h.
Ks. ZYGMUNT CHE?MICKI.
W BRAZYLII.
NOTATKI Z PODRÓ?Y.
(Z licznemi ilustracyami vv tek?cie).
hl
WARSZA"\VA.
SK?JAD G?ÓWNY W ADMINISTRACYJ »S?JOWA«
Mazowiecka Nr. 11.
1892.
:J02()f)7
Kraków. - Wdrukami W?. L. Anczyca i ?pMkl, pod zarz?dem J. Garlowskieg61.
f:
1.
San-Paulo, S-go maja.
Wyjazd z Rio. _ Wspomnienia. - Droga. - Refleksye.
Sa.n-Paulo. - Pierwsze spotkanie. - Polacy dawniej osiedli.-
X0wi emigranci. _ Warunki pracy. - Zarobki. - Ceny. -
norywcze rzemios?a. _ Idea? powrotu. - T?sknota. - "\V ko-
?ciele.
?
?Yx'19?to zechcia? odczyta? moje notatki z Rio, ten od-
J? gad nie zapewne, z jakiem uczuciem zadowolenia
znalaz?em si? po 12-tn dniach w poci?gu, który mia?
mnie zawie?? do San-Paulo. Ucieka?em od tego nie-
zno?nego upa?u i klimatu, który, jak o?ów, ci??y?
na(lemn?; ucieka?em od tych rozdzieraj?oych serce
wspomnieil widzianej niedoli, wobec której czu?em si?
Lezradnym; ucieka?em wreszcie od widma ?ó?tej febry,
które w tym roku tak uporczywje szerzy?o swoje
?miertelne rlzielo. Jedna tylko my?l przygniata?a mnie
bole?nie, oto, ?e musia?em si? rozsta? z moim drogim
l zacnym towarzyszem, któremu, po spe?nieniu gli>-
wnf\go zadania, zdrowie nie pozwala?o na dalsz? po
I
rl
\V Brazylii I?.
2 W BRAZYl,II.
Brazylii w?ócz?g?. Czu?em, jak na ka?dym kroku bra-
kowa? mi b?dzie tego niezrównanego serca, tej szla-
chetnej i pogodnej duszy, z któr? dot?d dzieli?em
wszystkie oi??kie i bolesno chwile.
Trudno! Poz ostn?ern sarn !
Im dalej unosil mnie lec?cy z nie: ..-lyclum? szyb-
ko?ci? poci?g, tern wi?cej czulem ol'zezvna.l?ce po-
wietrze, które poz walulo mi oddycha? pe?n? piersi?.
Droga wykuta w?ród ska?, istne arcydzie?o pracy
geniuszu cz?owieka, snu?a si? jak w?», otwieraj?c
coraz to now? panoralll? z niezrównanych widoków.
Widzieó by?o mo?na tcn c1zi wny kontrast mi?dzy
dzik?, nicuj arzrn ion? jeszcze przez cz?owieka natur?,
a kwitn?c? kultur?; rozlegle przestrzenie lusó w dzie-
wiczych, przedstawiaj?cych j eel ?H?, zwi?zan? lianami,
ciernuo-aielou? mas?, obok plantacyj kawy! kukury-
dzy i trzciny cnkrowej.1 »unalem sobie glow? nad
tym ogromem pracy i wytrwa?o?ci, której potrzeba,
aby uzbrojona siekier? i llloLyk(? r?ka kolonisty wy-
dar?a tym nieprzejrzanym przestrzeniom kawa?ek ziemi
i uczyni?a j? zdoln? do plonu. Ilu? led z musia?o, za-
nim przysz?a kolej na tego, który obecnie zbiera,
owoce krwawej pracy drugicli !
