach ka­

pitalnych, ale jeszcze się człowiek prizy tern napije prawdziwej wielkiej poezyi. Nie do opowiedzenia poprostu. Widziałeś kiedy na- prżykład taką rzecz, jak rykowisko jeleni?

Szkoda, że nie widziałeś. A żałuj, bo rzecz nadzwyczajna! Uwalasz )s*wit!... las się budzi. Z za drzew lękliwie przekrada się słońce wschodzące, a na polanie, wystawno sobie walka na śmierć i życie. Jak zawsze o kobietę... o sarnę. Zaczajony w krzewach patrzę i rozkoszuję się Słychać raz, poraź tętent wściekle rozbiekanych kopyt, a zara­

zem potem głucho razy zadąwane ostrymi rogami. Żaden z obu jeleni dobrowolnie nie ustąpi swej łani. Ta zaś obok najspokojniej

(9)

1 4

oczekuje na rezultat tej walki. Ach wspania­

ła zaciekła, żywiołowa walka. Dobiega wre­

szcie końca. Jeleń już tylko ostatkiem sił się opiera. Leciz. nie ustąpi desperat. Wreszcie jedno pchnięcie z nienacka w samo serce.

Stawicki (głucho.) W samo serce.. .

Łomżyński (w zapale myśliwskim.) T a k ... i zwyciężony biedak pada, aby wydać ostatnie tchnienie. Powietrze przeszy­

wa w tej chwili donośny ryk i zwycięzca w rozkosznych pląsach zwraca się z tryumfem do wywalczonej. Co za żywiołowo wspaniały obraz.. . co?

(za kotarą ukazuje się Walenty dając panu swemu znaki i pokazując list.)

Stawicki.

Przepraszam.

Łomżyński.

Jeszcze jeden!

Stawicki.

Tak, jeszcze jeden.

Łomżyński.

Cóż ?

Stawicki.

Wszak widzisz list!

— '5 — Łomżyński.

Mojej żony do ciebie!

Stawicki.

I tamte wszystkie.

Łomżyński (z rdzygnacyą.) Tak i tamte wszystkie!

Stawicki.

Ano stało się, kości rzucone...

Łomżyński.

To przecie można oszaleć.

Stawicki.

Istotnie historya niewesoła. Zdradzony mąż najniespodziewaniej dla siebie wpada na trop kochanka swej żony. I teraz musi roze­

grać się coś strasznego... Ale co? Najpew­

niej walka jeleni tak barwnie opowiediziana przed chwilą przez ciebie... co? Historya nie wiele odbiegająca podobieństwem sytua- c y i.. .

Łomżyński (zawzięcie.)

Jeden z nas w każdym razie paść musi.

Stawicki (śmiejąc się złośliwie.)

W owej walce jeleni — a niechby, choć pozwolę sobie zalznaczyć, że przecież dwu no­

gi od czworonogów różnić się m uszą...

Łomżyński.

Nikczemnością ! . . . W każdym razie świad-

(10)

(Chce wyjść.)

/ ' '

Stawicki (za odchodzącym.)

Ha, ha, więc pojedynek, rykowisko jele­

ni, lecz pozwól jeszcze chwilę, zanim zacznie­

my porozumiewać się przez ambasadorów na­

szego honoru, czemuż jeszcze nie zajrzeć przedtem osobiście wytworzonej tak sytuacyi w oczy?

(Łomżyński zatrzymuje się słuchając.)' Stawicki.

T a k ... zatem pojedynek, ale przecie(ż strasznie stare i banalne rozwiązanie. I ta cała tragikomiczna dekoracya, jak świadkp- wie, lekarz, komenda. Przytem ten ponętny skandal, gdyż już jutro całe miasto używać będzie na aferze. Otóż proponuję, żeby zastą­

pić czemś rozsądniejszem ten odwieczny nie­

możliwy obrządek.

Ł o m ż y ń s k i .

ICóż nam ostatecznie pozostało do wybo­

ru.

Stawicki.

Stawicki (z beznadziejnym uśmiechem.) Ozemu znowu złego, lub strasznego?!

Kto wie, gdybyś^ tylko zechciał jeszcze

tego co powiem. . .

Ł o m ż y ń s k i .

Czekam w łaśnie.. . Stawicki.

