• Nie Znaleziono Wyników

Wampirce pojednanie z chaosem

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wampirce pojednanie z chaosem"

Copied!
410
0
0

Pełen tekst

(1)

Wampirce

Pojednanie z chaosem

(2)

Wydanie I

Warszawa 2014

Uwaga! Książkę/ebook/audiobook „Wampirce. Pojednanie z chaosem” należy pobierać bądź kupować wyłącznie w miejscach wymienionych na stronie www.naszeksiegi.org. Jeżeli gdziekolwiek indziej książka/ebook/audiobook jest udostępniana, proszę to zgłosić poprzez formularz kontaktowy (zamieszczony na wspomnianej witrynie pod linkiem 'Kontakt'). Pozyskiwanie książki/ebooka/audiobooka z innych miejsc wiąże się z ryzykiem zainfekowania komputera czytelnika wirusami, a autora pozbawia dochodu, zniechęcając go do dalszej pracy twórczej.

Czasem trzeba działać, nawet jeśli się tego bardzo nie chce...

Książkę dedykuję moim dziadkom.

(3)

Opowieść… Przedstawienie losów człowieka wydaje się być takie proste.

Zaczynamy od jego narodzin, opisujemy co zdziałał, wreszcie kończymy krótką adnotacją o zgonie. Opowieść życia ma początek i koniec.

Tak jak kij.

Prawda?

Prawda, że tak myślisz? Kiwnij głową!

No proszę. Nie zaprzeczasz.

Wstydź się. Właśnie dałeś się perfidnie oszukać. Nie wolno od tak przyjmować słów od obcego. Przecież nie chcesz, żeby ktoś pokierował Twoimi myślami.

A może już ktoś to uczynił? Może ludzie, którzy Cię otaczają, powiedzieli Ci jaki jest świat, a Ty nie wnikałeś czy mają rację? Może z lenistwa im uwierzyłeś…

Półmrok. W obszernym pomieszczeniu znajduje się stół, przy którym stoi kilka foteli. Na jednym z nich zasiada postać odziana w luźne szaty. Na głowie ma kaptur. Twarzy nie widać. W progu kręci się nerwowo młody mężczyzna.

- Podejdź pisarzu.

- Tak, książę.

- Usiądź naprzeciwko.

(4)

- Tutaj książę?

- Tak! Spocznij na fotelu.

Pod cherlawym ciałem nowoprzybyłego skrzypi drewniany szkielet siedziska. Zapada niezręczne milczenie. Wreszcie tajemniczy gospodarz przemawia.

- A zatem chcesz wiedzieć?

- Tak, książę.

- Zdajesz sobie sprawę, że oprócz ciebie tylko kilku wejrzało?

- Tak. Jestem niezmiernie wdzięczny, książę…

- Odpowiadaj krótko. Bez tytułów. Rozumiesz także, że twoje życie ulegnie zmianie?

- Tak.

- Dobrze. Spójrz mi w oczy.

Młody jegomość kręci się niepewnie. Chrząka lekko i kręci głową.

- Za mało światła w pokoju? Do tego siedzę w cieniu? Kaptur też nie pomaga? - Wyraźna kpina przebija w głosie arystokraty. Nie widząc reakcji u rozmówcy, kontynuuje:

- Nie musisz ich widzieć, pisarzu! Grunt żeby one widziały twoje źrenice!

Patrz tutaj! - Wskazuje dwoma palcami miejsce pod nakryciem swojej głowy, gdzie zalega najgęstszy mrok.

- Czynię jak mi poleciłeś… - młodzian pokornie odpowiada mimo obcesowego potraktowania.

(5)

- Chyba się nadajesz… Uruchomiłeś dyktafon?

- Nie śmiałem…

- To się śmiej. Włącz go!

Na biurku pojawia się dyktafon. Chrobot wciskanego przycisku i nagranie rusza.

- Twoje elektroniczne cacko bardzo ci się przyda pisarzu. Inaczej wiele byś przeoczył. Teraz podaj dłoń wierzchem do góry... - spokojna wypowiedź zamaskowanego księcia przechodzi w reprymendę - ...nie odrywaj spojrzenia!

Niezrażony indolencją pisarza wydaje kolejne polecenia.

- A zatem zaczynamy! Teraz zobaczysz. Skoncentruj swoją uwagę.

Pamiętaj, żeby mówić do dyktafonu, to będziesz miał o czym pisać.

- Czy mam zwrócić szczególną uwagę na jakieś wydarzenia, Książę?

- Zaczniemy od mojego przybycia do Domu Przyzwań. Tak! Tam cię zabiorę.

- Dobrze…

Ciemność.

Ciemność.

Ciemność.

(6)

Patrzenie na samego siebie. Obojętność. A jednak dalsze obserwowanie ciała. Przyciąganie. Wpatrywanie w twarz oczami, które nie widzą.

I głos z ust, które nie mówią: „Rzuceni w nieznane odkrywamy w sobie nieznane, zmieniamy się w nieznane, aby odzyskać to, co jest nam należne.”

Otworzyłem oczy. Zamrugałem nerwowo. Tuż nade mną pochylały się dwie postacie. Nie mogłem dojrzeć rysów ich twarzy. Ból i oszołomienie uniemożliwiały sprawne funkcjonowanie zmysłów.

- Yyy… - stęknąłem.

- Budzi się. Żyje! Udało się! - żeński głos ekscytował się nad moim uchem.

- Nie ciesz się zbyt wcześnie. Nie wiemy nawet czy to ciągle on. Nikt tego wcześniej nie robił. Nasi Pierwsi do tej pory tylko snuli przypuszczenia na ten temat…

Zrównoważony męski głos nie dokończył zdania. Jowialne okrzyki rozemocjonowanej kobiety wypełniły okolicę z nieznośną intensywnością:

- Ynzarejp, niech cię uściskam! Teraz zwyciężymy! Wreszcie fortuna zacznie nam sprzyjać!

(7)

Mój wzrok wreszcie zaczął odzyskiwać ostrość. Dreszcze jeszcze przed chwilą przebiegające przez ciało ustały. Zdrętwiałe kończyny nabierały życia. Dochodziłem do siebie.

Zerknąłem niepewnie w prawą stronę.

Jakaś całkiem urodziwa kobieta o kasztanowych lokach w radosnym uniesieniu przytulała się do siwego mężczyzny. Sędziwy osobnik sprawiał wrażenie mocno zakłopotanego.

- Ehm - stęknąłem. - Przepraszam, gdzie ja jestem? To chyba nie jest Lomezza? Przynajmniej nie kojarzę w niej takiego miejsca. A moi Pilnujący? Muszę ich powiadomić, gdzie jestem… - Bezlitośnie przerwałem im wymianę czułości.

W miarę odzyskiwania przytomności kolejne pytania cisnęły mi się na usta.

- A więc? - Wyczekiwałem klarownej odpowiedzi.

- Nie wiem, Kynartapp, co masz na myśli, mówiąc Lomezza, ale to jest Dom Przyzwań.

Nieznajoma na chwilę zamilkła, po czym usłyszałem prowokacyjne pytanie.

- Twoi Pilnujący? Kogo masz na myśli?

- Pilnujących z Lomezzy, oczywiście. Przepraszam, ale to bardzo pilne, inaczej będę miał masę kłopotów.

(8)

- Tych ani żadnych innych Pilnujących nie zawołam. Nie mogę. Nikogo takiego pośród nas nie znajdziesz.

- Dlaczego? Proszę zrozumieć. Ja muszę…

- A ja nie mogę - powiedziała cicho.

- Błagam! Muszę wytłumaczyć Pilnującym, jak doszło do złamania Nakazów…inaczej… Proszę przestać żartować! - Niepokój i gniew wzbierały w moim umyśle.

- Ależ zapewniam cię, że nie śmiałabym.

- Przez wzgląd na...zaklinam…muszę wyjaśnić Pilnującym, że to nie moja wina, w przeciwnym wypadku poniosę srogą karę…

- Ynzarejp, on chyba jeszcze majaczy. Powtarza w kółko jakieś brednie - powiedziała z niepokojem ruda kobieta.

- Ależ Arinapam! Przecież podejrzewaliśmy, że podobne skutki mogą wystąpić.

Niewiasta o imieniu Arinapam z zafrasowaniem pogładziła kształtną brodę. Dziwni nieznajomi popadli w konsternację. Wyraźnie rozmowa nie układała się po ich myśli.

Tymczasem gdzieś z boku dobiegło skrzypnięcie. Po dźwięku rozpoznałem, że ktoś wstał z siedziska.

- Witam współplemieńcu! Kamraci, powitajmy naszego druha i spróbujmy go zrozumieć. On zbyt długo wegetował w Czeluściach Piekielnych, aby

(9)

w jego używanej pamięci pozostał choćby ślad wspomnienia po naszym świecie.

Wychwyciłem szelest szorstkich tkanin trących o żylaste ciało.

- Czyż nie tak, współplemieńcu? Oczywiście to pytanie retoryczne hehehe...

Spojrzałem w stronę, z której rozbrzmiewał niski chichot.

Nie zauważyłem tam dotąd nikogo, bo nie dość, że w całej komnacie (już zorientowałem się, że to nie zwyczajny pokój - w powietrzu czuć było wiekowość pomieszczenia, a konkretniej stęchłą wilgoć i tę specyficznie lekko kwaskową woń starych rzeczy) panował półmrok, to jeszcze miejsce gdzie znajdował się rozbawiony mężczyzna, skrywały cienie.

Dziwne… Chwilę temu nawet nie odnotowałem śladu jego obecności, a teraz nie tylko widziałem sylwetkę, ale wręcz potrafiłem określić najdrobniejsze szczegóły jego fizjonomii.

Poczułem niepokój.