O godzinie 7-ej wieczorem znalaz?em 'si? w San·
Paulo' Po kilkogodzinnej w?drówce uda?o mi r-<i? na-
reszcie znale?? hotel i w nim, do wspó?ki z jakim?
brazylijczykiern, naj?? co? nazywaj?oego si? pokojem
Je?eli kogo?, równie jak mnie, zap?dz? losy do
Brazylii, to radz? mu na d?ugi czas przed wyjazdem
spa? na pod?odze, ?utwiej lllU wtedy przyjdzie oswoi?
\\" B1L\ZYLlI. 3
si? Z l.ruzylijskiern Ió? kicm, które jest istotnem ?o?em
ma.lejoweru. Niech równie?, na Boga, zostawi w Eu-
ropie wszelkie poj?cie o wygo.lz ie, a ?o??dka Z8pO·
?y8zy orl strusia. Inaczej - ile? go czeka drobnych,
<1 niez no?uych dolegliwo?ci, które CZ?RtO srodze daj?
Si? we znaki.
Sun-Paulo jest stolic? llieg(ly? prowincvi, a ob e-
crue stanu tego? nazwiska. Nie ulega w?tpliwo Rei, ?e
jest to nnj Logat-sza pro wi Iwya ca?ej Brazylii, dzi?ki
i'enoD1011ll.,l11ej ziorni i plantacyom kawy, która obecnie
(loszla do cen hnjeezny(;h. O tem jednak pomówi?
obszerniej pó?nioj.
,J eszcz e przed lU-eiu laty San-Paulo liczy?o nie-
spe?na 4n.noo mieszkancó w, dzi? za? posiada ich prze-
szlo J30.()()(). Osindla tu ogromna ilo??; niemców, tak,
?n iun? nu s?usznie uazwu? to miasto nawpó? niemie-
ckiern. ?do1ali oni w tym roku przeprcwadzi? depu-
towanego do tutejszej izby stanu.
nogactwo ('(Ilego stanu i olbrzymi wzrost mia-
sta sprawia, ?e w Ran-Paulo jest siedlisko separaty-
zmu, który, pr?dzej czy pó?niej, rozcz?onkuje obecn?
republik? brazylijsk? na liczne mniejsze samoistne
republiki. oTostt o, jak poprzednio wykaza?em, konie-
czue nast?pstwo warunków, w jakich wegetuj? dzi-
siejsze "Stany /jjonnoczone .l lrazy hi".
()prr'lCZ niemców, zamieszkuj? w San-Paulo w?osi,
portugalczycy, a od dwóch lat w poka?nej liczbie
. . .
nasi euugranci.
Zaledwie rano zdolulern kilka kroków uj??; na
1*
4 W BRAZYLII.
ulicy, gdy ujrza?em twarz, co do której myli? :·n?
rue moglem.
By? to obdarty, wyn?dzniu.?y ch?op polski.
- Niech b?dzie pochwalony - rzt' k?em - a
zk?d?e?cie oj cze ?
- n la Hoga.! - us?ysza?em llHwz<IJem - na
wieki wieków! - i w jednej chwili cz?owiek ten le?a?
n moich nóg, ?kaj?c i ?miej?c si? naprzemian, tym
?miechem, w którym wi?kszy ból, ni? w ?zach.
By? to mój pierwszy przewodnik. OJ dwóch dni
uciek? z kolonii, gdzie pochowal ?on? i dwoje dzieci:
do St. Paulo, z dwojgiem pozosta?ych, zbiedzony, wy-
chudzony, z ranami na nogach, w porlurt.em ubraniu,
z którego dziur gole prze?wieca?o cia?o. J )oprowadzi?
on mnie do rodziny polskiej, która go przy tuli lu.
Ztamt?d wszed?em ju? z ?atwo?ci? mi?dzy reszt?.
"\V tej chwili znajduje sili w Sa n-Paulo przesz?o
1.()OO polaków. jl;nalaz?em mi?dzy nimi niektórych da-
wniej ju? zamieszka?ych, j ak szewców: Gawro?skiego
i Furmankiewicza, z okolic 'l'arnowa, ludzi hurdzo
pracowitych i uczynnych. H,ównie? osiad? tutaj pr",y-
by?y niedawno z Argentyny in?ynier elektrotechnik
p. Bloch, oraz p. Szeledzowski, obaj szczerze o losy
swoich rodaków dbali. Ich to uprze] mo?ci i us?u?no-
?ci zawdzi?czam rych?e i dok?adne zapoznanie SI?
z dol? tutejszych emigrantów naszych.
