I
TOM I.
BIBLJOTEKA PODRÓ?Y EGZOTYCZNYCH
?======::aVII ..:::::::=======::::;
JERZY CHMIELEWSKI
A GOLA
N OT A T K I Z P O D R6 :2: y pO ? F R Y C E
z PRZEDMOW>\ JANUSZA MAKARCZYKA
WARSZAWA - 1929
PREMJUM DLA PRENUMERATORÓW .. ?W lATA"
ANGOLA
BIBLJOTEKA PODRÓ?Y EGZOTYCZNYCH
JERZY CI-IMIELEWSKI
ANGOLA
NOTATKI Z PODRÓ2Y PO AFRYCE
Z PRZEDMOW? JANUSZA MAKARCZYICA
TOM I
P RE 1\1 J U:\I D L A P R E N U M E R A T ORÓW "? WI ATA"
DRUKARNIA ZAKLAD6w WYDAWNICZYCH
M. ARCT, SP. AKC. W WARSZAWIE,
CZIRNIAltoWSlCA 225
002883
PRZEDlVIOWA
My?li kolonjalne nie sta?y si? jeszcze popu-
larnem has?em w Polsce; ?adne z ugrupowa? nie
wypisa?o ich na swoim sztandarze. Zbyt wiele
by?o, przez - z punktu widzenia historji czaso-
kres nader krótki - dziesi?? lat - spraw ak-
tualnych do uregulowania, aby si? zajmowa?
dalsz? przysz?o?ci?. Tylko w nik?ej grupie ludzi,
sk?adaj?cej si? ze szczup?ej garstki teoretyków
i szerszego sprzysi??enia polskich eonquistado-
rów, umys?ów niespokojnych, tym cudownym
twórczym niepokojem, powiedziano sobie od za-
rania naszego bytu pa?stwowego:
- Polska musi prowadzi? polityk? kolonlal-
n?, wyra?nie kolonialn? - nie emigracyjn?!
Jeste?my narodem, z którego pewien procent
obywateli opuszcza ojczyzn?. Fakt ten w naszem
spo?ecze?stwie przyj?? musimy jako zjawisko
normalne, mo?na tylko i nale?y opanowa? ten
ruch i pchn?? go we w?a?ciwe ?o?ysko.
Cz?sto s?yszymy narzekania, ?e pewien kon-
tyngent ludno?ci wyje?d?a, mówi si?, ?e emigra-
cja jest z?em, czasem z?em koniecznem, w ka?-
dym razie z?em. Jest to rozumowanie b??dne;
emigracja dobrze pokierowana i zu?yta przyno-
si wielkie korzy?ci macierzy, zdobywa nowe ryn-
ki dla krajowego przemys?u, zdobywa nowe te-
reny, mo?e budowa? kolonje.
\V latach przedwojennych emigracja polska
nie mog?a by? nietylko kierowana, a tem bar-
dziej wyzyskana dla celów kolonjalnych. Kilku
ideowców, bez egzekutywy, nie zdo?a?o zrobi?
wiele, to te? tem bardziej fakt, ?e emigracja bez
opieki pa?stwowej, id?ca bez komendy, bez pla-
nu, potrafi?a wytworzy?, w niezwykle trudnych
'warunkach, takie cuda jak kolonje polskie
w stanie Parana (Brazylja), utwierdza w przeko-
naniu, ?e posiadamy w polskim wie?niaku
pierwszorz?dny materja? pionierski, który jest
dla nas atu tem w' grze o kolonj e.
Pionier polski wytrzebi? dziewicze puszcze,
osiad? mocno na roli, zachowa? sw?, narodowo??.
Ale jaki z tego wszystkiego rezultat dla Polski?
Powiedzmy sobie otwarcie - ?aden.
Za ch?opem osadnikiem nie poszed? kupiec
i do dzi? produktami polskiemi handluj? obcy,
sprzedaj?c naszemu ch?opu narz?dzia nie pol-
skie, lecz cudzoziemskie.
Kolonista nie jest wi?c propagatorem polskie-
go przemys?u, od plantatora Polaka nie nabywa-
my za po?rednictwem kupca Polaka produktów
t. zw. kolonjalnych, - W sumie - podarowali-
?my Brazylji element pierwszorz?dny, zdrowe
r?ce do pracy - bez ?adnego ekwiwalentu. Pio-
nier trzebi?cy puszcze sta? si? pod?cieliskiem
obcego nacjonalizmu.
