• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 4, nr 36 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 4, nr 36 (1938)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

JAN SZELĄG- 7 DNI CHUDYCH

36 R ok IV „PRAWDZIWA CNOTA KRYTYK SIĘ NIE BOI" (KRASICKI) 28.VIII. 1938

K ANCLERZ HITLER PO W O ŁAŁ POD BRON 750.000 REZERWISTÓW

Rys. Franciszek Parecki

Zachowanie z rezerwą

(2)

2

STANISŁAW JERZY LEC

Z Ł A M A N A K A R I E R A

Chcialem zostać nadwornym poetą satrapów i podkancelistów

i przerabiać dziejowe libretto w akrostych, pod czyjeś nazwisko.

W natchnieniu wyszczekiwałem hau-hau dla psów Ekscelencji, ogonem tak pięknie merdały z mów jego reminiscencje.

I pióro maczając w ślinie płynącej z zachwytu i trwogi pisałem rapsody w kominie gdzie kuchty syciły ogień.

W sonetach śpiewałem ustawy przepisy, currendy, dekrety, a żonom satrapów nawet wzdymałem hymna mi gorsety.

Płakałem w żałobnym trenie nad zdechłym satrapy kanarkiem a sławne igrce na scenie

drygały to nóżką i karkiem.

Gdy nagle historji wicher rozdmuchał te penegiryki

i świat zaczął śmiechem kichać — okrzyczał mnie lud satyrykiem!

Bajki dla małych satrapiąt tworzyłem i sny dla ich mamek.

Wieszałem codziennie napis — dytyramb w klozetach u klamek.

A ja nadwornym poetą zostać myślałem przy rożnie,

stąd w wierszach moich ten pietyzm to „padamdonóżek" dla możnych.

A moie współbardy stare

przy kluskach z polewką słodką trąbią do dzisiaj fanfary

na cześć satrapich nagniotków.

Któż nie zna bardzo b rzy d ­ kiej ulicv Piotrkow skiej, k tó ­ ra jest kręgosłupem bardzo brzydkiej Łodzi. N a ulicy s<-ni bardzo wie­

le bardzo brzydkich domów.

Zaczyna się ona u stóp bardzo brzydkiego pom nika Kościusz­

ki na placu W olności, a k o ń ­ czy na bardzo brzydkim placu Reymonta, na którego dobro jednak zapisać trzeba, iż żad­

nego pomnika na nim niema.

Wielu Łodzian i przyjezdnych chodzi i ieżdzi ulica P io tr­

kowska. Załatw ia sic tam in*

teresy. Zawsze narzeka się na brudy, na koślawe bruki, na ciemności i kurz. Bardzo lek­

ceważyliśmy do ostatnich cza­

sów bardzo długa i bardzo brzydką ulicę Piotrkow ską.

A tu tymczasem okazało sie. iż ulica Piotrkow ska to nie bvle co. Poprostu nerw imperium brytyiskiego, miei sce w którym zbiegają sic n a j­

żywotniejsze interesy n ajp o ­ ważniejszego państw a świa­

ta. Rzec można, iż bez ulicy Piotrkow skiej Anglia nie b y ­ łaby Anglia, przestałaby p a - nować nad imperium i prze­

w o d z ić światu. Pod ulica

Piotrkow ska bowiem wśród Przewodów telefonicznych i kanałów ściekowych, którym i nłvna brudy całego miasta snoczywa kabel łączący Łon-

łv n z Kalkuta, przy pomocy

k tó r e g o prem ier angielski ro z ­ mawia z wicekrólem w In­

d ia c h .

pijęm y wódkę w „Polskiem"

7 dni chudych

lub w „Tivoli“, czarną kawę w „Ziem iańskiej" lub w „Es- planadzie", chodzimy, bieg­

niemy tam i z powrotem, za­

aferowani swoimi sprawami i nie wiemy, iż pod nogami zie­

mia nam płonie, gdy prąd na najw ażniejszym drucie świa­

ta przewodzi jakiś „never"

Cham berlaina. O kazuje się, iż taka brzydka niejaka rue Piotrkow ska ważniejsza jest tak na codzień od znanej uli­

cy Champs Elisees, po której jeździ! król i królow a W iel­

kiej Brytanii.

Dziś gdy się mówi o k o n ­ fliktach lokalnych, o tym, że sprawa Czechosłowacji, a w niej jakiegoś małego kraju S u ­ deckiego to spór prow incjo­

nalny, rola ulicy P iotrkow ­ skiej uw ydatnia zunełnie n o ­ wą rzeczywistość dzisiejsze­

go świata, w której w vrwa zrobiona w bruku iednei nie­

znanej chyba żadnemu A n­

glikowi Street. w strząsnąć może jednością imperium.

Kabel z ulicy Piotrkow skiej to

Po półrocznej przerwie

redaktor Zbigniew Mitzner objął z pow rotem kierownictwo „Szpilek"

dla Anglii jednocześnie G i­

braltar, Malta, Suez i Bab el Mandel.

N ie możnaby zapewne pod­

słuchać co mówi poprzez cały ląd Europy i Azji pierwszy mi­

nister króla Jerzego V I do je ­ go nam iestnika w Indiach, ale zawsze niosąc swe spraw y u- lica Piotrkowską, pam iętajm y o tym, co się kryje pod jej koślawym brukiem.

