• Nie Znaleziono Wyników

Badacz i jego prześmiewca

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Badacz i jego prześmiewca"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Edward Balcerzan

Badacz i jego prześmiewca

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3, 2-8

(2)

O, w y ś m i e j się r o z ś m ie sza ln ie ośrm eivan ych śm ie c h śm ie j a c z y .

(W. C hlebnikow )

N a u k a jest krainą skupionej powagi. Praco­ chłonna, zd y scyplinow ana, wym agająca gorzkich w y r z e c z e ń i upar­ ty c h namiętności, budzi p o w sze c h n y szacunek. A jednocześnie i re ­ s p e k t graniczący z lękiem . Powiada Ernst Cassirer, że nie m a dziś drugiej potęgi, którą b y m o żn a przeciwstawić m y ś li n a u k o w e j — uchodzi ona za n a jw y ż sz e urzec zy w istnie nie człowieczeństwa. S e n s r o zm a ity c h przedsięwzięć społecznych, i m a ły c h i w ielkich, od in ­ now acji w dziedzinie k o s m e ty k i — do p r o je k tó w ochrony biosfery, od podręcznika hata yogi — do d ecyzji ekonom icznych, m u s i przejść próbę e k s p e r ty z y n au ko w ej. I biada t y m przedsięwzięciom, k tó r y m n a u k a o d m ów i stvego uw ierzytelnienia. (Zostają doszczętnie „spa­ lone” w oczach ogółu.)

Powaga n a u k i u z e w n ę trzn ia się najpełniej w jej jęz y k u .

TJczony pielęgnuje m o w ę p ra w d u niw ersalnych, nadto: bezim ien­ n y c h , a to zn a c zy p rzede w s z y s t k i m — ogłaszanych bezinteresow ­ nie. Doraźne in te re sy badacza lub in teresy społeczności, która u m o ż ­ liw ia m u działalność, zostają z te k s t u w y p o w ie d z i n a u k o w e j „ w y ­ cofane”. Osobowość uczonego, wespół z jego p r y w a t n y m i skłon no ­ ściami, z jego g u s te m i te m p e ra m e n te m , „zużyw a się” niejako w sa­ m y m procesie p o zn a w c zy m . Nie w p isu je się w s y s te m pojęć, nie in ­ geruje w s tr u k tu rę o p isy w a n yc h obiektów. Dzieje się tak, jak chciał W itk a c y (choć nie o nauce pisał, lecz o C zystej Sztuce): badacz istot­ nie nie w nosi do swojego te k s t u bodaj kropli „życiowego bru d u ”. Cały stanowi f u n k c j ę myśli, realizuje się w akcie prowokacji in te ­

(3)

3

B A D A C Z I JE G O P R Z E Ś M IE W C A

lektualnej. Cały — oddany w służbę idei. Dlatego słowo n a uk i w y ­ daje się „słowem n a t u r y O d s ł a n i a rzeczywistość tw ardych, o biek­ t y w n y c h konieczności, wobec których w sze lk i bunt jest już nieopła­ calny.

Powaga s p ra w y i powaga stylu. Powaga naprzeciw powagi.

A m im o to przecież poczynaniom ludzi nauki — c zy od prapocząt- ków? — to w a rzyszy poczucie śmieszności. I m wyraziściej widać s z c z y ty m y ś li naukow ej, t y m bardziej n u ż y i skłania do d r w in y n ieefekto w n a wspinaczka k u szczytom; rodzi się podejrzenie, że droga badacza prowadzi nie tam, gdzie powinna, nie w górę, lecz w dół, i nie w głąb, lecz na dno, w samą przepaść. Ś m ie s zy pedan- t e r y j n y k u lt szczegółu, bezużpteczność w ieloletnich i ż m u d n y c h do­ ciekań. Nam iętności klasyfikatorskie doprowadzone do przesady m o ­ mentalnie humorycznieją. Po co to w szy stk o , w imię jakich racji? („Martwe znasz p ra w d y, nieznane dla ludu, — W idzisz świat w prosz­ ku, ...”) Proceder działań badawczych, rozłożony na drobniutkie epi­ zody, roztarty na proszek, prow okuje powszechną wesołość; jego ele­ m e n t, detal, obserw ow any zwłaszcza iv izolacji, wygląda w styd liw ie. J ę z y k nauki, w s w y m w ychłodzeniu, w swej b e n e d y k ty ń s k ie j s u ­ mienności, w sw y c h pa tetycznych rytuałach, nadto: w swoich „bi­ belotach”, w przypisach i fiszkach, to nader w dzięczne tw o r z y w o parodii.