Bardzo wysoki, niemal dwumetrowy wzrost sprawiał, że ten człowiek górował nad otoczeniem. Z jego postawy biła dumna pewność siebie, a na ruchach ciążyła nieprzystępność i jakieś zimne okrucieństwo.

Wrażenie nieprzyjazności pogłębiała łysa głowa. Widok lśniącej skóry na owalnej czaszce nie byłby może sam w sobie szczególnie nieprzyjemny, gdyby nie szpetne blizny.

Wzdrygnąłem się.

(10)

Z kimś takim lepiej nie mieć do czynienia.

W żaden sposób.

Z drugiej strony coś mnie skłaniało do dalszej lustracji wyglądu olbrzyma.

Wytężyłem wzrok.

Wydatne kości policzkowe eksponowały ponurą twarz jegomościa. Nie należała do tych pięknych, o rysach idealnie dobranych, a po głębszym przyjrzeniu nudnych. Lico nieznajomego bez wątpienia przykuwało wzrok. Duży orli nos stanowił punkt odniesienia dla reszty twarzy, której hardości przydawało marsowe czoło podkreślone od dołu przez linię gęstych i pieczołowicie kształtowanych brwi.

- Wielka to radość, że udało Ci się powrócić… - kontynuował powitanie łysy olbrzym, który nie wiedzieć czemu mrużył oczy, jakby czegoś intensywnie wypatrywał w mojej twarzy.

Nic nie odrzekłem. Mówienie przeszkadza w myśleniu, a ja gorączkowo starałem się rozeznać czy nieznajomy na pewno ma przyjazne zamiary.

- ...wróciłeś wreszcie do domu. Teraz razem...

Kiedy mówił, powagi wypowiadanym słowom dodawał wypielęgnowany wąsik podobny bardziej w swej nikłości do brwi jegomościa niż do zwykłych wąsów.

Przesunąłem spojrzenie niżej.

Zza szczelnego okrycia skórzanego płaszcza wyzierała brunatna koszula, której rozchylone poły odsłaniały fragment mocno umięśnionego

(11)

torsu. Ponad lewym ramieniem wystawała rękojeść przypasanej do pleców szabli, a spod wysokiego czoła…

Zamrugałem gwałtownie.

- Co jest… - bąknąłem i natychmiast zamilkłem.

Ukłucie niepokoju wzbudził we mnie podejrzanie dziwaczny wygląd osobnika. Widok broni zaalarmował i postawił w stan gotowości. Ale dopiero jego szeroko otwarte oczy wstrząsnęły mną bez reszty.

Pionowe źrenice przeszywały przestrzeń z intensywnością właściwą ślepiom drapieżnika na łowach. Czająca się w nich groźba śmierci musiała nie raz topić męstwo w najwaleczniejszych sercach. Teraz sam tego doświadczałem. Demoniczny olbrzym zbliżał się, a mnie ogarnęło paraliżujące przerażenie. Zdesperowanym wzrokiem szukałem pomocy u podekscytowanej kobiety i zrównoważonego mężczyzny.

Srogi zawód.

Oni też świdrowali przestrzeń kocimi źrenicami.

Spanikowany zerwałem się na równe nogi. Chciałem zbiec z posłania i…

Nie było żadnego posłania! Stałem na wielkim, okrągłym, kamiennym stole. Gorączkowo obracałem się we wszystkie strony, rozglądając się za jakąkolwiek drogą ucieczki.

- Ynzarejp, co robić? Opanowało go szaleństwo! Co robić?

Kobieta złapała siwego mężczyznę za rękaw, jednak ten zatopiony w myślach nie odpowiadał. Podbiegła do mnie.

(12)

- Spokojnie! Nie mamy złych intencji.

Spojrzałem na nią odruchowo. Była blisko, na wyciągnięcie ręki.

Napięcie w mięśniach opadło. Tuż przed sobą miałem kobietę, a raczej dziewczynę, o zjawiskowej urodzie. Poruszała swoim gibkim ciałem ze zręcznością rysicy, niemal iskrząc przy tym żywotnością. Gestykulowała z urzekającą gracją. Zwróciła ku mnie bladą twarz usianą piegami, które czyniły jej urodę jeszcze głębszą i bardziej interesującą. Słuchałem, nie słysząc, gdy przyjazne słowa przechodziły przez jej soczyste wargi.

Uśmiechała się delikatnie, odsłaniając białe jak świeży śnieg zęby. No i te oczy… Co z tego, że kocie, skoro tak cudownie szmaragdowozielone, tak piękne i kojące…

Nie, ona nie mogła stanowić dla mnie zagrożenia. Bajeczne…

- Czego się obawiasz? - Chrapliwie wypowiedziane pytanie wyrwało mnie z zadumy.

Przerzuciłem spojrzenie na intruza. To ten stary mężczyzna z siwymi włosami zaczesanymi w koński ogon. Ynzarejp czy jak mu tam. Czułem poirytowanie, że przeszkodził mi w kontemplacji urody dziewczyny.

- Waszych oczu… To znaczy niczego, tylko sami rozumiecie, że znalazłem się nagle w dziwnym miejscu wśród obcych ludzi… Więc jeśli to nie żart… A nie jest, prawda?! - Straszliwie męczyłem się, aby pozbierać myśli w jakąś składną całość.

- Nie.

(13)

Zbyt krótka replika jak na moje zszargane nerwy.

Ci obcy, niczego nie wyjaśniając, najwyraźniej kpili sobie ze mnie. Grali mną. Zagotowałem się i wygarnąłem ostrym tonem:

- Bardzo śmieszne! Ludzie, kim wy do diaska jesteście?! Gdzie ja jestem?

Głucha cisza.

- Pozwól Ynzarejp, że odpowiem - zabrała głos Arinapam. - Chyba musimy wyjaśnić sobie kilka spraw.

Odwróciła się do mnie.

- Po pierwsze nie tym tonem! Trochę kultury! Po drugie sss…bez inwektyw!!!! Po trzecie nie powiemy ci niczego o nas, czego nie musisz wiedzieć, póki twój umysł nie będzie stabilny. Po czwarte chyba wspomniałam już, że jesteśmy w Domu Przyzwań, prawda?

Machnęła ręką, jakby chciała wymazać, to co powiedziała.

- Chociaż to właściwie przeszłość! Na powierzchni nic z Domu Przyzwań nie zostało. Nic poza ruinami. A to co tu widzisz, to komnata ukryta w podziemiach tych ruin. - Ostatnie słowa zabrzmiały już spokojnie, ale cały urok dziewczyny prysł w moich oczach. Nie mogłem zrozumieć, co wzbudziło w niej tak nagłą złość ani dlaczego na mnie nasyczała. Sam poczułem, że puszczają mi nerwy.

- Po pierwsze porwaliście mnie, albo robicie mi paskudnie głupi żart, dziewczynko. Po drugie ja byłem wobec was bardzo grzeczny. Po trzecie

(14)

nie rzucałem żadnych inwektyw, mam stabilny umysł i nie sycz na mnie!

- Im dłużej i głośniej mówiłem, tym większej nabierałem odwagi. To zresztą podziałało na nią gorzej niż płachta na byka.

- Ojojoj! Umie zliczyć do trzech! Cwaniaczek! Uwolniliśmy go z Czeluści Piekielnych, a on nas, Pierwszych, elitę wampirców, nazywa ludźmi, przyrównując tym samym do robactwa, które zeżre wszystko jak świnia.

Twój umysł jest jak rzeszoto, więc nie wiemy, co zmajstrujesz. A w ogóle to sss… - syknęła mi głośno nad uchem.

- Och bądźmy poważni… - powiedział z zażenowaniem łysy mężczyzna.

- Jak? Skoro ten, ten…jak jakiś ehm… Och, obraził nas!

- Zamilknij Arinapam. Weź swój język na wodze i postaraj się wczuć w jego położenie. To wszystko nieporozumienia, które stopniowo wyeliminujemy.

Patrzyłem na nich z przerażeniem i niedowierzaniem. Wampiry! To zakrawało na jakiś obłęd. Targające mną uczucia musiała dostrzec Arinapam.

- Co znowu? - zapytała.

- Nie, nic. Po prostu się przesłyszałem.

- No nie! Mam ci jeszcze raz wszystko powtarzać? Nieprzytomny jesteś?

Nic nie odpowiedziałem. Nie chciałem się dodatkowo pogrążać napomknięciami o bajkowych potworach.

W tym momencie zwrócił się do mnie łysy jegomość:

(15)

- Posłuchaj, Kynartapp. Z przebiegu rozmowy wnioskuję, że ty nic nie pamiętasz. To znaczy, stąd nic nie pamiętasz. Musisz zatem przyjąć do wiadomości, że w twoim interesie leży, żebyśmy jak najszybciej opuścili tę okolicę. Niezależnie od twoich i Arinapam zamiłowań do konwersacji, nie mamy czasu na dalszą wymianę uprzejmości.

Zmarszczył czoło.

- Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że jestem ci winien choć kilka szczątkowych informacji o naszej trójce wampirców i pewnym Zobowiązaniu. Pora zatem na…

- Wampirów! Powiedziałeś wampirów! Słyszałem!

Spojrzał na mnie w dziwny sposób.

- Powiedziałem wampirców.

- No właśnie!

- Powiedziałem wampirców a nie wampirów. Wampiry to mitologiczne żywe-martwe istoty o półboskiej mocy i wydumanych słabościach.

Bohaterowie bajek opowiadanych przez ludzi. Wampirce to my.

Prawdziwi i najdoskonalsi synowie tej ziemi.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, zbierając myśli.

- Jak rzekłem, pora żebyśmy się pokrótce przedstawili. Zacznijmy może od Arinapam. - Wykonał ręką gest w stronę rudowłosej dziewczyny. - Jak widzisz jest ona najmłodsza - mrugnął wesoło okiem - i najpiękniejsza.

