• Nie Znaleziono Wyników

Jeszcze jedno spotkanie wrocławskie do biografii Władysława Wężyka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jeszcze jedno spotkanie wrocławskie do biografii Władysława Wężyka"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Henryk Barycz

Jeszcze jedno spotkanie wrocławskie

do biografii Władysława Wężyka

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 50/3-4, 593-610

(2)

JESZCZE JEDNO SPOTKANIE WROCŁAWSKIE

DO BIOGRAFII WŁADYSŁAWA WĘŻYKA

Pewnego dnia jesiennego przed parom a laty przyniosła m i

poczta książkę z serdecznym przypisem , k tó ry ogromnie m nie

wzruszył. Brzm iał on:

Drogiem u H enrykow i, z którym razem odkrywaliśm y polski Wro­ cław, przesyła z uściskiem przyjacielskim

2 X I 1954 autor

Czytelnik z łatwością się domyśli, że był to egzem plarz autor­

ski nieporów nanych esejów nieodżałowanej pam ięci Tadeusza Mi­

kulskiego — druga edycja Spotkań wrocławskich, w ydrukowana

staraniem zasłużonego W ydawnictwa Literackiego w Krakowie.

Dedykacja trafn ie oddawała istotę i cel książki: pasję badaw ­

czą autora, dążenie do odsłonięcia utajonego, ale nigdy nie za­

marłego, pulsu polskiego Wrocławia, do odszukania jego rytm u

w dziejach naszej k u ltu ry i piśmiennictwa, a w końcu — do wskrze­

szenia przed oczyma czytelnika realiów pew nych odwiedzin, doznań

i pobytów.

Spotkania wrocławskie są w jednakiej m ierze owocem nie­

zrównanej erudycji, dociekliwości badaw czej i talen tu pisarskiego,

jak i głębokim czynem społecznym, odkryciem bardzo istotnych

k a rt polskiej trad y cji ku lturaln ej W rocławia, dostarczeniem jej dla

budujących się tu zrębów polskiego uniw ersytetu, dla tworzącego

się środowiska literackiego i intelektualnego, którego magna pars

był sam Tadeusz Mikulski.

Spotkania wrocławskie są książką, k tó ra m a i długo będzie' m ia­

ła wielu czytelników, naw et gdy jej cel najw ażniejszy — dobicie

się do źródeł utajonych polskiego W rocławia intelektualnego —

przeminie. Pozostaną niewątpliw ie książką klasyczną, którą po­

chłaniać będzie niejedno pokolenie. Czytelnika niefachowego —

(3)

nie zdającego sobie spraw y z ogromu studiów przygotowawczych

autora, z subtelności dociekań — urzekać będzie niezrów nany

wdzięk bijący z jej stronic, plastyka rysowanego obrazu, um iejętne

wczucie się w każdorazową sytuację historyczno-kulturalną i oso­

bistą omawianego pisarza. Badacza zawodowego uderzać będzie

owa rzadka zdolność budowy pastelowego obrazu środkam i nie­

zwykle prostymi, jednym dobrze w yjętym cytatem , ogłoszeniem

gazety, afiszem teatralnym , podaniem jadłospisu restauracyjnego,

tą całą — jak ją nazwał sam au to r — „alchem ią archiw alną“.

Spotkania wrocławskie w sumie — to rokokowe, wypieszczone

z miłością dla tworzywa figurynki, rzeźbione przez pisarza wyso­

kiej próby, niezrównanego znawcę przedmiotu i czarującego cau­

seur'а w jednej osobie.

Do subtelnie przezeń nanizanego różańca wspomnień o pol­

skich wędrowcach wrocławskich dorzucamy skrom nie jeszcze jed­

no spotkanie — wizytę ciekawej, aczkolwiek mało znanej oso­

bistości polskiego życia kulturalnego i pisarskiego — W ładysława

Wężyka. Nie będzie to jednak w ycyzelowany jak u Tadeusza Mi­

kulskiego obraz-klejnocik, ale zwykły, bezpretensjonalny przyczy­

nek, połączony z notą źródłową.

*

Niewiele wiem y o losach W ładysława Wężyka, jednej z bardziej

oryginalnych i interesujących postaci naszej literatu ry pierwszej

poł. X IX wieku. Na kanwie biograficznej tego pisarza sporo jeszcze

znajdujem y pustych plam, na jego ruchliw ym szlaku życia, będą­

cego jednym pasmem ciągłych wędrówek, przenoszenia się z m iej­

sca na miejsce (niedarmo w kołach przyjaciół literatów w arszaw ­

skich zwano go „pielgrzymem“) dużo niewyjaśnionych szczegółów.

Złożyły się na ten stan rzeczy i krótkość żywota, który zgasł

w trzydziestym trzecim roku swego istnienia, i tkwiąca w stylu

epoki poza otaczania się tajemniczością, stw arzania dookoła siebie

atm osfery ekscentryczności. Wzorem był przecież dlań sam sły n ­

ny Em ir Rzewuski, pod którego urokiem osoby i legendy pozosta­

wał nasz pisarz i którego, jak to poświadcza najbliższy przyjaciel

W ężyka — Cyprian Kamil Norwid, „sam był zbyt bliskim i jakoby

pod jednąż chorągwią zastępu tegoż samego [...]“ 1. Również pewne

1 C. N o r w i d , W szy stkie pism a po dziś w całości lub fragmentach odszu­ kane. T. 8. W arszawa 1937, s. 406, list 297 (do K. W. W ójcickiego, z roku 1862).

(4)

działania o charakterze narodowopolitycznym (nie zawsze zgodne

z legitymizmem), które Wężyk wzorem pisarzy swego pokole­

nia i grupy cyganerii warszawskiej (Romana Zmorskiego, Teofila

Lenartowicza, Cypriana Norwida i najbardziej rewolucyjnego wśród

nich — Edw arda Dembowskiego) rozwijał, nie sprzyjały u trw ale­

niu pamięci o sobie, swych pracach, spotkaniach i planach. Stąd

szczupłość dokum entacji do życia pisarza, jej nieprzejrzystość, alu-

zyjność, zaszyfrowanie i zagm atw ana symbolika, nie zawsze dająca

się poprawnie odczytać.

Dodajm y do tego ubóstwo przekazów współczesnych — mimo

ekscentrycznego, pełnego kontrastów życia i sposobu bycia W ła­

dysława Wężyka. Niewiele o nim zapisali przyjaciele, towarzysze,

znajomi — bądź z niewiedzy, bądź celowo, jak nakazywała ciężka

epoka ucisku, konspiracji i prześladowań.

Przechowano właściwie tylko zew nętrzne cechy osobowości pi­

sarza. Tak uczyniła np. dziejopisarka życia literackiego W arszawy

tego czasu, Paulina Wilkońska. Zawdzięczamy jej przekazanie

pewnych rysów postaci i sposobu bycia Wężyka („sympatyczny,

życzliwy, dowcipny, każde tow arzystw o ożywiał“ 2) oraz wiado­

mość o dram atycznym zatargu z wielkorządcą K rólestw a K ongre­

sowego, nam iestnikiem księciem Janem Paskiewiczem (z powodu

noszenia brody, uznawanej wówczas za oznakę przekonań rewo­

lucyjnych). Zatarg skończył się m anifestacyjnym w yjazdem m ło­

dego pisarza spod zasięgu berła carskiego, w czerwcu 1842.

