• Nie Znaleziono Wyników

Logika powieści detektywistycznej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Logika powieści detektywistycznej"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

Salvoj Žižek

Logika powieści detektywistycznej

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 81/3, 253-283

(2)

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X X I, 1990, z. 3 P L I S S N 0031-0514

SLAVOJ ZIŻEK

LOGIKA POWIEŚCI DETEKTYWISTYCZNEJ

I

W pracach na te m at powieści detektyw istycznych nadal przew ażają sądy u tarte, sprowadzają się one do traktow ania ich w sposób pobłażli­ wy i wyniosły jako lite ratu ry tryw ialnej. Na ironię zakrawa fakt, że stereotypowość m etody przenosi się na przedm iot badań; zarzuca się oto powieści detektyw istycznej, że jest schematyczna.

O wiele większym wyczuciem istotnych cech powieści detektyw i­ stycznej odznacza się naiwniejsze podejście, np. w książce Caweltiego 1. Mimo spornych założeń ogólnoteoretycznych i w yraźnej słabości głów­ nych rezultatów typowo am erykański brak obciążeń umożliwił Cawel- tiemu osiągnąć więcej, niż pozwalały stosunkowo wąskie ram y teoretycz­ ne jego pracy.

Ograniczenie ideologiczne Caweltiego widać może najw yraźniej w spo­ sobie analizy H am m etta. Sądzi on mianowicie, że H am m ett jest a rty ­ stycznie bardziej przekonujący od Chandlera, gdyż dla Chandlera źró­ dłem zła jest wyłącznie społeczna depraw acja, podczas gdy H am m ett przedstaw ia jakoby głęboką kosmiczną wizję zła: źródłem nieszczęścia jest obojętne, skazane na przypadkowość uniw ersum bez Boga. Z d ru ­ giej strony Cawelti musi, naturalnie, stwierdzić, że H am m ett, w ypow ia­ dając explicite poglądy polityczne, był radykałem — natom iast ideologia Chandlera jest lewicowa, choć nadal mieści się w granicach mieszczań­ skiego liberalizmu. Z te j rzekomej sprzeczności Cawelti ratu je się w taki

(Slavoj Ż i ż e к (ur. 1949), słow eński socjolog, psychoanalityk i badacz lite ­ ratury, doktoryzował się z filozofii w Lublanie i z psychoanalizy w Paryżu, pracownik badawczy Instytutu Socjologii w Lublanie i gościnnie stały w ykładow ca U niversité Paris VIII; m.in. autor książek: Zgodovina in n ezavedno (1982), Biro-

kracija i u zivanje (1984) oraz licznych publikacji w e Francji.

Przekład w edług: S. Ż i ż e k , Logika d etektivskego romana. W: M em en to mort.

Teorija detek tivsk e g o romana. Ljubljana 1982, s. 312—349.]

1 J. G. C a w e l t i , A dven tu re, M y ste r y and Romance. Chicago and London 1976.

(3)

sposób, że sprzeczność rozumie po prostu jako sprzeczność: w brew ra ­ dykalnym politycznym skłonnościom od początku określiło H am m etta głębsze egzystencjalne doświadczenie absurdalności ludzkiego istnienia w przypadkow ym uniw ersum bez Boga. Absurdalności tej oczywiście nie może zlikwidować żaden rew olucyjny przew rót w stosunkach spo­ łecznych, ponieważ jest głębsza — tkw i w samym stosunku człowieka do uniwersum .

Dla nienawykłego do dialektyki czytelnika jest naturalnie paradok­ sem, że w łaśnie H am m ett, któ ry źródło zła widzi w samym kosmosie, a nie wyłącznie w dem oralizacji społeczeństwa, wypowiadając poglądy polityczne, explicite postaw ił kwestię o wiele bardziej radykalnie od Chandlera: w jego książkach nie ma w ogóle mieszczańskich żalów na am erykańskie zepsucie, drapieżność itd., lecz począwszy od pierw szej powieści Red Harvest — definityw ny i jasny opis walki klasowej, w y­ zysku, kapitalizm u jako sposobu produkcji. Tym samym można sfor­ mułować bezpośrednio odpowiedź w duchu m aterializm u historycznego: opisana w ew nętrzna sprzeczność stanowiska H am m etta może być wy­ tłum aczona jako sprzeczność między chaotyczną irracjonalnością istnie­ jącego społeczeństwa stosunków pieniężnych, społeczeństwa, którym rządzi gra przypadków , a najwyższe wartości zmieniają się w swoje przeciwieństwo, a — z drugiej strony — wizją jego rew olucyjnej zmia­ ny. Pozór, iż chaotyczna irracjonalność to cecha samego uniw ersum jako takiego, cecha, która wcale nie w ynika jedynie z konkretnych społecz­ nych uw arunkow ań, jest niezbędnym ideologicznym zafałszowaniem św iata mieszczańskiego, przeżyw anym przez jego podmioty jako coś naturalnego. Do pozornej sprzeczności dochodzi dlatego, że H am m ett (podobnie jak Brecht) — i w tym tkw i jego siła artystyczna — nie w ybiera jednow ym iarow ej perspektyw y rew olucyjnej, lecz k o n f r o n ­ t u j e d w i e k o n k r e t n e , s p r z e c z n e , s u b i e k t y w n e p o ­ z y c j e : pozycję perspektyw y rew olucyjnej i pozycję subiektywności, zam kniętą w mieszczańskim uniw ersum ideologicznym. W przeciwień­ stw ie do pozycji rew olucyjnej ta druga perspektyw a nie odnosi się wyłącznie do zmian społecznych, lecz do uniw ersum jako takiego i właś­ nie na tym polega jej ideologiczne fałszerstwo (będące efektem jakiegoś konkretnego układu społecznego), a nie ew entualna głębia.

Taka bezpośrednia odpowiedź, która w zarysowanej powyżej sprzecz­ ności dostrzega napięcie historycznopraktyczne, pomija jednak na pierw ­ szy rzut oka m arginalny, a mimo to kluczowy problem, problem przy­ jemności. Na płaszczyźnie ekonomii libido jest mianowicie jasne, że uniw ersum chaotycznych rządów przypadku w raz z krytycznym bun­ tem rodzi w nas swego rodzaju fascynację, jednocześnie fascynuje nas w pewien sposób, podtrzym uje wyrażone w stosunku do niego pragnie­ nia. Jak więc uniknąć zwykłego zarzutu, że H am m ett nie zdystansował się konkretnie wobec krytykow anego przedm iotu, że na przekór abstrak­

(4)

cyjnej, pryncypialnej pozycji m arksistow skiej od w ew nątrz panuje nad nim dzikie mieszczańskie uniw ersum , dlaczego jego subiektyw na pozycja wiąże go nadal z tym uniw ersum i że wobec tego krok ku marksizmowi oznacza w istocie ascetyczną ucieczkę przed praw dą własnego istnienia?

Odpowiedź musi być paradoksalna, ale też i radykalna: nie można jej szukać w czasowym przezwyciężeniu abstrakcyjności orientacji m ark ­ sistowskiej i w ew nętrznym , egzystencjalnym utożsam ieniu się z nią, lecz poszukiwania te należałoby prowadzić w zupełnie innym kierunku. Dla­ czegóż praw dziw y rewolucjonista, nie zm ieniając swojej subiektyw no- -egzystencjalnej pozycji, nie m ó g ł b y b y ć m aterialistycznym pesy­ mistą (jakim i poza H am m ettem niewątpliw ie byli zarówno Brecht, H a­ sek i in., jak i w jednej ze swoich lepszych chwil naw et wczesny H ork- heimer), nie zaś totalitarnym H um anistą; dlaczego postaw ienie problem u procesu rew olucyjnego nie miałoby polegać dokładnie na tym, iż do­ świadczenie „bezsensownego, chaotycznego uniw ersum ” — a więc w szyst­ ko to, co spraw ia, że życie człowieka jest konstytutyw nie obciążone potknięciam i i błędami, ślepym pow tarzaniem się itd. — straci miesz- czańsko-legitymistyczne zabarwienie? Cóż rew olucyjnego miałoby być w żarliw ym dążeniu, żeby przekroczyć ów w ym iar jako taki w hum a­ nistycznej mrzonce „totalnego Człowieka”? Należy rozbić tę fałszywie bezpośrednią tożsamość, tożsamość konstytutyw nego wyobcowania czło­ wieka, istoty mówiącej, obciążonej potknięciam i i błędam i, określonej przez „niemożność stosunku seksualnego” (Jacques Lacan) oraz wyob­ cowania mieszczańskiego uniwersum . Dopóki to nie nastąpi, dopóki pro­ ces rew olucyjny będzie przeżywany jako hum anistyczna wizja narcy- zoidalnego spełnienia, nowej harm onii itd., dopóty proces ten jest wciąż na nowo zagrożony przez popadnięcie w totalitaryzm .

Książka Caweltiego przewyższa jednak w yraźnie większość prac teo- retycznoliterackich na tem at powieści detektyw istycznej, także prac autorów, od których, ze względu na ich zainteresow ania, oczekiwać by można większego wyczucia specyfiki gatunku (W iktor Szkłowski i współ­ cześni kontynuatorzy rosyjskiego form alizm u w T artu, przede wszystkim I. Riewzin). Przykładem tego typu prac m ogłyby być badania przedsta­ wicieli tzw. zagrzebskiej szkoły kom paratystycznej, głównie Zdenka Skreba i Viktora Żmegaća, których rozpraw y na tem at lite ra tu ry detekty­ w istycznej są znane również za granicą (na razie pom ińm y nieco inaczej ukierunkowanego Stanka Lasicia).