Oto próbka: „W rotki na ogół r y m u ją się ab ab. 10-sylabowiec prze­ kładany 8- lub 7-sylabowcem. M etru m pseudojambiczne, w c z y m u patru ję w p ł y w poezji rosyjskiej. Zdarzają się również glykancje, molossy i cynam ony. Cezura epileptyczna” J.

Rów nie często uczęszcza n ym polem tre n in g o w y m hum o rystów , k tó ­ rz y óbśmiewają pasje uczonego, są te m a ty dysertacji na uko w ych . Coś w rodzaju „O brodawkach w Brazylii”. (Nad t y m te m a te m t r u ­ dzi się n ieszczęsny profesor z „H ym nu do uczonego” Włodzimierza Majakowskiego.) Oczywiście, prześm iewca nie w y s tę p u je w roli igno­ ranta, przeciwnie, atakuje z pozycji znaw cy. („Nie znasz praw d ż y ­ w ych, nie obaczysz cudu!”) Jednostronnie wyspecjalizowaną nadwie- dzę badacza usiłuje przedstawić jako pseudowiedzę. Protestuje p rze­ ciw s z tu c z n y m , ja k sądzi, próbom „unaukowienia” spostrzeżeń i m n iem ań, które mogą, jego zdaniem, doskonale się bez tego obejść. P rzypuśćm y, pisał kiedyś H e n r y k Elzenberg, że stwierdzono ponad w szelką wątpliwość, iż żaden polski poemat nie kończy się r y m e m

(4)

na P r z y p u ś ć m y też, że i w przyszłości nie powstanie wiersz, k tó r y b y się ta k i m oto r y m e m k o ń czył rzeczywiście. I cóż z tego? J a k ą to mianowicie k o rzyść gnoseologiczną m o żn a w ynieść z t a k absurdalnie „u n a u k o w io n y c h ” obserwacji? Żadnej.

Są jeszcze in n e ter e n y działania p rześm iew cy. Miejsca źle strzeżone p rzez badacza. Zapuszczone, dzikie. Badacz, odkryw ca i wynalazca, m u si raz po raz powtarzać p r a w d y powszechnie znane. W końcu b o w ie m „banalność” jest pojęciem ściśle s y tu a c y jn y m , określa sto­ p ień przyję c ia t e j czy in n e j idei i nie odnosi się do je j f a k ty c z n e j wartości, k tóra m oże być n a jw y ż s z e j próby. Musi wracać do oczy­ wistości, zwłaszcza w te d y , g d y — spowszedniałe i niedostrzegalne — przestają bronić dostępu a tr a k c y jn y m k łam stw o m . A prześm iewca ty lk o na to czeka! W ięc rzeczywiście, p y ta rozbawiony, nadawca k ie ­ ruje sw ą w y p o w ie d ź do odbiorcy? Więc w istocie dzieło literackie jest w spe cy fic z n y sposób zorganizowane? I to mają być odkrycia n aukowe? Ejże!

Trzeba przyznać, że śm iech z uczoności pod j e d n y m w z g lę d e m w y ­ daje się s p ra w ied liw y i d e m okra tyczny. Nie oszczędza nikogo. A n i e r u d y ty , ani teoretyka. Nie m a przed n im r a tu n k u ani dla archai- stów, ani dla nowatorów. Julian T u w im natrząsał się k ie d y ś ze sta­ roświeckiej p rzypisom anii filologów. Felietoniści współcześni, od­ w rotnie, p o d rw iw a ją z awangardy. Z jej terminologii. Redundancja, kod, inwariant, synchronia. „D z i w n y ” te r m in pod pió rem p rze ­ ś m ie w c y — w p lą ta n y w sieć n ajprostszych asocjacji b rzm ienio w ych

— w y p o k ra c zn ia się i upiornieje. I tak „in w a ria n t” ko jarzy się obo­

w ią zk o w o z „w ariatem”. (A w domyśle, że to w s z y s tk o to w ielkie wariactwo.) Sło w o „kod” w yp o w ia d a n e tak, aby końcowa głoska „d” traciła całkowicie swoją dźwięczność, okazuje się nagle nazw ą s y m ­ patycznego i ja kże swojskiego „obiektu”. Prześm iew ca po ro zum ie­ waw czo m ru g a okiem. C zy to kod, czy to kot? (A w domyśle: c z y m się ci ludzie zajmują!).

