Z kwiatami
przez kraje i ludzi
▲
▼
od 1912-1927 r. A W
A ▼ A W
A
▼
A W
I
▲
▼m » M m l i i i , phieżyc i opniw
Alexemu Rżewslęiemu
S ta r o ś c ie Ł ó d z k ie m u
B o jo w n ik o w i o W o ln o ść — sym bolow i siln ej w oli i hartu ducha
pracę tę poświęca
Autor.
W. S A L W A
Z KWIATAMI
PRZEZ KRAJE i LUDZI
OD 1912 DO 1927 R.
▼▼
▼
GARŚĆ WRAŻEŃ, PRZEŻYĆ i OPISÓW
Ł O D Ź - R O S J A — S Y B E R J A N E R C Z Y Ń S K — IR K U C K — Ł O D Ź
D R U K IE M J. K. B A R A N O W S K IE G O W Ł O D Z I, P IO T R K O W S K A 109.
ILJ9
776689
j ^ j awiązując do „M ych W spom nień", wydanych z tytułu 20-letniego m ego jubileuszu pracy zaw odow ej na polu ogrodn ictw a kw iato
w e g o w r. 1912, przystępuję obecnie po dalszych 15 latach do skre
ślenia mych wspomnień z okresu wielkiej w ojn y oraz pracy już w odrodzonej Rzplitej, w ypow iadając myśli i idee, zapoczątkowane w zetknięciu z zaw odem mym w bezpośrednim kontakcie z żyw ą przyrodą, poparte doświadczeniem, uzyskanem w ciągu ostatniego okresu mej pracy, oraz kolejami losu, któremi chadzać zmuszony by
łem przez okres 15 ostatnich lat.
R ok 1912 zaznaczył się w pracy tak mej, jak w o g ó le w o g ro d nictwie w yją tk ow o silnemi przeciwnościami i stale piętrzącemi się trudnościami. Nie ustając jednak w pracy, a usilnie dążąc do prze
ciwstawienia się ow ym trudnościom, zdołałem za pośrednictwem p. A dam a Sarzyńskiego uzyskać dzierżaw ę ogrodu przy ulicy Pustej w Łod zi od l-m y „M . Si!berstein“ na imię p. Bolesława Miniewicza, który też pełnił na miejscu funkcje kierownika. P o w od em starań mych o uzyskanie dzierżawy, była konieczność posiadania na miejscu w zo ro w e g o warsztatu pracy, gdzie m ógłbym prow adzić działy: in
spektów i cieplarń dla racjonalnej hodow li kwiatów.
Rok 1913 i wiosna 1914 roku mimo, że w dalszym ciągu były uciążliwe bardzo z pow odu trudności natury finansowej, zaznaczyły się jednakże, zawdzięczając usilnym staraniom i w ytężonej pracy, w zgl. dobrem i rezultatami.
Zbliżamy się jednak do p ołow y r. 1914, gdzie poczyna się w y czuwać coraz silniej przygnębiający nastrój, powstającej zawieruchy wojennej, niweczącej wszelkie wartości tw órcze pracy pokojow ej, a rozpętującej siły niszczycielskich żyw iołów . Interesa podupadają, społeczeństwo przestaje interesować się kwiatami, gdyż życie nor
malne zamiera.
W ynikła w ojna zrobiła swoje.
W ład ze rosyjskie, ewakuując miasto z dw om a powrotam i, w y w ożą z sobą wszystkich ówczesnych obyw ateli — poddanych państw w rogich t. j. A u stro-W ęgier i Niemiec, do których i ja należę. Mim o to nie ukrywając się zupełnie w okresie (pierwszych), 6 tygodni
w ° j ny, lawiruję między sklepami swemi, a służbą w milicji ob yw a tel
skiej, uzyskując jedynie możność pełnienia służby w tejże milicji w cza
sie dnia na ul. Dzielnej, a w nocy w Rudzie Pabjanickiej, gdzie prze
byw a rodzina m oja na letnisku.
Zaraz w pierwszych dniach w ojn y zabrano mi pracow ników mych do szeregów , co utrudniło mi w znacznym stopniu i tak już w ysoce trudną pracę, a mianowicie: pomocnika m ego p. A n to n iego Kluskę zaliczono do kawalerji, jako rezerwistę, starszego służącego sk lep ow ego p. Szczepana Sachanowicza, oraz sp row adzonego przed kilku zaledw ie miesiącami z K rakow a pomocnika w artystycznem wykonaniu wiązanek p. Jana Szczygła. P o pierwszych dwuch p o zo
stały żony i 6-cioro dzieci, którym starałem się w edle sił i możności swych ulżyć ich doli.
W dniu 20 sierpnia 1914 r. otrzym uję kartkę od jednego ze swych pracow ników p. A n to n ieg o Kluski, datow aną z N ow o-M ińska, w której donosi mi:
„N ow o-M ińsk, dnia 12/VIII 1914 r.
Szanow ny Panie Saiwa!
W obecnej chwili znajdujemy się w w yżej wskazanym mieście tuż za W arszawą. Tym czasem prow adzim y w ojn ę z miń- skiemi paniami, a przygotow u jem y się na galicjanki. Cieszę się dobrem zdrow iem i doskonale żyję, daj Boże tak do końca prow adzić tę przeklętą w ojnę, nie w idzieć ni Prusaków ni Austrjaków . Zasyłam ukłony mym drogim i znajomym osobom.
Pozostaje stęskniony. B ywajcie mi zdrow i. O ddan y Panu przy
jaciel
A . Kluska."
A już w następnym tygodniu długi list od tegoż, który dosko
nale ilustruje życie żołnierza Polaka w morzu rosyjskiem, datowany ze Smoleńska, z dnia 13.VIII. 1914 r.
„Smoleńsk, d. 13.VIII. 1914 r. niedziela.
Szanow ny Panie Salwa!
N ie wiem czy się Pan znajduje w Łodzi, ale z obowiązku kreśle kilka słów, by dać znać o sobie. Zjechaliśmy już pewnie p ołow ę Rosji, zdarliśmy się, jak dziady, bo do tej pory nie mamy jeszcze mundurów, a pozostajem y każdy w swem ubraniu.
W dodatku w tych samych ubraniach śpiemy, a w ięc przed tym strasznym w rogiem żołnierza w czasie w ojny uchronić się nie
podobna. Taka tu zbieranina różnej narodowości, jeszcze chwała Bogu, że nie pożenili nas z temi „luśniam i". Żyjem y tak,
na front. N ajgorsze jest to, że tu nie można dostać żadnego pisma polskiego, a jedynie rosyjskie. N a w et spać musimy po rusku t. j. na gołych deskach. Z drow ie też mi nie dopisuje zbytnio. C zy w idział Pan w Łod zi żołnierzy niemieckich, bo tu, gdzie obecnie stacjonujemy, przew ożą m oc Austrjaków , w zię
tych do niewoli. Jak tylko pociąg zatrzyma się na dw orcu, to to bractw o w ypada z w agon ó w , biegając i zakupując co komu trzeba, w ychodzą do miasta i mają zupełną sw obodę. N iem ców natomiast trzymają pod konwojem . Dostają oni wszyscy po 25 kop. dziennie strawnego. Jak interesy idą u Sz. Pana obecnie, bo tu, gdzie przebywam , tak jakby w ojn y w cale nie było, nie czuć teg o zdenerwowania. Przez miasto przepływ a Dniepr.
Smoleńsk jest miastem gubernjalnym, m rozy tu już b. silne pa
nują. C o słychać w Rudzie, czy ja n jest tam jeszcze. C zy też B ó g pozw oli mi oglądać jeszcze te strony kiedykolw iek w ży
ciu. C zy jest jeszcze ten sam personel. B ardzo bym prosił 0 odpisanie mi, jeślim teg o g o d n y i jeśli na to zasługuję. Choć pozostaję, jak w ygnaniec na obcej ziemi, jednakże myślą jestem zawsze z W am i. Zasyłam ukłony dla Pani i Pana, jak również P P . Berm anowi, Hanem anowi, P. Stefanji i wszytkim pozosta
łym. Łączę w yrazy szacunku i poważania
A n ton i Kluska“ . P. S. A d res mój brzmi, jak następuje (bez znaczków p o c zto w y c h ):
„G o ro d Smoleńsk, 185 zapasnyj bataljon, 7 rota, Antonu Kluska".
1 tak dalej, dzień każdy podobny do poprzedniego, zdenerw ow anie wzrasta i dobija już do zenitu. W ieści kolportow ane pan toflow ą pocztą i wielce przesadne działają na w yobraźnię; aż tu w dniu 15 września, w czasie przejazdu z Rudy tram wajem na G órn y Rynek, przeprow adzają w ładze ówczesne rew izję dokum entów osobistych, w poszukiwaniu jakoby szpiegów niemieckich, zatrzymują i mnie, jadącego z kwiatami do swych sklepów. P o odprow adzeniu mnie do cyrkułu na ulicę Rozw adow ską, zwalniają mnie na słow o na godzinę, co um ożliwiło mi odwiezienie kw iatów na miejsce, spakowanie trochę niezbędnych rzeczy i nieobjaśniając nikogo z personelu o swej przy
godzie, udałem się do sklepu sw ego na ulicę G łówną, gdzie pozosta
wiłem klucze i list p. Ławińskiej, prosząc by oddała żonie mej, będącej w Rudzie. W liście swym, który niżej zamieszczam, piszę:
„Ł ód ź, 15. IX. 1914 r. T y l k o o d w a g i ! Kotuśku k o chana ! donoszę Ci, że jestem już zatrzymany i czekam tylko kiedy nas w yw iozą, g d yż w cyrkule jest nas jeszcze nie wielu, są na
tomiast tacy, którzy od soboty przesiadują już tu. Ja spakowałem się i mam wszystko niezbędne z ubrania i z bielizny, wziąłem także białą czapkę Edzia, myślę że mi wystarczy. Posyłam Ci klucze i listy, które odeślesz podłu g adresów, oraz kw ity z Banku na Rudę i z lombardu. Reszta papierów, które m ogą Ci być
potrzebne, są w biurku w mieszkaniu, a me pryw atne w szufladzie.