Zdenko Skreb zwraca uwagę na dwie cechy spraw iające, że powieść detektyw istyczna już a priori, dzięki form alnym właściwościom, nie mo­ że być sztuką: 1) nadludzka, właściwie boska nieomylność in telektu detektyw a, tzn. przeciwstawność irracjonalnej postaci detektyw a i reali­ stycznego obrazu jego środowiska; 2) schem atyzm g atunku jako takie­ go — pisarz musi podporządkować się ustalonem u z góry schem atowi

(5)

w y d a rz e ń 2. Trzeba powiedzieć, że metoda Skreba ucieleśnia to, prze­ ciwko czemu wymierzone są intencje niniejszego tom u prac: sprzeczność między schematyzmem a nieschematycznością jest historycznie określo­ ną, typowo mieszczańską parą kategorii, należącą do szeregu sprzecz­ ności typu „to, co m echaniczne-konieczne-zewnętrzne-narzucone versus twórcze-sw obodne-w ew nętrzne-spontaniczne” itp., gdzie twórczość poj­ m uje się jako nieuchw ytny naddatek w stosunku do prawomocnej, przew idyw alnej, schematycznej itd. konieczności. K rótko mówiąc — p u n k t widzenia, który trak tu je twórczość jako przezwyciężenie sche­ m aty czności przez to, co jednokrotne, niepowtarzalne itd., m a charakter zdecydowanie mieszczański. Różnic między tradycyjną poważną powie­

ścią europejską a powieścią detektyw istyczną nie można określić za po­ mocą p ary pojęć schematyzm—jednokrotność. Przecież tradycyjna po­ wieść europejska była również schem atyczna w znaczeniu przew idy­ walności, a dla czytelnika już po kilku stronach A n n y Kareniny albo Madame Bovary było całkowicie jasne, co się musi stać na końcu, ja­ kiego rodzaju tragiczny upadek spotka bohaterkę!

Kwestia, czy powieść detektyw istyczna to dzieło sztuki, postawiona jest wadliwie. Podstawowa paradoksalność kwestionowania artystycz­ nego charakteru powieści detektyw istycznej polega na tym, że przyrów ­ n u je się ją do tzw. realistycznej bądź psychologiczno-realistycznej po­ wieści XIX-wiecznej, by potem stw ierdzić (jak w ynika z przytoczonych zarzutów Skreba), że nie jest ona sztuką. Tymczasem w łaśnie ów wzor­ cowy typ powieści po awangardowym przełomie na początku naszego stulecia stał się artystycznie nierzeczywisty. Po Joysie i Kafce takie powieści po prostu nie są już możliwe, choćby naw et empirycznie za­ pełniały wciąż półki. Oczywiście nie jest przypadkiem, że ostateczne zwycięstwo powieści nowoczesnej nad tradycyjną (lata dwudzieste) po­ kryw a się chronologicznie z w ykształceniem się form y p o w i e ś c i detektyw istycznej, tzn. z przeniesieniem p unktu ciężkości z detektyw i­ stycznej historii na powieść: powieść detektyw istyczna staje się histo­ rycznie możliwa dopiero wtedy, gdy niemożliwa okazuje się tradycyjna powieść psychologiczno-realistyczna, dlatego też kom paratystyczna me­ toda ma całkowicie niehistoryczny charakter, jeśli porów nuje obie bez­ pośrednio, jeśli jedną ocenia, biorąc za wzór drugą. W ten sposób n atu ­ ralnie nie negujem y różnic w statusie artystycznym między tradycyjną powieścią realistyczną a powieścią detektyw istyczną — chodzi tylko o to, że artystyczność bądź też samą możliwość artystyczności należy za każdym razem historycznie konkretyzować.

Szczególnie interesujące są problem y osławionej wszechmocy bądź wszechwiedzy detektyw a: słabość utarty ch in terpretacji powieści de­ tektyw istycznej staje się widoczna zwłaszcza wówczas, gdy trzeba

(6)

jaśnie p o z y c j ę s a m e g o d e t e k t y w a , tajem nicę faktu, iż je­ steśm y — to jest przecież podstawowa konwencja gatunku — już z góry przekonani, że detektyw w końcu w yjaśni wyjściową zagadkę. W yjaśnień szuka się zazwyczaj w dwóch przeciw nych kierunkach: z jednej strony autorzy ty ch in terpretacji widzą detektyw a jako przedstawiciela pozy­ tyw nej mieszczańskiej racjonalności w jej radykalnej, czystej postaci, z drugiej zaś u jm u ją go jako spadkobiercę romantycznego wieszcza, człowieka, który posiadł irracjonalną, na poły nadprzyrodzoną moc bez­ pośrednio intuicyjnego przenikania tajem nicy, moc nieosiągalną przez zwykły zdrowy rozsądek. Niewystarczalność obu tych in terp retacji jest oczywista, każdemu bowiem miłośnikowi krym inału znane jest rozcza­ rowanie, jeśli rozwiązanie tajem nicy następuje w w yniku jakiegoś dzia­ łania obiektyw nie naukowego (jeśli, załóżmy, detektyw w ykryje sprawcę za pomocą odcisków palców w m iejscu zbrodni albo analizy chemicznej plam na ubraniu podejrzanego itd.). Czegoś tu nam brakuje, to nie jest praw dziw a dedukcja. Z drugiej jednak strony jeszcze gorsze są rozw ią­ zania w ykorzystujące irracjonalną intuicję (gdy detektyw , jak sam stw ierdza na końcu, „już od samego początku przeczuwał, że X musi być sprawcą, że coś m u nie pasowało”, zaczął więc prowadzić śledztwo w innym kierunku). Wówczas też czujemy się jakby oszukani, bo de­ tek tyw powinien rozwiązać zagadkę na podstawie w n i o s k o w a n i a , a nie intuicji. Właściwie nie wymaga też przypom nienia fakt, iż nie le­ piej w yglądają próby (pseudo)dialektycznej syntezy, ulubione przez nie­ których marksistów, próby, w których postać detektyw a łączy mieszczań­ ską racjonalność i jej drugą, u k ry tą stronę, irracjonalną wiedzę in tu i­ cyjną. Takie syntezy wiszą w próżni, obie strony nigdy nie dają tego, czego braku je każdej z nich z osobna.

II

Zam iast rozwiązywać zagadkę detektyw a bezpośrednio, spróbujm y posłużyć się paralelą. Istnieje mianowicie taka sama bezsilność in terp re­ tacji pozycji p s y c h o a n a l i t y k a w procesie analizy. Próby w yjaś­ nienia owej pozycji zm ierzają również w dwóch homologicznych kie­ runkach: z jednej strony w psychoanalityku widzi się kogoś, kto próbuje racjonalnie wyjaśnić, zredukować do racjonalnej podstawy na pierw szy rzu t oka naw et najbardziej mroczne, irracjonalne pokłady istoty ludz­ kiej, z drugiej zaś postrzegany on jest jako spadkobierca romantycznego wieszcza, in terp retato r tajem nych znaków, niezrozumiałych dla zw ykłe­ go rozumu. Psychoanalitycznej in terp retacji zarzuca się w ten sposób mieszczańsko-mechanicystyczny racjonalizm i/lub nienaukowe, naukowo niespraw dzalne poszukiwanie u kry ty ch znaczeń. O tym, że owa paralela nie jest zupełnie przypadkowa, przekonuje nas cały szereg dowodów pośrednich (circumstancial evidence): zarówno psychoanaliza, jak i

(7)

wieść detektyw istyczna w ykształciły się w tej samej historycznej sy tu a­ cji w Europie na przełomie stuleci. O samym Freudzie, ojcu psychoana­ lizy, w swoich wspom nieniach pisze „człowiek-wilk (der W olfsm ann)”, najsłynniejszy z jego pacjentów, iż uważnie czytał historie o Sherlocku Holmesie, głównie z powodu paralelizm u między metodami detektyw a a analityka. Istnieje naw et powieść krym inalna (Nicholas Meyer, The Seven Per Cent Solution, 1975), opowiadająca o spotkaniu F reuda z Sher- lockiem Holmesem. Dodajmy jeszcze kropkę nad i: francuski psychoana­ lityk, Jacques Lacan, na którego interpretacji teorii i p rak ty k i psycho­ analitycznej opieram y się w tych rozważaniach, na początku swoich É c r its 3 umieścił właśnie analizę opowiadania E. A. Poego Skradziony list, będącego jednym z archetypów opowieści detektyw istycznej, przy czym punktem w yjścia Lacana była paralela między pozycją Augusta Dupina, detektyw a am atora w opowiadaniu Poego, a pozycją analityka.