Do charakterystyki powyższej kilka szczegółów dorzucił K azi­

mierz Jarochowski trafn ie podkreślając pewną dwoistość rysów

osobowości Wężyka: obok ekscentryczności, polowania na orygi­

nalność — szczerość, otwartość, życzliwość, ludzkość i p atrio ty zm 3.

Ten jednak, który najwięcej mógł o Wężyku powiedzieć —

Cyprian Norwid, „szczery przyjaciel“, mimo zrozumienia po­

trzeby zachowania jego podobizny duchowej i fizycznej, m im o ży­

wego zainteresowania się biografią młodo zmarłego pisarza nie

oddał jego wizerunku. Może już brakowało mu do tego w ielu ogniw,

a może źródła swych wiadomości nie chciał ujawnić?

2 P. W i l k o ń s k a , Moje wspom nien ia o ż y c iu to w a r z y s k im w W arsza­ wie. Warszawa 1907, s. 283.

3 K. J a r o c h o w s k i , Literatura poznańska w pie rw szej poło w ie bieżą­ cego stulecia. Poznań 1880, s. 89.

(5)

Um arł [Wężyk] w czasie, kiedy ja w ięziony byłem, i oto już nic o nim drogą realną nie w iem dotąd. Jeżeli w iem jaką inną drogą, to się o tym nie pisze i nie m ówi.

— stw ierdzał w 1863 r o k u 4.

I wreszcie dodajm y zaniedbania historii literatury, w której

głucho o W ładysław ie Wężyku od chwili, gdy ze św iata zeszli

w spółtow arzysze jego prac i działań. W ładysław Wężyk był czło­

wiekiem jednej książki (Podróże po starożytnym śmiecie), przyję­

te j z zastrzeżeniam i przez współczesną k rytykę 5, toteż szybko po­

padł w zapomnienie, w którym pozostał przez la t osiemdziesiąt.

W ydobył go stam tąd dopiero — trzydzieści lat tem u — Bystroń,

w skazując nań jako na „jednego z najlepszych prozaików pierwszej

połowy w ieku [XIX]“ i uznając w nim „artystę o dużej wrażliwoś­

ci i bogatej w yobraźni“, o niepospolitym darze obserwacji i znako­

m itej plastyce przedstaw ienia i świeżości spojrzenia e.

Na szlaku w ędrow nym młodego „gryzm oły“ 7 — jak nazw ał go

raz w przystępie dobrego hum oru stryj, Franciszek Wężyk, stojący

na koturnach pseudoklasyczności — stolica Śląska nie znalazła

się od razu, choć pobyt w jej m urach nie był rzeczą przypadku.

Gorączkowy poszukiwacz w rażeń, nowości, praw dy życia odbył

w przódy w ielkie podróże programowe. O tw arła je w 1840 r.

śm iała w ypraw a na bliski Wschód (do Grecji, Egiptu, Syrii, Libanu

i Palestyny) w poszukiwaniu egzotyki orientalnej. W roku 1840,

a więc na niecałe cztery lata przed podróżą Słowackiego na

Wschód. W ynikiem w ypraw y był napisany w Kosser, nad brze­

giem Morza M artwego, obraz współczesnego Egiptu, pomnożony

niebawem, już w k raju, o tom z realiam i starożytniczo-historycz-

nymi.

Ale pisarzowi, którego laury orientalnego podróżnika uczyniły

nieco próżnym, k tó ry chętnie stylizował swą postać na szejka

4 N o r w i d, op. cit., t. 8, s. 440, list 321 (do Ł. R autensztrauchow ej, z roku 1863).

5 Zob. obszerny rozbiór A. T y s z y ń s k i e g o w B i b l i o t e c e W a r ­ s z a w s k i e j , 1843, t. 1, s. 368—389 (przedruk: A. T y s z y ń s k i , R ozbiory i k r y ty k i . T. 3. Petersburg 1854, s. 203—232). Bezpośrednio po nim (s. 389— 391) krótka, ciepła ocena książki W ę ż y k a , podpisana literam i L. K.

6 J. S. B y s t r o ń , P ola cy w Ziemi św., S yrii i Egipcie. K raków 1930, s. 197 i 188.

7 Zob. L. B e r n a c k i , Korespondencja Franciszka W ę ż y k a z Michałem. W isznie wskim . P a m i ę t n i k L i t e r a c k i , 1927, s. 158.

(6)

arabskiego (na współczesnej m iniaturze w idzim y go we w spania­

łym stroju wschodnim, z nieodłącznym zawojem na głowie i z rę­

ką położoną na przypasanym do boku kindżale), to nie wystarczyło.

Po powrocie ze Wschodu rychło — bo w 1841 г., a potem na wio­

snę 1842 — zorganizował ze sw ym przyjacielem , Cyprianem N orwi­

dem, dwie podróże następne. Tym razem po w łasnym k r a j u 8.

Niósł obu pisarzy w tę drogę w ew nętrzny niepokój, potrzeba

odświeżenia tem atyki, poszukiwanie nowych doznań i wrażeń,

chęć rom antycznego wyżycia się w zetknięciu z rodzimą egzotyką

i m ało znaną rzeczywistością polską.

W yprawy te, inaczej bowiem nie można ich nazwać, śledzone

z zainteresowaniem przez polski św iat literacki, m iały za cel utrw a­

lenie rysunkiem i piórem osobliwości etnograficznych, pam iątek

historycznych, poczynienie socjologicznych obserwacji, a także na­

wiązanie literackich znajomości z w ybitniejszym i tw ó rcam i9. Do­

tarli do Czarnolasu Jana Kochanowskiego, weszli na Łysą Górę,

poznali prastare miejscowości historyczne: Wiślicę, Sandomierz,

Częstochowę, Ojców, przem ierzyli całą północną Małopolskę, zie­

mię sieradzką i wieluńską, wreszcie zatrzym ali się czas jakiś w daw­

nej stolicy Polski — Krakowie. Postępując rzem iennym dyszlem

złożyli ukłon przedstawicielom obozu klasyków: Andrzejowi Koź-

mianowi w Piotrowicach i Franciszkowi Wężykowi w Minodze

pod Ojcowem. W Krakowie zaw arli znajomość z działającymi tu

artystam i-plastykam i Wojciechem S tattlerem i Janem Nepomu­

cenem Głowackim, z poetą Edm undem Wasilewskim, z uczonym

Michałem Wiszniewskim, przypatrzyli się i przeżyli uroczystości

zwyczajowe (lajkonik), ceremonie kościelne (procesja Bożego Ciała),

legendę i rzeczywistość Wawelu i przedhistorycznych kopców K ra­

kusa i W andy 10.

Zamierzonej i zapowiadanej książki z tej podróży przyjaciele,

niestety, nie ogłosili, a raczej — poza drobnym i okrucham i i

naj-8 Choć jeszcze w 1naj-843 r. ogłosił fragm ent sw ej podróży w schodniej. Zob. W. W ę ż y k , W y ją tk i z III-ciej części podróży . (Grecja). B i b l i o t e k a W a r s z a w s k a , 1843, t. 1, s. 578— 594.