Sądzę, że dobrzebyś zrobiła, abyś się tak urządziła, jakobym ja pojechał do W arszaw y, aby jaknajdłużej nikt z w ro g ó w nie w iedział nic, żeby mnie nie zobaczyli, jak będziemy jechać na stację będę się starał wziąć dorożkę, bo idzie mi najbardziej o gospodarzy, aby można było targow ać dokąd się da, bo to grunt. Teraz będziesz musiała sprowadzić się do miasta i jako tako doglądać wspólnie tej biedy i o ile można dzielić się z ludźmi. Niech Ci p. Berman w e wszystkich rachunkach i inte
resach pieniężnych pomaga, zresztą tak będziesz robić, jak się da, najważniejsze g ło w y nie tracić. W piątek lub sobotę przejdź się d o policmajstra po tę kartkę, a m oże dostaniesz zpow rotem podanie. Pasport z „W id e m “ w ażny jest do lipca roku p rzy
szłego, są tam też 2 metryczki dzieci. Pam iętaj też o Styblu, może Ci co kiedy pomoże, jak rów nież m eże się p. Maliszewski zjawi. Zresztą staraj się jeśli można, aby Jana w Rudzie utrzymać, bo może się to wszystko dobrze skończy. Całuję Was i pozd ra
wiam serdecznie W asz kochający tatuś — W ojtek Salwa.
P. S. W idziałem w cyrkule, że tam wszyscy mają jedzenie z sobą, to i ja wziąłem z sobą 2 chleby po 10 kop. i za rubla czekolady. O jedno C ię proszę, nie przychodź do cyrkułu, oszczędź sobie i mnie boleści. — T w ó j W ojtek.
W ogrodzie u p. M iniewicza, jest to duże lustro z C egiel- nianej, może by się dało za co bądź je sprzedać, za jakieś 25— 30 rb. P o zd ró w też odemnie pannę Helenkę, m oże się da dobre interesy robić na G łównej. Pa pa pa.“
O pisyw ać pożegnania w cyrkule nie będę, g d yż było to ponad me siły, dość, że noc jedną spędziliśmy niczem śledzie, gdzie mimo wszystko uporczywie prześtadowała mnie w prost m elodja z m odnej w ów czas operetki: Ta noc, ta nasza pierwsza noc, ach ileż nam upojeń da...
Niestety brak było najprymitywniejszych w arunków dla upojeń, g d y ż po nocy spędzonej w cyrkule, zaraz po południu kazano nam
się zabierać w drogę.
P o przeprowadzeniu i ulokowaniu nas w w agonach na dw orcu fabrycznym, odtransportow ani pod silną ekskortą przyjechaliśmy, na punkt zborny przymusowych em igrantów, na P ra gę do W arszawy, gdzie zastaliśmy już kilkaset osób przybyłych uprzednio. Było to zbiorow isko osób różnego wieku i narodowości, oderw anych od dom ów i w arsztatów swych, a oczekujących z rezygnacją na dalsze koleje niepew nego i tajem niczego losu.
W międzyczasie udało mi się przesłać przez znajom ego w y p a d k o w o spotkanego w W arszaw ie kilka słów żonie swej, które to pomieszczam niżej:
„W arszaw a, 17. IX. 1914 r. Kochana Dorciu! W czoraj o 12-ej w nocy przyjechaliśmy do W arszaw y i zatrzymano nas na Pradze w Kom endzie Etapow ej, skąd po zebraniu około
1000 chłopa, odtransportow ani będziemy do M oskwy, co nastąpi około soboty praw dopodobnie, gdzie zkolei będziem y rozdzie
leni i przesłani do wyznaczonych miejsc pobytu. C o słychać w domu, czy Edzio zd ró w ? Jak się zachowują moi w rogow ie, g d yż przy przeprowadzaniu nas na dw orzec pieszo ul. Piotrkow ską do Przejazdu widzieli mnie od Gundelacha, a praw dopodobnie i od Seidlerów , cieszą się w ięc pewnie. Niechaj im to będzie na zdrow ie. Opisz mi dokładnie wszystko w liście, który prześlesz mi pod adresem, który Ci podam później. Bądź zdrow a i staraj się o ile możesz w raz z dziećmi utrzymać się. P o zd ró w odemnie wszystkich. Całuję Cię tysiąckrotnie. W asz kochający tatuś W . Salwa.
„G d yb yś ten list otrzymała w piątek, to odpisz mi pod adresem:
Etapow a Kom enda — W arszaw a-P raga — dla W . Salwy. Adresuj naturalnie po rosyjsku".
Rozejrzaw szy się bliżej w tem zbiorowisku ludzi i wysłuchawszy najróżnorodniejszych opinij, jak i dociekań na temat naszej marty- rologji, przyszedłem do wniosku, żem zbyt słabo zabezpieczył się na czekającą mnie drogę, g d yż mam zaledw ie z sobą trzydzieści kilka rubli. N ie starałem się ubezpieczać bardziej z uwagi, że ci wszyscy którzy w yw iezieni zostali kilka tygodni wcześniej i rozproszeni po całej Rosji donosili, że się im stosunkowo nieźle pow odzi. Otrzym ali mieszkania i dobre utrzymanie, a i zarobić można stosunkowo łatwo, jeśli kto chce pracować. Nasza natomiast grupa, ma być skierowaną podobno na Syberję, w ięc siłą taktu, z uwagi na całkowitą niezna
jomość terenu i w aru nków egzystencji na miejscu, znając raczej jedynie i to dość pow ierzchow nie samą Syberję z historji naszej i opisów pełnych grozy, należało zaopatrzyć się w pokaźniejszą sumę dla zabezpieczenia się od wszelkich niespodzianek. N ie dość tego, zdołałem już z tej b. niewielkiej sumy pożyczyć kilku mym towarzyszom niedoli po kilka rubli, g d y ż z pośród nas niestety znaj
dowali się ludzie, pochw yceni bezpośrednio na ulicach i nie zaopa
trzeni ani w g otów k ę, ni też w ubranie. Sam także sprawiłem sobie buty z cholewami, w oczekiwaniu syberyjskich m rozów.
W o b ec teg o napisałem do przyjaciół mych w W arszaw ie pp.
Marjana Fuksa i Feliksa Richlinga, z prośbą o dostarczenie mi pewnej sumy na drogę.
T e g o ż dnia przyszła do obozu p. Fuksowa i opow iedziała mi swą dolę, a mianowicie, że mąż jej wyjechał rów nież z wycieczką w przeddzień wybuchu w ojny do Niemiec, dla dokonania zdjęć fotograficznych i został tam zatrzymany. M im o to dostarczyła mi 15 rb. a nazajutrz p. Richlingow a odwiedziła mnie także w obozie i przyniosła rb. 20. Byłem zatem Krezusem w porównaniu z chude- uszami, mymi przypadkow ym i towarzyszami.
W dn. 21. 9. 1914 r. zdołałem przesłać drugi list żonie, w którym piszę:
„W arszaw a, 21. 9. 1914 r. Kotuśku kochana! proszę C ię bądź dobrej myśli i staraj się utrzymać m ożliwie. Ja zdołałem pożyczyć sobie trochę pieniędzy tu na miejscu, a m ian ow icie:
od p. Fuksowej 15 rb. i p. Richlingow ej rb. 20.— kupiłem sobie także buty z cholewam i w oczekiwaniu tego wyjazdu.
Z W arszaw y w yjedziem y pewnie z w torku na środę do M oskwy, a dopiero stamtąd dalej. Jacyż tu panow ie nie siedzą. Dostajem y tu codziennie chleb, cukier, herbatę i 2 razy zupę z mięsem i kaszę jaglaną suchą. C zy duży miałaś targ w czasie żydow skiego N o w e g o Roku ? Całuję C iebie i dzieci.
W asz kochający tatuś — W . Salwa. Następny list w yślę Ci aż z miejsca pobytu ".
„P . S. Przem yśl już bombardują, a są tam ciocie i Bo- chusowa“ .
Mieliśmy pozostaw ać w W arszaw ie przez kilka dni jeszcze, aż tu całkiem nieoczekiwanie w nocy od prow ad zon o nas, w dalszym ciągu pod silną eskortą na kolej, w dodatku doczepiono do na
szego pociągu kilka w a g o n ó w w yładow anych przestępcami krym i
nalnymi, których także ew aku ow ano z więzień w głąb Rosji. W taki sposób opuściliśmy W arszaw ę. Z towarzyszeniem ciągłych awantur i kradzieży, urządzanych przez jadących z nami przestępców, w lokąc się przez szereg dni i nocy, praw ie nie zatrzymując się na poszcze
gólnych stacjach, a M oskw ę omijając starannie, dostaliśmy się w reszcie d rogą na Samarę i Kurgan, stacja graniczna Europy z A zją, — d o Czelabińska. W Czelabińsku w yp ad ł dopiero pierw szy dłuższy postój i tam mogliśmy poczynić jakie takie zakupy. Tutaj też poraź pierwszy zetknąłem się pośrednio z wojną, w postaci całego pociągu rannych Austrjaków . Byli to przew ażnie młodzi chłopcy, w w ięk szości W iedeń czycy lub z okolic W iednia, g d yż porozum iewali się z sobą czystym akcentem wiedeńskim. W szyscy też pewnie byli kato
likami, g d yż każdy z nich miał zawieszone na piersiach krzyżyki i szkaplerze.