Tę paralelę między detektyw em a psychoanalitykiem , czy też poszu­ kiw aniem przestępcy przez detektyw a a ujaw nianiem tłum ionych kom ­ pleksów przez psychoanalityka, zauważono naturalnie już dawno: w wielu rozpraw ach próbuje się przede wszystkim znaleźć „ton psychoanalitycz­ n y ” opowieści detektyw istycznej: „pierw otną zbrodnią”, którą należy wyjaśnić, byłoby właśnie ojcobójstwo, detektyw em zaś Edyp próbujący dojść okrutnej, u k ry tej praw dy. My natom iast zajmiemy się problemem na innej, bardziej form alnej płaszczyźnie — punktem w yjścia będzie paralela między m e t o d a m i detektyw a i psychoanalityka. W czym należy szukać podstawowej cechy interpretacji psychoanalitycznej ja­ kiegoś produktu nieświadomości, powiedzmy — m arzenia sennego? Za­ cytujm y dłuższy, lecz kluczowy fragm ent szóstego rozdziału (Die Traum­ arbeit) w Die Traumdeutung Freuda:

Zawartość snu jest nam przekazywana na dwa sposoby, poprzez jego m yśli i treść, niejako dwom a różnymi językam i, a dokładniej m ówiąc, za­ w artość ta ujaw nia się nam jako transpozycja m yśli snu na taki język, którego znaki i zasady konstrukcji dają się poznać z porównania oryginału i przekładu. M yśli snu są dla nas łatw o zrozumiałe, gdy tylko do nas dotrą, zawartość snu dana jest niejako w języku obrazów, których poszczególne znaki trzeba prze­ kładać na języK m yśli snu. Zapew ne m ylilibyśm y się, gdybyśm y znaki te odczy­ tywać chcieli w edług ich obrazowej wartości m iast odniesień pomiędzy zna­ kami. W yobrażam sobie zagadkę w obrazkach (rebus) : dom z łodzią na dachu, dalej pojedynczą literę, dalej biegnącą postać z oderwaną głową. Mógłbym zacząć krytykować całą tę konstelację i jej poszczególne elem en ty uznać za bezsensowne. Dach domu n ie jest odpow iednim m iejscem dla łodzi, osobft bez głow y nie jest w stanie biegać, w dodatku chodzi o postać w iększą od domu, w ięc o ile wszystko to m iałoby wyobrażać krajobraz, to n ie pasowałyby tutaj litery, których w naturze n ie ma. W łaściwa ocena rebusu staje się m ożli­ w a dopiero, gdy tak całości, jak szczegółom nie będę staw iał tego rodzaju wym agań, i gdy spróbuję raczej zastąpić poszczególne obrazki odpow iednią

(8)

sylabą czy słow em , które jakoś te obrazki wyobrażają. Słowa, które dadzą j się odnaleźć, n ie okażą się bezsensowne, lecz będą zdolne wyrazić naw et naj­

piękniejsze i najsensow niejsze z poetyckich w ypow iedzi. Taką zagadką obraz­ kową jest sen. Nasi poprzednicy w dziedzinie analizy snu popełnili ten błąd, że traktow ali rebus jako rysunkową kompozycję. A tak w idziany nie posiadał dla nich sensu i w a rto ści4.

Czego F reud żąda tu od nas? Obrazy senne musim y odczytywać jak rebus: nie wolno nam szukać dla nich tzw. symbolicznego znaczenia (np. co oznacza łódź, dom, człowiek, który biegnie), lecz rzeczy i przedm ioty musimy przetłum aczyć z powrotem na słowa, zastąpić je słowami. Łań­ cuch elementów znaczących otrzym any w ten sposób podsunie nam jakąś nową myśl, która — na poziomie sensu — nie jest niczym po­ łączona z obrazami m arzenia sennego (tak jak między obrazami rebusu a jego rozwiązaniem nie istnieje żaden związek znaczeniowy): jeśli bę­ dziemy szukać głębszego znaczenia obrazów m arzenia sennego, s t r a ­ c i m y z o c z u u k ry tą myśl w nim w yrażoną (tak jak poszukiwanie symbolicznego znaczenia obrazów w rebusie ukryje przed nami jego rozwiązanie). Jedyna więź między powierzchowną, bezpośrednią treścią snów a ich uk rytą myślą, zepchniętą do nieświadomości, istnieje na płaszczyźnie gry słów, na płaszczyźnie w s o b i e b e z s e n s o w n e g o , j a k o t a k i e g o m a t e r i a ł u o z n a c z a j ą c e g o . W yjątkowy przy­ kład takiego ściśle freudowskiego tłum aczenia m arzenia sennego znaj­ dujem y już w czasach antycznych. Chodzi o słynne sny A leksandra Wielkiego w noc przed zdobyciem Tyru. A leksandrowi ukazał się we śnie s a t y r , następnego dnia rano m ędrcy całkiem właściwie objaśnili to widziadło: nie interesowało ich zupełnie głębsze znaczenie satyra (chęć życia? pożądliwość?), obraz saty ra odczytywali jako rebus, tzn. skoncentrowali się na s ł o w i e satyr i rozłożyli je na sylaby, sà-Tÿros, otrzym ując w ten sposób klucz do snu: „tw ój (będzie) T y r”, zdobędziesz Tyr 5.

A jednak rebus ma pewną przewagę nad m arzeniem sennym, dzięki czemu o wiele łatw iej można go wyjaśnić: rebus jest wyraźnie, bezpo­ średnio — jeśli odczytujem y go, biorąc pod uwagę jego obrazową w ar­ tość — czymś bezsensownym, plątaniną niepowiązanych, heterogenicz­ nych elementów, podczas gdy we śnie ten zew nętrzny montaż hetero­ genicznych elementów jest, z m niejszym lub większym powodzeniem, zamaskowany przez tzw. w tórne opracowanie. N adaje ono montażowi

4 G esam m elte Schriften von Sigmund Freud. Die Traumdeutung. Leipzig 1925, s. 277—278. [Ten fragm ent dla „Pam iętnika L iterackiego” przełożyła В. S u r o w - s к a.]

6 Historię tego snu i jego tłum aczenia relacjonuje antyczny pisarz z II w. n.e., Artemidor z Daldy w 24 rozdz. I ks. swojego dzieła Oneirokritika. Freud pisze o tym śnie w przypisie do 2 rozdz. Die Traumdeutung. Artemidora wspom ina także w Beiträge zu r Psychologie des Liebeslebens I i w 5 w ykładzie W stępu do psych o­

(9)

z powrotem postać jednolitą, wygładza brak harm onii i przyw raca po­ zory homogenicznego wydarzenia, czyli wydarzenia, które — choć nadal zachowuje piętno czegość enigmatycznego, niezrozumiałego — można przynajm niej przedstawić jako w ew nętrznie powiązane, jednolite pod względem czasu i przestrzeni. Obraz satyra np. sam w sobie jest w y­ obrażeniem jednolitym, przekonującym i plastycznym, postrzeganym jako całość wyobrażeniowa. Nie zawiera w sobie — przynajm niej na pierw szy rzu t oka — sugestii, iż jedynym powodem jego istnienia jest to, że ma on ucieleśniać w w yobraźni znaczący łańcuch sà-Tyros. Na tym polega rola wyobrażeniowej totalności znaczeniowej ukształtow anej jako końcowy produkt pracy snu: pozór w ew nętrznej jednolitości, żywej całości itd. ukryw a przed nami praw dziw y powód swojego istnienia.

Podstawowym twierdzeniem , rodzajem metodologicznego a priori in ­ terp retacji psychoanalitycznej jest teza, iż każdy końcowy produkt pracy snu, każdy bezpośrednio postrzegany obraz w sposób stru k tu raln ie ko­ nieczny zawiera przynajm niej jeden elem ent funkcjonujący jako za- tyczka, jako nam iastka tego, czego w samym postrzeganym obrazie, w yobrażeniu brakuje. Elem ent ten na pozór zostaje włączony w jedno­ rodną powierzchnię wyobrażenia, ale w rzeczywistości jest on tylko podstawiony w miejscu, skąd zostało coś w y p a r t e bądź stłumione. Czynnikiem w ypierającym (tłumiącym) jest w tym w ypadku pole w y­ obraźni już przez sam fak t ustanow ienia (wytworzenia) tego pola. Wspo­ m niany elem ent niczym pępowina łączy w yobrażeniowy rezu ltat końco­ wy z w ypartym procesem stru ktu ry zu jący m ów rezultat. Krótko mówiąc, w tórne opracowanie — nie z powodów empirycznych, lecz a priori — nigdy nie powiedzie się definityw nie, zawsze w końcowym rezultacie znajdzie się przynajm niej jeden element, który „w ystaje”, który w s a- m y m r e z u l t a c i e z a s t ą p i t o, c o m u s i z o s t a ć p r z e m i l ­ c z a n e . Elem ent ów jest u jęty w ram y jakiejś paradoksalnej dialekty- ki za dużo/za mało: gdyby go nie było, rezultatow i, końcowemu w yobra­ żonemu obrazowi czegoś by zabrakło, obraz nie byłby całością. Lecz gdy tylko się pojawia, jest już jakby zbyteczny, działa jak nieprzyjem ne przezwyciężenie. A zresztą zacytujm y lepiej dziś już klasyczne sform u­ łowanie J.-A. Millera:

Każda struktura naszym zdaniem zaw iera jakiś oszukańczy elem ent, zaj­ m ujący m iejsce braku, powiązany z tym, co się postrzega, ale będący najsłab­ szym ogniw em danej sekw encji, chw iejnym punktem, który tylko na pozór należy do aktualnej płaszczyzny; całość płaszczyzny w irtualnej (przestrzeni strukturującej) w nim się unicestw ia. Elem ent ten, w łaściw ie irracjonalny, w rzeczyw istości w łączony do niej, ujaw nia m iejsce b ra k u e.