9 O tej w yp raw ie por. W. A r c i m o w i c z : 1) Z d zie jó w p rzy ja źn i C. Nor­ w ida z Wł. W ężykiem . R u c h L i t e r a c k i , 1929, s. 306— 307. — 2) Jeszcze o p rzy ja źn i C. Norwida z Wł. W ę ży k ie m . T a m ż e , 1930, s. 64.

10 Znaczenie pobytu w K rakow ie w rozwoju twórczości N o r w i d a uw ydatnił — w drobnym, ale cennym artykule — K. W y k a , Norw id w K ra­ kow ie. D z i e n n i k L i t e r a c k i , 1947, nr 33.

(7)

ogólniejszymi, choć interesującym i, szczegółami — nie zdołali zo­

staw ić w druku. Ściśle mówiąc, na spokojne przetraw ienie zebra­

nego m ateriału i pełne jego opracowanie nie pozwolił im w artki,

niespodziewany bieg wypadków. Jak w kalejdoskopie nagłej zmia­

nie uległa sceneria życia. Na znak protestu przeciw brutalnem u

pogwałceniu godności osobistej przez Paskiewicza Wężyk w czerw­

cu 1842 podejm uje decyzję dobrowolnej emigracji. Udaje się do

Poznania, który w tym czasie i z uwagi na liberalniej szy kurs

rządu pruskiego wobec Polaków, i na skutek wygaśnięcia kon­

w encji prusko-rosyjskiej o w ydaw aniu zbiegów cywilnych i w oj­

skowych, i wreszcie wobec stosunkowo bujnie krzewiącego się tam

ruchu umysłowego — szczególnie chętnie był wybierany na emi-

grancki azyl. Istotnie, Poznań i, w ogólności, Wielkopolska przy­

garnęła w tym okresie niejednego literata uciekiniera: Romana

Zmorskiego, Teofila Lenartowicza, Karola Balińskiego.

W ystępujący dotąd w rom antycznej pozie i stylizacji trącącej

ekscentrycznością, młody pisarz zmienia tu barwę: z właściwą

swej naturze skłonnością do kontrastów staje się teraz bywalcem

salonów, błyszczy polorem towarzyskim i wyzbywszy się oparów ro­

mantycznego egocentryzm u przedzierzga się w działacza k u ltu ral­

nego, oczywiście nie bez w pływ u panującej tu atmosfery pracy

społecznej, oddziaływania tak w ybitnych przewodników życia pol­

skiego w Poznaniu, jak Karol M arcinkowski i Karol Libelt, z któ­

rym i Wężyk wszedł rychło w zażyłość. Wyrazem tej przem iany

w postawie życiowej było podjęcie się w sezonie 1842/1843 — mimo

wszelkich trudności i przeszkód — prowadzenia sceny polskiej, któ­

rej dzieje w tym że jeszcze roku udostępnił Wężyk w druku 11.

Ale pruskie władze adm inistracyjne nie zasypiały spraw y i nie

spuszczały z oka młodego arystokraty z pochodzenia, a demokraty

z przekonań. W ciszy gabinetów przygotowano posunięcia, które

miały uniemożliwić śmiałem u przybyszowi jego pracę kulturalną.

Na razie, korzystając z przerw y letniej, pomknął Wężyk do Galicji,

aby rozszerzyć na tę połać Polski swe krajoznawcze wędrówki oraz

pomnożyć znajomości literackie. Najważniejszą z nich było naw ią­

zanie stosunków ze śpiewakiem Pieśni Janusza, Wincentym Polem,

z którym w październiku 1843, a więc w niedogodnej porze roku,

projektował wycieczkę w Tatry.

11 Zob. [W. W ę ż y k ] , Historia siedmiomiesięcznego teatru w Poznaniu. Poznań 1843.

(8)

Stanowisko pisarskie W ładysława Wężyka ulega dalszej m eta­

morfozie. N astępuje chwilowy rozejm ze stry je m i wygładzenie

przeciw ieństw w ich pojęciach artystycznych, następuje naw et

przejęcie wysokich ideałów stry ja i przekonania o jego ro li wiesz­

cza narodowego. Młody pisarz zapowiada stry jo w i ry chły dru k

swego, od 1840 r. opracowywanego, dram atu historycznego (w Lip­

sku, zapewne dla uniknięcia cenzury zaborców; ostatecznie do

publikacji nie doszło) i w ogóle przejście do poezji dla kontynuacji

dorobku i tradycji stry ja. P atetyczny list, w któ ry m te spraw y są

poruszone i który stanow i pewnego rodzaju wyznanie pisarskie,

pozwalamy sobie dla uw ydatnienia sylw etki twórczej autora Po­

dróży po starożytnym świecie przytoczyć tu in extenso 12.

DO FRANCISZKA WĘŻYKA

Kobiernice, 6 października 1843 Kochany Stryju Dobrodzieju

Przebyw ając w zbliżonym m iejscu do siedziby stryja, korzystam ze spo­ sobności, aby Mu dać dowód mojej pam ięci w dniu nadchodzącym Jego imienia. Składam hołd w in n y Im ieniu temu. Będzie ono dla m nie wzorem pracowicie nabytej sław y na rodzinnym polu. Przyjm uję na siebie obow ią­ zek przedłużenia tejże, tą sam ą drogą postępując, a w dniu dopełniającym zakres w ieku, w którym już n ależy spocząć po trudach, nic innego m ilszego sercu nie mogę stryjow i ofiarow ać, jak sam ego siebie — w ybranego n ale­ życie do puszczenia się w tę drogę, którą stryj przebiegłeś, i czekającego ochoczo, abyś złożył na barki m oje ten ciężar, któren pro publico bono przez lat trzydzieści k ilka dźw igałeś.

B łogosław że mi stryj w im ieniu Ojczyzny, której służyć będę, w im ie­ niu sztuki, której będę na tym św iecie kapłanem , i w im ieniu rodziny, za którą podejm uję się w społeczeństw ie złożyć dań um ysłow ej ofiary, prze­ znaczając się na le w itę m ojego pokolenia.

Stoi przed stryjem spadkobierca tego natchnienia, jakim przejęty byłeś tworząc pieśń szczytną o okolicach najstarszego grodu naszego. Stoi mąż ognistego oka i silnego ram ienia, którego zrodził potężny głos w olnego Trepki i Ody do orła z korsykańskiej skały.

Wejrzyj na m nie stryj przyjaźnie. Obejrzyj skrzydła moje, abyś otrzy­ mał przekonanie, że m nie doniosą tam, gdzie stanąć trzeba.

Przyłóż dłoń do piersi moich, abyś osądził, czy tam dosyć lotu i ognia do tej żeglugi, a potem połóż dłoń barda pierw szego półw iecza naszej ery na skroniach barda drugiego półw iecza. B łogosław mi, bo się puszczam w tę drogę, w której strącać będę nogą zawadzające skały, a narodziłem się w plem ieniu Twoim, boś składał w m łodości szczere ofiary na ołtarzu

(9)

sztuki, a przychodzę w Twej starości do Ciebie, boś w ypiastow ał w swoim łon ie tw ory św iętego natchnienia w m łodości, a twory natchnienia odradza­ ją się przez w szystk ie pokolenia aż do końca św iata, bo są prom ieniem łączącym Stw órcę z tą ziem ią. T yle słów tylko, ale ze szczerego serca p ły ­ nących, składam u stóp Szan. Stryja, ponaw iając Mu zapew nienie szacunku i przyw iązania.