Powaga n a u k i zostaje otoczona oto zewsząd k o ro w odem niepowagi. F a k t te n m a określony w p ł y w na „zachowanie się” badacza. M yśl n a u k o w a nie b y tu je przecież w izolacji, nie m a prawa nie d ostrze­ gać swego otoczenia. Ostatecznie ciągnie z niego soki. Wiele m u zawdzięcza. Zw łaszcza m y ś l humlanistyczna. To, co nien a u k o w e (po­ za-, para-, pseudo-, a i zgoła a n tyn a u k o w e ) stanowi dla niej stały u k ła d zasilania. N ie jest dobrze, g d y „t w o r z y w o " zaczyna się osten­ tacyjnie „bun to w a ć” przeciw sw o je m u „przetw órcy”. Gorzej, gd y pozwala sobie na ja w n e szyderstw o. Badacz m usi się bronić.

(5)

Usi-5

B A D A C Z I JE G O P R Z E Ś M IE W C A

luje na różne sposoby poskromić prześmiewcą. Z aw sty d zić go jakoś. Upomnieć. W y tłu m a c z y ć to i owo. Skłonić do powagi. „(...) boć nie m a rzec zy dość błahej i z d a w k o w e j w ogóle, która b y nie mogła stać się ośrodkiem uniwersalnej ciekawości po u ja w ­ nieniu niespodzianych, a zawsze tak czy ow ak obecnych zw ią zkó w z rzeczami powszechnie w a żn y m i. Cóż może być bardziej pryw atnego nad w e s z ? A ileż na nią poluje dzisiaj na u k o w y c h m ikroskopów , odkąd okazała się specyficzną ko m iw ojażerką duru plamistego” 2. Cóż, gorzkie dośuńadczenie uczy, iż tego rodzaju perswazje, owszem, skuteczne w dialogu z „prześmiewczością” potencjalną i nierozbu- dzoną, p o w ie d zm y sztubacką, zawodzą w starciu z kpiarzem za w o ­ d o w y m , ten bowiem, aby u w ierzyć w zw iązek każdej rzeczy z rze­ czami powszechnie w a żn y m i, m u sia łby popełnić samobójstwo. Jako kpiarz. On dobrze wie, że w s z y s tk o w końcu da się powiązać z w a r ­ tościami bezspornym i „tak czy o w a k”, lecz swe su kcesy t e m u w łaś­ nie zawdzięcza, iż m ię d z y o w y m „tak” a „owak” leżą obszary n ie­ jasne, o drogach n iep ew nych , i po tyc h obszarach grasuje.

Badacz zna jed nak inne sposoby obrony. W sytuacjach szczególnie tru d n ych , w m o m en tach k r y zy su , w osaczeniu „ludycznością” nadto ju ż rozpasaną i bezkarną, zaczyna n a ś l a d o w a ć s w e g o p r z e ­ c i w n i k a . Uprzedza jego ruchy. Śm ieje się pierw szy, z a n im t a m ­ ten z d ą ży zaczerpnąć powietrza, aby w ybuch ną ć śmiechem . B aw i się sam: i sobą, i w ła s n y m prześmiewcą. W p ro je k to w u je go w na r­ rację, wciąga do środka, podjudza, ale i nie spuszcza z oka.

Ś m ie c h okazuje się s k u te c z n y m in str u m e n te m w przeciwdziała­ niu śmieszności. Powaga orientuje się na niepowagę. Naśladownic­ two, zgodnie z k la sy c zn ym i teoriami, rodzi sztukę. T e k s t n a u k o w y staje się zadziorny, obfituje w c h w y t y retoryczne, nie cofa się przed kalam burem , w y k o r z y s tu je e f e k t y „dwugłosowości” zdań parente- ty c z n y c h i słów u jm o w a n y c h w cudzysłów. Terminologia, niekiedy, ulega m etaforyzacji. "Zaczyna „migotać” i „pełgać” n o w y m i zn a c ze ­ niami.