Jeśli zresztą formułować problem na płaszczyźnie gry słów, nie może się ona we śnie nigdy definityw nie zakończyć. Dlatego przytoczony

6 J . - A . M i l l e r , Action de la structure. „Cahiers pour l’A nalyse” 9 (1968), s. 96—97.

(10)

przykład satyra jest wyłącznie abstrakcyjnym wycinkiem, a nie całością snu w ścisłym znaczeniu. Tekst w swej w arstw ie powierzchniowej musi zawsze zawierać przynajm niej jeden element, którego bez reszty nie mo­ żemy włączyć w jednorodną całość znaczeniową owej w arstw y, czyli elem ent funkcjonujący nadal jak rebus, jak coś dodanego bez sensu, dokładnie zatem jak signifiant bez signifié, jak zbyteczna litera lub sy­ laba, nic nie wnosząca do znaczeniowej całości, lecz absurdalnie z niej w ystająca. Niemal zbyteczne w ydaje się zwrócenie uwagi, iż in terp reta­ cja snu powinna zaczynać się właśnie od tego paradoksalnego elem en­ tu — zastępnika brak u od p u n ktu „znaczącego bez-sensu”. Wychodząc od tego elementu, należy następnie rozbić pozór całości znaczeniowej, w ew nętrznej jednorodności itd., całościowego obrazu m arzenia sennego, przebić się poza wyobrażone pole do m ontażu elementów, które stru k tu - ru ją to pole.

III

W ten sposób doszliśmy już do odpowiedniości z metodą detektyw a: także detektyw ow i scena zbrodni na pierw szy rzu t oka ukazuje się w homogenicznym kształcie, który n aturalnie zmontował sam sprawca, by zatrzeć za sobą ślady. Również detektyw zaczyna swoją analizę od poszukiwania na tej scenie „szczegółów, które w ypadły z ram ”. Chodzi właściwie o szczegół, k tó ry s a m w s o b i e jest z reguły całkowicie tryw ialny (odłamane uszko filiżanki, niespodziewana, mimowolna uw a­ ga itd.), który jednak z e w z g l ę d u n a s w o j ą s t r u k t u r a l ­ n ą p o z y c j ę w yw ołuje destrukcję pozoru jednorodnej całości, w jaką jest włączony, powodując prawdziwe wyobcowanie. „To tak, jakby na dobrze znanym obrazie przesunąć m alutki fragm ent, dzięki czemu cały obraz staje się nagle tajem niczy i niezw ykły” (Mignon G. Eberhart). Oczywiście, clue [trop] można odkryć wyłącznie dzięki ukierunkow aniu, które jest w stanie wziąć w nawias presję w yobrażonej całości — już Sherlock Holmes mówi Watsonowi: „Nigdy nie bierz pod uwagę pod­ staw ow ych wrażeń, mój drogi, lecz zastanaw iaj się nad szczegółami”.

Wychodząc więc od śladów, detektyw rozbija wyobrażoną jednolitość sceny zbrodni zainscenizowanej przez sprawcę, tzn. pojm uje tę jed­ nolitość jako ponownie splątany m ontaż heterogenicznych elementów, przy czym więź między sceną zainscenizowaną przez zbrodniarza w celu zatarcia śladów a rzeczywistym w ydarzeniem odpowiada dokładnie re ­ lacji między jawną treścią a uk rytą m yślą m arzenia sennego czy też między bezpośrednim obrazem rebusu a jego rozwiązaniem. Więź między jaw nym a stłum ionym w ydarzeniem — tak jak w w ypadku gry słów — istnieje na poziomie w sobie bezsensownego znaczącego m ateriału, po­ dwójnie wpisanego: raz włączonego w jeden, a raz w inny łańcuch znaczeniowy. S aty r raz jest wesołą ogoniastą zjawą, a raz w yrażeniem

(11)

„twój (będzie) Туг”. Znaczenie, jakie ma ów podwójny wpis tych sa­ m ych elementów dla opowieści detektyw istycznej, zauważył już W iktor Szkłowski:

Jak w idzicie, podstaw owy problem sprowadza się, żeby tak pow iedzieć, do m ożliwości przeprowadzenia przez jeden punkt dwóch prostopadłych do (jednej) lin ii prostej. Pisarz szuka przypadku zbieżności jednej cechy dwu n ie- zbieżnych rzeczy 7.

Również Szkłowski zwrócił uwagę na to, że uprzyw ilejow anym przykładem podwójnego wpisu tej samej cechy jest właśnie słowo, gra słów. W opowiadaniu Nakrapiana przepaska niesie śmierć A. C. D oyle’a kluczem do rozwiązania staje się oświadczenie um ierającej kobiety: „To była nakrapiana przepaska...” — błędne rozwiązanie opiera się na błęd­ nym odczytaniu tych słów: band odczytujem y jako „banda” (do czego prowadzi nas grupa Cyganów obozujących w pobliżu miejsca zabójstwa) i już m amy przed oczami żywy, egzotyczny obraz krwiożerczych Cyga­ nów. Praw dziw e rozwiązanie polega naturalnie na odczytaniu band jako „w stążka”, „przepaska”. Oczywiście rolę podwójnie w pisanych elem en­ tów może odgrywać (i w większości przypadków odgrywa) m ateriał nie- językowy, który w tym przypadku jest już u strukturow any jako mowa (sam Szkłowski przytacza opowieść Chestertona, gdzie funkcję tę peł­ nią wieczorowy garn itur i liberia lokaja).

Istotne znaczenie ma jednak to, iż rozpiętość między zainscenizowaną przez zbrodniarza jaw ną sceną a stłum ioną praw dą uzasadnia s t r u k ­ t u r a l n a k o n i e c z n o ś ć f a ł s z y w e g o r o z w i ą z a n i a (do któ­ rego prowadzi nas zwodniczo jawna scena i na co nabiera się z reguły oficjalna wiedza, policja). Poprzedza ono i m m a n e n t n i e p r a w ­ d z i w e r o z w i ą z a n i e d e t e k t y w a : błędne rozwiązanie jest zgod­ nie ze swym statusem epistemologicznie w ew nętrzne w stosunku do prawdziwego rozwiązania. Rozwińmy tę myśl nieco jaśniej: detektyw z reguły nie proponuje od razu właściwego rozwiązania, lecz pozwala sformułować wcześniej jedno lub kilka błędnych rozwiązań (rozwiązań, które narzucają się na skutek inscenizacji zbrodniarza). Spraw ą kluczo­ wą dla metody detektyw a jest jednak to, że do tych błędnych rozwiązań nie ma on zewnętrznego stosunku, że nie widzi w nich jedynie błędu, któ ry należy odrzucić, by dojść do prawdy. Sam detektyw p o t r z e ­ b u j e tego błędnego rozwiązania, ponieważ do trafnego może dojść w y­ łącznie dzięki niemu: bezpośrednia droga do właściwego rozwiązania nie istnieje. Na tym polega — nawiasem mówiąc — znaczenie klasycznej postaci kryminałów, postaci naiwnego towarzysza detektyw a, zazwyczaj n arrato ra (Watson towarzyszy Holmesowi, Hastings — Poirotowi). P ro­

7 V. S h k l o v s k i j , Die Krim inalerzählung bei Conan Doyle. W zbiorze: Der

Krim in alroman. Zur Theorie und Geschichte einer Gattung. Hrsg. J. V o g t . Mün­

(12)

blem ten był całkowicie jasny już dla A gathy Christie: w jednej z jej powieści zrozpaczony H astings pyta, po co potrzebuje go Poirot, skoro jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem, ma najzwyklejsze uprzedzenia, nie wyróżnia się rozumem. Odpowiedź Poirota ma znaczenie kluczowe i brzm i m niej więcej tak: Hastings jest mu potrzebny właśnie dlatego, że jest zwykłym człowiekiem ze zwykłymi reakcjami, a więc ucieleśnia to, co można by nazwać „doksą”, nieskomplikowaną, spontaniczną opinią ideologiczną. K iedy bowiem zbrodniarz dopuści się zbrodni, musi — chcdzi przecież o czyn zabroniony i karany przez prawo — zatrzeć śla­ dy, planowo skonstruować fałszywy obraz zbrodni, sprawić, by zbrodnia w ydaw ała się dziełem kogoś innego, by jej prawdziwy motyw był nie­

jasny (klasyczny topos: zabójstwa dokonuje bliski krew ny ofiary, przed­ staw iając je jako działanie włamywaczy, których ofiara rzekomo zasko­ czyła). K o g o właściwie chce tym fałszywym obrazem oszukać, na kogo zbrodniarz liczy, tworząc ten obraz? Chodzi oczywiście o w spom niane przed chwilą pole doksy, o potoczną opinię ucieleśnioną w osobie to­ w arzysza detektyw a, w Watsonie, Hastingsie. Innym i słowy: detektyw

nie potrzebuje W atsona po to, by w obliczu jego przeciętności o wiele jaśniej zabłysła przenikliwość umysłu detektyw a, lecz dlatego, że naiwne, zw ykłe reakcje W atsona j a k b y w c z y s t e j p o s t a c i u j a w n i a ­

j ą f a ł s z y w y o b r a z , t o, c o z b r o d n i a r z c h c i a ł o s i ą g n ą ć . Na poziomie stosunku między powierzchnią, pozorem (stworzonym przez błędne rozwiązanie) a uk ry tą praw dą można najlepiej uchwycić podstawową różnicę między pozycją detektyw a a pozycją obiektywnego, pozytywnego uczonego. Posłużmy się klasycznymi przykładami. W K lu ­ bie rudowłosych Conan Doyle’a do Holmesa zgłasza się rudy mężczyzna i opowiada mu o niezwykłej przygodzie: przeczytał ogłoszenie, w którym człowiekowi o rudych włosach proponowano dobrze płatną pracę przez kilka godzin dziennie; zgłosił się, a w tedy spośród wielu kandydatów w ybrano właśnie jego. Praca była w yjątkowo bezsensowna: m usiał przepisyw ać każdego dnia fragm enty Pisma Świętego. Po przystąpieniu do pracy Holmes stw ierdził szybko, na czym polegała zasadzka: obok m iejsca zamieszkania rudowłosego mężczyzny znajdował się wielki bank. Przestępcy dali ogłoszenie do gazety, ponieważ spodziewali się, że zgłosi się także ów mężczyzna; oczywiście został przyjęty. W rzeczywistości przestępcom chodziło wyłącznie o to, by w czasie jego nieobecności pod jego mieszkaniem kopać rów prowadzący do banku; to, że mężczyzna m iał rude włosy, było wyłącznie dziełem przypadku, sprytnie przez nich w ykorzystanym .