I to jest więcej niż rozumne, bo wiestz co robią ci, którym się strasznie czyjejś śmier­

ci zachciewa? Oto coeDziennie zamiast poran­

nego pacierza, ćwiczą się 2 godziny w strzela­

niu do celu, ja to czynię właśnie cały czas od chwili gdyś mi zabrał Colette, to też za­

pewniam cię, że doslzedłem w tym kierunku już do wprawy cyrkowego zonglerstwa.. . Nie chcę w ten sposób ubliżać i celności two­

ich strzałów, w każdym razie jednak przy­

znać że okoliczność ta zmniejsza wyczekiwa­

ne prlzez cię szanse pojedynku (spoglądając na zegar). D latego... w twoim własnym in­

teresie, jeśli tylko to zrozumieć zechcesz, chciałbym ci zaproponować coś, co byłoby dla nas obu bez porównania prostszem i sku­

teczniej siz.em rozwiązaniem fatalnego węzła.

Ł o m ż y ń s k i .

Domyślam s ię ... pojedynek amerykań­

ski, biała gałka, albo czarna...

^ \ UNIWERSYTECKA^

i ^ T o r u n h Ł ^

(11)

— i8 —

» Stawicki.

Do pewnego stopnia zgadujesz, tylko że w tem co ci naodwrót zaproponować zamie­

rzam ślepy i nierozumny hazard będizie wy­

kluczonym, Owszem do pewnego stopnia bę­

dzie to i pojedynek amerykański, tylko bar­

dzo doraźny, bo może odbyć się zaraz, na­

tychmiast, beizwłocznie, co najważniejsza, że będzie on nadzwyczaj roizumnie zmodernizo­

wany .. .

Łomżyński.

Dotąd się jeszcze niczego nie domyślam.

Stawicki.

Cierpliwości!... podkreślam tylko, że ślepy hazard będzie tu najzupełniej wykluczo­

ny.

Łomżyński.

Cóż go w takim razie zastąpi?

Stawicki (dobitnie po krótkim namyśle.) Ona !.. .

Łomżyński.

Któż? jeszcze się nie domyślam...

Stawicki.

Twoja żona, Colletta...

Łomżyński.

Moja żona?! A to w jaki sposób?

— 19 —

Stawicki -flegmatycznie porządkując listy na biórku.)

Ewangelicznie prosty... poddamy ją pró­

bie miłości. Niech to będzie rodlzaj sądu bo­

żego. Dawniej w wiekach średnich robiono próby ognia i wody, my zdajmy to na próbę miłości.

Łomżyński (zdziwiony.) Jakże ta próba ma wyglądać?

Stawicki.

Colletta tu wejdzie.

Łomżyński.

Gdzie ?

Stawicki.

Tu do mnie.

Łomżyński.

Moja żona.. . tu do ciebie? Z moją o tem wiedzą?

Stawicki.

Tak.

Łomżyński.

Oszalałeś chyba...

Stawicki.

Nie, tylko gram w odkryte najszczerzej 'karty.

(12)

20 Łomżyński.

Skądże masz tę pewność, że przyjdzie, żeby wogóle- prizyszła ?

Stawicki.

Mówię to i proponuję z całą pewnością, bo na podstawie listu, który tu przed chwilą byłem zmuislzony czytać wobec ciebie.. .

Łomżyński.

Piekło! więc ona istotnie jest twoją ko­

chanką?

Stawicki.

Uspokuj twe krwią nabiegłe serce “ jak mówi Ohnet w którejś ze swych powieści” — jeszcze nią nie jest, a le ... ale wyznaję ci o- twareie i najbardziej zdecydowanie, że ją ko­

cham jak najdizikszy desperat, do szaleństwa.

Ostatecznie nie ma rzeczy.przed którąbym się cofnął, byleby ci tylko ją wydrzeć z powro­

tem, jak ty mi ją zabrałeś przed trzema laty...

Łomżyński.

Do czego' to wszystko ostatecznie zrnie- rtza?

Bo chcę, żebyś zrozumiał mój punkt w yj­

ścia. Jest bardzo prosty. Otóż, jeżeli Colletta mnie jeszcze kocha, jak kochała, zanim zo­

stała twoją żoną, a zrobię wszystko, żeby

zdobyć naralzie tę pewność wymarzoną, wów­

czas co ci pozostanie, która całą swą istotą należy do innego.