To samo powiedzie? mo?na o naszej emigra-
cji i do innych krajów Ameryki Po?udniowej,
gdzie wysy?ka ludzi odbywa si? jakgdyby pod
has?em pozbycia si? ich, wzamian za nic i bez
?adnych widoków na przysz?o??, gdy? coraz sil-
niejszy nacisk miejscowych rz?dów w celu za-
symilowania polskiego ch?opa wci?ga go w or-
bit? kszta?tuj?cych si?, m?odych narodowo?ci
po?udniowo-ameryka?skich.
W Stanach Zjednoczonyeh Ameryki Pó?noc-
nej natomiast nie istnieje wogóle emigracja' pio-
nierska; mamy do czynienia z emigracja do
miast, do fabryk i kopalni. Ta forma jest bodaj-
?e gorsza od poprzedniej, bo emigrant nie ma
najcz??ciej ?adnej w?asno?ci, skazany jest na
zarobek z pracy r?k i w ?adnym stopniu nie
przyczynia si? do popierania przemys?u swojego
kraju.
Fakt, ?e emigranci nasi nie?li swej ojczy?nie
pomoc w dniach wojny, ?wiadczy bardzo chlub-
nie o ich patrjotyzmie, nie ma jednak zupe?nie
znaczenia praktycznego w przysz?o?ci.
Emigracja do Ameryki nie jest idea?em ra-
cjonalnej polityki emigracyjnej, nie daje nic,
prócz straty r?k roboczych. To, ?e emigranci nie
mieli zatrudnienia w kraju, jest bez znaczenia.
Dla kupca, maj?cego tysi?ce szpulek nici, nie
przedstawiaj? one warto?ci u?ytkowej, jednak
kupiec nie odda ich darmo, wiedz?c, ?e bli?ni je-
go maj? na nie zapotrzebowanie i ?e dla nich
szpulka nici przedstawia warto?? u?ytkow?.
Ameryka - wszerz i wzd?u? - nie jest tere-
nem clla emigracji, która ma przynosi? po?ytek
swemu krajowi macierzystemu. Aby dowie??
s?uszno?ci powy?szego twierdzenia, wystarczy
zacytowa? trzy nazwiska: Monroe, Drago, J ohn-
son. Ci trzej politycy dobitnie dowiedli, ?e Ame-
ryka nie mo?e by? uwa?ana za teren koloniza-
cyjny dla pa?stw europejskich. Ameryka ch?t-
nie przygarnia emigrantów, ale bez aspiracyj na-
rodowych, bez zgody na wybitne popieranie
przez nich przemys?u kraju emigracyjnego.
Ameryka pó?nocna nie wchodzi w rachub?,
lub prawie nie wchodzi, dzi?ki zmniejszeniu
kontynentu (bill Johnsona) immigracyjnego.
Ameryka Po?udniowa niech?tnie patrzy na sku-
piska obconarodowe, a bez takich skupisk emi-
gracja jest tylko pozbywaniem si? ludzi - na
przepad?e.
Wedle Za??skiego, ilo?? technicznie zb?dnej
ludno?ci rolnej, dojrza?ej wynosi?a w roku 1921
oko?o 2.150.000 ludzi, którzy musz? by? albo po-
ch?oni?ci przez skupiska miejskie, albo te? wy-
emigrowa?, w przeciwnym razie grozi im n?dza
i zwi?kszenie ilo?ci gospodarstw kar?owatych,
do samodzielnogo bytu niezdolnych.
Ustawodawstwa, zakazuj?ce dzielenia gospo-
darstw ch?opskich przy du?ym przyro?cie lud-
no?ciowym i bezcelowo?ci przenoszenia si? do
miast, gdzie przemys? nie mo?e zatrudni? tylu
rak roboczych, mo?e tylko cz??ciowo zaradzi?
z?u. S?owem - emigracja jest konieczna przy
jednoczesnej wadliwo?ci emigracji w dzisiejszej
formie.
I tu nale?y wskaza? drogi, po których kroczy
Zwi?zek Pionierów Kolonjalnych i studjuje je
s
teoretycznie Polska Stacja Bada? Tropikalnych;
nie prowadz? one do Ameryki, lecz do krajów,
gdzie emigracja mo?e przyczyni? si? do budowy
podwalin pod polsk? przysz?o?? kolcnialn?.
Gdzie osadnictwo mo?e by? traktowane skupi-
skowo, gdzie mo?e by? mowa o nabywaniu pro-
duktów t. zw, kolonjalnych wprost od polskie-
go producenta, za po?rednictwem polskiego kup-
ca, gdzie przemys? polski mo?e mie? zbyt.