W A...B...C... A gathy Christie dochodzi do szeregu zabójstw przebie­ gających według skomplikowanego alfabetycznego klucza; na pierw szy rzu t oka jest oczywiste, że chodzi o patologiczny typ przestępcy. Lecz Poirot rozwiązuje ten przypadek zupełnie inaczej: m orderca napraw dę chciał zabić tylko jedną ofiarę i to wcale nie z patologicznej przyczyny,

(13)

lecz z powodu bardzo racjonalnych, m aterialnych korzyści; żeby zaś zatrzeć motyw swojego czynu, zabił przedtem jeszcze kilka osób według obłędnego klucza, co powinno było naprowadzić policję na fałszywy trop i poszukiwanie szaleńca.

Co jest w obu tych przykładach wspólnego? Pierwsze w rażenie w y­ w ołuje obraz patologicznej, ekstraw aganckiej konstrukcji, która według obłędnego klucza (rudy kolor włosów, alfabet) obejm uje szerszy krąg ludzi, w rzeczywistości zaś chodzi wyłącznie o jedną osobę, którą należy wywabić z mieszkania lub zabić. Do rozwiązania nie prowadzi nas za­ głębianie się w ukrytym znaczeniu tego powierzchniowego obrazu (co miałoby oznaczać ograniczenie się do ludzi o rudych włosach, dlaczego kolejne zabójstwa m ają porządek alfabetyczny?), jeśli nasze myśli biegną w tym kierunku, w padam y w pułapkę. Jedyną praw dziw ą drogą jest ujęcie w nawias tego pola znaczeniowego, które narzuca powierzchow­ ne pierwsze wrażenie i zwrócenie uwagi na szczegóły. I c h w p i s a n i e w p o l e z n a c z e n i o w e n a l e ż y p o m i n ą ć . Pytam y: dlaczego do absurdalnej pracy przyjęto właśnie takiego osobnika, p o m i j a j ą c f a k t , ż e j e s t r u d o w ł o s y ? Kto by skorzystał ze śmierci jednej z zamordowanych osób, a n i e — c o z n a c z y a l f a b e t y c z n a k o l e j n o ś ć n a z w i s k o f i a r ? Innym i słowy, cały czas musim y sobie uświadamiać, że te powierzchniowe pola znaczeniowe, powierzchnio­ we ram y interpretacyjne „ i s t n i e j ą — ponownie przytoczym y p re­ cyzyjne sformułowanie J.-A. M illera — w y ł ą c z n i e p o t o, b y u k r y ć p o w ó d s w o j e g o i s t n i e n i a ” 8, bądź też — i c h z n a ­ c z e n i e t k w i w y ł ą c z n i e w t y m , b y „ i n n y ” (doksa, po­ toczna ideologiczna opinia) m y ś l a ł , ż e m a j ą j a k i e ś z n a c z e ­ n i e . Znaczenie całej gry z rudowłosym i polega wyłącznie na tym, żeby ofiara tej gry, w ybrany rudowłosy mężczyzna, myślał, że jego rude wło­ sy m ają w tym wszystkim rzeczywiście jakieś znaczenie; znaczenie gry z alfabetem polega na tym, żeby policja myślała, iż początkowe litery nazwisk zamordowanych osób rzeczywiście m ają jakieś znaczenie.

Weźmy jeszcze jeden przykład, gdzie ów i n t e r s u b i e k t w n y w ym iar znaczenia powierzchniowego, fałszywego obrazu ujaw nia się jak­ by w czystej postaci: w Cudzie z Highgate (z tom u The Exploits of Sher­ lock Holmes), historii o Sherlocku Holmesie napisanej przez Johna Dick- sona C arra i A driana Conan Doyle’a, syna A rtura, pan Cabpleasure, m ajętny bourgeois, nagle zaczął patalogicznie zachwycać się swoją laską, nigdy się z nią nie rozstawał. Skąd ta fetyszyzacja? Czy w lasce są u k ry te diamenty, które niedawno zginęły z szuflady pani Cabpleasure? Dokładne oględziny dowodzą, że ich tam nie ma, laska jest wyłącznie laską. Sherlock Holmes stwierdza, że mężczyzna grę z laską stosował tylko po to, by przed obserw atoram i w ytłum aczyć scenę, w której zgod­

(14)

nie ze swoim planem w sposób cudowny znika (ucieka z diam entam i ukradzionym i żonie): w środku nocy wychodzi z domu i przekupuje mleczarza, żeby sam em u wykonać jego poranną pracę. Rano, przebrany za mleczarza, przychodzi z wózkiem do swego własnego domu, bierze butelkę i — jak zwykle — wchodzi do środka, żeby zostawić ją w kuch­ ni. Kiedy jest w sieni, szybko wkłada swój praw dziw y płaszcz oraz k a­ pelusz i kieruje się b e z l a s k i w stronę wyjścia; w połowie drogi

przypom ina sobie, że nie ma laski, i przerażony biegnie z powrotem. Za drzwiami ponownie zdejm uje szybko płaszcz i kapelusz, w kłada czapkę mleczarza, podchodzi spokojnie do wózka i w sposób cudow ny znika. Pan Cabpleasure wiedział, że jego dom obserw ują detektyw i, tak jak wiedział, że wszystkim jest znane jego patologiczne przyw iązanie do laski — w łaśnie na to liczył: przecież dla obserwatorów było całko­ wicie naturalne, że w połowie drogi przerażony zauważy brak laski i że pobiegnie z powrotem. K rótko mówiąc, jedyne znaczenie laski polegało (znów) wyłącznie na tym, żeby inni (obserwatorzy) myśleli, iż ma ona jakieś znaczenie.

Jasne staje się więc, dlaczego w metodzie detektyw a całkowicie błęd­ ne jest doszukiwanie się metody ścisłego um ysłu przyrodniczo-analitycz- nego: oczywiście również obiektyw ny uczony dotrze przez pozór do u k ry te j prawdy, ale powierzchni, z którą ma do czynienia, b rakuje w y­ m iaru o s z u s t w a , przecież (poza przypadkiem, gdy przyw ołam y kłamliwego boga) w żadnym razie nie możemy powiedzieć, że przed­ miot badań chce oszukać uczonego, tzn. że powierzchnia, z którą bezpo­ średnio styka się obiektyw ny uczony, istnieje „wyłącznie po to, by u k ry ć powód swojego istnienia”. D etektyw zaś — w przeciwieństwie do obiek­ tywnego uczonego — nie dochodzi do praw dy w ten sposób, iż po p ro stu usuw a oszustwo, lecz w kalkulow uje je: w w ypadku laski Sherlock Hol­ mes nie mówi: „pom ińmy znaczenie laski, jest ono przecież w yłącznie oszustw em ”, lecz pyta: „co przestępca osiągnął przez tor że (inni m yślą, iż) laska ma znaczenie?” P raw da nie leży po tam tej stronie oszustw a, praw da tkw i w intencji, w intersubiektyw nym postawieniu kw estii sa­ mego oszustwa. D etektyw nie elim inuje znaczenia fałszywego obrazu, lecz wydobywa jego samozwrotność, doprowadzając do punktu, w któ­ rym okazuje się, że „znaczenie (fałszywego obrazu) tkw i w tym , iż (inni myślą, że) ma znaczenie”. W tym punkcie, gdzie pozycja przestępcy polega na oznajm ieniu „oszukuję cię”, detektyw może zwrócić m u „jego w łasne oświadczenie w jego praw dziw ym znaczeniu”:

O s z u k u j ę c i ę pow staje w punkcie, gdzie detektyw czyha na przestępcę i stąd odsyła mu, zgodnie z m oją form ułą komunikacji, jego w łasny kom uni­ kat w jego praw dziw ym znaczeniu, tj. w postaci odwróconej. M ówi mu — w t y m oszukuję cię, to, co przekazujesz jako komunikat, j e s t t y m , c o j a c i w y r a ż a m , a d z i ę k i c z e m u m ó w i s z p r a w d ę 9.

9 J. L a c a n , Les quatre concepts fondam entaux de la psychanalyse. P aris 1964, s. 128.

(15)

IV

Stąd oczywiście w innym świetle jawi się słynna wszechmoc bądź wszechwiedza detektyw a: wcześniejsza pewność, iż detektyw rozwiąże problem, opiera się nie na tym, że „dojdzie on do praw dy bez w zględu na wszystkie zwodnicze pozory”, lecz na tym , że złapie nas na s a m y m o s z u s t w i e , że w kalkuluje istnienie oszustwa. Funkcję detektyw a można więc porównać do roli analityka jako „podmiotu, co do którego przypuszcza się, że w ie”. „Przypuszcza się, że wie to, od czego n ik t nie potrafi uciec, gdy tylko je sform ułuje — najzw yklej i po prostu: jego znaczenie” 10. To oczywiście im plikuje fakt, iż scena, z którą detektyw ma do czynienia, którą analizuje, jest „ustrukturow ana jak m ow a” (La­ can o nieświadomym), tzn. że chodzi o sieć znaczącą: detektyw porusza się na poziomie znaczenia, nie zaś na poziomie faktów. Brzmi to tak samo, jakbyśm y powiedzieli, że detektyw już a priori staje na poziomie i n t e r s u b i e k t y w n e j r e l a c j i : jednym z konstytutyw nych n a­ kazów gatunku jest to, że trup nie może pojawić się w w yniku nie­ szczęśliwego wypadku, lecz musi wyprodukować go jak najbardziej su­ biektyw ny sprawca (nie zawodowy zbrodniarz, „w historiach d etek ty ­ w istycznych wszystkie zbrodnie powinny rodzić się z osobistych pobu­ dek”) n .