*

*

*

Jeśli sprawy Imperium Bry­

tyjskiego przenikają do Ło­

dzi. to imperium Italskie ma swe duże wpływy w Bydgosz­

czy. W tym to bowiem m ieś­

cie ostatnim i czasy kino

„A dria" przeszło z żydowskich rak w chrześcijańskie. Dało to asum pt jego nowym gospo­

darzom do ogłoszenia kon­

kursu na nowa nazwę dla ki­

na. N ajpow ażniejsze źródła podają wiadomość o zmianie nazwy, nie ma zaś mowy o

jakichś inw estycjach, żeby naprzykład lepsza w entylacja, miększe fotele, lepsze filmy i tańsze bilety. W szystko o- graniczy sie do zmiany nazwy.

Publiczność ma mianowicie wvbrać między „Aria" a „Po- lunia . Świetny plebiscyt. Je­

śli „Aria" zwycięży to przepa- dnie tvm samym „Polonia".

/ zaciekawieniem oczekuje­

m y . co wybierze patriotyczna nubliczność bydgoska. Pnł-- - '■zenia obu nazw „Aria" z ..Po­

lonia warunki konkursu mc n rzewf)duna. T sbisznie. To sie nic da pogodzić.

*

*

*

D yrekcja kina bydgoskie­

go wzoruje się na ostatnich zmianach przeprow adzanych nrz.cz Mussoliniego nad Adriatykiem, którego bał­

wany noszą dziś może iuż nazwę A riatyku Nic wiemy co w tej sytuacji zrobi warszaw ska „Adria".

Może także zmieni szyld na

„Aria". A Moszkowicz iuż nam wytłumaczy, że to nic ta Aria z Ariów. ale z Ż ydów ­ ki"

Polonia" lókahi na Moniu­

szki w żadnym wvnad'ku na- -7 v w ar n ie n a l e ż '' W r ę c z n r ze

piwnie nałeż«łobv i w 'fns-ziyy zaka-mó W7vnr-ip imię ma fnrto narłaremnic

Jan Szeląg,

(3)

ZA RZĄDÓW PREMIERA SKŁADKOWSKIEGO

MÓWIĄ, ŻE...

ERICH KASTNBR

Po zawodach bokserskich w Rimini drużynie polskiej zostały mile r i m i n i s c e n c j e.

*

Nad granicami państw, gdzie odbywają się wielkie manewry niemieckie miały miejsce liczne aresztowania.

Hitlerowi chodzi bowiem o c z y s t o ś ć t r a s y.

*

U7 związku z zajęciem szczy­

tów w masywie gór Sierra de Pardos przez rządowców, gen.

Pranco skarżył się lekarzom, iż ma z a j ę t e s z c z y t y .

*

Działalność hitlerowców w Karłowych Warach spowodo­

wała katastrofalny spadek ku­

racjuszy w tym uzdrowisku.

W związku z tym mówią, że akcja hitlerowców doprowa­

dziła tę miejscowość do stanu s k a r l o w a c e n i a.

Panow ie z G rand Hotelu

Siedzą w salach Grand Hoteli.

Wokół pośród słońca lśnień Stoją góry, lasy w bieli.

Oni w salach Grand Hoteli Jedzą piją cały dzień.

Są w smokingach oczywiście.

Szronu się brylanty skrzą W polu w lesie tak srebrzyście- Ci — w smokingach oczywiście Wciąż na pocztę czekać chcą.

Tańczą bluesa w Białej Sali.

Za oknami pada śnieg.

Zorza się wieczorna pali.

Tańczą bluesa w Białej Sali, Znów tak prędko dzień im zbiegł.

Mają kult wprost dla natury, Dla turystów itd.

Mają kult wprost dla natury, Ale okoliczne góry

Z widokówek znają je.

Siedzą w salach Grand Hotelu, Mówią wciąż: christania, zjazd, Lecz raz schodzą

nie bez celu, Aż przed wrota Grand Hotelu By powrócić znów do miast.

Tłumaczyła Alina Prusicka.

Wpierw powiedz mi czy jesteś aryjczykiem.

(Mariannę)

WÓDKA KRZEPI Pani konewka zapytuje mę- / u:

0 której godzinie wró­

ciłeś wczoraj do domu?

Mąż drapie się w głowę:

—No, jakto o której? O

10-ej. Ale to nie, bo ten zdun z pod piątego, to wrócił o szó­

stej nad ranem.

- O szóstej powiadasz? A skąd ty o tym wiesz?

— Jakto skąd? Sam go prze­

cież odprowadzałem.

(1)

JOACHIM RINGELNATZ

A M B I C J A

Moim żołnierzom, kiedy byłem mały, Ryłem w ołowiu krzyżyki zasługi- Mnie zaś honory zawsze omijały, Nie omijały mnie tylko długi.

A zaszczytami nigdy nie gardziłem.

