Jsfb. 4 5 ( 1 4 8 3 ) . W arszaw a, dnia 6 listopada 1910 r.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKONI PRZYRODNICZYM.
PR EN U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszaw ie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUM EROW AĆ MOŻNA:
W R edakcyi „ W szechśw iata" i w e w szy stk ich k sięgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szechświata'* p rzyjm uje ze spraw ami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i: W S P Ó L N A J>T°. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .
T R A N S H I M A L A J E 1).
Leżą przed nam i dwa duże tomy opi
su podróży po Tybecie — Sven Hedin, znany badacz Tybetu daje w nich świa
tu pam iętnik zdarzeń i odkryć z o stat
niej swojej wyprawy. Zagadkowy ty tu ł nosi to dzieło. Ale ty tu ł ten niebawem stanie się ogólnie znanym. I j a k do dziś o Himalajach, ta k odtąd o Transhi- malajach będzie słyszała młodzież w szko
łach, będą wykładać profesorowie z k a tedr uniw ersyteckich — o tym najwięk
szym na ziemi po Himalajach szeregu pasm górskich, zbadanych przez Svena Hedina. Nietylko to olbrzymie odkrycie uwieńczyło wyprawę: Odkrycie źródeł Bram aputry, Indusu i Satledschu, przej
ście kilku białych dotąd plam na mapie będzie na zawsze złączone z imieniem tego wielkiego uczonego szwedzkiego.
*) S v en H e d in . T ransliim alaja. E n td e c k u n g e n ti. A b e n te a e r in T tbet. L ip sk , 1909, 2 to m y . Z 397 obrazam i w e d łu g zdjąć fo to g ra ficzn y ch , a k w arel i r y su n k ó w au tora i z 10 m apam i.
Trudnoby mi było tutaj mówić o całej drodze Hedina, o jego przygodach, nie
bezpieczeństwach, dolach i niedolach.
O w szystkiem tem powiem tylko tyle, ile będzie potrzeba dla ogólnej oryenta- cyi. Tak samo pominę opisy odwiedzin Hedina w bardzo wielu św iątyniach la- majskich, k tórych wynikiem są barwne opisy ich arch itek tury i urządzeń we
wnętrznych, życia i zwyczajów kapła
nów.
I.
Hedin zaczynał swą podróż w Leh, dokąd, po dłuższym pobycie w Simli, sto
licy letniej wicekróla indyjskiego, przy
był przez Srinagar, „święte miasto" Ka
szmiru i zatrzymał się kilkanaście dni dla zebrania i zaopatrzenia dużej k a r a wany. W s k u te k wypadków politycznych w Tybecie miał zamkniętą do niego dro
gę. Dostał jedynie pasport chiński dó Turkestanu. Postanowił zatem wyruszyć początkowo ku północy i dopiero w od
ludnych okolicach wejść do T ybetu. P rze
dłużało to drogę ogromnie, wymagało też wielkiej karaw any i specyalnych przy
gotowań. 13 sierpnia 1 9 0 6 roku Hedin
wyruszył z Leh nad Indusem w długą,
706 WSZECHSWIAT M 45 nieznaną drogę. Karawana składała się
z 5 8 koni i 3 6 mułów. Prowadziło j ą 25
ludzi pod w odzą Muhameda Izy. Po
mocnikiem Hedina w pomiarach był A leksander Robert, eurazyjczyk ze Sri- nagaru.
Przeszedłszy w kierunku północno - wschodnim przez Karakorum, zwrócili się k u wschodowi n a wyżynę T y b etań ską. Nad jezioram i bezodpływowemi L a kę L ig h ten i Jeschil Kol spędzili szereg dni, przebyli mnóstwo przygód i niebez
pieczeństw. Są to jeziora bezodpływo
we, w sk u tek tego słone. Całe pola sol
ne otaczają je dokoła.
S tąd posuwali się ku wschodowi, co
raz bardziej zbliżając się do obszaru nie
zbadanego. Czekały tu sm utne dnie s tr a t olbrzymich. W ś r ó d ciągłych mrozów, niepewni ju t r a , szli naprzód, znacząc swą drogę tru p am i koni i mułów. Kraj był pu sty zupełnie, dzikie jaki i wilki były jed yn em i żywemi istotami, które spotykali. Wreszcie, po 8 0 dniach zu
pełnej sam otności spotkali dwoje ludzi.
Byli to nomadzi z Gertse, którzy na zi
mę pędzili oswojone ja k i i owce na pół
noc, do lepszej paszy. Mieszkali w czar
nych, b r u d n y c h namiotach. Takich n a miotów Hedin spotykał teraz więcej.
Zbliżał się bo.wiem, posuwając się k u po
łudniowi, do centrów ru ch u we wschod
nim Tybecie: S ch ig atse i Lhasy. Nomadzi zaopatrywali go odtąd w żywność i by
dło do noszenia pak. W te n sposób po
dróż staw ała się pewniejszą. I dobrze szło w szystko aż do jeziora Ngangtse.
Tu je d n a k zaczęły się trudności innego rodzaju.
Hedin, ja k powiedziano, miał zabronio
ny p obyt w Tybecie jak o Europejczyk.
