• Nie Znaleziono Wyników

W arszawa, dnia 6 listopada 1910 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W arszawa, dnia 6 listopada 1910 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jsfb. 4 5 ( 1 4 8 3 ) . W arszaw a, dnia 6 listopada 1910 r.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKONI PRZYRODNICZYM.

PR EN U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUM EROW AĆ MOŻNA:

W R edakcyi „ W szechśw iata" i w e w szy stk ich k sięgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata'* p rzyjm uje ze spraw ami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i: W S P Ó L N A J>T°. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

T R A N S H I M A L A J E 1).

Leżą przed nam i dwa duże tomy opi­

su podróży po Tybecie — Sven Hedin, znany badacz Tybetu daje w nich świa­

tu pam iętnik zdarzeń i odkryć z o stat­

niej swojej wyprawy. Zagadkowy ty tu ł nosi to dzieło. Ale ty tu ł ten niebawem stanie się ogólnie znanym. I j a k do dziś o Himalajach, ta k odtąd o Transhi- malajach będzie słyszała młodzież w szko­

łach, będą wykładać profesorowie z k a ­ tedr uniw ersyteckich — o tym najwięk­

szym na ziemi po Himalajach szeregu pasm górskich, zbadanych przez Svena Hedina. Nietylko to olbrzymie odkrycie uwieńczyło wyprawę: Odkrycie źródeł Bram aputry, Indusu i Satledschu, przej­

ście kilku białych dotąd plam na mapie będzie na zawsze złączone z imieniem tego wielkiego uczonego szwedzkiego.

*) S v en H e d in . T ransliim alaja. E n td e c k u n g e n ti. A b e n te a e r in T tbet. L ip sk , 1909, 2 to m y . Z 397 obrazam i w e d łu g zdjąć fo to g ra ficzn y ch , a k w arel i r y su n k ó w au tora i z 10 m apam i.

Trudnoby mi było tutaj mówić o całej drodze Hedina, o jego przygodach, nie­

bezpieczeństwach, dolach i niedolach.

O w szystkiem tem powiem tylko tyle, ile będzie potrzeba dla ogólnej oryenta- cyi. Tak samo pominę opisy odwiedzin Hedina w bardzo wielu św iątyniach la- majskich, k tórych wynikiem są barwne opisy ich arch itek tury i urządzeń we­

wnętrznych, życia i zwyczajów kapła­

nów.

I.

Hedin zaczynał swą podróż w Leh, dokąd, po dłuższym pobycie w Simli, sto­

licy letniej wicekróla indyjskiego, przy­

był przez Srinagar, „święte miasto" Ka­

szmiru i zatrzymał się kilkanaście dni dla zebrania i zaopatrzenia dużej k a r a ­ wany. W s k u te k wypadków politycznych w Tybecie miał zamkniętą do niego dro­

gę. Dostał jedynie pasport chiński dó Turkestanu. Postanowił zatem wyruszyć początkowo ku północy i dopiero w od­

ludnych okolicach wejść do T ybetu. P rze­

dłużało to drogę ogromnie, wymagało też wielkiej karaw any i specyalnych przy­

gotowań. 13 sierpnia 1 9 0 6 roku Hedin

wyruszył z Leh nad Indusem w długą,

(2)

706 WSZECHSWIAT M 45 nieznaną drogę. Karawana składała się

z 5 8 koni i 3 6 mułów. Prowadziło j ą 25

ludzi pod w odzą Muhameda Izy. Po­

mocnikiem Hedina w pomiarach był A leksander Robert, eurazyjczyk ze Sri- nagaru.

Przeszedłszy w kierunku północno - wschodnim przez Karakorum, zwrócili się k u wschodowi n a wyżynę T y b etań ­ ską. Nad jezioram i bezodpływowemi L a ­ kę L ig h ten i Jeschil Kol spędzili szereg dni, przebyli mnóstwo przygód i niebez­

pieczeństw. Są to jeziora bezodpływo­

we, w sk u tek tego słone. Całe pola sol­

ne otaczają je dokoła.

S tąd posuwali się ku wschodowi, co­

raz bardziej zbliżając się do obszaru nie­

zbadanego. Czekały tu sm utne dnie s tr a t olbrzymich. W ś r ó d ciągłych mrozów, niepewni ju t r a , szli naprzód, znacząc swą drogę tru p am i koni i mułów. Kraj był pu sty zupełnie, dzikie jaki i wilki były jed yn em i żywemi istotami, które spotykali. Wreszcie, po 8 0 dniach zu­

pełnej sam otności spotkali dwoje ludzi.

Byli to nomadzi z Gertse, którzy na zi­

mę pędzili oswojone ja k i i owce na pół­

noc, do lepszej paszy. Mieszkali w czar­

nych, b r u d n y c h namiotach. Takich n a ­ miotów Hedin spotykał teraz więcej.

Zbliżał się bo.wiem, posuwając się k u po­

łudniowi, do centrów ru ch u we wschod­

nim Tybecie: S ch ig atse i Lhasy. Nomadzi zaopatrywali go odtąd w żywność i by­

dło do noszenia pak. W te n sposób po­

dróż staw ała się pewniejszą. I dobrze szło w szystko aż do jeziora Ngangtse.

Tu je d n a k zaczęły się trudności innego rodzaju.

Hedin, ja k powiedziano, miał zabronio­

ny p obyt w Tybecie jak o Europejczyk.

W obszarach pustych, w k tórych przebył tyle czasu, nie wiedziano o nim. Gdy je d n a k przybył między czarne nam ioty nomadów, szybko, szybciej niż mógł przypuścić, rozeszła się wieść o nim po całej prowincyi N aktsang. I nad Ngang- tse-tso x) zatrzym ał go nam iestn ik tej prowincyi, k tó r y osobiście przybył tutaj.

Tso == jezioro,

Była to je d n a k przeszkoda łatw a do po­

konania. Nieubłagany początkowo na­

miestnik, nagle, bez powodu, pozwolił mu przejść na południe do Bramaputry.

Hedin szybko skorzystał z pozwolenia.

Przeszedłszy poraź pierwszy Transhima- laje przełęczą Sela-la, łodzią na Brama- putrze niepostrzeżenie wjechał do Schi­

gatse, świętego miasta Tybetu.

Dwa miesiące spędził tutaj. Zwiedzał dokładnie największy klasztor lamajski Taschi-lunpo, siedzibę Taschi-lamy, n aj­

wyższej głowy w hierarchii łamajskiej.

Hedin zaprzyjaźnił się z nim. Dzięki j e ­ go uprzejmości mógł wykonać mnóstwo zdjęć i rysunków z cudnego klasztoru, poznać życie i zwyczaje mnichów i ucze­

stniczyć w trw ających kilka tygodni uro­

czystościach noworocznych, na które zjeżdżają się i schodzą lamajczycy ze stron dalekich. Ale b rak pasportu na Tybet znowu mu się dał odczuć. Po dłu­

gich zabiegach i staraniach uzyskał w re­

szcie pozwolenie na powrót do Indyj przez Tybet, pod w arunkiem jednak, że nie zboczy z wielkiej drogi handlowej „Ta- s a m “, idącej wzdłuż Tsangpo (Brama­

putry) i Indusu.

Z tem pozwoleniem wyruszył z Schi­

gatse z końcem m arca 1907 roku. Nie miał bynajmniej zam iaru trzymać się ściśle wyznaczonych mu punktów. Wszak drogą Tasam przechodzili już inni bada­

cze. On m arzył o nieznanych drogach, chciał zdobyć Transhimalaje, znajdować nowe zagadnienia i rozwiązywać stare.

Dolina Tsangpo miała służyć za drogę dla głównej karaw any. Hedin zaś z kil­

ku ludźmi miał robić małe wyprawy przez różne przełęcze Transhimalajów, o których dowiadywał się od tubylców.

Ale już z pierwszęj takiej wycieczki zawrócono go n a wyznaczoną drogę- Przeszedłszy przez Transhim alaje przełę­

czą Tschang-la-Sod-la (5573 m) zdążał do świętego jeziora Dangra-jum. Dawnem marzeniem Hedina było jego zbadanie.