Przeciwnie. Zawsze po cichu marzyłem, Aby po śmierci mojej (salis grano) Uliczkę po mnie wąziutką nazwano, Krzywą uliczkę o nielicznych drzewkach, O stromych schodkach i tak tanich dziewkach, Z cieniem, wiszącym u dachów i pował.

Tam byłbym pokutował.

Przełożył Poldino

OSLO—W ARSZAW A

Jak niejedno z pism doniosło Pan minister stwierdził w Oslo, Że z Gdańskiem — skończone....

Lecz gdy wrócił do Warszawy Przypomniano mu więc sprawy Wciąż niezałatwione.

To są rzeczy oczywiste:

Cóż? pomylił się minister.

Każdemu się zdarza — Ale może od tej chwili

Więcej się nie będzie m y l i ł I raczy uważać...

(a nd.)

żądajcie OLLA - t r o p i ć i

Z u w a g i n a u rlo p y letnie nie w strz y m y w a liśm y w y sy łk i p is m a P. T, P re n u m e ra to ro m

z a le g a jg c y m z p re n u m e ra tą . ,

Do b ieżąceg o n u m eru z a łą c z a m y p rzek az ro zrach u n k o w y , którym n a le ż y w p ła c ie p r e ­ n u m e ra tę za III k w a rta ! oraz p re n u m e ra tę z a le g łą n a konto 766.

P. T. P renum eratorom , którzy do d n ia 10 w rz e śn ia nie n a d e ś lą n ależn o ści, w strz y m a m y

w y sy łk ę p ism a .

(4)

EDWARD SZYMAŃSKI

4 ___

Rozważania cyniczne

Życie

że jak morze — powiadasz?

Być może...

Bo spójrz w około i sam się zastanów, gdzie się tylko obrócić — mój Boże pełno bałwanów...

W e g e ia ria n iz m

Rzecz nieważna. Głupstwo z pozoru:

będziesz

jadł, czy nie będziesz jadł.

tu nagle któregoś wieczoru za i przeciw zapali się świat.

Już

się można na kredyt rozczulić, bardzo proszę

jak się będą rżnęli, kłuli i truli z mię§ojadami

jarosze.

M iłość

Że to niby miłować milo-

Ale zważ na końcówkę, kochanie.

Żeby nie wiem jak miło na początku było,

zawsze w końcu „ość“ w gardle ci stanie.

P atrio ty zm

Życie dać dla ojczyzny

rzecz prosta.

A

i

ze mnie nie byłby wyjątek, Lecz pokażcie mi takiego gościa, który odda ojczyźnie

majątek.

C e n z u ra

Dawniej ze złą cenzurą siup!

ze szkoły, siup!

w życie,

sjup!

i Fuhrer wyrastał pomału.

Dziś

kto ma złą cenzurę

inaczej. Mianowicie

siup!

j prosto do kryminału.

I niewiadomo, cholera,

co lepsze: dawniej, czy teraz...

Rys. Franciszek Parecki

niem iecK i n a io o

Aj

jW łoski G o erin g

Rozmowy

Jak wiadomo marsz. Balbo nazywają

„włoskim Goaringiem'‘. '

W Berlinie się spotkał przed pewnym danzingiem Tamtejszy marsz. Balbo z miejscowym Goerin- giem.

Tamtejszy marsz. Balbo z Goeringiem miejsco­

wym Rozmowy prowadzą o tym i owym..-

Jakkolwiek spotkali się ściśle prywatnie,

W rozmowach tych słychać .,akcenty armatnie“.

Choć słowa rzecz prosta padały oględnie:

Że jeśli... że gdyby... to wtedy bezwzględnie...

A może za miesiąc, lub za dwa tygodnie

Spotkają się znowu gdzieś w Rzymie „przygod-

I znowu wieść będą „prywatne rozmowy"

Z tamtejszym Goeringiem, marsz. Balbo miej­

scowy..- Lecz wówczas już może nie tak znów oględnie:

Lecz właśnie... że teraz... że już... że bezwzględnie!

(a. nd)

(5)

szy w Kawiarni.

i o jest niezwykła historia.

Choozi o pewnego spirytystę.

Paraon! i o już mówiłem.

siedziałem w kawiarni przy stoliku i czekałem na Lilkę.

Lilka nigdy nie przychodzi punktualnie. Ładne kobiety nie przychodzą punktualnie.

Prócz jednej. Mojej gospody­

ni- Co pierwszego

jest.

Nagle podszedł on. Odło­

żyłem gazetę, uśmiechnąłem się i powiedziałem:

—już trochę późno.

Zawsze tak mówię, jak ko­

goś nie poznaję. On spojrzał na mnie i powiedział:

Ostatnim razem spotka­

liśmy się w Londynie w 1683 roku. Ja byłem oficerem floty angielskiej, a pan był sierżan­

tem. Uśmiechnąłem się.

Ach tak

powiedzia- łm

to były cudowne czasy.

Przypominam sobie doskona­

le.

Cicho dodałem:

— Kopnięty. Kiedy, cholera,

przyjdzie ta kilka? Może pan usiądzie i napije się czegoś — ciągnąłem

będziemy mieli sobie wiele do opowiadania.

Tak dawnośmy się nie wi­

dzieli.

Chętnie, czyli libenter obtempero.