I stotnie, robi? oni zupe?nie mne wra?enie, ni?
OWI biedacy z Hio.
Najpierw dobry klimat sprawia, ?e nie widzi Sl(?
tych twarzy i postaci wyczerpanych i strawionych,
w IIHAZYLll.
I
których sam wirlok ?wiadczy o ogrorme ich niedoli.
Nadto, skutkiem tak niezwyk?ego wzrostu miasta, Ia-
twiej tu o prac?, szczególniej te? dla rzemie?lników.
Lecz nie nale?y si? ?udzi? powierzchowno?ci?,
ani obcenem pomy?lniejazem polo?eniem, ale wystar-
czy wej?? tylko w rozmow?, aby przekona? si?, ?e
to jednostki, które zbiegiem wypadku lub szcz??li-
wych okoliczno?ci ocala?y, ?e to niewielki zaledwie
odsetek z tych, co legli pod ciosem niedoli brazy-
Iijskiej.
Historya ka?dego z nich, to ca?y zamkni?ty dra-
mat, przypominaj?cy onego rozbitka, który uratowa?
sili, gdy dziesi?tki innych uton??y.
Wszyscy szukali szcz??cia na, owych 71rajskich
polach Brazylii", na których agenci obiecywali im
z?oto i dostatki. N?dza, choroby i widmo g?odowej
?mierci wyp?(lzi?y ich ztamt?rl. Po d?ugich walkach
zdo?ali tutaj przynajumiej znale?? kawa?ek chleba.
- Bóg ?i? ulitowa? nad nami - powiadaj?
w?ród gorzkich ?ez - i oto ?yjemy i mo?e kiedy?,
",
jak wyrodne dzieci, wrócimy do swoich .
.Ju? to trzeba przyzna?, ?e powrót do kraju jest
je.lynem marzeniem ka?dego emigranta. Pierwsze
pytanie" które robi: ile kosztuje bilet "cho?by do
Italii, bo? ztamt?d to i piechot? o proszonym chle-
bie pójdziema ('. Ka?dy od ust sobie odejmuje, aby
zebra? cokolwiek grosza na wyrna,rzone "koszta
przejazdu. ;;
- B?d? jeszcze tutaj .... miesi?cy - mówi ka-
6 W BIL\Z:;YLIT.
?dy, bo mam ju? tyle mil ów, a je?eli Bóg da zrlro-
wie, to WÓWCZ8S b?d? ju? mial na "S,zy('.
Nale?y przyzna?, ?e warunki egzystencyi s?
w San-Paulo o wiele lepsze, ni? w Rio. ?wykly ro-
botnik zarabia przeci?ciowo ? milrejsy .lziennie. Hze-
mie?lnicy, a sz:;ezegól nie szewcy, ?lusarze, murarze,
kowale, otrzymuj? 0, 4, a nawet G milrejsów.
Koszta utrzymaniu s? niemal te ?allle, jak w Itio:
1 kilo llLJ. mi?sa kosatuje --l( H)-;)( H) rejsów, Lulka
chleba pszennego i32() rejsów, z kukurydzy ?BO, litr
szablaku 4r1U, allaoira (;)n litrów) kartofli od H (lo 12
milrejsów. Za mieszkanie, lllu?(? iz:;debk??, placi ?i? okolo
30 milrejsów miesi?cznie.