Łomżyński.

A jeśli nie kocha?

Stawicki.

Wówczas odetchnij, już dla mnie wtedy ży­

cie nie przedstawia żadnej wartości i z całym spokojem palnę sobie w łeb!

Łomżyński.

O tę pewność-tylko chodizi..., ' Stawicki.

Gra moja jest sizalenie prosta. Oto Col­

letta tu wejdzie najdalej za minut 15 albo 20, a mówię to na podstawie dopiero otrzymane­

go’ listu.

Niech jej tu będzie wolno pozostać za two­

ją zgodą przez całe pół godziny. Nie mniej, ani więcej. W cizasie tym wolno mi będzie przemawiać do niej wszystkimi głosami i ar­

gumentami, jakimi tylko może i umie prze­

mawiać bezgraniczna miłość. Wzruszać ją bę­

dę głosem strąconego cheruba, błagać, łkać, porywać mirażemą szczęścia, wśród tęcz ją wieść.

Łomżyński (brutalnie.) Dosyć tej liry k i... cóż j a ...

(13)

— 22 Stawicki.

T y tego wszystkiego będziesz dobrowol­

nym i cierpliwym świadkiem.

Łomżyński.

Jakto? chyba mózg w tym czasie zagotu­

je mi się pod czaszką?

Stawicki.

Jeszczem nie skończył. W tern co powiem teraz rzedz. jest cała. (Podając rewolwer Łom żyńskiemu.) Nabity, jak w idzisz... weź go, gdy się zgodzisz! i znajdziesz odwagę iprzyjąć moje warunki, wejdź z nim za kotarę. Tylko pół godziny masz tam pozostać.

Łomżyński.

Pół godziny... rew olw er... za kotarą ukryty? W jakim celu?

Stawicki.

Aby być świadkiem dantejskiego wido­

wiska, jeśli się zgodzisz zainscenizować, za­

nim bohaterka dramatu tu nadejdzie. Prze­

pyszne widowisko, na życie me i honor W twych oczach dzłowiek uwieszony nad prze­

paścią, będzie błagał kochaną aż do szaleń­

stwa istotę o ż ycie ... ta zaś nieświadomie w swem ręku trzymać będzie gałązkę blu­

szczu, na której on zawieszony, (śmieje się złowrogo.)

— 23 ~

Otóż w tern właśnie moje warunki pole­

gają, rówine najzupełniej dla obu stron, są nieodwołalnie przytem i nieubłagalnie śmier­

telne, jak w pojedynku amerykańskim. Zatem gdy uwierizy mym zaklęciom, gdy mnie wy­

słuchać zechce, gdy wyzna, że była moją i pozostanie moją na wieki, gdy potem usta nasze połączą się w pierwszym pocałunku, wówczas, otóż wówczas ty przegrałeś i głu­

chy wystrzał za kotarą będzie odpowiedzią, że dotrzymałeś umowę.

Łomżyński.

Potworna w swem założeniu gra.

Stawicki.

Daje ci jednak możność pozbycia się w taki prosty sposób swego śmiertelnego wro­

ga.

Łomżyński.

N ie ... to pomysł potępieńczy, scalony, gdziesz są równe szanse?

Stawicki.

N ie ... to pomysł potępieńczy, szalony, większe, z chwilą bowiem, gdy po upływie pół godziny nie Izdecyduje się być moją na zawsze te same warunki zobowiązują mnie, tern samem zaś w jednej chwili po­

zbywasz się najzacieklejszego wroga.

(14)

— 24 — Łomżyński.

Jednak ta kobieta nie kochając cię, jak mi chcesz dać do zrozumienia, i umiejąc tak strzediz mego honoru nie mniej jednak ma przyjść do ciebie dobrowolnie. Nie, tak czyni tylko kochanka, lub ta, która chce nią pozo­

stać.