A wie pan, że to jest świetny sposób zawierania znajomości? Opatentował go pan?

Nie

odpowiedział.

Spojrzał na mnie uważnie.

—Pamięta pan Klaudię? —

zapytał-

— Nie pamiętam. Może my­

śli pan o kelnerce w barze nad morzem?

A jednak pan ją tak ko­

chał.

Musi mi pan wybaczyć, ale zwykle przed obiadem tra­

cę pamięć.

Klaudię spotkał pan po raz pierwszy w Rzymie w ro­

ku 1436. Pan był młodym szla­

chcicem, a ja byłem synem starego lekarza. Mieszkaliś­

my w malej wiosce pod Rzy­

mem, ale często chodziliśmy do miasta, żeby się zabawie.

Pan nazywał się Allessandro, a ja Appius. Obaj kachaliś- my Klaudię. Ona wybrała mnie. Ożeniłem się z nią.

Szczęściarz.

Pardon! Przeciwnie. Nie przypomina pan sobie, że Klaudia otruła mnie.

Ach tak. Klaudia podała panu truciznę- Kobiety są ok­

ropne.

— A przypomina pan so­

bie Piętro?

Rzymie.

Ach ten. Teraz sobie świetnie przypominam.

Piętro jest teraz buchal­

terem w towarzystwie

okręto­

wym. Pożyczył u mnie 400 ko­

ron i nigdy ich mi nie zwró­

cił.

Łajdak.

uynajmmej. Kieuy Pię­

tro oyi u pana w Kzynne w i ^ o

toku

, to pożyczyiem u niego iuu Koron, o n pana me mogiem pozyczac, oo niiouy sziacncic nie pożycza piemę- uzy... ouesiai mnie pan uo swe go niewoiniKa. i\iguy nie ou-

uaiem tycn piemęuzy. metro xmis.aKrotnie się upominai, a.e ruaucua otruta mnie, zanim się z nim rozliczyiem. rotym spotkaliśmy się przelotnie w raryżu w l8 wieku. Piętro był aptekarzem na Montmarcrze, a ja znów byłem ożeniony z Kiaudią. io jest moje przez- nacznie. Zawsze się żenię z Klaudią. 1 ona zawsze mnie

truje. .mi*

Westchnąłem.

n. czy pan wie— rzekłem

że procenty od 400 koron od roku 1430... w głowie nn się kręci-., taka suma...

Jakaś dama weszia do Ka­

wiarni, otanęia przy drzwiach i przyglądała się nam. Byia mioua i pięKna. Pippius wstał.

Klaudia

powiedział.

Pozwoli pan, że ją przedsta­

wię.

Zbyteczne. Znam ją prze­

cież od 300 lat. Niech ją pan poprosi.

Klaudia była rozkoszna. N a­

prawdę mogłem ją kochać na­

wet 300 lat temu.

Pani mąż

powiedzia­

łem do Klaudii

opowiadał mi o pani, o Piętro i o Rzymie.

Myślę, że się naprawdę w pa­

ni kochałem.

Zrobiło mi się gorąco. Klau­

dia byia tak pociągająca. Przy sunąłem się do niej-

Klaudio

szeptałem

jest pani piękniejsza, niż wte­

dy. Widzę w pani wiecznie mło­

dą rzymiankę. Klaudio, czy już nie jest najwyższy czas, żeby go pani otruła.

Klaudia spojrzała na mnie swymi wielkimi oczami i rze-

kla:

Poco? Przecież i tak znów wyjdę za niego zamąż.

Bez palta wybiegłem z ka­

wiarni.

Jeszcze raz spotkałem Ap- * piusa w kinie. Siedział obok mnie i co pewien czas poruszał nogą, jakby mu coś przeszka-

Jiys. E ryk Lipiński

— Czy mój uśmiech jest naturalny?

Najzupełniej.

— To niech pan mnie szybko fotografuje, bo od tego gry­

masu już mnie cała twarz rozbolała.

SĄD IDZIE

Na sali sądowej panuje nie­

bywały harmider. Krzyki, ha­

łasy, wymyślania.

W końcu zdenerwowany sę' dzia wstaje i uderza ręką w stół:

Jeśli się w tej chwili nie uciszy, to każę wszystkich u- sunąć z sali. Rozpatrzyliśmy pięć spraw i ani razu nie sły­

szałem o co tam chodziło.

(1)

FABRYKA

W dyrekcji fabryki stoi mło- Ja robotnica i plącze. Po pe­

wnym czasie podchodzi do niej opasły fabrykant, gładzi ją po głowie i mówi:

-

No, nie płacz malutka...

loże to nic strasznego... Wi­

dzisz, ja też mam brzuch.

(i)

dzało. W przerwie zwróciłem się do niego:

Jestem Allessandro.

- Dzieńdobry, poznaję.

Czy mógłby mi pan po­

wiedzie;, przepraszam za nie’

dyskrecję, dlaczego pan tak ciągle porusza nogą? Czy to jakiś tik nerwowy?

Appius patrzał na mnie przyjacielsko i odrzekł:

To przyzwyczajenie z czasów, kiedy byłem porucz­

nikiem w armii napoleońskiej.

Nosiłem ciężką szablę.