P. sc. Dziś opuszczam K obiernice. U daję się na dni kilka w Sandeckie do W incentego P aula (Janusza), z którym pom im o spóźnionej pory będę jeszcze zw iedzał Tatry. Wracam na W rocław do Berlina. W Lipsku przed N ow ym R okiem w yd aję coś w ażniejszego od moich prac poprzednich, nad czym od roku 1840 pracow ałem , choć jest n iew ielkiej objętości — dram at historyczny.

Nie wchodzimy w analizę ujęcia przyszłej drogi pisarskiej Wę­

żyka, pojętej jako kontynuacja twórczości stry ja, w niezrozumiałą

próbę łączenia odm iennych postaw, rom antycznej i tradycjonali-

stycznej — pseudoklasycznej. Spieszno nam bowiem do pokaza­

nia, ja k odbyło się spotkanie niedoszłego barda z W rocławiem.

W racał W ładysław Wężyk z Galicji i T atr — za bytnością w gó­

rach przem aw iałby projekt dram atu Czarny D u najec13, echo

niew ątpliw ie w idzianych miejsc — przez Kraków, gdzie swoim

zwyczajem zatrzym ał się na pew ien czas. Jakby godząc się

z istniejącym porządkiem, może dla stry ja , poskładał w izyty rezy­

dentom trzech m ocarstw opiekuńczych i odebrał od nich wzajem

w izyty; naw iązał zwłaszcza bliższy kon tak t z przedstawicielem

Rosji, von Engelhardtem , którego znalazł „bardzo przyzwoitym

człowiekiem“ . Zaszedł również na salony Potockich i Branickich,

głównie z myślą dowiedzenia się czegoś o Zygmuncie Krasińskim ;

próbował w bezpośrednim zetknięciu z Józefem K rem erem roz­

gryźć jego system estetyki, który to zam iar zresztą rychło zarzu­

cił. Wreszcie zbliżył się, a może tylko odnowił znajomość z kon­

certującym muzykiem, Samuelem Kossowskim 14.

Wśród natłoku spotkań i w rażeń nie zapominał wszakże Wę­

żyk o swojej niepew nej sytuacji osobistej. Licząc się z trudnościa­

m i dalszego pobytu w Poznaniu i w Wielkopolsce obrał Wrocław

jako ogniwo przejściowe i punkt dla powzięcia ostatecznej decyzji

o swych dalszych losach. W tym celu już w K rakow ie zorganizo­

w ał przesyłkę swej korespondencji na pocztę wrocławską.

18 T ytu ł i plan tego dramatu znajduje się na ostatniej stronicy notat­ nika W ę ż y k a . Zob. Bibl. PA N w K rakow ie, rkps 1918.

14 O K ossowskim , jego w ystępach i tryum fach ow oczesnych w Poznaniu, W arszawie i B erlinie zob. W i l k o ń s k a , op. cit., s. 242—245.

(10)

W ybranie W rocławia było w w ytw orzonej sytuacji pociągnię­

ciem trafnym . Istotnie, można było wówczas w tym mieście śle­

dzić niejedno w ażkie działanie i zdarzenie na polskiej szachownicy

literackiej i p o zaliterack ie j15. W szak dopiero co znaleźli w nim

ostoję — ścigani przez wierzycieli, cenzurę i nacisk wstecznej

opinii publicznej — m ałżeństw o Woykowscy ze swym skołatanym

T y g o d n i k i e m

L i t e r a c k i m , w ydaw anym we W rocławiu

od 8 lipca do 5 sierpnia 1843. Pod koniec sierpnia zatrzym ał się

tu na kilka tygodni (do początku października), po swej śmiałej

ucieczce przed policją carską, Edw ard Dembowski. Jako „Gut-

besitzer von Ruda“ zamieszkał on w popularnym w kołach pol­

skich tu ry stó w hotelu Pod Złotą Gęsią. Dodajmy, że spraw a Dem­

bowskiego i rozbitej w sierpniu organizacji rew olucyjnej w Kró­

lestw ie zajmowała uwagę W ężyka jeszcze w chwili przyjazdu do

Wrocławia. Był „mi on droższy osobiście od innych“ — wyzna

w liście pisanym z W rocławia do Pola. W rok później zaw ita do

W rocławia drugi przedstaw iciel rozbitej cyganerii warszawskiej,

Roman Zmorski, który pod pieczą W ładysława Czelakowskiego po­

dejmie przekłady pieśni i poezji ludowych z różnych języków sło­

wiańskich.

Z dłuższego, chyba parotygodniowego, pobytu Wężyka we Wro­

cławiu kaprys dziejowy przechował tylko obraz zajęć pierw ­

szego dnia. P rzyjazd W ężyka w tow arzystw ie nieznanej bliżej oso­

bistości, nazywanej M ajo rem 16, nastąpił 21 listopada 1843. Przy­

był tu porannym „wozem parow ym opolskim“ i od razu rzucił się

w w ir działania. Pierw sze kroki skierow ał pisarz na pocztę w ro­

cławską. P odjął tu sporo listów: od m atki z K rólestw a, od przyja­

ciół poznańskich (Marcinkowskiego, Libelta, Berwińskiego), z Ga­

licji (od Pola). Nie były one pomyślne. Zaw ierały wiadomości

o sierpniowych aresztow aniach w K rólestw ie, o ciężkiej chorobie

15 W iadomości o polskich przybyszach w e W rocławiu w latach 1843— 1844 czerpiem y z książki: T. M i k u l s k i , Spotkania w rocław skie. Wyd. 2. Kraków 1954, s. 135— 179.

16 W szystko zdaw ałoby się w skazyw ać, że chodzi tu o znaną na terenie W ielkopolski postać m ajora A. B u k o w i e c k i e g o (1781—1856), byłego żoł­ nierza arm ii pruskiej, potem napoleońskiej, po kongresie w iedeńskim landra- ta pow iatu w yrzyskiego. Przeszedłszy w stan spoczynku, B ukow iecki m iesz­ kał bądź w Poznaniu, bądź w Gorońsku pod Bledzew em . Przyjaźnił aię z poetam i; w jego poznańskim m ieszkaniu przebyw ali: Słow acki, Lenar­ towicz, K. Baliński. Por. M. M o 1 1 y, Przechadzki po mieście. T. 1. Warsza­ w a 1957, s. 451— 465.

(11)

m atki; przyszły, przew idyw ane zresztą, wieści z Poznania o nie­

dopuszczeniu przez władze pruskie do dalszego prowadzenia sceny

polskiej, co równało się przekreśleniu możliwości pobytu w Po­

znaniu.

Ta ostatnia wiadomość wymagała zastanowienia się i decyzji.

Przyjaciele poznańscy doradzali w yjazd do Berlina — dla przepro­

wadzenia tam dłuższych studiów nad zagadnieniami literackim i,

a w szczególności nad teorią dram atu romantycznego (istotnie,

Wężyk w czytyw ał się gorliwie w pisma niemieckich estetyków

doby rom antyzm u, np. braci Schleglów, Tiecka, a także w pisma

polskie, np. B rodzińskiego)17 — wejście w kontakt z czołowymi

pisarzami niemieckimi. Wężyk oswajał się z myślą w yjazdu; liczył

na nawiązanie w stolicy Prus stosunków towarzyskich z m inistram i

i dyplomatami — nie bez ubocznego celu ewentualnego zdobycia tą

drogą powrotnego paszportu do Warszawy.