W id o k był wstrząsający, patrząc na niedolę tylu tysięcy mło
dych ludzi, tyle zniszczonych istnień ludzkich, których w zaraniu straszliwa kośba — śm ierci-wojny tak k rw a w o napiętnowała, że nie można było nie uronić łez. B o i cóż za cel był zabieranie tych ciężko rannych ludzi do niewoli i w yw ożen ie ich w głąb Rosji, nie m ogąc im jednocześnie zabezpieczyć należytej pom ocy w pociągach.
Jednocześnie muszę zatrzymać się na jednym szczególe, od biega
jąc lekko od w łaściw ego toku opowiadania, a mianowicie, przerzynając całą połać Rosji Europejskiej i spoglądając na te niezmierzone łany zbóż, nieogarnione lasy, plantacje buraczane i pastwiska, obejmując w zrokiem ten kolosalny w swych rozmiarach i bogactw ie spichrz Europy, z trudem można było sobie uzmysłowić ogrom i boga ctw o Rosji.
N a jednej z podrzędnych stacyjek po zatrzymaniu się naszego pociągu, opadła nas chmara chłopstwa, dopytując się służby kolejo
w ej: „ A eto kto takije?“ , g d y się dowiedzieli, że to „A w s trijcy i Ger-
mancy“ w ted y odczuliśmy całą głuchą nienawiść, jaką żywili do nas, zawartą w zdaniu: „ O t dali by nam, my by ich wsiech tak pariezali“ , dość miła i niezwykła perspektywa!
W reszcie skończył się pobyt w Czelabińsku, jako jedną z cha
rakterystycznych cech zapamiętałem ciekawy fakt, a m ianowicie ude
rzyła mnie niezwykła w naszych stosunkach taniość prod u k tów ży w nościowych, choćby mięso, które w tym czasie kształtowało się tam w cenie 5— 7 kop. za funt. N a poszczególnych stacjach kolejow ych otrzym ujem y w rzątek na herbatę, w czasie ob iad ów zaś zupę, kaszę i t. p. w zględnie jeśli nie trafiam y na punkt żyw nościow y, otrzym u
jem y ekwiw alent w postaci 20 kop. na głow ę, za tę cenę można naturalnie uzyskać na dw orcach w iele rzeczy. Dotarliśm y wreszcie do Kainska, Jenisejskiej guberni, gdzie zatrzym ano transport nasz na okres 2 tygodni. Transport wstrzym ano w drodze nieoczekiwanie, przydzielając nam kw atery w domach prywatnych oraz koszarach.
W ra z ze swą grupą otrzymaliśmy locum czasowe w domu kupca Łabanow a. B ardzo sym patyczny dw orek drewniany piętro
w y, gdzieśm y się dość w ygod n ie urządzili. Jedną z pierwszych funkcji było pójście do łaźni, o której marzyłem przez cały okres podróży, a następnie kinoteatru, w którym także bardzo daw no już nie byłem.
M iędzy innemi zostałem któregoś dnia przem ianowany na „Stry- jaszka“ , pod którym to imieniem znany byłem całej grupie. T a świeża nazwa przyswoiła się szybko i przylgnęła do mnie na cały okres pobytu na Syberji, a powstała w czasie drogi, g d y jadąc w w agon ie tow arow ym , otw artym na przestrzał, czułem się zmuszonym to w a rzyszy m itygow ać naszych najmłodszych, zbyt figlarnie nastrojonych i nie liczących się nieraz z obecnością naszą, co niezawsze licowało z pow agą. W grupie naszej, w której zżyliśmy się w yją tk ow o i sta
nowiliśmy stosunkowo zgraną paczkę, figu row ały tam miłe typy p o chodzenia łódzkiego jak bracia Ulrichowie, Zenon Peuker, Haupt, Maj, Backer, Schubert, M ajewski z Pabjanic, Obicki, Kutra, Kaplet, Sadlik, Kunicki, Rogow ski, W eigel, Erben, Greinert, Der, John, Szlenkier, W eigle, Porankiew icz art. malarz, Grzeszczakowski, Schnec- weis i wielu innych.
O dp oczyw ając w ciągu 2 tygodni po dotychczasowych tarapa
tach i w łóczędze, łowiliśm y z utęsknieniem wszelkie odgłosy docho
dzące nas z dalekiego kraju, jak rów nież z frontu. Zmuszeni prze
byw ać w stałym kontakcie z komendantem miasta, będącym dla nas sw ego rodzaju bogiem , panem życia naszego, nieraz wysłuchiwa
liśmy ciekawych w ielce w naiwności swej wynurzeń, w sprawie zmagania się n arodów i k o ń cow ego rezultatu, w form ie zupełnego rozgrom ienia Niem iec i bezapelacyjnego zajęcia Berlina w ciągu naj
krótszego czasu, a wszystko m otyw ow an e tem, że car tak chce, taka jeg o wola. W ielce ciekawe te wynurzenia miały zwłaszczcza miejsce w czasie wszelakich kolacyjek, urządzanych przez mych przypadkow ych tow arzyszy bogatych niemców. G otow iśm y byli już zacząć wierzyć
w bitność i brawurę bohaterskiej armji rosyjskiej, gd yb y nie końcow y rezultat. A i częściowych zgrzy tów nie brakło i w ów czas już, w fo r mie wieści o oddaniu W a rszaw y niemcom.
Charakterystycznie przejawiła się w iadom ość o zajęciu W arsza
w y w naszym transporcie, g d y u większości internowanych nie wzbudziła żyw szego zainteresowania, w zględnie w ręcz przeciwnie niżby teg o życzyły sobie pew n e odłamy społeczeństwa, aż do moskali włącznie, to natomiast w ow ych przyczepionych nam wagonach, a w ypełnionych więźniami, w yw iezionym i z W arszaw y, objawiła się w ręcz rozpacz, wynikająca z gorącej miłości, jaką mimo wszystko żyw ili ci ludzie na dnie swych serc dla swej W arszaw y. Był to spontaniczny wybuch szczerego patrjotyzmu lokalnego, zdolnego w każdej chwili rozprzestrzenić się i objąć kraj cały, przem ów ił w tedy w całej pełni pierwiastek m ocno zagłuszony i nigdy nieuzewnętrz- niający się, a była nim miłość kraju i instynkt narodu. P o b y t w K a ' insku nie był zbyt urozmaicony. Miasteczko małe i dość bezbarwne, położone nad rzeką Kan, prócz ładnej starej synagogi, łuku triumfal
nego, w zniesionego B ó g jeden w ie z jakiego pow odu, W łodzim ie- rzow skiego soboru w rynku, oraz dużego kompleksu now ych koszar, nic więcej nie posiadało.
Nadszedł wreszcie czas rozpoczęcia dalszej w ędrów ki, której kres miał nas^ąoić niezadługo lecz przedłużył się na długie lata.
Opuściliśmy w r.szcie po 2 tygodniach Kainsk przenosząc się do Irkucka.
Przybyliśm y tam w Dzień Zaduszny. N a dw orcu otoczono nas w zm ccn;onym kordonem policji, g d yż w przeprowadzeniu nas do odległej Irkuckiej „peresylnoj tiurm y“ brała udział prócz p o d w ójn ego kordonu pieszej i konna policja. P rzep raw iw szy się przez pon ton ow y most na A ngarze, prow adzeni byliśmy bocznemi ulicami miasta i po pow tórnem przejściu przez most na U szakówce dopływ ie A n gary, opasującej miasto, ujrzeliśmy wyłaniające się kontury ponurej „p e re
sylnoj tiurm y“ . I g d y w idokiem A n gary, toczącej swe w artkie kryszta
łow e fale, byliśmy zachwyceni, tak niesamowity i pełen grozy w idok m urów więziennych, mających swą okropną historję w życiu wielu naszych pokoleń, byt iście wstrząsający. Idący obok mnie Kaplet na ó w w idok i myśl, że nas także zamkną w tych murach pobladł, lecz niestety, szybko musiał osw oić się z tą w ielce niemiłą perspektywą, g d yż po chwili wkraczaliśmy już na duży dziedziniec więzienny, o to czony pahsadą drutów i parkanami, gdzie przestaliśmy na trzaskają
cym mrozie kilka godzin.
Szczęśliwie bez poważniejszych konsekwencji o w e g o postoju na dziedzińcu, ulokow ano nas wreszcie w celach więziennych i tu dopiero rozpoczęła się praw dziw a męczarnia. Osadzono nas w dużych izbach o belkowanych powałach, gdzie ściany i belki pokryte były całemi serjami nazwisk i napjsów wycinanych w drzew ie przez poprzednich przymusowych lok atorów tych izb, w dodatku zapewne gw o li w spół
życia lokow ano nas po 50 — 60 osób w izbach obliczonych na 20.