Bez kapelusza wybiegłem z kina.

Opracował Allan

PRZEKLEŃSTWA

Żebym ja cię oglądał bez jednej nogi, a ty mnie jednym okiem.

Żeby ci wszystkie zęby wypadły prócz jednego.

Dlaczego prócz jednego?

A ból zęba to nic?

BLJCHBINDER

O)

I SILBERFELD

Panie Buchbinder może ma pan do jutra 10 złotych.

Owszem, chętnie dam.

Ale niech pan pamięta, że to trzeba oddać, to nic jest po­

życzka.

(1)

tPmsuek BÓLU GfcOW

[ przy ^RZEZI [ g r ypie

COŚ DLA SŁONIMSKIEGO

Znakomity krytyk teatral­

ny zjechawszy w poczytnym tygodniku sztukę teatralną je­

dnego z wziętych autorów, o- trzymał od tego ostatniego list.

List brzmiał:

„W tej chwili właśnie siedzę w najbardziej ustronnym i za­

cisznym kąciku mego miesz­

kania i mam krytykę pańską przed sobą.

Za chwilę będę miał ją za sobą“.

(O

(6)

6

RYCERZ

Spotkałem na ulicy Zdziśka Bratmana.

— Wyobraź sobie — powie­

dział z>dzisiek

ze wczoraj w nocy nabadli na mnie jacyś drabi i zabrali mi zegarek, por­

tfel i wieczne pióro.

Przecież o ile wiem, to nosisz przy sobie rewolwer.

Tak i na szczęście mi go zostawili.

(1)

RODZINA Z CZERŃIA-

KOWA.

Pani Fetniakowa zwraca się z pretensją do swej sąsiadki:

No niech pani sobie wy­

obrazi, pani Kozietulska, że znowuż pani pięciu chłopaków siedzi na mojej wiśni.

Co też pani mówi, pani Fetniakowa, ciekawam, gdzie też w takim razie może się po- dziewać Waluś.

(1)

PRZYJACIÓŁKI

Po balu spotykają się dwie przyjaciółki:

— No jak ci się podoba mój

amant?

pyta jedna.

Owszem niczego tylko błędnie mówi.

Co ty mówisz? Nie za­

uważyłam.

Tak. Stale naprzykład mówi: „daj mnie“, zamiast

„daj mi“.

No wiesz

oburza się przyjaciółka

to jeszcze nie jest takie straszne. Twój na- narzeczony to stale używa

„mnie" zamiast „ciebie11.

(1)

Rys. H a-G a

— Jak przeszły ci święta?

— Lepiej niż się spodziewa­

łem. Sąsiedzi kupili parę no­

wych płyt.

JASTARNIA

Na plaży w Jastarni leży uwoon przyjaciół i obserwuje Kiłpiącyen się.

w iesz lgnaś — mówi Ma­

muś

—ze ta co wiązi tam uo

wouy, to wyKapana twoja zo­

na.

Ale skąd

oburza się mąz

moja Helcia nie jest iaKa tęga.

lęga me tęga , ale z metr w obwodzie ma.

— Co ty za giupstwa pleciesz

me będzie nnaia i poi metra.

WyKiuczone, metr.

—Skąd tak dobrze wiesz?

—Czuję miarę w ręku.

G)

DZIECIAK

Kazio Oz,enn się. W esele od­

było się u rodziców żony. Po weselu Kazio zwraca się do swego malutkiego szwagra:

Widzisz Karolu, teraz kiedy ożeniłem się z twoją sio­

strą, to zabieram ją stąd. Wy- jedziemy hen daleko do obce- go kraju. Czy potrafisz to wy­

trzymać?

Mały Karolek wkłada palec do buzi.

Jeżeli ty wytrzymasz, to ja napewno.

O)

MĄŻ

Funiek spotyka na ulicy Ma­

musia.

Serwus Maniuś

mówi Funiek— kopę lat. Co słychać?

Tak, nic nowego. Stara bida.

A co w domu słychać?

A, mam z żoną kłopot...

Od rana do nocy chodzi po pokoju i płacze.

Dlaczego?

Taką ma silną migrenę.

— Co ty mówisz? No i prze­

dsięwziąłeś jakie środki za"

radcze?

Tak, zatkałem sobie uszy watą.

O)

KOBIETA

A znowuż moja żona, to gra w następnej sztuce w Pol­

skim. Ale ma ogromnie tru­

dną rolę.

A ja słyszałem, że podo bnoż ma bardzo mało do mó­

wienia.

Właśnie dlatego.

0) DWIE

Ostrożność jest matką mą­

drości. Nie wiadomo tylko, kto jest jej ojcem. Z tego wy­

nika, że ostrożność też była nie ostrożna.

0)

Z a z d

Nie widziałem nigdy czło­

wieka bardziej zazdrosnego jak Niunio-

Korzystał z bym jakiego pretekstu, aoy urządzać sce­

ny zazdrości swej biednej zo­

nie. Wystarczyio, aby jakiś iiuuU2,iciliev oucjrz-ai za nią na ulicy i juz się zaczyna 10. roniewaz

jc u n a k istn ie je

wielu młodzieńców, którzy chodzą po ulicy, a żona Niu- nia jest naprawdę apetyczna, możecie sobie tatwo wyobra­

zić co się u nich działo.