Ponieważ detektyw rekonstruuje sieć znaczącą, jego sztuka polega przede wszystkim na metodzie d y f e r e n c j a l n e j : w samej nieobec­ ności widzi obecność tej nieobecności, sama próżnia ma dla niego po­ zytyw ne znaczenie. Znaki budzące podejrzenia odczytuje jak elem enty mowy, przecież język też zna zerową cechę dyferencjalną — 0 . Dlatego nie jest przypadkiem, jeśli najsław niejszym chyba dialogiem w całym Sherlocku Holmesie jest rozmowa z Silver Blaze:

— Czy jest jeszcze coś, na co chciałby pan zwrócić uwagę? — Na niezwykły wypadek z psem wczoraj wieczorem . — A le pies wczoraj w ieczorem nic nie zrobił.

— W łaśnie to było tym niezwykłym w ydarzeniem — stwierdził Holmes.

W ten sposób detektyw chw yta sprawcę: p u n k t ciężkości nie spo­ czywa na śladach, których nie udało się zatrzeć przestępcy, lecz na tym, że detektyw już sam brak śladów postrzega jako ślad.

Funkcję detektyw a jako podmiotu, co do którego przypuszcza się, że wie, można by wobec tego określić w następujący sposób: scena zbrodni oferu je wiele clues [tropów], pozbawionych sensu elementów zebranych bez żadnej reguły, detektyw zaś samą s w o j ą o b e c n o ś c i ą g w a ­ r a n t u j e , ż e w s z y s t k i e t e e l e m e n t y r e t r o a k t y w n i e

10 Ibidem, s. 228.

(16)

n a b i o r ą z n a c z e n i a . Oznacza to oczywiście, że wszechwiedza jest efektem przeniesienia — w relacji przeniesienia do detektyw a pozostaje przede wszystkim jego watsonowski towarzysz, który przekazuje m u dane, nie znając ich znaczenia. W powieściach o P errym Masonie rolę tę pełni często sek retarka Masona, Della Street. W The Case of Haunted Husband Della, „zastanaw iając się na głos” nad ślepą uliczką, w którą zabrnęło śledztwo, mimowoli i bezwiednie w ytw arza rozwiązanie:

Della Street pow iedziała: — N ie została, odejść też nie mogła. Może... Mason skoczył zza stołu i krzyknął: — Znalazłaś, Della! Znalazłaś! — Co znalazłam? — spytała zmieszana.

— R ozwiązanie. Co, nie widzisz? Wszystko rozwiązałaś.

— Och, tak. Jasne jak słońce. Wybacz mi, że nie podzielam tw ojego en- ł tuzjazmu.

(Później, gdy zjaw ia się Paul Drake, prywatny detektyw Masona.) — Della znalazła rozw iązanie zniknięcia w hotelu.

— To — w yjaśniła D ella Paulow i Drake’ow i — jest sposób, jak dać coś, czego nie masz.

Della, jak w ypada dobrej sekretarce, jest zakochana w Masonie, dla­ tego też nie wolno nam się dziwić, że „daje m u coś, czego nie m a”, jest to bowiem dokładna („donner ce qu'on n'a pas”) definicja miłości La- cana, która — jak wiem y — jest koniecznym efektem przeniesienia.

Właśnie szczególna pozycja detektyw a jako gw aranta znaczenia po­ zwala zrozumieć k o l i s t o ś ć opowieści detektyw istycznej: na początku jest dziura, pustka, biel tego, co niewyjaśnione (w jaki sposób napraw dę dokonano zbrodni?), opowieść krąży wokół t e g o , c o n i e p o w i e d z i a - n e , p r z e d o p o w i e ś c i o w e (,,Unerzahlte, Vor-Geschichtenhafte”, jak mówi Bloch), tzn. przebieg wydarzeń zmusza detektyw a, by na pod­ staw ie symptomów rekonstruow ał autentyczną, brakującą historię — historię zbrodni (zabójstwa). H istoria opowieści detektyw a jest więc jak­ by autorefleksyjna, jest historią próby rekonstrukcji historii i dlatego do prawdziwego początku dochodzimy dopiero na końcu, a do niego z kolei dochodzimy, gdy detektyw może opowiedzieć całą, do tej pory b rak u ­ jącą historię w norm alnym , linearnym kształcie, czyli wówczas, gdy uda się rekonstrukcja, zapełniająca wszystkie puste miejsca. Na początku jest więc zabójstwo — traum a, której nie można zasymilować w symbo­ liczną realność, w ydarzenie, którego nie można zintegrować z daną koniunkturą, które w ypada z przyczynowości tego, co normalne. „Od te j chwili naw et najzw yklejsze w ydarzenia w naszym życiu w ydają się wypełnione różnym i możliwościami” (Mary A. Rinehart); „Pogłębiało się uczucie pogrążania się w niemożliwym do przewidzenia, koszm ar­ nym śnie. Nie było już normalnego ogniwa łączącego przyczynę i skutek. W każdej chwili wszystko mogło się zdarzyć” (Patricia W entworth). Tym otwarciem, rozpadem symbolicznej realności, kiedy prawomocny splot w ydarzeń rozpływa się w „absolutely free choice sequences [sekwencje bezwzględnie wolnego w yboru]” bądź też w „lawless sequences” (Gödel),

(17)

sekw encjach bez reguły, bez praw a 12, jest rzeczą jasną w targnięcie tego, co niesymboliczne, niemożliwie, r e a l n e : wszystko jest możliwe, na­ w et niemożliwe. (Także w powieściach, w których do zabójstwa nie do­ chodzi na samym początku, a pierwsze rozdziały ukazują atm osferą i stosunki w obrębie grupy i w których następnie — gdzieś w połowie — uderza zabójstwo (taka konstrukcja pojawia się często przede w szystkim u A gathy Christie), zabójstwo — właśnie poprzez to, że spada jak grom z jasnego nieba — ma n aturę czegoś, co jest nie do wypowiedzenia w symbolach, co jest realne. Zadanie detektyw a natom iast zostaje w y­ pełnione, gdy pokaże, że jest „możliwe niemożliwe” (Ellery Queen), gdy trau m ę resymbolizuje, włącza ją w symboliczną realność. Pełni więc dokładnie funkcję podmiotu, co do którego przypuszcza się, że wie, k tó ry przez samą swą pozycję gw arantuje, że lawless [bezprawne] sek­ w encje przekształcą się w lawlike [podobne do prawa] sekwencje.

Decydujący jest przy tym intersubiektyw ny w ym iar zabójstwa bądź też trupa: zabity gra rolę ofiary, za jej spraw ą pow staje zam knięta grupa, grupa podejrzanych. Trup jest łącznikiem (Bindemittel) grupy: nie jest przypadkiem, że H eissenbiittel używa dokładnie tego samego w yrażenia co F reud w Massenpsychologie und Ich-Analyse, definiując obraz wodza jako przedm iotu, k tó ry łączy masę przez to, że zajm uje miejsce super-ego każdej z jej jednostek. Trup nie jest więc podmiotem, lecz przedm iotem funkcjonującym jako czynnik łączący grupę podmio­

tów; tę grupę, grupę podejrzanych, łączy ów przedm iot przez ich w łasne poczucie w iny — każdy z nich mógłby być zabójcą.

W szyscy siedzą jak zw ykle w okół stołu, każdy rozgląda się wokół, a każde spojrzenie pyta: Czy to ty? I każdy czuje to samo pytanie: W iem, myślisz, że to byłem ja, i przyznaje w duchu: Tak, to mógłbym być j a 1*.

Rola detektyw a polega właśnie na tym, że znajduje wyjście z tega zaułka powszechnej w iny wobec ofiary, dzięki której tw orzy się grupa, tzn. lokalizuje tę winę w koźle ofiarnym.

Poszukiw anie mordercy n ie byłoby tak gorączkowe, gdyby n ie uskrzydlała go żądza zbawienia. N ie można by też w ytłum aczyć nie nazwanej ulgi, która powstaje, gdy go zidentyfikują, jeśliby ten kozioł ofiarny jako zastępca n ie przejął na siebie całej w iny 14.

F undam entalną logikę tej ulgi najlepiej pokazuje analiza pewnego, na pozór skrajnego i nazbyt empirycznego przykładu, k tó ry jednak — jeśli naturalnie potrafim y przebić się przez ów pozór — przedstaw ia wyłącznie w czystej postaci praw dę całości. W wielu powieściach G

ard-12 Por. J. - A. M i l l e r , Algorithmes de la psychanalyse. „O m icar” 16 (1978), s. 19—20.

18 R. A l e w y n , Anatom ie des Detektivsromans. W zbiorze: W eltliteratur u nd

Volksliteratur. Hrsg. A. S c h a e f e r , München 1972, s. 121.