Stawicki (podaje zamiast odpowiedzi Łom­

żyńskiemu list, który przed chwilą otrzymał.) Łomżyński (otwiera skwapliwie list i czytał)

Człowieku bez serca! Wróciłeś po to, aby mi-odl pół roku życie zatruć i jedną mi je mę­

ką uczynić. Raz ci jeszcze przysięgam na to, o czerń cię tylekroć w listach zapewniałam, że mogę umrzeć z tęsknoty za tobą, jeśli taką wzbudzić we mnie kiedykolwiek zdołałeś, ale nie splamię hbnoru męża, gdym mu raz Kie­

dyś zdecydowała się oddać moją rękę. Dziś już chodzi mi o te listy nieszczęsne tylko, choć ci je litość tylko kazała pisać moją ręką.

'Nie mniej muszę je mnieć za wszelką cenę z powrotem. Człowieku okrutny, żądasz, abym je odebrała osobicie u ciebie, tylko u ciebie. I przed tern się nie cofnę, twoje poczucie ho­

noru, a krew matek, która płynie w moich żyłach będzie tam dla mnie, gdzie mnie zmu­

szasz brutalnie bym przyszła, dostateczną tarczą dla mnie.

W chwili, gdy będziesz czytał te słowa powóz mój będzie mnie wiózł po raz pierwszy a przysięgam, że i ostatni do ciebie mnie znę­

kaną i biedną Collettę.

Stawicki.

Ozy jeszcze się wahać możesz na chwilę?

Jakżebym pragnął w tej chwili być w two­

jem położeniu. Być mężem kobiety tak nie­

zachwianej, tak niezłomnej... Oto przewiduję i przeczuwam wynik tego zagadkowego po­

jedynku. Ukazujesz się .z za kotary jak wid­

mo nieubłaganej zemsty, niemym ruchem po­

dajesz mi rewolwer zabierasz swoją już nie- zaprzeczenie Collettę i wychodzicie, a za wa­

mi biegnie echo wystrzału, którym sobie roz­

trzaskam skroń. I nie żal mi siebie ani tro­

chę. To chyba lepsze odl męczarni, które przechodzę od chwili, gdy ją straciłem. I cóż ty na to? Taka perspektywa, chyba warta piekielnego ryzyka. (Słychać odgłos dzwon­

ka.)

Łomżyński (wyniośle.) Przyjm uję!

Colletta (wbiega do gabinetu zdyszana.) I có ż?.. . To czekanie tana u drzwi trwa­

ło tak niemożliwie długo... Gdybym była przy­

puściła. . .

(15)

— 26 —

Stawicki (tonem ¡płaczącym.)

Daruj pani mnie nędznemu, nad którym już sam los tak się okrutnie znęca.

Colletta.

A c h ... cóż to za ton płaczący, przecież to była tylko wina służącego. Czy (zawsze i wszystkim tak powoli i ze strachem koniecz­

nym otwiera? (Energicznie). Moje listy?

Stawicki (wskazuje na biórko.)

Oto są! czekają przygotowane jak przy­

kazano.

Colletta.

Czemu ¡mnie pan zmuszał, żebym aż tu po nie przyszła?

Stawicki.

Ja zmuszałem? błagałem tylko o to jak o łaskę największą, tak, jak błaga konający, o uchylenie zasłony u okna, by mógł poraź o statui w twarz popatrzeć w cudne, wspania­

łe słońce. On je tak szalenie kochał za życia.

Colletta (kapryśnie.)

Jest w liście pańskim obietnica, że nie będzie mowy o miłości, gdy tu przyjdę.

Stawicki (poważniejąc.)

Com przyKzekł — dotrzymam, jak wszę- d ie, izawsze, wszystkim i wszystkiego...

(z wzruszeniem). Cóż, kiedy między ustami,

a puharem, zaszły rzeczy, które zmieniły o- gromnie bieg rozgrywających się wypadków.

Colletta.

Jakto? Czyżby pan zaniechał myśl wyja­

zdu. W liście pan wspomina, że postanowił pan wzupełności kraj opuścić... Więc to był podstęp ?

Stawicki.

Bynajmniej! Wyjeżdżam naprawdę da­

leko, bardzo daleko, nawet dalej niż myślałem temu pół godziny.

Colletta.

Zagadka! Gdzież więc?

Stawicki.

Do czwartego wymiaru, skąd się nigdy nie powraca.

Colletta.

Znów ten ponury smutek, który mnie dławić (zaczyna? Czemu to u pana tak prze­

raźliwie smutno? przecież w tak przytłacza­

jącej atmosferze żyć poprostu nie można.