J ed n ak nie udało mu się tam dostać,

straż zbrojna w strzym ała go, kiedy od

celu wycieczki dzieliły go tylko trzy dni

drogi. Wrócił t e d y nad Raga - tsangpo,

przeciąwszy Transhim alaje poraź trzeci

(3)

WSZECHSW1AT 70?

przełęczą Angden-la (5 6 4 8 m). Odtąd nie miał ju ż zboczyć ze swej głównej drogi ku północy. Władze miejscówce pilno­

wały ściśle każdego jego kroku. Je d y ­ nie dwie większe wycieczki ku południo­

wi udało mi się zrobić: jednę przez prze­

łęcz him alajską Kore-la do źródeł rzek, należących do dorzecza Gangesu, drugą do źródeł Bram aputry. 13 lipca 1907 ro ­ ku przyszedł nad święte jezioro Mana- sarovar.

Miesiąc cały upłynął na mierzeniu

ry, klasztory. „Om mani padm e h u m “—

radość je s t w kwiecie lotosu, m istyczna formuła, z którą religijny lamajczyk przez całe życie się nie rozstaje, brzmi tu po­

ważnie i uroczyście, to „om mani padme h u m -1, które związane je s t n a zawsze z Tybetem i odzywa się w każdem o nim wspomnieniu. Pamiętnik z czasu poby­

tu nad Manasarovar stanowi n ajp ięk niej­

sze k arty książki.

Stąd Hedin udał się nad sąsiednie j e ­ zioro Rahas-tal (Langak-tso). Jednakże

Schematyczna mapka Transhimałajów (wedł. Svena Hedina, 1909). Grube czarne kreski wyznaczają bieg"głó wnych grzbietówjgórskich. Cienkie linie ciągłe oznaczają rzeki, przerywane drogę Hedi- na. Strzałki oznaczają^kierunek drogi. Jeziora są zacieniowane. Miejsca zamieszkałe (kółka) za­

znaczone tylko te, o których m owa w tekście. Dłu gość geogr. obliczona wedł. południka Greenwich,

i studyach nad jeziorem. Hedin wywiózł stąd urocze wspomnienia. Awanturnicze jazdy na szalejących wodach, burze i deszcze; kiedyindziej znów śliczne j a ­ sne dnie, w których jezioro szkliło się, nie mącone najmniejszym podmuchem.

Na tle gór Gurla Mandatta od południa, i wspaniałej śnieżystej piramidy Kailas, świętej góry Tybetu, od północy wyglą­

dało jak cudowne, nieprawdopodobne zja­

wisko. Święte tu wszystko, jezioro, go­

nie mógł się tam długo zatrzymać, z P a r ­ ki bowiem przysłano po niego eskortę, która go miała sprowadzić z powrotem na jedyną, dozwoloną mu d rogę—Tasam, Przybył tedy do Parki i po jed n o d n io ­ wej drodze ku północnemu zachodowi przeszedł z Parki do Chaleb u stóp góry Kailas dla kilkudniowego odpoczynku.

Hedin był ciężarem okropnym dla władz tybetańskich. Gdzie mógł, zdo­

bywał od nich pozwolenie na mniejsze

(4)

708 W SZECHŚW IAT M 45 i większe zboczenia z wyznaczonej mu

drogi. Jeżeli takiego pozwolenia nie u zy ­ skał, robił zamierzoną wycieczkę niepo­

strzeżenie n a w łasn ą rękę. ' W ten spo­

sób obszedł dookoła grupę gór Kailas.

W Chaleb pozwolono mu na opuszcze­

nie głównej drogi i zboczenie k u źródłom Indusu. Skorzystał z tego skw apliw ie—

w szak odkrycie ty ch źródeł było jego dawnem marzeniem. Przeszedłszy tedy czw arty raz przez Transhim alaje przełę­

czą Tseti-latschen-la ( 5 6 2 8 m ) forsownym marszem pięciodniowym doszedł do Sin- gi-kabab—źródeł Gangesu. S tąd obszedł łukieni okolice n a północ od nich, prze­

szedł przełęcz Dschukti-la ( 5 8 2 5 m ) i z po­

czątku doliną Indusu, później zaś na pół­

noc równolegle do niego doszedł 2 6 listo­

pada 1 9 0 7 roku do miejscowości Tankse w pobliżu Leli.

Z ogromnej k araw an y , z k tó rą prze­

szło rok te m u w yruszył z Leli zostało tylko 5 zwierząt. Ludzie wrócili w szy­

scy, z w y jątk iem nieocenionego kierow ­ nika k araw any , M uhameda Izy. Uczest­

niczył on we w szystkich wielkich wy­

praw ach T yb etań sk ich i ze wszystkich w racał szczęśliwie. Zginął w służbie u Svena Hedina, w drodze z Schigatse do Manasarovar, tk n ię ty apopleksyą.

W szyscy ludzie w karaw anie żyli z nim w przyjaźni. Hedin i inni badacze T y ­ betu nie mieli nigdy lepszego przew od­

nika. Znał Tybet, j a k to sam mówił, j a k kieszeń własną. W tym Tybecie zo­

stał na zawsze, pochowany przy wiel­

kiej drodze Tasam .

W ten sposób skończył wyprawę. J e ­ dnakże wyniki jej nie zadowalały go j e ­ szcze. Nie widział przecie całej środko­

wej części Transhim alajów . Postanowił ted y urządzić zaraz d rugą wyprawę, w k tó rejb y przeszedł w kilku p unktach tę część gór. Ażeby zaś nie mieć cią­

głych przeszkód ze strony władz, miał chodzić p rzeb ran y w strój ty betań sk i.

Dopóki zaś nie opuści miejsc zam ieszka­

łych, nie miał nikom u w yjaw iać swego właściwego planu, lecz rozgłaszać, że udaje się na m ałą podróż do Chotan, w prost n a północy.

Z nową zupełnie karaw aną, złożoną z 1 1 ludzi prowadzonych przez Abdul- Kerima, z 21 mułów i 19 koni wyruszył w pierwszych dniach grudnia ze Szejok ku północy. Po kilkunastodniow ym m a r­

szu zwrócił się ku południowemu zacho­

dowi. Odtąd zaczęły się straszne dnie.

W śród ciągłych burz, podczas straszne­

go mrozu, dochodzącego do 40°C , przy­

mierając z głodu, przeszedł nieznany do­

tąd kraj na północ od źródłowej części Bram aputry, w miejscach zamieszkałych pędząc owce, przebrany i poczerniony, wyrzucając po drodze wszystkie nie n ie ­ zbędne przedmioty dla ulżenia ginącym z wycieńczenia zwierzętom. Przez prze­

łęcz Sainje-la ( 5 5 2 7 m) przeszedł Trans- himalaje poraź szósty i zbliżał się ku dolinie B ram ap u try unikając wszelkich miejsc zamieszkałych. A jednak nie zdo­

łał się ukryć. Zapowiedź szczegółowej rewizyi zmusiła go do wyjawienia n a ­ zwiska i pochodzenia. W Semoku nad B ram aputrą odbyła się narada z nam ie­

stnikiem prowincyi i Hedin otrzymał roz­

kaz wracać tą drogą, któ rą przybył z pół­

nocy. Po długich n aradach pozwolono mu wTeszcie przejść przełęczą na wschód od Samje - la. W yruszył n atychm iast w drogę i po przejściu Transhimalajów poraź siódmy na przełęczy Sangmo-ber- tik-la ( 5 8 2 0 m) zdążał do jeziora Teri- nam. S tąd ku zachodowi, przeszedłszy jeszcze jednę białą dotąd plamę na m a­

pie, znowu przez Transhim alaje przybył do T oktschenu nad Manasarovarem. Od­

tąd zaczęły się dnie smutne: podróżnik był wycieńczony i zmęczony okropnie, je d y n ą jego myślą było jaknajszybciej

dotrzeć do Simli.