Ubranie natomiast jest bardzo drogie. Xajskro-
mniejszy, zwyczaj ny garnitur, kosztuj e od 4() do GO
milrejsów. Paru Lutów od ?) do I? .. Iedueiu s?owem,
ci, którzy pozostawili rodziny w Europie, mog? istnie?,
a nawet czasem co? od?o?y? lIa powrót: obarczeni
famili? za?, prócz wyj ?tko wo szcz??li wyc-h j e.luostek,
zarabiaj? zulerlwie na utrzymanie.
Wielu wytworzy?o sobie, ?e tak nazw?, rzemio-
slo dorywcze .. Jak wiadomo, ro liotuioy naszyc-h fabryk:
?odzi, 'I'omaszowa, ?yranlowa. stanowi? powa?ny kon-
tyngens emigrantów. Ci nie maj? tu ?adnego zaj?cia,
chyba jako pro?ci robotnicy. Oto \\'i?c kilka przy-
k?adów, jak sobie niektórzy po radzj li.
B., z Lo.lz], pracowal II mnrarzy. ?i?y go opu-
szczaly ; czu?, ?e dalej nie podo?a. Kiedy? n.iuczyl si?
robi? kit do szyb, wi?c za reszt? pieni?dzy kupi? dya-
ment, kilka szy b, zrobi? skrzynk? z desek, nauczy? 8i?
w HltAZYLII. 7
wola? po portugalsku "szklarz idzie!" - i w ten spo-
sób przebiega ulice miasta, zarabiaj?c dziennie od 4
do ;) milów.
Inny, równie? z Lorlzi, ma, Ryna kalek? który po
ulicach grywa na skrzypcach i zarabia na utrzymanie
ca?ej rodziny. ?e to utrzymanie op?akane, chyba SI?
domy?licie.
N., z pod Kalisza, by? ku?nierzem, tutaj prze-
dzierzjzu?l si? w krawca damskiego,
Spotka?em te? sukiennika, lctóry f'ta? si? zegar-
mistrzem . .:\[ówi? wprawdzie, ?e zazwyczaj zegarki po
nim nie chodz?, ale zawsze na marne ?ycie zarabia.
Niewiele mu Hi? zreszt,? nale?y, bo biedactwo ma
suchoty.
'I'a kich przyk?adów móg?bym przytoczyc wiele,
ale i te wystarcz? do zrozumienia warunków tutej-
szego zarobku. Wszystko te? nietylko pracuje, ale i
?yje dorywczo, bez jutra, z jedyn? my?l? jak naj-
rychlejszego powrotu. Nie spotka?em ani jednego, na-
wet z tych, którym si? doorze powodzi, ?eliy nie li-
... czyI dni swego pobytu w Brazylii. Ku?.lego, je?eli
nie n?dza i niedola, to trapi okrutnie przynajmniej
t?sknota, brak wszelkiej moralnej i religijnej pomocy .
.:\Iozna sobie wyobrazi?, jaka rado?? zapanowa?a
w?ród tych biedaków, gdy si? zgromadzili w ko?ció?ku
Salezyariów ula wys?uchania :\lszy ?w., kazania i przy-
st?pienia UO Spowiedzi. Nie o?d? wam opisywa? tej
wzruszaj?cej chwili, 00 mnie ona sama jeszcze wiele
kosztuje. Niestety, wszystkie moje zasoby upoiuiukó w
\
8 W BHAZYLIT.
religijnych ju? SI? wyczerpa?y. Ka?dy chcia? co? po-
siada? z kraju, a jak tu odmawia?!
Nie wiem, czy widok niedoli w I?io tak mrue
zahartowa?, ale tutaj, czu?em si? troch? spokojniej-
szym.
I
Przynajmniej nie widzia?em owego pi?tna ?mierci.
II.
Dom emigrancki. - Pierwsze wra?enie. - Jednobl'zmi?ce opo-
wiadanie. - Op?akane wp?ywy. - Krytyczna chwila. - Roz-
mowa z p. dyrektorem. - Szpital. - Prawdziwa rozpacz. -
Na w?a?ciwym gruncie. - Po?egnanie.