Takich terenów mo?e dostarczy? jedynie
Afryka. Nieobecno?? Polski na rynkach tego
kontynentu wyda?aby, w razie przed?u?enia si?
naszej bierno?ci, jak najgorsze rezultaty, chodzi
przecie? o surowce pierwszorz?dnej warto?ci
i o rynki zbytu.
Przed emigracj? masowa do wybranej cz??ci
czarnego l?du musz? powsta? faktorje handlo-
we, które zupomoc? swych oddzia?ów sprzeda-
wa?yby tylko wyroby przemys?u macierzystego
i zakupywa?yby produkty, na które kraj ich ma
zapotrzebowanie.
I tak naprzyk?ad faktura w Messamedes (An-
gola) ma ca?y aparat podfaktoryj we wn?trzu
kraju, dostarcza towarów, odbiera produkty
miejscowe i w ten sposób pracuje. Miejscowego
kupiectwa, z którem mo?naby wej?? w stosun-
ki - niema.
Angola, kraj prawie trzy razy tak wielki jak
Polska, ma oko?o pi?? do sze?ciu miljonów mie-
szka?ców, z czego na Portugalczyków (Angola
jest kolonja portugalsk?) przypada oko?o czter-
dziestu tysi?cy ludzi.
Portugalczycy do Angoli nie emigruj?, lmmi-
9
gracja w tym kraju jest nik?a, sama za? Portu-
galja liczy niespe?na sze?? miljonów mieszka?-
ców. Nie chodzi o zdobywanie kolonij w Afryce,
lecz o teren, na którym emigracja mog?aby si?
rozwija? normalnie i spe?nia? zadania, o których
pisali?my powy?ej,
Je?eli dodamy, ?e s?siaduj?ce z Angol? Kon-
go Belgijskie cierpi na brak r?k roboczych, ?e
maj?c rozliczne bogactwa naturalne, nie upra-
wia kartofli, które polski kolonista z Angoli np.
móg?by w Kongu sprzedawa?, b?dziemy mieli
jeszcze jeden argument, i to argument wa?ki.
Kartofle bowiem s? w wielkiej cenie w tych stro-
nach Afryki, a nikt nie zajmuje si? ich produk-
cj?, gdy gleba i klimat nie stoj? temu w niektó-
rych cz??ciach na przeszkodzie.
\V handlu zewn?trznym Angoli Portugalja
zajmuje niezwykle skromne miejsce, wyra?aj?-
ce si? w stosunku do innych dostawców, jak 3
do 7.
W?ród importerów znajdujemy m. in. Cze-
chos?owacj?, brak dotychczas Polski, cho? An-
gola poszukuje towarów w Polsce wyrabianych,
a transport nie mo?e wchodzi? w grQ, skoro Cze-
chos?owacja bez dost?pu do morza dostarcza swe
towary, mo?e to uczyni? i Polska.
My mamy towar bezcenny - stale zwi?ksza-
j?c? si? ludno??, post?pujemy jednak jak utra-
cjusze; rzucamy nasz? emigracj?, gdzie si? da.
Rodz? si? najbardziej fantastyczne pomys?y, by-
le znale?? nowe tereny emigracyjne, gdzie i na
jakich warunkach - mniejsza.
J eden z bardzo wp?ywowych urz?dników, gdy
10
•
mu zwracano uwag? na z?y klimat w pewnej
miejscowo?ci, odezwa? si?:
- Ofiary by? musza. Szukamy terenów dla
rozrastaj?cej si? emigracji. Jak warunki istnie-
nia oka?? si? niemo?liwe, nie b?dziemy innych
posy?ali.
Owszem - niech b?d? ofiary, ale dla jakie-
go? celu, dla jakiej? idei, a nie dla fantazji ludzi,
o mikroskopijnem poczuciu odpowicdztatno?ct
za swoje czyny.
Ubieg?e dziesi?ciolecie naszego niepodleg?ego
bytu zaznaczy?o si? szukaniem dróg i powolnem
oswajaniem spo?ecze?stwa z my?l? o Polsce,
która nie ko?czy si? w Gdyni: o tej Polsce przy-
sz?o?ci, która nie b?dzie skazywa?a swych synów
na marnowanie si? dla obcych.