W obszarach pustych, w k tórych przebył tyle czasu, nie wiedziano o nim. Gdy je d n a k przybył między czarne nam ioty nomadów, szybko, szybciej niż mógł przypuścić, rozeszła się wieść o nim po całej prowincyi N aktsang. I nad Ngang- tse-tso x) zatrzym ał go nam iestn ik tej prowincyi, k tó r y osobiście przybył tutaj.
Tso == jezioro,
Była to je d n a k przeszkoda łatw a do po
konania. Nieubłagany początkowo na
miestnik, nagle, bez powodu, pozwolił mu przejść na południe do Bramaputry.
Hedin szybko skorzystał z pozwolenia.
Przeszedłszy poraź pierwszy Transhima- laje przełęczą Sela-la, łodzią na Brama- putrze niepostrzeżenie wjechał do Schi
gatse, świętego miasta Tybetu.
Dwa miesiące spędził tutaj. Zwiedzał dokładnie największy klasztor lamajski Taschi-lunpo, siedzibę Taschi-lamy, n aj
wyższej głowy w hierarchii łamajskiej.
Hedin zaprzyjaźnił się z nim. Dzięki j e go uprzejmości mógł wykonać mnóstwo zdjęć i rysunków z cudnego klasztoru, poznać życie i zwyczaje mnichów i ucze
stniczyć w trw ających kilka tygodni uro
czystościach noworocznych, na które zjeżdżają się i schodzą lamajczycy ze stron dalekich. Ale b rak pasportu na Tybet znowu mu się dał odczuć. Po dłu
gich zabiegach i staraniach uzyskał w re
szcie pozwolenie na powrót do Indyj przez Tybet, pod w arunkiem jednak, że nie zboczy z wielkiej drogi handlowej „Ta- s a m “, idącej wzdłuż Tsangpo (Brama
putry) i Indusu.
Z tem pozwoleniem wyruszył z Schi
gatse z końcem m arca 1907 roku. Nie miał bynajmniej zam iaru trzymać się ściśle wyznaczonych mu punktów. Wszak drogą Tasam przechodzili już inni bada
cze. On m arzył o nieznanych drogach, chciał zdobyć Transhimalaje, znajdować nowe zagadnienia i rozwiązywać stare.
Dolina Tsangpo miała służyć za drogę dla głównej karaw any. Hedin zaś z kil
ku ludźmi miał robić małe wyprawy przez różne przełęcze Transhimalajów, o których dowiadywał się od tubylców.
Ale już z pierwszęj takiej wycieczki zawrócono go n a wyznaczoną drogę- Przeszedłszy przez Transhim alaje przełę
czą Tschang-la-Sod-la (5573 m) zdążał do świętego jeziora Dangra-jum. Dawnem marzeniem Hedina było jego zbadanie.
J ed n ak nie udało mu się tam dostać,
straż zbrojna w strzym ała go, kiedy od
celu wycieczki dzieliły go tylko trzy dni
drogi. Wrócił t e d y nad Raga - tsangpo,
przeciąwszy Transhim alaje poraź trzeci
WSZECHSW1AT 70?
przełęczą Angden-la (5 6 4 8 m). Odtąd nie miał ju ż zboczyć ze swej głównej drogi ku północy. Władze miejscówce pilno
wały ściśle każdego jego kroku. Je d y nie dwie większe wycieczki ku południo
wi udało mi się zrobić: jednę przez prze
łęcz him alajską Kore-la do źródeł rzek, należących do dorzecza Gangesu, drugą do źródeł Bram aputry. 13 lipca 1907 ro ku przyszedł nad święte jezioro Mana- sarovar.
Miesiąc cały upłynął na mierzeniu
ry, klasztory. „Om mani padm e h u m “—
radość je s t w kwiecie lotosu, m istyczna formuła, z którą religijny lamajczyk przez całe życie się nie rozstaje, brzmi tu po
ważnie i uroczyście, to „om mani padme h u m -1, które związane je s t n a zawsze z Tybetem i odzywa się w każdem o nim wspomnieniu. Pamiętnik z czasu poby
tu nad Manasarovar stanowi n ajp ięk niej
sze k arty książki.
Stąd Hedin udał się nad sąsiednie j e zioro Rahas-tal (Langak-tso). Jednakże
Schematyczna mapka Transhimałajów (wedł. Svena Hedina, 1909). Grube czarne kreski wyznaczają bieg"głó wnych grzbietówjgórskich. Cienkie linie ciągłe oznaczają rzeki, przerywane drogę Hedi- na. Strzałki oznaczają^kierunek drogi. Jeziora są zacieniowane. Miejsca zamieszkałe (kółka) za
znaczone tylko te, o których m owa w tekście. Dłu gość geogr. obliczona wedł. południka Greenwich,
i studyach nad jeziorem. Hedin wywiózł stąd urocze wspomnienia. Awanturnicze jazdy na szalejących wodach, burze i deszcze; kiedyindziej znów śliczne j a sne dnie, w których jezioro szkliło się, nie mącone najmniejszym podmuchem.
Na tle gór Gurla Mandatta od południa, i wspaniałej śnieżystej piramidy Kailas, świętej góry Tybetu, od północy wyglą
dało jak cudowne, nieprawdopodobne zja
wisko. Święte tu wszystko, jezioro, go
nie mógł się tam długo zatrzymać, z P a r ki bowiem przysłano po niego eskortę, która go miała sprowadzić z powrotem na jedyną, dozwoloną mu d rogę—Tasam, Przybył tedy do Parki i po jed n o d n io wej drodze ku północnemu zachodowi przeszedł z Parki do Chaleb u stóp góry Kailas dla kilkudniowego odpoczynku.