(18)

nera o P erry m Masonie spotykam y tę samą podstawową sytuację: klien­ tk ą Masona jest młoda dziewczyna, która szuka u niego pomocy z po­ wodu jakiejś istotnej, lecz mimo to jeszcze nie fatalnej nieprzyjem no­ ści — jakiś negatyw ny osobnik szantażuje ją, oskarża bez powodu, chce zagarnąć jej spadek. K iedy Mason, raczej mimochodem i z sym patii do dziewczyny podejm uje się prowadzić sprawę, nagle popełniona zostaje zbrodnia, ofiarą pada właśnie ów negatyw ny osobnik, który przyspa­ rzał kłopotu dziewczynie, a głównym podejrzanym staje się ona, ma bowiem w yraźny m otyw zbrodni. Zadaniem Masona jest oczywiście udo­ w odnienie niewinności dziewczyny przez w ykrycie prawdziwego, nie­ oczekiwanego sprawcy. Podstawowe znaczenie ma tu fakt, że dla dziew­ czyny, klientki Masona, zabójstwo przychodzi jak na zamówienie, że dokładnie realizuje jej pragnienie — Mason zaś odgrywa w dalszej części historii rolę tego, który z d e j m u j e z n i e j c i ę ż a r w i n y z a z r e a l i z o w a n e p r a g n i e n i e .

W tym m iejscu natrafiliśm y na granicę homologii między m etodą analityczną a m etodą detektyw a, nie w ystarcza mianowicie nakreślić linię paralelną i stwierdzić, że psychoanaliza analizuje w ew nętrzną, psy­ chiczną realność, detektyw natom iast zewnętrzną. Należy poszukać pu n k tu przecięcia i zapytać, co oznacza to przesunięcie ku zew nętrznej realności w ram ach i na poziomie s a m e j w e w n ę t r z n e j e k o ­ n o m i i l i b i d o . Odpowiedź została już zarysowana: działanie de­ tek ty w a polega na tym, że libidynalną możliwość, w ew nętrzną praw dę

(W s z y s c y m o g l i b y b y ć m o r d e r c a m i , zbrodnia przecież re a ­ lizuje pragnienie grupy, którą konstytuuje trup) unicestwia na poziomie realności („o n j e s t m ordercą” — gw arantem n a s z e j niewinności), jest to więc operacja homologiczna do tej z psychiatrii represyjnej: „wszyscy jesteśm y potencjalnie obłąkani” — „on jest faktycznie obłą­ kany”, czyli gw arantuje naszą normalność. Na tym polega fałsz metody, detektyw a, na fundam entalnym zadowoleniu, które niesie nam jego rozwiązanie: detektyw w imię faktycznej słuszności oszukuje libidynalną w ew nętrzną praw dę i w ten sposób zdejm uje z nas ciężar w iny za zreali­ zowane pragnienia (ponieważ tę realizację przejm uje ktoś inny, sprawca). Jeśli zaś chodzi o ekonomię libido, rozwiązanie detektyw a nie jest ni­ czym innym niż swego rodzaju zrealizowaną halucynacją: detektyw za pomocą faktów udowadnia to, co byłoby zresztą halucyjnacyjną pro­ jekcją winy grupy na jakąś jednostkę, tzn. udowadnia, że kozioł ofiarny jest k o z ł e m , k t ó r y r z e c z y w i ś c i e g r z e s z y ł . Fałsz działa­ nia detektyw a tkw i wobec tego w zysku, który nam ono umożliwia: w przeciwieństwie do analityka konfrontującego nas z brakiem, niere- dukowalną stratą, rozdźwiękiem, detektyw przynosi jakiś nadm ierny zysk — nasze pragnienie zostaje zrealizowane, a w dodatku nie jesteśm y w inni jego realizacji. Zgodnie z tym zmienia się oczywiście w sposób radykalny również zasięg detektyw a jako podmiotu, co do którego

(19)

przy-puszcza się, że wie. Co gw arantuje detektyw przez samą swoją obec­ ność? To właśnie, że wina będzie uzew nętrzniona w koźle ofiarnym , że zostanie z nas zdjęty ciężar winy za realizację pragnienia, że przez fak ty oszukamy praw dę libido, krótko mówiąc, że w opisany przed chwilą sposób zyskamy.

Tu trzeba zgodzić z Caweltim, który sytuuje klasyczną powieść de­ tektyw istyczną w ram ach protestanckiej etyki indywidualnego sukcesu: każda jednostka jest ostatecznie sama odpowiedzialna za swój sukces bądź niepowodzenie. Pozytyw ną formą tej etyki jest klasyczna legitym i­ zacja bogactwa (opierająca się na uzasadnieniu własności w rodzaju: obecny posiadacz był niegdyś pracowity, odmawiał sobie w ielu rzeczy itd.). Powieść detektyw istyczna natom iast ucieleśnia jej negatyw ną po­ stać. Nie jest ona oczywiście wyłącznie lustrzanym negatyw em pierw ­ szej, spraw y są bardziej skomplikowane. N egatyw na form a jest zapo- średniczona przez uznanie implicite fałszu form y pozytywnej: sukces i bogactwo w rzeczywistości nie w ynikają z pracowitości, wyrzeczeń itd., wiąże się więc z nimi jakaś fundam entalna, niezatarta wina, wspól­ na dla całej grupy posiadaczy jako takiej — działanie detektyw a zaś zm ierza właśnie do tego, by wspólną winę ponownie przenieść na jed­ nostkę i zdjąć ciężar w iny z całości. Jednak takie w yjaśnienie w ydaje się zbyt bezpośrednie i uproszczone — tru p jako symptom, dzięki któ­ rem u wychodzi na jaw, iż społeczeństwo mieszczańskie bazuje na zbrod­ ni; detektyw jako ten, który z panującej klasy zdejm uje ciężar kolek­ tyw nej winy, przenosząc ją na jednostkę. Powinniśmy brać pod uwagę nie tylko zewnętrzny, socjologiczny fakt, iż główną społeczność klasycz­ nej powieści detektyw istycznej stanowią tzw. w arstw y średnie, przede wszystkim inteligencja. Zbrodnia realizuje ich specyficzne m arzenia o karierze, a detektyw jest tym, który zdejm uje z nich ciężar winy za fikcyjny sukces osiągnięty za pomocą zbrodni.

V

Największa siła powieści detektyw istycznej tkw i niew ątpliw ie w swe­ go rodzaju efekcie alienacyjnym przez nią w ytw arzanym . Idylliczna n a­ turalność (ideologicznej) codzienności traci oczywistość i w świetle tra u ­ matycznego fak tu zabójstwa zaczyna ukazywać się jako iluzoryczny efekt ukrytych, sztucznych mechanizmów. W najbardziej znanych przedmio­ tach i sytuacjach, uwagach czynionych mimochodem, przypadkowo zna­ lezionych drobiazgach itp. zaczynamy dostrzegać potencjalne nośniki grozy, lęku, ponieważ „cokolwiek — może znaczyć wszystko możliwe”. A jednak „takie alienacyjne efekty są związane jednak z jakimś zało­ żeniem: z istnieniem określonej — jakkolwiek bardzo zwodniczej — normalności i bezpieczeństwa” 15, czyli z taką normalnością

(20)

ideologicz-nej codzienności, którą efekt alienacji stawia pod znakiem zapytania. Ta normalność (idylliczne angielskie miasteczko, egzotyczne tow arzystw o zebrane w prow incjonalnym pałacu itd.) oczywiście nie jest ostatecznie niczym innym niż ideologicznym pozorem naturalności społeczeństwa mieszczańskiego. D etektyw zaś nie jest stróżem istniejącego porządku wyłącznie dlatego, że na końcu, gdy przy jego pomocy zostaje wyłączo­ ny sprawca, powraca wyjściowa idylliczna codzienność, lecz może jesz­ cze bardziej dlatego, że sama zbrodnia daje ścisłą w ykładnię antropo- centryzm u społeczeństwa mieszczańskiego: jedynymi upraw nionym i mo­ tyw am i zbrodni są pieniądze i miłość. W grę zatem wchodzi w yłącznie to, co w polu społeczeństwa mieszczańskiego stanowi motyw n atu raln y (posiadanie).

P ytanie o tzw. społeczne korzenie zabójstwa jest zakazane, w k la­ sycznej powieści detektyw istycznej — przynajm niej z reguły — zabójca nie może być związany z żadną organizacją (np. mafią), musimy pozostać na poziomie prywatności. Druga, u k ry ta strona, jaką odsłania detektyw , nie jest wcale m niej ideologiczna niż powierzchniowa idylliczna codzien­ ność: stanowi ona właśnie jej ideologiczne lustrzane odbicie — św iat bezwzględnych egoistycznych jednostek. Dzięki czarnej powieści d etek ty ­ w istycznej zmniejsza się właśnie rozziew między idylliczną powierzchnią a jej u k ry tą stroną. Środowisko społeczne jest w niej bezpośrednio przed­ stawione jako świat egoistycznych jednostek, owładniętych żądzą seksu, bogactwa i kariery społecznej (przykłady np. w powieściach Jam esa Caine’a), świat, w którym wszelka ogłada jest wyłącznie przejaw em zewnętrznego konformizmu lub naw et przebiegłej mistyfikacji. Rozłam między św iatem klasycznej i światem czarnej powieści detektyw istycz­ nej następuje więc na płaszczyźnie powierzchni. Czarna powieść zrzuca maskę „normalności i bezpieczeństwa — naw et bardzo zwodniczych”. Nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że rozłam ma ch arak ter wyłącznie powierzchniowy. Brak powierzchniowej maski — zgodnie z dialektyką pozoru i istoty — przesuw a całą konstelację: radykalnie zmienia się przede wszystkim status samego detektyw a. Czarny d etektyw nie zajm uje już pozycji analityka, który dzięki logice i dedukcji prze­ dziera się przez pozór idyllicznej codzienności ku jej u k ry tej stronie, lecz jest a k t y w n y m b o h a t e r e m s t a j ą c y m o k o w o k o z c h a o t y c z n y m , z d e p r a w o w a n y m ś w i a t e m . Popełnilibyś­ m y błąd, gdybyśmy próbowali widzieć w tym rozłamie — jak niektórzy krytycy lewicowi — przeciwieństwo działań intelektualnych i b ru taln ie fizycznych (w klasycznej powieści p un kt ciężkości spoczywa na w nio­ skowaniu, analizie śladów itd., w czarnej natom iast na fizycznym ściga­ niu, bójkach itp.). Rozłam jest bardziej radykalny, chodzi o to, że k la­ syczny detektyw w jakimś podstawowym znaczeniu nie jest w plątany w w ydarzenia, stale zachowuje pozycję ekscentryczną wobec gry n a­ miętności, wobec cyrkulacji stosunków między ludźmi, których m