Ale nie koniec na podjęciu listów. Trzeba było pierwszego dnia

wrocławskiego zająć się zaraz odszukaniem znajomych, z którym i

umówił się tu na spotkanie, przekazać dane mu dla nich zlecenia,

nadto — w godzinach nocnych — wygotować listy do przyjaciół.

Ja k na pierwszy dzień pobytu w nowym mieście było tych zajęć

i przeżyć sporo.

Również i najbliższe dni wrocławskie zapowiadały się jako

mocno wypełnione. Na czoło program u wysuwało się naturalnie

zwiedzanie miasta, dokonywane wspólnie z Kossowskimi, znajo­

mymi, z którym i Wężyk trzym ał się ściśle i z którym i planował

opuścić Wrocław. W ażną rubrykę dnia stanowiły także „koncerto­

w ania“, składanie wizyt, wygotowywanie artykułów do dzienników

(chyba poznańskich), a w szczególności sporządzanie „tuzinam i li­

stów m uzykalnych“ (chodziło zapewne o sprawozdania z życia m u­

zycznego W rocławia i z koncertów Kossowskiego), wreszcie w ysła­

nie, za pośrednictwem odjeżdżających znajomych, listów „do zau-

fańszych i poważniejszych przyjaciół“. Na pewno sporo czasu

pochłonęły k o n tak ty z w ydawcami wrocławskimi, Schletterem

i Kornem — przecież W ężyk m iał z sobą rękopis „poezji w szyst­

kich“ mało znanego poety Szymańskiego 18, które pragnął umieścić

w jakim ś wydaw nictw ie.

17 Por. notatnik w spom niany w przypisie 13.

18 Chodzi tu zapew ne o S. S z y m a ń s k i e g o , trzeciorzędnego, zapo­ mnianego poetę, drukującego sw e utw ory w Krakowie w latach 1839— 1856 (Pienia, 1848; Sen, 1848; itd.).

(12)

O braz pierw szych działań Wężyka we W rocławiu odczytujem y

z interesującego listu do W incentego Pola, k tó ry tu w całości

podajemy.

DO WINCENTEGO POLA

Wrocław, dnia 21 listopada 1843 Szanow ny i Kochany Panie W i[n]centy

Dziś dopiero przybyliśm y do W rocławia o 11-tej z południa w ozem p a­ row ym opolskim. Udałem się z M ajorem pod Złotą Gęś, stosow nie do um o­ w y, i z zadziwieniem ani pp. K ossowskich, ani W aszego Braterstw a tam nie znaleźliśm y. R ozesłałem na zw iady, a sam pobiegłem na pocztę, gdzie ju ż na m nie kilka listów czekało, a najprzyjem niejszy list od Was w łaśnie był; nadszedł tego sam ego ranka. Ile m i Wasza pam ięć spraw iła p rzyjem ­ ności, nie będę Wam tego powtarzał, bo słow a już są przez ludzi zużyte, ale niezasłużonem u ta oznaka przychylności od ty le i tak słusznie Sza­ cow anego stała się zachętą i zadatkiem tej nadgrody, o którą jedynie starać się będzie całe życie.

Znalazłem też listy, które m nie nieco zm artw iły, tak z fam ilijnych, jak i z rozleglej szych stosunków. Moja M atka doniosła mi, że od kilku m iesięcy m ocno podupadła na zdrowiu, M arcin k ow sk i], że rząd nie pozw ala na osobną scenę w Poznaniu, L ibelt mi radzi pochodzić przez kilka m iesięcy w Berlinie po salonach w ielkich figur tam tejszych, abym się m ocniej zako­ rzenił, a Berw iński donosi o nowych autorach droższych m i osobiście od innych, jak np. Edward Dem bowski, który z żoną się do nas schronił przed poszukiw aniam i jakim iś, od sierpnia ludzi trapiącym i.

W skutku tego wszystkiego postanow iłem udać się prosto do Berlina, przepędzić zimę spokojnie w m edytacji przy kominku z W inckelm annem, uczęszczać do m inistrów , aby w razie potrzeby dostać paszport do W arszawy, uczęszczać na przedstaw ienia dram atycznych arcydzieł, aby się nauczyć mechanizmu scenicznego, i zaglądać do dziw aka Tiecka, któren baw i teraz w B erlinie, a do którego przez B elin ę trafię.

Po całodziennych poszukiw aniach znaleźliśm y nareszcie K ossowskich, przed trzema dniami dopiero tu przybyłych. D ow iedzieliśm y się o ich adre­ sie dopiero nad wieczorem , a raczej już o 9-tej w w ieczór — nie m ogliśm y w ięc w idzieć ich jeszcze dnia tego samego. O tejże praw ie samej godzinie zajechało przed Gęś Wasze Braterstw o — na trzy dni przed nami Kraków opuściwszy.

Tak w ięc całe tow arzystw o z m ałego Domku spod Dębów znowu się połączyło i w spólnym i siłam i działać będziem, a przynajm niej koncertow ać i zwiedzać miasto. Jutro udam się do K ossowskich, zrobię k ilka w izy t, p o­ dam artykuły do gazet i będę pisać tuzinam i listy m uzykalne do Poznania. Obarczę też listam i do zaufańszych i pow ażniejszych przyjaciół i Wasze Braterstwo.

Zdaje się, że kilka dni z sobą tu zabawiem y. M ówię o nich i o Majorze, bo im spieszno. Ja bawię dopóty, dopóki nie w yjad ą K ossowscy. S k reśliw ­ szy stan obecny, zdam Wam sprawę z tego, com zrobił w K rakowie.

(13)

Mój stryj (nie chcący być kasztelanem dla Was, ale panem Franciszkiem ) pisał już do Was przez córkę Majora i korespondować z Wami będzie. Po­ m ysł literacki podobał mu się, o budowaniu powątpiewa.

Poznałem się z Panią X.X. Wiozę z sobą w szystkie poezje Szym ańskie­ go. W strzymam się z drukiem, bo stryj, któreh (jak zw ykle) najprzód je sk rytykow ał, a potem się nad nimi u nosił bez końca, prosił mnie, abym po­ czekał, nim u Was w ynegocjuje przedm owę, która by mniej odkryw ała stronę sceptyczną życia poety, a to d la w p ływ u , jaki by to na m oralność w y ­ w arło!!! (Mój stryj jest kolegą N iem cew icza, a napisał pow ieść pod tytułem Co się dam om podoba.)

Krem era poznałem; obiecałem z nim korespondować w raz z Cybulskim. B ył dla m nie aż zanadto grzeczny. N ic Wam o nim nie m ówię, ale pod w zględem estetyk i n iew ielem od niego skorzystał, a nawet, jeśli m am się przyznać, tom i nie bardzo go się radził, w jakiej postaci na św iat „piękno“ w ysyłać, bo jako w styd liw a m atka czułem odrazę powierzania płodu na­ tchnienia rękom patentowanej akuszerki.