Usterki \V naszej - polityce emigracyjnej by?
musia?y. Odziedziczyli?my w tej dziedzinie bez-
planowo?? zupe?n?, teraz za? nadszed? czas po-
stawienia sprawy wyra?nie:
Chodzi nam o prace dla polskiej my?li kolo-
njalnej.
*
>I< >I<
Autor ksi??ki, do której kre?l? tych par? s?ów
wst?pnych, nie jest literatem. To te? w jego pra-
cy poci?ga czytelnika nie tyle pi?kno s?ów, co
pi?kno czynu.
Jerzy Chmielewski nale?y do grona entuzja-
stów "Polski zamorskiej". Od naj m?odszego wie-
ku gna?o go za ocean, bawi? w puszczy brazylij-
skiej, przechodzi? zwyk?e, fantastyczne nieco dla
europejskiego Polaka koleje pionierskie, a gdy
Liga Morska i Rzeczna w porozumieniu z Pol-
ska Stacj? Bada? Tropikalnych zaj??a si? pene-
tracj? Angoli, Chmielewski stan?? do pracy, zo-
sta? wybrany na cz?onka ekspedycji i pod prze-
wodnictwem p. ?ypa, starego wygi z tropików,
ruszy? na ogl?dziny tych ciekawych terenów.
W ksi??ce niniejszej opowiedzia? prosto i ja-
sno o swej wyprawie, a ta prostota opowiadania
i bezpo?rednio?? wra?e? legitymuje go przed
czytaj?c? publiczno?ci?.
Janusz Makarczsjk,
Silnem szarpni?ciem ko?dry obudzono mnie.
- Co, co takiego?
Nade mn? sta? rozgor?czkowany ?yp, gesty-
kuluj?c, wykrzykiwa?:
- Jeste?my ju? w zatoce! Wspanla?a! \Vsta-
wajciel Za chwil? maj? nas przycumowa? do
mola.
\Vyskoczy?em z ?ó?ka jak z procy. Jedn? no-
g? wlaz?em do otwartej, napó? zapakowanej
walizki, potkn??em si? o wór z bielizn?, zacz?-
?em szuka? pogubionych w czasie pakowania
cz??ci garderoby.
- A nie mówi?em zapakowa? rzeczy wczo-
raj - zrz?dzi? mój towarzysz podró?y. - Z wa-
mi to tak zawsze, wszystko na ostatni? chwil?.
Przez was naturalnie b?dziemy wyczekiwa? nie-
wiedzie? ile czasu na cle. \
Im bardziej ?yp utyskiwa?, tern mniej spraw-
nie sz?o mi pakowanie. Po dobrej chwili, zziaja-
ny, by?em jako tako gotowy do opuszczenia ka-
juty.
Nie czekaj?c na tetrycz?cego towarzysza, któ-
ry zkolei czego? zapomnia?, ·wybieg?em na po- k?ad.
Statek by? ju? w zatoce.
Wysoki brzeg l?du, nad którym nisko WISIa-
?o s?o?ce, odrzyna? si? ciemno-bur? mas?. Wa-
ski przesmyk d?ug?, trzykilometrow?. mierzej?,
zamyka? zatok? od strony morza.
Na mierzei, w?ród zielono?ci palm, domki
male?kie ...
Poza niemi ocean.
Tymczasem okr?t, podci?gany przez holow-
nik, zbli?a? si? do l?du.
Lobito ...
To jedyny port na ca?em zachodniem wybrze-
?u Afryki, gdzie statki, nie staj?c na rejdzie, pod-
chodz? do betonowego mola. Tona? wprost
z okr?tu Iado wany jest na wagony, które Iinja
kolejow? Loblto-Katanga nios? go w g??b Afryki.
*
* *
Na l?dzie w urz?dzie c?owym portu stoj? na-
sze rzeczy.
Rz?dem poustawiane pakunki gotowe do re-
WIZJI. ?...yp, dufny w listy polecaj?ce wysokie-
go komisarza oraz gubernatora Angoli, pewny
jest, i? mu si? uda unikn?? op?at celnych. Na
bardzo mile wygl?daj?cym dyrektorze biura pi-
sma te robi? ma?e wra?enie, Wiadomo, wiel-
kie figury daleko, a tu na miej scu mo?na zaro-
bi? par? groszy.
Przezorny ?yp najsilniejszy, wypróbowany
??gurnent zachowa? na sam koniec. Wyciagna?
???, .JU/I,?
Sl)'-llrrt\?1
E. nlr. .VI I
\ ;::.