Stawicki.

Bo też nie dla mnie już życie!

Colletta (porywa się z siedzenia.) Panie Witoldzie! pan sobie chce napra­

wdę cóś złego zrobić.. .

— 27 —

(16)

Właśnie coś, w czem dla mnie wybawienie i ulga niczem nie przerwana...

Colletta.

Pan pewno myśli o samobójstwie z po­

wodu mnie czy tak? Powiedizieć ta k ... żą dam natychmiast całej prawdy!

Stawicki.

Nie mówmy o tern zupełnie! Po cóż trzy­

mać wyrok wciąż utkwiony w ranie wiecznie krwawiącej, strasznej, nie do uleczenia już.

Przegrałem pokochawszy cię, wielką stawkę życia i znajdę tyle odwagi, by ją Zapłacić.

Colletta.

Nie, nie niech pan tak nie mówi! Życie samo w sobie jest pięknym celem nie, pan spróbuje wyjechać hen daleko za morze,a tam znajdzie pan coś mocnego, silnego, nie dają­

cego się nikomu, niczemu...

Stawicki.

Po co? byłby to tylko daremny trud i męka. Ja już nie mógłbym wyżyć zdała od cic bie od pani, a że znów żyć w takich warun­

kach niepodobne, więc dla mnie już nie ma ratunku.

Colletta.

Panie Witoldzie! nie trzeba się znowu tak okropnie nademną znęcać.

— 29 Stawicki.

Nie, moja przepiękna, ja w ten sposób tylko własne rozdrapuję rany.

Colletta (z lękiem.)

Czemu tu nagle zrobiło się tak dziwnie i strasznie jakoś, to tykanie miarowe ma w sobie coś przerażającego.

Stawicki (podnieca rozmyślnie jej lęk.) Tak tłuką się w grobowcach nawpół o- twartych nietoperze... Łomotem swych skrzydeł zdają się odmierzać chwile ulatują­

ce bezlitośnie, nim ciemność zapadnie zupełna. (Zbliżają się bezwiednie do siebie.)

Colletta. . . . . Czemuż ta kotara przed nami jest tak o- hydnie poszarpana, tyle krwi z niej zdaje się przeglądać! (fałdy zasłony poruszają się ta­

jemnie.) Ja nie chcę, żeby ta zasłona tak wi­

siała. Tyle krwi z niej przegląda! Pocom ja tu przyszła? Zaraz rozsunąć... chcę.

Stawicki.

Nie można złota moja, tam. jest wróg nasz.

Colletta.

Jaki wróg?

Stawicki.

No, okno, a przecież nie trzeba, żeby cię tu widziano! Nie słuchaj ptaszyno moja, stra-

(17)

— 30 —

sznego zegara, nie patrz na widmo — zasłonę, posłuchaj lepiej, jak tam za oknem drzewa zawodzą smutnie.

Colletta.

Tak szumią!

Stawicki.

Zupełnie jak wtedy, pamiętasz.-' Siedzieli­

śmy oboje przy otwartem oknie, późno juz nad wieczorem, ja ci opowiadam o moim wspaniałym projekcie mostu w Kanadzie, za który wdzmę olbrzymio wielką nagrodę i o tej willi, którą miałem wybudować nad zato­

ką Kalifornijską, czy pamiętasz moja droga?

Colletta (cicho.) Tak.

Stawicki (z żalem.)

i Wyjechałem, a ty nie miałaś cierpliwo­

ści czekać na mnie jak przyrzekłaś?

Colletta.

Znów te wyrzuty! Biedna, sama jedna, .straciwszy ciotkę... T y wtenczas właśnie

nawet pisać przestałeś.

Stawicki.

Leżałem wtedy śmiertelnie chory, przy­

sięgam ci raz jeszcze.

Colletta.

A ja tego wtedy wiedzieć nie mogłam a ów z tym swoim majątkiem, stosunkami taki

■Z (Ar

31 —

był natrętny, tak mnie oplątał, ach nie wra­

cajmy nigdy do tego samego tematu.

Stawicki (zsuwając się do jej kolan.) Odpowiedz mi jeszcze raz na moje pyta­

nie! Czy w twoim sercu juiż wszystko dla mnie stracone? Błagani cię, powiedz.

Colletta.