J a k żebrak, z małą częścią karawany, opuścił niegościnny Toktschen. Doliną Satledschu szedł w dół, robiąc dziennie na trudnym , dzikim terenie bardzo małe marsze. W drodze spotkał się w kilku punktach z Europejczykami, pierwszy raz po dwu latach. Wreszcie 15 wrze­

śnia 1 9 0 8 roku przybył do Simli, która była teraz jego pięćsetnym obozem.

J . S tach iew icz,

(Dok. nast.).

(5)

«N» 45 WSZECHSWIAT 709

P R O M I E N I E M A G N E T Y C Z N E R I G H I E G O .

(Dokończenie).

Zajmijmy się teraz zjawiskami, któro od lat przeszło 50 obserwowano, badająć wyładowania elektryczne w rozrzedzo­

nych gazach, gdy odbywają się właśnie w polu magnetycznem.

Pierwszy Pliicker w 1858 roku zauwa­

żył, że pod wpływem pola m agnetyczne­

go powstaje w rurce charakterystyczne światło, które zajmuje przestrzeń w r u r ­ ce, ograniczoną przez linie sił m ag n ety ­ cznych, przechodzących przez obwód k a ­ tody. Zjawisko to, które w literaturze nosi nazwę „światło Pliickera“, było n a ­ stępnie badane przez Hittorfa, Broca, Villarda i innych. Okazało się, że w oko­

licznościach sprzyjających widzialności wiązki promieni katodalnych (w razie odpowiedniego ciśnienia, kształtu k a ­ tody i t. d.) można bezpośrednio obser­

wować, że w polu magnetycznem pro­

mienie katodalne poruszają się nie po liniach prostych, lecz po liniach śrubo­

wych, których osi stanowią linie sił—

a to było teoretycznie przewidziane, że swobodny elektron w polu magnetycz­

nem ta k ą drogę zakreślać musi. Z tego to względu badacze uważali przez długi czas, że wszystko j e s t w porządku i nie widzieli potrzeby uciekania się do szcze­

gólnych hypotez dla wytłumaczenia tego zjawiska.

Dopiero nowe fakty, poznane przez Vil- larda, dowiodły, że nie wszystko można tu w ytłumaczyć obecnością jedynie pro­

mieni katodalnych. Yillard zauważył m ia­

nowicie, że zjawisko światła Pliickerow- skiego nie powstaje w sposób ciągły wraz ze w zrastającem natężeniem pola magnetycznego, ja k się należało spodzie­

wać, lecz powstaje w sposób nagły w te ­ dy dopiero, gdy natężenie pola dosięga pewnej wartości określonej. J a k przeko­

nano się później, istnieje druga wyższa wartość krytyczna dla natężenia pola, wobec której światło Pliickera zanika.

Obok tego Villard zauważył, że w tych w arunkach promienie w rurce są pozba­

wione zwykłego ładunku odjemnego pro­

mieni katodalnych. Gdyby pomiary Vil- larda, stwierdzające ten fakt, nie budziły pewnej wątpliwości naw et w nim sa­

mym, byłoby to dostatecznym dowodem, że mamy rzeczywiście do czynienia z czemś odrębnem niż ze zwykłemi pro­

mieniami katodalnemi.

Te wyniki badań Villarda skłoniły j a k jego samego tak i paru innych uczonych do przyjęcia, że podczas wyładowań w polu magnetycznem powstają nowe promienie, które Broca nazyw a promie­

niami katodalnem i drugiego rodzaju, Yil­

lard zaś promieniami magneto - katodal­

nemi. Żaden je d n a k z tych badaczów nie poczynił hypotez co do istoty ty ch nowych promieni.

Naówczas sprawą wyładowań w pckl magnetycznem zajął się prof. Kighi i ró­

wnież doszedł do wniosku, że zjawiska, odbywające się w tych warunkach, nie dają się w zupełności wytłumaczyć za­

chowaniem się promieni katodalnych w polu magnetycznem. Przypuścił on, że działania te wywołane są przez pro­

mienie złożone z układów podwójnych jon - elektron, o których mówiliśmy, i poruszających się wzdłuż linij sił w kie­

ru n k u słabnącego pola. Promienie te Iiighi nazwał promieniami magnetyczne- mi, z jednej strony dlatego, że istnieć mogą tylko w polu magnetycznem, z d ru ­ giej zaś, że krążący po orbicie zamknię­

tej elektron posiada własności m agnesu elementarnego.

Żeby zrozumieć, jakim sposobem u k ła ­ dy podwójne powstawać mogą w rurce katodalnej, musimy przypomnieć sobie, dziś ogólnie przyjęty, mechanizm w yła­

dowania w rozrzedzonym gazie. E le k ­ trony, wyrzucane z katody, poruszają się w polu elektrostatycznem ruchem p r z y ­ śpieszonym, a kiedy szybkość ich dosię­

gnie wartości jonizacyjnej, jonizują gaz rurki. W arstw a gazu zjonizowanego, w sk u ­ tek w strząśnień nadan ych przez zderze­

nie elektronom, świeci. J e s t to tak zw.

druga w arstw a światła odjemnego. Elek-

l trony, straciwszy tu znaczną część swej

(6)

710 WSZECHŚW IAT JSló 45 szybkości, dążą dalej, aż wreszcie, u zy ­

skawszy ponownie szybkość, potrzebną do jonizacyi, jo n izu ją gaz, tw orząc ta k zw. światło dodatnie.

Tym czasem jo n y dodatnie, uwolnione podczas jonizacyi w drugiej warstwie św iatła odjemnego, pędzą w stronę k a ­ tody, a nabraw szy odpowiedniej szybko­

ści, jo nizują gaz w ta k zw. pierwszej w arstw ie św iatła odjemnego nieopodal k a to d y i, o ile nie nap oty k ają przeszko­

dy, przechodzą poprzez k a to d ę —i to w ła­

śnie przedłużenie promieni jonów d o d at­

nich przez katodę nazywamy prom ienia­

mi kanałowemi.

Oprócz tego okazuje się, że w kierun­

ku ru ch u promieni katodalnych porusza 1

j ą się także jo n y dodatnie — są to ta k zw. promienie dodatnie powrotne. Oko­

liczność istnienia promieni dodatnich po­

w rotnych sprzyja hypotezie Righiego, k tó ra głosi, że elektron w polu magne- tycznem nie zawsze porusza się swobod­

nie po liniach śrubowych, lecz częściowo związany j e s t z jo nem w układ pod­

wójny.

Zatem uk ła d y podwójne w rurce kato- dalnej mogłyby powstawać z jednej s tr o ­ ny przez niedoskonałą jonizacyę, z d r u ­ giej zaś przez łączenie się elektronów promieni katodalnych z jo na m i powrot­

nych promieni dodatnich.

W celu doświadczalnego stw ierdzenia swej hypotezy Righi zakreślił sobie pier­

wotnie n a s tęp u jący plan pracy:

1 ) Zbadać ładunek, ja k im promienie te są obdarzone.

2 ) S tarać się w ykazać obecność czę­

ści składow ych układów podwójnych w ty c h okolicach pola, w których u k ła ­ dy uledz m uszą zniszczeniu.

W toku doświadczeń okazały się nowe fak ty i potrzeba rozszerzenia pierw o tn e­

go planu doświadczeń.

W celu mierzenia ła dunku promieni m agnetycznych Righi używał ru rk i w al­

cowej z elek tro d am i po obu końcach. Oś ru r k i zlewała się z osią cewki, służącej do wywołania pola magnetycznego. Ł a ­ d u n ek był mierzony zapomocą naczynia F a r a d a y a metodą, u ży tą przez P errina

i Thomsona do mierzenia ładunku pro­

mieni katodalnych.

J a k w skazuje d y agram at (rys. 3) po­

miary stwierdziły znaczne zmniejszenie

(Fig- 3).

się ła dunku wraz ze w zrastającem n a tę ­ żeniem pola. Przytem brane były pod uwagę straty, zachodzące w skutek jo n i­

zacyi gazu w rurce. W następstwie j e ­ dnak okazało się, że pole magnetyczne jonizacyę tę powiększa, lecz działania t e ­

go nie udało się odosobnić — z tego to względu pomiary te tracą swe znaczenie rozstrzygające.