Dobrą szkolą za b a w y badawczej była rosyjska szkoła formałna. W yzn a ł kiedyś W ik to r Szkłow ski: „Ja z nau ką tańczę”. Formaliści m usieli się liczyć z prześm iewcą ty p o w y m , k tó r y będzie zarzucał im k u lt drobiazgów i w y p o m in a ł fascynację oczywistościami. Znali tech nikę gry prześm iewczej. Wiedzieli, „jak jest zrobiony” p rze­ c iętny p a m fle t na badacza. Zorientowali się prędko, że p r z e ś m ie w ­ 2 T. K otarbiński: W y b ó r pis m . T. II. W arszaw a 1958, s. 299.

(6)

ca operuje m e ta fo r y k ą , z której w y n ik a , iż „drobiazg” za jm u ją c y uczonego to nie ty lk o „drobiazg", ale i na dobitek jakieś odrażające poskud ztw o . Wesz, brodawka. Zaba (namiętność Pickwicka). T a k na p r z y k ła d proceder rejestrow ania n a jm n iejs z yc h p o m y łe k tłu m a ­ cza, u p r a w ia n y przez badaczy s z tu k i translatorskiej, b y w a pogardli­ wie — m n ie jsza z t y m , czy słusznie — n a z y w a n y „polowaniem na p c h ły ”. (Po rosyjsku: „łowla błoch”.) W y stę p u ją c z program em p r z e ­ kształcenia p o e ty k i w n a u k ę ścisłą, narażeni na d r w in y operujące taką właśnie „pchlą’e m e ta fo ry k ą , formaliści, aby nie przegrać od razu, w p ie r w s z y m starciu, sami zaczęli m ów ić o sobie... d o m nie m a- n y m j ę z y k ie m własnego antagonisty.

„Metoda fo rm alna — głosił m a n ifest z 1923 r., d r u k o w a n y w «L e - fie» — to k lu c z do zgłębienia nauki. W s z y s tk ie p c h ły - r y m y m u szą zgłosić się do ewidencji. Nie obawiajcie się polowania na p c h ły w k o s m icz n e j próżni” 3.

A na lo gicznych zabiegów w ym agała rehabilitacja praw d powszechnie zna n y ch , a całkowicie zapoznanych w literaturoznaw stw ie ów czes­ n y m . Że pisarz jest przede w s z y s tk i m pisarzem, że sztu k a literacka to s z tu k a słow a i ta k dalej. U w yraźnienie m y ś li e w id e n tn e j kazało wciągać prześm iew cę do gry, cytować go, odśmiewać, manipulować jego ś w i ę ty m oburzeniem, aby nie przeszkadzał.

Na p rzykład. Pierwsze „pchnięcie”: najprostsze w yło żenie m y ś li n ajbanalniejszej pod słońcem i przytoczenie cudzej kpiny:

„A n to n i Paw łow icz Czechow, o k tó r y m m ów ię, jest pisarzem. «Nie do w iary, to ci dopiero nowina!... — w ybuchacie zaraz głoś­ n y m śm iech em . — O t y m wie k a ż d y dzieciak»”.

I n a ty c h m ia s t „pchnięcie” drugie — szydzenie z szydercy:

„Tak, w iem , orientujecie się w najcieńszych subtelnościach charak­ teru ka żdej z trzech sióstr, znakom icie przestudiowaliście życie od­ zwierciedlone w k a ż d y m opowiadaniu Czechowa, nie pobłądzicie wśród ścieżek wiśniowego sadu.,e

W reszcie „pchnięcie” ostatnie. Pow rót do powagi:

„Ja natom iast chciałbym go przyw ita ć dostojnie, jako jednego z d y ­ nastii «Królów Słow a»” 4.