Tak jak każdy wampirzec, nie znosi, gdy wyzywa się ją od ludzi.

(16)

Arinapam reaguje na takie obelgi bardzo energicznie, dlatego lepiej jej nie drażnić. Czasem daje się ponieść temperamentowi i nie poprzestaje wtedy na złych słowach.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

- A teraz bardziej poważnie.

Skinął w bok głową.

- Po mojej prawej stronie stoi Ynzarejp zwany Mistrzem Jednego Uderzenia. Los wykuwał jego hart ducha w ogniu najcięższych prób…

Ledwie dziesięć Wielkich Ksieżyców temu zdołaliśmy go odbić z Bartzaru, gdzie poddawany straszliwym torturom niemal uległ Zmęczeniu Życiem. Torturowano go, bo nie chciał zdradzić Naszej Sprawy, a mówiąc „Nasza Sprawa”, mam na myśli przede wszystkim ochronę twojej cielesności. Męki fizyczne, katowanie, pobudzanie i odbieranie mocy wampirca doprowadziły go na skraj szaleństwa, opętania, mimo to, ku powszechnemu niedowierzaniu, zdołał przetrwać Gehennę. Ale Ynzarejp to nie tylko bohater. To przede wszystkim mędrzec cieszący się opinią jednego z największych umysłów Nadwatahy Wampirców.

Wziął głęboki wdech.

- Co do mnie… No cóż kamracie… Jestem tylko wysokim, łysym i ponad miarę potężnym Pierwszym. Ale o tym kiedy indziej.

Zrobił dłuższą pauzę.

- Teraz przejdę do fundamentalnej dla ciebie rzeczy. Zobowiązania.

(17)

Uśmiechnął się niewyraźnie.

- Otóż cała nasza trójka zaprzysięgła twojemu dziadkowi - wielkiemu przywódcy Watahy Żmij, że pozostaniemy mu wierni do samego końca.

Jemu, a potem jego następcy.

Przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę.

- Tak się składa, że to ty jesteś jego dziedzicem…

Zamurowało mnie.

- Ale… - próbowałem wtrącić jakąś zdroworozsądkową uwagę, bo praktycznie nic w jego wypowiedzi nie miało sensu.

- Wybacz, mój młodszy kamracie. Więcej szczegółów wyjawię ci, gdy znajdziemy się w bezpiecznym miejscu. Zresztą twój umysł jest naprawdę niestabilny. Nie obruszaj się. Chodzi o to, że nie czujesz z nami żadnej więzi i gdybyś, nie daj kieł, trafił w ręce naszych wrogów, wypaplałbyś od razu wszystkie istotne dla nas sprawy. Poza tym po tylu traumatycznych przeżyciach, przejściu z jednego świata do drugiego, doświadczeniu Czeluści Piekielnych możesz mi wierzyć, że twój umysł odchyla się znacząco od normy. Zatem…

Zamyśliłem się. Jak gigantyczne okażą się „szczegóły”, które przede mną zatajono? Skąd ta namolna troska o „stabilność mojego umysłu”? A w ogóle co to za brednie, że nie mam „stabilnego umysłu”?

Nie było mi dane długo rozmyślać. W komnacie rozległ się huk otwieranych z impetem drzwi.

(18)

- Panie, Panie! Prześladowcy nadchodzą!!!

Zapanowała cisza. W oczach Ynzarejpa mignął błysk zwierzęcego strachu, ale natychmiast zapanował nad sobą i przyjął całkowicie obojętną pozę.

- Ilu ich jest? - rzuciła buńczucznie Arinapam.

- Dziesiątki, to chyba elitarny oddział Błyskawic.

Arinapam poszarzała na twarzy. Nie było już w niej buty.

- Kapitan Sawgork kazał przekazać, że wycofuje oddział do podziemi - raportował dalej posłaniec. - W wąskich korytarzach chce przynajmniej częściowo zniwelować przewagę liczebną Prześladowców. Dopełnimy przysięgi. Będziemy walczyć do końca i wedle jego słów ostatni z nas dadzą gardła najpóźniej za dwie części księżyca. - Głos miał przeszyty lękiem, ale widać było, że wampirzec jest zdeterminowany, aby stawić czoła losowi.

- Wracaj do kapitana, Lathiusie. Spełnij swą przysięgę z honorem. Niech twe kły i szpony niestępione pozostaną.

- Awr! Tak jest Wodzu! - Obrócił się energicznie do tyłu. Przez mgnienie oka dojrzałem szaleństwo przecinające jego oblicze. On już wiedział, że czeka go pojedynek z kostuchą, którego wygrać nie zdoła.

Ruszył nadnaturalnie wielkimi susami, by stanąć u boku swojego kapitana sposobiącego się do ostatniej walki gdzieś na górnych kondygnacjach.

(19)

- Hm… No cóż, podejrzewałem, że w ten czy inny sposób Prześladowcy dowiedzą się o naszych zamiarach. Mam nadzieję, że zaistniałe zamieszanie nie jest następstwem zdrady - powiedział niezwykły łysy wampirzec, który jak usłyszałem przed chwilą był wodzem.

Spojrzał porozumiewawczo na Ynzarejpa.

- Chodźmy. W tajemnicy przed wszystkimi przeszukałem dokładnie podziemia. Nie obyło się bez odrobiny Mocy Myśli hehehe… - nerwowy śmiech dobył się z jego gardła. - No chodźcie! Na co czekacie?

Znalazłem tajne przejście.

- Wycofajmy naszych! Uciekniemy wszyscy! - krzyknęła Arinapam.

- Nie da rady. Prześladowcy są zbyt szybcy. Zapytaj zresztą Ynzarejpa. - W głosie wodza przebijała rezygnacja.

- Wódz ma rację. Do tego to Błyskawice. Nasi nie mają najmniejszych szans. Ale jeśli podejmą walkę, to przynajmniej dadzą nam czas na wyprowadzenie Kynartappa w bezpieczne miejsce.

Zapadła nieprzyjemna cisza.

- Idziemy!!! - zakomenderował wódz.

- Moment! Jak masz na imię? - Choć zorientowałem się, że nie ma żartów i chyba faktycznie coś mi grozi, to jednak wahałem się czy mogę ufać dziwakom podającym się za wampirców. Próbowałem choć trochę zyskać na czasie, aby zebrać myśli.

- A czy to teraz ważne?

(20)

- Tak. Ty wiesz o mnie sporo, a ja o tobie tylko tyle, że jesteś łysym wampircem - stwierdziłem bez ogródek.

- Hehehe… Pokrewna rogata duszyczka. Zupełnie jak dziadek. Zwą mnie Wiweremte. No chodźcie już!!! Naprawdę musimy się śpieszyć.

Ruszyliśmy gęsiego. Biegliśmy ile sił w nogach, klucząc korytarzami wybudowanymi z szarego kamienia. Pędziliśmy tak bez wytchnienia, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie tunel rozwidlał się na dwie odnogi.

Rozgałęzienie jakich wiele - panujący półmrok oraz zimno bijące od grubociosanych głazów osadzonych w ścianach.

Do jednego z nich podszedł Wiweremte. Kamulec różnił się od reszty ciemniejszym zabarwieniem. Wampirzec chwilę przy nim dłubał, by wreszcie, parsknąwszy gniewnie, wyjąć z zakamarków swojego płaszcza kij. Owinął go starannie w szarą szmatę i w ten sposób zmajstrował prowizoryczną pochodnię.

- Czy ma ktoś krzesiwo?

Oczywiście okazało się, że nikt go nie ma.

To nie spodobało się Wiweremte. Schylił się i oparłszy pochodnię o ścianę, usiadł naprzeciwko. Sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał nic robić, dopóki nie dostanie tego, o co prosił.

- Cholerny zadufany w sobie typek - pomyślałem z niesmakiem.

(21)

Trochę mnie nawet poniosło.

- Uciekamy czy nie? Nie ma krzesiwa, no to co?

- Słusznie. Przecież bez ognia i tak wszystko widać. Po co te fanaberie?

Śmiem zauważyć, że nie robimy biesiady. - O dziwo poparcie znalazłem u Arinapam, która od jakiegoś czasu markotnie milczała.

- Niech moi współplemieńcy nie przeszkadzają wodzowi. Tu nie chodzi o światło - zainterweniował Ynzarejp.

- A o co?

- Zaraz się dowiemy.

Rzeczywiście. Nie minęła minuta, a wódz wyciągnął przed siebie dłonie.

Potarł nimi energicznie, wprawiając je w coraz szybszy półkolisty ruch.

Niebawem niemożliwe stało się odróżnienie jednej od drugiej. Wtedy zdecydowanie klasnął. Pochodnia sama zapłonęła żywym ogniem.

- Kuglarska sztuczka - mimowolnie pomyślałem.

Wiweremte poczekał, aż płomień nabierze mocy i przystawił głownię pochodni do ciemnego kamienia. Nasze zdenerwowanie rosło. Mijały cenne sekundy, a nic się nie działo. Arinapam co chwila spoglądała za siebie, jakby podświadomie spodziewając się, że lada chwila zza zakrętu wynurzą się Prześladowcy.

Napięcie sięgnęło zenitu.

Wreszcie gdzieś w oddali rozległ się dudniący rumor. Wzdrygnąłem się.

Potem znowu nastała cisza. Nagle trzask. Gwałtownie obróciłem się w

(22)

kierunku, z którego dobiegł hałas. Wyciągnąłem ręce, gotując się do odparcia ataku.

Niepotrzebnie. To rozgrzany pochodnią głaz wprawił w ruch ukryty mechanizm, który teraz ze zgrzytem przesuwał bloczki i obracał koła zębate.

Część jednej ze ścian z głośnym chrobotem przemieściła się do tyłu.