Następnie pomiary ładunku zostały po­

wtórzone dla promieni magnetycznych, tw orzących się z jonów promieni k an a­

łowych. Można było bowiem przypuścić, że jeśli układy podwójne tworzą się wzdłuż promieni katodalnych, to w od­

powiednich w aru n k ach powstawać też będą wzdłuż promieni kanałowych. P rz y ­ puszczenie to potwierdziło się, a pomia­

ry ładunku w polu magnetycznem do­

wiodły, że normalny ładunek dodatni promieni kanałowych wraz z natężeniem pola szybko maleje, ja k wskazuje r y s u ­ nek 4. Doświadczenie to pozbawione je s t niepewności doświadczenia poprzedniego, gdyż pole magnetyczne zmniejsza jo n i­

zacyę w tej części rurki.

Okoliczność, że w r a z i e najsilniejszych n aw et pól ładunek nigdy nie zanika cał­

kowicie — bynajmniej nie zaprzecza n a ­ szej hypotezie — niema bowiem koniecz­

ności, by promienie katodalne lub k a n a ­ łowe integralnie ulegały' przeobrażeniu.

W nadziei w ykazania obecności elek­

tronów wolnych i jonów tam, gdzie pod-

(7)

Ko 45 WSZECHSWIAT 711 wójne układy uledz muszą rozbiciu, czy­

nione były doświadczenia w polu magne-

-> H

(F ig - 4).

tycznem niejednostajnem z poprzednią formą rurek. Rozumowano tak: ponie­

waż układy podwójne posuwają się w stro­

nę pola słabnącego, to dojść z końcem muszą do miejsca, w którem natężenie pola spadnie poniżej wartości krytycznej, koniecznej dla utrzym ania układów przy życiu—tam więc ulegną rozpadowi.

Doświadczenie to po części zawiodło oczekiwanie, ale dało bodziec do badań, które nadzieję ziściły. Tutaj zauważono fakt, że ciemna przestrzeń w rurce w po­

lu magnetycznem powiększa się—skraca się natom iast światło dodatnie. Dzięki naszej hypotezie zjawisko to można było poniekąd przewidzieć—ciemna przestrzeń rurki je s t to odległość, którą przebyć muszą elektrony dla nabrania szybkości jonizacyjnej, oczywistem staje się więc, że elektrony, związane po części w ukła­

dy podwójne, większą przestrzeń przebyć muszą nim dosięgną tej szybkości.

Przytem zjawisko to zmienia znaki, gdy natężenie pola przekracza, pewną wartość określoną, co stwierdzałoby po­

gląd, do którego doszliśmy, rozpatrując w arunki stateczności układu, że zbyt sil­

ne pole nie sprzyja istnieniu układów.

Pomiary potencyału wyładowań w p o ­ lu m agnetycznem w ykazują w sposób j a ­ skraw y istnienie dwu wartości k ry ty cz­

nych pola (rysunek 5).

Widzimy zeń, że gdy natężenie pola magnetycznego wzrasta powoli od zera,

to potencyał też wolno wzrasta, lecz wo­

bec wartości pola, odpowiadających po­

wstawaniu promieni magnetycznych n a ­ gle wzrastać zaczyna szybko. W razie dalszego wzrostu natężenia pola przy­

chodzi chwila, w której potencyał zaczy­

na spadać—a moment ten odpowiada słab ­ nięciu promieni magnetycznych. N are­

szcie, gdy te zanikają, potencyał pono­

wnie w zrasta powoli podobnie ja k w fa­

zie pierwszej. Obie wartości krytyczne natężenia pola zależą od wielu czynni­

ków: ciśnienia i t. d.

Następnie zauważono, że wyładowanie, które w zwykłych w arunkach jest, a przy­

najmniej wydaje się być zjawiskiem cią­

giem, w polu magnetycznem ma charak­

ter peryodyczny. Za tem przemawiają ja k badania światła zapomocą zwiercia­

dła wirującego, tak też okoliczność, że

ru rk a wydaje niekiedy słaby ton, które­

go wysokość maleje wraz z natężeniem pola.

Oba te zjawiska: zmiany potencyału, oraz peryodyczny ch arak ter wyładowań dają się wyjaśnić naszą hypotezą w n a­

stępujący sposób: elektrony, związane częściowo w układy podwójne, nie mogą sprostać zadaniu jonizowania gazu w ty m stopniu, co poprzednio—przez co tr a n ­ sport elektryczności je s t zwolniony. Ró­

żnica potencyału na elektrodach w zrasta przeto i pole elektrostatyczne w rurce staje się silniejsze. Tak skierowane pole elektryczne przeciwdziała je d n a k s ta te ­ czności układów podwójnych i przycho­

dzi chwila, kiedy układy nie mogą już

istnieć. Wyładowanie przebiega wtedy

w sposób normalny, aż do chwili, kiedy

(8)

712 W SZECHSW IAT 45 różnica potencyału spadnie poniżej w ar­

tości krytycznej dla życia układów pod­

wójnych.

Z tego to właśnie względu, że w r u r ­ kach z elektrodam i u końców promienie m agnetyczne zmuszone są poruszać się w polu elektrostatycznem , które naogół zmniejsza stateczność układów, Righi używał w n astęp n y c h doświadczeniach rurek, w k tó ry ch anoda znajdowała się w rurce dodatkowej bocznej nieopodal k ato d y (rys. 6 ) i te to właśnie badania

( F i g . G).

przyniosły rezultat, poprzednio bezowoc­

nie poszukiwany.

Jeżeli przez ru rk ę takiego kształtu przechodzi w yładowanie w w arunkach zwykłych, to w bocznej rurce zauważy­

my światło dodatnie, w rurce głÓAvnej wiązkę promieni katodalnych, które p rz y ­ biorą ch a ra k te r promieni magnetycznych z chwilą, g dy w zbudzim y odpowiednie po­

le. W miarę oddalania się od katody światło tych promieni stopniowo słabnie, aż w p ew nym punkcie F zanika zupeł­

nie. Im pole silniejsze tem bardziej p u n k t ten oddala się od katody, co je s t zrozu­

miałe.

Lecz poza tą dziedziną, w której za­

nikają promienie magnetyczne, ukazuje się inne zjawisko świetlne, mianowicie słup św ietlny E F o barw ie i charakterze św iatła dodatniego.

Pom iary n ad rozmieszczeniem p o te n ­ cyału E F ,, dokonyw ane zapomocą sond w tap ian y ch w różnych p u n k tach ru rk i i łączonych kolejno z galwanometrem, ja k o też badan ia nad zachowaniem się te ­

go św iatła względem m a gn esu — u ja w ­ niły ciekawy fakt, że w pewnej dziedzi­

nie pomiędzy p u n k ta m i E a F znajduje się skupienie jonów dodatnich.

Tę niewidoczną anodę, k tó ra zjawia się w przedłużeniu promieni m a g n etycz­

nych, Righi nazwał—anodą urojoną. W y ­ obrazić sobie możemy powstanie jej w ten sposób, że tworzą j ą jony dodat­

nie, które po rozbiciu układów posuwały się czas ja k iś dalej, aż póki nie utraciły przez zderzenia szybkości ruchu. Roz­

dział potencyału w rurce schematycznie przedstawia rys. 7. W sk u tek tego, w przer-

- C ' " " I I ; : . . .

(Fig- 7).

wach pomiędzy tworzeniem się promieni magnetycznych, wyładowania anody u ro ­ jonej odbywać się będą w obu kierun­

kach, ku katodzie C i ku końcowi rurki D, dokąd dowędrowały elektrony wolne.