Nie wiem naprawdę, mimo to, w jaki sposob udało mi się przez dziesięć lat utrzymać dobre stosunki z Niuniem. Ua rzyi on mmc bezwzględnym zaufaniem. Kiedy mnie zapra­

szał czasami do siebie na o- biad, conajmniej dziesięć ra­

zy rzucał łyżeczkę na ziemię, aby sprawdzić, czy nie flirtu­

ję pod stołem z kończynami jego drugiej połowy.

Pewnego wieczoru wybra­

łem się do nich w odwiedziny.

W trakcie rozmowy zapyta­

łem Niunia o adres jakiegoś pana. Na to Niunio: „Nie stety nie pamiętam. Ale mo­

gę sprawdzić w książce tele­

foniczne. Pójdę jej poszukać, powinna być w pokoju mojej żony11. To mówiąc, otworzył drzwi z przyległego pokoju.

1 tu rozpoczyna się trage­

dia. Przez uchylone drzwi mi­

gnęło bowiem coś białego, co wydało przeraźliwy, o- krzyk zagrożonej cnoty. Niu­

nio momentalnie zatrzasnął

S K U T E C Z N IE

U S U W A

CHSCiSKI

B R O D A W K I I Z G R U B IE N IA S K Ó « V

h. Y r

BEZ BÓLU Felek rzuca wściekły karty:

BRYDŻ

Każdy idiota rozumie, że nie wolno wychodzić z pod drugiego króla.

Ale ja nie rozumiem.

—...no to powiedzmy prawie

każdy.

(O

MIŁOŚĆ

KLAWIOL

AP. k o w a l s k i

Liii zwraca się do swej przy jaciółki:

-—Nie rozumiem co ten Lo­

lek ma ci tyle do powiedzenia, żc dwa razy tygodniowo pisze do ciebie listy po 12 stron.

Jakto co pisze? Że mnie kocha.

MYŚLI

(1)

A swoją drogą bogactwo nie

Rys. Ha-Ga

jest wszystkiem. Trzeba jesz­

cze mieć gotówkę.

— Ja nie mam zaufania do 0) tej Ligi Narodów. Tam jest

zbyt wielu cudzoziemców.

r o ś ć

drzwi, skoczył do mnie i ła­

piąc mnie za krawat, krzy­

knął: „Ty widziałeś moją żo­

nę rozebraną, nie umiesz chy­

ba temu zaprzeczyć, łotrze1- ronieważ mc nie widziaiem, odrzekiem spokojnie:

Za­

pewniam cierne, ze mc nie wi­

działem.

Nic! Tak, ty widziałeś wszystko, jestem tego pewien.

Powiedz mi natychmiast co widziałeś. Muszę to wie­

dzieć!

— Ale przysięgam ci, że nie

widziałem nic.

Wyciągnąłem uroczyście rę­

kę do góry, aby nadać większą wartość mojej przysiędze.

Lecz Niunio nie dal bynaj­

mniej za wygraną:

Tak mówisz? Chodź w tej chwili ze mną i powiesz mi co wi­

działeś, inaczej krew się po­

lej el

l o mówiąc ciągnie mnie do sąsiedniego pokoju, gdzie o- czom moim ukazuje się jego piękna małżonka teraz już kompletnie naga.

—Widziałeś to?

—Ależ nie, nie widziaiem

nic z tego wszystkiego. Wi­

działem jedynie jakieś szaty.

Niunio zupełnie już uspo­

kojony, wprowadził mnie na- powrót do jadalni, poczem rzekł: — Teraz jestem spokoj­

ny. Wybacz mi, ale sam chy­

ba rozumiesz, że gdybym nie znał prawdy, nie mógłbym przez całą noc zmrużyć oka...

D. HA - EN

z włoskiego

(7)

ALLAN

Zadzwonił telefon. Podsze­

dłem.

Hallo?

Antoś?

Tak-

Serwus. Mówi Cebrzyk.

Sluchajno, chciałbym, żebyś do nas jutro przyjechał. Mie­

szkamy w Wawrze z żoną.

Chwyciłem zębami sznur te­

lefoniczny. Nic innego pod rę­

ką nie miałem.

Owszem powiedzia­

łem

nu? przeczę, że miesz­

kacie we Wawrze, ale może wam to zrobi jaką subiekcję, albo co...

— ... ale gdzież tam — przer

wał

o subiekcji nie ma mowy- Tym bardziej, że na- pewno przywieziesz ze sobą zagrychę, ciastka wędlinę, ma sło i ogórki. Resztę u nas znaj­

dziesz. Jest sklepik.

Zabrałem sie z kolei do wieszaka. Cały był metalo­

wy. To go uratowało.

Owszem

powiadam—

idea, czyli koncepcja nie zła, ale wiesz, ten tłok na pocią- rtu Szczególnie, że to niedzie"

la.

Zaśmiał się.

Frajer jesteś. Wagony so nieograniczone. Tle osób wenehniesz, tvle weidzie.

Niech cie o to głowa nie boli.