O rezultacie pom yślniejszego odkrycia zawiadomi Was Wasz sąsiad. W ciągu m ego pobytu w K rakowie w szedłem w bliskie stosunki z moim konsulem , panem d’Engelhardt, dość m łodym i bardzo przyzw oitym czło­ w iekiem . Oddawałem i odbierałem w izy ty innych rezydentów, a z powodu bytności Aleksandra Branickiego (brata Zygmuntowej Krasińskiej) w sze­ dłem w stosunki z całą łańcucką sy n agogąle, przytomną w całym kom ple­ cie w tej chw ili w K rakowie. In icjatyw a od nich poszła, jak się samo przez się rozumie. D ow iedziałem się w ięc, że Z y g m u n t20 dopiero w m aju w yjedzie za granicę. Bliższe wiadom ości zasięgnę od Cieszkowskiego, obecnie w Berli­ nie bawiącego.

Co się tyczy Żupy i Ł u k a 21, tych zdam B a r w ie 22 i L ibeltow i, a cl przekorespondują w tej spraw ie ze mną i rów nie jak ja szczerze się nią zajmą. Szym ańskiego do dalszego czasu zachow uję dla B ob ra23. Obecnie zajm ę się szczególnie K ossowskim , a resztę w przeciągu m iesiąca załatw ię.

N ie w iem jeszcze nic o Waszym przyjeździe w nasze kraje, bo nie odda­ łem jeszcze listu Kossowskiemu, w ięc choćby tam i co było o tym, to mi jeszcze nie zakomunikowano. C ieszyłbym się z serca, gdybym Was mógł w B erlinie uściskać. Jeśli tak nie w ypadnie, nie omieszkam korzystać z po­ zw olenia i donosząc Wam różne fraszki literack ie, na jakie m nie stać będzie, zasięgać będę Waszego św iatła w spraw ie dla mnie tak w ażnej, będącej niejako pośw ięceniem na sztukm istrza, zabierającego się do tw orzenia arcy­ dzieła. O gień św ięty czuję w m ym łonie, i m yśl także, zanurzyw szy się nie­ raz w głębiny oceanu, w idzi jasno okiem nurka konchy z perłam i i kora­

19 To jest Potockimi, zam ieszkującym i pałac pod Baranami. 20 K r a s i ń s k i .

21 Czy to nie skróty nazwisk J. K. Ż u p a ń s k i e g o , w ydaw cy poznań­ skiego, i J. Ł u k a s z e w i c z a , znanego historyka z terenu Wielkopolski?

22 В e r w i ń s к i.

(14)

lo w e krzewy. A le dłuto drży jeszcze w mojej ręce, a nim ręka w marmur dłutem uderzy, oko pyta się m istrza, „czy tak dobrze będzie“ ! Jest to św ięta tajem nica dla oddającego się sztuce, że choć czuję piękność i siłę twórczą, czuję przy tym tę potrzebę upew nienia się, którą jedynie porównać można z potrzebą, jakiej doznaje kochanek, usłyszenia w yrazu „kocham cię“ z ust kochanki, o której m iłości i przedtem m iał w sobie niem ylną pew ność.

Kończę mój lis t na dzisiaj zapew nieniem czułej i dozgonnej przyjaźni, jaką dla Was w sercu przechowuję,

Wasz brat W ła d y sła w

PS. Szanownej Żonie Waszej m oje uszanow anie zasyłam; poczuwam się do jednej w in y tylko, a ta jest, żem z K rakow a nie pisał, ale anim chw ili nie odetchnął. Polecam się Jej dobrem u sercu i przebaczenia p ew ien jestem . D zieci do serca przyciskam . W tej ch w ili już może po O rędowniku w raz z Pogromem spacerują.

P. sc. N ie sądźcie mnie po tym liście. Z w yk le jestem porządniejszym w korespondencjach, ale dziś na czasie m i zbywa.

Wrocław był odtąd, jak się zdaje, niejeden raz przystankiem

na szlaku wędrówek młodego pisarza. W liście w ystosow anym

6 m arca 1845 do Michała Wiszniewskiego, z prośbą o napisanie

pro publico bono solum przedm owy do podjętego przez siebie zbio­

rowego w ydania powieści Elżbiety Jaraczew skiej, w śród w ydaw ­

ców, z którym i w tej sprawie m iał wejść w pertraktacje, w skazy­

w ał — obok Żupańskiego w Poznaniu, G ünthera w Lesznie, Bo-

browicza w Lipsku — także wrocław skiego Korna i zapowiadał

w yjazd do B erlina przez W rocław 24.

Wątpić nie można, że ten szlak śląski, k tó ry Wężyk przebiegał

od 1843 r. nieznużenie, otw arł m u oczy n a istnienie zapozna­

nej w świadomości społeczeństwa naszego, żyjącej odrębnym ży­

ciem, a przecież związanej z nam i w spólnotą przechowanego ję­

zyka i obyczaju, grupy górnośląskiej, i na „tę dziedzinę Piastów

młodszych, k tó ra od daw nych bardzo czasów stała się k rajem ob­

cym dla lite ra tu ry polskiej, a dziś jest dla niej znowu » z i e m i ą

n o w ą « “ 25.

Odkrycie Górnego Śląska i jego grupy ludnościowej nie miało

dla Wężyka tylko posmaku ludoznawstwa, którem u poświęcał

** Zob. B e r n a c k i , op. cit., s. 166— 167.

25 Jak to pięknie sam określił. Zob. [W. W ężyk], Korespondencja. B i ­ b l i o t e k a N a u k o w e g o Z a k ł a d u i m. O s s o l i ń s k i c h , 1847, t. 1, s. 438.

(15)

się od 1841 r. zwiedzając system atycznie poszczególne regiony pol­

skie. Było ono dlań czymś niezwykle doniosłym z punktu widze­

nia pracy społecznej i literackiej. Przyniosło też w 1845 r. odważ­

ną decyzję: osiedlenia się wśród tego m ało znanego ludu. Zamiesz­

kał Wężyk w Brzozowie pod Pszczyną, aby tu wsłuchiwać się

w ry tm narodowego odradzania i śledzić przesłanki oraz właści­

wości socjologiczne powtórnego procesu zespalania się tej ziemi

z macierzą. W ten sposób stał się Wężyk pierwszym pisarzem pol­

skim, który świadomie w ybrał trudną drogę niecenia zarodków

życia literackiego na Górnym Śląsku i czerpania z jego zasobów

budulca dla swej twórczości.

Z tego to ostatniego okresu działalności rom antycznego pisarza,

k tó ry czynem dowiódł zgodności swych ideałów artystycznych

z w łasnym życiem, zachowały się dwa cenne dokumenty. Obydwa

z roku 1847.

Jednym z nich jest drobny artykulik, zaw ierający interesujące

spojrzenie ludoznawcy i socjologa na stosunki narodowe i oświa­

towe grupy ludu górnośląskiego, z bardzo w nikliwym i uwagami

i obserwacjami na tem at wspólnoty etnicznej tej grupy,, a jedno­

cześnie — odmiennego kształtow ania się jej życia, przesłanek i wa­

runków decydujących o jej narodowym odradzaniu się (w ytrw ałe

przywiązanie do języka i obyczaju, uwłaszczenie, które przyniosło

rozwój szkółek wiejskich, czytelnictw a itd.). Ciekawe zwłaszcza

były też uw agi o roli piśmiennictwa: przy braku ruchu i życia lite­

rackiego ogromny popyt na straw ę literacką.