Nakoniec badania nad fluorescencyą szkła, którą wywołują promienie m a g n e ­ tyczne, dała rezultat dla hypótezy Ri- ghiego przychylny. Wiadomo, że samo- świecenie szkła, które wywołują promie­

nie katodalne, je s t całkiem inne niż fluorescencyą wywołana przez promienie kanałowe, a mianowicie pod wpływem pierwszych szkło zwykłe świeci w b ar­

wie zielonej—pod wpływem drugich w żół­

tej. Ciekawą więc rzeczą było zbadać ja­

ką fluorescencyę wywołują promienie ma­

gnetyczne. Badacze poprzedni oberwo- wali fluorescencyę zieloną, Righi dowiódł jednak, że zmieniając odpowiednio ci­

śnienie i inne warunki, dojść możemy do wyraźnej barw y żółtej. Ta okolicz­

ność przem awia więc też za obecnością jonów dodatnich w promieniach m agne­

tycznych.

To są główne fakty, które czynią hy- potezę Righiego prawdopodobną. Z od­

rzuceniem jej zjawiska istnienia k r y ty ­ cznych w artości pola, urojonej anody oraz wzbudzania żółtej fluorescencyi sta­

j ą się niezrozumiałe.

Opis wielu innych doświadczeń, mniej ważnych lecz niezmiernie ciekawych czy­

telnik znajdzie w wymienionej na po­

czątku książce Righiego.

M. Orsetti.

(9)

M 45 WSZECHSWIAT 713

W Y N IK I N O W S Z Y C H B A D A Ń N A D D E T E R M 1 N A C Y Ą P Ł C I.

II.

(Dokończenie).

Nasuwa się z kolei pytanie, czy dzie­

dziczność płci podlega prawu Mendla?

Liczni uczeni są tego zdania, i znane są pewne fakty, które zdają się dowodzić, że tak j e s t w istocie. Zasady praw a Mendla są następujące: Jeżeli w chwili zapłodnienia spotykają się ze sobą dwie komórki rozrodcze, z których jed n a prze­

nosi jednę z dwu cech przeciwnych, d ru ­ ga drugą, wówczas w potomstwie u ja­

w nia się tylko jed n a z tych cech, i ta je st nazw ana dominującą, cecha przeci­

w na pozostaje utajo n ą i otrzymała n a ­ zwę recesywnej. Jeżeli te mieszańce I pokolenia zostaną skrzyżowane ze sobą, to w ich potomstwie ujaw niają się obie cechy i to w stosunku trzech dominują­

cych i jednej recesywnej. Dzieje się to w ten sposób, że komórki mieszańców I pokolenia zawierają obie cechy: dominu­

ją c ą D i recesyw ną R, podczas dojrze­

wania je d n a k elementów rozrodczych obie te cechy rozłączają się i następuje segregacya ich tak, iż jedne z komórek rozrodczych otrzymują cechę dom inują­

cą, inne recesywną. Komórki rozrodcze, przenoszące każdą z tych cech w ystępu­

j ą w równej ilości i łącząc się podczas za­

płodnienia w ytw arzają następujące kom- binacye:

ja ja

i X 1 +

plemniki D / ^ R

DD czyste o cechach dominujących (ho- mozygoty), DR mieszańce, w których D

dominuje (heterozygoty), RR czyste o ce­

chach recesyw nych (homozygoty). Otóż o ile przyjmiemy, że płeć j e s t dziedzi­

czona według tych praw, to należy u w a ­ żać, że komórki rozrodcze posiadają c e ­ chy męską i żeńską i że cechy te odpo­

w iadają takim dwum cechom, z których

jedna je s t dominująca, druga recesywną.

Cechy te podczas dojrzewania zostają rozsegregowane na poszczególne komór­

ki rozrodcze i kombinują się ze sobą w chwili zapłodnienia. Zapatrywania te opierają się na faktach, które wskazują, że indywidua jednej płci posiadają ten- dencyę płci przeciwnej w stanie utajo­

nym, recesywnym. Znane są już obser- wacye Darwina, że u indywiduów jednej płci istnieją w stanie szczątkowym o rg a ­ ny ch arakterystyczne dla płci drugiej, oraz fakty jeszcze bardziej przekonywa­

jące, np. ten, że w razie krzyżowania j e ­ dna płeć może przenosić cechy płci d r u ­ giej swego g atu n k u na potomstwo. Tak np. jeżeli kogut zw ykły zostanie sk rz y ­ żowany z bażancicą, to męskie potom­

stwo będzie posiadało cechy bażantów samców — cechy przeniesione przez b a­

żanta samicę. S trasb u rg er wykazał, że grzyb Ustilago antherarum , pasorzytują- cy na woreczkach nasiennych (anthe- rach) rośliny dwupiennej, t. j. takiej, k tó ­ ra na jednej roślinie posiada kw iaty żeń­

skie, na innej męskie, jeżeli natrafi na roślinę żeńską, powoduje u niej rozwój- organów męskich, a więc woreczków n a ­ siennych, na któ ry ch się osiedla. F a k t ten wskazuje, że pod wpływem działania chemicznego, jakie grzyb w yw iera na ro­

ślinę, zawiązki męskie, które w roślinie żeńskiej były w stanie utajonym, mogły dojść do zupełnego rozwoju.

Castle pierwszy wykazał, że pow sta­

wanie płci zgadza się z prawem Mendla.

W edług niego indyw idua obu płci są mieszańcami, gdyż obie tendencye płcio­

we są w nich obecne. Podczas zapłod­

nienia mogą się ze sobą łączyć tylko ko­

mórki rozrodcze o tendencyach przeciw­

nych i w pewnych razach dominuje płeć wniesiona przez jaje, w innych przez plemnik:

iaie

o - 4 -

plemnik

c T ~ = $ ( c f )

samica

c f + » ? = c f ( 9 )

samiec albo:

jaje $ -j- plemnik $ — ($) cf samiec

„ cT + „ 9 = (cf) $ samica.

Castle przyjm uje więc, że w zapłod­

nieniu istnieje pewien dobór. W edług

(10)

714 WSZECHSWIAT .Nś 45 niego jajo zapłodnione i osobnik, który

się z niego rozwija, posiada obie tenden- cye płciowe, je s t więc utajonym h erm a­

frodytą, ale je d n a z tych tendencyj je s t w stanie utajonym : u sam ca tendeneya męska je s t dominująca, żeńska recesy- wna, u samicy j e s t odwrotnie. In d y w i­

dua rozdzielno-płciow e różnią się więc od herm afrodytów tem, że je d n a z ten- dencyj dom inuje w nich, gdy tym czasem u herm afrodytów obie tendeneye są po- tencyalnie równe. Dziedziczenie płci u herm afrodytów dałoby się porównać z dziedziczeniem mozaikowem, gdzie nie ma segregacyi cech i gdzie obie cechy w y stę p u ją obok siebie. W partenogene- zie te n den ey a żeńska dominuje nad m ę­

ską, a segregacya cech odbywa się pod­

czas wydzielania drugiego ciałka kierun­

kowego. U dafnij i w rotków, u których w pew n y ch porach roku rozw ijają się tylko samice partenogenetyczne, ja ja w y­

dzielają tylko jedn o ciałko kierunkowe.

Castle więc przypuszcza, że obie ten den ­ eye pozostają w ja ju , a in dyw idua te są m ieszańcam i

9 ( c f )

— cecha m ęsk a rece- sywna.. Że obie cechy istn ieją w tych samicach, dowodzi tego fakt, że po pe­

w nym czasie produkują samców drogą partenogenetyczną. Podczas w ydalenia drugiego ciałka kierunkowego, wydalona zostaje cecha żeńska i ja ja takie, ja k np.

u pszczół, o ile rozw ijają się p arten o g e­

netycznie, rozw ijają się w samców. P o ­ nieważ po zapłodnieniu rozwija się z nich płeć żeńska, więc plemnik musi wnosić tendencyę żeńską. I tu właśnie hypote- za Castlea natrafia na trudność, gdyż sam cy rozw ijają się z takiego jaja, k t ó ­ re cechę żeńską wyeliminowało. Castle tłum aczy tę trudność, przyjm ując za Pe- tru nk ew itsch em , że gruczoł płciowy m ę­

ski u pszczoły tw o rzy się z drugiego ciałka kierunkow ego, k tó re zlewa się z jajem , a które właśnie zawiera ową wyelim inow aną cechę żeńską. Jednakże badan ia P e tru n k e w its c h a nie zostały p o ­ tw ierdzone, a u mrówek, gdzie stosunki są tak ie same ja k u pszczół, Schleip w y ­ kazał, że drugie ciałko kierunkow e b y ­ najm niej nie uczestniczy w tw orzeniu się gruczołu płciowego męskiego. Twierdze­

nie to upada także wobec faktu, w ykry­

tego przez Mevesa, że u pszczół, podob­

nie ja k u PhylIoxery, powstają dwa ro­

dzaje plemników, z których jed n e dege­

neru ją się, a te, które są czynne, mają udział w pow staw aniu płci żeńskiej.