Hedin był ciężarem okropnym dla władz tybetańskich. Gdzie mógł, zdo
bywał od nich pozwolenie na mniejsze
708 W SZECHŚW IAT M 45 i większe zboczenia z wyznaczonej mu
drogi. Jeżeli takiego pozwolenia nie u zy skał, robił zamierzoną wycieczkę niepo
strzeżenie n a w łasn ą rękę. ' W ten spo
sób obszedł dookoła grupę gór Kailas.
W Chaleb pozwolono mu na opuszcze
nie głównej drogi i zboczenie k u źródłom Indusu. Skorzystał z tego skw apliw ie—
w szak odkrycie ty ch źródeł było jego dawnem marzeniem. Przeszedłszy tedy czw arty raz przez Transhim alaje przełę
czą Tseti-latschen-la ( 5 6 2 8 m ) forsownym marszem pięciodniowym doszedł do Sin- gi-kabab—źródeł Gangesu. S tąd obszedł łukieni okolice n a północ od nich, prze
szedł przełęcz Dschukti-la ( 5 8 2 5 m ) i z po
czątku doliną Indusu, później zaś na pół
noc równolegle do niego doszedł 2 6 listo
pada 1 9 0 7 roku do miejscowości Tankse w pobliżu Leli.
Z ogromnej k araw an y , z k tó rą prze
szło rok te m u w yruszył z Leli zostało tylko 5 zwierząt. Ludzie wrócili w szy
scy, z w y jątk iem nieocenionego kierow nika k araw any , M uhameda Izy. Uczest
niczył on we w szystkich wielkich wy
praw ach T yb etań sk ich i ze wszystkich w racał szczęśliwie. Zginął w służbie u Svena Hedina, w drodze z Schigatse do Manasarovar, tk n ię ty apopleksyą.
W szyscy ludzie w karaw anie żyli z nim w przyjaźni. Hedin i inni badacze T y betu nie mieli nigdy lepszego przew od
nika. Znał Tybet, j a k to sam mówił, j a k kieszeń własną. W tym Tybecie zo
stał na zawsze, pochowany przy wiel
kiej drodze Tasam .
W ten sposób skończył wyprawę. J e dnakże wyniki jej nie zadowalały go j e szcze. Nie widział przecie całej środko
wej części Transhim alajów . Postanowił ted y urządzić zaraz d rugą wyprawę, w k tó rejb y przeszedł w kilku p unktach tę część gór. Ażeby zaś nie mieć cią
głych przeszkód ze strony władz, miał chodzić p rzeb ran y w strój ty betań sk i.
Dopóki zaś nie opuści miejsc zam ieszka
łych, nie miał nikom u w yjaw iać swego właściwego planu, lecz rozgłaszać, że udaje się na m ałą podróż do Chotan, w prost n a północy.
Z nową zupełnie karaw aną, złożoną z 1 1 ludzi prowadzonych przez Abdul- Kerima, z 21 mułów i 19 koni wyruszył w pierwszych dniach grudnia ze Szejok ku północy. Po kilkunastodniow ym m a r
szu zwrócił się ku południowemu zacho
dowi. Odtąd zaczęły się straszne dnie.
W śród ciągłych burz, podczas straszne
go mrozu, dochodzącego do 40°C , przy
mierając z głodu, przeszedł nieznany do
tąd kraj na północ od źródłowej części Bram aputry, w miejscach zamieszkałych pędząc owce, przebrany i poczerniony, wyrzucając po drodze wszystkie nie n ie zbędne przedmioty dla ulżenia ginącym z wycieńczenia zwierzętom. Przez prze
łęcz Sainje-la ( 5 5 2 7 m) przeszedł Trans- himalaje poraź szósty i zbliżał się ku dolinie B ram ap u try unikając wszelkich miejsc zamieszkałych. A jednak nie zdo
łał się ukryć. Zapowiedź szczegółowej rewizyi zmusiła go do wyjawienia n a zwiska i pochodzenia. W Semoku nad B ram aputrą odbyła się narada z nam ie
stnikiem prowincyi i Hedin otrzymał roz
kaz wracać tą drogą, któ rą przybył z pół
nocy. Po długich n aradach pozwolono mu wTeszcie przejść przełęczą na wschód od Samje - la. W yruszył n atychm iast w drogę i po przejściu Transhimalajów poraź siódmy na przełęczy Sangmo-ber- tik-la ( 5 8 2 0 m) zdążał do jeziora Teri- nam. S tąd ku zachodowi, przeszedłszy jeszcze jednę białą dotąd plamę na m a
pie, znowu przez Transhim alaje przybył do T oktschenu nad Manasarovarem. Od
tąd zaczęły się dnie smutne: podróżnik był wycieńczony i zmęczony okropnie, je d y n ą jego myślą było jaknajszybciej
dotrzeć do Simli.
J a k żebrak, z małą częścią karawany, opuścił niegościnny Toktschen. Doliną Satledschu szedł w dół, robiąc dziennie na trudnym , dzikim terenie bardzo małe marsze. W drodze spotkał się w kilku punktach z Europejczykami, pierwszy raz po dwu latach. Wreszcie 15 wrze
śnia 1 9 0 8 roku przybył do Simli, która była teraz jego pięćsetnym obozem.