Stosunek literatury polskiej do życia jest tutaj w szakże zupełnie inny jak w ojczyźnie — tu zajm uje się nią tylko lud, który uczuwszy potrzebę ośw iecenia się szuka św iatła w księgach jego językiem p i­ sanych 26.

D rugi z tych dokumentów stanowi list do Wincentego Pola,

z 13 kw ietnia 1847, rzucający światło zarówno na ogólne problemy

społeczne i narodowe ludu górnośląskiego, jak też na osobiste sto­

sunki Wężyka, jego zam ierzenia i poglądy. Wypowiedział je na

dziesięć miesięcy przed zgonem na tyfus, którego

nabaw ił się ra ­

tując okoliczny lud.

Z uwagi na zawarte w liście elementy autobiograficzne podajemy

go w całości.

(16)

DO WINCENTEGO POLA

Brzozów, dnia 13 k w ietn ia 1847 Szanow ny i Kochany Panie Wincenty!

Zgłaszam się do Was w odległych odstępach nie dlatego, abym o Was codziennie nie m yślał, albo się od Was sercem odwiązał, ale dla w ielu przy­ czyn innych. Czekałem też na pierw szy poszyt p ism a 27, które m i pan Piotr przed kilkom a tygodniam i dopiero przyw iózł, gdy nas na dni kilka z żoną sw oją odwiedzał. Nie mam także w iele do doniesienia do C z a s o ­ p i s m a pod w zględem ogółu interesującym, bo ruch umysłowo polski na Szląsku jest jeszcze bardzo słaby i w życie kropelkami zaledwie w siąkający, tak z powodu zmarzniętej ziem i, jak i z przyczyn do źródeł samych się od­ noszących.

Przecież, Bogu dzięki, drugorocznego kalendarza w ięcej podobno (w na­ szych stronach przynajm niej) rozkupiono niż w przeszłym roku, co wróży p om yślnie na przyszłość. D z i e n n i k P s z c z y ń s k i ustaje, a raczej usy­ cha, n ie w korzeniw szy się w ziemię. Nic nie w iem dotąd, czy redakcja prze­ szła (z dobrowolnego układu) z rąk pana Szam ella 28 w ręce ks. Szyszkowicza, proboszcza w Chełmie, i czy duchow ieństw o zajm ie się gorliw ie popiera­ niem tego pism a jako środka kształcenia ludu. Pan Szam elle popieraniem pół-au ten tyczn ym R on gijań stw a29 źle się duchow ieństw u zasłużył (i nie tylko duchow ieństw u podobno!), z tej w ięc przyczyny ten pierw szy poży­ teczny jego pom ysł nie mógł się lepiej urzeczyw istnić. Jak Wam wiadom o, Szląsk od la t dwóch (od czasu Rongijaństwa) zaczął się deklarować, u tw ier­ dzać w w ierze lub odstępyw ać od niej. Wzbudziło to życie um ysłow e w w e ­ getującym duchow ieństw ie, a to, sterowane przez św iatłego bardzo biskupa de D iep en b rock 30, gorliw szym ; się staje w dopełnianiu swoich obowiązków. Można w ięc ufać, że przyjdzie kolej i na kształcenie ludu, jednego [!] z naj­ w ażniejszych obowiązków zapewne!

T yle w iem i tyle donoszę Wam o rzeczach w szystkich nas się tyczą­ cych... Co do subiektywnych, które przywykłem powierzać od lat kilku za­ cnemu przyjacielow i, którego niech Pan Bóg błogosław i i podpiera! w yp o­ 27 Chodzi o zeszyt 1 B i b l i o t e k i Z a k ł a d u N a u k o w e g o i m. O s s o l i ń s k i c h pod nową redakcją, prowadzoną przez W. P o l a .

28 K rystian S z e m e 1, rodem ze środkowego Śląska, od 1826 r. nauczy­ ciel szkoły ew angelickiej w Pszczynie, od 1838 r. tam że burmistrz. Założyw szy tu w 1843 r. drukarnię, od połow y 1845 r. podjął w ydaw an ie pierwszej p ol­ skiej gazety (w założeniu apolitycznej), pt. T y g o d n i k P o l s k i , którą redagował. Pism o poświęcone było głów nie sprawom ośw iaty wśród ludu. Przerwawszy w ydaw anie pisma w 1847 r., odnow ił je pod redakcją księdza S z y s z k o w i c z a w roku 1848. Po przeniesieniu się Szem ela do Olesna w 1852 r. pism o przestało w ychodzić.

29 Jan R o n g e (1813— 1887) — założyciel kościoła neokatolickiego (kato­ lików niem ieckich), od 1840 r. w ikariusz w Grodkowie; po suspendowaniu czas jakiś nauczyciel w zakładach Huty Laura.

30 M elchior D i e p e n b r o c k — od 1845 r. biskup wrocław ski, później­ szy kardynał.

(17)

w iem Wam chętnie, co się z duszą mpją działo i dzieje, choć m oże trudność i boleść, jaką m i to sprawia, w strzym yw ały m nie przez k ilk a m iesięcy od w yw nętrzania Wam się. Jestem szczęśliw y w pożyciu z żoną, błogosław ię Boga, że mam w łasn y domek i rolę, używ am czerstw ego zdrowia i n iew iele mam naw et w zm niejszonym kółku zew nętrznych przeszkód do pokony­ wania... Przecież, Drogi Panie!, nigdym jeszcze tak i tyle nie cierpiał jak od półtora roku i nie zobaczył się tak słabym i tak n iecierpliw ym , i tak n ie ­ dołężnym w dobrym, w praktyce życia, kied y przecież pragnę go szczerze i z duszy!

W ystawiam sobie na przykład zręcznego sługę jakiego św iszczypała czy skoczka i nauczonego po w szystkim chodzić i po w szystk im przewracać koziołki, tłukąc w szystk o po drodze, niby dla m uzycznego akom paniam entu, któren się dostał do służby do słabego (a raczej cierpiącego) człow ieka, którem u w szystko m usi najlżej podaw ać i chodzić koło niego cichutko na palcach. On w ięc Frontyn baletnika, choćby naw et nie był najw iększym niezgrabiarzem, z samego przyzw yczajenia do pierwszego rzem iosła m usi być niedołężnym sługą innego pana! W iem ja ci w prawdzie, czego potrzeba, aby się w tym wykształcić (pono miłości!), ale w i e d z i e ć a r o b i ć , i ro­ bić ciągle, naturalnie i nałogowo — to jeszcze inna sprawa.

Do pierwszego marca pisałem m oje psychologiczno-plastyczne pam ięt­ niki, przeznaczone ujrzeć dzień b iały w X X w iek u , ale m nie to tak roz­ drażniło, żem m usiał na kilka m iesięcy zaw iesić tę pracę, nie odstępując od niej i do jednej trzeciej (najtrudniejszej m oże części) ją doprowadziwszy.

Teraz... jedną rew ią się baw ię — ogrodem. A le już bez skrupułów m ogę się parę godzin dziennie oddać w raz z żoną tej zabawce, bo ani gospodarstwo, ani stosunki z podwładnym i, ani stosunki z równym i nie są, niestety! (to „niestety“ należy do m ojej przeszłości), dla m nie zabawką! Przecież, o ile m ogę, i o ile móc będę, przez całe życie zm ierzać będę do tego, abym w róż­ ne prozy życia w lew ał, choć kropla po kropli, poezją, bo już w iem , gdzie się mam w znosić duchem, kied y chcę szukać doskonałości i bezwzględnej całkow itej praw dy i piękności.