Inni badacze in terp retu ją powstawanie płci w równej ilości w sposób inny. Z ró­

żnych kombinacyj krzyżowania przeko­

nano się, że dwie jakieś cechy w ystępu­

j ą w potomstwie w równej ilości in d y ­ widuów tylko w tym przypadku, jeżeli skrzyżowanie nastąpi między indyw i­

duum czystem, przenoszącem cechę re- cesywną, a więc RR , a" mieszańcem, w k tó ry m cecha przeciwna dominuje DR, czyli D R + R R = 1 D R - f 1 RR.

W razie innych kombinacyj krzyżowa­

nia albo obie cechy wystąpią obok sie­

bie w stosunku 3 dominujących i 1 rece- sywnej, albo też wszystkie indywidua będą wykazyw ały cechę dominującą, cho­

ciaż połowa ich będzie mieszańcami DR.

To też uczeni ci przyjm ują, że je d n a płeć je s t mieszańcem, druga czystą (ho- mozygotem). I tak Correns x) opierając się na swych doświadczeniach nad rośli­

nami dwupiennemi, je s t zdania, że płeć żeńska j e s t czysta, m ęska je s t mieszań­

cem i dominuje nad żeńską. Chcąc po­

znać tendeneye płciowe komórek rozrod­

czych roślin dwupiennych, Correns k rz y ­ żował te rośliny z roślinami jednopien- nemi, o k tó ry ch poprzednio przekonał się, że ich komórki rozrodcze nie m ają tendencyi jakiejś jednej płci, ale tenden­

cyę do rozwinięcia się znowu w roślinę jednopienną i że cecha jednopienna je s t recesyw na względem dwupiennej. Cor­

rens używał do doświadczeń jednopien- nej dyni, Bryonia alba i dwupiennej, Bry- onia dioica. Z zapłodnienia kwiatów żeńskich Bryonia dioica pyłkiem Br. al­

ba otrzymał jedenaście mieszańców, k tó ­ re były roślinami żeńskiemi. Zupełnie inny był rezultat krzyżowania przeciw­

nego, kiedy kw iaty żeńskie Bryonia alba zostały zapłodnione pyłkiem Bryonia

i) D ie Bestim m ung und Vererbung des Ge-

sohleohtes, 1907.

(11)

JSTo 45 WSZECH ŚWIAT 715 dioica. Z otrzymanych 87 mieszańców

av pierwszym roku kwitło 76, z tego po­

łowa, to je s t 3 8 było roślin żeńskich, 38 zaś męskich. Po zapłodnieniu kwiatów żeńskich Bryonia dioica pyłkiem tego sa­

mego g atunku również połowa potom st­

wa była żeńska, a połowa męska. Mamy więc:

1 0 0 komórek rozrodczych $ Br. dioica -j- 1 0 0 k. r. Br. alba = 1 0 0 mieszańców $

1 0 0 komórek rozrodczych $ Br. alba -|- 1 0 0 k. r. Br. dioica = 50 mieszańców

9

+ 50 mieszańców

1 0 0 komórek rozrodczych $ Br. dioica -[- 1 0 0 k. r. Br. dioica = 50 indyw. ę -j- 50 indyw.

W yniki tych doświadczeń Correns objaśnia w ten sposób, że komórki roz­

rodcze Br. dioica posiadają określoną tendencyę płciową—wszystkie komórki rozrodcze żeńskie tendencyę żeńską, z męskich zaś połowa posiada tendencyę żeńską, połowa męską. Podczas zapłod­

nienia więc komórki rozrodcze żeńskie o tendencyi żeńskiej spotykają się z ko­

mórkami męskiemi, z których połowa ma tendencyę żeńską i te dają potomstwo żeńskie, reszta zaś łączy się z temi, któ­

re mają tendencyę męską. Tendencya męska jed n ak dominuje nad żeńską i d l a ­ tego ze złączenia się komórek rozrod­

czych o tendencyach przeciwnych po­

w staje płeć męska. Wobec tego Correns sądzi, że płeć żeńska, która powstała ze złączenia się komórek rozrodczych o te n ­ dencyach jednakow ych je s t homozygo- tem, męska zaś heterozygotem. To też komórki rozrodcze, produkowane przez indywiduum żeńskie mają wszystkie tę sarnę tendencyę płciową, w komórkach rozrodczych zaś produkowanych przez samca następuje segregacya cech i stąd jedne z nich mają tendencyę męską, in­

ne żeńską.

Bateson *) dochodzi do jeszcze innych wniosków. Opiera się on na całym sze­

regu badań, które wykazały, że w ystę­

powanie ja k iejś cechy je s t od płci za­

leżne.

J) Bateson: Mendełs principles o f heredity, 1909 r.

Wiadomo naprzykład, że daltonizm, to je s t niezdolność rozróżniania koloru czer­

wonego od zielonego występuje przeważ­

nie u mężczyzn (w Europie podług d a­

nych statystycznych wśród ludności mę­

skiej 4%, wśród żeńskiej 0,5 ° / 0 j e s t nim dotkniętych). Mężczyźni przenoszą tę ce­

chę na swoich synów, gdy tymczasem ich córki jej nie okazują. Kobiety te j e ­ dnak mogą przenieść tę cechę na swoje potomstwo męskie. W świetle prawa Mendla okazuje się, że daltonizm je st ce­

chą dominującą u mężczyzn, a recesyw- ną u kobiet. Podobnież, krzyżując r o ­ gate barany Dorset Horned z bezrogiemi Suffolk, prof. Word przekonał się, że ce­

cha istnienia rogów je s t dominująca u samca, a recesyw na u samicy.

Zależność pewnych cech od płci w y ­ stępuje także bardzo wybitnie u much.

W razie krzyżowania pewnych g a tu n ­ ków samcy i samice w ystępują w praw ­ dzie w równej ilości, ale w potomstwie, podobnem do jednego z rodziców prze­

ważają samcy, w potomstwie zaś podob­

nem do drugiego, samice. Standfus po­

daje, że w razie krzyżowania 5 g a tu n ­ ków much z ich odmianą cecha męska dominuje w potomstwie o cechach od­

miany, żeńska w potomstwie o cechach gatunku. Naprzykład, kiedy krzyżujemy Aglia tau z odmianą Aglia lugens cecha męska dominuje w Aglia lugens, żeńska w Aglia tau. Istnieje więc tu jakaś ko- relacya pomiędzy cechą płci męskiej, a cechą odmiany, to znaczy, że w sk u tek segregacyi cech cecha męska przechodzi do tej samej komórki rozrodczej, co ce­

cha lugens.

Z badań nad krzyżowaniem m o liA b ra- xas grossulariata i Abraxas lacticolor Doneaster i Raynor wnoszą, że i w tym razie zachodzi korelacya pomiędzy cechą męską, a cechą grossulariata. Ta k o re ­ lacya jed n ak w ystępuje tylko w ko m ó r­

kach rozrodczych samicy, tak, iż jedn e ja ja przenoszą cechę męską i g ro ssu la­

riata, inne cechę żeńską i lacticolor.

W komórkach rozrodczych samca niema

tej korelacyi i po zapłodnieniu rozwija

się ta płeć, która została wniesiona przez

jaje.