4??docznie
przeznaczOlle mizosta?o:. abym nie z?-
? zyl d?u?szego spokoju w Brazylii. Poprzedme
notatki pisa?em pod wra?eniem wzgl?dnego uspokoj e-
nia. Przynajmniej to, co wiu zia?em tutaj, nie wyda?o
,., mi ?i? tak przygn?biaj?cern, jak w Hio. Bytno?? je-
dnak moja w domu emigranckim, pomimo, ?e mnie
uprzedzono, przesz?a, co do rozmiaru n?dzy, szcze-
gólnie moralnej, wszystko, co mog?em sobie wyo-
brazi?. Nie wiem, czy zdo?am wiernie opisa? moje
wra?enia, ale to pewna., ?e wyszed?em formalnie pi-
jany z bólu i ?alu.
() godz. 2-ej po obiedzie, w towarzystwie pp.
131. Gawr. i Szel., wyruszyli?my do domu emigran-
ckiego, który zwykle krótko "emigracy?" nazywaj?.
10 W BRAZYLII.
Jest to budynek olbrzymich rozuiiarów. przed-
stawiaj?cy si? Z zewn?trz wspaniale. \V zniesiono go
w r. 1888, na przedmie?ciu ,,}\fooca". Paulistanie s?
dumni z niego i w ka?rlej ksi??ce o Hrazylii znale??
mo?na uniesie? pe?ne zachwyty o tym "przedsionku
szcz??cia emigranckiego". Dosy? jednak przekroczy?
bram? otaczaj?cego naokó? budynek muru, aby sili
przekona?, ile po za terni im ponuj?cemi ?cianami kryj e
si? niedoli. Xie wiem, .i ak tam innym emigrantom,
ani te? jakich oni dozllajil w tym przybytku uczu?,
ale widzia?em swoich i o ich tylko cloli pisa? pragn?.
.I u? po korytarzach spotlcalem gromadki tych
biedaków, którzy wnet otoczyli mnie kolein, tak, ?e
kiedym wchodzi? po schodach na pi?tro, towarzyszy?
mi ca?y t?um. \Viedzieli o niojeiu przy byciu i tuszyli
sobie, ?e im wszystkim przynmlz? wybawienie, Nie-
stety, musia?em ich wnet wyprowadzi? z L??rlu.
Weszli?my wreszcie do olbrzymiej izby, w któ-
rej, na pod?odze, jerlui na rogo?uch, inni ua go?ych
deskach, spoczywa?o i)()() rodzin. Powietrze nie do
opisania. Kto móg?, przytuli? si? (10 ?ciany, a?eby zna-
le?? przynaj mniej dla g?owy oparcie. Inni le?eli na
?rodku. Hesztki ubra? 'podurte wisia?y jeszcze na ciele
zbierlzonetn, cliudem. Oto, mniej wi?cej, wygl?d ku-
?c1ego. Do ma tek poprzytula?y si? dzieci, starsze grze-
ba?y si? po ró?nyc-h k?tach. Smutek, bole??, zu wód,
wyryte na wszystkich twarzach.
Trudno rui zebra? pojedyncze opowiadania;
wszystkie zreszt? s? podobne do siebie. Przywieziono
ich tutaj. Ka?dy ??da? prz'yrze(,zOllt?go gruntu, wi?c
Emigranci w San-Paulo,
\\' IlltAZYLl1.
pOSJI;li na grunt. Tu dopiero rozpoczyna SUt niedola
rozczarowanie!
- .Iaki to grunt -- opowiadaj?. --Las ino i las.
Niekier? nie ur?biesz, jak za par? dni jedno (1rzewo,
a gdy? ju? ?ci??, to ci si? nie obali. /';etlliesz drugie,
trzecie, wszystkie stoj?, 110 je, niby powrós?u, trzy-
maj?" jak n?bL grube, trawiska. Zros?o to wszystko
trzyma si? za ga??zie, jak chlop z ch?opem, za bary.
- :\[ówi?, pali?.