A tm osfera panowała tam ciężkawa, z uwagi już to na ścisk i zaduch
panujący, już to z tego też względu, że wszystko trzeba było załatwiać w celach. Były to niczem średniowieczne tortury, zwłaszcza dla ludzi starszych i przewrażliwionych, a tych nie brak było m iędzy nami.
N a pryczach musieliśmy układać się warstwam i formalnie, któregoś dnia złożył nam w izytę pewien dygnitarz i malarz Porankiew icz inter- w enjow ał na pół z płaczem w kwestji słusznego traktowania braci słowian, lecz niewieki to odniosło skutek, g d yż około 2-ch tygodni musieliśmy spędzić w podobnych warunkach, urozmaicając sobie czas, każdy w e własnym zakresie.
Spędzaliśmy czas dosłownie, jak na Syberji, z cel w yprow adzano nas tylko raz dziennie, zrana na małą przechadzkę po dziedzińcu, w tym też czasie 4-ch kolejno z pośród nas usuwało stale kadź wielką, służącą, jako rezerw at dla wszelkich ubocznych funkcji fizjo
logicznych, no i jeśli na noc przypadkiem okien nam nie zamknięto, m ogliśm y przez kraty spoglądać sw obodnie w gw iazdy. P o smutnym 2-tygodniowym okresie na usilne starania nasze oddano nam świeży budynek 2-piętrowy, mający służyć, jako więzienie dla kobiet, był to wielki krok naprzód, choć nie bez przykrości, w form ie w ilgoci i stałego kapania w od y ze ścian i sufitów, nie obyło się. Mim o to trakto
waliśmy ow o poszerzenie przestrzeni, jako specjalną łaskawość władz, tembardziej, że mogliśmy sobie pozw alać na tak luksusową przyjem ność, jak podziwianie bez ograniczeń z za krat korytarza, m alowni
czego widoku na w zgórze za Uszakówką i klasztor Litwincewa.
Niestety, nigdy nie dość jednej biedy naraz, po przyjeździe do Irkucka, okazało się, że z całej mej g otów k i pozostało mi aż 20 kop., które notabene zdołałem w ydać jeszcze przed wkroczeniem w mury więzienia.
Pozostało jedynie ograniczyć się do strawy rządowej, t. j. zupki więziennej i czarnego chleba, jak tylko czarnym może być chleb w ogóle, a zwłaszcza w tej przebogatej w chleb Rosji. Był w praw dzie w zabudowaniach więziennych sklepik, gdzie można było nabyć wszystkie niezbędne rzeczy, cóż kiedy dla podobnych tranzakcyj rów nie niezbędnemi okazały się pieniądze. W ów czas uprzytomniłem sobie, że jednak podobno g d y kto chce pracować, zawsze może, w ięc rozpocząłem sposób zarobkowania od łatania koszul tow arzy
szowi niedoli Sadlikowi, za ekwiw alent w postaci pół funta wędzonki.
Inna rzecz, że w jakiś czas potem tenże Sadlik w ym awiał mi, jakoby mnie dożywiał, no ale jest to normalne i zbyt ludzkie, by można brać w rachubę. P e w n eg o dnia, a raczej ściśle m ówiąc pewnej nocy, jeszcze w pociągu w czasie naszej wielkiej w ędrów ki, odczułem w e śnie, gdyż zawsze starałem się noce spędzać śpiąc, otóż odczułem, jak mnie ktoś tak bardzo serdecznie obejmuje, żem m im owoli roz
budził się i zdumiony, spoglądałem długo na śpiącego obok mnie towarzysza Sadlika, co nie przeszkadzało mu w yczyniać najdziwniej
szych, a zarazem najśmieszniejszych min i ruchów i ściskać mnie w ielce serdecznie. O tóż ochłonąwszy wreszcie rozbudziłem m ego to w a rzysza i zapytałem o p o w ód nagłego i nieopanow anego w ylew u uczuć, lecz czar niestety już prysł, przyznał mi się jednak, że śnił wielce
pięknie, a m ianowicie śnił jakoby znajdow ał się w domu swym i pie
ścił synaczka sw ego. Pozatem różnie u różnych przejawiała się no- stalgja za domem. Jedni znosili to bardziej heroicznie, będąc o d p o r
niejszymi w ogóle, inni byli całkowicie złamani, jak naprzykład tow.
Grzeszczakowski, który w o g ó le na nic nie reagował, a czynił w raże
nie, jakby starał się przebić w zrokiem przestrzeń by dojrzeć dom swój, żonę i dzieci swe, czuł się bardzo pokrzyw dzony przez los, tak jakby jedynie jego jednego doświadczał w ten sposób, a jeszczcze inni, jak malarz Porankiew icz, najwyższą krzyw dę upatrywali sobie w rzeczach błahych, w rodzaju niemożności posiadania co dnia w zo ro w o zaprasowanych spodni. Postanowiłem ulżyć doli tego osta
tniego i sprawić jednocześnie chłopcu setną uciechę, biorąc od niego spodnie m ocno w praw dzie już zębem czasu i nieposzanowaniem nadwyrężone, nam oczywszy je uprzednio obficie, ułożyłem na stole, na którym myśmy z Zygmuntem Kunickim sypiali, no i rano Poran- kiew iczow i uciesznie zdumionemu i oszołomionemu wręczyłem idealnie zaprasowane spodnie. D ługo jeszcze potem zachodził w głow ę, jak można w więzieniu bez najprymitywniejszych przyrządów uczynić rzecz tak wielką.
W podobny sposób upłynął trzeci tydzień naszego pobytu w Irkucku, lecz nie sądzonem było nam jeszcze pozostaw ać w sp o
koju, g d yż po udzieleniu nam biletów aresztanckich z uwagą w p ra w dzie „b ez kajdan", podzielono nas na dw ie grupy w edług przyna
leżności, t. j. poddanych niemieckich, których cofnięto też zaraz do Jenisiejskiej guberni i austrjackich t. j. naszą grupę, przesyłając nas początkow o do Czyty, gdzie ulokowani zostaliśmy w podobnym w ię zieniu, gdzie spędziliśmy okres 2 tygodni. Zaraz też na wstępie zapadłem trochę na zdrowiu, przeziębiając się silnie, lecz duża dawka aspiryny, zastosowana przez starszego z braci Ulrichów, zapobiegła groźniejszym komplikacjom. I tu mieliśmy w izytę atamana kozackiego generała Kijaszki, który choć w iele interesował się naszym losem, nie m ógł zapew ne w płynąć na jego popraw ę. Curiosum stanowiło menu nasze, składające się stale i jedynie z solonych w praw dzie, lecz cał
kiem przegniłych ryb, my zjadając to świństwo, w yw oływ aliśm y zdu
mienie nawet u tak niewrażliwych ludzi, jak kucharze więzienni, którzy aż sugerowali nam myśl o buncie, jako proteście przeciw tak złym racjom żyw nościow ym . W p ra w d zie poraź pierwszy w Czycie, zdo
łaliśmy w idocznie żyw iej zainteresować rodaków , zamieszkałych na miejscu, g d yż w więzieniu poczęły się ukazywać przesyłki ż zewnątrz, zawierające żywność i tytoń. C óż one jednak znaczyły w obec 250 chłopa w ygłodzon ego. Zw ykle też dostawały się one do rąk garstki 10-— 15 osób uprzywilejowanych, posiadających już plecy nawet w za
rządzie więziennym. Smutny był w id ok mych towarzyszyszy, tych bez grosza przy duszy, g d y musieli przezwyciężać potężną żądzę zapale- lenia papierosa, którego niestety nie posiadali, a tak bardzo łaknęli.
Z konieczności musieli zadawalać się wchłanianiem dymu tyton iow ego nozdrzami. K tóregoś dnia udało mi się zarobić pół rubla od naszego
„dziedzica" za pozszywanie mu kożucha, wypraw iliśm y sobie w ó w
czas ucztę, dla siebie zdobyłem glon ślicznego białego chlebusia, a kilku z tych najbardziej upośledzonyoh przez los otrzym ało paczkę machorki i bibułkę. B ó g dobry jednak nie pozw olił zginąć nam marnie. W najbardziej krytycznej chwili, któryś z naszych tow a rzy szy, w idocznie opanow any już przez gorączkę głod ow ą, począł w g łę biać się w zawiłe arkana w ęzłów rodzinnych i stopnia pokrew ieństw a swych najbliższych i objaśnił nam naraz nowinę, za którą daj mu B oże wszysto czego zapragnie, a mianowicie, że posiada w samem centrum miasta szwagra, który ze swej strony ma jakoby magazyn uniwersalny, a zw ie się w ielce obiecująco Jagoda.
Obskoczyliśm y chłopca i dalej m olestować g o „Pisz-że człopie do sw eJ Jsgódki, niechże będzie wybawieniem , tym jasnym promieniem słońca na naszym ogrom nie brudnym czy zachmurzonym horyzoncie".