Igranie z odbiorcą, ch a ra kte rystyc zn e dla s ty lis ty k i fu tu r y s ty c z n e j i opojazow skiej, nie za w sże przecież w y n ik a ło z doraźn ych potrzeb 3 Cyt. w g N. Ł. L ejzerow : W poiskach i b o r’bie. M oskw a 1971, s. 172— 173. 4 W. M ajak ow sk ij: P o łn o j e s o b r a n ije soczin ie nij. T. I. M oskw a 1955, s. 294— 291 (M ajakow ski w H y m n i e do uczonego a ta k o w a ł „złego bad acza”, w swoicth m ło ­ dzieńczych szk icach 'bronił „badacza dobrego”).

(7)

7

B A D A C Z I JE G O P R Z E Ś M IE W C A

strategicznych. Było raczej w y k ła d n ik ie m „antyprofesorskiej” po­ s ta w y badacza, często w jed n ej osobie uczonego i p o e ty ; osobliwą radością „roztańczenia się w nauce”.

Pisał Johan Huizinga, że żart i zabawa — ożywiające uczone t r a k ­ ta ty renesansu i oświecenia — w tekstach badaczy współczesnych nie odgrywają donioślejszej roli. Pierwiastek lu d y c z n y cechuje bo­ w ie m naukę, by ta k powiedzieć, w stadium prehistorycznym , w p ie r w sz y m dniu stworzenia, kie d y to pole f a k ty c z n y c h dokonań jest znacznie m n iejsze niż pole nie zrealizowanych możliwości. Ł a t ­ w iej grać m ożliwościami niż dokonaniami. I tak alchemia przeja­ w ia więcej elem entó w zabaw ow ych niż dojrzała chemia, astrologia chętn iej ,,igra,c niż astronomia i tak dalej.

W s z y s tk o to prawda. Sprawa się jed n a k ko m p lik u je w no w e j h u ­ m anistyce. N auka o człow ieku i o system ach kom unikacji m i ę d z y ­ lu d zk ie j wyłania z siebie wciąż nowe i nowe dyscy p lin y badawcze, z których każda — natychm iast, w p ierw szy m s z k ic o w y m p r o je k ­ cie! — uświadamia sobie własną „prehistoryczność”. Po pierwsze dlatego, że jak w sz y s tk o w tej dziedzinie, jest grubo „spóźniona”. Po drugie dlatego, że stanowi sy ste m „niegotowy” i „ niew ykończo­ n y ”. (Narażony te ż na c u dzy śmiech.) W idzi w sw y c h tek sta ch — n iejako od razu — d o k u m e n ty epoki przejściowej. Wie, że m a cha­ rak te r tym czasow y, kształt prowizoryczny. (Nasza socjologia litera­ t u r y na przykład.) T łum a czy, i to z całym przekonaniem , racje własnego zaistnienia, ale odwołując się do czegoś, co m a dopiero zaistnieć w przyszłości. Tamto, mówi, jutrzejsze, wydoskdnailone, sform alizowane, będzie prawdziwie poważne. Ale to, dzisiejsze, wciąż poszukujące, p o k om plikow ane, tw o r z y się na granicy pracy i „gry w pracą“. S a m m o m e n t gry zostaje za tem ujawniony. Żart ulega instytucjonalizacji. Dążenia, rekonesansy, serie prób i błędów, na­ dzieje u ze w nętrzniają się nie ty lk o v; system ach pojęciowych, ale ta kże w ludycznie „nacechowanej” technice pisarskiej uczonego. Przeglądając publikacje literaturoznawcze z ostatnich lat, rodzime i tłum aczone, trud n iej wybrać te k s t idealnie s te r y ln y i całkowicie ,,b ezza baw n y” niż rozprawę — w ten czy in n y sposób — angażującą e le m e n ty ludyczności. Narzuca się najpierw uwadze książka Ericha Auerbacha; tu w y d a w ca ju ż na s k rz y d e łk u obw oluty powiadamia czytelnika, że u źródeł Auerbachowej m e to d y in terpretacyjnej z n a j­ d u je się „swobodna zabawa z te k s te m ”. Przychodzi także zaraz na m y ś l Roland Barthes, głównie jako autor m iste rn y c h m iniatur o m i ­ tologii b e fs z ty k a i f r y t e k , Citroena i s tr ip - tm s e ’u, Barthes,

(8)