- .J ak tu palie, kiedy mokre, ogie? ?l? me inue,
a po(1 spodem bagno. A cho?by? znowu obali? i :-4pa-
lil je, to? chyba z pól roku trzeba na wydobycie je-
dnego korzenia.
- :\Iarli?my g?odem.
- Dowozili 80 tydzie? jedzenie. Ale jakie? 'I'o?
g?ba si? wykrzywia. U nas by ci tego i prosi? w pysk
nie wzi??o. 'I'ymczasem robaki je?? poczynaj?, Na no-
gach usta? nie mo?na. o.l ran. \V ciele, zal?g?y SI?
niby liszki.
-- .J edno dziecko zmarlo. Ni ksi?dza, ni cmentarza,
\Yl?e cz?ek, jak dla zwierzqr-ia, sarn wykopa? dó? i lJrzy-
sypa] ziemi?. \V net zmar?o drugie niebo?e !KoLieUL
slabnje. Mnie samego poczyna z nóg zwala?. Wi?cern
zebra?, co jeszcze %'y1o, i wlekli?my si? sila dni. a?e-
?my przyszli tutaj. Zacz?lem krzycze? i wymy?la?.
- Dawajta ga?gany grllnt, co?cie obiecali, nie tt,
dziczyzn?, co tam chyba z?y duch w niej usiedzi.
A gdzie krowa, a dobytek, a IW rZftdzia! Wszystkom
to za nic zmarnowa?, bo? tu lepsze da? obiecowali.
- Oni s?uchaj?, nic nie gadaj? i co? mi?dzy sob?
W HRAZYLlI. 13
,..
szwargoc?. Kazali nam tu i?? i le?e?. To i le?ewa
trzy miesi?ce, a, mo?e i wi?cej. Dwa razy daj ? ci t? f
straw?! co si? g?ba od niej odwraca, ale cz?ek je, aby
ino z g?odn nie umar?. ?lnsi to by? jednak mocno z?e,
bo ludziska choruj?, et dzieci mr?, jak komary. Nas,
co jeszcze ?azimy, to i przez po?ow? jn? niema.
- Nie ruszymy si? zt?d jednak na te hory i mo-
czaclla, Albo dadz? grunt, jak ohiocowali , albo ode-
szl? do kraju, albo pomrzewn ..
Oto, z malemi zmianami, opowiadanie ka?dego.
<idy jeden mówi, przerywaj? mu inni. Ka?dy dorzuca,
nowy szczegó? niedoli.
Przy m??ach staj? kobiety i p?acz? na samo
wspomnienie prze?ytych nieszcz??ó i n?dzy. Dzieci
bezwiednie wtóruj? matkom i wytwarza si? jeclen j?k
powszechny, jeden p?acz rozdzieraj?cy!
Chyba tak wygl?da? musia? czy?ciec Dantego.
Daremne s?owa ukojenia; nie utulisz, jeszcze
bardziej rozniecisz tylko.
To jednak tylko ofiary niedoli, z?amane, zn?-
dzone. W?ród nich jednak, od czasu rio czasu, usly-
szysz glos grozny. Nie ch?op to, ale mieszkaniec ma-
?ego miasteczka, który tutaj w?ród tych zn?kanych
biedaków przyw?aszczy? sobie rol? prowodyra. On nie
zawodzi, nie p?acze, ale grozi!
- Nie pociechy nam trzeba - wola, z piekieln?
but? - ani rady, ale pieni?dzy . .Je?eli ksi?dz tu przy-
j echal i pono .i aki? pan, to?cie przywie?li po 100 rs.
na ka?dego. A tak, to tylko pró?ne gadanie.
14 w IlHAZYLIr.
--- - -
- A mo?e to nie ksi?dz - wola inny, podobny
pierwszemu - ino szpieg przebrany.
- ] ?ó.i si? Hoga - przerywa mu trzeci - to?
znam ojca z \\Tar?zaw'y: ilem go razy wozi? doró?k?,
godny kap?an.