J . S tach iew icz,
(Dok. nast.).
«N» 45 WSZECHSWIAT 709
P R O M I E N I E M A G N E T Y C Z N E R I G H I E G O .
(Dokończenie).
Zajmijmy się teraz zjawiskami, któro od lat przeszło 50 obserwowano, badająć wyładowania elektryczne w rozrzedzo
nych gazach, gdy odbywają się właśnie w polu magnetycznem.
Pierwszy Pliicker w 1858 roku zauwa
żył, że pod wpływem pola m agnetyczne
go powstaje w rurce charakterystyczne światło, które zajmuje przestrzeń w r u r ce, ograniczoną przez linie sił m ag n ety cznych, przechodzących przez obwód k a tody. Zjawisko to, które w literaturze nosi nazwę „światło Pliickera“, było n a stępnie badane przez Hittorfa, Broca, Villarda i innych. Okazało się, że w oko
licznościach sprzyjających widzialności wiązki promieni katodalnych (w razie odpowiedniego ciśnienia, kształtu k a tody i t. d.) można bezpośrednio obser
wować, że w polu magnetycznem pro
mienie katodalne poruszają się nie po liniach prostych, lecz po liniach śrubo
wych, których osi stanowią linie sił—
a to było teoretycznie przewidziane, że swobodny elektron w polu magnetycz
nem ta k ą drogę zakreślać musi. Z tego to względu badacze uważali przez długi czas, że wszystko j e s t w porządku i nie widzieli potrzeby uciekania się do szcze
gólnych hypotez dla wytłumaczenia tego zjawiska.
Dopiero nowe fakty, poznane przez Vil- larda, dowiodły, że nie wszystko można tu w ytłumaczyć obecnością jedynie pro
mieni katodalnych. Yillard zauważył m ia
nowicie, że zjawisko światła Pliickerow- skiego nie powstaje w sposób ciągły wraz ze w zrastającem natężeniem pola magnetycznego, ja k się należało spodzie
wać, lecz powstaje w sposób nagły w te dy dopiero, gdy natężenie pola dosięga pewnej wartości określonej. J a k przeko
nano się później, istnieje druga wyższa wartość krytyczna dla natężenia pola, wobec której światło Pliickera zanika.
Obok tego Villard zauważył, że w tych w arunkach promienie w rurce są pozba
wione zwykłego ładunku odjemnego pro
mieni katodalnych. Gdyby pomiary Vil- larda, stwierdzające ten fakt, nie budziły pewnej wątpliwości naw et w nim sa
mym, byłoby to dostatecznym dowodem, że mamy rzeczywiście do czynienia z czemś odrębnem niż ze zwykłemi pro
mieniami katodalnemi.
Te wyniki badań Villarda skłoniły j a k jego samego tak i paru innych uczonych do przyjęcia, że podczas wyładowań w polu magnetycznem powstają nowe promienie, które Broca nazyw a promie
niami katodalnem i drugiego rodzaju, Yil
lard zaś promieniami magneto - katodal
nemi. Żaden je d n a k z tych badaczów nie poczynił hypotez co do istoty ty ch nowych promieni.
Naówczas sprawą wyładowań w pckl magnetycznem zajął się prof. Kighi i ró
wnież doszedł do wniosku, że zjawiska, odbywające się w tych warunkach, nie dają się w zupełności wytłumaczyć za
chowaniem się promieni katodalnych w polu magnetycznem. Przypuścił on, że działania te wywołane są przez pro
mienie złożone z układów podwójnych jon - elektron, o których mówiliśmy, i poruszających się wzdłuż linij sił w kie
ru n k u słabnącego pola. Promienie te Iiighi nazwał promieniami magnetyczne- mi, z jednej strony dlatego, że istnieć mogą tylko w polu magnetycznem, z d ru giej zaś, że krążący po orbicie zamknię
tej elektron posiada własności m agnesu elementarnego.
Żeby zrozumieć, jakim sposobem u k ła dy podwójne powstawać mogą w rurce katodalnej, musimy przypomnieć sobie, dziś ogólnie przyjęty, mechanizm w yła
dowania w rozrzedzonym gazie. E le k trony, wyrzucane z katody, poruszają się w polu elektrostatycznem ruchem p r z y śpieszonym, a kiedy szybkość ich dosię
gnie wartości jonizacyjnej, jonizują gaz rurki. W arstw a gazu zjonizowanego, w sk u tek w strząśnień nadan ych przez zderze
nie elektronom, świeci. J e s t to tak zw.
druga w arstw a światła odjemnego. Elek-
l trony, straciwszy tu znaczną część swej
710 WSZECHŚW IAT JSló 45 szybkości, dążą dalej, aż wreszcie, u zy
skawszy ponownie szybkość, potrzebną do jonizacyi, jo n izu ją gaz, tw orząc ta k zw. światło dodatnie.
Tym czasem jo n y dodatnie, uwolnione podczas jonizacyi w drugiej warstwie św iatła odjemnego, pędzą w stronę k a tody, a nabraw szy odpowiedniej szybko
ści, jo nizują gaz w ta k zw. pierwszej w arstw ie św iatła odjemnego nieopodal k a to d y i, o ile nie nap oty k ają przeszko
dy, przechodzą poprzez k a to d ę —i to w ła
śnie przedłużenie promieni jonów d o d at
nich przez katodę nazywamy prom ienia
mi kanałowemi.