(21)

or-derstw o konstytuuje w grupę. Właśnie ta szczególna zewnętrzność (któ­ re j naturalnie nie wolno mylić z pozycją zewnętrznego obiektywnego obserwatora!) jest w arunkiem odpowiedniości wobec m etody analityka. W żadnym razie nie jest przypadkiem , że — w przeciwieństwie do de­ tektyw a czarnego, k tó ry z zasady nienawidzi pieniędzy i rozwiązuje za­ gadki z osobistym zaangażowaniem, jest też przepojony prawdziwym posłannictw em etycznym , jakkolwiek u k rytym za m aską cynizmu — klasyczny detektyw z w yraźnym zadowoleniem przyjm uje zapłatę za swoją pracę. Nie oznacza to jednak, że klasyczny detektyw pracuje wyłącznie dla pieniędzy. Z apłata klienta umożliwia m u pozostanie na zew nątrz gry libido (symbolicznego) zadłużenia i zw rotu długu. To samo znaczenie ma zapłata dla analityka w procesie psychoanalizy. Lacan rozw inął ten m otyw na przykładzie Dupina, będącego archetypem de­ tektyw a w opow iadaniach Poego. Dupin pod koniec Skradzionego listu czyni aluzję wobec p refek ta policji, że ma już list i że jest gotów oddać m u go za odpowiednią sumę:

Czy ma to znaczyć, że ten Dupin, który był dotąd postacią cudowną, o pra­ w ie przesadzonej przenikliw ości, stał się nagle m ałym kupczykiem? Nie w aham się w idzieć tutaj aktu w yzw olenia się od tego, co można by nazwać złą maną zw iązaną z listem . I rzeczyw iście, od chwili, kiedy otrzymuje honorarium, w y ­ cofuje się zręcznie. N ie tylko dlatego, że przekazał list innemu, ale też że jego m otywy są już dla w szystkich jasne — dostał sw oją forsę, nic go więcej nie obchodzi (...). O pow iadają nam (analitykom) sakram enckie historie i tylko d la­ tego (że każem y sobie płacić) nie znajdujem y się w sferze sacrum i św iętej ofiary. Każdy w ie, że pieniądze n ie służą po prostu do kupowania przedm io­ tów, lecz że ceny, które w naszej cyw ilizacji w yliczono najdokładniej, m ają za zadanie um orzenie czegoś nieskończenie bardziej niebezpiecznego niż płace­ nie pieniędzm i, a m ianow icie być komuś coś w innym ie.

Czarny detektyw już od samego początku jest w plątany w grę, po­ chw ycony przez nią, a przecież ku rozwiązywaniu tajem nic popycha go

przede wszystkim w łaśnie to, że za wszelką cenę chce u r e g u l o w a ć j a k i ś d ł u g . Powyższe sform ułowanie możemy rozumieć w całej roz­ piętości: od subtelnej intersubiektyw nej dialektyki, zmysłu zranionej subiektywności, k tó rej usiłuje dać zadośćuczynienie Philip Marlowe C handlera, do prym ityw nego etosu zemsty u Mickeya Spillane’a. W re ­ zultacie detektyw traci n atu raln ie tę ekscentryczną pozycję umożliwia­ jącą mu w ystępow anie w charakterze swego rodzaju w ariantu podmiotu, co do którego przypuszcza się, że wie. Taka pozycja przesądziła o tym, że klasyczna powieść detektyw istyczna praw ie nigdy nie jest pisana w pierw szej osobie z detektyw em jako narratorem , lecz w formie opo­ wieści bezosobowoej, bądź z narratorem — towarzyszem detektyw a (po­ stać watsonowska) lub jakim ś atrakcyjnym przedstawicielem środowiska

18 J. L a c a n , Le moi dans la théorie de Freud et dans la technique de la

(22)

społecznego, krótko mówiąc — osobą, d l a k t ó r e j detektyw jest pod­ miotem, co do którego przypuszcza się, że wie. Chodzi po prostu o to, że podmiot, co do którego przypuszcza się, że wie, jest zawsze efektem przeniesienia dla tego, kto to przypuszcza, przeto już na poziomie stru k ­ tu ry n i e j e s t m o ż l i w y j a k o n a r r a c j a w p i e r w s z e j o s o b i e . Dlatego też w klasycznej powieści detektyw istycznej istnieje ścisły zakaz bezpośredniego przedstaw iania w ew nętrznego toku myśli detektyw a. Proces myślowy w jego mózgu do końcowego rozwiązania musi pozostać niedostępny, ograniczony do pojedynczej tajem niczej uw a­ gi albo pytania, które naturalnie jeszcze bardziej podkreślą nieosiągal- ność tego, co dzieje się w głowie detektywa.

M istrzem takich stylistycznych figur, które niestety czasami zbli­ żają się do m anieryzm u, jest Agatha Christie. Np. Poirot w toku skom­ plikowanego śledztwa staw ia ekscentryczne pytanie typu: „Czy przy­ padkiem nie wie pan, jakiego koloru były pończochy pokojówki?” i usłyszawszy odpowiedź, tajemniczo mruczy: „A więc wszystko jasne!” W art przypom nienia jest też dialog z powieści Nicholasa M eyera The Seven Per Cent Solution. Sherlock Holmes mówi:

Szykuje się wojna w Europie, przecież to oczyw iste. — A le w jaki sposób może pan w yciągnąć taki w niosek na podstaw ie tego, co w id ział pan d zi­ siaj? — Ze stosunku m iędzy baronową Leinsdorf a jej przybranym synem.

Rzecz w yjaśnia się dopiero na końcu, gdy detektyw z n utą zwycię­ stwa w głosie wskazuje sprawcę, a następnie opowiada całą historię w linearnym kształcie. Mówiąc inaczej, jeśli będziem y rozpatryw ać kw e­ stię z pu n k tu widzenia słynnej identyfikacji czytelnika, to w klasycznej powieści detektyw istycznej nigdy nie identyfikujem y się z detektyw em , lecz ze stru k tu raln ą koniecznością, czyli n arratorem bądź osobą, dla któ­ rej detektyw jest podmiotem, co do którego przypuszcza się, że wie — i jeśli rozwiązanie jest zbyt oczywiste, o ile nie chcemy pozbawić się satysfakcji lektury, musim y starać się uwierzyć oszustwu, naw et jeśli będzie bardzo naiwne. N atom iast w czarnej powieści perspektyw a, z jaką identyfikuje się czytelnik, jest z reguły perspektyw ą detektyw a, a więc powieści te — ze znam iennym w yjątkiem większości utw orów H am m etta — są zazwyczaj napisane w 1 os. l.p., z detektyw em jako narratorem .

W rezultacie na zupełnie inną płaszczyznę przesuw a się także dia- lektyka oszustwa i praw dy. Czarny detektyw za spraw ą początkowej decyzji (gdy podejm uje zadanie) wikła się w w ydarzenia, nad którym i nie jest w stanie zapanować. Nagle okazuje się, że to, co na początku wydawało się łatw ą i niew inną sprawą, jest w yłącznie m om entem w skomplikowanej grze podwójnych oszustw itd. Dalsze w ysiłki d etek ty ­ wa zm ierzają przede wszystkim ku temu, by zrozumieć grę, w jaką zo­ stał uw ikłany. Praw da, którą chciałby poznać detektyw , dotyka go jakby egzystencjalnie, przecież zbrodnicza gra, w jaką został w plątany, nie jest

Cytaty

Powiązane dokumenty

[...] Deszcz lał się po sinej twarzy Berty Flogner, wsączał w jej małżowiny, na których naskórek był podeschnięty, a skóra sinozielona, chłostał po jej

frames eco-design as an opportunity There have, over the past few years, been governmen- tal and research think tank publications on the topic of critical materials which have

Z pewnością natomiast na polską edycję za- sługuje podstawowe dzieło Guigona — spisane przez niego mię- dzy 1121 a 1128 r., na prośbę Hugona biskupa Grenoble, przeo- rów

This effect is explicitly depicted in Figure 10 where the instant displacement of the beam under the load (x = dj2, t = dj (2V)) is plotted versus the load velocity.. It

Aim: The aim of the paper is to describe the Laparoscopic Surgical Skills (LSS) programme and to provide information about preliminary evaluation of Grade I Level 1 courses,

Similar to the lack of existing research on effective strategies for the design of workspace environments to improve worker performance, the potential of buildings to improve

Abstract In porous media, a stratification of a given solution on top of another miscible solution can be buoyantly unstable because of an unstable density stratification or because

Information on both the spatial distribution and on the relative velocity of the dispersed phases is obtained by accurate three-dimensional optical measurements, and will allow