? GD???
legitymacj? dziennikarsk?. Pan dyrektor spoj-
rza? i zachowanie jego zmieni?o si? w jednej
chwili.
Z takimi lepiej nie zaczyna?!
- Co panowie wioz??
- Ubrania, filmy, bro?, no i troch? chemi-
kalij, potrzebnych do fotografji.
- Bro? b?d? musia? panom ocli?, bo inaczej
i ja, i panowie mogliby mie? du?o przykro?ci
z w?adzami wojskowemi, u których trzeba si?
stara? o pozwolenie. Reszt? rzeczy mo?ecie za-
bra?.
Wyci?gamy wi?c swoje strzelby i rewolwery.
Moje b?benkowe pistolety du?ego kalibru bu-
dz? sensacj?.
- Có? to my?licie, ?e Afryka to jaka? dzika
Brazylja lub egzotyczna Europa, gdzie si? takich
rzeczy u?ywa. My tu mamy absolutne bezpie-
cze?stwo. Ktoby tam takie ci??ary nosi?!
Pytamy o nale?n? op?at? i skutek jest taki,
?e ?yp pozielenia?.
Nies?ychanie wysoki wymiar stawki celnej
wywo?uje z naszej strony protesty. Nadaremnie
t?umaczymy panu dyrektorowi, ?e nas broi? ta
nie kosztowa?a nawet polowy tej sumy, ?e u nas
po wojnie z d.emobi lu mo?na kupi? cale góry
broni za ?miesznie niskie ceny. Nic to nie po-
maga!
Przerywa dyskusj ?.
- U nas bro? jest droga.
Powiedzia?... Niema apelacji...
*
* *
15
Wielka weranda przedzielona barjerk?, z jed-
nej strony stoliki restauracyjne, z drugiej bufet
i poczekalnia. Dalej podwórze z mizern? palm?
i kilkoma bananami, otoczone niskim domkiem,
mieszcz?cym pokoiki hotelowe, których drzwi
wychodz? wprost na dwór.
Oto przed nami hotel Lobito !
Najwi?kszy, najbardziej wytworny, W POCZ6-
kalni stos rzeczy, kolo nich kilku pasa?erów. To
ci, którzy nie do?? szybko za?atwili si? na cle,
dzi?ki czemu nie dostali ju? w hotelu miejsca.
Mi?dzy nimi my. Za du?o dzisiaj statek przy-
wióz? pasa?erów.
Ca?e nasze towarzystwo musi jecha? po po-
?udniu do Bengueli, gdzie w licznych hotelach
jest nadzieja dostania noclegu.
Zostawiaj?c baga?e, z obietnic?, i? za trzy dni
dostaniemy pokoje w Lobito, wyruszamy w dal-
sz? drog?, cho? z Europy do tego niego?cinnego
miasta t?ukli?my si? miesi?c bezma?a.
*
* >I<
O trzydzie?ci kilometrów na po?udnie od Lo-
bito, nad brzegiem zatoki Benguela, rozsiad?o
si? miasto tej?e nazwy,
Benguela jest jednem z naj starszych osiedli
bia?ych w Angoli, niegdy? by?a stolic? tej pro-
wincji. Za dawnych czasów, gdy handel niewol-
nikami by? jedynem szlachetnem zaj?ciem, któ-
remu oddawali si? biali zdobywcy, mia?a Ben-
guela swoje ?wietne czasy. Obszarem swoim jest
bodaj najwi?kszem miastem na tern wybrze?u.
16
Szerokie ulice, wysadzane drzewami, przy nich
niskie parterowe domki, gdzie niegdzie pi?tro-
wy pa?acyk. Niektóre z nich s? budowane z mar-
muru, sprowadzanego z Portugalji. - To rozu-
I micm - przepadam za rozmachem.
I Post?p cywilizacji srogo si? obszed? z tern
I kwitn?cem miastem. Zabroniono handlu czar-
I nymi, Zaciszna zatoka Bengueli okaza?a si? za
p?ytk? dla statków parowych. Odkrycie polc?a-
) dów
miedzi w Katandze i budowa linji kolej 0-
\. woj Katanga-Bengucla, tak po?yteczna dla ca?ej
Ikolonji, sta?a si? dla Bengueli zabójcza w skut-
! kach. Przedsi?biorcy, przewiduj?c, i? koszt ol-
brzymich prze?adunków w nie dogodnym porcie
I Bengueli by?by zbyt wysoki, odkryli i urzadzili
I Lobito. Dzi?, kto mo?e (dzia?ka gruntu 400-me-
I
trowa kosztuje 2.000 dolarów), przenosi si? do
Lobito.