A le Wy w iecie, Kochany Panie, co to jest, kiedy człow iekow i szklanne pryzm a iluzji pryśnie i kiedy siebie i św iat zobaczy takim , jakim jest. Człowiek w tedy tak jest słabym w czynach, jakby takowy, któren chodził na szczudłach, i nogi w łasn e mu odrętw iały, gdy mu ktoś odbierze szczudła.

Dusze nam iętne zapoznają się z prawdą przechodząc przez próg rozpaczy. A le ja, Bogu dzięki, i z Boskiej m ocy ten próg już przeszedłem , a ostatnią datą tych dziejów był dzień 14 marca br., w którym skończył się u nas jubileusz przez Ojca Ś w iętego nam otworzony.

Już w ięc nie radośnie, jak daw niej, ale radośnie po nowem u zaśpie­ w am A lleluja i Wam też W szystkim życzyć będę Alleluja , i z Bogiem naszym i z św iatem całym pragnę żyć w zgodzie i tylko indyw idualnie na sw oje konto, w w alce z moim daw nym lokatorem do swego „odnowionego m ieszkania zaglądającym “, a w raz z Wami w szystk im i — w w alce z chwa­ stam i i złym i owocami, choćby w złoconych listkach, jakie nas trują po

św iecie.

Żona mi przez kilka m iesięcy chorow ała i n aw et bardzo i podobno już przez cały czas ciąży, to jest do końca czerwca, słabować będzie, ale teraz,

(18)

Bogu dzięki, zdrowsza, a ciepło i w iosna w ogrodzie spędzona (jedynym idealnym kraju naszego świata!) przyjdą jej w pomoc. Ciotka nasza baw i przy nas, ale opuszczała nas parę razy w ciągu jesieni i za parę dni znowu na trzy tygodnie jedzie do K rakowa. N ie w idu jem się tu prawie z nikim oprócz z urzędową, dosyć in dyw id ualnie grzeczną, figurą landrata. Odwie­ dzali nas: stryj F ran ciszek 31, w jesieni, z swoim obecnym seniorem [?], dosyć niedostępnym duchowo, p. Ludwikiem. Co trzy tygodnie korespon­ duję ze stryjem , i coraz m n i e j k o l c z a s t o .

Bardzo tu u nas sm utno w ogóle, bo głód! Co dzień prawie bandy dzieci okolicznych i galicyjskich przychodzą do nas. Teraz daję im czasami robotę w ogrodzie. Od czterech m iesięcy trw a ten okropny dramat, a jeszcze kilka m iesięcy potrwa. Rząd trochę robi dla sw oich, ale bez silnego w spółdzia­ łan ia ludności m niej bidnej w iele i w iele ludzi bolesną śmiercią zejdzie z tego świata...

Nędza w naszych stronach bierze początek (tak jak i wszędzie) z kilk o- letniego nieurodzaju, ale brak opieki nad niem ogącym i rozwinąć sw ej czyn­ ności sam odzielnie, tj. nad kom ornikam i i zagrodnikami, jest jednym z oddaleńszych, ale z rzeczyw istych • źródeł złego w naszym i szląskim kraju, jak i w całych oczynszowanych Prusiech.

Na moim w stęp ie w zawód gospodarski i w życie chrześcijańskie zna­ lazłem się zaraz wśród głodnego roku...! Zupełna nieum iejętność gospoda­ row ania i pogardzanie n aw et tym i rzeczam i, a przy tym zupełny brak p ie ­ niędzy — to b yły przeszkody m oje w początku tego zawodu. Uczucie obo­ wiązku nowo narodzone, i straszna klęska bliźnich trapiąca, a przy tym dostatek żyta i ziem niaków, k tórym i m nie Bóg obdarzył, to były m oje po­ siłkow e. A le najtrudniejszym do pokonania był On, któren m i wciąż szeptał, żem do w ięk szych rzeczy stworzony!.... Zapieram Go się na w ieki!

W tym roku debit nic nie postąpił, a w przeszłym mało co. Mam w sz y ­ stko na składzie. Szkoda, że nie cyrkuluje, choć sw ego dzieła chw alić nie wypada.

P. sc. Czytam czasami i po troszeczku budującą Historią powszechną C an tù 32. Bogu dzięki, że też w szyscy ludzie na św iecie nie zatarli w sobie Bożego podobieństwa! Coś takiego czytać to jak stare w ęgierskie wino!

Spodziewam się od Was wiadom ości choć na Zielone Świątki. Czytaliście też Listopad? 33

W spółpracownictwo Wam przyrzekam na rok 1849, da Bóg dożyć, bom bardzo się teraz zapraktyczył. Drugiego num eru C z a s o p i s m a jeszcze nie czytałem.

Polecam Wam P r z e g l ą d P o z n a ń s k i . Jest to antydot na P r z e ­ g l ą d W a r s z a w s k i . W tegorocznych numerach jest genialny rozbiór

31

W ę ż y k .

32 Cesare C a n t ù (1807— 1895) — głośny w X IX w. historyk w łoski i obrońca papiestwa. Jego głów ne dzieło (Storia universale. Torino 1837) przełożył na język polski L. R o g a l s k i (Warszawa 1852—1858).

33 Mowa o książce: H. R z e w u s k i , Listopad. T. 1—3. Petersburg 1845— 1846.

(19)

estetyczny Irydiona. Jest to pismo budujące. Coś podobnego w język u n ie­ m ieckim wychodzi, co do zasady też, H i s t o r i s c h - p o l i t i s c h e B l ä t ­ t e r G örresa34 w Monachium.

K ończę pismo moje przyciskając Was do serca, żonie i dziatkom zasy­ łając zapew nienia szczerej i najszczerszej przyjaźni.

P. sc. Odebrałem w tej chw ili k w ietniow y poszyt P r z e g l ą d u , gdzie są w ażne studia nad D an tem 35.

34 Józef G ö r r e s (1776—1848) — profesor historii w U niw ersytecie Mo­ nachijskim , pisarz, przywódca politycznego ruchu katolickiego w Niemczech. 35 Studia nad Dantem (cz. 1) anonim ow ego autora drukowane były w P r z e g l ą d z i e P o z n a ń s k i m , 1847, s. 313—348. Dalszego ciągu brak.

Cytaty

Powiązane dokumenty

wake fraction and thrust deduction factor over the whole speed range were calculated for each combination of model and propeller. 26 shows the family of curves obtained from the

Jest to próba (ped agogiczn a) ożyw ienia nauczania historyi przez podaw anie tekstów oryginalnych (konfederacyi

Ostatnim aresztowanym był chłop z Łukowskiego ze wsi Huta Miastowska (dość odległej od Błot Jackich), Kacper Moch, u którego zatrzymało się dwóch

Adwokatura obetną dostatecznie dobrze rozumie kierowniczą rolę Partii w kształtowaniu socjalistycznego rozwoju Polski Ludowej, a dro­ gę nakreśloną przez Partię

[r]

[r]

Jeśli uwzględnić ubytek ludności miejskiej w okresie wojny to rezerwa ludności Polski do zasiedlenia m iast na Ziemiach Odzyskanych jeszcze bardziej się zwiększy..

[r]