- Cicho u?d? - przerywa mu pierwszy - tyb
taki sam, jak 011!
Wszcz.?] si? krzyk; pogró?ki dolatywa?y Wille
z kilku stron. Towarzysze 1110i struchleli.
- Ludzie - zawolulein przez lzy - WI?C do
tego?cie doszli, ?e w ten sposób przyjmujecie waszego
kap?ana, który przyby] zobaczy? wasz? niedol? l po-
nie?? innym wie?? o tein, co?cie wycierpieli?
S?ów tych sam nie pami?tam, ale mi je potem
przypomniano . Nie ?zlo mi o siebie, ani o wyrz?dzon?
zmewag?, ale, doprawdy, skamienia?em na widok
wp?ywów, jakim ci biedacy lllegaj,t. ::\I usialeu: prze-
mówi? st.rasz nio, 1)() w jednej chwili zapanowa?a ci-
sza, a po niej ('o? IW k?zbtlt nie p?aczu, ale ryku.
Kohiety i m??czy?ni otoczyli owych przewodni-
ków i ju? ich nie widzia?em Wi(?CAj. Czulem, ?e tak
by? nie mo?e, ?e tu co? zrobi? trzeba, aliy z.?amaó
te straszne wp?ywy, które, pr?(lzej czy pU?lliej, spro-
wadz? zgub? na reszt?.
-\\,. tej chwili przybi(?g? nrz(tdnik, prosz?c mi? do
palla dyrektora emigracyi, p. Antonio A lves, ld.óry
pragnie ze mn?: pOllló\\'i('?.
- Cói robi? 7. ty mi lud?mi - pyta mnie uw
pan na. wst?pie - wszystkie ?roclki zniewolenia ich
do pracy s<? bezskuteczne.
W BRAZYLII. 15
- Zhieracie panowIe - odpar?em - plon wa-
szego posiewu. Agenci wasi przyrzekali tym ?atwo- .
wiernym ludziom niestworzone rzeczy. Przyszli tu
uwiedzeni. Widz? si? ok?amanymi, zwiedzionymi, oszu-
kanymi w swoich nadziejach. Hozpacz (hia?a przez
nich. Na to niema j nz rady, ani psrswazyi. Lecz co
panowie z nimi zamierzacie zrobi??
- .Ieszcze raz spróbujemy ich sk?oni? do 1'0-
boty . .I e?eli to nie pomo?e, sil<? zap?dzimy na okr?t
zawieziemy na wysPQ. Tam robi? mnsz?.
A wi?c taka. czeka ich przysz1o??!
Pun dyrektor przyrzek? nast?pllego dnia, z sa-
mego rana (t. j. w niedziel?) wypu?ci? wszystkich do
ko?ciola. Tam, czu?em, jest jedyne miejsce, gdzie zdo-
lam opamiotaó, uspokoi?, a mo?e i od niechybnego
niebez.piecze?st.wa uchroni? tych biedaków.
Kiedy 'wyszed?em od p. dyrektora, zast?piono
mi drog?, prosznc o wydysponowanie na ?mier? kilku
chorych. J>o?Ze(llf'lll (10 szpitala. Chorych by?o sto-
sunko wo niewiele, oko?o l?-tu doros?ych i lo-ro dzieci.
I"?
Xadmieniam, ?e przedtem na sali widzia?em wielu ta-
kich, którzy powinni by? w szpitalu, albo zawcze?nie
zostali ze? wypuszczeni.
Kto nie widziu! w ?yciu prawdziwej rozpaczy,
by?bym mu j(? tutaj pokaza?.
Na Jó?ku, przy ?cianie, kona?o Iti-Ietnie dziewcz?.
Przy nogach .iPj, z b??d nem okiem, siedzia?a jej matka .
Nie plakala, ale bole?? wykrzywi?a ca?? posta?.
- Patrz, ojcze - rzek?a g?uchym g?osem - po-