„rygo-rysta w teorii, czarnoksiężnik w p r a k ty c e ” 5, rozdarty, ja k pisze Jan Błoński, m ię d z y wiedzą p ustą a w iedzą dowolną. I od razu te ż E rw in P an o fsky . Jego gra eryd ycją nadmierną, obciążającą p r z y ­ p isy ta ką ilością w ied zy, że e d y to r wolał uprzedzić zdziw ienie c z y onieśmielenie czytelnika, „nie n a w y k łe g o do literatury n a u k o w e j t e ­ go t y p u ” 6, i jednocześnie jego u staw iczne wiązanie w y w o d u z fra - zeologią potoczną, z re to r y k ą żurnalistyczną, które daje j e d y n y w sw o im rodzaju splot uczoności i sw ojskiej „zw yczajności” s ty l u . J a n u sz Sław ińsk i, cyzelator, badacz dążący do takiej precyzji, w k tó ­ rej ostrow idzenie słowa, term in u , definicji, przeradza się w grę k o n s tr u k c ji j a k b y n iew idocznych, zb u d o w a n y c h z samej pojęcio- wości w stanie „ c z y s ty m ”. S ła w iń sk i potrafi jednak, niespodziew a­ nie, przyw rócić słow u pełną materialność i konkretność, p r z y c z y m nie k o r zy s ta z fig u r za p ożyczo n ych u poety, u prozaika, przec iw n ie , ogranicza się do tra d y c y jn y c h osobliwości narracji filologicznej, np. do przypisów. C z y ta m y w tekście g łó w n y m szkicu o Białoszewskim : „Podobnie z w ro t «mucha nie kuca nic», k tó r y m narrator k w i tu j e z u zn a n ie m akuratność c z y n u M ańki Szpryn cer, jest swego rodzaju «streszczeniem» szerszej całości frazeologicznej: «mucha nie siada, k o m a r nie kucu»”. A oto k o m e n ta r z badacza w przypisie: „W w e rsji bardziej rozw in iętej w y s tę p u je jeszcze jed en człon: «a jak k uc a , to się go zrzuca (ściślej: zruca)»” 7. Cały żart dopełnia się w o w y m — n a js u m ie n n ie js z y m — „ściślej”. Wreszcie Sta nisław Lem : z te r m i­ n ó w ró żn o nau ko w ych, ba: z ich g ig antyczn ych „m row isk” czyni p rzed m io t specyficzn ej „orkiestracji” stylistycznej. Każe im, w n a j ­ za w ilszy c h konfiguracjach, dzwięczeć, huczeć, przemiażdżać się, sta­ piać, udawać m o w ę ta je m n ą a lch em ika czy astrologa.

E d w a r d B a lc e rz a n

5 J. B łoń sk i: S ł o w o w s t ę p n e do: R. B arthes: M it i z n a k . W arszaw a 1970, s. 21. 6 J. B iałostock i: P r z e d m o w a do: E. P an ofsk y: S tu d i a z h is to rii s z tu k i. W arsza­ w a 11971, s. 7.

7 J. S ła w iń sk i: M. B ia ł o s z e w s k i : „ B allada od r y m u ” W: L i r y k a po ls k a . I n t e r ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

I wszystko, co jest niby niepotrzebne, ale przecież zawsze – nigdy nie wiadomo kiedy i po co – może się przydać.. Anna Onichimowska, Duch starej kamienicy, Literatura, Łódź

[r]

Kandydaci na prezydenta (z jednym wyjątkiem) prześcigali się w przekonywaniu swoich potencjal- nych wyborców, że najlepszym gwarantem ich bez- pieczeństwa zdrowotnego jest

Dobrym synonimem social media jest także wyrażenie sieci społecznościowe 3 , bądź też angielskie brzmienie Social Network Sites (SNSs) 4.. Portale te mogą mieć

z działalność komisji problemowych i Rady Lekarskiej, organizacja Okrę- gowego Zjazdu Lekarzy, organizacja wyborów, usługi cateringowe, dele- gacje, ubezpieczenia, ryczałty. Co

Świadczenie usług porządkowo-czystościowych wewnątrz budynku Centrum Pediatrii im. Jana Pawła II w Sosnowcu Sp. Przedmiotem zamówienia jest kompleksowe świadczenie

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

i porodu przedwczesnego oraz Panie w wieku 25 do 49 roku życia na badania profilaktyczne