Oprócz tego okazuje się, że w kierun
ku ru ch u promieni katodalnych porusza 1
j ą się także jo n y dodatnie — są to ta k zw. promienie dodatnie powrotne. Oko
liczność istnienia promieni dodatnich po
w rotnych sprzyja hypotezie Righiego, k tó ra głosi, że elektron w polu magne- tycznem nie zawsze porusza się swobod
nie po liniach śrubowych, lecz częściowo związany j e s t z jo nem w układ pod
wójny.
Zatem uk ła d y podwójne w rurce kato- dalnej mogłyby powstawać z jednej s tr o ny przez niedoskonałą jonizacyę, z d r u giej zaś przez łączenie się elektronów promieni katodalnych z jo na m i powrot
nych promieni dodatnich.
W celu doświadczalnego stw ierdzenia swej hypotezy Righi zakreślił sobie pier
wotnie n a s tęp u jący plan pracy:
1 ) Zbadać ładunek, ja k im promienie te są obdarzone.
2 ) S tarać się w ykazać obecność czę
ści składow ych układów podwójnych w ty c h okolicach pola, w których u k ła dy uledz m uszą zniszczeniu.
W toku doświadczeń okazały się nowe fak ty i potrzeba rozszerzenia pierw o tn e
go planu doświadczeń.
W celu mierzenia ła dunku promieni m agnetycznych Righi używał ru rk i w al
cowej z elek tro d am i po obu końcach. Oś ru r k i zlewała się z osią cewki, służącej do wywołania pola magnetycznego. Ł a d u n ek był mierzony zapomocą naczynia F a r a d a y a metodą, u ży tą przez P errina
i Thomsona do mierzenia ładunku pro
mieni katodalnych.
J a k w skazuje d y agram at (rys. 3) po
miary stwierdziły znaczne zmniejszenie
(Fig- 3).
się ła dunku wraz ze w zrastającem n a tę żeniem pola. Przytem brane były pod uwagę straty, zachodzące w skutek jo n i
zacyi gazu w rurce. W następstwie j e dnak okazało się, że pole magnetyczne jonizacyę tę powiększa, lecz działania t e
go nie udało się odosobnić — z tego to względu pomiary te tracą swe znaczenie rozstrzygające.
Następnie pomiary ładunku zostały po
wtórzone dla promieni magnetycznych, tw orzących się z jonów promieni k an a
łowych. Można było bowiem przypuścić, że jeśli układy podwójne tworzą się wzdłuż promieni katodalnych, to w od
powiednich w aru n k ach powstawać też będą wzdłuż promieni kanałowych. P rz y puszczenie to potwierdziło się, a pomia
ry ładunku w polu magnetycznem do
wiodły, że normalny ładunek dodatni promieni kanałowych wraz z natężeniem pola szybko maleje, ja k wskazuje r y s u nek 4. Doświadczenie to pozbawione je s t niepewności doświadczenia poprzedniego, gdyż pole magnetyczne zmniejsza jo n i
zacyę w tej części rurki.
Okoliczność, że w r a z i e najsilniejszych n aw et pól ładunek nigdy nie zanika cał
kowicie — bynajmniej nie zaprzecza n a szej hypotezie — niema bowiem koniecz
ności, by promienie katodalne lub k a n a łowe integralnie ulegały' przeobrażeniu.
W nadziei w ykazania obecności elek
tronów wolnych i jonów tam, gdzie pod-
Ko 45 WSZECHSWIAT 711 wójne układy uledz muszą rozbiciu, czy
nione były doświadczenia w polu magne-
-> H
(F ig - 4).
tycznem niejednostajnem z poprzednią formą rurek. Rozumowano tak: ponie
waż układy podwójne posuwają się w stro
nę pola słabnącego, to dojść z końcem muszą do miejsca, w którem natężenie pola spadnie poniżej wartości krytycznej, koniecznej dla utrzym ania układów przy życiu—tam więc ulegną rozpadowi.
Doświadczenie to po części zawiodło oczekiwanie, ale dało bodziec do badań, które nadzieję ziściły. Tutaj zauważono fakt, że ciemna przestrzeń w rurce w po
lu magnetycznem powiększa się—skraca się natom iast światło dodatnie. Dzięki naszej hypotezie zjawisko to można było poniekąd przewidzieć—ciemna przestrzeń rurki je s t to odległość, którą przebyć muszą elektrony dla nabrania szybkości jonizacyjnej, oczywistem staje się więc, że elektrony, związane po części w ukła
dy podwójne, większą przestrzeń przebyć muszą nim dosięgną tej szybkości.
Przytem zjawisko to zmienia znaki, gdy natężenie pola przekracza, pewną wartość określoną, co stwierdzałoby po
gląd, do którego doszliśmy, rozpatrując w arunki stateczności układu, że zbyt sil
ne pole nie sprzyja istnieniu układów.
Pomiary potencyału wyładowań w p o lu m agnetycznem w ykazują w sposób j a skraw y istnienie dwu wartości k ry ty cz
nych pola (rysunek 5).