Gdy przestała się cofać, system dźwigni przesunął ją na bok, ukazując wejście do kolistego tunelu wyrytego w litej skale. Z przepastnych trzewi podziemi buchnął silny zaduch.

- Jesteś pewien wodzu, że korytarz prowadzi na zewnątrz? Wydaje się być duszny… - Ynzarejp wyraził również moje obawy, czy aby na pewno jest to droga prowadząca na powierzchnię.

- Tak - lakonicznie odpowiedział Wiweremte.

Jego twarz nie zdradzała żadnych wątpliwości.

I znowu rozpoczął się szaleńczy bieg. Jestem pewien, że nigdy wcześniej nie gnałem tak szybko i tak długo, a mimo to miałem wrażenie, że spowalniam ucieczkę. Moi kamraci bez jakichkolwiek oznak zmęczenia sunęli do przodu iście kocimi susami. W końcu dotarliśmy bezpiecznie do wylotu tunelu szczelnie skrytego za gęstą plątaniną krzewów. Oczy postronnego obserwatora nie miały szans, aby wypatrzyć przejście.

(23)

- Ile…uff…czasu biegliśmy…od ostatniego…nazwijmy to postojem? - wysapałem z trudem.

- Nie rozumiem. A po co ci to? Na oko jedna z dziesięciu części księżyca. - Zdziwił się moim pytaniem Wiweremte.

- Nie, nic takiego. - Zaczynałem odzyskiwać oddech, ale niespecjalnie chciało mi się cokolwiek wyjaśniać. Tak czy siak, zakładając, że księżyc trwa dwanaście godzin, to dawałoby prawie pięć kwadransów czystego sprintu.

- Uff… nieźle, nadspodziewanie nieźle - pomyślałem z dumą i niedowierzaniem. Biorąc pod uwagę moją kondycję, zachodziłem w głowę, dlaczego jeszcze żyję.

Jak tylko przedarliśmy się przez ścianę zieleni oddzielającą nas od świata na powierzchni, przystanąłem, aby zdobyć nieco rozeznania w terenie. Byłem niezmiernie ciekaw, jak wyglądają ziemie opanowane przez wampirców. Spodziewałem się ujrzeć apokaliptyczne sceny, a w każdym razie krainę pogrążoną w mroku i rozpaczy. Tymczasem ku mojemu zaskoczeniu znalazłem się w całkiem sielskim otoczeniu.

Oto stałem na szczycie góry, a wszędzie dookoła roztaczał się nizinny krajobraz.

(24)

Nic nie przysłaniało pola widzenia. Nasze wzgórze było jedynym w okolicy i stanowiło swoisty wybryk natury niepasujący do otoczenia. W zasadzie nie było też widać śladów cywilizacji. Jedynie daleko w dole migotały światła jakiegoś małego miasteczka otoczonego zewsząd gęstymi lasami.

Zadarłem głowę.

Teraz moją uwagę przykuło niebo, gdzie odbywał się istny spektakl barw.

Na kosmicznej scenie bezapelacyjnie królowało pomarańczowe oblicze księżyca w pełni, wokół którego swoją choreografię odprawiały plejady gwiazd. Emanowały głównie białym światłem, ale co i rusz można było dostrzec również wielobarwne warkocze przemykających komet.

Zauroczony wstrzymałem oddech, zapominając o wszystkim co przyziemne.

Gdy ponownie odetchnąłem, w nozdrza uderzyła bogata woń łąkowych ziół, wysuszonych w ciągu dnia przez słońce, a po zmroku zrewitalizowanych chłodem rosy. Eteryczne soki unoszące się w nocnym powietrzu upajały zmysły.

Poczułem się wolny i szczęśliwy.

Żadnego bólu.

Żadnego cierpienia.

Żadnego lęku.

Tylko buzująca w żyłach siła…

(25)

Nastrój rozmarzenia został przerwany przez krótki komunikat.

- Zanim nastanie świt, musimy przedostać się do Kivory - oznajmił wódz.

- To te miasteczko na dole - dodał, widząc mój pytający wzrok.

- Zatem zapraszam do wymarszu - grzecznie nami zakomenderował.

Ruszyliśmy przez las.

Kilka kilometrów od mieściny zatrzymaliśmy się na postój.

- Czy Lathius mógł przeżyć? - Po raz pierwszy od wyjścia z podziemi odezwała się Arinapam. Jej drżący głos błagał o choć promyk nadziei.

Spojrzałem na nią z ciekawością. Ten Lathius musiał być dla niej kimś bliskim.

- Nie chcę ci robić złudnych nadziei. - Wódz uśmiechnął się smutno, a potem burknął do siebie pod nosem: - Z drugiej strony niczego nie można wykluczyć…

Zapanowała cisza.

- Musimy rozejrzeć się po okolicy. Chodź Arinapam! - Wiweremte niespodziewanie dostrzegł potrzebę przeprowadzenia rekonesansu.

Zostałem sam z Ynzarejpem.

Cały czas nurtowało mnie kim był Lathius.

(26)

W końcu nie wytrzymałem.

- Psst… Ynzarejp. Mogę na słówko?

- Tak?

- Kim był… - Zaraz poprawiłem się: - Kim jest Lathius? Kim jest dla Arinapam?

- Czemu Kynartapp sam nie spyta Arinapam? Ja nie mam prawa poruszać jej osobistych spraw.

- Nie chcę zrobić jej dodatkowej przykrości.

Po chwili niezręcznego milczenia kontynuowałem.

- To straszne, gdy ginie członek rodziny.

- On nie należy do jej rodziny.

- Aha…

Arinapam i Wiweremte wrócili w podłych nastrojach.

- Źle się dzieje w miasteczku. Bicie w gongi, bębny i dęcie w rogi myśliwskie. A to wszystko w Noc Oczyszczenia. Wiecie czego można się spodziewać?

- Awr! Co Wiweremte proponuje? - spytał Ynzarejp.

- Musimy być wybitnie ostrożni - łysy wampirzec powiedział to bardziej do siebie niż w odpowiedzi na pytanie. - Zrobimy tak. Kynartapp nie ma

(27)

oczu w jednolitym kolorze, jest mieszańcem. Nawet gorzej. Jest pół człowiekiem pół wampircem…

Zdębiałem.

- Że co proszę?!

- Dokładnie to co słyszałeś. Nie możemy od tak paradować z tobą po miasteczku. Hm…w naszym położeniu nikomu nie powinniśmy ufać - spojrzał uważnie na mnie i kontynuował - jednak sami sobie nie poradzimy. Znam tutaj wampirca o pożądanych przez nas umiejętnościach. Dużo mi zawdzięcza. Oczywiście nie jest to jeszcze wystarczająca rękojmia jego lojalności, ale… - uśmiechnął się złowróżbnie - … na szczęście posiadam rozbudowaną wiedzę o jego interesach. Na pewno nie wyda nas władzom, bo podczas przesłuchań nie omieszkałbym wyznać tego i owego o naturze jego działalności, a wtedy dałby gardła. Taaak, on nie zdradzi…

Przez jakiś czas stał w zadumie, a potem jeszcze raz zwrócił się do nas.

- Ale do rzeczy. Idziemy do Domu Przemian, następnie przyczajamy się na księżyc lub dwa, a wreszcie uchodzimy do Zamku na Bagnach.

- Możecie mi coś wyjaśnić? - Fala pytań wzbierała w moim skołatanym umyśle.

- Och daruj sobie. Już wcześniej ci mówiliśmy, że dowiesz się wszystkiego w stosownym czasie - wtrąciła ze złością Arinapam.

(28)

- Kiedy ustabilizuję swój umysł. Nie pomagacie mi zbytnio - odszczeknąłem.

- Słuchaj, ośle, właśnie straciłam bardzo bliską mi osobę! W imię czego?!

Czegoś tak rachitycznego jak ty! I po co to wszystko?! Przez jakąś zabluzganą przysięgę, którą większość odłożyła na półkę z papiruskiem

„nie wiem o czym mowa”. Przez ciebie giną najlepsi spośród nas!

- Zamilcz!!! Wiesz ile zawdzięczamy jego dziadkowi! - Ynzarejp poczerwieniał z wściekłości, a na czole wystąpiła mu pulsująca żyła.

Osłupiałem.

Nie przypuszczałem, że tego opanowanego jegomościa można tak mocno wyprowadzić z równowagi.

- Idziemy - rzucił sucho Wiweremte, po czym już w marszu poinstruował nas, jak mamy się zachowywać, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

Zastosowaliśmy się skrupulatnie do jego wskazań. Wszyscy narzuciliśmy na głowy kaptury, chwyciliśmy mocniej znalezione po drodze kije i butnym zachowaniem skryliśmy niepewność ciążącą w sercach. Co chwila wykrzykiwaliśmy pogróżki pod adresem mieszańców.

- Oczyścimy to miejsce! Nie damy kolorowookim kalać naszego gniazda!

- krzyknął Wiweremte i trach, walnął kijem w drzewo stojące na skraju miasteczka. - Czystość ponad wszystko!

(29)

- Nadchodzimy! Noc Oczyszczenia to błogosławiony czas! - Ynzarejp dorzucił coś od siebie.

I oto weszliśmy do Kivory w sposób, który wzbudziłby uznanie u najbardziej wytrawnych rozrabiaków. Mijani miejscowi widząc tak niewzruszoną hardość, szybko schodzili nam z drogi.

Sprawy układały się po naszej myśli.

Do czasu…

W pewnym momencie natknęliśmy się na grupę wampirców stojących przed tawerną. Wśród kompanii rej wodził gruby osobnik o aparycji draba, co nie jedną bójkę widział. Wyróżniał go szkarłatny strój.