Dlaczego dręczysz? Czy nie wystarczy ci za odpowiedź, żem przyszła?

Stawicki (z goryczą.) Po lis ty .. .

Colletta.

Także i .. . po listy.

Stawicki.

Mam wrażenie, jakby mi żyiwcem zamu­

rowanemu promień słońca wystrzelił nagle ze Strzeliny, przed zrozpatrzonemi oczyma (Ca­

łuje ją namiętnie, ona broni się słabo i tem właśnie przyciąga go bezwiednie bliżej.)

Colletta.

Nie całuj! nie trzeba tak! on jest strasznie mściwy. — T y go nie znasz! Patrz tam z nad zegara coś się nam tak krwawo- przygląda.

Stawicki.

Cudu mój boski! On już dla nas nie stra­

szny.-Miłość nasza, która tyle przetrwała, sil­

na dziś, jak burza. Cóż znaczą śmiesizne pło­

ty. Zmiecie je wraz z sobą.

(18)

300043342982

— 32

Colletta (Szeptem, patrząc na zeigar.) 'Cicho! te krwawe fale zdają się jakby po­

ruszać... idą ku nam, zatopić nas chcą żyw­

cem ... Serce mi bić przestaje z przerażenia...

Jakam ja biedna.

Stawicki.

Utul się ptaszyno, raju mój wymodlony, tyś już mój. Jam jest zuchwały, zaborczy wi­

king. Zechciej, pozwól, a porwę <cię jako swo­

ją zdobycz do owej tamże willi. T a m .. . Daj się zabrać mój ptaszku ra jsk i... już ju tro ...

dziś jeszdze na życie, na kwiatach, pełne sza łów upojęń.. . nie kończących s ię ... słodkich.

Colletta (obezwładniona powtarza.) U pójcie... szałów ... słodkich...

Stawicki.

Bo przecie ty moja tylko jesteś, tylko mo­

ja, byłaś nią zawslze i będziesz moją tak?

Colletta (szeptem.)

Tylko twoją. (Całują się namiętnie.) (Witej chwili zegar wydzwania oznaczoną pół godzinę. Zasłona na chwilę się rozchyla,

■ ale jeszcze szybciej zapada.)

W tej chwili głuchy trzask daje się sły­

szeć za kotarą, a między parę kochanków pa­

da trup Łomżyńskiego, który ich ma rozdzie­

lić na wieki.

( uniwersytecka)

X . ' M W______ _

Kominiarz i młynarz, Komedya w 1 a k c ie .... 60

Kościuszko pod Racławicami w 6 aktach ... 60

Koszyk kwiatów. Obrazek dram. w 5 a k ta ch ___ 60 Kopciuszek (Cinderella) w 4 aktach ... »0

Kozioł Ofiarny. Komedya w 1 akcie ... 60

Królowa Przedmieścia, ... 60

Lobzowianie. Obrazek dram. w 1 akcie ... 60

Major Psianoga, fraszka sceniczna ... 50

Majster i Czeladnik. Komedya w *2 aktach ___ 60 Mały nauczyciel. Komedya w 2 aktach ... 60

Mysia Wieża w Kruświcy, dram. w 3 a k ta ch .... 60

Na bezrybiu i rak ryba, komed. w 1 akcie... 66

Nad Bugiem. Obrazek ludowy w 3 aktach... 5#

Nad Wisłą, krotochwila w 1 akcie ... 60

Niemiec i Polka czyli syn burmistrza w i akt... 50

Niemiec Kosynierem w 2 aktach... 50

Nowożeńcy. Komedya w 2 aktach... 69

O chlebie i wodzie, krotochwila ... 60

Okrężne. Komedya w 2 aktach ... 5©

Oryl. Komedya w 1 akcie ... 50

Pan Twardowski czarnoksiężnik, melodram... 50

Pan Damazy Kociubiński, komedya ... 60

Panie Kochanku, anegdota dram. w 3 aktach .. 60

Pan Redaktor czeka, krotochwila w 1 akcie... 50

Panicz w Ameryce, komedya w 4 odsł... 50

Papugi naszej Babuni, operetka w 1 akcie . . . . 60

Peruka Profesora, humorł. sceniczna... 60

Pierwszy Mąż, komedya w 1 akcie ... 50

Pod Stefanowem, epizod z powstania... 50

Piosnka Wujaszka, komedya w 1 akcie ... 60

Podejrzana osoba, komedya w 1 akcie... 50

Po kweście, fraszka w 1 akcie ... 60

Polska kobieta, obrazek z powstania 1863 . . . . 60

Polowanie na męża. komedya w 2 aktach . . . 60

Potnorzanie w Gąsawie, dramat w 4 aktach___ 50 Prima Aprilis, komedya w 1 akcie... 50