Widzimy zeń, że gdy natężenie pola magnetycznego wzrasta powoli od zera,
to potencyał też wolno wzrasta, lecz wo
bec wartości pola, odpowiadających po
wstawaniu promieni magnetycznych n a gle wzrastać zaczyna szybko. W razie dalszego wzrostu natężenia pola przy
chodzi chwila, w której potencyał zaczy
na spadać—a moment ten odpowiada słab nięciu promieni magnetycznych. N are
szcie, gdy te zanikają, potencyał pono
wnie w zrasta powoli podobnie ja k w fa
zie pierwszej. Obie wartości krytyczne natężenia pola zależą od wielu czynni
ków: ciśnienia i t. d.
Następnie zauważono, że wyładowanie, które w zwykłych w arunkach jest, a przy
najmniej wydaje się być zjawiskiem cią
giem, w polu magnetycznem ma charak
ter peryodyczny. Za tem przemawiają ja k badania światła zapomocą zwiercia
dła wirującego, tak też okoliczność, że
ru rk a wydaje niekiedy słaby ton, które
go wysokość maleje wraz z natężeniem pola.
Oba te zjawiska: zmiany potencyału, oraz peryodyczny ch arak ter wyładowań dają się wyjaśnić naszą hypotezą w n a
stępujący sposób: elektrony, związane częściowo w układy podwójne, nie mogą sprostać zadaniu jonizowania gazu w ty m stopniu, co poprzednio—przez co tr a n sport elektryczności je s t zwolniony. Ró
żnica potencyału na elektrodach w zrasta przeto i pole elektrostatyczne w rurce staje się silniejsze. Tak skierowane pole elektryczne przeciwdziała je d n a k s ta te czności układów podwójnych i przycho
dzi chwila, kiedy układy nie mogą już
istnieć. Wyładowanie przebiega wtedy
w sposób normalny, aż do chwili, kiedy
712 W SZECHSW IAT 45 różnica potencyału spadnie poniżej w ar
tości krytycznej dla życia układów pod
wójnych.
Z tego to właśnie względu, że w r u r kach z elektrodam i u końców promienie m agnetyczne zmuszone są poruszać się w polu elektrostatycznem , które naogół zmniejsza stateczność układów, Righi używał w n astęp n y c h doświadczeniach rurek, w k tó ry ch anoda znajdowała się w rurce dodatkowej bocznej nieopodal k ato d y (rys. 6 ) i te to właśnie badania
( F i g . G).
przyniosły rezultat, poprzednio bezowoc
nie poszukiwany.
Jeżeli przez ru rk ę takiego kształtu przechodzi w yładowanie w w arunkach zwykłych, to w bocznej rurce zauważy
my światło dodatnie, w rurce głÓAvnej wiązkę promieni katodalnych, które p rz y biorą ch a ra k te r promieni magnetycznych z chwilą, g dy w zbudzim y odpowiednie po
le. W miarę oddalania się od katody światło tych promieni stopniowo słabnie, aż w p ew nym punkcie F zanika zupeł
nie. Im pole silniejsze tem bardziej p u n k t ten oddala się od katody, co je s t zrozu
miałe.
Lecz poza tą dziedziną, w której za
nikają promienie magnetyczne, ukazuje się inne zjawisko świetlne, mianowicie słup św ietlny E F o barw ie i charakterze św iatła dodatniego.
Pom iary n ad rozmieszczeniem p o te n cyału E F ,, dokonyw ane zapomocą sond w tap ian y ch w różnych p u n k tach ru rk i i łączonych kolejno z galwanometrem, ja k o też badan ia nad zachowaniem się te
go św iatła względem m a gn esu — u ja w niły ciekawy fakt, że w pewnej dziedzi
nie pomiędzy p u n k ta m i E a F znajduje się skupienie jonów dodatnich.
Tę niewidoczną anodę, k tó ra zjawia się w przedłużeniu promieni m a g n etycz
nych, Righi nazwał—anodą urojoną. W y obrazić sobie możemy powstanie jej w ten sposób, że tworzą j ą jony dodat
nie, które po rozbiciu układów posuwały się czas ja k iś dalej, aż póki nie utraciły przez zderzenia szybkości ruchu. Roz
dział potencyału w rurce schematycznie przedstawia rys. 7. W sk u tek tego, w przer-
- C ' " " I I ; : . . .
(Fig- 7).
wach pomiędzy tworzeniem się promieni magnetycznych, wyładowania anody u ro jonej odbywać się będą w obu kierun
kach, ku katodzie C i ku końcowi rurki D, dokąd dowędrowały elektrony wolne.
Nakoniec badania nad fluorescencyą szkła, którą wywołują promienie m a g n e tyczne, dała rezultat dla hypótezy Ri- ghiego przychylny. Wiadomo, że samo- świecenie szkła, które wywołują promie
nie katodalne, je s t całkiem inne niż fluorescencyą wywołana przez promienie kanałowe, a mianowicie pod wpływem pierwszych szkło zwykłe świeci w b ar
wie zielonej—pod wpływem drugich w żół
tej. Ciekawą więc rzeczą było zbadać ja
ką fluorescencyę wywołują promienie ma
gnetyczne. Badacze poprzedni oberwo- wali fluorescencyę zieloną, Righi dowiódł jednak, że zmieniając odpowiednio ci
śnienie i inne warunki, dojść możemy do wyraźnej barw y żółtej. Ta okolicz
ność przem awia więc też za obecnością jonów dodatnich w promieniach m agne
tycznych.