Chłop naturalnie lekko ogłupiały z nawału wrażeń, w ziął i machnął epistołę o tem, że siedzi tu w C zycie w więzieniu, że kompanję ma godn ą i czeka chleba, mięsa, tytoniu i rubli. N astępnego dnia prze
m ów ił Jagodą, występując godn ie z ogrom nym koszem specjałów
„pirw sza klasa" i 25-rublami. P rócz ow ych rubli i kosza naturalnie spałaszowaliśmy wszystko, żal tylko że to nie codziennie święto, bo jedynie 3 dni trw ał ó w osobliw y bal. Przerw a nastąpiła z uwagi, że władza więzienna, chcąc się pozbyć kłopotu wysłała nas do Nerczyń- ska. Jechaliśmy 2 dni, przybyliśm y na miejsce o północy w cudowną noc, roziskrzoną gwiazdam i i stężałą na trzydziestukilku stopniowym mrozie pośw iatą księżycową, g d yż pewnie i księżyc zmarzł, bo aż posiniał biedaczek. Przejęcia nas na dw orcu nerczyńskim dokonał jakiś kapitan, komendant miasta, i przedefilowaliśm y około 4 kilo
metrów' przez uśpione miasto do bram więziennych. Tam był ch w i
low o kres naszej podróży, g d yż okazało się, że „naczalstw o w go- rodie gulajet" i nie miał nas kto przyjąć, posłano zaraz w praw dzie gońca, lecz nim o w o „naczalstw o" przyszło, czuliśmy się trochę, jak ow a żona Lota. U lokow ano nas dość wcześnie jednak w celach, gdzie spędziliśmy noc.
Pierw szy dzień pobytu w Nerczyńsku był imponujący, zrana śniadanko dość obfite, w południe obiadek, ale jaki obiadek, w pierw szej chwili traktowaliśm y go, jako zwykłą halucynację, zbyt silne uderzenie krw i na mózg, co jednak nie przeszkadzało nam ulokow ać w sobie pyszny rosołek z makaronem i ob ow iązkow ą kaszę. Była to maleńka różnica w aprow idow aniu nas tu, a w Czycie. Niestety co jest dobre to się szybko kończy. Nazajutrz p oprow ad zon o nas do urzędu policyjnego, odczytano nam instrukcję, jak się mamy za
ch ow yw ać na przyszłość, objaśniono nas, że, panow ie jesteście wolni, możecie się rozgościć w mieście, jak kto chce i może, dla niezamoż
nych także ustępstwo, g d yż m ogą ulokować się w koszarach, które stoją wolne, lecz nieopalane. W inniśm y się m eldow ać raz w ty g o d niu dla kontroli byśmy nie pozw iew ali i tam też otrzym yw ać będzie
my po 20 kop. dziennie na głow ę. Ruch się naturalnie wszczął zaraz w naszej partji ogrom ny, kto miał na to, pobiegł w te pędy do hotelu, by raz dobrze wreszcie w ypocząć i czuć się trochę człow ie
kiem, inni udali się na inspekcję mieszkań prywatnych, by módz gdzieś locum jakieś znaleść, a inni jeszcze między innymi i ja p o zo
staliśmy w urzędzie, bo tanio i ciepło i ludno. W ieczorem spotkała mnie miła niespodzianka, g d y przybiegli po mnie Kunicki i Szubert, oznajmiając że uzyskali lokal w domu drukarza Gajkina i bez
„S tryjk a" nie zechcą tam mieszkać. P o niejakim wahaniu, ot tak dla form y raczej, zgodziłem udać się z niemi chłopakami do naszego
Boi. Kraszewska.
lokalu. Miało to miejsce w dn. 5 grudnia. P o k ój mieliśmy w praw dzie obszerny, ale na tem i koniec, nic pozatem nie znajdow ało się w nim.
Zaraz też wieczorem przyszli sąsiedzi naszych gospodarzy, popatrzeć na to dziwo, na ,,awstrijcew“ , lecz w idocznie nic specjalnie osobli
w eg o w nas nie d ostrzegli, g d yż obyło się bez żadnych nadzwyczaj
nych przypadków. Trzeci dzień pobytu w naszym now ym lokalu, stał się dla mnie chwilą przełom ową, g d yż gospodyni nasza w y je chała w swe strony rodzinne aż do Bałagońska po za Irkuck, p o zo
stawiając na mej g ło w ie troskę w yżyw ienia nas. K om ora była w praw dzie obficie zaopatrzona, w ięc też „S tryje k " nie namyślając się długo jął szafow ać skarbami natury ukrytej w niej. T rw a ł ten stan przez okrągły miesiąc. P o pow rocie naszej gospodyni, g d y przekonała się o spustoszeniu poczynionem przez nas w jej zapasach nie w iele m ówiąc w ystaw iła nam rachunek, który op iew ał mniej w ięcej w w ysokości 8 rb. na głow ę. W międzyczasie moi chłopcy zadzierzgnęli znajomość z domem pp. Kraszewskich, domem wielce miłym i sympatycznym. Pan Feliks Kraszewski, żołnierz w ojn y japoń
skiej, organista z zaw odu,'”chłop ogrom nie dobry z kościami i p. B o lesława, zwana przezemnie „G w ia zd ą S yberji“ , okazywali nam tyle zajęcia, d o w o d ó w sympatji i ciepła rodzinnego, że pozostanie to na-
Pałac Butina obecnie Gimnazjum Żeńskie.
Jest tam jeszcze dość dobrze zachowany ogród zimowy, składający się z rzadkich okazów flo ry podzw rotnikow ej.
zawsze w sercach naszych, jako jedno z najmilszych wspomnień, naszego nieoczekiwanego i niew łasnow olnego pobytu na Syberji.
Często w ięc zbieraliśmy się u pp. Kraszewskich dla miłej p o gaw ędki i drogich nam wspom nień o wszystkich najbliższych p o zo
stałych w kraju. Poznaliśm y tam także p. M arję F ieod orów n ę Kiczakow ą oraz córkę jej, smukłą czarnooką szesnastolatkę W ie rę i m ałego jej synka Aleksandra. P. Kiczakowa, jako właścicielka kilku dom ów, między innemi domu, w którym odnajm owali mieszkanie swe pp. Kraszewscy będąc osobą bardzo zamożną, urządzała często sympatyczne przyjęcia dla naszej braci, a jużz okazji świąt, czy imienin uczty były w całym słowa znaczeniu. W iele u nas się m ówi o obficie zastawionych stołach wielkanocnych, ale g d y po raz pierw szy ujrzałem zastawione stoły w Nerczyńsku, to ni mniej ni więcej tyłkom ze zdumienia otw o rzy ł gębę, wyrażając się delikatnie.
Sam o miasteczko niewielkie, oddalone od głów nej arterji kole
jow ej i połączone lokalną od n ogą z nią, prócz starej cerkwi, poło
żonej kilka kim. od miasta w tak zwanem starem mieście, bedącem zaczątkiem daw nej osady, nie posiada nic osobliw szego. Jest tam w praw dzie jeden budynek historyczny, będący dawnym pałacem jednego z pierwszych przem ysłow ców Nerczyńska, b. właściciela złotodajnych kopalń Butina.
Zam iłowanie do kw ia tów jest tam ogólne, w każdym zamożniej
szym domu salony toną form alnie w pow od zi kw iatów . Zdum iony byłem poprostu bogactw em i ślicznie hodowanem i odmianami kw ia
tów . C zeg o tam nie spotykałem, widziałem cały pokój opleciony fikusem elastica, k tórego liście dochodzą rozmiarami do 60 ctm.
długości, ogrom ne ilości palm wszelakich gatu nków ja k : Feniksy, Kentie, Chameropsy, Cykusy. Z pośród kwitnących spotkać można było, wszelkie odmiany A m arylisów , Gloksynji, B egonji bulwiastej, Róż, Kamelji, A zalji, Hibiskusów a nawet Irysy i Płom yki zimo- trw ałe są tam hodow ane w doniczkach.
O w o bo ga ctw o i łatwość hodow li kw ia tów o każdej porze roku da się wytłum aczyć częściow o tem, że w ybitnie rzadkim w y padkiem są dnie pochmurne, dzień każdy pławi się tam poprostu w promieniach słońca, rzadko w którym roku można doliczyć się 30 dni zachmurzonych. R ok 1915 w którym m rozy dochodziły do 52° Reaumura, g d y zdawało się, że życie całe zamrze, dzięki słońcu i spokojnemu powietrzu, nie daw ały się zbytnio w e znaki i nie przejm ow ały nas lękiem.
W racając jednakże do naszej gospodarki, przeżywaliśm y okres b. krytyczny, po uskutecznionym obrachunku z naszą gospodynią, trzeba się było w ziąć do pracy i to z całą energją. Zacząłem w ięc produkow ać sztuczne kwiaty, które sprzedawałem pp sklepach, a na
w e t w jednym ze sklepów oddałem w komis koszyczki i inne ozdoby.
Interesy poczynały iść dobrze, dość że np. na B oże N arodzenie utar- gow ałem rb. 16, z których kupiłem sobie kalosze, rękawiczki i t. p.
niezbędne rzeczy. Jednakże nie koniec był naszym kłopotom , nie
w ypłacalność koleżków zmusiła nas do opuszczenia zajm ow anego do tej pory mieszkania. — Przeniosłem się w ięc do zajezdne
g o domu na dalekiem przedmieściu. — Była to typ ow a syberyj
ska knajpa, gdzie za 2 ruble miesięcznie dostać było można tap
czan w pokoiku obliczonym na 2 osoby, tam też zamieszkiwałem w spólnie z A ntosiem Majewskim i w dalszym ciągu produkowałem sztuczne kwiaty, a nawet fabrykację swą poszerzyłem, zatrudniając dwuch pom ocników. K w iaty wysyłałem aż do odległej stanicy k o zackiej Stretińska, gdzie przebyw ała partja naszych tow arzyszy i oni je rozsprzedawali na miejscu. Był to zyskow ny proceder, g d y ż róże np. sprzedawałem po 25 kop., co było w ysoką stawką. Uciążliwa jednak była to praca, to też g d y gospodarz knajpy, zw rócił się kie
dyś do naszej grupy z zapytaniem czy nie ma między nami kucha
rza, wszyscy zwrócili się do mnie, przekładając, bym przyjął na siebie
Grupa naszych i oficynka przy ul. Ziensinowskiej.
rzuciłem robienia kw iatów , które w ykonyw ałem po pow rocie z kuchni, t. j. po 11 w ieczór, następnego dnia po wydaniu obiadu, rozsprzeda- wałem na mieście. Stan taki trw ał przez miesiące: luty i marzec.