Rzeczony typ spojrzał na nas z nieskrywaną niechęcią. Wskazał samochwalczo palcem na siebie i rzucił jakąś ciętą uwagę w stronę kamratów. Rozległy się nerwowe chichoty, a cała gromada kilkudziesięciorga wampirców ruszyła w naszym kierunku.

- Niedobrze - szepnął Wiweremte. - Będą kłopoty.

Łup, łup, łup… - Maszerowaliśmy niczym ciężka piechota, starając się sprawiać groźne wrażenie.

- ŁUP, ŁUP, ŁUP…

Im bliżej idących ku nam wampirców byliśmy, tym nasz krok stawał się cięższy.

- Może jednak to nie nam bóstwa ześlą dziś kłopoty… - powiedział z kamienną twarzą Ynzarejp.

(30)

- Czy Ynzarejp wie jak uniknąć zagrożenia? - w głosie Wiweremte słychać było szacunek.

- Awr! Mój współplemieńcu - odpowiedział z obojętną miną. - Czy moi kamraci mogą odwrócić uwagę…tych tam? - Ze wzgardą wydął wargi i skinął głową na zbliżający się motłoch. - Muszę mieć czas na wyjaśnienie Kynartappowi, co ma czynić.

Skinęli głowami.

- ŁUP, ŁUP, ŁUP!!! - Arinapam i Wiweremte maszerowali jeszcze głośniej, na tyle hałaśliwie, by podchodzący właśnie awanturnicy nie słyszeli krótkiej wymiany zdań między mną a Ynzarejpem.

- Hola mości Panowie! - gruby prowodyr wykrzyknął w naszą stronę. - Kimże jesteście? Skąd i dokąd zdążacie?

ŁUP, ŁUP…

- Zatrzymać się!!! Pókim dobry!!!

Nagabywanie nie wywołało u nas najmniejszej reakcji.

Awanturnicy nie spodziewali się takiego obrotu spraw. Jak stado kurcząt bez nioski podążali za nami, nie wiedząc co począć. Sytuacja stawała się groteskowa. Kilkudziesięciu zdezorientowanych zbójów nie potrafiło zatrzymać czwórki podróżnych. Ledwie ważyli się przebąkiwać nieporadne groźby.

Tego jeszcze w Kivorze nie było.

To trzeba było zobaczyć.

(31)

W pewnym oddaleniu zaczęły wyrastać grupki gapiów wietrzących drakę.

Wyjątkową radość sprawiała im nieporadność szkarłatnego grubasa. Ten zresztą szybko to spostrzegł i postanowił za wszelką cenę ratować nadwątloną reputację.

- Wykarbujemy wam skóry psubraty! - ryknął. - Brać ich współplemieńcy!

To pomieszańce!!!

Wiweremte zatrzymał się. Uznał, że pora działać. Nie mógł dopuścić, aby czereda degeneratów rozzuchwaliła się zanadto, bo sytuacja mogła łatwo wymknąć się spod kontroli.

- Stać!!! - Majestatycznym ruchem odgarnął z głowy kaptur, po czym marszcząc czoło, rzucił gniewnie: - Nie macie prawa żądać, abyśmy ujawniali kim jesteśmy ani skąd czy dokąd zmierzamy!

- Dzisiaj jest Noc Oczyszczenia! Mamy prawo sprawdzać każdego!

Mamy prawo zabawić się z każdym napotkanym kolorowookim! - Pewność siebie emanowała z twarzy prowodyra.

- Nie jesteśmy kolorowookimi!

- To się dopiero okaże.

- Jesteś mądrym wampircem i z pewnością umiesz rozpoznać kolorowookiego - zakpił Wiweremte, wytrzeszczając groteskowo oczy. - Przecież widzisz, że jestem czystej posoki.

- Zdejmijcie kaptury! Wszyscy!

- A jak nie?

(32)

- Zamierzamy się dzisiaj zabawić. Jeżeli dalej będziecie się wzbraniać przed kontrolą to… - Grubas splunął na ziemię i zatarł złowróżbnie ręce.

- Ostatecznie możemy rozerwać się z wami wszystkimi, niezależnie od waszej szlachetności. Prawdę mówiąc, to może być nawet ciekawsze.

To jak będzie?

Splunął soczyście i łypnął podejrzliwie.

- A może ścierwa jesteście miłośnikami kolorowookich?!

- Pach - Arinapam kopnęła kamień i wrzasnęła:

- Skopać dupy pomieszańcom!!! Jak śmiesz pomiocie do wampirycy tak się odzywać! I wygadywać takie bzdury!

- Ależ Pani…nasz gatunkowy obowiązek…piętnować skundlenie - Szkarłatny awanturnik stracił rezon.

- Mnie nazywać pomieszańcem? Jak śmiesz?!

- Pani. Okażcie swe oblicza i natychmiast odejdziemy…

Zamarł.

Gapił się na klęczącego przede mną Ynzarejpa.

- Wybacz tutejszym wampircom niegościnność i brak honoru. Przyjmij proszę ode mnie wyrazy szacunku i czci.

Przytknął usta do mojej dłoni w geście pocałunku, po czym niewyraźnie powiedział:

- Błagam, zrzuć kaptur, tak samo jak i ja to czynię, aby te durne w swej niewierności istoty doznały iluminacji… Ojcze!

(33)

Kaptury opadły z naszych głów.

Szkarłatny grubas stał jakiś czas w bezruchu, nie dowierzając temu, co właśnie zobaczył. W końcu kiwnął głową na znak, że czas kończyć awanturę. Z niechęcią odwrócił się do nas plecami, by się oddalić.

Reszta bandy podążyła w jego ślady, gorzko komentując braki w naszym wychowaniu oraz nudę czasów w jakich przyszło im żyć. Dłuższą chwilę odprowadzaliśmy wzrokiem czeredę awanturniczych wampirców.

Gdy tylko napięcie opadło, ruszyliśmy w głąb Kivory, a ja miałem wreszcie okazję, żeby przyjrzeć się spokojnie otoczeniu.

Do pierwszej refleksji zmusiło mnie zwykłe potknięcie. Okazało się, że drogi miasteczka wybrukowano nieobrobionymi kamieniami o rozmaitym kształcie i wielkości. Przypuszczalnie były to otoczaki wydobyte z nieopodal przepływającego strumienia. W każdym razie chodzenie po nich wymagało odrobiny skupienia.

Po kilkudziesięciu krokach przywykłem do specyfiki tutejszych duktów i pozwoliłem sobie na oderwanie wzroku od nawierzchni, przenosząc uwagę na zabudowania.

Te zaś były bardzo do siebie podobne. Różniły się w zasadzie tylko gabarytami. Skromne parterowe domostwa stojące na peryferiach miasteczka stawały się coraz wyższe, w miarę jak zbliżaliśmy się do

(34)

centrum, przy czym w samym centrum, wokół kolistego rynku, górowały już wyłącznie trzypiętrowe kamienice. Większość domów pozbawiona była wszelkich ozdób i jedynie wymyślne wrota oraz dwuspadowe dachy wyłożone pomarańczową dachówką nadawały im odrobinę indywidualnego charakteru.

Mieszkańcy tego miasteczka darzyli pogardą wszelkie przejawy ekstrawagancji.

Na uliczce, w którą skręciliśmy, nie było żywego ducha.

- Jak to zrobiłeś? Jak ci się udało uchronić Kynartappa przed ujawnieniem? - Arinapam zarzuciła Ynzarejpa gradem pytań.

- Arinapam nie wie? - Uśmiechnął się zagadkowo.

- Gdybym wiedziała, to bym się nie pytała. No powiedz!

- O nie, moja droga! To by było zbyt proste. Pomyśl! - wtrącił się wódz, a jego oczy błyszczały z zachwytu nad dokonaniem siwego wampirca.

Arinapam omiotła mnie badawczym spojrzeniem, jakby chciała wyczytać odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Jej wzrok błądził chwilę po mnie, aby ostatecznie spocząć nieruchomo na dłoni, którą silnie uciskałem. Mijały sekundy, minuty, a ona wciąż wwiercała się spojrzeniem w to samo miejsce. Intuicyjnie wyczuwała, że było ono kluczowe dla znalezienia odpowiedzi. Jej twarz długo nie wyrażała niczego, by w pewnym

(35)

momencie pojaśnieć w ten specyficzny sposób, gdy odkrywa się rozwiązanie zagadki.

- Już wiem! To takie proste! Ale jakże genialne! - wykrzyknęła triumfalnie, po czym już ściszonym głosem powiedziała: - Ty go najzwyczajniej ukąsiłeś w rękę, użyłeś jadu. Cherlak - skinęła na mnie głową - ma w sobie wciąż człowieka i to na niego działa. Jad przygasił jego śmiertelniczy ogień życia, obniżając temperaturę ciała do właściwej wampircowi tak, że nikt się nie zorientował, jakim obrzydlistwem jest naprawdę.

Zamilkła.

- Ale jak ukryłeś jego kolorowe oczy?

- Ułatwię ci. Złapałaś trop, wystarczy, że pójdziesz dalej. - Uśmiechnął się zachęcająco Ynzarejp.

Znowu zostałem poddany wzrokowej taksacji przez śliczną, ale wredną wampirycę. Nasze spojrzenia spotkały się.

- No tak, przecież on ciągle zachował człowieczeństwo... Jad na tyle rozszerzył mu źrenice, że te zasłoniły kolorową część oka. Wszyscy wzięli go za kapłana i żeby ich w tym dodatkowo utwierdzić, zwróciłeś się do niego per Ojcze. Kapłani często używają korzeni widzetka - kontynuowała, widząc moje pytające spojrzenie - do nawiązywania kontaktu z duchami i bóstwami, a wtedy ich oczy wyglądają jak obecnie Kynartappowe. Nikt też by się nie poważył podejrzewać kapłana o bycie

(36)

mieszańcem. Świątynie dbają, aby w ich szeregi wstępowali tylko ci o najczystszej posoce. No i ten nabożny szacunek do kapłanów. Że też się nie zorientowałam … - powiedziała głosem pełnym zawodu.