(12)

716 W SZECHSW IAT 15 Z tych wszystkich badań, a także

i swoich w łasnych, robionych na kurach, Bateson wnosi, że samica j e s t m ieszań­

cem, heterozygotem , gdyż posiada cechy męskie i żeńskie, które zostają rozsegre- gowane podczas produkcyi komórek roz­

rodczych. Cecha żeńska je st dom inują­

ca. Samcy zaś są homozygotami i ich komórki rozrodcze wszystkie przenoszą cechę męską, k tó ra je s t recesywną. Sa­

mica więc m iałaby czynnik, który powo­

duje rozwój cech żeńskich, gdy tym cza­

sem sam cy byliby samcami właśnie z powodu b rak u tej cechy. W tych zaś w szy stk ich przypadkach, kiedy w y stę­

puje jeszcze d ru g a cecha dominująca, j a k naprzykład u A b ra s a s cecha grossu- lariata, tam istnieje pomiędzy niemi wza­

je m n e odpychanie, allelomorfizm, tak, iż nie zn ajd u ją się one nigdy w jednej ko­

mórce rozrodczej, lecz są porozdzielane n a różne.

W idzimy więc, że uczeni nie są w zgo­

dzie co do tego, k tó ra płeć je s t h e tero ­ zygotem, a k tó ra homozygotem. W edług Castla zarówno samcy, ja k samice są mieszańcami, Bateson przyjm uje, że ty l­

ko samice są mieszańcami i płeć żeńska j e s t dominująca, z doświadczeń zaś Cor- re n s a w ynika, że m ieszańcam i są samcy i płeć m ęska j e s t dominująca. Wyniki b adań cytologicznych zgadzają się z tem, co Correns znalazł u Bryonia. U owa­

dów bowiem samice należy uważać za homozygoty, samców zaś za mieszańce, gdyż p ro d u k ują dwojakiego rodzaju k o ­ m órki rozrodcze, które różnią się obec­

nością lub brakiem chromozomu akceso- rycznego. U P bylloxery plemniki bez chromozomu akcesorycznego d egenerują się, a w zapłodnieniu uczestniczą tylko te, k tó re m ają chromozom akcesoryczny.

Ale też z ja ja zapłodnionego rozwijają się tylko samice.

S tr a s b u r g e r l) k r y ty k u je te doświad­

czenia, k tó re sprowadzają determ inacyę płci organizmów rozdzielnopłciowych do p ra w Mendla i twierdzi, że na tej d ro ­ dze rezu ltat ostateczn y nie może być

J) C y to w a n e w y ż e j.

osiągnięty. Należy bowiem dokładnie zdać sobie sprawę z różnicy, ja k a zacho­

dzi między tendencyą płciową, a cecha­

mi płci.. Te ostatnie stosują się do pra­

wda Mendla, podobnie ja k inne cechy dzie­

dziczne, ale inaczej ma się rzecz z p rzy ­ czynami, które rozwój tych cech powo­

dują.

Jednakże wyniki zarówno tych ostat­

nio wymienionych badań, ja k i badań cytologicznych zgadzają się na jed n y m punkcie, na ty m mianowicie, że płeć nie j e s t zależna od warunków zewnętrznych, ale że zostaje określona podczas rozwo­

j u komórek rozrodczych. U mchów d w u ­ piennych dzieje się to, ja k wykazał S trasburger, podczas podziału komórek m acierzystych zarodników. Podobnież u owadów, jak już widzieliśmy, tenden- cya płciowa zostaje określona w trakcie rozwoju elementów rozrodczych podczas podziału redukcyjnego, a z drugiej stro­

ny badania nad krzyżowaniem wykazały, że u mieszańców, gdzie istnieją obok siebie dwie cechy, segregacya ich na po­

szczególne komórki rozrodcze zachodzi podczas owogenezy i spermatogenezy.

Dojrzałe komórki rozrodcze mają więc określoną tendencyę płciową. Ostatecz­

ne rozstrzygnięcie płci osobnika przypa­

da je d n a k na sam proces zapłodnienia i zależy od kombinacyi tendencyj płcio­

wych, wnoszonych przez obie komórki rozrodcze.

B r . K on opacka.

A k a d e m i a U m i e j ę t n o ś c i .

III. W ydział m atem atyczno-przyrodniczy.

P osiedzen ie dnia 10 październ ika 1 9 1 0 r.

P rzew od n iczący: D y rek to r E . Jan czew ski■

P r z e w o d n i c z ą c y p o ś w i ę c a w y r a z y g o r ą c e ­

g o w sp o m n ie n ia i żalu p a m ię c i d w u z g a ­

s ł y c h c z ł o n k ó w W y d zia łu : c z ło n k a c z y n n e ­

go z a g r a n i c z n e g o G. S c h ia p a r e lle g o , oraz

c z ło n k a c z y n n e g o k r a j o w e g o , b y ł e g o D y r e k ­

to ra W y d z ia łu i w ie l o le t n ie g o P r z e w o d n i ­

c z ą c e g o K o m is y i F iz y o g r a f ic z n e j S z c z ę s n e g o

K r eu tz a .

(13)

.Ma 45 WSZECHSWIAT

Czł. K. O lszew sk i p rze d s ta w ia rozprawę pp. L . B r u n e r a i S. C za r n e ck ieg o p. t.:

„ F o t o k i n e t y k a b rom owania . Część I. P r z e ­ b ie g r e a k o y i na ś w i e t l e 11.

P p . B. i C. stw ierdzili, że p r z e b ie g bro­

m o w a n ia t o lu o l u lu b i n n y c h w ę g lo w o d o r ó w na ś w i e t l e j e s t n i e z w y k l e c z u ł y na bardzo d robne ilości t le n u , t a k dalece, że n aw e t bardzo st a r a n n e d ośw iad c ze n ia k u u s u n i ę ­ ciu t le n u s k ie r o w a n e n ie z d o ła ły reakoyi u s ta l ić tak , b y d o św ia d c z e n ie m ożn a było r e p r o d u k o w a ć . Można je d n a k u c z y n i ć reak- c y ę p ra w ie z u p e łn ie na t l e n n ie c z u łą , jeśli b rom u je się n a ś w ie tle w ob ecn ośc i d rob ­ n y c h ilości j o d u (s tę ż e n ie j o d u od 0 ,0 0 0 4 m olarn ego). R e a k c y a u s ta b iliz o w a n a przez d o d a tek j o d u p rze b ieg a z sz y b k o ś c i ą od s t ę ­ że nia b rom u n iezależną, j a k t e g o w y m a g a t e o r y a f o t o c y n e t y k i . W j e d n a k o w y c h p r z e ­ c i ą g a c h c z a s u znik ają j e d n a k o w e ilości b ro­

m u . D o s tę ż e n ia t o lu o l u s z y b k o ś ć r e a k c y i j e s t p ro p o rcy o n a lu a . W s p ó ł c z y n n i k c i e p ln y b rom ow an ia t o lu o lu na ś w i e tl e w y n o s i w g r a ­ n ic a c h od 1° do 33° średnio 1,85, a w ię c w ięc ej niż z w y k l e w i n n y c h r e a k c y a c h fo­

t o c h e m i c z n y c h , zn a cz n ie mniej n a to m ia st niż w s p ó ł c z y n n i k tej samej r e a k c y i b ie g n ą ­ cej w c ie m n o śc i, t e n b o w ie m wy nosi średnio 4,0. P p . B. i C. p o tw ie rd zili o b e c n ie do­

piero fak t z a u w a ż o n y dawniej przez L . B r u ­ nera, że roz p u sz cz aln ik i jo n iz u j ą c e p rze sz k a ­ dzają b r o m o w a n iu ś w ie t ln e m u . I m silniej­

sze j e s t źródło św ia tła , te m ró ż n ic e t e b ar­

dziej z n a c z n e dążą j e d n a k do zm n iejszen ia się. P p . B. i 0 . m ier zyli p od ob n ie ż ściśle w z g lę d n ą c z u ł o ś ć na ś w ia t ło r ó ż n y c h liomo- l o g o n o w i c ia ł p o d s t a w io n y c h z t o lu o lu . S z e ­ r e g z b a d a n y c h h o m o lo g o n ó w , w m iarę ro­