W kwietniu moi towarzysze, którzy mnie w prow adzili na p o sadę kucharza, przyczynili się także do porzucenia tejże przeze mnie, g d yż pokłócili się z gospodarzem , awanturując się, jakobym nierówno dzielił porcje m iędzy niemi. D o porzucenia tak rentownej posady skłonił mnie ostatecznie Majewski, który będąc z zawodu tokarzem m etalowym i w o g ó le uniwersalnym majstrem, zarabiając znośnie, rzekł mi: „C h od ź Stryjek, gdzie będziesz u chama harował, z głodu na- pew n o nie zginiem y". W ynajęliśm y w ięc oficynkę w mieście za 8 rb.
m iesięcznego czynszu na ul. Ziensinowskiej od kupca Sobolew a. A le św ieżego sw ego fachu nie porzuciłem. Będąc jeszcze w oberży, ma
w ia ł mi nieraz nasz Zenończyk Peuker, „Z e się też „S try j“ chcę tak proponow ane mi obowiązki, g d y ż wszyscy będą m ogli korzystać z uro
zmaiconej kuchni, a nie jak dotąd jedynie z kapuśniaku i rosołu. P o częli fantazjow ać na tem at co „S tryje k " im przyrządzi, a więc:
barszcze, golonki z groszkiem, g rzy b o w e zupy, pieczyste tak jak się jadało w kraju, rybki w galarecie i t. p. specjały, do których co zamożniejsi z nas wzdychali. Tak mi skutecznie przedłożyli b ło g o sławione skutki mej pracy w dziale kuchennym, że ja który w domu nigdy nie objawiłem specjalnych życzeń, zjedzenia czegoś osobliw ego, nie będąc absolutnie smakoszem, tu siłą faktu zostałem kucharzem, z pensyjką rb. 10 miesięcznie i całodziennym utrzymaniem. Praca przy kuchni trwała od godz. 5 rano do 11 w nocy, z obowiązkiem 2-krotnego szorowania co tydzień kuchni całej no i podawaniem do stołu naszej grupie, g d yż gospodarz nie m ógł się nigdy z nimi p o ro zumieć w kwestji ich menu. Jednakże mimo pracy w kuchni nie za-
męczyć, ostatecznie m ógłby założyć na siebie kuchnię, jeśli bardzo teg o chce, a my byśmy się stołowali wszyscy, za obiad z 3-ch dań płaciłbym 40 kop. (obiad z 2 dań kosztow ał 20 kop.) Poszedłem w ięc do p. Zenona i zaproponowałem mu, że jeśli wpłaci mi zgó ry 12 rb.
za cały miesiąc, to jutro może zacząć stołować się u mnie. I tak zo
stałem właścicielem jadłodajni. Za uzyskane 12 rb. zakupiłem całe potrzebne nakrycie, jak rów nież ceratę na stół, a nawet firanki d o okien, jedynie garnki w ypożyczyłem od znajomych pań.
Zacząłem w ięc gosp odarow ać i po pierwszym zaraz miesiącu okazało się, że musiałem dołożyć pełne 6 rb. Pozostało w ięc jedynie
R ododendron dahuricum.
zwinąć kuchnię. O d teg o czasu żyłem, jak ptak w olny i niezależny, choć goły, lecz wesół, na wiosnę pracowałem trochę w ogrodzie, la
tem malowałem dachy, urządzałem przeprow adzki na swoich własnych barkach, koniec k oń ców przejadłem sw oje buty z cholewam i i jeden garnitur. Ratowała mnie dopiero wiosna. O d pierwszych kw iatów , któremi są sasanki (A n em on e pulsatila) zaczęły się ukazywać codzień to nowe, jak tak zwany w m iejscowym narzeczu „B agulnik“ (R o d o dendron dahuricum), krzew z rodziny różaneczników, pokryw ający w zgórza i podszycia lasów o miłej barwie fioletow o-różow ej, tak że w blasku słońca zda się obłoki różow e opadły na ziemię. Następnie ukazywały się drobne żółte mączki, całe stepy pokryte niezapominaj
kami, dzikie głogi i tawuły. Dość, że gdym w dniu 13 czerw ca na imieniny Antosia, wstałem wcześniej by pójść uzbierać mu wiązankę
z róż polnych i spirem, tom ją ledw ie m ógł pomieścić w dzbanie.
W szystkie w ąw ozy były pokryte konwalją, wszelkiemi odmianami leśnych storczyków i jaskrów, tak że człowiek żył w pełnym zachwycie.
B ywało w yjd ę w step, w w ą w o zy i' tułam się cały B oży dzień, nieraz o głodzie, g d yż i takie chwile miały miejsce, kładę się w tra
w ie na słońcu obrócę g ło w ę w p ra w o— lew o, wszędzie niezliczona moc kw iatów , barw, w powietrzu zawieszone roje muszek i m otylków, zw rócę oko w górę, ku niebu, do słońca, do Boga, ot otw iera się przestrzeń daleka, szeroka, niezmierzona, w dali góry, a wszędzie lasy, urwiska skalne nad rzeką Sziłką; spoglądam w zachwyceniu na piękno natury i wszechmoc Bożą i czuję się tylko drobnym atomem, mizernym pyłkiem, wrśród przestworza. Każda taka w ycieczka poz
walała mi zapoznawać się z całym szeregiem roślin i kw iatów , w i
dzianych po raz pierwszy, bezimiennych jeszcze. Zbierałem z nich wiązanki i zawiesiwszy u kija, dźwigałem ten miły ciężar wieczorem do domu. W domu wytężałem całą mą sztukę w nacinaniu ich i wstawianiu do w ody, by ożyły na now o, a sam wchodziłem do skle
piku chińczyka, w którym zaopatrywałem się w funt chleba, na kre
dyt, jeśli nie było czem zapłacić. N astępnego dnia natomiast w yb ie
rałem się z wizytam i do znajomych pań, by złożyć im te kw iaty i niezmiernie zawsze w praw iały je w szczery zachwyt. Stale mawiały mi, że jestem czarodziejem, jeśli potrafię w yczarow ać tyle piękna w kwiatach, k tórego one zrodzone i w ychow ane na tej ziemi nie dostrzegły nawet. Trudno ostatecznie w ym agać od mieszkańców tutejszych teg o rodzaju zainteresowań. Ludzie ci żyją życiem ściśle dom owem , oscylując m iędzy kinem a klubem; zimą także nic nie widzą. W p ra w d zie w edle obowiązującej tu tradycji na wiosnę, gd y kwitnie czeremcha, każda szanująca się rodzina w yjeżdża ob ow iązko
w o na łono natury, by urządzić tradycyjny piknik powitania wiosny.
A le i w danym w ypadku młodzież jest zbyt zajęta sobą, a starsi ogniskiem, przy którym przyrządza się w szelkiego rodzaju przysmaki, g d yż i to do tradycji należy. Miało to swą dobrą stronę, gdyż w czasie takiego pikniku, miałem nielada używanie, tu wchłonęło się śniadanie, tam obiad, ów dzie kolację, cóż kiedy nie m ogło to trw ać codziennie, bo choć „S tryja " wszędzie lubiano, nie nadużywał jednak uprzejmości.
Raz przeprawiłem się z tow . Greinertem na przeciw legły brzeg rzeki N erczy, bo w zgórza te zawsze mnie w abiły razem z wzniesio- nem krzyżem, który dom inow ał nad okolicą. N ie pożałowałem teg o b o wielką moc spotkałem tam ostów z rodziny Eryginum o pysznych stalowo-niebieskich kwiatach, masę żółtych nieznanych kw iatów . O d krzyża rzuciłem okiem na okolicę pagórkow atą. N a północy myśl biegła do Jakuckich pól lodow ych tak m alowniczo opisanych w p o wieściach Sieroszewskiego.
W racając do przyrody nie oddałbym pełnej krasy pól i łąk, gdybym nie wspomniał o całych dolinach, pokrytych kwiatem białej peonji, będącej chińską odmianą. N ie jest ona w praw dzie tak pełną
jak rosnąca u nas uszlachetniona już, lecz w rażenie całości jest im
ponujące; poza tern lilji cynobrow ych, zwanych u nas smolinosami i karm inow o-czerw onych lilijek o lśniących kwiatach, których łodyżki mają nieraz po dwadzieścia kilka kw iatów . Spotykałem także lilje różowo-m ięsistego koloru, o kw iecie drobnym , lecz mniej ładnym.
W końcu lata w zgórza suche, zasiane byw ają drobnem i astrami o barw ie liljowo-niebieskiej, a między niemi moc szarotek, tak że spoglądając na to odnosiło się wrażenie, że całun niebieski usiany gw iazdam i pokryw a ziemię całą. P rócz teg o ogrom na masa w szel
kich odmian rumianków, a szczególnie zwracająca uwagę jedna, a kwitnąca różow o, poza tem z pnących roślin z rodzaju Klem atisów od białego aż do ciemno-lila oraz p o w o je ró
żow e duże, które pokryw ają w yd m y piaszczyste, spotykałem ta k ie rośliny z uliścienia podobne do A ristolodji, jak rów nież wszelkie Rdesty, Rabarbarum, Ostróżki, Statice i białe A nem ony, tw orzące baldachimy pełne. C óż to za pyszny tw orzy materjał bukieciarski.