- To miło, że sprawa się dla ciebie wyjaśniła. I masz całkowitą rację. Ten jad działa… Czy moglibyście mnie wesprzeć…kręci mi się w głowie…

Czułem mdłości. Nogi same pode mną tańczyły. Wiweremte i Ynzarejp wzięli mnie pod ramiona. Na szczęście okazało się, że celem naszej wędrówki był pysznie wyglądający dom, który znajdował się ledwie kilkadziesiąt kroków dalej.

- Jesteśmy na miejscu - rzekł wódz i rozejrzał się ostrożnie po okolicy.

Chwycił za kołatkę i uderzył nią trzykrotnie, odczekał chwilę, powtórzył zabieg, łomocząc tym razem dwa razy, znowu odczekał i uderzył raz, ale najpotężniej. Drzwi uchyliły się, a w szparze pojawiły się niespokojne oczy.

Zlustrowały nas, a gdy ich wzrok spoczął na Wiweremte, zaiskrzyły.

- Witam dobrych wampirców, witam dobrych klientów, proszę do środka - ich właściciel przemówił starczym głosem.

- Witaj Herwa - wódz powitał wiekowego wampirca, gdy tylko przekroczyliśmy próg.

- Wiele liści opadło i wiele posoki popłynęło, odkąd się ostatnio widzieliśmy.

(37)

- Masz rację. Niestety czas nagli, kamracie. Grozi nam duże niebezpieczeństwo. Powiedz proszę, w całym miasteczku atakują kolorowookich?

- Zgadza się. W najbliższych księżycach odbędą się Sebastianki. Na stadionie sędziowie złożą wiele pocałunków śmierci. Będzie…

- Wybacz. Nóż napina nam skórę na gardle. Musimy się śpieszyć.

Widzisz tego młodego kolorowookiego?

- Tak… - Przyjrzał mi się uważnie i dopowiedział: - Jest również półczłowiekiem potraktowanym jadem wampirca..

- Przed Twoimi oczami nic się nie ukryje. Od tego zaczniemy. Zamaskuj jego człowieczeństwo.

- Jeśli to zrobię, moje gardło będzie zagrożone - sprzeciwił się niepewnie staruszek.

- To dzięki mnie żyjesz, dzięki mnie jesteś bogaty, mój kamracie i dzięki mnie tak może być dalej. - Wiweremte poklepał go po ramieniu.

- Sss… - Oczy dziadka nabiegły krwią, a kocie źrenice maksymalnie się zwęziły. - Nie dasz mi tego zapomnieć, mój kamracie - wysyczał.

Zapanowała cisza.

- Przy okazji zarobisz – kusił Wiweremte.

Dziadunio tylko wzruszył ramionami i rzekł kwaśno:

- Chodźcie!

(38)

Zaprowadził nas do małego pomieszczenia zastawionego regałami z różnego rodzaju odczynnikami i słoikami o zawartości, której nie sposób opisać.

Zza flaszek eliksirów wyzierały ściany obwieszone rycinami przedstawiającymi anatomię wampircopodobnych oraz półki z rzędami antycznych ksiąg. Udaliśmy się do centralnej części pokoju, gdzie naczelne miejsce zajmował mebel przypominający wielki stół. U jego podstawy spoczywały wstęgi kajdan. Była to najlepiej oświetlona część komnaty opromieniona intensywnym blaskiem dobywającym się z przedziwnych szklanych pojemników, w których drzemały szczuropodobne stworzonka. Obecność zwierzaków zdawała się być nieodzowna do emisji blasku, bo w pustych zasobnikach zalegał jedynie mrok.

- Co mnie obchodzą nieświecące pojemniki … - stęknąłem do siebie.

Zawroty głowy wywołane przez jad wykluczały składne myślenie, za to powodowały narastające rozdrażnienie.

- No, a teraz niech nasz barwny kamrat przygotuje się do zabiegu - rzekł dziadunio - znachor.

- Niby w jaki sposób? - burknąłem niepewnie.

- Rozbierz się i wskakuj na stół.

- Do naga?

- Tak.

(39)

- Phi… Że niby aż tak bez gaci?! - parsknąłem oburzony.

- A potrafisz się inaczej rozebrać do naga?

- I może wy wszyscy będziecie tu obecni? - kontynuowałem dociekania, nie zwracając uwagi na jego docinki.

- Oczywiście. W co trzecim przypadku potrzebne jest natychmiastowe wtłoczenie posoki. Podkreślam, natychmiastowe.

- Nie zgadzam się na żadne wtłaczanie krwi!

- Nie mówi się „krew” tylko „posoka”. „Krew” to staromodne słowo używane wyłącznie przez ludzkie robactwo. A ty nie chcesz mieć nic wspólnego z ludźmi – zganiła mnie Arinapam.

- Obojętne. Żadnego wtłaczania posoki.

- Hehehe…nie to nie – skwitował Herwa.

- Pozwólcie, że porozmawiam z Kynartappem na osobności - powiedział stanowczo Wiweremte.

- Ale czas… - zaczęła Arinapam.

- Niech Arinapam wyjdzie ze mną. - Nakazujący ton głosu Ynzarejpa zdusił jakikolwiek sprzeciw.

Zostaliśmy sami.

- Arinapam ma rację, brakuje nam czasu na wyjaśnienia. Ty też masz rację i coś jednak musisz wiedzieć. Słuchaj więc uważnie, a zrozumiesz wagę przemiany, której za chwilę doświadczysz. - Poklepał mnie współczująco po ramieniu. - W krainach rządzonych przez wampirców

(40)

jednym z najgorszych występków jest spłodzenie półczłowieka- półwampirca. Wampirzec pije posokę, bo to jest jego jedyne pożywienie, natomiast taka zakazana przez prawo hybryda, którą co by nie mówić jesteś, może pić posokę, co daje jej siłę wampirca lub żywić się ludzkim pożywieniem – Wiweremte skrzywił się z obrzydzeniem - co z kolei pozwala jej przetrwać w warunkach zabójczych dla zwykłego wampirca.

Wskazał na mnie palcem.

- Większość wampirców uważa takich jak ty za wrogi pomiot, który zagraża naszej egzystencji. Rozumiesz, podobna moc w połączeniu z ewentualnym sentymentem do ludzi i może powstać zabójcza mieszanka. Jakby tego było mało, to wy się zauważalnie szybciej rozmnażacie - nadmienił z dwuznacznym uśmiechem.

- Dlatego spłodzenie i niezabicie hybrydy karane jest rozpłataniem gardła. W razie zetknięcia z odmieńcem każdy wampirzec ma go obowiązek zaatakować, bądź przynajmniej zadenuncjować odpowiednim służbom porządkowym.

Uśmiechnął się szelmowsko.

- Jednak bycie półwampircem to nie jedyny problem. Temu akurat za chwilę postara się zaradzić Herwa. Pozostaje jeszcze druga kwestia, tylko nieco mniej istotna. Otóż kiedy już będziesz normalnym wampircem, trzeba będzie zadbać o to, żebyś cieszył się pełnią praw, a ze swoją mieszaną barwą oczu możesz o tym zapomnieć.

(41)

Potarł palcem policzek.

- Postaram się objaśnić w kilku słowach, dlaczego to takie ważne.

Zacznijmy od tego, że oczy są zwierciadłem duszy, a ich jednolity kolor świadczy o nieskażonej posoce.

Uważa się, że osobnik o jednolitym kolorze oczu ma zdolność pełnego korzystania z potęgi Mocy Myśli, natomiast kolorowoocy pomieszańcy nie mogą tego uczynić. Ci drudzy są ograniczeni przez blokujące się nawzajem żywioły Mocy Myśli. Pierwsze prawo Wentego, mistrza Nadstada, mówi jasno: poddanie jednego źródła Mocy Myśli pod wpływ innego powoduje częściowe zobojętnienie silniejszego przez słabsze.

Powiedz jeśli nie nadążasz.

Spojrzał na mnie pytająco, ale kontynuował, nie czekając na odpowiedź:

- Teraz do czego zmierzam. Otóż chodzi o to, że pomieszaniec dysponuje tylko cząstką mocy, którą mógłby władać, gdyby był szlachetnokrwistym. Dlatego nie wolno dopuścić, by zmieszał swą posokę z szlachetnokrwistymi ani by miał potomstwo. Powiesz z pewnością: W czym problem? Wystarczy wybić do nogi kolorowookich tak jak hybrydy!

Ponownie spojrzał na mnie pytająco.

Otworzyłem tylko usta, nie wiedząc co powiedzieć.

- Ale to nie takie proste, jak by się wydawało… - Wódz wziął moje wahanie za przytaknięcie. - Choć obecność pomieszanych jest bardzo

(42)

niekorzystna dla naszego ludu, bo przekazują potomkom swoje ograniczenia i skaza przechodzi na kolejne pokolenia, to wybicie kolorowookich jest niestety niewykonalne. Byłoby to bowiem równoznaczne z wybiciem trzeciej części naszego gatunku i wielką wojną domową. Ryzykowny pomysł, jeśli wziąć pod uwagę, że praktycznie cały czas uczestniczymy w konfliktach zbrojnych. Ponosimy w starciach znaczne straty i nie możemy sobie pozwolić na krwawą jatkę.

Przynajmniej nie w takiej skali.

- Wiweremte machnął z rezygnacją ręką. - Zresztą przywództwo nad watahą temu kto byłby w stanie odnaleźć choć połowę „uśpionych kolorowookich”.

Zamyślony potarł brodę.