Przed śniadaniem, obrazek dram. w 1 a k c ie .... 60

(19)

Biblioteka Główna UMK 1/ Q1 ^ 71 3 0 0 0 4 3 3 4 2 9 8 2 i! obrazek dram. w 1 akcie 26

... dramat w 3 aktach ... 60

Prześladowana, krotochwila w 1 akcie ... 60

Przygody I kłopoty Fotografa, komed. w 1 akcie 50 Racławice, obrazek dram. w 1 akcie ... 26

Renegat, dramat w 6 aktach... 50

Rzeź w Krożach,... 60

Skaimierzanki, krotochwila w 3 aktach... 50

Słowiczek, komedya w 1 akcie... 50

Sobieski pod Wiedniem, tragedya w 5 aktach.. 60

Smakosz jaj, komedya w 2 odsłonach ... 26

Spotkanie, krotochwila w 1 akcie ... 50

Spóźnione zaloty, fraszka w 1 akcie... 50

Surdut i siermięga, obraz ludowy w 3 aktach.. 60

Św. Eustachiusz, dramat w 3 aktach... . 50

Syn Wolności, Obrazek Dram. w 3 aktach . . . . 50

Szewe arystokrata, krotochwila w 1 akcie . . . . 50

Tajemnica chaty wiejskiej, sielanka w 3 aktach 50 Tyrolskie Pieśni, czyli Skarb za kominem... 60

Trzeci Maja, obraz histor. w 5 aktach... 60

U przekupki, krotochwila w 1 akcie... 50

Ufność bez granic, przysłowie dram. w 1 akcie.. 60

Ulica nad Wisłą, krotochwila w 2 aktach... 60

Ulicznik Chicagoski i szewc atleta, w 2 akt... 50

Ulicznik Paryski, komedya w 4 aktach... 60

Werbel domowy, obrazek wiejski w 1 akcie.. 50

Wesele na Prądniku, obrazek ludowy w 2 akt. 50 Wesele Podlaskie obraz, ludowy w 5 aktach---- 60

W obozie, W jednym akcie... 60

Wiesław, obraz ludowy w 4 aktach ... 60

Wolność i niewola, obraz dram. w 3 a k ta ch .... 50 P osiad am y na składzie n u ty do w szystk ich tych sztu k teatralnych.

W . H . S A J E W S K I ,

1017 Milwaukee A ve.

C hicago, III.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kolporter widzi, jak bardzo czekają na Tygodnik Mazowsze, nawet kiedy jest gorzej wydrukowany nie zawsze narzekają. Przekazywaliśmy wpłaty, gazetki, listy, to

Wyście obie krzyczały, i wyprawiały awantury na ulicy, że się publiczność na was uskarżała.. Więc też cbie pójdziecie do

tem cywilizacji europejskiej”. Autorka stwierdza, ze dla Norwida historia to dzieje Wcielenia, i wnikliwie przeprowadza swoj wyw6d. Poj^cie wcielenia bylo Staremu

Przez chwilę rozglądał się dokoła, po czym zbliżył się do cesarskiego podium i kołysząc ciało dziewczyny na wyciągniętych ramionach, podniósł oczy z wyrazem

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 65/2,

Jeszcze inne pytania rodzą się, gdy uświadomimy sobie, że dzięki inżynierii genetycznej możliwe jest wykrycie wielu anomalii genetycznych płodu, które w

O 7-ej biją wszystkie dzwony, organista śpiewa godzinki, potem jutrznia, następnie lud z organistą śpiewa różaniec, w czasie różańca msza czytana, aspersja, procesja,

Autor omawianej książki jest licencjatem nauk biblijnych, doktorem teologii i profesorem egzegezy na wydziale teologicznym w Tuluzie. Oprócz recenzowanego dzieła