W spom nieć należy także o cmentarzach nerczyńskich, o rozrzu
conych na nich omszałych głazach kamiennych, na których zachowało się w yryte czy to imię, czy też data tylko, choć niew iadom o k o go kryje ziemia. M alow niczo zwłaszcza w ygląda cmentarz żydowski, położony na Wysokiem w zgórzu piaskowem i opasany murem, z za k tórego w ychyla się kilka sosen samotnych, i bielą się w słońcu kamienie nagrobków .
W e wrześniu 1915 r. przyszedł rozkaz, że w olno jest nam, jako internowanym zwłaszcza Polakom sw obodnie poruszać się na terenie Rosji, byle nie zbliżać się zbytnio do działań wojennych. K to w ięc posiadał jakiekolw iek środki po temu, m ógł jechać zaraz; inni czekali.
Byli m iędzy nami tacy, którzy węszyli tylko skądby można w ydostać g o tó w k ę i ci uwinęli się stosunkowo szybko z wyjazdem . Jeden z nich zdradził mi tajemnicę o w e g o źródła, t. zn. istnienia G ospod y Polskiej w Charbinie, które łącznie ze Związkiem Miast, w yd aje każdemu z rodaków jednorazow ą zapom ogę w wysokości 20 rubli. W ten sposób i ja zdołałem ubezpieczyć się w odnośną g otów k ę. Muszę przytem zaznaczyć, że poddani niemieccy otrzym ywali za pośrednic
twem konsulatów od sw eg o rządu po 15 rubli zapom ogi miesięcznej;
my natomiast nic absolutnie, to też po uchyleniu strawnego, jakie początkow o wypłacano nam, byw ały dość częste chwile, g d y nie mieliśmy za co nabyć funta chleba.
D o życia spędzonego w Nerczyńsku dodać muszę jeszcze to, że ludność tamtejsza jest bardzo dobrą, współczującą, uczynną i wierzącą.
Jeden fakt np.: żona pisarza policyjnego, której robiłem girlandę z kw ia tów sztucznych na obraz na wielkanocne święta, po zapłace
niu mi należności dodaje dużą babę, ładnie lukrowaną; zdziwiony pytam się jej co to ma znaczyć, a ona od pow iad a mi, że tu taki zwyczaj, aby człowiek obcy, zdała od swoich, lub więzień, nie mający domu, w takie św ięto nie czuł się obcym, pow inn o mu się ulżyć jego doli, by nie czuł się sieroco. Bardzo mnie to wzruszyło.
22
Drugi fakt: w czasie wieści z frontu o bojach kozaków amur
skich i w o g ó le pułków syberyjskich, jeden z nich zażądał, aby mu wysłano cudow ny obraz Matki Boskiej z T o rg i (w ieś w okolicy N er- czyńska) a za cudowną opieką B ó g udzieli zwycięstwa. P o sp row a
dzeniu obrazu do miasta i odprawieniu m odłów, specjalnym w a g o nem odesłano g o na fron t do pułku. Jeżeli dobrze pamiętam to po zw olę sobie zacytow ać jedną żołnierską pieśń, jaką kozacy sybe
ryjscy śpiewali jadąc na front.
I z tajgi z tajgi dremuczej O d A m u ra od rieki M ołczaliw oj g rozo j tuczi Szli na boj sibirjaki.
Z nimi szła byłaja sława Bezzawietna i groźna C zerez W isłu pereprawa Zabajkalcam nie straszna.
N ie uwidim tieni stracha Biutsia nocz i biutsia dień.
Poryżałaja papacha Licho zbita na bekreń.
O j Sybir strana radnaja Za tiebia my postoim.
W ołnam Rena i Dunaja T w o j pokłon pieredadim.
N ie darom nas wospitała Zabajkalskaja tajga, Buri grozn aw o Bajkała I sibirskawo sniega.
Kończy się ta pieśń tem, że pod w odzą groźnych atam anów Donu, W o łg i i Dniepra zw yciężą w ro g ó w sw ojej wszechwładnej ojczyzny. Jakże się inaczej karty historji ułożyły. Ile tych sybe
ryjskich szyneli leży na ziemi naszej, chociażby na cmentarzu pod Rudą. Było nie mało w tych szeregach Polak ów , choć zruszczonych; są to p otom k ow ie naszych zesłańców, którzy żeniąc się na wygnaniu, pozostawali na Syberji.
K ied y byłem kucharzem w zajezdnym domu, to zimą z da
lekich stron nadciągały fury z drzewem i sianem do miasta na targ, a wieczorem , kiedy się wszyscy zgrom adzili w świetlicy knajpy, od słowa do słowa w ychodziło na jaw, że nazwiska tych ludzi brzmią czysto po polsku, jak naprzykład: Lisowscy, G roch ow scy i t. p. N ie m ógł to być żaden tubylec, a tylko z naszych.
Kiedy w czasie świąt B ożego N arodzenia w salach kasyna miej
skiego daw ano koncert, to zaprezentowała się nasza szopka z H e rodem i całym dworem , naturalnie, że misterjum było grane po p o l
sku, a przew odniczący kasyna anonsując ją m ówił: „P a n o w ie mamy zaszczyt, że pokażem y W am jeden ze zw yczajów świeżo zaw ojow anej
23
ziemi ruskiej Galicji, to jest Jasełka", no a nasze warszawskie an- drusy pokazali im teg o Heroda. N a temże koncercie nasz Kunicki grał też na skrzypcach K w ia ty Polskie, przy akompanjemencie pani inży- nierowej K ow ryginej, za co odem nie dostała wspaniały ró g obfitości, ubrany cudnemi różami, ale sztucznemi. Miło nam było posłuchać dźwięku rodzinnych melodji.
Przepraszam moich drogich czytelników, że tak m oje op ow ia danie plączę, ale są fakty, które pow inny się znajdow ać w swych opisach, choć nie na właściwych miejscach.
Pożegnałem w ięc Nerczyńsk, wszystkich znajomych i przyjaciół ob darow yw an y drobnostkam i na pamiątkę, z których naprzykład brelok: „W iarę, N adzieję i M iłość" od O lg i A n d rejew n y do dziś dnia noszę przy zegarku i wyjechałem do Irkucka, g d y ż na dalszą podróż nie starczyło ow ych 20-tu rubli. A le w dużem mieście zawsze łatwiej 0 zajęcie albo zdobycie środków na dalszą podróż. Tu po przybyciu 1 odnalezieniu tow arzysza Greinerta udaliśmy się do biura pom ocy poddanych austrjackich, które się mieściło w Banku Rusko-Azjaty- ckim, kierownikiem którego był pan dyrektor W itte; kiedyśmy o d malowali nasze położenie, że w prost ubranie z nas leci, to on o d rzekł: „P a n o w ie są tak wspaniale ubrani..." ale mimo to dał nam po 10 rubli, następnie zarejestrowaliśm y się w Polskiem tow arzystw ie pom ocy ofiarom w ojn y przy ul. Charłom piewskiej w biurze W P a n a Myślińskiego, zaczęliśmy szukać zajęcia dla mnie, bo on już miał w sklepie kolonjalnym u Podolińskiego, nie szukałem długo bo od soboty, a już w e w torek stanąłem do pracy w sklepie kw iatów u Braci Przyłuskich przy ul. Bolszoj. O g ró d mieli na ul. Łanińskiej.
Zgodziłem się z całodziennem utrzymaniem 35-rublami miesięcznie.
Bracia Przyłuscy, rodem z pod Nałęczow a, założyli o g ród handlowy i prow adzili g o od lat kilku, ale z braku siły fachow ej dla sklepu, mieli zamiar g o zamknąć, aż tu w ojna mnie zaniosła. Starałem się też wszelkiem, siłamii aby zaufanie położone w e mnie nie zawieść.
Pan A dam Przyłuski g łów n y właściciel, lat 40-tu ch orow ity mało miał czasu i siły na prow adzenie ogrodu, żona jego w d ow a ze sw o- jemi dziećmi z pierw szego męża i małemi z dru giego małżeństwa też nie mogła się zbytnio zajm ow ać interesami. Brat młodszy M ieczy
sław zakładał pomału oddzielne gospodarstw o, i całe to ruszające się i rozlatające się — musiałem w ziąć w sw oje ręce. Napisałem za
raz do Nerczyńska po Antosia M ajewskiego, aby przyjechał na kie
rownika do ogrodu i w e dwuch zaczęliśmy gospodarkę. Pan A dam musiał na kilka miesięcy w roku w yjeżdżać na kurację; raz był trzy miesiące w Japonji, drugi raz w Turkiestanie, następnie jak w r. 1916 na kumysie w stepach Kirgizkich w uroczysku B orow oje; jest to m y
śliwskie gosp odarstw o w stepach od Pietropaw łow ska 250 w iorst końmi. T e g o lata wyjechał on z całym domem to jest żoną, dziećmi, boną i służącą; po jakichś 6-ciu tygodniach wraca i powiada, że tak mu kobiety dokuczyły, że musiał od nich uciekać i zaczęliśmy tu w mieście pędzić życie kawalerskie, a kiedy przyszła pora jechać po rodzinę m ówi do mnie: — ma pan paszport, jedź pan jako
24
Przyłuski, zabaw pan tam tak długo, jak będzie można i przywieź mi pan rodzinę zpow rotem .