- Z czasem wypracowano więc kompromis pozwalający zabezpieczyć bieżące istnienie naszej nacji, a jednocześnie spowolnić u niej degradację zdolności używania Mocy Myśli. W Noc Oczyszczenia organizowane są łowy na kolorowookich, by w ciągu kilku kolejnych księżyców poddać schwytane osobniki próbie pomieszania posoki. W czasie Sebastianek sprawdza się czy poszczególne egzemplarze są dostatecznie silne by żyć. O ich losie decydują pojedynki z sędziami, przy czym mało który pojedynek kończy się wygraną pomieszańca.

Sędzia to przeważnie doskonale wyszkolony, zaprawiony w bojach arystokrata marzący o zdobyciu powszechnego uznania.

(43)

Przymknąłem powieki i ziewnąłem. Dźwięki dobiegały jakby z oddali, a myśli coraz bardziej zwalniały swój bieg.

Wskazał na mnie palcem.

- Jesteś znudzony… Widzę, że nie doceniasz wagi koloru oczu. A szkoda. On decyduje o wielu aspektach funkcjonowania naszej społeczności. To według niego wyodrębniane są kasty, a te formują całe wampircowe życie. Czy wiesz, gdzie obecnie jest twoje miejsce w strukturze wampircowej watahy? Na samym dole. Śmierdzącym dnie!

Jeśli szlachetne wampirce są psami z rodowodem, to ty ze swoimi ślepiami byłbyś marnym kundlem, którego uwiązuje się w lesie do drzewa i czeka aż zdechnie.

Reprymenda wodza podziałała i wszelka senność odeszła precz.

- To przez ten jad… - bąknąłem.

- Jeśli staniesz się szlachetnookim, staniesz się też pełnoprawnym obywatelem obdarzonym błogosławieństwem współdecydowania o losach watahy, do której wstąpisz. Będziesz mógł pełnić zaszczytne urzędy, zdobywać majątek, cieszyć się poważaniem. Co innego jeśli zdecydujesz się pozostać kolorowookim. Wtedy pisana ci będzie najmniej wdzięczna praca. Zajmiesz się hodowlą niewolników, pożywienia…

Na twarzy Wiweremte zakwitł szpetny uśmiech.

(44)

- Jedyne pocieszenie znajdziesz w tym, że pilnowani przez ciebie wampircopodobni mają jeszcze gorzej. Ci w niewoli przewidziani są jedynie do służenia oraz karmienia wampirców.

- Karmienia czymś czy karmienia sobą - przemknęło mi przez głowę.

Dwuznaczność sformułowania wywołała u mnie lekki dreszcz. Przecież ja też byłem człowiekiem i wbrew zapewnieniom wodza, doskonale wiedziałem, że nie mam w sobie ani kropli wampircowej krwi.

- Czy Herwa zadba o moje oczy? - zapytałem potulnie. - Mam nadzieję, że nie będzie naprawiał obydwu moich przypadłości naraz.

Głowiłem się nerwowo, jak bezpiecznie zająć godne miejsce w hierarchii wampirców.

- Nie będzie. Wszystko po kolei. Najpierw pozbędzie się twojego człowieczeństwa, a dopiero potem rozwiąże problem pomieszania kolorów. Z tym drugim poczeka zresztą, aż minie Noc Oczyszczenia. Nie obawiaj się. Herwa to doświadczony przemieniacz.

- No nie wiem. Dużego ruchu to u niego nie widać. Czemu wzdragał się przed wpuszczeniem nas do swojego domu? Nie ucieszył go mój widok, mimo że dzięki mnie zarobi.

- Czemu? Bo cofanie twojego człowieczeństwa, gdy w Kivorze są Prześladowcy, a do tego jest Noc Oczyszczenia to igranie ze śmiercią.

Trudno o gorszą porę na takie zabiegi. Poza tym poważne zabiegi planuje się z wyprzedzeniem, żeby uniknąć dekonspiracji, a my

(45)

zawitaliśmy w jego progach całkowicie niespodziewanie. W przyjaźniejszych okolicznościach stary dziad byłby bardziej gościnny. Na pocieszenie powiem, że jeśli chodzi o twoje skundlenie to sprawa będzie już dużo prostsza. Nie jesteś odosobnionym przypadkiem. Bogate rodziny wampirców bardzo często udają się po kryjomu do osobników pokroju Herwy, aby sprokurować u niemowlęcia jednolitą barwę oczu.

- Czy płatne ujednolicenie koloru oczu czyni wampirca silniejszym?

- Nie, zmiana koloru nie powiększa zdolności ani mocy wampirca, jednak

„uśpiony kolorowooki” ma potem łatwiejsze życie. Jawni kolorowoocy muszą dokonać naprawdę niezwykłych rzeczy, aby dostąpić zaszczytu wstąpienia do elity. Historia zna tylko kilka takich przypadków.

- Co za hipokryzja. Czyli w Sebastianki wykańczacie jedynie tych kolorowookich, których nie było stać na ujednolicenie barwy oczu?

Moje dociekania nie spodobały się Wiweremte, bo postanowił zakończyć temat.

- Tak. Czy masz jeszcze jakieś pytania ściśle związane z tym, co powiedziałem?

- Owszem. Czy ktoś z waszej trójki jest półczłowiekiem lub pomieszańcem? - prowokacyjnie wypaliłem.

- Oczywiście, że nie! - podniósł głos. - Jeśli masz więcej takich niedorzecznych pytań, to skończyliśmy rozmowę i wołam Herwę.

(46)

Spojrzałem na niego z uwagą. Po chwili odezwałem się przypochlebnie, unikając już kontrowersyjnych tematów:

- No dobrze. A wracając do bardziej przyziemnych spraw, o co chodzi z tym wtłaczaniem posoki i rozbieraniem do naga?

Kiwnął z aprobatą głową. Pragmatyczne pytanie przypadło mu do gustu.

- Hm…no cóż. Ukrycie cech zdradzających człowieczeństwo wymaga sporych zmian w twoim wnętrzu. Jest to bardzo skomplikowany proces, a przy tym, powiem to bez owijania w bawełnę, dość niebezpieczny...

Zaczerpnąłem głośno powietrze.

- Oczywiście tak naprawdę nic ci nie grozi! W twoich żyłach płynie najprzedniejsza wampircowa posoka i człowieczeństwo nie będzie stanowić żadnego problemu. Z łatwością je zwalczysz.

Widząc, że się lekko uspokoiłem, kontynuował wątek.

- Gdyby jednak nieszczęśliwym zrządzeniem losu, miało nastąpić to, co nie ma prawa się wydarzyć, możesz potrzebować posoki wampirca do wspomożenia organizmu w procesach przemiany. I tu jest miejsce dla nas! Posoka wampirca podlega rozkładowi natychmiast po opuszczeniu jego ciała, chyba że trafi bezpośrednio do ciała innego wampirca.

Dlatego przez cały czas będziemy tuż przy tobie.

- Ale po co zaraz wszyscy? Nie możesz być tylko ty i Ynzarejp? Po co angażować Arinapam? - spytałem podejrzliwie. Zasadniczo moją główną

(47)

obawą była nie tyle skala zabiegu co konieczność obnażenia się przed śliczną wampirycą.

- Nie, wszyscy muszą być w pobliżu! Jeżeli zabiegowi poddawana jest kolorowooka hybryda, istnieje obawa, że będzie potrzebować wtłoczenia posoki od kilku darczyńców o różnych kolorach oczu. Dlatego obecność całej naszej trójki jest nieodzowna. Poza tym musisz się rozebrać, bo tego wymaga proces, któremu zostaniesz poddany. - Wiweremte odczytywał w moim umyśle, to czego skrycie najbardziej się wstydziłem - nagości.

- Wodzu! - Teraz wiedząc, że on wie, wstydziłem się jeszcze bardziej i zakłopotanie postanowiłem przykryć butną szczerością. - Skończmy wreszcie z tymi bajaniami. Nie chciałbym cię zawieść, ale JA NIE JESTEM WAMPIRCEM, KOLOROWOOKIM, ANI ŻADNĄ HYBRYDĄ!

Nie ma najmniejszej potrzeby, żebym się rozbierał i nie musicie mi robić żadnego wtłaczania!

- Ach tak? - Po raz pierwszy zobaczyłem na jego twarzy serdeczne rozbawienie. - A jak to wyjaśnisz? - Wziął mnie pod rękę i podprowadził do niewielkiego zwierciadła. Zobaczyłem w nim siebie. Bardzo zmienionego siebie. Patrzyły na mnie bystre, szaro-piwne kocie ślepia.

Doznałem olśnienia. Od momentu przebudzenia w Domu Przyzwań coś nie dawało mi spokoju, coś nie pasowało. Najzwyklejsze rzeczy stały się

(48)

wtedy inne, jakby bardziej bliskie i namacalne. Widziałem wyraźniej niż kiedykolwiek. Dostrzegałem barwy nieuchwytne dla ludzkiego oka.

- Wspaniale - wyszeptałem, dotykając delikatnie powiek. - Wszystko jasne. Ale...

Przez moją głowę przemknęła nowa niepokojąca myśl. Wyszczerzyłem zęby do lustra.

- Uff… - odetchnąłem z ulgą.

Były takie jak przedtem. Nie wyrosły mi żadne przeraźliwe kły. Ale z drugiej strony przecież nikt z napotkanych wampirców takowych nie posiadał.

- Ile żyją hybrydy? - zagadnąłem.

- Tyle co wampirce. W zasadzie dopóki ktoś cię nie zaszlachtuje, no chyba że jakimś cudem dożyjesz starości. W takim wypadku byłoby to jakieś dwa do trzech tysięcy wielkich księżyców.

- A choroby?

- Choroby to nie nasz problem. My nie chorujemy.

Odwróciłem się na powrót do lustra.