Wyciągnąłem ostatni atut:

NTO dobrze ° jeśli deszcz bodzie?

Z cukru iesteś. ezv ;ak?

T p-*.,pf*yn N^-1 ot-’? łopatki.

W e e c

W niedzielę wstałem o pią­

tej. Zjadłem śniadanie. O

szó.

stej byłem na dworcu.

Właściwie nie tyle byłem, ile cheiałem być. Wężę

naro­

du zalegały kasy. Nie sposób było wejść na salę. Nie było ogonków, nie było nic. Tylko w e e narodu.

Dziecko nie jestem, a na płacz mi s'<> zbierało.

We Wawrze

myślę czck ’ią, a ja biletu nie mogę dostać.

Al? jak raz patrzę. Ku’’a

:-

dzie. Kuba Więcierzak. Ro

dzony szwagier mojej siostry z pierwszego małżeństwa

— Z ilu części składa się karabin?

— To jest tajemnica woj­

skowa.

k e n d

— Kuba — mówię — jak wi­

dzisz jestem zgubiony w tem tłumie. Bez biletu estem.

Kompletna sier tka miejsco­

wa.

A Kuba nic, tylko się śmie­

je.

A dokąd się wybierasz?

Do Wawra.

—No to masz szczęście

powiada.

Wczoraj żeśmy postanowili jechać z Genką do Wawra, to sobie kupiłem bilet. Ale dziś jej się odmie­

niło. Więc mogę ci bilet od­

przedać. Ważny na dziś'. Masz datę.

Rys. Ha-Ga

— Wie pan co mi się naj­

bardziej podoba w pańskiej żonie, to że jest ona pańską żoną a nie moją.

Kupiłem bilet. Kuba stanął w ogonku.

Do Karczewia jedziem—

powiedział-

Trzeba kupić bileta.

Spojrzałem na zegar. Była punktualnie ósma. Jakoś się tak zmarudziło.

O jedenastej dostałem się do wagonu. Nawet nieźle by mi tam było, tyle tylko, że do podłogi nie mogłem dostać.

Bo w ścisku wisłalem w po­

wietrzu.

We Wawrze wyrzucili mnie przez okno. Tnaczej nie wy­

szedłbym.

Na stacji Cebrzyka nic by­

ło. I teraz dopiero sobie przy­

pomniałem, że na śmierć za­

pomniałem się spytać gdzie mieszka.

Do ósmej wieczorem szu kałem Ale ani Cebrzyka, a- ni żony jego nie znalazłem.

Od ósme i zacząłem wsia­

dać na pociąg powrotny- Tak przed dziesiątą wepchnęli mnie Ale tvlko mnie. A ma- v»-n',rki iuż nie.

O jedenastej byłem w W ar­

szawie. Pociąg spóźnił się. Bo było ciemno i maszynista zmvlił tor.

Wybiegłem na dworzec.

Patrzę, a tu nrzv kasie Ku­

ba Więcierzak.

Uśmiechnął sic do mnie wesoło i nowiada:

— No, chwała Bogu, już tyl­

ko dwóch przede mną.

JULIAN KENT

P R

Alfred Porten, generalny dy rektor Banku Centralnego i

x

właściciel całego szeregu wiel­

ce dochodowych domów pie­

nił się z wściekłości

Dyr. Porten siedział przy biurku w swoim ultra luksu­

sowym gabinecie. Przed nim stal nędznie ubrany człowiek i mówił:

Szanowny panie dyrek­

torze! Mieszkam w pańskim domu i zajmuję jeden pokoik z kuchnią. Miesięcznie ko­

morne wynosi 40 zl. Jestem winien za cztery miesiące ale nie mam teraz tyle pieniędzy.

Eksmisja! I nic przesz­

kadzaj pan! Nawet u siebie

w

domu cz i wiek nie ma spo­

koju.

Lokator skromnego pokoju z kuchnią za 40 zl. miesięcz­

nie otarł czoło:

Trudno, panie dyrekto­

rze, mogę teraz dać tylko do- larówkę. Nie mam ani grosza gotówki. Jutro jest akurat ciągnienie, może pan dyrektor wygra. To szczęśliwy numer

253224.

Z E S Ą D N Y L O K A T O R

Proszę wyjść!

Nazajutrz, gdy dyr. Porten siedział przy obiedzie, prze­

glądając „Gazetę Południo­

wą*,‘ wzrok jego padl machi­

nalnie na rubrykę ciągnienia dolarówki.

Dyr. Porten chętnie udusił­

by się teraz własnymi rękami za swoją chciwość. Czarno na białym pisało, że na numer 253224 padła główna wygrana w wysokości 40 tysięcy dola rów Dyr. Porten zapamiętał ten numer.

— Jeszcze nic straconego,

usiłował pocieszyć sic w du­

chu,

może ten mój lokator nie wic wcale, że na jego dohr rówkę padła wygrana.

Dyr. Porten nic dokończył obiadu, lecz natychmiast po­

spieszył do swego lokatora, aby zdobyć cenną nadwyraz dolarówke.

- Zmieniłem zamiar, daj mi pan dolarówke. a nie bodę nana eksmitował.

powie­

dział dyr. Porten do lokatora, bacznie obserwując jego twarz.