Pojechałem. Jechały wciąż pociągi pełne w ojska na front, oso
bo w e pasażerskie, musiały z drogi ustępować, aby w ojsko przepusz
czać, dojechałem do Petropaw łow ska, nająłem konie pocztow e i po raz pierwszy w życiu wjechałem z dzikiem w yciem i gw izdem w step.
W oźnice, przeważnie tatarzy, ruszając z miejsca, robią taki hałas, że konie mkną jak strzała, aby po kilku wiorstach zwolnić biegu i co 30— 40 w iorst następowała zmiana koni i dalej, dalej...
Dziwnie tajemniczo w ygląda step nocą, wtenczas spotykałem olbrzym ie karawany w ielbłądów , które w iozły pszenicę z głębi A zji do stacji kolejow ej w Petropaw łow sku, niektóre od poczyw ały przy rozpalonych ogniskach, a my z brzękiem d zw on k ów mknęliśmy jak upiory. Tak jechaliśmy od południa, noc i dopiero dru giego dnia pod w ieczór, zamajaczyła na w idnokręgu sina sylwetka jak chmura.
Była to góra, zwana Siniuchą, od tego, że zdała ją widać, jak obłok siny, a kiedyśmy dojechali do podnóża tej góry, pokrytej b oga to la
sem sosnowym ! kiedy z tej szarej płaszczyzny zaczęliśmy zjeżdżać w w ą w o zy leśne w dzień upalny całe pow ietrze tchnęło jakimś aro- matycznem zapachem żyw icy i ziół, co zdawało się, że człowiek na
praw dę odżyw a i nie dziw, że ciągnęli ludzie do teg o uroczyska z ca
łej szerokiej Rosji, a N ababi i dygnitarze z Piotrograd u i M oskw y mieli sw oje wspaniałe, wille, jak rów nież byl zakład leczniczy P a ń stw ow y, oprócz will i pensjonatów prywatnych.
Dziki głuchy step w około, aż tu oaza prawdziw a, góry, lasy, jeziora, doliny, skały, pieczary, w prost bajka. Przyjechaw szy na miej
sce, okazało się, że to nie kobiety dokuczały panu A d a m ow i, a pan A d a m kobietom, do teg o stopnia, że musiał zmykać. Na dobitek myślałem, że sobie użyję, jako Przyłuski, tymczasem moja osoba była tu głośna, bo damskie języczki na poobiednich siestach w hamakach zrobiły ze mnie kochanka mej pani pryncypałow ej, co mi biedaczka na w stępie w „A le i W estchnień" wyznała. K iedy tak pytam coście tu zwiedzili za te 6 tygodni, a co jest do zwiedzenia, pani Eudoksja (takie było jej imię) mówi, że nic, bo mąż wciąż był nie w humorze, zatem zamawiamy konie na jutro i jedziemy z pierwszą wycieczką w o k o ło jeziora B orow oje, które ma obw odu kilkanaście kilom etrów, tak, że wycieczka trw a cały dzień. Zwiedzam y czerw oną szkołę i górę z pieczarami, w której podłu g podania ukrywał się ostatni bojow nik kirgizów , nim kochanka zdradziła g o i w ydała najeźdźcom.
Drugi dzień w ycieczka do jeziora Karasie w g ó rę lasami, aż na najwyższej płaszczyźnie leży cudne jezioro, a ze skały nad niem wspaniały w idok na bezkresne lasy, które amfiteatralnie okalają całą miejscowość. Tam zjedliśmy wspaniały podw ieczorek, przy g o to w a niu kaw y dostaliśmy od żony leśniczego cały kosz świeżo uzbieranych poziomek, co przy skwarnym dniu było nielada delicją. Trzeci dzień była na marszrucie Siniucha i zwiedzenie g ro ty pustelnika na zboczu tejże. Jest to jaskinia w skale w ybelkow ana balami drzewa, w której przed laty miał się chronić jakiś tajemniczy pustelnik, a z chwilą jego
śmierci znikł i strumyk, który się sączył koło pustelni, tylko kamienne łożysko wskazuje, żez był. O kolica tu cicha i pełna majestatu, stąd niedaleko jest grzbiet góry, który sic nazywa „D zieńdobry, Czi- bacze; żegnaj B o ro w o je “ . Jest to przełęcz, na której stojąc, w idzi się jak na dłoni jezioro „B o r o w o je “ , a posuniesz się krok naprzód, znika ono z oczu, a otw iera się w id ok na now e jezioro, które się nazywa Czibacze. C o oznacza ta nazwa w języku kirgizów , nie zdą
żyłem się dow iedzieć. Spuszczając się stromą ścieżyną leśną, d o szliśmy d o jeziora, które w tem miejscu ma cudny kolor niebieski i stąd nazwa jeg o „G ołu boj zaliw “ . Następnie d rogą w chodzi się do parku i aleją westchnień w racam y do domu. Jest jeszcze w spa
niała skała wysoka, na którą się trudno w edrzeć, g d yż stoi samotnie i nosi nazw ę „N ie dosięgniesz strzałą". „Skała orla" jest też cie
kawą, jak rów nież na w od zie jeziora grupa kamieni, imitująca d o złudzenia sfinks egipski, szkoda, że nie m ogę dać żadnej ilustracji z teg o pięknego zakątka, g d yż fo togra fje, które przyniosłem, o fiaro
wałem dla uniwersytetu w Irkucku na ręce profesora pana J. O b er- harda.
N ie m ogąc zabaw ić dłużej, g d yż policja zaczynała następować gosp odarzow i na pięty, że n ow y gość niemeldowany, a za Przyłu
ski ego nie m ogło być m ow y, aby mnie kto uznał, trzeba było pako
w ać manatki i z panią i dziećmi w racać do domu. D o stacji d o jechaliśmy szczęśliwie, tylko burza nocą nas skrzydłem zahaczyła, co wspaniałe było w stepie. I bez przeszkód dojechaliśmy do Irkucka.
Dalej życie zaczynało się jakoś kształtować. C złow iek w swoim ży
w iole wiedział, że żyje. Sklep zaczął prosperow ać świetnie, moi pra
codaw cy byli ze mnie bardzo zadowoleni. Zawsze w niedzielę cho
dziłem do teatru po południu razem z córką mej chlebodawczym . T eatr miejski w Irkucku jest b. ładny, stoi na końcu głów nej ulicy przy skwerze miejskim, nie daleko rzeki A n gary. Tru py zawsze g ry w ały świetne, zespół dram atyczny pierwszorzędny. Ja, co widziałem nasze teatry, byłem zachwycony tak grą, jak i w ystaw ą. W czasie ferji, kiedy dramat odpoczyw ał, zjeżdżała opera albo nawet i op e
retka. Raz, pamiętam, cała nasza paczka, coś około 15 osób w ybrała się na „H a lk ę" i artystka Spiew akow ska śpiewała partję Halki, w pierw- szem akcie tak nas wzięła za serce, że w czasie przerw y pojechałem do sklepu i w oka mgnieniu zrobiłem jej wspaniały bukiet z białych lilji i róż czerw onych i po arji „G ołąbeczek nad góram i" podano jej g o na scenę z odpow iednim biletem od nas. Panie, m ów iła żona jednego skrzypka z orkiestry: „O n a całą Syberję od Uralu aż do Ir
kucka zjechała, ale takiego bukietu nikt jej nie ofiarow ał."
B ardzo mi miłą niespodziankę zrobił mój daw ny w spółpracow nik na początku mej bytności w Irkucku pan Leop old Cukowski z Tomska. O tóż zapytał się listownie wszystkich Polskich K om itetów na Syberji, czy nie ma tam gdzie W . Salwy, bo wiedział, że jak wszystkich austrjackich poddanych w yw ieźli, to i mnie też pewnie nie oszczędzili. Przysłał też mi zaraz list serdeczny i 25 rubli, co w początku bardzo mi się przydało, za co mu byłem wdzięczny.
26
Teraz też zapytałem się G ospod y Polskiej w Charbinie, czy sw ojego czasu przysłane mi 20 rubli mam zwrócić, odpisali, że IÓ rubli od związku miast to nie potrzebuje oddawać, ale 10 rubli od G ospody to i owszem , bo to idzie na dalszą pomoc, co też z podziękowaniem uskuteczniłem.
M iło było w domu pa istwa Przyłuskich, otoczenie gospodarcze, dzieci, służba, wszystko tak swojsko, patryarchalnie. Pani Eudoksja, typ ow a rosjanka-sybiraczka, o wspaniałych jasno-blond włosach, któ-
remi m ogła się okryć, jak płaszczem, córka jej z pierw szego małżeń
stwa, Antonina, podobna do matki, G rzegorz syn, chłopak zuch, na
tura wolna, 2-ch synków młodych Przyłuskich starszy W aluś i m łod
szy Stefuś, podobiznę którego zamieszczono w yżej, a zwany przez nas małym filozofem , albo Hamletem 1914 roku. Miłe było każde święto, każde imieniny, spędzone w rodzinnem gronie, jedno tylko nas martwiło, że pan A dam coraz gorzej na zdrow iu zapadał. P o d koniec 1916 roku Polsko-Litew skie T ow a rzystw o „O g n iw o " zmieniło sw oje szczupłe locum i przeniosło się do obszerniejszego lokalu na ul. Arsenalskiej, gdzie napływ ow a brać nasza m ogła się gromadzić,.
27