- A to co? - wskazałem na dziwną wypukłość w okolicach splotu słonecznego. Była twarda jak kamień i nawet pod mocnym dotknięciem nie ustępowała.

(49)

- Wrota Dusz. Dzięki nim udałeś się do Czeluści Piekielnych. Tyle ci mogę powiedzieć. Nasi Pierwsi co prawda wprowadzili je do twojego ciała, ale sami niewiele o nich nie wiedzą.

Spojrzałem na niego z niemym wyrzutem.

- Ehm... - chrząknął z zakłopotaniem. - Innego wyjście nie było.

- Wrota Dusz, o których nic nie wiadomo, umieszczono w moim ciele... - Wzruszyłem niecierpliwie ramionami. - Bardzo rozsądnie.

Skupiłem się ponownie na swoim odbiciu.

Przejechałem palcami po blond włosach, tak jasnych, że określenie ich świecącymi nie byłoby wielką przesadą. Odgarnąłem kilka niesfornych kosmyków. Twarz była starsza, niż ta którą znałem. O jakieś kilka lat.

Dałbym jej siedemnaście lat. Tak, tyle bym jej dał. Ciało pod płóciennym ubraniem wydawało się kipieć energią i zdrowiem. Ani śladu po umęczeniu. Zniknęło gdzieś stare, cherlawe, ledwo dyszące, zbudowane tylko ze skóry i kości. Nowe było gibkie i smukłe.

Poruszyłem rękoma. Zgiąłem się. Obróciłem dookoła własnej osi.

- Szybkie! - Byłem zachwycony.

- To zależy kto ocenia. - Uśmiechnął się Wiweremte.

- Jest cudowne!

- Twoja cielesność wymaga treningu. Zbyt długo była nieużywana.

Będziesz musiał włożyć w nią dużo pracy.

Spojrzałem na niego nierozumiejącymi oczami.

(50)

- Czy teraz możemy przystąpić do procesu przemiany? - zapytał.

- Dobrze.

- Pójdę po resztę.

Wkrótce wszyscy znaleźli się w komnacie, a ja już bez większego zażenowania rozebrałem się do zabiegu.

- Nędzny to kurczak czy małoletni kociak - Arinapam skomentowała moją nagą aparycję. Dumny ze swojego ciała, nie przejmowałem się w najmniejszym stopniu jej docinkami.

Potulnie położyłem się na stole. Herwa zapiął na moich kończynach kajdany, a potem skupił uwagę na eliksirze bulgoczącym w kociołku.

Mieszał w nim jakieś paskudztwa, cały czas podgrzewając naczynie nad palnikiem. Trochę nieswojo się poczułem, gdy do wywaru dodał pająki i chrząszcze. Dolał też jakąś śmierdzącą ciecz o złotawym kolorze. To był jednak ledwie przedsmak tego, co miało mnie czekać.

Starzec wpakował mi między zęby drewniany „klocek” z wydrążonym w środku otworem. Następnie przymocował go rzemykami do mojej głowy, tak bym w żaden sposób nie mógł wypluć wciśniętego kawałka drewna.

Jeszcze raz spojrzał beznamiętnie na stalowe okowy, sprawdzając czy jestem dostatecznie obezwładniony i spod stołu wydobył żelazny półokrąg, który nałożył mi na szyję. Fatalnie wyprofilowany kawał

(51)

żelastwa po zamontowaniu do blatu uwierał niemiłosiernie grdykę, blokując dech w piersi.

- Chego juch cha chiele – wycharczałem. - Chejijche chi che chincha.

Cheche ee chahich? (Tego już za wiele. Zdejmijcie mi te świństwa.

Chcecie mnie zabić?)

- Musieliśmy cię skrępować. To dla twojego dobra. Inaczej grozi ci pewna śmierć. - Zrównoważona tonacja Ynzarejpowego głosu działała tylko trochę uspokajająco.

To co się potem stało było równie przerażające co odrażające. Przez otwór w drewnianym klocku Herwa włożył do mojego gardła rurkę i zabrał się za wlewanie przygotowanej wcześniej mieszanki.

- Haaa… Eee… - krztusiłem się i próbowałem wyrzucić z siebie obrzydliwe szlamowate świństwo.

Po około minucie, która wydawała się wiecznością, zaprzestał wtłaczania specyfiku.

- Ech… - westchnąłem z ulgą.

Przedwcześnie. Wyciągnął drugą rurkę, wpakował mi ją w miejsce, gdzie nie wypada się drapać i znowu zaczął robić wlewkę.

- Eee!!! - wrzasnąłem z bólu i wściekłości.

Z „tej strony” też napełniał mnie około minuty. Gdy skończył, wydobył szmatę.

- Raczej nic groźnego - pomyślałem.

(52)

Zamoczył ją w wywarze z kociołka, rozwarł moje powieki i wycisnął nad źrenicami.

- AAaaaa!!! Cho chala!!! Ech cho chak! - przeklinałem na czym świat stoi.

(AAaaaa!!! Do diabła!!! Niech to szlag!)

Ale wkrapianie do oczu nie zakończyło mordęgi. To samo spotkało nos i uszy. Zaaplikowana substancja wyżerała ciało.

Przeszywający ból pojawił się we wszystkich miejscach potraktowanych specyfikiem. Pociekła krew. Ryczący i na wpół oślepły jak przez mgłę dostrzegłem Herwę z pękiem oślizgłych robaków wielkości pięści.

Przystawiał je do mojego brzucha. Błyskawicznie przegryzały skórę wymieniając własne płyny ustrojowe na pożywną krew. Początkowo przezroczyste, szybko nabierały czerwonego koloru. Stary oprawca zniknął mi z oczu - schylił się pod stół i wyciągnął wiadro. Wyjął z niego kolejne wijące się paskudztwa.

- Dlaczego nie spojrzałem pod stół? - nic niewnosząca myśl przemknęła przez ociężałą głowę.

Nowe robactwo było chyba spokrewnione z tym poprzednim. Równie obrzydliwe i napompowane jadem, choć z drugiej strony osobniki tego gatunku były mniejsze, smuklejsze i jeszcze bardziej obślizgłe. Herwa zaaplikował je rurkami najpierw do jelita, a potem gardła. Czułem ich glutowatą konsystencję, gdy przez przełyk dostawały się do trzewi.

Wreszcie moje ciało poddało się. Wzrok spowiła czerwona mgła i chwilę

(53)

później ból osiągnął apogeum. Już nie mogło więcej boleć. Nerwy nie potrafiły przesłać silniejszych impulsów.

- Przygotujcie się. Wyjmuję rurki. On słabnie. Przygotujcie się do daru.

Głosy zaczynały się oddalać. Smak krwi w ustach przestawał być słony i żelazisty. W ogóle przestawał smakować. Ogarnęło mnie zimno.

- Wykończyli mnie - pomyślałem. - Co ja mam w ustach? Nieważne. Nic nie jest już ważne.

I w tej jednej, jedynej, niezwykłej chwili, gdy pozostawia się wszelkie uczucia za sobą i wstępuje w czeluść pustki odgrodzonej od żywych kotarą tajemnicy, w tym nieskończenie krótkim odcinku czasu, gdy wszystko co ziemskie i nieobojętne staje się obojętne, dobiegły mnie monotonne głosy płynące z nieprzeniknionych mroków:

„Rzuceni w nieznane, odkrywamy w sobie nieznane, zmieniamy się w nieznane, aby odzyskać to co jest nam należne”

Ale ja te głosy znam! Znam te słowa! Ja już je słyszałem. Dawno temu.

Jestem pewien, że je słyszałem. Tylko gdzie? Gdzie i kiedy? Źle. Po co te pytania? One do niczego nie prowadzą. Ważne są słowa! One zmieniają, one tworzą, one mają moc sprawczą. Nie ma nic

(54)

ważniejszego. Trzeba je pamiętać za wszelką cenę, tak aby stały się ciałem… Pamiętać. Pamiętać. Ja muszę…

I nagle poczułem.

Ja muszę…

Ciepły dotyk na wargach.

Ja muszę…

Lekkie drętwienie.

Ja muszę…

Ciepło.

Ja muszę…

Gorąc.

Ja muszę je z siebie wyrzucić inaczej przepalą mi gardło !!!

- Aaa…!!! RZUCENI W NIEZNANE…

Wilgoć.

Ulga.

Zmysły znowu zafunkcjonowały. Doznania stopniowo narastały. Krople życia łączyły się w strugi. Fala energii przetoczyła się przez wymęczone ciało. Szarpnięcie. Okowy zatrzeszczały. Otworzyłem oczy. Ujrzałem blade ze zmęczenia twarze Arinapam, Ynzarejpa i Wiweremte mamroczących Tajemne Wersety Przeobrażenia.

- Aaa… - ziewnąłem leniwie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zespół powołany przez ministra zdrowia zaproponował jeden organ tworzący i podział szpitali na cztery grupy w zależności od ich kondycji finansowej?. Z ujednolicenia szybko

Minister zdrowia powołał komisję, której celem będzie ustalenie warun- ków likwidacji Instytutu Medycyny Pracy i  Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu. Komisja ma pracować

urządzenie do pakowania leków i specjalne wóz- ki). Do nowego systemu przymierza się też Uni- wersytecki Szpital Kliniczny w Krakowie. – We- dług naszych wstępnych obliczeń,

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Następnie w puste dymki na ilustracji nr 2 wpisz takie zdania, by zwierzęta się wzajemnie nie obrażały.. Nikogo

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

zofii ustnej Platona. Względem żadnego innego antycznego autora nauka nie ośmiela się na luksus odrzucenia jednej z dwóch istniejących gałęzi tradycji. Chociaż

27 , ale ponieważ własnością cystersów został dopiero w 1432 r., wskutek zamiany z kanonikami z Trzemesz- na, zatem nie stanowił konkurencji w momencie powstawania miasta