A była to twarz smutna.

Dobra nasza, — radował się dyrektor, rozumując słu­

sznie, że posiadacz 40 tysięcy dolarów nie może mieć przy­

gnębionej twarzy.

Niestety, panie dyrekto­

rze, nie będę mógł dać tej do­

larówki,

jestem przesądny.

_?

Śniło mi się tej nocy, że ta dolarówka przyniesie mi szczęście, że wygram 40 tysię­

cy, a ja jestem przesądnym człowiekiem. Pan dyrektor rozumie.

Dam panu za nią tysiąc złotych.

Nie sprzedam jei za ża­

dne pieniądze, ale poco ona jest właściwie notrzebna pa­

nu dyrektorowi?

— To nie pańska rzecz. Mam

taki kaorvs. ludzie bogaci czę­

sto miewa i a różne kaprysy.

Da ie dwa tysiące.

Po godzinnym targu dyr.

Porten nabył dolarówke, ozna­

czona numerem 253224. za ce­

no 20 tysięcy, pedem zbiegł ze schodów, wsiadł do własnej li­

muzyny, 8 cylindrowego Pac-

karda i pomknął z szybkością 70 km. na godzinę do Banku Polskiego, aby zrealizować wy­

graną.

Ależ na ten numer nie padło wcale 40 tysięcy dola­

rów. urzędnik banku oka­

zał wielkie zdziwienie.

Jakto?! Ja mam gazetę!

A ja mam urzędową ta­

belę!

Pod dyr. Portenem ugięły się nogi.

Teraz opowiem ci wszys­

tko,

mówił do żony lokator pokoiku z kuchnią za 40 zl.

miesięcznie.

— Wiedziałem, że

Porten czytuje „Gazetę Połu­

dniową". W tym piśmie pra­

cuje mój znajomy, drukarz, ten dał się uprosić i wydruko­

wał specjalnie dla mnie jeden egzemplarz „Gazety Południo­

wej “, „cokolwiek różny" od reszty numerów. Kiedy Porten wysiadł z auta, jadąc z banku na obiad, jeden z moich przy­

jaciół szybko podbiegł do nie­

go i wetknął mu do ręki pismo.

Resztę znasz.

(8)

R A N I C Z N Y

--- Li---- Li---- ---JX£kA»~x«i*ł....

— Juliuszu proszę n a tym drzew ie w y rżn ąć d w a serca przeszyte strzałą.

j Ł_r (M ariannę)

Krótkowidz:

Macie, biedny człowieku!

(Bocecasile)

— Ty, Bille, uważaj na o- kręty, a ja będę patrzał czy nie leci jaki samolot.

Nadczłowiek.

(Ken. „Opera M undi U lm idi“)

Specjalny typ żaglówki,

aby nie moczyć wioseł.

( Bocecasile)

— A kuku! Zgadnij kto to!

( Mariannę)

,S z p i 1 k i“ u k a z u j a 8 >5 co t y d z i e ń .

Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

Prenumerata kwartalna wraz z prżesyłką 3 zł. Za granicą 4.50 zł. Przekaz rozrachunkowy nr. 766.

Redakcja i Administracja: Warszawa, W. Górskiego 6 m. 1 tel. 3-36 91. Administracja czynna codziennie od 10 do 13. w poi.

Redakcja przyjmuje w poniedżiałki i czwartki od 5 ej do 6-ej *pp. Rękopisów nie zwraca się. _______ . Opłata pocztowa uiszczona gotówką. Cena ogłoszeń: w tekście 1 zł. za nm.

ledaktor: Eryk Lipiński

Wydawca: Zbigniew Mitzner.

Drukarnia Dziennikarska, Warszawa. Ogrodowa 39/41, tel. 3-22-17.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Może lepiej nam było dzikie pieśni śpiewać na drzewach i nie marzyć o szczytach kultury, niż pętać się po ziemi, zeskoczywszy z drzewa, z tęsknotą, żeby

wom, robi się bałagan, który właściciel nerwów i rozumu stara się bezskutecznie uspo­.. koić proszkiem od bólu głowy za 10

Trzeba nadmienić, że jaśniepan i jaśniepani i młodzi jaśniepaństwo zajm ują pokoje w różnych częściach budynku, bo jaśniepan może zasnąć tylko w pokoju,

Parlament japoński zajmie się skolei dyskusją protestującą przeciwko wojnie domowej w Hiszpanii, zaś Kor- tez-y hiszpańskie zaprotestują przeciw tarciom i niesnaskom

Achilles dwukrotnie zatoczył się i padł, lecz zerwał się z ziemi i po­.. pędził

kwas drzewny wyrabia się ze specjalnego gatunku drzewa, tak zwanego drzewa muszego i używa się go do tępienia much. Jest to powszechnie po wsiach używany środek

Idzie się na amerykański film, szczypie się pokojówkę i za­. prasza się na kolację najmniej inteligentnych ludzi, jakich się

niech ludzkość wiesza się na miejskie lampy Niech zdycha z głodu! — Sztuce żyć — wasz trud!*. Jak mówi pies? Że dzieciom będą dane pensyjki kiedyś — za