'1
*
:I< *
Sk?adamy wizyt? gubernatorowi Bengueli.
IRezydencja-skromny, lecz wykwintny pa?acyk.
fPrzed nim warta. Dwóch bosych ?o?nierzy mu-
rzynów z karabinami na ramieniu.
Europejczyk, który ró?ne widywa? armje,
a i sam s?ugiwa?, jako? z malmu zaufaniem od-
!losi si? do tych bosonogich bohaterów.
Co?nieco? si? tam s?ysza?o o tancerkach, ta?-
cz?cych bez pantofelków, zdarza si?, ?e armja
po bitwie idzie sobie borem, lasem i obuwie z tych
•
i owych obola?ych nóg spadnie, ale ?eby warta,
b?d? co b?d? reprezentacyjna, tak jak u nas
t?.?GOLA.-2 17
w \Varszawie przed zamkiem sta?a przybo? ... to jako? nie uchodzi.
Bezwzgl?dnie, ?e mo?na bi? si? jak lew bez
butów i zmyka? z pola walki w butach, ale ... s?
ju? pewne zwyczaje, pewien szablon i na to ra-
dy niema.
Zo?nierz powinien by? obuty, tak jak dzi?
pi?kna pani podmalowana.-Przes?d-odpowie
kto?. - Zgoda, - ale ?ycie jest j ednem pasmem
przes?dów!
Gdy?my przeszli obok srogiej warty, przyj??
nas adjutant gubernatora, na którym sam wi
dok kopert listów od wysokiego komisarza i gu-
bernatora Angoli robi wra?enie, dzi?ki czemu
dostajemy si? momentalnie przed oblicze sekre-
tarza. Ten natychmiast melduje nas u guberna
tora. I po odczekaniu przepisowych dziesi?ciu
minut jeste?my przyj?ci przez ekscelencj?.
Mi?y, dystyngowany starszy pan przyjmuje
nas nadzwyczaj uprzejmie. Przegl?da listy, u-
?miecha si? jeszcze milej i zapytuje, czemby
móg? s?u?y?.
- A wi?c panów interesuje - mówi melodyj-
nym, g??bokim g?osem - mo?llwo?? kolonizacji
naszej prowincji? Dzi? sprawa ta jest bardzo ak-
tualna z d wóch powodów: po pierwsze, dzi?ki
rozwojowi ?rodków komunikacji, kolonizacja ta
jest mo?liwa, no L. my musimy kolonizowa?!
- ?
- Panowie rozumiej?, bliskie s?siedztwo Bel-
gów, Anglicy, no i co tu du?o gada?, do wojny
za ma?o dbali?my o Angol?. St?d pewne niebez
piccze?stwa ...
18
- Je?liby mo?na mówi? o naszej kolonizacji,
to tylko na wi?ksz? skal? i w du?ych skupie-
niach - odzywam si?.
- No tak! lecz my Polaków znamy w Bra-
zylji, a tam wszak niema ?adnych kwestyj na-
rodo\Yo?ciowych.
Po chwili rozmowa schodzi na inne tory:
- Co? Panowie maj? bro? na cle? Odebra?
b?dzie j? mo?na tylko przez w?adze wojskowe,-
dyktatura! My tu mamy tylko sprawy admini-
stracyjne, nawet bro? my?liwska nie le?y w na-
szej kompetencji. \Vydamy panom licencje na
polowanie i administracyjne pozwolenie na
bro?. Sam? bro? trzeba b?dzie odebra? od w?adz
wojskowych. Tych spraw nie za?atwia si? pr?d-
?\.o. Zrobi? wszystko, ?eby panom to u?atwi?, lecz
Ja w tym wzgl?dzie ma?o mog?, - dyktatura!
'"
* '"
Na jednej z wielu do siebie podobnych ulic
na kra?cach miasta, w d?ugim parterowym do-
mu mieszcz? si? biura wojskowe.
Pewni protekcji sekretarza gubernatora, któ-
ry nam
towarzyszy, udajemy si? wprost do sa-
mego komendanta.
- Jestem sekretarzem gubernatora - przy-
POmina si? grubej, spoconej ekscelencji nasz mi-
?y towarzysz.
Z za
szerokiego biurka spozieraj? na nas za-
spane oczy ...
- No to co?
- Przychod.z? tutaj z polecenia gubernatora,