To są główne fakty, które czynią hy- potezę Righiego prawdopodobną. Z od
rzuceniem jej zjawiska istnienia k r y ty cznych w artości pola, urojonej anody oraz wzbudzania żółtej fluorescencyi sta
j ą się niezrozumiałe.
Opis wielu innych doświadczeń, mniej ważnych lecz niezmiernie ciekawych czy
telnik znajdzie w wymienionej na po
czątku książce Righiego.
M. Orsetti.
M 45 WSZECHSWIAT 713
W Y N IK I N O W S Z Y C H B A D A Ń N A D D E T E R M 1 N A C Y Ą P Ł C I.
II.
(Dokończenie).
Nasuwa się z kolei pytanie, czy dzie
dziczność płci podlega prawu Mendla?
Liczni uczeni są tego zdania, i znane są pewne fakty, które zdają się dowodzić, że tak j e s t w istocie. Zasady praw a Mendla są następujące: Jeżeli w chwili zapłodnienia spotykają się ze sobą dwie komórki rozrodcze, z których jed n a prze
nosi jednę z dwu cech przeciwnych, d ru ga drugą, wówczas w potomstwie u ja
w nia się tylko jed n a z tych cech, i ta je st nazw ana dominującą, cecha przeci
w na pozostaje utajo n ą i otrzymała n a zwę recesywnej. Jeżeli te mieszańce I pokolenia zostaną skrzyżowane ze sobą, to w ich potomstwie ujaw niają się obie cechy i to w stosunku trzech dominują
cych i jednej recesywnej. Dzieje się to w ten sposób, że komórki mieszańców I pokolenia zawierają obie cechy: dominu
ją c ą D i recesyw ną R, podczas dojrze
wania je d n a k elementów rozrodczych obie te cechy rozłączają się i następuje segregacya ich tak, iż jedne z komórek rozrodczych otrzymują cechę dom inują
cą, inne recesywną. Komórki rozrodcze, przenoszące każdą z tych cech w ystępu
j ą w równej ilości i łącząc się podczas za
płodnienia w ytw arzają następujące kom- binacye:
ja ja
i X 1 +
plemniki D / ^ R
DD czyste o cechach dominujących (ho- mozygoty), DR mieszańce, w których D
dominuje (heterozygoty), RR czyste o ce
chach recesyw nych (homozygoty). Otóż o ile przyjmiemy, że płeć j e s t dziedzi
czona według tych praw, to należy u w a żać, że komórki rozrodcze posiadają c e chy męską i żeńską i że cechy te odpo
w iadają takim dwum cechom, z których
jedna je s t dominująca, druga recesywną.
Cechy te podczas dojrzewania zostają rozsegregowane na poszczególne komór
ki rozrodcze i kombinują się ze sobą w chwili zapłodnienia. Zapatrywania te opierają się na faktach, które wskazują, że indywidua jednej płci posiadają ten- dencyę płci przeciwnej w stanie utajo
nym, recesywnym. Znane są już obser- wacye Darwina, że u indywiduów jednej płci istnieją w stanie szczątkowym o rg a ny ch arakterystyczne dla płci drugiej, oraz fakty jeszcze bardziej przekonywa
jące, np. ten, że w razie krzyżowania j e dna płeć może przenosić cechy płci d r u giej swego g atu n k u na potomstwo. Tak np. jeżeli kogut zw ykły zostanie sk rz y żowany z bażancicą, to męskie potom
stwo będzie posiadało cechy bażantów samców — cechy przeniesione przez b a
żanta samicę. S trasb u rg er wykazał, że grzyb Ustilago antherarum , pasorzytują- cy na woreczkach nasiennych (anthe- rach) rośliny dwupiennej, t. j. takiej, k tó ra na jednej roślinie posiada kw iaty żeń
skie, na innej męskie, jeżeli natrafi na roślinę żeńską, powoduje u niej rozwój- organów męskich, a więc woreczków n a siennych, na któ ry ch się osiedla. F a k t ten wskazuje, że pod wpływem działania chemicznego, jakie grzyb w yw iera na ro
ślinę, zawiązki męskie, które w roślinie żeńskiej były w stanie utajonym, mogły dojść do zupełnego rozwoju.
Castle pierwszy wykazał, że pow sta
wanie płci zgadza się z prawem Mendla.
W edług niego indyw idua obu płci są mieszańcami, gdyż obie tendencye płcio
we są w nich obecne. Podczas zapłod
nienia mogą się ze sobą łączyć tylko ko
mórki rozrodcze o tendencyach przeciw
nych i w pewnych razach dominuje płeć wniesiona przez jaje, w innych przez plemnik:
iaie
o - 4 -plemnik
c T ~ = $ ( c f )samica
„ c f + » ? = c f ( 9 )
samiec albo:
jaje $ -j- plemnik $ — ($) cf samiec
„ cT + „ 9 = (cf) $ samica.