snącej c z u ł o ś c i na św ia tło , p r z e d s t a w ia się j a k n a stę p u je : to lu o l, o -k sylol, m -k sy lo l, p -k sy lo l, e t y lo b e n z o l , izopropylober.zol, c y - inol. U ż y w a j ą c za źródło ś w ia tła l a m p y r t ę ­ cio w e j, badali w p ł y w ś w ia t ła o różnej d łu ­ gośc i' fali na s z y b k o ś ć b rom ow an ia. B ad a­

nia le — n ie r o z str z y g a ją c o ze w z g lę d u na z n a c z n e n i e p e w n o ś c i co do en er g ii p o s z c z e ­ g ó l n y c h linij s p e k t r a l n y c h w u ż y t e j la m p ie—

c z y n i ą j e d n a k bardzo prawdc p o d o b n y m w n io ­ se k , że w s z e lk a zaab sorbow ana ilo ś ć św ia tła , n iezależnie od d łu g o ś c i fali, w j e d n a k im s t o ­ p n iu w p ł y w a na w y w o ł a n ą s z y b k o ś ć re a k ­ c y i św ie tln e j .

Czł. K. O lszow sk i p r z e d s ta w ia rozpraw ę pp. L. B r u n e r a i Z. Ł a h o o iń s k i e g o p. t.:

„ F o t o k i n e t y k a b rom owan ia. C zę ść II. P r z e ­ b ie g i p r z y c z y n y r e a k c y i n a s t ę p c z e j 11.

P p. B. i Ł . zbad ali s z c z e g ó ło w o zjaw isk o r e a k c y i n a s tę p c z e j, w y w o ł a n e p rze z f o t o c h e ­ m ic z n e b r o m o w a n ie w ę g lo w o d o r ó w arom a­

t y c z n y c h : ciała t e po z b r o m o w a n iu zacho- w ują przez d łu ż s z y cz as m o ż n o ś ć n a t y c h ­ m i a s t o w e g o p r a w ie r e agow an ia z b rom em

n a w e t w z u p ełn ej c i e m n o ś c i i t o w t y m k ie r u n k u , że c a ły brom p o d s ta w ia się do ła ń c u c h a b o c z n e g o . D o k ła d n e s t u d y u m w s z y s t k i c h c z y n n i k ó w w g r ę t u w c h o d z ą ­ c y c h w y k a z a ło , że p od c zas fo to b ro m o w a n ia p o w st a j e p rz e z in d u k o w a n e u t l e n i e n i e b a r ­ dzo c z y n n y k a ta liza to r r e a k c y i bocznej; k a ­ ta liz a to r t e n z n is z c z y ć m ożn a b ądź przez o grzanie do 100°, bądź też d ziałan iem ciał r e d u k u j ą c y c h , ja k ie m i w t y m p r z y p a d k u o k a z a ły się b ro m o w o d ó r oraz jod, W o b e c ­ n ości t y c h c ia ł r e a k c y a n a s tę p c z a nie w y ­ s t ę p u j e zgoła. W n ie o b e c n o ś c i t le n u ró­

w n ie ż o c z y w i ś c i e r e a k c y a n a s tę p c z a zajść n ie może. S k u t k i ta k ie sam e, j a k ie w y w o ­ ł u je f o to b ro m o w a n ie , pp. B. i C. u dało się o t r z y m a ć na drodze c z y s t o ch e m ic z n e j , m ia ­ n o w i c ie przez d zia ła n ie ciał silnie u t l e n i a ­ j ą c y c h , j a k ozon, na m ie s z a n in y b rom u i t o ­ lu olu . R e a k c y a m ię d z y b rom em a tolu olein r o z p o c z y n a się w ó w c z a s n a t y c h m i a s t o w o i r ó w n ież c a ł a ilość b r o m u p o d s ta w ia się w ł a ń c u c h u b o c z n y m . M am y z a t e m w o z o ­ n ie p ier w s zy z n a n y p r z e n o ś n ik b rom u do ł a ń c u c h a b o czn ego, k t ó r e g o u ż y c i e w p r e ­ p a r a t y c e o rgan iczn ej może z a p e w n ić ko- rz37ści.

Czł. Wł. S zajn oc h a p rz e d s ta w ia roz p r aw ę p. Kazim ierza W ó jc ik a p. t.: „B at, k elow ej i oksford o k r ę g u k r a k o w s k i e g o 11.

N a p o d s t a w ie l i c z n y c h o d sło n ię ć , w k t ó ­ r y c h p. W. zbierał sk a m ie n ia ło śc i w a r st w a za w a r s t w ą , s k o n s t r u o w a ł on d w a profile g e n e r a ln e p o p r z e c z n e i c z t e r y m apk i, w s k a ­ zu jące p io n o w e i p oziom e r o z m ie sz c z e n ie p o s z c z e g ó l n y c h t y p ó w p e t r o g r a fic z n y c h ba- t u , k e l o w e j u i ok sfordu o k r ę g u k r a k o w s k ie ­ go. T y p y p etro g r a fic zn e, m ia n o w ic ie 1) z l e ­ p ie ń c e i p ia s k o w c e , 2) o o lit y lu b m a rg le o o lito w e, 3) m a rg le ż ó łte , 4 ) m a r g le g la u k o - n i t y c z n e i 5) m a r g le białe, w y s t ę p u j ą p ra ­

wie w c a ł y m o k r ę g u k ra k o w sk im , ale w ten sposób, że n a jw cz eśn ie j u k a z u ją się na za­

c h od zie i trw ają tam najdłużej, najpóźniej d och odzą na w sch ód i trw ają t u najkrócej.

N a j w ię k s z e r ó ż n ice p etro g r a fic zn e w p o ­ s z c z e g ó l n y c h p o zio m a ch s t r a t y g r a f ic z n y c h w y s t ę p u j ą za te m w p u n k t a c h najbardziej od siebie o d le g ł y c h w k ie r u n k u r ó w n o le ż n i­

k o w y m . W środk ow ej c z ę ś c i obszaru, n a ­ dającej się najlepiej do p o zio m o w a n ia s t r a ­ t y g r a f ic z n e g o , p ia s k o w c e o b ejm u ją z a z w y cz a j bat, o o l i t y — kelow ej, m a rg le ż ó ł t e i g la u k o - n it y c z n e — oksford d o ln y łą c z n ie z e ś r o d k o ­ w y m , m a r g le b i a ł e - o k s f o r d g ó r n y (p oz iom Cardioceras c o r d a tu m ).

Czł. J . N ie d ź w ie d z k i p r z e s y ła roz p r aw ę p. W. R o g a li p. t.: „ U t w o r y o l ig o c e ń s k ie na R o z t o c z u lw o w s k o - r a w s k i e m “ ( w ia d o m o ść t y m c z a s o w a ) .

N a „K am ie n n ej g ó r z e 11, k o ło M agierowa,

w p ia s k o w c u k w a r cy t o w y m , d o t y c h c z a s do

Cytaty

Powiązane dokumenty

To ko´ nczy dow´od.. To

Intelligent Software Agents Prof.. Ryszard

Rozgałęzienie się przemieszcza dzięki aktywności białek RuvA i RuvB, a nastepnie zostaje rozcięte przez białko RuvC w wyniku czego powstają zrekombinowane cząsteczki DNA....

Pokaż, że prosty spacer losowy na grafie jest odwracalny4. Definiujemy w następujący sposób

[r]

Wtedy, mo˙zna powiedzie´ c, ˙ze suma algebraiczna i suma prosta podprzestrzeni S, T s¸

skoro Sejm nie podjął tego zadania, skoro stało się jasnym, że gdyby nawet roz­. wiązany Sejm poprawił nieco tę ordynację, to zmiana ta nie doprowadziłaby do odprężenia

Gender dif- ferences in hospital mortality and use of percutaneous coronary intervention in acute myocardial infarction. Anderson RD,