Castle przyjm uje więc, że w zapłod
nieniu istnieje pewien dobór. W edług
714 WSZECHSWIAT .Nś 45 niego jajo zapłodnione i osobnik, który
się z niego rozwija, posiada obie tenden- cye płciowe, je s t więc utajonym h erm a
frodytą, ale je d n a z tych tendencyj je s t w stanie utajonym : u sam ca tendeneya męska je s t dominująca, żeńska recesy- wna, u samicy j e s t odwrotnie. In d y w i
dua rozdzielno-płciow e różnią się więc od herm afrodytów tem, że je d n a z ten- dencyj dom inuje w nich, gdy tym czasem u herm afrodytów obie tendeneye są po- tencyalnie równe. Dziedziczenie płci u herm afrodytów dałoby się porównać z dziedziczeniem mozaikowem, gdzie nie ma segregacyi cech i gdzie obie cechy w y stę p u ją obok siebie. W partenogene- zie te n den ey a żeńska dominuje nad m ę
ską, a segregacya cech odbywa się pod
czas wydzielania drugiego ciałka kierun
kowego. U dafnij i w rotków, u których w pew n y ch porach roku rozw ijają się tylko samice partenogenetyczne, ja ja w y
dzielają tylko jedn o ciałko kierunkowe.
Castle więc przypuszcza, że obie ten den eye pozostają w ja ju , a in dyw idua te są m ieszańcam i
9 ( c f )— cecha m ęsk a rece- sywna.. Że obie cechy istn ieją w tych samicach, dowodzi tego fakt, że po pe
w nym czasie produkują samców drogą partenogenetyczną. Podczas w ydalenia drugiego ciałka kierunkowego, wydalona zostaje cecha żeńska i ja ja takie, ja k np.
u pszczół, o ile rozw ijają się p arten o g e
netycznie, rozw ijają się w samców. P o nieważ po zapłodnieniu rozwija się z nich płeć żeńska, więc plemnik musi wnosić tendencyę żeńską. I tu właśnie hypote- za Castlea natrafia na trudność, gdyż sam cy rozw ijają się z takiego jaja, k t ó re cechę żeńską wyeliminowało. Castle tłum aczy tę trudność, przyjm ując za Pe- tru nk ew itsch em , że gruczoł płciowy m ę
ski u pszczoły tw o rzy się z drugiego ciałka kierunkow ego, k tó re zlewa się z jajem , a które właśnie zawiera ową wyelim inow aną cechę żeńską. Jednakże badan ia P e tru n k e w its c h a nie zostały p o tw ierdzone, a u mrówek, gdzie stosunki są tak ie same ja k u pszczół, Schleip w y kazał, że drugie ciałko kierunkow e b y najm niej nie uczestniczy w tw orzeniu się gruczołu płciowego męskiego. Twierdze
nie to upada także wobec faktu, w ykry
tego przez Mevesa, że u pszczół, podob
nie ja k u PhylIoxery, powstają dwa ro
dzaje plemników, z których jed n e dege
neru ją się, a te, które są czynne, mają udział w pow staw aniu płci żeńskiej.
Inni badacze in terp retu ją powstawanie płci w równej ilości w sposób inny. Z ró
żnych kombinacyj krzyżowania przeko
nano się, że dwie jakieś cechy w ystępu
j ą w potomstwie w równej ilości in d y widuów tylko w tym przypadku, jeżeli skrzyżowanie nastąpi między indyw i
duum czystem, przenoszącem cechę re- cesywną, a więc RR , a" mieszańcem, w k tó ry m cecha przeciwna dominuje DR, czyli D R + R R = 1 D R - f 1 RR.
W razie innych kombinacyj krzyżowa
nia albo obie cechy wystąpią obok sie
bie w stosunku 3 dominujących i 1 rece- sywnej, albo też wszystkie indywidua będą wykazyw ały cechę dominującą, cho
ciaż połowa ich będzie mieszańcami DR.
To też uczeni ci przyjm ują, że je d n a płeć je s t mieszańcem, druga czystą (ho- mozygotem). I tak Correns x) opierając się na swych doświadczeniach nad rośli
nami dwupiennemi, je s t zdania, że płeć żeńska j e s t czysta, m ęska je s t mieszań
cem i dominuje nad żeńską. Chcąc po
znać tendeneye płciowe komórek rozrod
czych roślin dwupiennych, Correns k rz y żował te rośliny z roślinami jednopien- nemi, o k tó ry ch poprzednio przekonał się, że ich komórki rozrodcze nie m ają tendencyi jakiejś jednej płci, ale tenden
cyę do rozwinięcia się znowu w roślinę jednopienną i że cecha jednopienna je s t recesyw na względem dwupiennej. Cor
rens używał do doświadczeń jednopien- nej dyni, Bryonia alba i dwupiennej, Bry- onia dioica. Z zapłodnienia kwiatów żeńskich Bryonia dioica pyłkiem Br. al
ba otrzymał jedenaście mieszańców, k tó re były roślinami żeńskiemi. Zupełnie inny był rezultat krzyżowania przeciw
nego, kiedy kw iaty żeńskie Bryonia alba zostały zapłodnione pyłkiem Bryonia
i) D ie Bestim m ung und Vererbung des Ge-
sohleohtes, 1907.
JSTo 45 WSZECH ŚWIAT 715 dioica. Z otrzymanych 87 mieszańców
av pierwszym roku kwitło 76, z tego po
łowa, to je s t 3 8 było roślin żeńskich, 38 zaś męskich. Po zapłodnieniu kwiatów żeńskich Bryonia dioica pyłkiem tego sa
mego g atunku również połowa potom st
wa była żeńska, a połowa męska. Mamy więc:
1 0 0 komórek rozrodczych $ Br. dioica -j- 1 0 0 k. r. Br. alba = 1 0 0 mieszańców $
1 0 0 komórek rozrodczych $ Br. alba -|- 1 0 0 k. r. Br. dioica = 50 mieszańców
9